OSOBOWOŚĆ. CHARAKTER. TOŻSAMOŚĆ CZYLI NIE JESTEM PRACOWITA

Będę mówić w lipcu i sierpniu o powyższych rzeczach, oraz o pasji, powołaniu, stylu życia i działania.

A teraz taka historia prawdziwa :

Nie trzeba wymyślać innego człowieka. W większości przypadków jest on zupełnie inny niż sobie wymyśliliśmy, w moim przypadku większość historii na mój temat to tylko historie, chyba że sama je opowiedziałam , wtedy są bliższe prawdy.

Nie jestem pracowita. To w ogóle nieodpowiednie określenie dla mojej cechy osobowości.

Jestem pasjonatką. Robię właściwie TYLKO to, co mnie wciągnie, co uznam za ciekawe. A teraz powtórzę, robię właściwie tylko to co mnie wciągnie i co uznam za ciekawe. To oznacza, że jeśli nie sprawię, że coś jest ciekawe, np sprzątanie czy zmywanie, to NIE MA SZANS, bym to zrobiła.

Nie. Nie nadaję się na żonę. Żaden ze mnie materiał na klasyczną żonę. Klnę, złoszczę się, mam tempo zabójcze dla większosci osób – myślenia, poruszania się, działania, kojarzenia, mówienia. Dostosowuję się, gdy wiem, że mam coś istotnego do przekazania. Wtedy wchodzę w tryb nauczyciela i informowania.

Można ze mną żyć. Oczywiście. Na pewno nie jest to nudne 🙂 Najlepiej wychodzą na tym dzieci. One to lubią. Znoszę nawet moje krzyki i wkurzenia. Traktują to z przymrużeniem oka. Ale czasem też się boją. Ale uczą sie. To moje dzieci. One mnie wybrały. One przyszły tu po coś. Muszą się dostosować. A ja dostosowałam się do nich, bo wiem że miały mnie nauczyć męskiej energii, ogarniania swojego chaosu, i stawiania granic.

To dzieci, bardziej od partnerów nauczyły mnie stawiania granic — sobie, swojej pracy kreatywnej by odpoczywać. Ale i swojemu perfekcjonizmowi w kwestii matki i naczycielki moich dzieci.

No i granic w kwestii – kobiecości. Ja właśnie przy tych dzieciach się luzuję. Bo one nie muszą mieć obiadków non stop, miały w dzieciństwie, kaszki naturalne, robione w domu i inne cuda.

 

Nie jestem pracowita. Nie znoszę pracy dla samej pracy. Nie lubię tkwić długo w jednym zadaniu, jednym miejscu. Nienawidziłam wszystkich prac tego typu. Nie nadaję się na pracownika. Nawet niezależnego.

Nie toleruję wydawania mi poleceń a nawet proszenia. Dostosowałam się w dzieciństwie. Moi rodzice długo byli mocno zindoktrynowani. Wierzyli, że muszą pracować w takim rytmie jak wszyscy. Kiedy przeszli na inny własny rytm wiele zaburzeń i uzależnień cofnęło się. I zaczęła się praca nad sobą.

Człowiek nie powinien żyć wedle cudzego schematu. Moi rodzice to manifestorzy. Tak jak ja. Nie lubimy wchodzić sobie w drogę. Każdy ma własną przestrzeń. Lubimy być poinformowani : Nie ma masła. MAmo jestem głodny.

Nawet gdy nie wiedziałam o tych rzeczach bo nie znałam HD — bardzo często nie reagowałam na takie teksty. Aż ktoś własnie wyraził swoją potrzebę. Wtedy reagowałam. Bo to tak jest..

Idź do sklepu  ! zrób kolację.

zero reakcji

Nie ma masła ! JEstem głodny..

dobrze. jak skończę to się tym zajmę. w odpowiednim czasie…

Czy to jest okrutne? A moze jestem złą wyrodną matką?

Chyba nie jest tak źle. Nikt nie głoduje. Nikogo nie zaniedbuję. Ale NIE JESTEM PRACOWITA.

Sprzątam raz na tydzień. Zdarza się jeść kanapki bez masła, na przykład z majonezem, albo wymyślać potrawy z tego co jest w lodówce. A dzieci potrafią się obsłużyć, zrobić sobie coś do jedzenia , sprzątnąć i uczyć się same i zajmować się sobą same.

Raz mamy w domu dyscyplinę , raz mamy bałagan i luz. Czytam ksiażki z młodszym nawet po 22. Zwłaszcza latem, zwłaszcza ostatnio jak robię projekt na serio. Po prostu nie mam pracy, w którą mogę włączyć dziecko jak kiedyś w lekcje czy zajęcia.

Teraz zamykam drzwi na klucz i ostrzegam, że muszą sami sobą się zająć przez jakiś czas.

Ale też jesteśmy ze sobą non stop.

Nie mamy standardowego życia. Nie jestem pracowita. Jestem pasjonatką. Jestem manifestorką. Ciagle coś tworzę. Ciągle jestem w procesie. W wielu procesach na raz.

Nie wypływa to tylko z manifestora, to też kwestia innych elementów osobowości. Moi rodzice bowiem są bardziej uziemieni a mniej kreatywni. Ich bycie manifestorami to po prostu wolność do robienia wszystkiego po swojemu i wedle siebie. Ojciec ma stałe pory jedzenia i mój młodszy syn. Pozostali jemy kiedy jesteśmy głodni. Są jakieś pory jedzenia. Ale nikt nikogo nie gania nadmiernie jak nie zje. Zdarza się jeść zimne. Odgrzewać.

Ten dom funkcjonuje dziwnie. Tu jest pięć osób. Każda w swojej przestrzeni i swoich zajęciach.

Ja mam profil 5/2 jestem odludkiem. Mój starszy 6/2 jest odludkiem.

Młodszy 5/1 satelita i ciągle w jakimś nowy zajęciu kreatywno – odkrywczym.

Mama 3/5 zmienna, nie usiedzi w miejscu. Dziesięć minut w ogródku, ktoś zadzwoni to idzie mu wypłacić pieniądze, potem w pięć minut usmaży mi jajecznicę, bo syn powiedział jej że rano o niej wspominałam. Po prostu usmaży, bo tak, bo tak pomyślała to od razu zrobiła. I mi ją przynosi. A ja jem i dziękuję bo się przyzwyczaiłam.

Czy tylu manifestorów jest w stanie ze sobą wytrzymać? No pewnie. Młodszy syn jest manifestującym twórcą. Więc też ma tę iskrę wolności i pomysłowości. Czy starszy syn nie ma? Kreatywność ma. Ale ona jest wyuczona. Dzięki mnie bo od dzieciństwa z nim się kreatywnie bawiłam. On ma swoje talenty.

Ale działa inaczej.

Twórcy działają inaczej. Ich energia jest niespożyta. Męczy. Moje dzieci męczą nas wszystkich. Wykańczają. Dlatego muszą mieć granice. Ale mają i wolność.

Tu właściwie najbardziej pracowity jest mój najstarszy syn. Zdyscyplinowany i pracowity. Perfekcjonistyczny na sposób lewej półkuli. Doprowadza mnie do szału.

Czy manifestorzy w ogóle powinni się dobierać ze sobą w pary? Nie wiem. Jakoś tak oni się dobrali. Więc tak miało być, choć począkowo byli bardzo mocno w indoktrynacji. Dobrali się pod kątem swojego toksycznego dopasowania.

Mieli wdrukowany mocno szablon pracy na etacie. I zadaniowośći. I obowiązków. Sprzątania. I „porządnej matki”” i „porządnego ojca” .

Ale nie mieli wdruku dorabiania się i nastawienia na efekt za wszelką cenę. Bo żyli w komunizmie w Polsce a nie w USA.

Widziałam jednak, że praca ich męczy, działalność i sprzedaż ich męczy. Odpoczynek przyszedł gdy ojciec zrobił specjalizacje i stał się instruktorem na kursie prawa jazdy – pozycja niezależna, a matka założyła swoją agencję bankową w domu. Trochę czasu im to zabrało. Ogarnęli się około sześćdziesiątki. Wtedy też wyluzowali w sprawie wzajemnej kontroli. Dali sobie żyć.

A ja przeszłam w stan życia dla siebie od 40tki. Też późno. Pamiętam jak męczyły mnie studia, byłam notorycznie krytycznie chronicznie zmęczona gdy pracowałam w firmach. A także potem gdy pracowałam na kredyt w swojej firmie i wielu szkołach. Niby pracowałąm dla siebie i była to pasja. Ale pracowałam zdecydowanie za dużo, i wciąż, miedzy innymi dla innych, po kontrolą w jakiś sposób, choćby niewielki. A ja nie toleruję żadnej kontroli. Nawet niewielkiej 😉 Jestem dla siebie największym i najsurowszym kontrolerem.

Do 40tki byłam również całkowicie dostosowująca się do pragnień mężczyzn i w sumie — wyobrażeń zindoktrynowanych mojej matki w temacie kobiety matki i żony.
To oznacza że —> wchodziłam w swoje cechy osobowości typu łagodność, kobiecość, wielkoduszność, miłość, i robiłam wszystko jak IDEALNA ŻONA wtedy byłam od cholery pracowita. Robiłam milion rzeczy których nienawidzilam robić, robiłam bez sensu, nawet nie umilając sobie tego tylko z poczucia obowiązku. Czasem miała wkręt na początku a potem padałam i po prostu nienawidziłam samej siebie, męża dzieci i całego tego życia. Aż w końcu nie wytrzymywałą i wpadałam w furię bo na gniew było mocno za późno. I to był pocżatek końca. Wszyscy byli zdziwieni. Ze mnąwłącznie. Potem zrozumiałam, że nie mogę żyć jak inni. W ogóle i absolutnie w żadnym nawet najmniejszym aspekcie.
Więc przestałam i zaczęłam powoli wymyślać swoje własne życie i dostosowywać dzieci do niego. A nie siebie do dzieci.
I nauczyłam się informować co lubię a czego absolutnie nie toleruję. Grzecznym tonem.

Nie jestem pracowita. Jestem pasjonatką i manifestorką.

Pracowity jest mój syn starszy i odrobinę młodszy. I ich uczę — jak skutecznie się napracować, zmęczyć i pójść spać w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku i z satysfakcją dobrze spędzonego dnia….

Próbuję ich tego uczyć, choć wcale tego nie czuję.

Ja potrafię kilka nocy nie spać gdy męczy mnie jakiś projekt. I co? I nic. I tak jem po swojemu, śpię po swojemu. Żyję po swojemu. I lubię mieć łóżko dla siebie, żeby mi się energia zregenerowała. 🙂

Czy nadaję się więc do pary? Tak.

Ale nie do każdej.

🙂