Joanna Chołuj

Wolna Matka

Wolne Dziecko

czyli podróż

# od toksycznego do pokojowego macierzyństwa

# w poszukiwaniu wspólnoty (prasłowiańskiej)

MOTTO

Dobrze wychowasz dziecko,

jeśli dobrze je poznasz,

dobrze je poznasz,

jeśli będziesz miała wsparcie mężczyzny

będziesz miała wsparcie mężczyzny

jeśli dobrze go poznasz

dobrze go poznasz

jeśli dobrze poznasz SIEBIE

Wstęp do cyklu książek

6 KROKÓW DO WOLNOŚCI

Niniejsza książka stanowi drugą część cyklu sześciu książek. Cykl ten nazwałam :

6 KROKÓW DO WOLNOŚCI.

Pytanie Dlaczego? Otóż chcę opowiedzieć w tym cyklu o tym, jak ważne jest uzyskanie świadomej wolności, na swój własny sposób, w nie jednej, nie dwu, ale sześciu sferach życia. Ponadto ważne, absolutnie ważne jest zdefiniowanie sobie czym ta wolność w ogóle jest. I co ona oznacza w perspektywie społecznej. Dla mnie oznacza odnalezienie ideałów prastarych naszego narodu, ideałów prasłowiańszczyzny, gdzie wolność oznaczała jednocześnie wewnątrzsterowność i odpowiedzialność za siebie, jak i wysoką świadomość i poczucie integralności z całą swoją najbliższą wspólnotą, a nawet szerzej – całym narodem, światem, przyrodą, kosmosem. Ten ideał, jak sądzę, może być zrozumiany właśnie przez Polaków, bo jeszcze do 19go wieku istniała świadomość potrzeby powrotu do takiego stanu narodowego.

Tę książkę piszę ze swojej perspektywy, perspektywy kobiety i matki, która oczywiście nie musi się pokrywać z perspektywą kobiety bezdzietnej lub mężczyzny. Uważam jednak, że wyjście od własnych doświadczeń i opisanie ich, jest cennym i poszukiwanym podejściem w literaturze. Natomiast jeśli chodzi o uogólnienia, na pewno jest możliwe uogólnienie i spojrzenie uniwersalne na proponowane przeze mnie historie i wartości.

Pozwólcie teraz, że zaproszę Was do oczekiwania / przeczytania (zależnie od tego w jakim okresie natknęliście się na tę książkę) wszystkich pozycji cyklu: 6 Kroków do Wolności:

  • 1/6 Od toksyczności do dojrzałego związku

  • 2/6 Od toksycznego do pokojowego rodzicielstwa

  • 3/6 Od przymusu do entuzjazmu w nauce

  • 4/6 Od depresji do życia z pasją

  • 5/6 Od choroby do dobrostanu

  • 6/6 Od nieświadomości do dojrzałości duchowej

Spis treści

Przedsłowie pierwsze – Wstęp oraz Wytłumaczenie tytułu i podtytułu

Przedsłowie drugie – Sygnały że trzeba coś zmienić

Rozdział 1 – twoja kobiecość twoja tożsamość

Rozdział 2 – relacje z mężczyznami. samotność

Rozdział 3 – jakim byłaś dzieckiem?relacje z rodzicami

Rozdział 4 – wychowanie dzieci. wychowanie do wolności, wychowanie słowiańskie

Rozdział 5 – praca dom rozwój

Posłowie – wolna matka wolne dziecko

Przedsłowie pierwsze

Wytłumaczenie tytułu i podtytułu

Czy jesteś samotną mamą? Młodą mamą za granicą bez pomocy rodziny i teściów, której mąż pracuje całymi dniami aby utrzymać rodzinę? Jesteś może mamą, która dopiero urodziła lub jest w trudnej relacji z partnerem? Masz może problemy wychowawcze czy szkolne z dziećmi ?

Ta książka jest dla Ciebie.

A może zupełnie NIE!. Jesteś szczęśliwą mamą, która czuje się spełniona i pewna siebie, ale chciałaby z każdą lekturą zwiększać swoją wiedzę na temat rodzicielstwa, aby dać dzieciom jak najlepsze doświadczenia dzieciństwa i jak najlepszej jakości wychowanie?

Tak książka jest także dla Ciebie.

Tu nie będzie żadnych różowych owiniętych we wstążeczkę z kokardką teorii radosnego beztroskiego macierzyństwa w stylu – urodzisz i „jakoś to będzie”, „będzie cudownie”. Tu będą fakty i konkrety. I baza. Niezbędna duchowa baza. Macierzyństwo jak każdy inny wymiar człowieczeństwa potrzebuje tej bazy. A ona często jest ignorowana w literaturze pedagogicznej. Będę mówić również o robiących furorę teoriach RB (rodzicielstwa bliskości), PBP (porozumienia bez przemocy). Tak tak. Będzie o tym. Bo to są dobre koncepcje. Aczkolwiek, trzeba przyznać, że te same koncepcje proponowała pani Liedlof ze swoim pomysłem na kontinuum, oraz… wspólnota starożytna prasłowiańska. Naprawdę. Nawet jeśli niewiele o niej wiemy, to wiemy, że była podobna w istocie do wspólnoty Indian południowoamerykańskich. Czyli? Czyli realizowano tam, bez zadęcia i podpunktów zasady rozrzucone dziś to tu to tam w różnych alternatywnych do głównego nurtu koncepcjach wychowawczych – w porozumieniu bez przemocy, w rodzicielstwie bliskości, pokojowym rodzicielstwie, w koncepcjach odszkolniania i kompetencji dziecięcej.

Tak więc, podsumowując, koncepcje takie jak RB i PBP są na tyle znane, że jak najbardziej, je omówię. Jak najbardziej trzeba je realizować. Mają już ogromne, przeogromne grono wielbicieli. Ale, ponieważ wiele rzeczy mnie niepokoi po obserwacji forów, fejsbuków i youtubów, opowiem o nich ze swojej perspektywy. Bo pokojowość , demokratyczność i wspólnotowość należy realizować… Pod warunkiem, że ktoś Ci nie zakłada kagańca i obroży z metalową zawieszką z napisem RB, tudzież podobną. Pod warunkiem, że nie będziesz wypruwać sobie flaków, bo dziecko potrzebuje. Pod warunkiem, że po prostu wyruszysz w podróż do jak najlepszego macierzyństwa, do jak najlepszej wersji siebie matki, rodzica, a nie zaczniesz skakać przez płotki czy odhaczać zadaniowo kolejne zaliczone sztafety.

W tej książce więc będzie o tym, jak zrealizować się jako matka pokojowa, praktykująca rodzicielstwo bliskości i porozumiewająca się bez przemocy. Będzie o tym jak to zrobić, po ludzku, nie fanatycznie, nie sztucznie, nie skrajnie, nie ortodoksyjnie. Będzie o tym, ale bez dziesięciu przykazań i egzekwowania ich realizacji co do litery. Za to z odkrywaniem świata prasłowiańskich luźno zarysowanych tu i ówdzie, ideałów.

Będę pisać o tym, że WARTO ! Warto być matką pokojową, jednak bez wyrzutów sumienia, gdy postąpisz czasem/często nie wedle zaleceń i kanonu.

A ja? Kim jestem ja by o tym pisać? Ja jestem matką, rozwódką, aktualnie samotną, która przeszła zarówno małżeństwo, jak i patchworkową rodzinę, a teraz przeżywa doświadczenia samotnego macierzyństwa, ale nie planuje pozostać w tym stanie na wieki wieków amen. Ja, właśnie ja, na przekór wszystkiemu, wierzę w koncepcje pokojowego macierzyństwa. Mimo, że jest to ch-%^&$-nie trudne. Czasem… niewykonalne.

Jest jeszcze inny aspekt, CZEMU JA. Otóż zauważyłam, że właśnie samotne matki albo te w bardzo trudnej sytuacji są tak przyparte do muru i wytrącone z różowej bańki idealistycznego macierzyństwa że – MATKA WSZYSTKO DA I WSZYSTKIM SIĘ ZAJMIE – że idą w świat szukać pomocy, tworzą wokół siebie wspólnotę (czasem z obcych ludzi!), tworzą własną zadrugę, klan, i stosują od urodzenia znane niegdyś w Polsce zasady samodzielności dzieci. Samodzielności? Tak – autonomiczności, wolności, kompetencji. Prawda – zdarza się tak siłą rzeczy, bo matka nie ma czasu się tym zająć, ale.. TO DOBRZE. Bo wtedy cuda się dzieją, a ona odkrywa to co zapomniała ze swojego dzieciństwa. Uwaga , mówię ze swojej pozycji – 74 rocznik, 44 lata mam, dzieciństwo spędziłam w latach 70-80tych, czasach komunistycznych, gdy było więcej podwórkowej i rodzinnej wolności dla dzieci niż teraz. A dziś jak jest ze mną? Jestem świadoma. Stosuję to. Świadomie dążę do tego. Widzę jasno, że tak trzeba. Nie inaczej. Bo?

Bo epoka rodzicielstwa patriarchalnego skończyła się nieodwracalnie, wraz z końcem feudalizmu oraz epoki przemysłowej, a początkiem epoki informatycznej. Nawet jeśli wielu rodziców tego nie widzi. Nie ma odwrotu. Jest natomiast ogromny nawrót ku korzeniom. Ku naszym, prasłowiańskim korzeniom, ku pokojowemu funkcjonowaniu we wspólnocie. Ani patriarchalnej, ani matriarchalnej – prawdziwie pierwotnie demokratycznej. Doskonale zespolonej niby jing i jang. Zachowującej idealną równowagę między wieloma skrajnościami dzisiejszego świata. Jedni krzyczą indywidualizm! Drudzy krzyczą kolektywizm! Jedni – totalna wolność dziecka! Drudzy – absolutna dyscyplina! Hmm… Tylko rodzicielstwo pokojowe wspólnotowe ma przyszłość.

Tylko – Co to znaczy? Właśnie. Pozostaje pytanie kluczowe – Jak ROZUMIEMY rodzicielstwo pokojowe, wspólnotowe, wolne, a co rozumiem przez rodzicielstwo toksyczne. Jakie mamy DEFINICJE? O tym opowiem w dalszej części książki.

Myślę, że przeczytawszy powyższe moje wywody, masz już przynajmniej częściową jasność dlaczego tak zatytułowałam swoją książkę. Bo tytuł brzmi – Wolna matka Wolne dziecko.

Podtytuł zaś – podróż

– od toksycznego do pokojowego rodzicielstwa,

– w poszukiwaniu wspólnoty prasłowiańskiej.

Otóż zaczęłam pisać tę książkę na temat rodzicielstwa z zamiarem kontynuowania serii „6 kroków do wolności”. Chcę, by moja koncepcja była spójna, i aby była dla Was jasna. Być może stoisz właśnie w księgarni, przeglądasz wstęp i zastanawiasz się, czy ta książka jest dla Ciebie. Zapewne jest, jeśli w ogóle przyciągnęła Twój wzrok w księgarni i trzymasz ją w tej chwili w rękach. Ale opowiem więcej – chodziło mi o napisanie książki, która pokaże, że MOŻNA przejść od rodzicielstwa trudnego do spokojnego, pokojowego. Można, nawet w naszych toksycznych, trudnych, wbijających w pozycję ofiary, czasach. Ale wbrew pozorom, to wcale nie jest oczywiste dla wielu osób. Może dla Ciebie również nie?

Bo zauważam, że w społeczeństwie istnieje swego rodzaju podział. Z jednej strony są kobiety w związkach małżeńskich, które mają spore wsparcie mężczyzn. One wierzą w bardzo radykalne realizowanie pełni ideału rodzicielstwa pokojowego (jakby coś takiego jak ideał w ogóle udało się zrealizować na tym padole, gdzie nieustannie miotamy się pomiędzy opozycjami, dychotomiami naturalnymi w materialnej rzeczywistości).

Kobiety te często wierzą w PEŁNE uczestniczenie mężczyzny, ojca w życiu domowym, rodzinnym, na każdym etapie rozwoju swojego dziecka. Realizują, moim zdaniem, (albo aspirują do realizowania) zasady rodzicielstwa pokojowego absolutnie co do litery, dokładnie, ambitnie, z poświęceniem. Ale jest to ideał przeinaczony. Podziwiam samozaparcie. Aczkolwiek niegodne podziwu są już: realizowanie tego ideału w oderwaniu od wspólnoty, w maleńkiej rodzinie nuklearnej, oraz krytyka innych kobiet matek, które wybierają tę drogę odrobinę na skróty, czy odrobinę mniej ambitnie, czy też w wolniejszym tempie.

Ilustracją niech będzie tu film, który widziałam kilka lat temu. Amerykański. Show, można powiedzieć. To co Amerykanie lubią najbardziej, widowisko na żywo, improwizujący naturszczykowie i zestawienie kilku rodzin i kilku koncepcji wychowania. Przyznam, że KAŻDA wydała mi się odstręczająca, ze względu na to jak zostało to podane widzowi.1

Poznajemy tam, między innymi, jedną rodzinę, która pragnie żyć wedle zasad koncepcji kontinuum, zapisanych w książce pani Liedlof, oraz inną, która wybiera koncepcje rodzicielstwa klasycznego (dr Spocka – nie małzeństwa Sears – ale ciekawe jest to, że są to i dość bliskie koncepcje i momentami radykalnie odmienne). Dwa studia przypadku w tym show dla tych koncepcji, plus jedna całkowicie odmienna. Całkowicie radykalnie z lat „zimnego chowu”, sterylności i nieczułych niań.

Doradczynie, „coach-ynie” starały się za wszelką cenę w ciągu tygodnia czy dwu, nakłonić rodzinę do realizacji WSZYSTKICH elementów powyższych koncepcji wychowawczych (nawet w koncepcji kontinuum, której podstawą jest POKOJOWOSĆ I DOWOLNOŚĆ!), pomimo skarg młodych matek, niewyspanych i cierpiących na bóle kręgosłupa, narzekających na uciążliwość ciągłej obecności przy dziecku, samotność i niezrozumienie.

Jest to problem wieloaspektowy. Prawdopodobnie w takim show nie było miejsca na niuanse i wczuwanie się w samopoczucie matki, jeśli chodziło o realizację i jasne unaocznienie zalet RB/kontinuum takich jak choćby chustonoszenie/spanie razem. Wszystkie zresztą odcinki show zrobione zostały z takim samym podejście. I jednak pozostał mi wielki niesmak… Taki sam jak po obejrzeniu w drugiej części filmu koncepcji lat przedwojennych i powojennych oraz 50-70tych wychowania typu „zimny chów”, z autorytarno-sterylnymi warunkami bytowania nowego członka rodziny. A przecież ja osobiście jestem entuzjastką Jeanne Liedlof! Czy takie było założenie filmu? Kobieta i mężczyzna, samotni w swojej nuklearnej rodzinie, oderwani od duchowych korzeni koncepcji, próbują wejść w pozycję ojca i matki z pierwotnej wspólnoty. Bardzo na siłę. Bardzo nieudolnie. Bardzo NIE TAK.

Mam poczucie, że kobiety, które tak postrzegają rodzicielstwo bliskości/pokojowości – zadaniowo – zmagają się z wieloma trudnościami, zapędzają się w kozi róg i ciemny kąt. I wierzą w dogmatyczne przyjęcie całego zestawu, łącznie z karmieniem piersią, chustonoszeniem non stop, wyrzuceniem łóżeczka i wózka, brakiem kar nagród, ocen, przeproszeń podziękowań i próśb, i sprzątania po rozlanym mleku. Nie chodzi o ułomność tych postulatów, tych elementów. Chodzi o podejście do nich i sposób realizacji. Chodzi o ideały, będące suchymi przykazaniami zamiast być esencją naszej istoty, filozofii, życia i kultury duchowej.

Z drugiej strony barykady są kobiety, które ciężko pracują, są zmęczone, zestresowane, samotne w swoim macierzyństwie. Może wielodzietne. Może widujące swojego męża, mężczyznę jedynie wieczorem po jego pracy. Kobiety z domu o tradycyjnym podziale ról domowych na kobiece i męskie. Te kobiety albo w ogóle nie wiedzą, że istnieją teorie takie jak rodzicielstwo bliskości czy kontinuum, czy pokojowość, albo celowo nie chcą do nich zaglądać, zgłębiać ich i z nich korzystać, obserwując fanatyzm i dogmatyzm kobiet po przeciwnej stronie barykady. Albo zaglądają, ukradkiem, zaczynają stosować, jednak de facto, często zrażają się, bo trudno powiedzieć skąd czerpać dobre wzory, jeśli króluje fanatyzm i ostracyzm dla tych, które idee „szczytne” i „nowożytne” zechcą stosować powoli, wybiórczo, patchworkowo, dostosowując je do swojej macierzyńskiej podróży.

Czy istnieje możliwość spotkania się tych kobiet na wspólnym gruncie dyskusji? Zapewne tak. Albo – mam nadzieję – że tak. W Polsce – spotkajmy się na gruncie wspólnoty prasłowiańskiej. W centrum świata. W złotym środku wszystkiego.

Znam kobiety z grona edukujących domowo, które wierzą w tradycyjny model rodziny i tradycyjne role związane z płcią oraz dyscyplinę, ale jednocześnie stosują chusty i porozumienie bez przemocy. Potrafią „wyegzekwować” całkiem pokojowo posprzątanie przez dziecko rozlanego mleka oraz słowa proszę, przepraszam, dziękuję. Po prostu dlatego, że w danej rodzinie takie panują zwyczaje. Wszyscy tych słów używają i odnoszą się do siebie pokojowo.

A co z kobietami, które tak są „umoczone” w swoich problemach, że nie mają głowy do tych „pokojowości i innych wymysłów”, które mówią: „spanie z dzieckiem? poczucie wartości u dziecka? emocjonalny spokój? Nie dziękuję. Ja wiem jak mam wychowywać moje dzieci! I nie mam czasu na pierdoły” (cytaty sąsiedzkie)

To trudny temat. Popatrzmy bowiem na statystyki. I pomyślmy… Jaka jest rzeczywistość większości matek w Polsce? Kim są? Kto je otacza? Co je otacza? Jaki REAL tu mamy? Ile z Was odpowiedziało twierdząco na moje pytania w pierwszych akapitów tego rozdziału?

Otóż:Większość polskich dzieci nadal rodzi się w związkach sformalizowanych (aż 75 procent), ale kiedy prześledzi się wskaźniki z lat poprzednich, to wyraźnie widać, że liczba dzieci urodzonych w Polsce ze związków nieformalnych rośnie. (…) W sumie mam wychowujących troje i więcej dzieci żyje w Polsce ponad 600 tysięcy — głównie w małych miastach i na wsi. W większych miastach dzieci zwykle rodzi się w rodzinach mniej.2

Na biznes onet wielki tytuł „Co trzecie dziecko wychowuje się bez jednego z rodziców. I bez alimentów”: Matki samotnie wychowujące dzieci zyskują coraz większe przywileje społeczne. Czy mimo to jest im łatwiej? Nie. Pracują często na dwa etaty, kształcą dzieci, walczą o alimenty i starają się godnie żyć. Są jednak i takie, które z lubością nadużywają statusu „samotna”  i domagają się wszystkiego, czego można – wszak im się przecież należy. Jedna trzecia rodzin w Polsce to rodziny niepełne – tak mówią mało optymistyczne dane GUS.  Samotnie wychowujących ojców i matek najwięcej jest w Sopocie, Jeleniej Górze, Wałbrzychu i Kłodzku. Tam bez jednego z rodziców wychowuje się aż 40 proc. dzieci.

Dalej za artykułem powyższym – Mówi pani Agata – „Zostałam zupełnie sama i bez środków do życia. Po rozwodzie sąd przyznał alimenty, ale mąż płacił wtedy, gdy mu się o nas przypomniało. W końcu zdobyłam się na to, by pójść po pomoc do opieki. Nie było łatwo – opowiada. W podobnej sytuacji, a może dużo gorszej są setki, tysiące innych kobiet. – Dałabym wszystko, żeby nie być matką samotnie wychowującą dziecko…”3

Czy o tym wiedziałyście? Ja nie byłam tego do niedawna świadoma. To oznacza, że nie jestem jako samotna matka tak zupełnie odosobnionym przypadkiem w Polsce. To oznacza, że jest ogromnie dużo, może coraz więcej, dzieci wychowujących się nie tylko w maleńkich, ale i niepełnych rodzinach, patchworkowych rodzinach. Coraz więcej kobiet w trudnej sytuacji, które chcą po prostu przetrwać… do następnego dnia, do pierwszego, aż dziecko podrośnie, aż się usamodzielni. Ale czy to jest życie? To jest wegetacja.

Jakie jest rozwiązanie?

Mogę mówić tylko o sobie. Ale ja przeszłam tak bardzo wiele i wyszłam z tak przerażającego marazmu do całkiem przyjemnej rzeczywistości mojego TERAZ, że moja historia może być warta dzielenia się nią.

Podsumowując, ta książka pokaże Ci:

1. jak przejść z punktu A do punktu B, gdy ogarnia Cię całkowity marazm, depresja i chaos życiowy ( do Z musisz przejsć sama )

2. że wychowanie dzieci to kontinuum, to proces, to podróż, oraz ciągłość, bo najważniejsze jest zbudowanie/odbudowanie wspólnoty.

3 że mamy to tuż obok siebie, fragmentaryczne, nieco obce, ściągnięte z zachodu, koncepcje wychowania, ale też mamy tuż obok siebie, w naszych mitach, tradycjach, bajach, kulturze – prasłowiańską wspólnotę, gdzie wszystko czego nam trzeba – JEST.

4. mamy też przede wszystkim siebie same. Mamy swoje wewnętrzne poczucie co jest właściwą dla nas drogą, jakie wychowanie odpowiada naszej rodzinie i naszym dzieciom najbardziej. Mamy własny umysł, duszę i wewnętrzny głos intuicji, który podpowie najlepsze rozwiązania. Jeśli tylko odważymy sie go posłuchać. Jeśli słuchając go, podejmiemy ostateczne decyzje. Nawet jeśli dopuściliśmy do głosu wszelkiej maści ekspertów od wychowania, książkowych, filmowych, oraz nasze matki babki koleżanki – doradczynie. Ostatecznie to Ty matko wiesz najlepiej co dla Ciebie i Twojego dziecka dobre i nie musisz zabijać głosu swojej intuicji i rozumu, aby przyjąć cudze koncepcje w pełni. Nikt nie ma prawa nikomu niczego narzucać, ale … wskazywać drogę można. Być inspiracją – można.

Pytanie tylko – czy chcesz wyruszyć w tę drogę od A do B ze mną? Od tej kartki którą czytasz, do ostatniej? Co więcej – czy chcesz to wszystko ZREALIZOWAĆ? Czyli iść dalej tą drogą przez własne życie?

Jeśli nie jesteś pewna czy chcesz, możesz przestać czytać. Zatrzymać się. Pomyśleć. Czego od życia chcesz? Kim jesteś jako matka? Po co dane Ci zostało macierzyństwo? Ale możesz też przejść do kolejnego rozdziału, który napisałam specjalnie dla niezdecydowanych. Jaśniej i dobitniej się nie da powiedzieć, że ŻYCIOWA ZMIANA JEST NIEZBĘDNA, jeśli obsiądą Cię jak kruki pewne specyficzne symptomy.

 

Przedsłowie drugie –

Sygnały że POTRZEBNA JEST ZMIANA

Przedstawię Ci tutaj osiem sygnałów, że trzeba w życiu coś zmienić. Że trzeba przeprowadzić generalny remont. Ten remont może dotyczyć nie tylko Twojego macierzyństwa, ale być może całego życia. Są to dość uniwersalne objawy braku pełni, braku zadowolenia, błądzenia. Braku szczęścia. A przy okazji, czy wiedziałaś, że swastyka oznacza szczęście, i że jest to prasłowiański symbol, a nie hitlerowski, ani nawet nie pierwotnie hinduski i tybetański? Taaak. Szczęście i swastyka mają właściwie ten sam źródłosłów. Esencję tego, o co nam chodzi. Spójrz: sł – asti – ka . Sł ze względu na oboczności głoskowe to też „su” albo „sz” jak w słowie szczęście, asti = jest. Ka – to taki kawałek słowa zdrabniający je. Czyli?

Su (dobre, szcześliwe ) – asti (jest) — Swastyka = uszczęśliwiaczka, dająca dobro

Szczeście? Sz – od „su” dobry, radosny szcześliwy ; część to część, kawałek, dola. Szczęście, to gdy trafi nam się dobry kawałek, ciasta na przykład, albo ziemi w spadku po ojcu. Inni, choćby w „Grach Bogów”4, jeszcze inaczej tłumaczą „szczęście”.

Inaczej, oznacza: sz jako „z” + „część”. Czyli niejako złożenie części w całość. (patrz też słowa: „scalony”, „spełniony” – w sensie „szczęśliwy”)

Co możemy wyciągnąć za wiedzę z tej etymologii? Szczęście zachodzi, gdy mamy radość, dobro i pełnię. Alternatywnie, szczęście zachodzi, gdy czujemy się radośni, dobrzy i pełni. Gdy jesteśmy pełnią, jednością, czego symbolem jest swastyka, krzyż niebiański, także symbol słońca. Nie jesteśmy szczęśliwi, gdy jesteśmy rozsypanym na cząstki wrakiem i chaosem człowieczym. Jak możesz sprawdzić jak daleko Ci do pełni szcześcia? Najpierw intuicyjnie – zapytaj czy czujesz się spełniona, szczęśliwa – właśnie teraz? Szybko odpowiedz: tak – nie. No i jak?

Dokładniej – możesz to przeanalizować czytając poniższe osiem punktów. To zaczynamy.

!!! Pierwszym sygnałem może być stres. Nadchodzi koniec weekendu. Wiesz, że następnego dnia rozpocznie się kolejny tydzień Twojej pracy na etacie z dala od domu, tydzień szkoły dla dzieci, tydzień przedszkola, tydzień żłobka, tydzień zbyt długiej nieobecności Twojego męża w pracy. Możesz odczuwać niechęć, depresję, ucisk w żołądku, ból głowy i cały szereg innych psychicznych dolegliwości połączonych z natrętnymi myślami – co by tu wymyślić, by: wziąć wolne, nie pojawić się w pracy, odwołać zajęcia dzieci, spędzić spokojny dzień (och Boże jeszcze jeden tylko jeden) z dziećmi i mężem w domu, poza domem, ale z dala od uciążliwych „koniecznych” obowiązków życiowych. Niedziela wieczór – czas stresu. Nie umiesz się wyluzować Jesteś poddenerwowana. Wrzeszczysz na męża i dzieci. Zaganiasz nerwowo do łóżek. Z niechęcią myślisz o kolejnym pośpiesznym znienawidzonym poranku poniedziałkowym…

!!! Drugim sygnałem może być brak uśmiechu, brak radości. Po prostu znikły od dawna z Twojego życia. Dzieci Ci to wypominają – czemu się nie uśmiechasz, mamo? Czemu jesteś taka ponura? Brak uśmiechu. Brak szczęścia? Och, to chcieć za wiele! Bo brak Ci nawet mini mini radości w radosnych chwilach, jakby stres Cię obezwładniał, gasił każdy uśmiech, a kąciki ust na siłę przyspawał Ci ku dołowi jak maskę teatralną. Jakby czarna chmura wisiała Ci nad głową – NON STOP. Wisiała i wisiała i nie raczyła choćby spaść odświeżającym, oczyszczającym deszczem. Miecz Damoklesa.

!!! Trzecim sygnałem, że potrzeba nam wielkiej zmiany, może być nasze krytykanctwo. Nasza postawa wobec innych, naszych bliźnich, powie nam o naszym własnym stanie ducha. Może jesteś wciąż niezadowolona, wszystko Cię u innych ludzi denerwuje, o wszystko ich podejrzewasz, posądzasz, zazdrościsz i za wszystko ich krytykujesz. A jednocześnie, nie przeprowadzasz żadnych zmian na własnym poletku. To klasyczny obraz – widzę źdźbło w oku bliźniego, nie widzę belki w oku własnym (Biblia).

!!! Czwartym sygnałem jest bierność. Pasywność. To życie, którego „sensem” jest oglądanie telewizji, ulubionych telenowel, show i wiadomości, oraz przesiadywanie przed komputerem grając w gry komputerowe lub buszując w mediach społecznościowych. Tu nie chodzi o „w ogóle NIE” ale o to, na ile te aktywności pochłaniają Twój CENNY przecież czas w ciągu dnia i odciągają Cię od aktywności umysłowej i kreatywności.

!!! Piątym symptomem może być ogólnie nuda, znudzenie życiem. Myśli w stylu „to przecież i tak wszystko nie ma sensu”. Bierność na co dzień i niechęć do wysiłku. Nieuważność.

!!! Szóstym sygnałem jest pozwolenie na wkręcenie się w kółeczko chomika. Pozwolenie na wkręcenie się w wyścig szczurów, a może nawet prześciganie się kto zdobędzie trofeum najszybszego, najbardziej bezmyślnego, pozbawionego czasu i oddechu szczura. To życie nieustająco w biegu, w niedoczasie, bez chwili medytacji, bez uważności, bez stawiania pytań, z absolutnym zminimalizowaniem wartościowych spotkań międzyludzkich, także tych rodzinnych. Nie trzeba chyba mówić, że tracą na tym dzieci, traci cała rodzina. Bo taka rodzina jest chora w całości. Te symptomy choroby i PROBLEMU wspomnianego na początku, będą ujawniać się u wszystkich członków takiej rodziny. (Dzieci również „nie mają na nic czasu”, wciąż siedzą przed telewizorem, nudzą się, nie mogą znaleźć sobie miejsca i dostają bólu brzucha/ścisku kiszek, niechęci do jedzenia śniadania/focha itd w każdy niedzielny wieczór i poniedziałek rano)

!!! Siódmy symptom to zmęczenie. Totalne. Chroniczne. Zmęczenie. Przemęczenie. Wypalenie do zera. Do minus sto. Depresja.

!!! A gdy o depresji mowa, to stąd blisko do ósmego i ostatniego symptomu, który musi być naturalnym następstwem całkowitego zmęczenia ciała i ducha, czyli choroby. Jeśli zaoramy całkowicie nasze ciało, bo wcześniej zaoraliśmy duszę, to organizm w pewnym momencie przechodzi do środków ostatecznych. Próbuje Cię walnąć młotkiem w łeb i ofiarowuje Ci w swojej dobroduszności CHOROBĘ. To bywa doskonały środek zaradczy. Zimny prysznic. Powrót do myślenia. Do refleksji nad sobą. Bywa. A jak się nie uda? Trudno. Wówczas jedni pogrążają się w całkowitej depresji i jest to równia pochyła ku degradacji jakości i sensu życia. Inni cudownie zdrowieją i zaczynają szukać! Są na dobrej drodze. Genialnie… A ci, którzy szukać nie zaczęli, i zastanawiać się nad symptomami i ich znaczeniem? Zawsze mają kolejne życie. Bo skoro czytacie tę książkę to nie wierzycie chyba, że mamy tylko jedno życie?

Rozdział 1

Twoje JA, Ty kobieta, Partnerka, Żona,Matka

motto:

Dobrze wychowasz dziecko,

jeśli dobrze je poznasz,

dobrze je poznasz,

jeśli będziesz miała wsparcie mężczyzny

będziesz miała wsparcie mężczyzny

jeśli dobrze go poznasz

dobrze go poznasz

jeśli dobrze poznasz SIEBIE

Tożsamość

Co to jest tożsamość? Nie jest to sprawa prosta, odpowiedzieć na to pytanie. Zacznijmy więc od źródłosłowów i definicji.

Tożsamość. To-ż-samo. Samo-to. To-samo. Czyli najgłębsza istota wszystkiego. To. Istnienie. Tchnienie. Bardzo podobnie, zauważcie, do określenia Boga w Starym Testamencie – jestem który jestem. Po prostu – Ja jestem. Zupełnie też jak w świecie słowiańskim najwyższy bóg Światowit/Światowid/ŚwiatłoŚwiat. Ostatnia nazwa może być Wam nieznana – ŚwiatłoŚwiat? Tak, tak także mówiło się na Światowida. Ciekawe jednak jest to, że występują bardzo duże pokrewieństwa między słowem Światło – Świat. Właściwie jest to ten sam rdzeń „śwt”. Etymologia tego dowodzi, więc ja dowodzić już nie będę. Spójrzcie jednak na słowo JAŹŃ. Brzmi jak JAŚŃ? Jaśnieć? Jasny? No właśnie. Znów, zapomnijcie o różnicy ś – ź. Nie takie różnice etymologia objaśniała. Zapraszam choćby do słownika etymologicznego Bruckenera, na blog Czesława Białczyńskiego i Kamila Dutkowskiego oraz do filmów w internecie. Nawet ja mam swój film„O pochodzeniu słów” 5

Czyli? Jaźń to nasze WEWNĘTRZNE ŚWIATŁO. Iskierka Boga. Tylko taka powstaje wątpliwość… Czy to naprawdę jedność? Czy tożsamość boska jest jednością? Czy nie rozpada się na cześci? Czy nie można jej analizować w elementach? Oczywiście, że można. Światłoświat ukazywany był w rzeźbach o czterech twarzach zwróconych w cztery strony świata. A potem rozpadał się na drobniejsze jeszcze elementy/bóstwa/cechy Przyrody :6


Od 4 twarzy Światowida, przez 3, przez 2, do 1ej u pary bogów prasłowiańskich

 

A co z ludzką tożsamością? Co z tożsamością KOBIETY? W zasadzie podobnie. Jest ogromna tendencja, by i ją rozpatrywać w elementach. Nie przypominam sobie opcji dzielenia tożsamości człowieka na cztery. Może ta liczba nie jest popularna, albo tez ja nie jestem dość w temacie wykształcona (ale też zauważcie, że ta książka nie ma ambicji ani do pełni, wyczerpania tematu, ani nie ma ambicji naukowego dzieła). Zdecydowanie jednak znamy pomysły rozpatrywania ludzkiej tożsamości w sławetnych trójkach. A tych trójek zaproponowano co najmniej kilka. Mamy więc trójcę Freuda … (ach tak, nie powiedziałam, że Bóg chrześcijański dzieli się na trójcę, Ojciec Syn i Duch święty, która de facto i tak jest czwórcą przynajmniej w Polsce gdzie kult Madonny Maryi Matki jest niezaprzeczalny . Ale tu bardziej interesuje nas teraz tożsamość, jaźń człowieka/kobiety.)

Mamy więc trójcę Freuda: ego , superego i id. Albo inaczej mówiąc : świadomość, nadświadomość i podświadomość. Jest to teoria na tyle znana, i goszcząca już „pod strzechami” podobno razem z „Panem Tadeuszem” oraz na internetach, że nie będę jej tłumaczyć za długo. Dość powiedzieć, że superego to wszelkie nabyte społeczne schematy, programy, maski; podświadomość to to, czego za bardzo w sobie nie lubimy, lub nie pamiętamy, robiące nam tyły życiowo przekonania; nadświadomość jest zaś tym co powinniśmy, my – kobiety i mężczyźni – w sobie wyłuskać. Przed śmiercią. Jak nie tą w tym zyciu, to tą w kolejnym… i kolejnym… i kolejnym… Carl Gustav Jung, trochę inaczej znów mówił: o Jaźni, Psyche (duszy) i Physis (fizyczności, ciele).

Dość podobnie podchodzi do tematu cała teoria charakterów, astrologii, zodiaków. Upraszczając nieco sprawę, każdy powinien odnaleźć dla siebie znak słoneczny, znak księżycowy oraz ascendent. Internet przychodzi tu z pomocą ze swoimi kalkulatorami i opisami, a jeśli Wam się to nie uda, to czeka spore grono znawców w temacie. I nie jestem tu ironiczna, raczej pozytywna i entuzjastyczna, bo portret numerologiczny i horoskop urodzeniowy w dzisiejszych czasach to sine qua non. Dlaczego? O tym będzie nieco później. Do meritum jednak, czyli pojawia się nam tu też trójka zodiakalna w zodiaku klasycznym. Przykładowo ja mam Znak Słoneczny Ryby. To taka oficjalna wersja mnie, mam również znak Panny Księżycowy i ascendent Skorpion. Można powiedzieć, że oba te znaki na mnie oddziałują, aczkolwiek pozostają w cieniu w stosunku do znaku słonecznego. Ascendent, moim zdaniem, jest elementem osobowości chyba najbardziej odpowiadającym cieniowi, czy też, inaczej mówiąc, podświadomości.

Egzystencjaliści spojrzeli na to wszystko jeszcze inaczej. Heidegger, na przykład, wyróżniał kolejną trójkę w nieco inny sposób. Mamy tu Umwelt – wymiar fizyczny człowieka, Mitwelt – wymiar społeczny oraz Eigenwelt – wymiar psychologiczny. I właściwie Heidegger na tym poprzestał. Moje domniemanie, z którym egzystencjaliści się pewnie nie zgodzą, jest takie, że dla niego psychologiczna sfera miała również wymiar duchowy. Pewien pan (van Deurzen) widział to jednak inaczej i dodał sobie do trójcy idealnej Heideggera czwarty element Uberwelt – i nazwał go duchowym. Cóż, to rozwiązuje tu wspomniany wcześniej przeze mnie problem, czy istnieje możliwość rozpatrywania tożsamości ludzkiej w czwórkach. Pierwotnie NIE. Po poprawkach – tak7

A skoro podziały trójkowe i czwórkowe mamy za sobą, to zauważmy, że równą popularnością cieszą się podziały dwójkowe. I znów, eh, czy to nie ciekawe? Znów całkiem jak w mitologii prasłowiańskiej, która w rzeczywistości jest czystą ezoteryką i wiedzą o makrokosmosie i mikrokosmosie, prawach natury. Spójrzcie sobie przy okazji na obraz kręgów bogów słowiańskich – jednośc, poczwórność, potrójność, podwójność i znów jedności, ale w parach. 8

Co do podziałów dwójkowych warto wspomnieć, że to najbardziej oczywisty podział. Mamy to wszędzie wokół. Wszystko w naszym świecie występuje w parach, dychotomicznie. Zauważamy to już od dziecka. To nasze pierwsze doświadczenia. A jednocześnie bardzo źle się dzieje, kiedy próbujemy te pary na siłę rozrywać albo stawiać między nimi granice. Tak się zadziało w epoce nowożytnej (właściwie już starożytnej, ale dokładniej będę o tym mówić później) i tak się dzieje do dziś. Na siłę mówi nam się, że dobro jest ZAWSZE dobre a zło ZAWSZE jest złe. I nie mają ze sobą nic wspólnego. Jak jest zimno to nie może być ciepło… I tak dalej. Jakby proste fakty życia nie przeczyły temu, że może być bardzo zimno zimą i jednocześnie gorąco na stoku w Tatrach gdzie opalają się turyści. Oraz może padać deszcz, i jednocześnie świecić słoneczko. Albo dla mamy pobicie kolegi może być bardzo „fuj”, a dla taty… no to już zależy, w obronie własnej to jest jak najbardziej godne pochwały i dobre!

W epoce nowożytnej pojawiało się już kilku śmiałków, którzy próbowali powiedzieć to obrazowo, choćby w postaci filmów jak „Crash”, albo nawet filmów dla dzieci, gdzie nieustająco dobry tatuś staje się złym tatusiem, żeby potem znów się naprawić, spłodzić syna, który będzie dobry i będzie go jednocześnie kochał i nienawidził; dobry bohater będzie nieustająco walczył ze swoim wrogiem, który okazuje się być jego największym przyjacielem, oraz nie będzie potrafił żyć bez tej walki, zauważając słusznie, że NIE ISTNIEJE bez Złoczyńcy, tudzież jego życie straciłoby sens (Gwiezdne Wojny, Ninjago, Batman i tona innych dzieł).

Bardziej naukowo, tak by dotarło do wielu przemądrzałych zatwardziałych głów, próbował swoich sił na przykład Jung (tak jak wczesniej próbował z sił z opcją trójkową). Jung, tworząc swoje archetypy, pisał jasno, czarno na białym, ale być może o zmroku i przy szarówce, bo siedział on lata całe spisując swoje odkrycia z wiedzy starożytnej i ezoterycznej w swojej samotni na jakiejś wyspie. Pisał więc, że struktura archetypu jest bipolarna. Ale też, że archetypy nie są od siebie wzajemnie odizolowane, ale są mieszane. Przenikają się i łączą. Tworzą między sobą związki, uzupełnienia i przeciwieństwa. Poza tym archetyp to niemal to samo co SYMBOL. A symbol jest NIEJEDNOZNACZNY I WIELOWYMIAROWY, jak powinien wiedzieć każdy uczeń podstawówki, co tu mówić o maturzyście!!! Archetyp przejawia się przez symbol, a ten ze swojej natury nie jest jednoznaczny i ustalony trwale. Jest wieloznaczny, niejasny, niedookreślony. U Junga właśnie pojawiają się więc dwójki, które są dopełnieniem. Konstrukcja i dekonstrukcja. Jasność / Jaźń i Cień. Anima i Animus. I tak to właśnie jest z TOŻSAMOŚCIĄ. Najłatwiej jest chyba widzieć ją w dwójce. Bo wtedy widzimy najprościej – nasze elementy jasne, znane, akceptowane przez nas , czy otoczenie oraz…? Oraz Cień, albo to, co widzimy jak w lustrze w innych ludziach. Cechy niechciane, trudne dla nas, nieakceptowane. I ta historia dotyczyć może zarówno mężczyzny, jak i kobiety. Ta ksiażka mówi jednak przede wszystkim o kobiecie. Swoją drogą jednak warto wspomnieć i to, co mówi inna starożytna wiedza taka jak chińska filozofia, w której istnieje pojęcie, które zapewne każdemu „obiło się o uszy”. Chodzi o jing i jang. To właściwie kwintesencja wszystkiego. Bo to kolejna dwójka istotna. Akurat tu możemy jednak mówić o jing, wilgotnym łagodnym ciemnym – czyli o kobiecości, oraz jang – suchym, gwałtownym dynamicznym jasnym – czyli o męskości.

Nie wolno jednak nigdy zapomnieć, że w unoszącym się ku górze jang jest maleńka kropka jing, a w opadającym jing jest maleńka kropka jang. Bo w każdej kobiecie jest odrobina męskości, a w każdym meżczyźnie – odrobina kobiecości. Wtedy dopiero, w takim doskonałym dopełnieniu powstaje dojrzała osobowość. Oczywiście proporcje mogą być różne. I cóż, na koniec wywodów numeryczno-numerologiczno-ezoterycznych, trzeba wspomnieć, że jest taka para i na naszej ziemi slowiańskiej jak Białoboga i Czarnobóg, dzieci Światowida. Idealna para symbolizująca dla mnie idealną osobowość. Ale jednocześnie idealny związek.

Aby poznać SWOJĄ tożsamość kobiecą zapraszam w podróż po archetypach z różnych stron i z różych koncepcji. Ale! Nie nie, nie od razu. Najpierw jeszcze podstawy, czyli kilka słów o tym co mieści się wokół JA kobiecego. Otóż mieszczą się różne role. Zgodnie z teorią Mitwelt. Czyli sferą społeczną, w jakiej człowiek funkcjonuje. Bo omówiłam już właściwie sferę psychiczno-duchową. Fizycznej omawiać nie zamierzam. Zakładam, że wszystkie panie, które czytają, nie mają problemu ze swoją fizycznością. (w sensie zmiany płci, na przykład,) bo tu zagłębiać się nie podejmuję. A jakiekolwiek problemy natury innej, niż wymieniona powyżej zmiana płci (nieakceptowanie swojego wyglądu, wagi itd.) są w rzeczywistości problemami psychicznymi i rozwiązuje to praca z archetypami.


Role 9

Mitwelt zakłada więc, że JA kobiece funkcjonować może w przeróżnych rolach. Jest bowiem tak, że nie możemy jako gatunek ludzki funkcjonować w oderwaniu od innych. Na nic więc jęki zachodniego świata, który wywyzsza pod niebiosy indywidualizm. Nawet w obecnych czasach, gdy ten indywidualizm jest wyraźnie tłamszony zjawiskami takimi jak kolektywizm, powszechny lewicowizm, koncepcje NWO (nowy porządek świata), uniwersalizm, globalizacja, dezintegracja i zacieranie różnic między wszystkim, łącznie z kulturami, osobowościami i płciami. Nadal mówi się, zwłaszcza w kręgach alternatywnych10 o tym, że tylko indywidualizm uratuje kulturę zachodnią białych ludzi. Otóż, drodzy panowie z alternatywy, nie zgadzam się. Potrzebny jest złoty środek czyli potrzebny jest również kolektywizm, specyficznie pojęty. Czyli? Czyli życie wśród ludzi, A NIE OBOK NICH czy PRZECIW NIM. Nawet dyskutowałabym tu dłużej z koncepcją Osho na temat bycia outsiderem, ale zrobię to nieco dalej w tej ksiażce. A teraz – ROLE. I ich definicje.

Kim przede wszystkim jest płeć piękna, poza tym że jest świadomościowym JA? Kobieta kochani, to jednak i przede wszystkim CZŁOWIEK. Nawet jeśli niektórym się to nie podoba. Kobieta należy do grona ludzi i tym odróżnia się od zwierząt. Kto to jest „człowiek” i skąd wiemy że się odróżnia od królestwa zwierząt? Spójrzmy na samo słowo i MOJĄ WŁASNĄ INTUICYJNĄ jego etymologię (niezbieżną z oficjalną):

Czł – o – wie-k.

Czł = czuł / czuć wie = WiE! Wiedzieć, wiedza.

Człowiek tym różni się od zwierząt, że posiada dary serca czucia oraz umysłu, zdobywania wiedzy w sposób nie instynktowny tylko swiadomy.

Kobieta jest czująca i myśląca. ZDECYDOWANIE. A jeśli któraś nie jest ,to apeluję aby wykorzystała swoje dary i swoje czakry w pełni i nie tworzyła wody na młyn patriarchalno- szowinistycznych koncepcji nieuków. (Podobny apel należy wystosować do osób płci męskiej, oczywiście).

Kolejna rola kobiety to – bycie „kobietą”.

Kob – ie-ta – kob – jest – ta :

to możliwy źródłosłow, za książką Dragomiry Płońskiej11, oraz innymi lekturami. Gdzie :

Kob – pismo węzełkowe, którym pewna grupa kobiet trudniła się jednoczesnie tworząc piękne kobierce. (kob-ierce). Kobierce były od strony ukrytej (tej do ściany) przekazem pisemnym dla wtajemniczonych i uczonych, a od strony widocznej były obrazowym przedstawieniem słów. I po raz kolejny okazuje się że biblijny cytat – Na początku znaczy słowo, znaczy po prostu, że słowo to tylko jednoczesne wyrażenie myśli. U Boga na pewno myśl oznaczała obraz, a ten oznaczał słowo. Potem nastąpił rozdźwięk. Zwłaszcza w językach innych niż słowiańskie. (patrz: eksperyment ze słowami. Ludziom różnych nacji i języków podawano do słuchania różnojęzyczne słowa. Rezultat – mózg reagował tylko na słowa słowiańskie. „Pies” = dawał obraz psa. „Dog” – nie.)

Tak więc DROGIE PANIE KOBIETY!!! bądźcie dumne, że wasze określenie, określenie Was jest tak piękne i tak wielką ma i chwalebną tradycję. Kobieta – to brzmi dumne. To brzmi uczenie. Dla mnie „kobieta”, może nie równoznaczne, ale bliskie jest słowu : Wiedźma, Wiedunka, Lekarka (męska forma onegdaj Lekar). I jest to kolejna rola, a jednak można powiedzieć , że bardzo podobna, pokrewna roli „Kobiety”. Obie przekazują i zachowują wiedzę.

Wiedź- ma = Wiedzę – ma

Wied – unka (jak piast – unka) ; ALBO wiedz – unka (zdrobnienie dla formy żeńskiej)

ALBO DOKŁADNIEJ wied – on – ka = wie – ona – ka (końcówka żeńska zdrabniająca)

W dawnych czasach wiedźmy to były po prostu kobiety nające wiedzę i zajmowały się głównie utrzymywaniem i przywracaniem zdrowia / dobrostanu, choć nie tylko. Kobiety również były wtajemniczone, zajmowały się przekazywaniem i utrwalaniem wiedzy kulturowej we wspólnocie. Zauważmy też powstałe potem na gruncie chrześcijańskim słowo „niewiasta” które oznacza „ta, która nie wie” I ok, nie wszystkie młode kobiety były wiedźmami. Niewiastka to młoda kobieta. Ale potem zaczęto tak nazywac także dorosłe zamężne kobiety, a to już duże nieporozumienie, bo odkrywa to, o czym będe mówić za chwilę o archetypach kobiecych i ich kastracji. O tym co było WOLNO kobiecie CO NIE BYŁO WOLNO. Kim być mogła, co wiedzieć mogła, a co nie. Bo nie było to społecznie akceptowane.

Kolejna rola żeńskiego „Ja” to:

żona

I tu mamy duży problem. Zagwostkę. Spójrzmy na cytat z internetowego słownika etymologicznego

małżonka’; stpol. również: 2. ‘niewiasta, kobieta’ oraz 3. ‘nałożnica’.

Od XIV w.; ogsłow. (np. czes. žena ‘kobieta; kobieta zamężna; małżonka’, ros. žená ‘małżonka’, przestarzale ‘kobieta’) < psłow. *žena (< *genā) ‘kobieta; żona, małżonka’ – pokrewne ze stprus. genno ‘kobieta; żona’, goc. qinô ‘ts.’,stang. cwene ‘ts.’, cwēn ‘królowa’ (dziś ang. queen ‘ts.’), stind. jáni- ‘żona; kobieta’– podstawą dla tych wyrazów jest pie. *guenā ‘kobieta, żona’.12

Formy oboczne mogły więc współwystępować w rożnych częściach słowiańszczyzny, albo przechodzić jedna w drugą w ciągu wieków. Mamy formy oboczne żon – zon – żen – gen – jan -jen – cwen. Stąd także wiadomo że „mazonka” była „małżonką”.

Zaś:

A–mazonka

była niezamężną kobietą. „A” – jest tu zaprzeczeniem.


Amazonka

Myślę, że nie będziemy się tu zagłębiać bardziej w źródłosłów i zastanawiać skąd owo ŻANA, ŻONA, ale podajmy tu cytat, który najdoskonalej pokazuje kim „żona” jest. Pan Białczyński na swoim blogu o Rodżanie, bogini, której imię może być synonimem słowa Żona, bo to pierwsza i najważniejsza żona na świecie :

RODŻANA – Roda-Żena, Stojąca PRZY-Rodzie (przy Bogu Rod-zie), jest przede wszystkim Wielką Kształcicielką Bytu Żywego, a więc i Przekazicielką w żywot na Ziemi(…) Rodżana-Przyroda jest Opiekunką Kazicieli i Kazicielek, Wiedunów, Wołchwów, Kudewosów-Kudełosów, Gąśćbiarzy (Huślarów-Guślarzy: pieśniarzy, wierszczbiarzy,ludzi przekazujących tan przez gędźbę – muzykę i słowo-pieśń) – wszystkich tych, którzy od dawien dawna dbali o przekaz taj i pamięć pokoleń, pamięć przeszłości – Pamięć DZIADÓW. 13

Cóż więc dziwnego, że tak wiele kobiet (nawet ja) chce stawać na ślubnym kobiercu, tudzież choćby na posadzce urzędu stanu cywilnego i wypowiadać słowa „Tak, chcę”. Obrzęd przejścia jest nam wszystkim bardzo potrzebny, choć ubolewać należy, że tak niewielki mamy wybór pomiędzy świeckim obrządkiem urzędowym, a religiami oficjalnie ustanowionymi. Nie mając w okolicy grupy słowiańskiej, a czasem nie czując, że obrzęd tamże jest obrzędem wiążącym i pełnym, kobiety decydują się na małżeństwo w obrządku katolickim (zazwyczaj). Każda chce stać się żoną, a nie tylko nałożnicą, kochanką, kochanicą, miłośnicą. Choć, cóż, nie ma i w tych rolach nic zdrożnego, po prawdzie. Zdrożnym (ustępującym z właściwej drogi prawa: z-droż-nym) uczyniły je chrześcijańskie nauki. W prasłowiańskiej wspólnocie Noc Kupały oficjalnie pozwalała młodym dostąpić obrzędu przejścia z dziewictwa do świadomości seksualnej. Niepotrzebnie mówi się też o rozpuście i nadmiarze tych obrządków. Zwykle młodzi i tak pobierali się wkrótce potem. Prasłowiańszczyzna miała bardzo zdrowe, bardzo piękne i ludzkie podejście do seksualności i cielesności. Chrześcijaństwo, zwłaszcza katolickie i protestanckie wykoślawiło i splugawiło pojęcie seksualności, i ustanowiło ogromną przepaść pomiędzy Ciałem a Duchem. To dychotomia, która tkwi w naszych głowach często do dziś. A przecież śmiejemy się i obruszamy, gdy myślimy o poemacie o św Aleksym, o jego odejściu od żony i zamożnego życia i o umartwieniu i nędzy, albo o smagających swoje „grzeszne” ciało biczownikach. Cóż. Epoka kontrreformacji jest tak naprawdę daleka od schyłkowości, a przekonania są silnie zakotwiczone u wielu Polaków. Przekonania zaś można zmienić tylko świadomą pracą nad zmianą. Jeśli zaś zastanawiacie się jak mogło wyglądać prasłowiańskie podejście do seksualności, to spójrzcie na kulturę hinduską, na Wedy, na rzeźby świątynne i na Kamasutrę oraz tantrę. Kultura hinduska jest częścią kultury praindoeuropejskiej, ale tu SZCZEGÓLNIE prasłowiańskiej, która stanowiła jej najgłębszą istotę. I te elementy musiały istnieć na naszych środkowo i wschodnioeuropejskich terenach skoro w 1800 pne zawędrowały do Indii z H-ariami.14

Żona była przy mężu, zajmowała się domem, rządziła domem. Jej archetyp zbieżny jest ze znakiem zodiaku Koziorożec, i stąd bardzo odpowiada mu także właśnie Rodżana, żona boga Roda. Jednocześnie żona zazwyczaj była również matką. Inne określenia jej to: mateczka, mać, mati, macierz. Jej znak zodiaku to Rak, jej odpowiednik słowiański to bogini Dziewanna.

Matka to była również Rodzica. Rodz-ica. Oznaczająca jednocześnie związki z bogiem Rodem, jak i z rodzeniem. Dziś mówimy tylko „Rodzic” ale spójrzmy co śpiewano pod Grunwaldem :

Boga – Rodzica…

Do „dziewicy” wkrótce dojdziemy…

Pozostałe słowa – role, takie jak córka, synowa, siostra, wnuczka, teściowa, babka, babcia, prababka, sąsiadka (są-siedzieć = są być może od su – dobry, siedzieć = być  żyć obok) są na tyle jasne, że nie pobawimy się źródłosłowami. Warto jednak pamiętać, że każda z nas przybiera zazwyczaj w ciągu całego życia niemal (to niemal jest istotne!) wszystkie te role. Są jednak jeszcze dwa słowa, posiadające konotację, jeśli nie negatywną to ambiwalentną. Bo cóż myślicie na dźwięk słów :

wdowa, rozwódka?

Nie ma jasnej etymologii dla słowa wdowa, to co podaje wikipedia to żadna etymologia, nigdzie nas to nie prowadzi a praindoeuropejski źródłosłów też nic nie mówi…:

od prasł. *vьdova, od praindoeur. *widheweh₂

por. chorw. udova, czes. vdova, mac. вдовица, ros. вдова, rusiń. вдова, scs. въдова, słc. vdova, słń. vdova i ukr. вдова 15
chyba że podejdziemy do tego dokładniej.

6 Inpiracja dla obrazka mojego – obraz Cz.Białczyńskiego www.białczynski.pl)

9W tym podrozdziale będzie sporo etymologii. Jeśli kogoś by wywody znudziły, lub były zbyt dokładne, to polecam przejrzeć chociaż jak to robimy ze słownikiem i encyklopediami. Może się kiedyś przydać.

11Dragomira Płońska „Co każdy słowianin wiedzieć powinien”

12Za Zygmunt Gloger, Encyklopedia staropolska, 1900-1903

https://sciaga.pl/slowniki-tematyczne/9549/zona/

14Dzięki genetyce, zwłaszcza genealogii Y-DNA już raczej wiemy, że tą ojczyzną, gdzie formowały się praindeoeuroejskie  języki nie był jakiś geograficzny region, lecz migrujący w czasie od około 20.000 a.c. (przed Chr.) do około 6000 lat a.C. ze środkowo-wschodniej Azji do Środkowej Europy genetyczny ród R1a. Dzięki kolejnym, europejskim migracjom gałęzi tego rodu, uległy iondoeuropeizacji i bratni, zasadniczo zachodnioeuropejski  ród R1b oraz staroeuropejskie rody I1 i I2, rozproszone prawie po całej Europie, zwłaszcza północnej, już w okresie polodowcowym, t.j. od około 12.000 lat a.C. Rozwój rodu (genetycznej haplogrupy) R1a ilustruje poniższa tablica i drzewo genealogiczne Rodów R1a i (skrótowo) R1b (…)

Praindoeuropejski ród R1a1. To, co jednoznacznie łączy ludzi podstawowych grup języka indoeuropejskiego w Europie i Azji, jest gentyczny ród z ojcowską mutacją M459, aktualnie oznaczany na drzewie współczesnego człowieka jako gałąź (haplogrupa) R1a1. Wyróżnia ona w Europie zwłaszcza ludy słowiańskie (do ok. 50% ludności; a w Polsce nawet 57%), a w Azji zwłaszcza indo-irańskich Ariów (lokalnie, jak nad Indusem w Pakistanie, do ok. 50% ludności, a w najwyższej kaście hinduskich braminów nawet 72%). Początek ekspansji rodu R1a1 datowany jest obecnie na około 5500 lat przed Chr.  W linii prostej jest on potomkiem powstałej około 29.000 lat temu, może gdzieś w południowo-wschodniej Azji (Sundaland?) lub Azji środkowej,  mutacji R1a-M420. Jakieś niesprzyjające warunki przez wiele tysiącleci tworzyly dla rozwoju tego rodu wąskie gardło, przez  które zwycięsko przeszedł dopiero w Europie. Niewielkie odgałęzienia tego rodu R1a mogą znajdować się gdzieś w rejonie Płaskowyżu Irańskiego lub na Bliskim Wschodzie.https://bialczynski.pl/2016/04/16/genetyka-2016-ksiadz-stanislaw-pietrzak-rod-r1a-kolebka-praindoeuropejczykow-i-slowian/#more-57794