Skąd bierzemy inspirację do nauki czyli o dobrych nauczycielach

Mam dziś takie wspomnienie związane z początkami mojego uczenia się francuskiego.
To było w liceum – tak tak dopiero wtedy – w trzeciej klasie liceum. Przyszła pewna pani Aleksandra. Żałuję, że nie mam jej nazwiska ani kontaktu do niej. To była kobieta, w ciąży, co ciekawe 🙂 która zainspirowała mnie do nauki tego języka, która obudziła we mnie wiarę, że moje umiejętności językowe istnieją.
Trzeba powiedzieć że to były zajęcia pozalekcyjne. Oczywiście nieoceniane, dobrowolne, płatne ale niewiele. Było cudownie. W szkole a jakby nie w szkole. W dobrej szkole.

Oczywiście mam też taką refleksję – ja , która wykazywałam od dzieciństwa silne umiejętności językowe, tworzyłam swoje języki, pisałam wiersze , prozę, bawiłam się tekstem, tworzyłam teatr, ja potem ciężko radziłam sobie z językami w szkole. Właściwie początki były dobre – w podstawówce miałam ukochaną panią od rosyjskiego. Uczyła w cudowny wyluzowany sposób, wszyscy bodaj dostawali piątki, nie było zgrzytu, nacisku. W całej tej sytuacji komunizmu ona jakoś swoją miłością do języka potrafiła przekazać tę miłość dzieciom mimo że rosyjski był niejako znienawidzony w szkole.
Potem jednak było liceum, i tu bylo mi ciężko. totalnie nie wpasowałam się w system szkolny od początku, ale w liceum to była już walka, konkurencja. Totalnie zagubiłam przyjemność uczenia. Był tylko stres.
I to typowe dziecięce rozdarcie – chcieć pomóc innym (dać ściągać spisywać prace domowe, pomagać rozumieć) a wiedzieć że to „niewłaściwe i źle widziane i karane. PARANOJA.  zawsze miałam w sobie chęć pomagania i uczenia innych.

W każdym razie moje języki, mimo wysiłków nawet .. młodej pani od angielskiego, były beznadziejne. Tzn moje umiejętności na szalenie beznadziejnym poziomie, a ja nie mogłam wzbudzić w sobie chęci nauki.
choć oczywiście zakuwałam i miałam potem piątkę na maturze z anglika…
Ale nie umiałam mówić. Bo oceny, system szkolny o ile nie jest wspierany poza szkolną aktywnością, albo o ile nie jest innym systemem niż ten państwowy — zabija możliwość prawdziwej nauki.
Uwierzyłam że mogę nauczyć się języków dopiero dzięki pani Aleksandrze.
Kocham ją dziś miłością platoniczną. Ona odkryła dla mnie świat francuskiej piosenki. Oprócz zajęć pomagała mi w tłumaczeniach piosenek. W ciągu dwu lat wskoczyłam na poziom niezłego zrozumienia tego dość trudnego języka.
I naprawdę przeraża mnie gdy widzę dziś dzieci w gimnazjum (moich uczniów na zajęciach pozalekcyjnych), którzy przez 3 lata gimnazjum robią to, co ja zrobiłam w ciągu pół roku na zajęciach z Aleksandrą. I nie chodzi o moje chęci. Nie, kiedyś też było inne podejście do nauki. Szło się z tempem. Gramatyka nie była rozwleczona. Nie utrwalało się jednego czasu dwa lata… niemal. Więc, dawny system szkolny był do bani, bo z ocenami i systemowy, ale przynajmniej metodę nauki miał lepszą. Teraz obniża się poziom obniża, rozkłada materiał coraz bardziej. Wrzuca jakieś komiksy w podręczniki, które wcale nie sprawią że dzieci będą chętniej się uczyć. Podręczników jest coraz więcej i coraz mniej przejrzystych…choć są dobre wyjątki, ale częste te nie są wybierane przez szkoły jako dotowane, bo są najdroższe.

Potem uczyłam się dwa lata w Instytucie Francuskim i wyjechałam do Francji.Zawsze ciągnęło mnie w świat. Chciałam jednak móc studiować języki. Zrealizowało się to dopiero jakieś 10 lat po pierwszych studiach. Późno. to nie było to samo co pierwsze studia studenckie, młodość itd. Ale nie za późno. Mogłam uczyć. Mogłam zacząć swój projekt jezykowy i otworzyć swoje centrum edukacyjne Omnibus.