Dzieci.
Takie miłe cudowne kochane. Rodzicielstwo bliskości. Przychylanie im nieba. I całokształt.
To dzieci wybierają rodziców, zauważmy.
I czasem przychodzi mściciel, pełen złości gniewu i ociekającej krwią karmy.
I kończy 9, 10, naście lat i zaczyna być nie-różowo. Temat tabu. Woda w usta. Słyszałam to tylko na grupach/spotkaniach/ terapii zaburzeń osobowości, depresji, uzależnień.
Napisałam dwie książki. O toksycznych związkach i o wychowaniu do wolności. Nie wydalam i teraz pytanie czy jest sens. Myślałam, że sporo wiem. Że zamknięty etap. Że to dwie oddzielne sfery.
Nie. Można wyjść ze związków toksycznych i napotkać kolejne, w czasie wychowania dzieci.
Czy „metody są te same?” tak samo „proste”
Nie wiem.
Chyba w ogóle nie istnieje coś takiego jak metoda i rozwiązanie w tej kwestii.
Prawdopodobnie trzeba iść w ten ciemny las razem, brnąć w tej ciemnej nocy po omacku. Pójść na wyprawę razem ale jednocześnie być może też oddzielnie.
I być może potem można się odnaleźć. Mądrzejszym. Może będzie happy end. Może nawet można napisać o tym nową książkę.
Taką jak „Kwiat paproci”, „O dwóch takich co ukradli księżyc”, „Baśń słowiańska o niedźwiadku”.
Jednak nie zawsze jest happy end, i czasem jest na coś za późno.