Miłość romantyczna miłość toksyczna

Z mojego komentarza u Kriss Nowak:
odnośnie wpisu Kateriny (poniżej)
To mnie zastanawia. Jak gleboko te milosci byly umoczone w toksycznosci religii katolickiej ktorej nie dalo sie usunac w tamtych czasach pewnie a nalezalo sie poddac albo umrzec. A znow takie zycie to jak smierc. Albo gorzej. Na ile tez to byla realizacja rownie toksycznej idei purytanskiej sredniowiecznej idei milosci romantyczno platonicznej z jej ubostwianiem kobiety a negacja ciala i zmyslowosci. I w ogole jaka byla NAPRAWDE dharma Abelarda Heloizy Tristana Izoldy Czy sw Aleksego i wielu innych..nieznanych. Pewnie wcielili sie po to wlasnie by doznac przemocy ze strony kk i tego jak daleko mozna sie posunac w negacji czlowieczenstwa i praw natury w imie dogmy kk… A z drugiej strony klasztor byl jedynym wyjsciem dla otwartych i niezaleznych jak Hildegarda z bingen.. Czasem faktycznie lepiej bylo skanalizowac poped i bol w umartwienie bo to dawalo kreatywnosc i wizje nawet jesli zrodlo bylo mocno toksyczne. Tylko wtedy nalezalo calkowicie izolowac sie od plci przeciwnej.
JC
Listy Heloizy do Abelarda oraz
fragment listu Abelarda do przyjaciela
List pierwszy Abelarda do przyjaciela
(…) Z początku łączy nas wspólny dom – następnie jednoczą
się serca. Pod pozorem zatem nauki cały czas poświęcaliśmy
miłości. A do tajnych schadzek, tak pożądanych i drogich
dla zakochanych, nastręczało sposobność dawanie lekcji.
Rozłożywszy zatem księgi o wiele radziej rozmawialiśmy
z sobą o kochaniu niż o nauce. Więcej było całunków niż
uczonych wywodów. I częściej ręce dotykały łona niźli kart
księgi. O wiele częściej miłością płonące źrenice spoczywały
na licach dziewczyny niż na martwych literach. I żeby
uniknąć podejrzeń, nawet cięgi i razy nakazywała niekiedy nie
złość, lecz miłość. Nie gniew, lecz niezwalczony czar upojenia,
który przechodzi wonnością olejki wszelakie. W miłosnym
roznamiętnieniu nie zaniechaliśmy żadnych objawów kochania,
ale najdziksze nawet podszepty rozigranej wyobraźni
spełnialiśmy. I tym namiętniej upajaliśmy się słodyczą
uciech miłosnych, nie czując dosytu ni nudy, im mniej ich
zaznaliśmy dotąd (…).
Jednakże to, co wszystkim wpada w oczy, nie może się
ukryć w tajemnicy przed jednym człowiekiem (…).
O, jakiż ból targał sercem wuja, gdy się dowiedział
o wszystkim! Jakaż boleść z rozłąki dla zakochanych! Jakiż
rumieniec palił me lica! Jakie udręki żalu i skruchy z powodu
cierpienia kochanki! Jaka rozpacz szalała w duszy Heloizy na
widok mojego poniżenia! Nikt jednak z nas dwojga nie biadał
nad własną udręką ani nie płakał nad swoim losem, ale oboje
wzajemnie cierpieliśmy tylko z powodu niedoli drugiego.
Rozłąka zaś ciał tym ściślej zespoliła nam serca. A miłość
nasza, nawet nie nasycana nadmiarem szczęścia, silniejszym
tylko jarzyła się ogniem. Spełniwszy raz do dna kielich
poniżenia i hańby i z wolna wstydu się zbywszy,
kroczyliśmy naprzód drogą jawnego zgorszenia, niezdolni
stawić oporu powabom miłości (…).