MOJA SWĘDZĄCA LEWA STRONA CIAŁA CZYLI CZAS ULECZYĆ CIAŁO SPRZED 15 TYSIĘCY LAT
Dziękuję za Wasze komentarze i rady w sprawie kosmetyków i opieki nad swoim ciałem. Miałam kilka momentów „AHa” dzięki Wam.
Powtórzę :
Jestem w Peru, bo chcę domknąć karmę z pierwszych moich wcieleń.
To oznacza :
– prace z akceptacją siebie na najgłębszym dziecięcym poziomie – jestem jaka jestem, jestem dobra, pracę akceptacją przeznaczenia, poddanie się losowi, poddanie się wszechświatowi, woli innych ludzi, Prawu Przyciągania i płynięcie z prądem życia – z poziomu duszy niemowlęcej –
– pracę nad związkiem i innymi relacjami (z dziećmi, rodzicami nawet na odległość, z innymi ludźmi), pracę nad wolnością i współzależnością w relacji, pracę nad odpowiedzialnością i brakiem odpowiedzialności w relacji, pracę w temacie – zmieniam to co mogę zmienić, akceptuję to czego zmienić nie mogę, pracę z patriarchalnymi układami, wypracowanie szacunku dla samej siebie, pracę nad żeńską moją i męską energią, praca z męską i żeńską energią u mężczyzny w związku – z poziomu duszy dziecięcej
Ale powrót do źródła i początku mojej duszy oznacza też po raz kolejny pracę nad moim wewnętrznym dzieckiem.
Nie bez powodu pojawiły mi się problemy zdrowotne z wcześniejszych lat, z czasów dzieciństwa oraz z czasów toksycznych związków. Nie bez powodu pojawił się temat – który sprowokował znów los – większość moich rzeczy została w Limie w walizkach, których nie było sensu tu przywozić znów w Andy, na te dwa miesiące. Więc pozostałam z niewielką ilością ubrań i pozbawiona kosmetyków i innych, jak się zdaje, niezbędnych rzeczy.
Po raz drugi bowiem nie udało nam się przejechać przez granicę, z powodu braku dokumentu dziecka — wytłumaczę to kiedyś może — prawo peruwiańskie jest… jest jakie jest… ale na pewno mocno współdziała obecnie z moimi wpisanymi w astrologię blokadami życiowymi z powodu dzieci i byłych związków.
Jestem więc w blokadzie, w niemocy, w separacji.
To sytuacja w której na pewno byłam u początków mojej duszy, ale też dziś zauważam jeszcze głębszy schemat.
U początków mojej duszy byłam już na początku mojego życia w tej inkarnacji. Ja już wtedy jednocześnie przepracowując karmę rodu, przepracowywałam karmę moich pierwszych wcieleń. To naprawdę ciekawe.
Dusza niemowlęca to ja niemowlak. Całkowicie w okresie Jowisza (dosze astrologii wedyjskiej). Całkowicie i głęboko w duchowym „autyzmie”, w moim świecie i w świecie Rorat, Godzinek czyli w pełni w świecie filozofii przyrody ariosłowiańskiej, w tym elemencie katolicyzmu który znajdziecie tylko u Słowian ( i w prawosławiu).
Dusza Dziecięca to ja dziecko… aż do około 26 roku życia. Dziecko które wchodzi mocno w zasadniczość religii, mocno do niej przylega. I nieważne czy była to religia katolicka, czy muzułmańska. Liczyły się zasady, prawo, lojalność, rygor, brak buntu wolności, własnej silnej woli.
Potem zaczął się bunt typowy dla duszy młodej. Obudziła się wola. I manifestorka.
Cały mój okres młodości pełen podróży i relacji i miotania się po świecie, dorabiania, pracy, pracy kreatywnej, zdobywania doświadczenia, pozycji, okres biznesu, kupowania zasobów, mieszkań.
Potem lata moje trzydzieste to dusza dojrzała… Związki, trudne związki, trudne relacje i zgłębianie siebie, budowanie siebie, odbudowywanie relacji, najmocniejsze odpracowywanie karmy kobiet z mojego rodu poprzez moje doświadczenia , moje układy toksyczne, moje doświadczanie przemocy, bólu, depresji, zła – i moje mówienie NIE i przerywanie rodowych schematów. Dla rodu, dla siebie, dla dzieci.
I fakt.. w latach moich czterdziestych poczułam się jak dusza stara…
Wyszłam z relacji. Wychowywałam dzieci. Odsunęłam się od świata. Z oddali, przez internet robiłam wykłady , filmy. Ktoś co jakiś czas wyciągał mnie z mojej pieczary, z lasu. A potem znikałam. Pandemia to wszystko tylko przypieczetowała.
I gdy wchodzę w moje lata 50 te (W marcu przyszłego roku) – i przez cały ten rok – czuję że znów się cofam.
Teraz już świadomie. Domykanie. Kolejny cykl.
Jestem w niemowlęcej duszy i dziecięcej duszy – jednocześnie. Jestem w Peru.
Znów mnie wraca do okresu mojego dzieciństwa, także przez to co dzieje się moimi dziećmi – separację z jednym synem, oraz problemy z drugim – niemożność wyjechania, czekanie na poświadczenie dokumentu przez sąd peruwiański.
I sprawa choroby mojego syna – przeziębienie, które trwało zbyt długo, posunęło mnie do dania mu antybiotyku. A nigdy tego nie robię, nie robiłam latami, nie znaliśmy leków w Polsce… Ale tu – niezależnie od tego jak wyobrażacie sobie Peru (idealistycznie), z jednej strony jest mocna magia, prymitywizm, i wiara w medycyny dżungli i roślin – z drugiej stosuje się na potęgę lekomanię, medycynę klasyczną, aptek jest więcej niż u nas, co kilkaset metrów w miastach, i chemię – nie tylko przyjmując do organizmu, ale i w środkach „ochrony” roślin, nawozach, sprzątaniu, praniu…
Więc poszłam do „posty”, taka wsiowa przychodnia, i za 5 zł dostałam poradę i antybiotyk.
Chciałam tylko sprawdzić co z płucami, ale pod wpływem namowy i desperacji – dałam i antybiotyk.
I antybiotyk nie pomógł.
Więc …
Wróciłam do tradycyjnej medycyny chińskiej. I kuchni pieciu przemian.
… także moje zioła z Polski i kosmetyki utknęły w Limie, a te kosmetyki eko które mi proponujecie do kupienia w Peru są bardzo drogie, droższe od tych które kupowałam w Polsce.
Więc mnie cofnęło – do mnie samej — która stała się lata temu zieloną wiedźmą w Polsce.
Zdecydowałam, że znajdę tu zioła, uzbieram, kupię, zrobię te kremy, te pasty, te olejki… Obiady kupujemy od sąsiadów – gotowanie na żywym ogniu z drewna, pijemy zioła, napój z imbiru, śpimy długo i wygrzewamy się.
Tu jest peruwiańska Andyjska „zima” – pora deszczów. Tłumaczyć nie będę, oni mają niespójną koncepcję pór roku, w każdej strefie (costa, sierra, selva) podobno (!) pory roku układają się inaczej. Nie wiem. Nawet w Australii zima jest wtedy kiedy w Polsce, tyle że nie ma śniegu a jest upalnie. Peru jest najbardziej dziwnym krajem w całej Ameryce Południowej
Jestem więc znów dzieckiem –
Obserwuję siebie dziecko.
Jestem niemowlęciem w duszy – które pozwala, by mąż dbał o mnie… bardzo, tak bardzo jak nigdy żaden mężczyzna o mnie nie dbał, i tak bardzo że czuję się dziwnie bo nie jestem do tego przyzwyczajona. Ale… to miłe. Chcę tego doświadczać.
Jestem w moim świecie duchowym. Czytam hermetyków. Czytam od dawna. Coraz więcej. Są spójni z ariosłowiańska filozofią przyrody ( to po prostu zachowany na zachodzie jej fragment, tak samo jak teozofia i antropozofia.) I coraz bardziej wchodzę w moją duchową świadomą dyscyplinę.
Jestem dzieckiem w duszy. I odkrywam dziecięcy świat mojego syna. I odkrywam świat dziecięcy mojego dzieciństwa.
I – rozumiem
O CO CHODZI Z TYMI WORKAMI POD OCZAMI…
Miałam je od zawsze. Prawie od urodzenia.
I miała je moja babcia. I siostra babci. I ciotki…
A wszystko to jest cyklem.
I tak mówi Tradycyjna Medycyna Chińska.
Spójna z ArioSłowiańską Filozofią Przyrody. I ja temu wierzę bo widzę, rozumiem logikę.
Urodziłam się z małą energią nerek. Bo moi rodzicie mieli problemy, bo nie byli przygotowani, bo sami mieli niską energię nerek. Urodziłam się z niedoborem energii chi, który mnie wpędził w alergię, nierozpoznaną, w ciągłe odczucie łączenia i odłączania, separacji, które przeżywałam mocno, ale nie pokazywałam nic.
Ale w żołądku miałam zawsze supeł, byłam anemiczna, siedziałam godzinami z jedną lalką bez ruchu w jednym kącie żłobka…
A była to zima. Z dzieciństwa zawsze pamiętam zimę. Urodziłam się 12 marca. To pora Mory Marzanny. Jestem tą Marzanną również. 12 marca. Tuż przed rytem wiosennym.
Jeszcze nie ma odrodzenia.
Zima to pora nerek.
Pora obumierania. Oddzielania. Umarzania. Strachu.
Ostatecznego strachu. Umrzesz czy przeżyjesz. A może ktoś inny. Bliski ci.
Byle do wiosny. Byle do wiosny.
I jeśli popatrzymy jak wygląda cykl destrukcyjny w Pięciu Przemianach , to zobaczymy, że strach zimowy, pora nerek i skumulowanej energii chi, cofa nas do smaku słonego, wody, jesieni, zaczyna boleć jelito grube, są zatwardzenia (miałam), są problemy z płucami , problem z anemią, trawieniem, piasek w nerkach (miałam).
Strach przechodzi w strach chroniczny – żal, smutek, depresja.. (z biegiem lat doszły mi myśli samobójcze i jakieś tam niemrawe próby) i realne efekty alergii – trudności w oddychaniu, katar, no i anemia, niedokrwistość – to smak ostry, jesień.
I cofamy się w tym cyklu destrukcyjnym do smaku słodkiego, ziemia, dojo — do objawów zdrowotnych dochodzi chroniczny stres, niepokój – rozstroje żołądka, trudności w trawieniu, coraz większe trudności w usuwaniu odpadów, system trawienny nie działa jak trzeba.
I cofamy się bardziej – i mamy smak gorzki, lato, i ogień. Serce jest osłabione i jelito cienkie.
Trawienie jest słabe, gazy, niestrawności, zatwardzenia na przemian z biegunkami, zwłaszcza w czasach maksymalnego stresu, trudności w domu lub stresu w szkołach i na studiach.
Dochodzą mi palpitacje serca, i kłucie w klatce piersiowej. A uczucie które dołącza do pozostałych, bo tamte nie znikają (strach, lęk, żal, smutek, depresja, niepokój stres) – niecierpliwość.
Ale wtedy – gdy cykl się domyka i zaraz się będzie powtarzał (wiele razy) – wtedy pojawia się światełko w tunelu, bo lato przechodzi w wiosnę (cofnięty cykl destrukcyjny) – sprawa przenosi się do wątroby i woreczka żółciowego. I wtedy dochodzą ataki złości, gniewu frustracji.
I wtedy gdzieś pod koniec dziecinstwa już zyskuję przydomek Złośnica.
Taka, co to wpada w złość niespodziewanie dla wszystkich (z aniołka w diabełka) — z melancholika – choleryk (ale o tym innym razem).
Cała ta spirala emocji i zaburzeń harmonii organów wewnętrznych – przeszła w problemy hormonalne, totalnie rozregulowany system hormonalny (miesiączkowy), który leczono jak ? – oczywiście lekami hormonalnymi, które mi wykończały jeszcze bardziej układ trawienny, wątrobę i inne.
A problemy toksycznych relacji, niskie poczucie własnej wartości, przekraczanie moich granic, także palenie na potęgę w pomieszczeniach (toksyny), gdzie się zyło i spało (wiecie jak było) – prowadziły do chorób skóry – trądzik, czyraki, pokrzywki…
Potem doszła nerwica, depresja się pogłębiła, niechęć do życia również – ale co jakiś czas budziła się Kali (choleryczka) i Marzanna (melancholiczka) i wymiatały, wymierały i wycinały wszystko do dna. We mnie. Oraz w innych. Na początku tylko energetycznie.
I tak sobie żyłam.
Wymienione problemy w dużej mierze między trzydziestką a czterdziestką piątką ogarnęłam lub wyeliminowałam.
Joga. Eko. Terapia. Praca nad uczuciami. Praca nad życiem. Praca nad kobiecością i radością życia.
Znikły problemy z trawieniem, kośćmi, skórą, zmarszczki, cienie i worki pod oczami.
Ale przyjechałam do Peru.
I od nowa zaczyna się cykl.
Od nerek – odcięcia (Andy, zanikający kontakt z ludźmi bliskimi)…
strach → żal smutek depresja → niepokój stres → niecierpliwość → żłość frustracja →
I tu byłam zimą 2023 jak przyjechałam.
I tu znów. Niedawno minął 18 listopada. (18.11.2023 – 18.11.2024)
Znów w nerkach. Znów zima. Znów dużo wody. Znów Andy (mieszkaliśmy w różnych miejscach Peru ).
Pada. Jesteśmy przeziębieni.
I myślę o tym, że tym razem problem trzeba ogarnąć po raz kolejny.
I odkręcić cykl
strach → żal smutek depresja → niepokój stres → niecierpliwość → żłość frustracja
←
stworzyć cykl budujący na poziomie uczuć i ciała:
dać energię nerkom, usunąć lęk
dać wytchnienie wątrobie – Pracować nad złością i frustracją
usunąć nadmierną aktywność i stres – dać odpocząć sercu
dać dobre ciepłe słodkie jedzenie żołądkowi (dużo peruwiańskich ziemniaków i zup caldo i obiadów na ogniu)
wyregulować trawienie i usuwanie toksyn i odpadów, dużo ostrego, cebulowego, czosnkowego, imbirowego i rozgrzewającego – pracować nad żalem żalami smutkiem i depresją – szukać radości w codzienności, ciepłym kocu, dotknięciu ciepłej skóry i przytuleniu
Bo teraz – jest to wszystko możliwe – gdy jestem w takiej dobrej łączności z wszechświatem. I nieomal pozbawiona mocy woli i działania, jest zima, i biznes mój jest w stanie przetrwania, siedzimy w domu, gotujemy, rozmawiamy, uczymy się. Ograniczamy kontakty z ludźmi. Ze światem. Zwracamy się do wnętrza. I do siebie.
Najważniejsza jest stabilność
Stałość
Dyscyplina
Spokój
Środek
Wyśrodkowanie
Czyli Ziemia.
Wnętrze ziemi.
Wnętrze gór. Dolina.
Schronienie.
Ziemia, której mam bardzo mało jako elementu – ale ma jej dużo mój mąż, i jest jej tu niesamowicie dużo w tych wysokich niebotycznych górach, tu w Andach…
Uziemienie Osadzenie w sobie.
Dyscyplina jedzenia. Dyscyplina myśli. Dyscyplina uczuć.
I praca nad cyklem budującym. By odnowić się, odbudować.
Nie tylko mentalnie.
Nie tylko psychicznie.
Ale cieleśnie.
Materialnie
Bo praca nad karmą nie może odbywać się tylko na poziomie duchowym – mentalnym – uczuciowym.
Potrzebna jest praca z ciałem.
Ziemią.
Uziemieniem.
————-
I wiedziałam, że nie mam tego artykułu puścić od razu tylko poczekać do następnego dnia albo kilka dni.
Dziś jest 2.12.2023
Zobaczcie ile dwójek…
dziś obudziłam się o 3 nad ranem w porze pracy wątroby.
Obudziłam się na linii — wątroba – jelito grube i płuca.
Obudziłam się, bo poczułam JAK BARDZO SWĘDZI MNIE CIAŁO PO LEWEJ STRONIE
Wszystko jest połączone. Mówię Wam – nie ma tak, że gryzą cię komary (a kogoś innego nie) i to nic nie znaczy. Wszystko coś znaczy tylko trzeba to umieć zrozumieć.
Obudziłam się – nie dlatego że coś mnie pogryzło. Gryzie mnie od kilku tygodni. Głównie po lewej stronie ciała (kobiecość, energia żeńska).
Co to znaczy?
Powtórzę to, co powiedziałam wyżej :
Trzeba:
stworzyć cykl budujący na poziomie uczuć i ciała:
dać energię nerkom, usunąć lęk → zastąpić to spokojem, akceptacją przeszłości, integracją cienia, uwolnieniem energii przeszłości (Radykalne Wybaczanie) i odcięciem karmy. To poziom jelita grubego i płuc – usunąć flegmę, rozgrzewać się, oczyścić jelito. To poziom flegmatyka – a z wiedzy o temperamentach wiadomo, że tu trzeba pracować z ziemią – w sensie uziemiania się.
dać wytchnienie wątrobie – Pracować nad złością i frustracją – zastąpić to spokojem
usunąć nadmierną aktywność i stres – dać odpocząć sercu – poczuć miłość i spokój
dać dobre ciepłe słodkie jedzenie żołądkowi (dużo peruwiańskich ziemniaków i zup caldo i obiadów na ogniu) – poczuć stabilność, stabilizację, wytworzyć harmonijne układy, wprowadzić dobre nawyki dyscypliny jedzenia, spania, ćwiczenia, medytowania.
wyregulować trawienie i usuwanie toksyn i odpadów, dużo ostrego, cebulowego, czosnkowego, imbirowego i rozgrzewającego – pracować nad żalem żalami smutkiem i depresją – szukać radości w codzienności, ciepłym kocu, dotknięciu ciepłej skóry i przytuleniu
To dla mnie oznacza dzień jak dziś.
Dziś mam 11 krąg.
Dziś jest temat – jesteś częścią przyrody. Jakże to zgodne z tym, co czuje niemowlęca dusza prawda?
Jakże to dobry moment do pracy z karmą przeszłości, zarówno moich pierwszych inkarnacji, jak i z dzieciństwa jak i z początków pobytu w Peru. Jestem bowiem pewna, że osoby które weszły w moje życie tu w Peru na początku są związane właśnie z karmą moich pierwszych wcieleń.
Były związane z sytuacjami magii, manipulacji, przekraczania granic, nadużyć…
I to trzeba domknąć i uwolnić.
Wiem już, że ten weekend to będzie ten moment, gdy uwolnię te energie.
Zrobię krąg z Wami.
I potem zrobię swoje rytuały odciniania i Radykalne Wybaczanie (Odpuszczanie energii – jak to ja nazywam)
2.12.2023
21 220 23
relacja początek / relacja relacja wyzerowanie domknięcie cyklu /relacja kreacja komunikacja
Witaj mi DNIU
Joanna