zakręcona rzeczywistość
Zakręt. No tak. Można powiedzieć, że to twój kolejny życiowy zakręt. Kilkusetny zapewne. Nie bardziej ostry niż inne. Słowo na dzisiejsze spotkanie literackie (zakręt) wydaje ci się jednak tak ściśle zsynchronizowane z twoim życiem, że aż podejrzewasz życie o bezczelne plucie ci w twarz. Jesteś kobieta pełną zakrętów. Jesteś dyplomowaną specjalistką od wchodzenia w zakręty z zawrotną szybkością.
Jeśli dobrze pamiętasz te odległe czasy, to dosyć dużo linii i tras prostych było w dzieciństwie. Prosto-strzyżone włosy jakby od sławetnego przycinane garnka, proste pięćset metrów do szkoły, proste linie prostokątnego budynku szkoły i prosta była linijka, którą można były wówczas jeszcze dostać po łapkach. Proste były, ciemne i śmierdzące potem, skarpetkami i workami oraz brudną ścierą, korytarze szkolne. Prosty był rozkład dnia i proste zabawy na podwórku. Dla ciebie proste nawet było nawet uczenie rodzeństwa nowo wymyślonych języków. Ale potem, po 7 roku życia, a może i troche wcześniej do czego nie chcesz się przyznać, pojawiły się same zakręty jakby prosta w ogóle nie wchodziła już w grę. Po prostu wypadła z gry. Górą zakręty! I ogólnie wszystko szło całkowicie siermiężnie pod górę i po skosie. Po prostu prostych już twoje życie nie konstruowało. Zakrętów była za to więc nieprzebrana ilosć. Gdy matma nie chciałap prosto wchodzić do głowy a figura rzucającego zygzakowate gromy i zakrętaśne przekleństwa ojca stała nad moją głową co wieczór. Gdy nie było wiadomo, kiedy ojciec do domu wróci i w jak bardzo zakręconym stanie. Gdy chory brat darł się wniebogłosy dniami i nocami a jego ryki fikały koziołki pod sufitem, bo wył jak syrena zawodząca, jednocześnie monotonnie i chaotycznie, wznosząco i nawracająco. Bez tej odrobiny chaosu a z odrobiną patosu, niewątpliwie można by nazwać dzieło to fugą. Choćby ze względu na wymiar egzystencjalno-metafizyczny. Gdy nie wiedziałaś, gdzie się przed tym wszystkim schować i czy na strychu, pod skośnym sufitem, wolno… A potem urosłaś odrobinę by nieustająco wkręcać się w kolejne toksyczne, pracoholiczno- praco-holistyczne układy poświęcania się jednostronnego.
Nie było żadnych autostrad do szczęścia i radości. Ale przebłyski geniuszu i entuzjazmu zawsze. Była kreatywnosć, tym większa zawsze im większy życiowy zakręt i rozpierducha. To akurat racjonalnie naturalne. Dzięki tej kreatywności wciąż żyjesz i masz możliwość wchodzenia w coraz to nowe życiowe zakręty. Bo oczywiście bez niej można było już dawno utknąć z głową w jakimś płocie czy z mózgiem na drzewie, z kamieniem u szyi, z pluskiem na pożegnanie. Ale przejdźmy do faktów. Tylko fakty się liczą kochani. Tylko DOKONANIA. Prześledźmy tę drogę szaloną. Może nie rozboli was głowa.
No to ziu! Kościół katolicki i ruch światło życie – zakręt – lefebryści i tomizm – zakręt – protestantyzm i świeckość – zakręt – islam i ortodoksja – zakręt – areligijność i duchowość .. zakręt? Bóg jeden wie.
A na innej życiowej ścieżce : chłopak ze kościelnej ławki – zakręt – chłopak ze szkoły – zakręt – ci którzy bezimienni, acz liczni, leżą gdzieś w grobie miłości bez miłości – zakręt – pierwszy mąż – zakręt – drugi mąż – zakręt – trzeci? – niech cię pan bóg broni!
I jeszcze na innej płaszczyźnie życia – praca w bibliotece za grosze – zakręt – korporacyjne życie – zakręt – zagraniczne wojaże – zakręt – własna firma i klepanie biedy w Polsce – zakręt – praca za godne pieniądze gdzieś w kraju gdzie ciepło i powolnie się zyje? – Niewątpliwie.
Nawet jeśli teraz jeszcze nic nie dostrzegasz. Nic przed sobą nie widzisz, to masz poczucie, że te zakręty uformowały już koło. Full circle, viscious circle. Taki zaklęty krąg. Oroborus. Święty okrąg. Cykl. Bo czujesz, że się coś dopełnia. Cykl dziewiątki się domyka. Masz 45 lat w tym 2019 roku. Zamykasz koło. Idziesz wkoło. Po każdym z tych życiowych kręgów idziesz niejako wkoło., jak dobry zarządca, wszędzie sprawdzasz czy kłodka wisi, czy dobrze domknięte, czy wiatr nie hula. Czy szczelne drzwi, czy Bazyliszek Dusiołek i Kościej Nieśmiertelny solidnie przykuci do muru okowami ciężkimi jak tysiąc kamieni milowych. Obchodzisz wkoło. Zaglądasz przez dziurkę od klucza, oglądasz się za siebie, upewniasz się, że już styka. Że stykają się dwa krańce twoich losów. Doszłaś przecież do kresu. Wypaliłaś się. Odklejasz się. Doszłaś na kraniec swojego świata, do słupów Heraklesa. Stoisz na krawędzi i jak Głupiec czy Błazen Tarotowy bujasz się ostrożnie i nieostrożnie w przód i w tył. Palce poza krawędzią. Wskazują kierunek. Zwłaszcza kciuk, z braku wskazującego. Pięty jeszcze asekuracyjnie trzymają się ziemi. Czekasz. Czemu czekasz? Bo okazuje się, że styk jest jednak niecałkowity. Oroborus jeszcze nie połknał ogona, krańce się jeszcze nie zeszły. Zostało może metr, może dwa, może więcej tej czasoprzestrzeni. Musisz sobie wyprodukować mocny zwodzony most. Do dalszej części życia. A może raczej całkiem w inną stronę. Może w inne koło trzeba iść, w inny cykl. W inny zakręt. A może nareszcie pójść na wprost. Wyjść na prostą.
Na tym zakręcie, który zamienił się w koło, chcesz zostawić już na zawsze mężów, kredyty, długi, uwiązanie do stanowiska pracy, zmęczenie, zobowiązanie, obowiązkowe ubezpieczenia, szczepienia, ulepszenia, zalecenia; staże, raporty, polecenia; wskazówki, rady od parady, radców, sądy, urzędy, pięćset plusy i minusy. Na tamten świat, niekoniecznie bardziej zaświatowy chcesz zabrać siebie, dzieci, ulubioną bibliotekę, gitarę, pianino, kilka rysunków, kilka pamiątek z podróży, kilka pomocy naukowych, talerzy, widelców, ubrań i łyżek. Masz nadzieję, że tamten świat jest po prostu o krok stąd. Może o trzy kroki. Może za chybotliwym własnoręcznie utkanym mostem. Ale jednak tuż tuż. Za pewną granicą jest. Za kilkoma granicami i za kilkoma językami. Za ostatnim polskim zakrętem.