Przepis na życie we dwoje

Spis treści

I gra wstępna

II to co najważniejsze

III europejskie inspiracje

IV deser

Cz I

Gra wstępna

Bhadźi z groszku, kartofli, pomidorów

4 średnie kartofle

3 małe pomidory

zielony groszek – pół szklanki

bakłażan – opcjonalnie – 1 mały

cebula – 1 średnia

sól – 1 łyżeczka

czerwony pieprz chili – 1/3 łyżeczki

kurkuma– ¼ łyżeczki

kolendra– szczypta

zielone papryczki ostre – 2 posiekane w plasterki

1

Jak to się stało że ja, Polka, znalazłam się w Amsterdamie, to historia zbyt długa. Ważne jest to, że tego właśnie marcowego ranka wjechałam do miasta, pokrojonego siecią kanałów na wielokąty lądu. Dotarłam tam pociągiem międzymiastowym, nowoczesnym, nie tak superszybkim jak francuski „train rapide”, a jednak dalece lepszym od naszych polskich, zbiedniałych ekspresów.

Przyjeżdżałam z północy lądu, z prowincji, gdzie zakupił mi bilet i pożegnał mnie przyjaciel Holender. Niemo zazdrościł mi mojego wypadu do stolicy. Tam cisza i spokój. Nuda. Przestrzeń pól uprawnych jak okiem sięgnąć i ani skrawka niezagospodarowanej albo zabałaganionej płaszczyzny zieleni. Tu gwar i ruch za sprawą turystów i stoliczan. Wielu z nich, spokojniejszych i dystyngowanych, porzucało samochody dla rowerów. Tak zdrowiej i ciszej – słyszałam komentarze przyjezdnych. – A dynamika i fascynujący niepokój miasta nie znikał.

Z dworca z mapą i przewodnikiem w ręku, pieszo, udałam się na poszukiwanie jednego z owych tanich schronisk niedaleko dzielnicy czerwonych świateł. Od terytorium tego dzieliło schronisko jedynie kilka przecznic. Co istotniejsze jednak, od kawiarenki internetowej dzieliła mnie tylko jedna, jedna, powtarzam, szerokość ulicy.

Lało. Amsterdam przywitał mnie zdradliwie łagodnie – słońcem. Po kilku godzinach jednak jakby niebo się oberwało. Włóczyłam się po mieście z zaciśniętymi ze złości zębami. Błądziłam w labiryncie kanałów, gubiłam ślad. Odnajdowałam się mozolnie z pomocą piegowatego od kropli wody przewodnika. Amsterdam jest podobno logicznym w swej strukturze miastem. Może więc za krótko studiowałam mapę, a moja nędzna orientacja w terenie ze względu na pogodę zupełnie zawiodła. Zmęczona i zniechęcona wróciłam o zmierzchu do schroniska. Modliłam się o dobrą pogodę następnego dnia. Za tydzień przecież kończył się mój urlop. Tymczasem postanowiłam wziąć prysznic, coś przekąsić i skoczyć do kawiarenki po drugiej stronie ulicy.

Tłum. Wszyscy wpadli na ten sam pomysł tego deszczowego popołudnia. Dostałam bilecik i zaczęło się oczekiwanie w kolejce do komputera. Zdążyłam zamówić kawę przy barze – tylko tam było miejsce siedzące – gdy podszedł młody mężczyzna i zapytał o pozwolenie zajęcia sąsiedniego stołka. Skinęłam głową i uśmiechnęłam się.

– To bar dla wszystkich – Czułam, że za chwile zagai, zastanawiałam się tylko, czy uznał mój uśmieszek za obelgę czy zachętę. Pierwsze pytanie – zagadka, dla przełamania lodów.

– Czy domyślasz się skąd pochodzę?

– Peru? – zaczęłam zgadywać.

Źle. Dowiodłam jedynie mojej nikłej znajomości świata, kultur i ras. Okazało się, że jest z Pakistanu. Wiedziałam gdzie leży Pakistan, mogłam w głowie nakreślić linie granic, choć z mozołem próbowałam z dna pamięci wydobyć nazwę stolicy lub jednej z metropolii. Przyszedł mi z pomocą, podając nazwę miasta, w którym mieszkał. Karachi. Nad Oceanem Indyjskim, po zachodniej stronie półwyspu.

Przyglądałam mu się spod oka. Do jakiej rasy należał? Gdy ostatecznie rozwiązałam problem w głowie na korzyść żółtej, doszedł mnie jego głos

Są i w południowych Indiach i Pakistanie ludzie zdecydowanie czarni, bardzo ciemni – znów więc zwątpiłam – A więc nie żółta? – Jak wiele lekcji geografii musiałam przespać, aby mieć teraz tak wielką białą plamę niewiedzy. Było mi wstyd. Czyżby rzeczywiście Europejczycy byli do tego stopnia zainteresowani samymi sobą i własną kulturą, że jedynie nielicznych korci, aby spojrzeć na drugą stronę półkuli? Ja chciałam tam jednak zajrzeć. I brawo! Nareszcie coś się działo. Akcja zawiązała się ciekawie, zaczynałam poznawać świat i ludzi, ja, zapyziała, o jasnych oczach blondynka, Polka z warszawskiej prowincji, panna Anna.

Bałam się. Pakistanczyk wyglądał jednak przyjacielsko. Rozmowa toczyła się spokojnie, bez agresji i bez ekscytacji. Odrobinę rezerwy czy nieśmiałości z jego strony. Doszedł nas głos kelnera. Wzywano mnie do sali komputerowej na półpiętrze. Moją uwagę w pełni pochłonęły nie czytane od kilku dni emaile. Po chwili jednak poczułam dotyk na ramieniu. Farid wskazał mi miejsce gdzie stał przeznaczony dla niego komputer. – Okej! – Odwróciłam głowę, nie chcąc tracić moich piętnastu minut na zbędną rozmowę. Mój czas szybko się skończył. Podeszłam do jego stolika. Oszołomiła mnie szybkość, z jaką potrafił pisać po angielsku na komputerze. Nie korzystał z własnego języka. Dlaczego? Nie przyszło mi wówczas do głowy to pytanie, które potem wielokrotnie sobie zadawalam. – Jak to jest, wyrzec się dobrowolnie własnego języka, używać oficjalnego angielskiego w każdej niemal, najbardziej prozaicznej sytuacji?

Stałam przy nim kilka minut zanim mnie zauważył. Nie zdałam sobie sprawy, że po prostu nie usłyszał, kiedy podeszłam, tak zajęty był tym, co działo się na ekranie, piramidą listów, na które jednocześnie odpowiadał, i kolejką stron internetowych, które jednocześnie otwierał i z prędkością światła zamykał. Skróty klawiaturowe. Klawisze funkcyjne. Dziwne kombinacje kabli, słuchawek i mikrofonów, które zdawały się być nieodzownym elementem operacji obsługiwania komputera. Byłam pod wrażeniem. Moja znajomość komputera nie wykraczała wówczas poza normę przeciętnego młodego człowieka, który miał za sobą pracę magisterską, czyli ten jedyny znany Word, edytor dokumentów, jakiśtam program typu messenger i jakiśtam serwis poczty elektronicznej.

Dostrzegł mnie w końcu. Z niewiadomego powodu czekałam, aż mnie zauważy, zamiast zwrócić na siebie uwagę. Może nie chciałam być natrętna. Ponadto zdecydowanie hipnotyzowały mnie jego migające po klawiaturze, ciemne palce i migający jeszcze szybciej ekran.

Zaproponował spacer. Zdziwiona, odruchowo podniosłam brwi – lało przecież niemiłosiernie.

  • Może przestało wreszcie padać, sprawdziłem pogodę. Zapowiadali jej poprawienie pod wieczór – potakiwałam biernie głową jak niema Syrenka. – Czy mogłabyś poczekać jeszcze chwilę? – przestępowałam po raz kolejny z nogi na nogę.

– Oczywiście. – za moment żałowałam jednak obiecanej „chwili”, która okazała się pod względem długości w czasie bliska godzinie. Wyciągnęłam przewodnik, odrobinę już zużyty i wygięty dziwacznie od wilgoci, i zagłębiłam się w jego studiowaniu.

Spacer. Niebo istotnie rozchmurzyło się, jakby na specjalne zamówienie Farida. Zapadał jednak zmrok, i nie można było rozeznać, czy chmury deszczowe wciąż grożą. Groziły. Zaczęło znów kapać. Ale delikatniej. Włóczyliśmy się razem po mieście, przekonałam się, że jest to przyjemniejsze, niż samotność. Mniejszą niż dawniej uwagę zwracałam na urodę miasta. Dotarliśmy aż do zakątka kawiarni jazzowych, które nie wzbudziły jego zainteresowania. Zrozumiałam, że nie znajdziemy wspólnego języka w dziedzinie muzyki, nie jeszcze wiedziałam jednak jak silny związek miało to z jego wiarą i światopoglądem.

Przeszliśmy w okolice uniwersytetu. Kamienice na brzegu niektórych kanałów – całkowicie nieoświetlone. Dzielnica czerwonych świateł i panie półnagie, stojące cierpliwie w oknach, zabarwionych na różowo ukrytymi światłami, dla ułowienia klienta. Co za egzotyka dla młodej Polki katoliczki! Ten liberalny świat zamiast jednak fascynować, nudził. Nie wzbudzały mojej ciekawości ani ekskluzywne domy rozkoszy, ani coffee shopy, gdzie można legalnie skosztować miękkich narkotyków.

Zdecydowaliśmy się w końcu na neutralną, klasyczną w stylu, przytulną kawiarenkę, bez muzyki na żywo. Niemal pusto. Niedługo wybić miała północ. Zamówiłam kawę z mlekiem. On również. Dużo później zrozumiałam, że dokuczać musiał mu ból głowy. Tylko w takich chwilach zwykł pić kawę. Nieoczekiwanie wyciągnął nogi na stojącym naprzeciw nas krześle. Białe grube skarpetki – serce mi krwawiło. Dlaczego nie zapytałam go wcześniej o to, co robi w życiu, z czego się utrzymuje? Potwierdziłby się o kilka godzin wcześniej znany stereotyp, że technicy komputerowi nie zwykli dbać o dobry gust i stosowność odzienia. Wygoda to ich idea naczelna. To był cały on. Obraz więc malował się następująco – mężczyzna średniego wzrostu, Indus, ale nie Hindus, muzułmanin z Pakistanu, śniady, ale nie żółty, o skórze ogorzałej i opalonej, ciemnych oczach, długich rzęsach i wydatnych ustach. To była kwintesencja tego, co całkowicie subiektywnie nazywałam byciem mężczyzną przystojnym.

On tymczasem wyciągnął się wygodnie, oparł głowę na moim ramieniu zdawkowo tłumacząc jedynie, że przyleciał tego ranka z USA. Kilkanaście godzin podróży. Różnica czasu. W jego czarnym, ładnym garniturze, białych skarpetkach, szarym płaszczu z naturalnej wełny – skarżył się, że „gryzie” i ociera mu skórę szyi – sprawiał wrażenie rozczulające. Wciąż jednak broniłam się przed jego, uporczywie spadającą na moje ramię, głową.

  • W porządku, nie spałeś entą ilość godzin, lecz poznaliśmy się dzisiaj, nic o mnie wiesz. Czy możemy zachować dystans?

  • I owszem – skinął głowa, a ta po chwili i tak opadła na moje ramię.

  • Chodźmy już, jest późno. Chodźmy do schroniska.

  • Tak, ale wiesz co? Może wybrałabyś się ze mną jutro w podroż po Holandii. Będzie pięknie, zapewniam. – byłam zaskoczona

  • Podroż pociągiem?

  • Wynajmę samochód – przyłapał mój niedowierzający wzrok – żachnął się i roześmiał

  • Jutro będę pod twoim schroniskiem o dziewiątej. Pójdziemy razem wynająć wóz. Możesz wybrac model.

  • Nie znam się na samochodach – ucięłam, niepewna czy powinnam zakończyć tę znajomość czy zdać się na los.

Farid odprowadził mnie pod samo schronisko. Był środek nocy. Wiedziałam, że będzie musiał przewędrować pół miasta w drugą stronę, aby dotrzeć do swojego lokum. Dlaczego właściwie mieszkał w schronisku? Ten garnitur i to auto z wypożyczalni! Cóż, może to, co mi wydawało się niezwykłe i dziwaczne, dla obieżyświata było codziennością. Pociągała mnie przyszłość pełna niespodzianek, to, co mogło się wydarzyć w jego towarzystwie.

Tej nocy na pożegnanie dostałam różę, którą kupił od samotnego sklepikarza, nocnego marka.

Następnego dnia rozpoczął się niezapomniany tydzień. Wspaniała podróż, w czasie której dotarliśmy aż do granic Belgii, przedsmak wielkiej podróży, która czekać mnie miała już niedługo.

– Europa jest tak mała – mówił i, aby to udowodnić, w drodze powrotnej w kilkanaście godzin próbował dotrzeć do granic Amsterdamu. Niemal uciekł mi sprzed nosa mój autobus do Polski. On przebukować musiał bilet na późniejszy lot, dwa dni po moim odjeździe.

To, co myślałam na jego temat w momencie pierwszego naszego spotkania zupełnie nie pokrywało się z tym, co wiedziałam pod koniec naszej podroży. Pakistanczyk o ciemnych oczach ujawnił swoją naturę czarującego mężczyzny, dowcipnego i inteligentnego, z którym nie mogłam rozmawiać o muzyce poważnej i jazzie, ale który mimo wszystko intrygował mnie i pociągał.

Droga Anno

Odpowiadając na twoje zapytanie odnośnie kuchni pakistańskiej, muszę powiedzieć, że niestety nie jestem koneserem w tej dziedzinie. Moja matka byłaby właściwą i godną polecenia znawczynią kuchni pakistańskiej. Niestety żadną miarą nie umiem wyobrazić sobie jej ślącej ci przepisy i porady droga emailową. Jestem obecnie w Stanach i wiesz, nawet w tym przypadku trudno mi jest nakłonić ją, by siadła przy komputerze i porozmawiała ze mną. Messengery są wciąż dla niej zmorą i jestem pewien, że śnią jej się po nocach. Ech, żal mówić.

Jest jednak ktoś, kogo chciałbym polecić. Podaję ci adres emailowy Mariam – msmariam@yahoo.com. To moja kuzynka, Pakistanka. Znajdziecie wspólny język. W tym samym jesteście wieku. Życzę powodzenia. A dziś Mariam zdecydowała się przesłać ci ten oto pierwszy przepis, który ja tu wiernie ze słuchawką przy uchu dla ciebie zapisywałem. Doceń wysiłek leniwego mężczyzny!

To jest potrawa warzywna. Zwiemy ja w Pakistanie bhadźi z groszku, pomidorów i kartofli, z dodatkiem pakistańskich przypraw. Mariam podpowiada, że potrzebujesz poniższe składniki:

  • Cztery średnie kartofle. Lepiej jasne, żółte, czerwone będą zbyt słodkie

  • Trzy małe pomidory – Mariam kupuje jedynie owalne, zwane sałatkowymi, o dość twardej skórze, ja jednak nie sądzę, aby to miało znaczenie.

  • Pół szklanki zielonego mrożonego groszku

  • Jeden mały bakłażan

  • Jedna średnia cebula.

Co do przypraw, potrzebujesz:

  • jedną łyżeczkę soli,

  • jedną trzecią łyżeczki czerwonego pieprzu chili. Nie kupuj jednak pieprzu kajeńskiego tylko czerwony pieprz chili. Znajdziesz go w sklepach z orientalnymi produktami. Szukaj oryginalnych, indyjskich.

  • Kolejna przyprawa to jedna czwarta łyżeczki kurkumy, inaczej szafranu indyjskiego. Ma piękny żółty kolor. Nie można w sklepie przeoczyć.

  • A na koniec garść zielonej, świeżej kolendry, ewentualnie może być natka pietruszki, i dwie maleńkie, zielone papryczki, posiekane w plasterki.

Całość będzie ostra. Przygotuj szklankę wody i tabliczkę czekolady na pierwsze testowanie smaku. Nie zmniejszaj jednak ilości przypraw. Potrawa może zmienić, co mówię, stracić, właściwy smak!

Gdy zgromadzisz składniki, usmaż cebulę na złoto, do niej dodaj wszystko z wyjątkiem kolendry, czyli – kartofle pokrojone w czworo, pomidory pokrojone w kostkę, zielony groszek – niepokrojony, bakłażan pokrojony drobno, oraz wszystkie przyprawy. Smaż na średnim lub małym ogniu. Gdy wszystko zmięknie i woda wyparuje, posyp po wierzchu kolendrą, podawaj z roti. Czy to nie proste? Może sam zacznę gotować. Mariam ma jeszcze w zanadrzu przepis na roti. To nasz odpowiednik chleba. To mączne placki, smażone na wielkiej płaskiej bez brzegów patelni, zwanej ata. Podczas posiłku urywasz kawałek placka i posługując się nim jak małą łyżką sprawnie nabierasz warzywa w rożek. Jestem pewien, że sobie poradzisz, trzymaj jednak widelec w pogotowiu, moja kochana Europejko.

Aby zrobić roti, przygotuj ciasto, dodając odpowiednią ilość letniej wody do szklanki nieoczyszczonej, pełnoziarnistej, pszennej mąki indyjskiej – mąki chapatti. Wyrabiając ciasto ręką, w misce, wygniatasz je dłonią złożoną w pięść. Potem bierzesz małe kawałki ciasta, kształtujesz kulki, rozgniatasz na mały placek, obtaczasz w mące, wałkujesz na cienkie placki, odpowiednie do wielkości patelni. Zwykle mają one średnicę dziesięciu centymetrów i cienkie są na 3 milimetry. Smaż każde roti bez oleju na przygotowanej patelni. Kawałkiem płótna lub ścierki dociskaj roti do patelni, powinno się „nadmuchiwać”. Dociskaj brzegi tak, aby nie tworzyć zakalców z niedosmażonego na brzegach ciasta. Uważaj, żeby się nie przypaliło. Smaż na obie strony. Sama uznasz, kiedy jest gotowe. Roti powinno być wypieczone, lecz bez przypaleń.

Wierze, że ci będzie smakowało. Mi już ślina zbiera się w ustach i mam nadzieje, że kiedyś będę mógł spróbować twoich gotowanych i smażonych cudów!

Pozdrawiam i całuję

Farid

Danie jarskie z zielonego groszku z ryżem

mrożonego groszku – 1 szkl pełna

ryżu długoziarnistego, induskiego -1 niepełna szkl.

cebuli żóltej – ¼ malej

garam masala” tzn gotowa mieszanka przypraw pakistanskich – ¾ łyżeczki do herbaty

ziarna kminku – ¼ łyżeczki do herbaty

ziarna dużego ciemnego kardamonu – 2 szt.

czarny pieprz mielony – 1 szczypta

soli – 1 łyżeczka do herbaty

imbir starty lub w postaci gotowej pasty – 1 łyżeczka

czosnek starty lub w postaci gotowej pasty – ½ łyżeczki

2

Po powrocie nic nie było już takie samo. Trudno było mi przyzwyczaić się do realności, która była moim udziałem, podczas gdy on opowiadał o swojej firmie w USA, o Internecie, o podróżach. Byliśmy jak dwie półkule globu ziemskiego. Każda nosiła znamiona swojego świata. Spotkanie się i spojrzenie sobie w twarz graniczyły w mojej świadomości z cudem. A jednak poznaliśmy się nie przez Internet, gdzie wszystko możliwe, gdzie wszystko spłaszczone i uproszczone w sferze związków międzyludzkich. Poznaliśmy się w rzeczywistości. Dane nam było spojrzeć sobie w oczy i pozwolić pierwszym instynktom na odegranie głównej roli, pozwolić dotykowi zdecydować o przyjaźni lub wrogości, a oczom czerpać radość z trójwymiaru, który tak wielką ma przewagę nad płaskim zdjęciem, pozwolić ukradkowym spojrzeniom odkryć wszelkie ułomności niedostatki, brzydactwa, minusy.

Byłam pełna wątpliwości. Co myśleć miałam o indywiduum z Azji, które wywarło na mnie tak duże wrażenie. Myślałam, że zapomni i nie przyśle obiecanego emaila. Serce przeczyło jednak uparcie. Jak mogło nie pamiętać jakie wrażenie zrobiły na Faridzie polskie szare oczy, blond włosy i jasna cera, gadatliwość i nieśmiałość? Serce wierzyło i popadało znów w cynizm w dywagacjach z samym sobą – biała dziewczyna dla Azjaty gratką była przecież nie lada!

Odsuwałam od siebie te myśli dopiero w momencie, gdy musiałam pojawić się w pracy i zmusić umysł do koncentracji. Niech los sam sobie radzi z rozwiazywaniem własnych sprzeczności i gmatwaniny ludzkich przypadkowych spotkań. Dlaczego wątpiłam czy napisze? Napisał. Krótko. Pospieszna i skrótowa angielszczyzna – rozczarowana spoglądałam na trzy linijki tekstu. – kilka słów, kilka pozdrowień i pytań – Jakiego używałam messengera do rozmów? O której pojawiałam się w domu?

Nie mogłam się skoncentrować na pracy. Miałam nadzieje ze nikt niczego nie zauważył. Spojrzałam spod oka na siedzących przy stolikach w głębi pokoju kolegów i koleżankę. Zajęci, oczy pilnie śledzące ekran. Informatycy. Jedynie ja nie śmiałabym się w żadnej sytuacji nazwać informatykiem. Nie byłam nim przecież i w tej dużej firmie zajęłam miejsce jednego z nich z czystego przypadku. Szukałam pracy jako asystentka, taką tu też znalazłam, u boku dyrektora informatyki. Po kilku jednak miesiącach roztargniony i wiecznie śpieszący się szef, z nieskończona ilością kontaktów i informacji w głowie, stwierdził, że nie tyle potrzebuje asystentki, co osoby zamującej się help deskiem. Takie też i zajęłam stanowisko, ja, laik w dziedzinie poważnej informatyki. Wszystko opierało się na mojej znajomości angielskiego. Byłam pośrednikiem i tłumaczem dla informatyków w siedzibie w Londynie oraz dla naszych pracowników w Warszawie nie znających podłego słówka po angielsku. Codziennie więc pojawiałam się w biurze przed ósmą aby wieczorem dotrzeć do domu po dwunastu godzinach, również o ósmej. Po półtoragodzinnym telepaniu się w pociągach podmiejskich, nareszcie w domu. Miałam to szczęście czy nieszczęście, że mieszkałam poza Warszawą. Podróżowanie dwa razy dziennie. Pociągiem. Nie stać mnie na samochód – wmawiałam sobie samej, nie wiedząc, że wkrótce będę zmuszona wykorzystać zapomniane umiejętności kierowcy. Tymczasem powtarzałam sobie, że jazda pociągiem to wspaniały czas na lekturę, choć prawda niejednokrotnie okazywała się o wiele mniej różowa – to był mój czas na odsypianie rozmów w nocy. Pociągi ślimaczki, jak nazywają podobne podmiejskie cacka we Francji, tak miękko kołyszą do snu. Tendencje do usypiania nad najbardziej pasjonującą lekturą miałam zwłaszcza po powrocie z Amsterdamu. Te zarwane noce! Po pierwszym jego liście, który był jakby zaproszeniem do nawiązania bliższej znajomości listownej, pojawiły się inne. Regułą pozostało jednak to, że moje długie listy były wynagradzane lakonicznymi jego odpowiedziami. Doprowadzał mnie do furii, stwierdzając, że nie ma czasu na czytanie tak długich esejów, choć docenia wysiłek. Wyznał, że czyta, i owszem, początek i koniec. Zastanawiałam się, czy to nie za duża uraza dla mojej dumy kobiecej – Nie czytał listów! Dziś wiem, że większość rodu męskiego nie należy do grupy znanych mi wcześniej mężczyzn literatów, którzy pisać lubili obszernie i w okrągłych słowach. Uspokoiłam się jednak. Internet miał swoje dobre strony. Neutralizował. Nie doszło do kłótni ani do konfrontacji. Zdecydowałam, że to drobnostka i odpowiedziałam dowcipnym emailem. Dziś jednak wiem, że większość moich mnogich listów rzeczywiście w całości czytał i zachowywał. Czytał, niezależnie od jego setki sztuk liczącej codziennej korespondencji.

Pisałam listy nocami. Listy przeplatane opowiadaniami i wierszami. Pisałam, gdy czułam się samotna. Gdy byłam pełna optymizmu. Gdy byłam pełna frustracji. Jakże mogliśmy jednak utrzymać nasz związek, jeśli on tkwił uparcie w Stanach Zjednoczonych lub w Pakistanie, a ja pośrodku, w Europie? Chat’owalismy każdej nocy. Choć kilka słów. Przyjaciele skarżyli się, że ich zaniedbuję. Zaskakiwali mnie w domu. Przychodzili na kawę i ciastka. Narzekali ze wariuję i odcinam się od świata. Nie odcinałam się, jedynie ten skąpy skrawek czasu po pracy, który poświęcałam im kiedyś, przeznaczałam teraz na nocne nie-Polaków rozmowy.

Czas płynął. Nauczyłam się obsługiwać wszelkie nieznane mi do tej pory programy. Poznawałam zawsze z pierwszej ręki wszelkie nowinki techniczno-telekomunikacyjne, internetowe. Mój stary komputer z cierpliwością znosił wszelkie testy i mnogość ściąganych z Internetu aplikacji. Doceniłam voice over ip, aplikacyjki, które pozwalały na rozmowę za pośrednictwem komputera. Nawet sfatygowany mikrofon był w stanie zanieść dźwięk mojego głosu do Ameryki. Cud techniki. Używaliśmy kamery cyfrowej i telefonu internetowego. Telefon! Ile kosztuje minuta do Stanów, kto wie? Dużo. Podczas pierwszej już rozmowy Farid zakomunikował, że nie pozwoli, bym marnowała pieniądze, że wysyła do Polski jego nowy wynalazek, firmowy. Ten, który właśnie testuje i promuje. Dostałam wkrótce paczkę ze Stanów.

Zrozumiałam, że technika postępuje naprzód niezależnie od tego czy zapyziała mała Polka śledzi jej osiągnięcia, czy nie. Tajemnicze urządzenie ze Stanów to był inteligentny modem, tak zaprogramowany, że po podłączeniu do linii telefonicznej łączył się z Internetem i pozwalał na kontakt z najdalszym zakątkiem świata. Nareszcie zrozumiałam czym zajmowała się firma Farida, czym była ta tajemnicza telekomunikacja internetowa, która pozwalała przy niewielkim nakładzie funduszy ludziom w najodleglejszych zakątkach świata utrzymywać ze sobą ścisły codzienny kontakt telefoniczny. Czy Internet nie był ósmym cudem świata? Dla mnie był. Nareszcie mogłam usłyszeć jego głos jasno i bez zniekształceń, jak to działo się w przypadku komputerowych aplikacji Voip. Byłam nieomal szczęśliwa. On zarówno, choc jego pozbawiony emocji głos brzmiał w słuchawce aż nazbyt spokojnie. Kochałam go za ton jego głosu. Uzyskaliśmy nareszcie odrobinę realności, której tak nam brakowało.

Po kilku miesiącach tęsknoty na odległoścć spotkaliśmy się ponownie. Na przecięciu dróg. Los padł na Hannover. Pamiętam chłód mimo początku lata. Gotowe rozpłakać się w każdym momencie niebo, szare i smutne, przypominające to dawne, amsterdamskie. Nam smutno nie było. Tylko na chwilę kilkakrotnie wysunęliśmy nos za drzwi wynajętego pokoiku w motelu, którego nazwy żadne z nas już nie pamięta. Pierwszego dnia jakaś parada na ulicach miasta. Zaciekawiona zmusiłam go do opuszczenia pościeli. Przelotnie pojawiło się się w mojej głowie pragnienie zwiedzania. Nowe miasto, w którym nigdy nie byłam. Niemcy. Po raz pierwszy dane mi było słyszeć niemiecką gwarę w naturze, popatrzeć na niemieckie kobiety, na niemieckich mężczyzn. Zrezygnowaliśmy jednak ze zwiedzania. Odstraszyła nas szarość betonu. Nowoczesne niemieckie miasto nie miało wiele do zaoferowania przygodnym turystom. To tam, znudzeni chcieliśmy powtórzyć doświadczenie niekontrolowanej, nieplanowanej podróży „gdzieś tam przed siebie”. Tym razem najdalszym miejscem, do którego dotarli pionierzy była Anglia. Podroż tunelem pod La Manche. Zafascynowana byłam zwiedzaniem Europy, jakiej nie znałam. W pędzie, na skróty. Ten człowiek istotnie otworzył mi oczy na świat. Zaczynałam marzyć o wizycie w Pakistanie. Im bardziej mi to ze śmiechem odradzał.

Myślę, że wiele jeszcze powinienem ci powiedzieć o naszej kulturze zanim podejmiesz decyzję o odwiedzinach – śmiał się – A tymczasem zapraszam do Stanów. Kiedy przyjeżdżasz? Daj znać – żegnał mnie na stopniach mojego pociągu do Polski.

Droga Anno,

Dziękuje za twój list, będzie mi miło pomóc ci w poznawaniu kuchni pakistańskiej. Myślę, że poradzisz sobie świetnie. Pochodzisz więc z Polski. Nic właściwie nie wiem o Polsce. Opowiedz mi w przyszłym liście. Odpowiadając na twoje wątpliwości – czas poświecony tej korespondencji będzie miło spędzonym czasem, nie obawiaj się. Myślę ze Farid postąpił bardzo ładnie dając ci kontakt do mnie. Mam nadzieje, że i nam przyjdzie się kiedyś poznać w przyszłości i gotować wspólnie Insz’Allah. Gotowanie nie jest dla mnie jedynie obowiązkiem. Cieszę się, że poznałam osobę, która ma podobne hobby. Ale do rzeczy. Zaczniemy od najłatwiejszych potraw – znasz już najłatwiejsze bhadźi – kartofle pomidory groszek. A teraz dam ci przepis na groszek z ryżem.

Potrzebujesz jedną szklankę mrożonego groszku, najłatwiej kupić mrożony. Co do ryżu, my lubimy ryż hinduski, te długie ziarna. Po ugotowaniu wyglądają jak maleńkie, zwinięte robaczki. To żart. W zasadzie nie widzę przeszkód, aby połączyć groszek z ryżem chińskim, małym, jednak jeśli chciałabyś stworzyć oryginalną potrawę pakistańska, ryż hinduski jest niezbędny. Spróbuj zakupić w sklepie z orientalnymi produktami ryż basmati. Ryż należy dokładnie wypłukać, aby pozbyć się jak największej ilości mętnej maczki, osadu, który sprawia, gdy gotujesz, że ryż jest zlepiony. Należy namoczyć na piętnaście minut, lecz nie gotować. Ryz dusi się w garnku.Potrzebna będzie nam także cebula. Najlepiej świerć małej żółtej cebulki. Tylko dla smaku. Co do przypraw, tu tkwi cała istota kuchni pakistańskiej. Bez nich nie zaistnieje najprostsze danie. A nasze dania zachwycają prostotą. Właśnie tak jak ten groszek i ryż. Lecz bez przypraw nie byłaby to potrawa, którą mogłabym ci uczciwie polecić.

Koniecznie musisz znaleźć mieszankę przypraw która my nazywamy „garam masala”. Potrzebować będziesz pół łyżeczki. Szukaj w sklepach orientalnych. Wiedziałabym który sklep polecić w USA. Houston, Atlanta, Nowy Jork to miejsca gdzie odnalazłabyś dzielnice pakistańskie i sklep obok sklepu. Polska to wielka dla mnie enigma i niestety zdana będziesz na siebie. Ale jeszcze o przyprawach. Wrzucisz do garnka cwierć łyżeczki ziaren kminku, dwa ziarenka dużego brązowego kardamonu, szczypta czarnego pieprzu zmielonego na proszek, jedną łyżeczkę soli, jedną łyżeczkę startego na pastę imbiru, pół łyżeczki rozgniecionego lub wyciśniętego czosnku.

Jak potrawę przygotować? Namocz ryż na piętnaście minut. Smaż cebule na złoty kolor, dodaj czosnek, potem imbir, potem wszystkie przyprawy. Dodaj groszek i odrobinę wody – podsmażaj tak i duś aż do momentu, gdy groszek stanie się miękki i aż zobaczysz ze olej wyraźnie wypływa na powierzchnie sosu i oddziela się. Dodaj wtedy ryż i wody tyle, aby przykryć ryż. Gotuj dopóki ryż nie zmięknie a woda nie wyparuje. Koniecznie opisz mi rezultaty, opisz wrażenia smakowe. Wierzę że podniebienie Polki musi być inne niż nasze, azjatyckie. Mimo że stwierdziłaś, że Polacy ostrych potraw nie lubią, wierzę że polubisz kuchnię pakistańską. Dla jej oryginalności. Dla zapachu, który kusi i zniewala.

Pozdrawiam. Assalam alaikum.

Mariam

żółta soczewica i ryż

Ryż induski – 1 szklanka

Soczewica żółta – nieco więcej niz pół szklanki

Soczewica pomaranczowa – pół szklanki

Żółta zwykla cebula – ½ malej

Zielone małe papryczki chili – 1szt

Olej – 2 łyżki

Pomidor – 1 mały (owalne twarde pomidorki)

Sól – 1 łyżeczka

Czerwony pieprz chili w proszku – ½ łyżeczki

Czosnek – ½ lyzeczki w trakcie gotowania i na koniec – 1 zabek lub plaska lyzeczka

kurkuma – ¼ łyżeczki

Kminek – 1 lyzeczka

salatka

Pomidory sałatkowe owalne – 2 szt

Cebula – ½ malej

Zielona papryczka – 1 szt

Sol – szczypta ( lub ok ½ lyzeczki)

Pieprz – szczypta (lub ok ½ lyzeczki)

Kolendra świeża – ¼ szkl lub „ na oko”

Zanim podjęłam decyzję o odwiedzinach w Stanach Zjednoczonych, zanim zainteresowałam się gdzie i jak się to oficjalnie załatwia, on już pisał do mnie, że pragnie odwiedzić mnie najpierw w Polsce. Nie spodziewałam się. Dlaczego nie? Był mi osoba ogromnie bliską i chciałam, by poznali go moi rodzice, jednocześnie jednak bałam się tego spotkania. Jak wyglądać będzie nasza komunikacja? Jak zareaguje staroświecka babcia? Ponadto tkwiło we mnie drobnomieszczańsko i szlachecko-zaściankowe przekonanie, że Pakistanczyk w Polsce nie ma czego szukać. Zjedzą go wzrokiem przechodnie. Tkwiło we mnie inne jeszcze nie szlacheckie nie drobnomieszczańskie tylko niemądre, kobiece Zosine Pana Tadeuszowe, poczciwe zdziwienie – Jak to? On tu? Do nas, w nasze progi. Wszechwiedzący obieżyświat, dla którego drobiazgiem jest wynajęcie mercedesa, gdy samochodu własnego brak, a potrzeba. Kto jeździłby pociągiem? Nie on, informatyk, posiadający firmę w Stanach, której działalności do tamtej chwili wciąż jeszcze nie potrafiłam sobie samej nawet w pełni objaśnić, cóż dopiero mojej rodzinie, kretą drogą pod górkę – z angielskiego na polski.

Jednak Farid zdecydowanie chciał przyjechać w odwiedziny. Dowiedziałam się mimochodem, że zdążył już nawiązać kilka profesjonalnych kontaktów w rożnych krańcach Polski. Otworzyłam oczy ze zdziwienia. Nie wiedziałam czy poddać się osłupieniu czy złości. Potraktował mnie jak profesjonalną, skuteczną asystentkę, na której zabiegi zawsze można liczyć! Zdążyłam już bowiem zasięgnąć informacji w biurze do spraw cudzoziemców i wiedziałam, że cała impreza zajmie trzy tygodnie, zaangażuje mnie osobiście, moich oboje rodziców oraz pewną sumę pieniędzy z mojej kieszeni. Małomiastkowy obudzil się we mnie egoizm i jeszcze gdzieś głębiej w sercu panika. Jak urwać się z pracy w pełni dnia i wpłynąć na urwanie się z pracy obojga rodziców? Farid jednak sprytnie potrafił wszystkie moje jawne i ukryte obiekcje usunąć lub ułagodzić. Dostałam list z przeprosinami, że cała sprawa wymaga tak wielkich ode mnie poświęceń. Gdzież poświęcenie? Tęskniłam za nim tak, że uczyniłabym wszystko, aby dostać dla niego oficjalne zaproszenie. Uprzedziłam więc szefa o moim nieoczekiwanym, ale koniecznym wypadzie – zgodził się. Nie musiałam wiele tłumaczyć – Sprawa osobista? Uczuciowa? – Zapytał tylko. I gdy potwierdziłam skinieniem głowy, wymyślił mi na drogę sprytne, profesjonalne wytłumaczenie nieobecności, stwierdzając, że nawet nadmierne moje spóźnienie nie wywoła zamieszania i awantury.

Urząd do spraw cudzoziemców w tamtym czasie znajdował się w samym centrum stolicy. Rodzicielskim maluszkiem przedarliśmy się przez zakorkowane niemiłosiernie w porze lunchu miasto, na miejscu zastaliśmy długi ogonek oczekujących na możliwość wyświadczenia przysługi swoim znajomym obcym. Niezliczone podpisy na niezliczonych arkuszach papieru i obietnica przesłania pocztą zaproszenia. Tę wielce obiecującą opowieść przekazałam Faridowi, kóry ucieszył się szczerze. Nigdy nie słyszałam jego głosu w stanie tak wielkiego podniecenia. Sytuacja wzbudziła moje rozbawienie z domieszką rozczulenia i zaskoczenia. Wciąż jeszcze miewałam czarne myśli, których bohaterem był on, zdradzający, porzucający, oszukujący kochanek. Szatan podsuwał najbezczelniejsze przypuszczenia w dniach samotności, niezależnie od tego jak słabo przemawiały za nimi realia. Ta rozmowa była momentem przełomowym. Kocha mnie – zapewniało serce – Zobaczymy, gdy się tu pojawi – ostrożnie podpowiadał umysł.

Na lotnisko pojechać chcieli ze mną rodzice. Musiałam się zgodzić. W ten sposób Farid uzyskał rodzinne, gwarne powitanie. Był odrobinę zaskoczony. Wyobrażał sobie zapewne, że z gestem opłaci wynajęcie auta, hotelu, restauracji, że będzie uroczo i prywatnie. Zapewne taki właśnie układał sobie w głowie plan w trakcie podroży samolotem. Z odrobiną złośliwości zapytywałam się w duchu – Dlaczego? Dlaczego znów miało być po jego myśli? To był mój kraj. Pora na nasz gest. Rodzice zaprosili go do domu. Nie mógł odmówić. Mieszkałam wówczas na przestronnym trzypokojowym piętrze dużego rodzinnego domu na prowincji, podczas gdy pozostała cześć rodziny zajmowała parter.

– Będzie nam wygodnie – zapewniałam, choć widziałam jego niepewna minę. Był typem mężczyzny, który nie potrafił czuć się swobodnie w obecności rodziców ukochanej. Wiedziałam, że zastanawiał się jak dalece przepuszczalne dla dźwięków są ściany i sufity naszego domu.

– Są cienkie, lecz zapewniam cię, kochanie, że nikt nie stara się nas podsłuchiwać – Bezradnie pokiwał głową.

– Oczywiście. Wiec jednak nie chcesz przenieść się do hotelu?

– Nie powiedziałam, że nie chcę. Ja jedynie chciałam, żebyś poznał moja rodzinę. Babcia nie pofatygowałaby się do Warszawy, aby cię poznać. To była jedyna dla niej szansa. – Uśmiechnęłam się trochę łobuzersko, przypominając sobie pierwsza reakcje babuni – o Boże! Murzyn! – Nie Murzyn babciu, to moj narzeczony, Farid, jest z Azji, nie z Afryki. – Pocieszałam ją, jak mogłam i próbowałam zmniejszyć stan przerażenia. Nie wiedziałam jednocześnie – śmiać się czy płakać, gdy przelotnie udało mi się pochwycić speszony wzrok Farida. Zrozumiał całe zajście, choć ani jednego słowa nie znał po polsku. Incydent był w gruncie rzeczy śmieszny, świadczył jedynie o babcinej naiwności i absolutnej niewiedzy o „wielkim świecie”.

– Trudno gniewać się na staruszkę o taki drobiazg – podsumował Farid moje tłumaczenia.

– Przyjechałeś więc na tydzień, na osiem dni. – Marzyłam w duchu aby jeszcze raz powtórzyć doświadczenie z Holandii, z Niemiec. Zaczęłam wyobrażać sobie wnętrza poszczególnych znanych mi w Warszawie hoteli. Ten potok próżnych myśli przerwał mi jego cichy, zamyślony głos

– Wiesz. Jest tak, jakby spełniał się mój sen. Zasnąłem na krótko w samolocie. W zasadzie nie potrafię spać w powietrzu. Lubię mieć grunt pod nogami. Śniłem ciebie i twoją rodzinę i wspólny posiłek. I pamiętam, że pomyślałem – Jest tak rodzinne i miło. I oszczędnie!

– Oszczędnie! Co ty sobie wyobrażasz? – wybuchnęłam. Zaraz jednak pohamowałam gniew i ucichłam. Od tamtej pory zawsze będzie mówił ze śmiechem lub z rozczarowaniem – Ty tak gwałtownie na wszystko reagujesz. Ściągnij cugle, oddychaj głęboko. Przez dwie sekundy nic nie mów i wtedy wal co myślisz.

Dlaczego ja, głupia gąska nie zapytałam go o interesy, o firmę? Jestem tak wielką egoistką – ganiłam siebie sama w myśli. Rzeczywiście okazało się, że miał kłopoty fnansowe. Unikał podania bliższych szczegółów. Przyznał się do długów.

– Przepraszam kochanie za mój wybuch – było mi szalenie głupio. Unikałam jego wzroku, po chwili wziął jednak moja twarz w dłonie i pocałował. Przytuliliśmy się do siebie i długo tkwiliśmy w tej skurczonej pozycji ze splecionymi dłońmi, policzkami, które dotykały się delikatnie. Farid wyciągnął się po chwili wygodniej na moim gąbkowym, szerokim materacu, przyciągnął mnie do siebie i zamknął oczy.

– Ten pokój jest tak przytulny, tak uspokajająco nie działało na mnie żadne dotąd miejsce. Nawet mój dom własny w Pakistanie.

– To jego maleńkość. I kolory – pokoik był rzeczywiście nie tyle mały, ile wąski i długi, materac zajmował główną pozycję środkową, wokół niego przysiadły małe meble ratanowe. Drewniane, strzeliste półki zastawione w dwu rzędach książkami. Bibeloty, misie, książki, dywaniki i kwiaty sprawiały wrażenie przytulności i ciepła. Zielony kolor w różnorakich odcieniach, który tu królował od zawsze, relaksował, pomarańcz i żółć przynosiły z sobą ciepło.

– Tylko prosze nie namawiaj mnie do zwiedzania miasta – faktyczne przerwał mi moje plany wędrówek po Warszawie.

– Mam tylko tydzień i chcę go spędzić z tobą, nie z przewodnikiem i historykiem.

– Wiec może jednak Łazienki i Wilanów?

– Co to Łazienki?

– Moglibyśmy pospacerować, tam jest pięknie. Łazienki to park.

– Okay, pospacerujemy, pójdziemy z twoimi rodzicami do restauracji. Wybierz dobrą. Zaproś wszystkich, także babcię.

Plany jego w istocie odbiegały od moich. „Sam na sam” poznasz w Stanach – twierdził. – Docenia się rodzinę dopiero w momencie znacznego od niej oddalenia. – Może i prawda. Dlaczego miałabym myśleć w tej chwili o Stanach? W głębi duszy nie porzuciłam jeszcze myśli ze uda mi się namówić go na osiedlenie się w Polsce. Rozwijający się kraj. Duże możliwości. Spodoba mu się. W istocie spodobało mu się to, co mi popsuło humor – moje rodaczki, Polki.

– Jak to możliwe – zachwycał się – aby dziwięćdziesiąt procent populacji żeńskiej było ponadprzeciętnie ładnych. Jak to możliwe? I ta gracja. I te sukienki. Podoba mi się europejska moda. I te jasne oczy.

– Nawet nasze ciemne oczy są dla ciebie jasne – wybuchnelam w którymś momencie śmiechem po to jednak, by pokryć moje rozczarowanie. – Jak mogą tak bardzo interesować go kobiety, gdy ma wreszcie przy sobie tę jedyną i kochaną? – Płakałam nocą ukradkiem w jego ramię. Nie mogłam jednak powstrzymać szlochu. Obudził się. – Kia o hua – zapytał we własnym języku. Zabrzmiało tak czule. Rzeczywiście lubiłam, gdy mówił do mnie w urdu. Oboje odczuwaliśmy nieznośność angielskiego. Jego oporność i brak delikatności. Był to w końcu dla nas głównie język kontaktów powierzchownych, przyjacielskich, a wkrótce profesjonalnych. Urdu i polski. To były nasze momenty największej czułości. Rozumieliśmy się. Powiedziałam, co mnie gnębi. Nie roześmiał się, nie zbagatelizował. Posmutniał. I zaczął mi opowiadać o Pakistanie. Nie wiedziałam jak bardzo jego kultura tradycyjna, induska i muzułmańska, barwna i bogata, a jednocześnie powściągliwa różniła się od naszej, polskiej. Nie do pomyślenia było, aby kobieta wyszła na ulicę w mini. Zdarzało się to rzadko, wśród turystów.

– Teraz kobiety nie są już tak przywiązane do tego, co mówi Koran. Nie wszystkie noszą chustki, długie suknie i płaszcze, noszą jednak zawsze długie szale, którymi okrywają ramiona i długie krucze włosy oraz ocieniają czoło tak ze trudno takiej nawet w oczy spojrzeć. – śmiał się – Ot, skromność. – Wbrew sobie samej i jego lekkiemu tonowi, który wyraźnie unikał komentarza na korzyść jednej lub drugiej kultury, podobał mi się ten opis. Ta idea okrywania się i ocieniania czoła i oczu.

– Słowem, jesteś zauroczony tym, czego nie widujesz we własnym kraju, czujesz się jak na wolności – droczyłam się z nim.

– To nie tak – zaczął tłumaczyć, że to nie tylko o te krótkie sukienki i o te jasne oczy chodzi. Lecz i o styl bycia. O tę otwartość, uprzejmość i życzliwość. – Posłuchaj, nikt tu jeszcze nigdy nie powiedział mi złego słowa, nie odburknął, nie odwrócił się plecami, nie okazał cienia rasizmu. Powinnaś być dumna z własnych rodaków – Zamyśliłam się. Powinnam być dumna? Lecz psychologicznie rzecz rozpatrując, chodzi o to, że ty Faridzie spadłeś dla nas Polaków niejako z Księżyca, jesteś czystą egzotyką – roześmiałam się – Wiele osób nie wie skąd dokładnie pochodzisz. Trudno cię na pierwszy rzut oka zaszufladkować. Oczywiście nie możesz być Żydem. My nie kochamy tych, którzy coś nam są winni, cos nabroili. Albo my nabroiliśmy na ich podwórku. Słowak, Niemiec, Żyd. O, widzisz. Tu zdecydowanie łatwiej się nam określić w kategorii lubię nie lubię. Ty, kochanie, jesteś po prostu szalenie przystojnym, śniadym typem o długich rzęsach i ciemnych oczach.

Uważał ze Polacy są szalenie mili i gościnni i życzliwi.. Uważał tak, co ciekawsze, nawet po incydencie z kradzieżą w tramwaju gdzie jakiś młodzeniaszek próbował mu wyjąć portfel z kieszeni, lecz spłoszyła go krzykiem stojąca obok staruszka. – Farid skwitował to jedynie twierdzeniem że Polacy są bardzo „zapobiegliwi” i „sprytni”. To samo powtarzał, tak często, że dostawałam bólu głowy od przesycenia, o polskich ludziach biznesu. – Polacy nie ufają obcokrajowcom. – Rozczarowała go Polska pod względem profesjonalnym. Wyjeżdżał wyraźnie zawiedziony.

– Polska nie stoi tak wysoko w procesie rozwoju techniki jak inne kraje Europy zachodniej, nie mówiąc już o Ameryce , która w dziedzinie najbardziej mnie interesującej, telefonii internetowej stoi na najwyższym szczeblu – Twierdził że Pakistan w dziedzinie Internetu jest na wyższym poziomie zaawansowania niż Polska – Uczyliśmy się od zachodu. Ja byłem tym, który podrzucał nowe pomysły, gdy Internet był jeszcze w powijakach – pochwalił się znienacka i pochwycił moje pełne uznania spojrzenie

– Kochanie, mimo że nie wiem o tobie wiele, wiem jedno. Jesteś nieprzeciętną kreaturą – Pocałowałam go ze śmiechem – Jesteś absolutnie unikalny. Unique. Kocham cię. Powiedziałam mu już szeptem po polsku i szeptem mi odpowiedział, po polsku. Wiele tygodni później dowiedziałam się, że znaczenie jego imienia jest zbieżne z tym co powiedziałam wówczas – Farid czyli Wyjątkowy, Unique.

Kolejne dni tego krótkiego tygodnia minęły szybciej niz. sobie tego życzyłam. Okazało się niestety że nie dostanę najkrótszego nawet urlopu – koledzy z działu bezwstydnie w łóżku z grypą – oznaczało to samotność dla Farida w ciągu długich dziewięciu godzin dnia i nasze jeszcze bardziej intymne, bezsenne i drogie nam noce. Moja praca stała się wielką fikcja, której, modliłam się, by nikt nie odkrył. Skoncentrowanie się nie najprostszych zadaniach stało się dla mnie sztuką. Rozpraszały mnie myśli, rozpraszały mnie wielokrotne jego w ciągu dnia telefony. Rozczulałam się jednak na myśl o tym, jakiego wysiłku psychicznego wymaga od niego porozumienie się z babcią, która z angielskiego nie znała ani słówka. Mój narzeczony po polsku najlepiej umiał mówić „kocham”, ale prosiłam by się tym przy babci nie chwalił. Tymczasem wbrew moim obawom, pierwszego już wieczoru zastałam podekscytowaną, radosną babcię z Faridem, przy stole. Jedli razem kolacje. Rozmowa na migi. Oboje w świetnych humorach. – On jest taki uprzejmy i miły. – Zachwycała się – Spadł mi kamień z serca. Babcia została już oswojona.

Tego samego dnia zagadnęłam ponownie o przeprowadzkę do hotelu. Propozycja była wciąż aktualna. Okazało się, że Farid zrobił rezerwację na kilka ostatnich dni.

– Nie mogę pozwolić abyśmy tyle czasu tracili z powodu twoich czasochłonnych powrotów z pracy. Wynająłbym ci samochód, ale nie chcesz.

– Boje się! – jęknęłam. Warszawiacy są tak brutalnymi kierowcami.

– Ech ty! Pomyśl, że w Stanach nie będziesz miała wyboru. Tam niebezpiecznie jest chodzić po ulicach. Przynajmniej tam, gdzie mieszkam. Na prowincji. Nauczę cię jeździć, ale weź wcześniej kilka lekcji u taty. Uczył cię dawniej. Ile to lat temu mówiłaś?

– Dziewięć. Prawie dziesięć.

– O, Allah! Cóż to za dziwna dziewczyna – przytulił mnie z uśmiechem.

Droga Anno,

Assalam alaikum, to znaczy pokój nie będzie z tobą. Mam nadzieję, że nie obrażam cię używając tego naszego powszechnego pozdrowienia muzułmańskiego. Skoro zdecydowałaś się na korespondencje z Pakistanką, to musiałaś wziąć pod uwagę wszelkie konsekwencje tego wyboru. To żart oczywiście. Czasem myślę ilu Polaków wie cokolwiek o Pakistanie? Przyznam się szczerze, że jeśli zapytasz kogokolwiek w Pakistanie o Polskę zawstydzony nie będzie umiał powiedzieć o niej jednego nawet słowa. To wielka enigma. Odległy kraj. Dziękuje ci więc za twój ostatni list. Przyznaję, że korespondencja z tobą jest jedną z moich ulubionych rozrywek. Nie ociągaj się i nie leń! Pisz.

A teraz przepis, dziś postanowiłam, że opowiem ci jak się przygotowuje żółtą soczewicę z ryżem. Tym razem podam ci również naszą nazwę w urdu . Przyznaję, rozbawiła mnie twoja opowieść o języku polskim i o tym jak jest trudny do nauczenia. Zauważyłam, że fonetycznie nasze języki są zbieżne. Jestem w stanie wymówić wszystkie zdania, które przysłałaś mi w plikach mp3. Czyż to nie jest zabawne i zadziwiające? Z łatwością przyjdzie nam się więc uczyć wzajemnie naszych języków.

Ale przejdźmy do ryżu i soczewicy. Ryż nazywamy „czalder”, soczewica – dal.. Długie „a” pośrodku. Potrzebujesz jedną szklankę ryżu, oczywiście zachęcam do smakowania hinduskiego basmati. Kup żółtą soczewicę, do potrawy zużyjesz nieco więcej niż pół szklanki, a soczewicy pomarańczowej – dokładnie pół szklanki. Potrzebujesz też pół małej, żółtej cebuli, jedną zieloną, małą papryczke chili, olej do smażenia i jednego małego pomidora z tych owalnych, małych. Co do przypraw, czy zauważyłaś już, że zazwyczaj się one powtarzają? Prawda, to dopiero twoja trzecia potrawa. Lecz powiem ci to od razu. My Indusi, a mówiąc to myślę i o Pakistanczykach, nasza kultura jest podobna, nie jemy wieprzowiny, lecz używamy do woli wszelkich przypraw. Podstawowe przyprawy bez których nie może się obejść dobra kucharka to czerwony ostry pieprz, pieprz czarny, mielony i w ziarnach , imbir, sól, kardamon, kminek, czosnek, dhanya czyli mielona kolendra. Dziś potrzebować będziesz jedną łyżeczkę soli, pól łyżeczki czerwonego pieprzu chili w proszku, półtorej łyżeczki czosnku, w trakcie gotowania i na koniec jeszcze plaska łyżeczka zakupionego startego na pastę czosnku, ćwierć łyżeczki kurkumy w proszku , jedną łyżeczkę ziaren kminku.

Powinnaś gotować ryż w dużej ilości wody, na sypko. Następnie połączyć dwa rodzaje soczewicy, opłukać, namoczyć na kilkanaście minut. Wrzuć soczewice do gotującej wody Gdy soczewica się zagotuje zmniejsz ogień. Pokrój cebule w pasemka, cieniuteńko, dodaj do soczewicę. Dodaj potem sól, czerwony pieprz, czosnkową pastę, kurkumę, zieloną papryczkę w całości lub przekrojoną na pół, pomidora bez skórki, jeśli nie czujesz się zbyt leniwa. Gotuj soczewicę na średnim ogniu, aż się rozgotuje. Soczewica powinna mieć konsystencję sosu., polewać będziesz nią ryż. Tenże ryż w odpowiednim momencie odcedź i przełóż do salaterki. Czy mówiłam że ma być osolony?Ma być. Soczewicę tuż przed podaniem na stół przełóż również do drugiej salterki. Następnie w małym naczyniu żaroodpornym, które możesz ustawić na ogniu, podgrzewaj jedną łyżkę oleju Dodaj wyciśnięty czosnek, poczekaj aż się delikatnie podsmaży, lecz nie spali, stanie żółtawy, lecz nie całkiem brązowy. Dodaj wtedy ziarna kminku, smaż jeszcze chwilę, może pół minuty, nie pozwól żadną miarą by się spaliło. Gorącym olejem polej soczewicę w półmisku. Całość jest gotowa do podania na stół.

Muszę ci zdradzić, że ta potrawa, choć tak prosta, zajmuje jednak sporo czasu i zwykle musisz wykorzystać wszystkie garnki, jakie posiadasz w kuchni. Żaden porządny znawca kuchni pakistańskiej nie zje daal i czalder „samotnie”, one potrzebują towarzystwa sałatki z pomidorów, domowych frytek i zmazonej ostrej papryczki. A wiec droga Anno, usmaż frytki domowe z pięciu średnich kartofli. Po usmażeniu frytek, w ten sam wrzący olej wrzucać pokrojone w grube plasterki zielone bardzo ostre papryczki. Uwaga, nie odchodź od patelni! Spalisz. Posypuj plasterkami papryczki ostrej usmażone frytki, a całość kolendrą w proszku.

Co do sałatki pomidorowej, pokrój pomidory i cebule w drobniutka kostkę, posiekaj świeżą kolendrę i papryczki. Posól i dodaj pieprzu czarnego.

Ta potrawa jest ostra, zarówno soczewica jak sałatka jak i frytki. Ale co to za rozkosz dla podniebienia.

Pozdrawiam cię gorąco z Pakistanu.

Mariam

Okra z pomidorami

Olej – 1 łyżka lub na oko , do smażenia

Cebula – ¼ małej cebuli

Okra mrożona – 1 i ½ paczki

Pomidory – 6 salatkowych owalnych

Sol – 1 łyżeczka

Czerwony pieprz – ½ łyżeczki

Pasta czosnkowa – 1 łyżeczka

Mango mrożone lub swieze – 2 małe plasterki

  • –          Absurd, kochanie, nigdzie nie jedziesz – Przekonywała mnie przyjaciółka – wyobrażasz sobie życie gdzieś tam w obcym kraju? Z człowiekiem, z którym nie będziesz mogła zamienić nawet jednego słowa po polsku.

  •           I owszem. Umie powiedzieć „Kocham “ – Przerwałam jej – Przemawia przez ciebie zwykła zazdrość.

  •           Oczywiście! Zostawiasz mnie tu samotną. Nie będzie wspólnych spacerów, wspólnych rozmów, kawy w Nowym Świecie, kawiny w McDonaldzie. I rowerowania nad brzegiem Wisły.

  •           Tak. Nie będzie.

Wiedziałam, że nie będzie wielu rzeczy, do których zdążyłam się przyzwyczaić, które kochałam od dziecka, miejsc, które wypełnione były wspomnieniami z dzieciństwa. Nie będzie przyjaciół, ale namiastka ich obecności w postaci listów i emaili. Nie będzie łatwo poznać nowych przyjaciół, gdy najlepszy do zawierania przyjaźni czas szkoły, studiów i dzieciństwa miałam za sobą, a znajomości zawierane w środowisku profesjonalnym zupełnie inną posiadały wartość. Były trwalsze. Rozsądniejsze. I żal mi było tych dziecięcych i szkolnych, bo wiedziałam, że one były najbardziej kruche. Bo to ci właśnie przyjaciele wykruszali się z pola widzenia najłatwiej i najszybciej.

W pewnym momencie zdecydowałam, że niezależnie od tego, co myślą przyjaciele, niezależnie od tego jak smutno wygląda uśmiech matki, która godzi się na mój wyjazd, powinnam rozpocząć procedurę uzyskania wizy. Chciałam w końcu popchnąć to domino, chciałam, by porwał mnie bieg wydarzeń tak, bym nie musiała zastanawiać się nad każdym posunięciem. Marzyłam o tym, by przez chwilę przestać myśleć i zrozumieć, co w istocie czułam. Jak wiele byłam zdolna poświęcić dla miłości? Wyświechtany cytat. A jednak życie z nim to miało być budowanie od podstaw. Pora coś solidnego nareszcie ukształtować, czułam się stara – za kilka lat może nie będę miała już tyle wiary, zapału, miłości. – zaczęłam ironicznie odpowiadać na płynące zewsząd zapytania, zdziwione spojrzenia, skwaszone miny. – Trzymajcie za nas kciuki – rzucałam tym, którzy ze szczerym uznaniem kiwali głową.- Tak daleko. Sama. Zaczynać od zera. Chapeau!

Byli tacy, którzy oskarżali mnie o nieczułość względem rodziców lub o brak patriotyzmu. Do tego stopnia, że zaczęłam zastanawiać się, czy rzeczywiście urodziłam się ułomna, pozbawiona cnoty przywiązania do kraju. Bezradnie szamotałam się w myślach próbując rozwiązać kwestie nie do rozwiązania – Dlaczego? Dlaczego nie może człowiek po prostu zniknąć? Spakować walizki i odejść. Dlaczego tyle zobowiązań? Tyle materialnych i duchowych nitek. Tyle uczuć, wyrzutów sumienia, szamotaniny, obietnic, kolekcjonowania kontaktów, gubienia kontaktów. Czy rzeczywiście wolno mnie oskarżyć o brak patriotyzmu? Kto śmie twierdzić, że zna doskonałą jego definicję? Kto w dzisiejszych czasach Internetu, otwartego świata, szybkich środków lokomocji śmie potępiać kosmopolitów? W głębi serca marzyłam o mieszkaniu w Polsce, Polska jednak nie marzyła o mnie. Nie udało mi się nigdy poznać mężczyzny Polaka, którego chciałabym poślubić, ktory chciałby mnie poślubić. Jak długo miałam czekać na księcia z bajki? Na której stronie, w którym miejscu napisał Andersen, że książę ma być tej samej nacji, co księżniczka? Jednak dopiero poza granicami kraju, dopiero teraz właśnie, gdy pisze te słowa, wspominam Mickiewicza i Norwida i smętniawe, urocze, pełne melancholii dzieła napisane na obczyźnie z myślą o Polsce. Tęsknię za domem, za widokiem z okna mojego pokoju, za ulicą bez asfaltu, która wiedzie nad rzekę, za łyżwami zimą, za płaskością Mazowsza, za brudną Wisłą i spacerami po starym warszawskim mieście. Nigdy jednak nie zdarzyło mi się przyłapać myśli pełnej żalu. Nie, nie żałuję wyjazdu do Stanów.

USA – trudny kraj, który wszyscy uważają za „łatwy”, otwarty. Trudny kraj, lecz wizę udało mi się uzyskać nadspodziewanie łatwo. Aplikację i paszport wysłać można było przez kuriera i tak odesłana miała być wiza. Nie było wiec prawdą, że należy „odstać” swoje w kolejce kilkugodzinnej przed ambasadą amerykańska? Wysłać dokumenty. Czekać na odpowiedź. Po dwu tygodniach dostałam paczkę z ambasady – paszport z wklejoną wizą na dziesięć lat. Bez słowa. Bez problemu. Nie udało mi się spojrzeć konsulowi w oczy. Kolejnym moim strategicznym posunięciem była rozmowa z szefem.

– Urlop? Myślałem, że zdecydowaliśmy już o terminach urlopu – Zaczął szef, zamykając za mną drzwi swego gabinetu.

– Właściwie nie o urlopie chciałam porozmawiać. A raczej o urlopie również. – zaczął mi się język plątać pod badawczym jego spojrzeniem. Uspokoiłam się jednak i opowiedziałam w skrócie cala historię planowanego wyjazdu do Stanów. Uśmiechał się.

– Wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Zauważyłem, że od pewnego czasu jesteś roztargniona. Co ja mam do powiedzenia? Jaki ty masz plan? – opowiedziałam jak wyobrażałam sobie delikatnie zniknąć po urlopie, rozwiązać umowę nazajutrz rocznicy dwuletniej współpracy z firma. Skinął głowa. Rzeczywiście szef taki jak on to błogosławieństwo.

Tego dnia opuściłam biuro z lekkością na duszy i pustką w głowie. To, co najcięższe już było za mną. Puściłam już w ruch wrzeciono. Nie mogłam zawrócić. Nie mogłam powiedzieć „nie”. W głębi duszy wiedziałam, że boje się. Jak nigdy w życiu boję się wyjechać, przeciąć wszystkie nitki wiążące mnie z krajem. Bałam się życia we dwoje, życia w dalekim kraju z człowiekiem, który w pewien sposób był mi wciąż obcy. Obcego używaliśmy języka, by się porozumieć. Dzieliła nas różnica kultur, wiar i doświadczeń. Łączyła miłość. A wiec ostatecznym pytaniem, które zdecydować miało o tym, czy chciałam wyjechać, było pytanie czy rzeczywiście kochałam go.

Byłam pewna swoich uczuć. Byłam tak pewna do momentu, gdy otrzymałam nieoczekiwany list od Farida. Podejrzewałam hakerstwo, dowcip, pomyłkę. Byłam zaskoczona nienaturalnym, oschłym tonem, cynizmem, przez który jednak przemawiała rozpacz. – Zmienił zdanie. Mylił się. Było mu przykro, lecz musiał zerwać ze mną kontakt. Było coś, o czym musiałam wiedzieć… – List był napisaniu z dystansem, ale chaotycznie. On, który zwykł poświęcać minutę na napisanie długiego, czułego listu, który miał taką łatwość pisania, tu wyraźnie nie potrafił sklecić zdań, które nosiłyby znamiona jego stylu. Pisał, że musimy się rozstać. Bez podania powodu. Zimno. – To niemożliwe! Nie podyktowało mu tego serce, raczej czyjaś wola lub ręka. Odpisałam w wyważonych słowach, pytając jedynie o powód. Cisza. Sprawdzałam skrzynkę emaliowa kilka razy dziennie. Nie potrafiłam się na niczym skoncentrować. Moje zmysły, moje serce, mój umysł czekały. Byłam cała czekaniem i nadzieją. Dostałam w końcu list, długi tym razem, czuły, delikatny. Opowiadał historię mężczyzny, który z pochodzenia jest Pakistanczykiem, ktory Pakistańską posiada rodzinę w Pakistanie. Który, jak to nakazuje pakistańska kultura i obyczaje, mimo że doszedł wieku lat dwudziestu siedmiu, wciąż pozostawał pod ogromnym wpływem rodziny. Który nie potrafił sprzeciwić się woli matki, która postanowiła wydać go za pannę z Pakistanu, kuzynkę, która jest piękna, inteligentna, religijna, lecz której on nie kocha.

Zamknęłam oczy. Zaczęłam zapadać w półsen, w letarg. Moje mięśnie uległy rozluźnieniu. Nareszcie prawda. Jakkolwiek była bolesna. Wiedziałam, że mówił prawdę. Chciałam stanąć oko w oko z prawdą. Dziękowałam mu w duszy za ten list. Wiedział, że to docenię. Odpisałam, że oczywiście rozumiem. Co mogłam uczyniąc jeśli taki był jego obowiązek względem rodziny? Powinien pójść za jego głosem. Nie za głosem serca. Nie dostałam odpowiedzi. Kończył się mój urlop. Nie wiedziałam, co robić. Szukać innej pracy? Błagać o możliwość powrotu do firmy? Nie miałam jednak na nic siły, na nic ochoty, przeżywałam coś, co psychologowie nazwaliby zapewne załamaniem nerwowym, melancholią. W myślach ganiłam siebie samą – Staczasz się na dno. Popadasz w apatię. Zrób coś dla siebie! Stań na nogach. – Nie potrafiłam jednak. Nie potrafiłam z nikim o tym rozmawiać. Otoczyłam się milczeniem, udając, że wszystko jest jak przed kilkoma tygodniami, jednocześnie oddając się namiętnie chat’om internetowym. Godzinami rozmawiałam z nieznajomymi. Odkrywałam gdzieś tam po drugiej stronie tak samo sfrustrowanych, samotnych ludzi, którzy pomagali mi, jak sądziłam. Wiedziałam jednak, że ten stan rzeczy pozwoli jedynie, bym pogrążyła się głębiej w rozpaczy i apatii, w absurdalnych wyrzutach sumienia. Czułam się jak zdradzająca kochanka, jak zdradzająca narzeczona, żona. Wiedziałam przecież, że moje miejsce jest wciąż tam, obok niego. W jego sercu.

Pewnego dnia usiadłam, aby napisać jeszcze jeden list, bezpretensjonalny, prosty, szczery, obnażający list. – Nie chcę cię stracić. Wybrałam ciebie, mimo że ty obawiasz się wybrać mnie. Odpisz mi, jeśli pragniesz dać mi i sobie szansę zobaczenia się jeszcze raz. Odpisz, jeśli chcesz, abym niezależnie tego, co już zostało miedzy nami powiedziane, przyjechała odwiedzić cię. Porozmawiać. Powiedzieć jak bardzo mi na tobie zależy, powiedzieć jak bardzo cię kocham, może powiedzieć żegnaj, jeśli zdecydujesz, że tego właśnie rzeczywiście chcesz. – Odpowiedz przyszła nazajutrz – Proszę, przyjedź. Potrzebuje cię. Kocham.

Droga Anno,

Witam , Assalam alaikum,

Dziękuje za ostatni długi list. I za twój polski przepis na kurczaka na słodko z rodzynkami. Zrobiłam. Smakował, choć przyznaję, wciąż czułam się głodna. Eh, to nasze przyzwyczajenie do ostrości. Podniebienie nie przywykło do delikatnych smaków. Zauważyłam, że nawet nasze desery i słodycze są zdecydowanie słodsze niż. wasze, europejskie.

Przyślij mi jeszcze inne przepisy. W mojej restauracji pakistańskiej, którą kiedyś otworzę, atrakcją będą także oryginalne, europejskie, delikatne dania. Tak zdecydowałam po twoim liście. Pisz moja droga przyjaciółko. Czekam na każdy list niecierpliwie.

A teraz mój przepis – bhadźi, warzywne danie z okry i pomidorów. Proste. A jednak sztuką jest wysmażenie okry tak, by się nie rozpadła, a zmiękła i cudownie rozpływała w ustach podczas jedzenia, zaś pomidorów wysmażenie w taki sposób, by niemal znikły i stały się sosem, miazgą pomidorową. Potrzebować będziesz łyżkę oleju, cebuli malej ćwierć, półtorej paczki okry mrożonej lub świeżej, pokrojonej w plasterki centymetrowe, sześć średnich pomidorów. Co do przypraw, weź łyżeczkę soli, pól łyżeczki czerwonego pieprzu, jedną łyżeczkę pasty czosnkowej, dwa plasterki maleńkie mango świeżego lub mrożonego. A teraz zabierz się do przygotowywania potrawy. Nie zajmie ci to więcej niż piętnaście minut. Podgrzej olej na patelni, wrzuć pokrojoną drobniuteńko cebulę, podsmaż ją na złoto, nie spal, dodaj okrę. Wszystko na małym ogniu.. Dodaj do okry pomidory pokrojone w małą kostkę, mieszaj zawsze delikatnie albo podnieś patelnię i potrząśnij w przód i w tył, tak by upewnić się, że nic nie przywiera do niej, że nic się nie przypala. Nie używaj łyżki. Dodaj do przyprawy pieprz, czosnek, sól, mango. Smaż, aż okra będzie miękka. Aż pomidory rozpadną się na miazgę. Przykryj patelnię w czasie smażenia, na trzy czwarte. Te potrawę łatwo zepsuć smażąc zbyt krotko, pozwalając by woda z pomidorów odparowała zbyt szybko, by okra się przypaliła. Spaloną trudno dłużej podsmażać i nie stanie się już miękka i rozpływająca w ustach.Czuwaj więc, jeśli chcesz uzyskać dobry efekt.

Podaj te potrawę z roti, plackami. Pakistanczyk nie może obejść się bez roti, smażonego w domu, świeżego przed każdym posiłkiem. Gdy czasu mało można roti zastąpić substytutem, chlebem pita.

Pozdrawiam

Mariam

Czarna soczewica, ryż, sałatka z pomidorow

Czarny soczewica – 1 szklanka

Sól – 1 łyżeczka

Czerwony pieprz chili 1 łyżeczka

kurkuma – ¼ Łyżeczki

Liście mięty suszone – szczypta

Mrożone lub surowe mango – 2 małe plasterki

Zielona papryczka mała ostra – 1 szt

Ziarna kminku – 1 łyżeczka

Olej – 1 łyżka

Czosnek – pasta – pół łyżeczki

Samolot wylądował po południu w Nowym Yorku. Był to najtańszy lot, jaki udało mi się znaleźć. Jedna z promocji letnich – węgierskie linie lotnicze, przesiadka w Budapeszcie. Tłum na lotnisku. Odpowiednio wcześniej stewardessy zaproponowały wypełnienie formularza wizowego. Posłusznie podałam swoje dane osobowe, szczegóły planowanego miejsca pobytu, celu podróży, źródeł utrzymania. Dopiero na miejscu w trakcie rozmowy z celnikiem zrozumiałam, że owa dziesięcioletnia wiza w żaden sposób nie pozwoli mi na pozostanie w Stanach na tak długi okres. Cóż ja sobie, niemądra, wyobrażałam? Z każdym przekroczeniem granicy uzyskać miałam odpowiedni, dozwolony okres pobytu. Sześć miesięcy – taki dostałam wyrok. Cóż za różnica – myślałam. Kto wie, czy nie przyjdzie mi opuszczać Amerykę za kilka dni. Za dwa mieliśmy się dopiero spotkać. Ogromna dla mojego oka Europejki przestrzeń dzieliła stany Nowy York i Alabama, gdzie mieszkał mężczyzna, za którym tęskniłam. Miałam wykupiony samolot do Tampa, miasta leżącego gdzieś tam, na południu, nad oceanem, na Florydzie. Zanim jednak wsiadłam do narodowych linii amerykańskich dane mi było zwiedzić Nowy York, wedle moich wyobrażeń, miasto na granicy Europy i Ameryki. Obraz ten niewiele miał wspólnego z prawdziwą Ameryką stepów, prowincjonalną, rozległą. Prosiłam Farida, by wybrał najbliższe centrum NY schronisko i zrobił mi tam rezerwacje. Było to małe lokum w starej dzielnicy Harlemu. Spacerem wzdłuż Central Parku i rzędu hotelów dla bogatych mogłam dostać się do centrum miasta. Piętra okien. W otoczeniu wieżowców po raz pierwszy dostałam zawrotu głowy. Był wieczór. Nie opuściłam schroniska aż do wieczora. Byłam w stanie wyczerpania podróżą, byłam przygnębiona. Nie bawiło mnie towarzystwo młodych ludzi w sali na parterze. Czekałam dnia następnego, aby ujrzeć Nowy Jork w pełnej krasie. O siódmej zadzwonił jednał Farid, zadając tysiące pytań, na które nie miałam siły ani ochoty odpowiadać, przed którymi nie mogłam się jednak bronić. – Może jednak tęsknił. – myślałam – Może nie na marne moja podroż i ta krucjata dla odzyskania miłości.

Przystałam, za jego namową, na wieczorne zwiedzanie Nowego Jorku. Miało być pięknie, choć samotnie. Obiecałam dzwonić do niego ilekroć Nowy Jork zaskoczył mnie lub zbulwersował. Dzwoniłam. Miasto zadziwiało i zaskakiwało urodą Central Parku, strzelistością budynków, które były jak współczesne katedry gotyku, niedosięgłe, odlegle i abstrakcyjne. Miasto bulwersowało. Nie tyle jednak tego wieczoru, co kolejnego ranka. Nie tyle nawet tamtego ranka co jednego z późniejszych jesienno-zimowych miesięcy podczas mojego kolejnego pobytu w stolicy. Tymczasem przypomniałam sobie słowa Farida, które powtarzał nie raz – pamiętaj, że Nowy Jork to miasto najbliższe stylem Europie, jednak piękno i czystość znikają i pojawiają się zależnie od tego jak przebiega granica dzielnic. Bogactwo poznasz po czystych ulicach. – Rzeczywiście. Manhattan lśnił w słońcu, zadbany kawałek bogatego świata ambasad i biur, świata rockefellerow. Jednak ulice dolnego Manhattanu tętniły życiem handlowym. Ulice, które przypominały jeden wielki targ kwiatów, ulice niby bazar pełen żywności, stragan odzieży męskiej i damskiej, wystawa cacek jubilerskich. Często popełniały grzech nieczystości. Nocą, po godzinach straszyły pustkami i brudem. Sprzątano. Nie była to jednak wymuskana część Manhattanu, zawładnięta przez ludzi „wysublimowanego” biznesu. Cóż za różnorodność! Metro wiodące własny pod-ziemny i nad-ziemny żywot, świat Broadwayu i musicali, gwarna, zaludniona młodzieżą okolica Columbia University i Harlem, czarna, modna ostatnio dzielnica mieszkalna były również częścią sławnej wyspy. To było miasto, w którym kłębiły się i żyły jedno obok drugiego przeciwieństwa, skrajności, odmienne kultury i odmienne religie.

Spodziewałam się taki właśnie ujrzeć cały rozległy kraj. Chciałam widzieć Nowy Jork jako namiastkę tego, co ofiarowuje Ameryka prowincjonalna. Na próżno. Miejsce, gdzie dane mi było w końcu wylądować dzięki narodowym liniom lotniczym American Airlines, płaskie było i nijakie w moich oczach. Stuprocentowe rozczarowanie. Czyż nie wiedziałam, że większość powierzchni tego kontynentu to pustka, którą swobodnie zaludnia się, bez pośpiechu i w świadomości, że lądu nigdy i dla nikogo nie zabraknie? Płasko, daleko, jak mówił Słowacki o Mazowszu. Ale tam to była swojska płaskość, która nieznośnie w sercu zalgła i pozbyć się jej nie dało. Tu było inaczej. Czy kiedykolwiek obiecywałam, że bezwarunkowo pokocham Amerykę? Starałam się polubić. Warunkowo. Floryda i Alabama, te nudne stany. Ocean, który widziałam spoza drzew z okna mojego pokoju, znikomym był urozmaiceniem.

Na Florydę dotarłam samolotem. Tam właśnie spotkaliśmy się z Faridem. W Tampa. Czekał już na mnie. Nie dostrzegłam go jednak z początku, rozkojarzona i roztargniona na skutek podroży i towarzystwa młodego Anglika, który przyleciał do Stanów, by studiować twórcze pisanie w dziedzinie sztuk teatralnych. Byłam zafascynowana możliwością rozmowy z osobą o pokrewnych zainteresowaniach. Twórcze pisanie brzmiało jednak groteskowo. Taki przedmiot nie istnieje w Polsce na uniwersytetach. Poetów i pisarzy się nie kształci! Oni rodzą się genialni. Oni posiadają dar nadprzyrodzony. Ameryka podchodzi do rzeczy o wiele praktyczniej. W księgarni znaleźć można wiele książek o rzemiośle pisarskim. Popieram amerykańskie podejście do rzeczy.

Po uwolnieniu się z maleńkiego samolotu, przejściu labiryntu korytarzy znalazłam się na parterze i ruszyłam wprost ku wirującym na taśmie bagażom. Zdążyłam pożegnać Anglika, poznać jego przyjaciółkę i pożegnać jego przyjaciółkę, odebrać walizkę, znaleźć wózek, gdy dostrzegłam przyglądającego mi się Farida. Uśmiechał się. Półuśmiechem. Powitał mnie drobną złośliwością, jednocześnie wrzucając resztę walizek na wózek – Przystojny facet. I ten akcent. British.

– Oh, przestań. Ładne powitanie. Nawet mnie nie zapytasz o podróż? – Pocałował mnie, prawdopodobnie, by uciąć moje żale.

– Przepraszam, przepraszam. Tęskniłem za tobą, to dlatego. Jak tam podróż? – Ah, więc wszystko wróciło do normy? Więc nie istnieje misja odzyskiwania narzeczonego? Może mi się to wszystko przyśniło? – Od miesiąca nie miałem kontaktu z rodziną. Właściwie sam doprowadziłem do zerwania kontaktu. Rzadko bywam w domu. Podróżuję, jak widzisz.

Jego głos zaprzeczył moim domniemaniom, lecz nie uspokoił. Trzeba będzie jednak walczyć. Nie można w nieskończoność uciekać przed własną rodziną, trzeba jej stawić czoła. – przekonywałam go w myślach. Powiedziałam zaś głośno jedynie „kocham cię”. Tylko na tyle było mnie stać. Myśli zaczęły wirować w głowie, czułam zmęczenie w kościach, w stopach. Bolało mnie wszystko, od głowy po maleńki palec u stopy. Zabrał mnie więc narzekającą do hotelu w Tampa. Jego skromny apartament czekał na nas hen, o setki kilometrów dalej, w stanie Alabama, w miasteczku Atmore. O dziesięć godzin drogi stamtąd.

Na widok hotelowego szerokiego, o królewskim rozmiarze łóżka wstąpiły we mnie nowe siły, jakby na przekor ciału. Zmysły oznajmiły swoją gotowość. Dopiero teraz spojrzałam przytomnie na siebie. W lustrze patrzyła na mnie potargana podróżniczka. W lustrze patrzył na niego, pożal się Boże, podróżnik. Te jego zawsze ciemnoniebieskie, zbyt długie dżinsy, które zawijał dwukrotnie u kostek – wedle zaleceń islamu jak twierdził – tak, że dostrzec mogłam nieskazitelnie białe skarpety! Ten t-shirt z hasłem na temat VOIP, zdobyty za darmochę na jednej z wielu high tech exhibitions! Farid. Po prostu on, na luzie. Styl pakistańsko-amerykański. Nie za ten styl czy brak stylu go jednak kochałam. Wkrótce miałam przekonać się, że jego sposób bycia i ubierania się był szczytem perfekcji w porównaniu do przeciętnego obywatela populacji amerykańskiej, który niezależnie od pory dnia, zajęcia, miejsca cenił sobie wygodny dres lub dżinsy, tshirt i adidasy. Wkrótce przekonałam się także, że mój mężczyzna najprzystojniej wyglądał w swoim stroju narodowym, długiej do kolan koszuli i luźnych, płóciennych spodniach zwanych zabawnie pidżamą.

Po chwili zdecydowanie woleliśmy oglądać się bez odzienia. Wskoczyliśmy oboje pod prysznic. Rozkosz. Długa kąpiel. Seks i łóżko. Do wyczerpania. Nie zauważyłam, kiedy nadeszła noc. Obudziłam się. Podniosłam. Byłam głodna.

– Pizza? Szeptałam śpiącemu do ucha? Obudził się. Zgodził. Zamówiłam i zasnęłam. Śniłam pół godziny, podświadomie czekając na pukanie do drzwi. Śniłam o Atmore, Alabama. Wiedziałam już, że podobnie jak tu, jest tam płasko i prowincjonalnie. Bardziej płasko, dalej od oceanu. Czekało nas dziesięć godzin w samochodzie.

Nie usłyszeliśmy pukania do drzwi. Pierwsza prawdziwa amerykańska pizza czekała na nas rano pod drzwiami. Na zimno. Z rachunkiem czekał recepcjonista.

Droga Anno,

Słyszałam nowinę! Jesteś w Stanach. Nawet się nie pochwaliłaś? Farid cię wydal. Czy to tajemnica? A może po prostu jesteś jeszcze zmęczona podróżą i niepewna przyszłości? Opowiedz mi o sobie. Przecież ja nawet nie wiem, co robisz, jaki zawód wykonujesz. Oh tak, ta firma w Polsce! A teraz? Co zamierzasz? Nie będę ukrywać, że wiem już od Farida, że ceni twoje umiejętności językowe. Zastanawiał się nad zatrudnieniem cię w jego firmie. Psst! Miałam nic nie mówić, ale życzę ci jak najlepiej. Porozmawiaj z nim. Jeśli praca, dla której przyjechałaś do Stanów jest nieciekawa, kobiety niegodna, rzuć ją. Poproś Farida, by ci pomógł.

My tu w Pakistanie uważamy, że kobieta nie powinna przyjmować byle jakiej pracy, jeśli tylko pozwala jej na to sytuacja materialna. Największym szacunkiem otacza się kobiety, które uzyskały wysokie wykształcenie uniwersyteckie. Ceni się te, które studiują medycynę i nauki religijne, Koran, prawo islamskie, zwane szariat. Z rówym szacunkiem traktowane są te, które chcą pozostać w domu. Slyszalam, że Europejczycy i Amerykanie bardzo złe mają o nich zdanie. Kury domowe! Tak mówią. Tak słyszałam. U nas taką kobietę otacza się szacunkiem. Podobno nie ma cięższej pracy nad wychowywanie dzieci i prowadzenie domu. Tu gotowych dań się nie je, tu roti smaży się przed każdym posiłkiem, co najmniej trzy razy dziennie. Tu nie każdy posiada zmywarkę. Tu dzieci uczy się religii w domu, Koran, modlitwa.

Opowiedz mi o kobietach w Polsce.

Podam ci teraz kolejny i ostatni przepis z serii bhadzi. Bhadzi nigdy nie podaje się jako głównego dania. One jedynie towarzysza daniu mięsnemu, które nazywamy salan. Żaden Pakistanczyk nie zaspokoi głodu zjadając jedynie okrę z pomidorami. Ale do rzeczy, notuj składniki potrawy, która nieco podobna jest do dania z żółtej soczewicy i ryżu. Soczewica tym razem będzie jednak czarna Weź jedną szklankę tejże. Z przypraw potrzebujesz łyżeczkę soli, łyżeczkę czerwonego pieprzu mielonego, ćwierć łyżeczki kurkumy, szczyptę suszonych liści mięty, dwa małe plasterki mango, jedną małą zieloną, ostrą, papryczkę. Na koniec – olej, łyżeczka ziaren kminku, pół łyżeczki pasty czosnkowej. W trakcie przygotuj szklankę ryżu basmati, namocz, ugotuj na sypko w osolonej wodzie. Gdy wszystko gotowe, ryż polewamy płynną soczewicą. Mówisz, że wygląda to jak wasza zupa grochowa? Być może. My całość spożywamy z dodatkiem sałatki z pomidorów i domowych frytek. Opłukaną soczewicę namaczasz na jakiś czas, potem wrzucasz do gotującej wody i dodajesz wszystkie przyprawy i dodatki warzywne z wyjątkiem tych trzech składników – smażonego na oleju czosnku i ziaren kminku, która to miksturę przygotowujemy tak samo jak w przypadku żółtej soczewicy i polewamy wrzącym olejem z podsmażonym czosnkiem i kminkiem. Soczewicę czarną gotujesz dłużej niż żółtą. Po godzinie będziesz zmuszona użyć miksera. Zsuń garnek z ognia i miksuj przez kilka minut, tak by ziarna soczewicy rozbily sie. Czarna soczewica jest twardsza, nie rozgotowuje się tak łatwo na miazgę. Mikser pomoże ci uzyskać potrzebną konsystencję sosu o wiele szybciej, jednak nie doprowadź do całkowitego rozdrobnienia ziaren. to nie ma być konsystencja zupy. Gotuj jeszcze przez co najmniej pól godziny. Sprawdzaj czy nie przywarło, zamieszaj drewnianą łyżką, dodaj wody, gdy to konieczne. Po dwu godzinach wyłóż sos soczewicowy na salaterkę, przygotuj olej czosnek kminek jak wspomniałam wcześniej i polej tym soczewicę. Frytki i sałatka z pomidorów są oczywiście nieodzowne.

Smacznego

Pozdrawiam

Mariam

Część II

To co najważniejsze

Salan z miesa i kartofli

Kartofle – 6 średnich

Jogurt smietankowy– ½ szklanki

Mieso wołowe lub z kurczaka 10 maŁych trzy lub czterocentrymetrowych kawałków

Smażona gotowa sucha cebula– ½ szklanki

sól – 1 łyżeczka

kurkuma ¼ łyżeczki

czerwony pieprz chili – 1 łyżeczka

kolendra– 1 i ½ łyżeczki

imbir – ½ lyzeczki

pasta czosnkowa– 1 i ½ łyżeczki

kardamon zielony maly – 3 szt

czarne ziarna pieprzu – 4

olej do smazenia

Oto apartament samotnie mieszkającego mężczyzny – zawołałam w duchu na widok bałaganu, jaki panował tam w Atmore, Alabama, w tym drewnianym pomieszczeniu, jednym z czterech w kompleksie mieszkaniowym, jakich wiele widziałam potem jeszcze w Alabama. Dwie sypialnie, jeden pokój dzienny, który trudno nazwać by salonem, przekształcony był bowiem w biuro, podobnie zresztą jak jedna z sypialni, duża kuchnia, maleńka łazienka. Dwie pary drzwi, jedne od frontu drugie wychodzące na podwórze. A podwórze właściwie nie istniało. Dom nie był ogrodzony. Podwórzem musiałabym więc nazwać dość szeroką pustą przestrzeń, gdzie królowała trawa, pomiędzy jednym, a drugim drewnianym domkiem. Tam parkowaliśmy samochody. Tam znajdowała się również pralnia. Pralka i suszarka obsługiwane były za pomocą monet. Witamy w świecie publicznych lavomatów! Wielu z nich korzysta. To miejsce spotkań i rozrywki. Rozmowy, plotki, telewizja, komentowanie seriali, niusów, reklam, wymiana skutecznych rad w rożnych językach. Jednak nasz lavomat potrafił zachować prywatność, ani razu nie udało mi się wpaść na sąsiada. Słysząc dźwięk bębna, każdy cicho wycofywał się już od drzwi. I czekał aż nadejdzie jego kolej. Zabrakło więc mi rozrywki w postaci plotek i konfrontacji. Jednak na brak konfrontacji nie mogłam narzekać w kontaktach z moim mężczyzną. Mieliśmy ich zbyt wiele.

Przyjechałam do Stanów na własną prośbę, choć wiedziałam, że on pragnie, bym była przy nim. Nie byłam świadoma wielu rzeczy. Moja wiedza o nim była ograniczona. Obce były mi jego sekrety, tajemnice, wady, nawyki. Nie wiedziałam o tym jak trudny jest jego charakter. Jak trudny jest mój. Jakie to zmaganie – wpółobecność. Te pierwsze dni, tygodnie, miesiące docierania się, przełamywania lodów, mieszkania razem, pracowania razem były koszmarem. Dwadzieścia cztery na dwadzieścia cztery byliśmy zdani na siebie, pomijając obecność spontaniczną leniwej sekretarki, która pojawiała się i znikała, będąc jedynie naszym jeszcze jednym powodem do kłótni. Potem ostatecznie znikła i nie pamiętam w tej chwili nawet jej imienia. Pojawiły się zaś wkrótce nowe osoby, między nimi Kate, managerka firmowa numer dwa, firmowy omnibus. Kochałam ją. Ale na początku jej jeszcze nie znałam. Nie było jej.

Mówią, że początki trudne. Młoda para szuka wspólnego języka. Jednak nasze szukanie języka było utrudnione w dwójnakroć. Było ograniczone. Mieliśmy do dyspozycji jedynie język angielski, który jak się okazało, w moim przypadku poważnie niedomagał w sytuacjach profesjonalnych, w momencie gdy postanowiliśmy pracować razem. Przynosiłam mu wstyd – narzekał – ośmieszałam się. – Innym zaś razem kompromitowała się firma za sprawą mojego akcentu. Eh, ten ciężki, polski akcent, z domieszką francuskiego. Znałam francuski. Farid był w zachwycony moja biegłością w dziedzinie języków. Cieszyli się również jego francuskojęzyczni klienci. Rzadkie były jednak momenty szczęścia i satysfakcji.

Po kłótni chodziliśmy godzinami naburmuszeni. Oboje uparci. Nieustępliwi. Dumni. Godziliśmy się w łóżku. Wpadałam w depresje kilka razy dziennie. Opuszczałam biuro bez podania przyczyny. Co za brak profesjonalizmu – wołał. Rozczarowywała go moja nieumiejętność rozwiązywania problemów technicznych. Co robiłam w mojej wielkiej ex firmie angielskiej w Polsce, w dziale techniczno-informatycznym? A przecież ja nigdy nie nazywałam siebie informatykiem, lecz laikiem. Ja, humanistka, powtarzałam wyuczone czynności. Tłumaczem byłam, nie technikiem. Co mogłam poradzić na to, że nie potrafiłam zaspokoić jego oczekiwań? – krzyczałam sfrustrowana. Chmury burzowe wisiały nieustannie pod niskim sufitem naszego mieszkania. Chciałam uciekać, ale gdzie miałam pójść? Najdalej pod kołdrę w sypialni po drugiej stronie korytarza. Czekałam aż minie jego gniew i moje rozgoryczenie. – Nieprawda, że tak miało być.

Oboje rozczarowani, wciąż odgrywaliśmy jednak naszą smutną historię improwizowaną, wiedząc, że mimo wszystko potrzebujemy siebie nawzajem. Dostawałam listy rozwodowe. Jeden ścigał drugi. Farid był szybki. Klawisze laptopa cierpliwe. Zawsze potem przepraszał. Proponował czasową separację. Ofiarowywał pomoc, oddzielny apartament, pensję, zatrudnienie w biurze. Nie non stop. Nie non stop! – prosił. – To nasze nieszczęście. Skazanie na siebie. Znajdź przyjaciół – mówił.

Próbowałam. Miasteczko, po którym wędrowałam pieszo, ziało jednak pustkami. Nie miałam odwagi wsiąść do samochodu i zacząć jeździć. Dopiero jednego spośród tych czarnych dni pełnych desperacji, siadłam za kierownicą i zaczęłam ćwiczyć jazdę na pobliskim parkingu supermarketu. To był jeden z tych dni, gdy Farid rozchurzyl się zaskakująco szybko. Dołączył do mnie i uczył. Uczył dobrze i fachowo kobietę dwudziestokilkuletnia, która dziewięć lat temu zdała egzamin i dostała, cud dla amerykanów – bezterminowe wówczas jeszcze – prawo jazdy.

Wkrótce przyzwyczaiłam się do szerokich dróg prowincji amerykańskiej. Zaczęłam składać częste wizyty naszej toyocie. Sukces. Tych sukcesów wciąż brakowało jednak w naszym współżyciu. We wrześniu dostałam kolejny list.

Droga Anno,

Przykro mi, bardzo przykro, ale muszę wysłać ci ten email. Myślę, że to konieczne. Sądze, że nasze bycie razem przynosi nam zbyt wiele szkody. Nie sądzę, bym był odpowiednim dla ciebie mężczyzną. Będę niewątpliwie żałował, że wysyłam ci ten email, ale sądzę że powinienem to zrobić. Nie stać mnie w tej chwili na żaden stały związek, żadnego rodzaju zwiazek. Ani z tobą, ani z nikim innym. Jeśli zechcesz, wynajmę ci apartrament. Mogę płacić za wynajem przez kilka miesięcy dopóki nie będziesz w stanie na siebie zarobić. Możemy się widywać, jeśli chcesz. Zobaczymy, co przyszłość przyniesie. Nie mogę mieszkać z tobą w tej chwili, to zbyt trudne dla mnie. Ale to nie twoja wina. Jesteś wspaniała. To ja jestem winien. Nie sadze, bym na ciebie zasługiwał.

Całuje cię gorąco

Proszę, wybacz mi.

Farid

Płakałam przez kilka godzin w łazience. Nie rozmawialiśmy przez cały dzień. Żadne z nas nic nie jadło, choć zmusiłam się, by ugotować i podać obiad. Miałam głęboką depresję. Czułam się jak porzucone dziecko. Bezradna. W obcym kraju, niepotrzebna. Odcięte drogi powrotu, spalone mosty za mną, jak zmora wciąż tkwiły w mojej wyobraźni. A tak byłam szczęśliwa, gdy obiecywałam sobie, że tu właśnie, w Stanach, odkryję siebie, swoją naturę silną i kreatywną, profesjonalną. Tu miałam być w pełni kobietą, kochającą i pomocną.

Nie spalam tej nocy. Gubiłam się w myślach, samotna w łóżku. On pracował cały dzień, potem całą noc. Nad ranem zziębnięty wsunął się do łóżka. Zamarło mi serce. Usłyszałam tylko ciche – Czy chcesz porozmawiać? – Nie mogłam nic wydusić ze ściśniętego gardła i zaschłych warg – Myślę… – zaczął w końcu, nie czekając już na moją odpowiedź. – Myślę, że nie tylko żałuję tego listu, ale i nie sądzę, bym był w stanie żyć, mieszkać, funkcjonować bez ciebie. Potrzebuję cię.

– Ja też, Farid – Gardło jakimś cudem uległo rozluźnieniu.

– Myślę tylko, Ania, – nazywał mnie Ania, jak prosiłam. Ogarnęła mnie czułość dla niego. Zapomniałam o żalu i rozpaczy. – Myślę, że nie powinniśmy pracować razem full time. Przynajmniej dopóki twój angielski się nie poprawi. Co ty na to? Znajdź kursy jezyków online. Brakuje ci słownictwa. Akcent, to przyjdzie z czasem. Musisz być dzielna, niezależnie od mojej gburowatości i pretensji. Proszę, nie miej do mnie żalu. Byłem równie sfrustrowany, jak ty. Interesy idą nie najlepiej, sama wiesz. Poświęć mi kilka godzin w biurze. Potrzebuję cię. Administracja. Te niezliczone papiery, rachunki, korespondencja, nasza baza danych online. Pozostałą część dnia zagospodaruj sama. Spotykaj ludzi. Chodź na zakupy. Wyjdź z domu, kochanie.

– Nie jestem tego typu kobieta. To nie mój styl i nie moja natura. Wrócę do pisania opowiadań. – Spojrzał na mnie lekko zdziwiony. Stłumił jednak widocznie cisnący mu się na wargi komentarz i pocałował mnie. Zasnęliśmy po kilku minutach

Droga Anno,

Assalam Alaikum

Mam nadzieję, że u ciebie, moja przyjaciółko, wszystko w porządku. Ja ostatnio czuję się niezdrowa. Leżałam w łóżku z grypą przez tydzień. Stąd ta przerwa w pisaniu. Wiesz, nie miałam nawet siły siąść przy komputerze i naskrobać ci tych kilka zdań. Dziś czuję się znacznie lepiej. Pierwszy dzień na nogach. Matka odpuściła mi codzienne, domowe obowiązki. Wspaniały czas. Z nosem siąkającym i bolącą głową leżałam z książką w łóżku. Literki migały przed oczyma, jednak przeczytałam dwie powieści i niezliczone opowiadania, które tu u nas wydają w postaci pisma kobiecego. Opowiadania są moja ulubioną jego częścią. Ale nie chciałabym cię zanudzać. Ty opowiadałaś mi ostatnio o swoich studiach literackich. I ten planowany doktorat! Podziwiam cię. Takie szerokie horyzonty. A ja po skończeniu college’u nie planowałam studiów, więc większość czasu spędzam w domu. Z przyjaciółkami, z rodziną. Czytamy Koran, czytamy powieści. I gotujemy. Jest jeszcze ISNA, muzułmańska amerykańska organizacja oraz Jamat, pakistańska. Należę do obu. Słyszałaś może o nich? Zapewne katolicyzm posiada własne tego typu organizacje – działalność charytatywna, społeczna, kulturowa, a nawet polityczna. Ja się jednak do polityki nie mieszam. Tak jak i ty – tak mówiłaś, czyż nie?

Ale przejdźmy do kuchni. W rzeczywistości przenieść się muszę od biurka do łóżka. Dokuczają mi wciąż zatoki. Tym razem koniecznie chcę ci wysłać nowy przepis, bo co ty tam biedna będziesz gotować w tej Ameryce? Dziś opowiem jak zrobić salan – kartoflano-mięsną potrawę w sosie. Pakistanczycy tę potrawę ogromnie lubią, choć tak prosta. Mam nadzieję, że i tobie przypadnie do gustu. I twojemu mężczyźnie. Przygotuj więc sześć średnich kartofli, obierz ze skórki, opłucz, pokrój w ćwiartki. Jeśli to są większe okazy pokrój je w szóstki. Ale nie zupełnie drobno. Potrzebować będziesz dwieście gram mięsa. Może być wołowe, kurczak albo baranina. My najczęściej używamy baraniny, jest wyśmienita, jeśli odpowiednio chuda. Porządnie opłucz mięso. Jeśli jest zakupione w sklepie, tym lepiej dla ciebie. Jeśli zdobywacie mięso dozwolone muzułmańskie, halal od rzeźnika, uważaj na partaczy. Trzeba dokładnie płukać, by usunąć wszystkie włosy i kawałki skory. Mięso używane do potraw pakistańskich musi być chude. Z kurczaka koniecznie zdjąć trzeba skórę inaczej potrawa nie będzie miała odpowiedniego smaku i zapachu, odetnij z każdego rodzaju mięsa nadmierny i możliwy do wycięcia tłuszcz. Pozostałe składniki to pół szklanki jogurtu śmietankowego, cebula suszona smażona, ewentualnie świeża, którą będziesz musiała usmażyć, odcedzić i ostudzić. Co do przypraw, potrzebne ci będą trzy ziarna kardamonu zielonego, cztery ziarna czarnego pieprzu, następnie jednak łyżeczka czerwonego pieprzu chili, jedna łyżeczka soli, ćwierc łyżeczki kurkumy w proszku półtorej łyżeczki dhanya czyli kolendry, pół łyżeczki świeżego startego imbiru, półtorej łyżeczki pasty czosnkowej.

Co do przygotowania, Aniu – widzisz wciąż jeszcze pamiętam twoje zdrobnienie – zmieszaj wszystko z wyjątkiem kardamonu i ziaren pieprzu w sporej, koniecznie metalowej salaterce. W plastikową zioła i przyprawy będą się „wżerały” i trudno ją będzie umyć. A i utracisz cenne, mikroskopijne ziarenka przypraw. Najlepiej najpierw wrzucić cebulę, przyprawy i jogurt, uczynić masę i dodać kartofle i mięso. Zamieszać. Wtedy usmażyć na oleju ziarna pieprzu i kardamonu – smażyć aż zaczną skwierczeć cicho, a kardamon stanie się delikatnie zloty. Nie spalić na Allaha! Stój przy garnku. Niestety ta potrawa, jak dziecko, wymaga ciągłej uwagi na początku. Teraz dodaj masę mięsno-kartoflaną. Najlepiej na chwilę zdjąć z ognia – olej będzie pryskał. Zamieszaj, koniecznie używaj łyżki drewnianej, aby nie rysować garnka. Wszystko smaż na dużym ogniu. Mieszaj energicznie. W okrąg, po krawędzi garnka, nie po przekatniej, aby nie naruszyć kartofli i mięsa. Wówczas są one jeszcze twarde, nic się w zasadzie nie może stać, zasada ta jednak jest ściśle obowiązująca, gdy wszystko staje się miękkie.

Smaż, aż zauważysz ze powstaje jednolity sos, a olej wypływa na jego wierzch i oddziela się. Na początku mieszaj energicznie również po to, by jogurt nie utworzył grudek, aby cebula się właściwie rozeszła, rozgotowała. Po dwudziestu minutach, gdy mięso jest już odrobinę podsmażone, kartofle połowicznie miękkie, a sos jednolity, dodaj chłodnej wody. Chodzi o to, by przykryć kartofle i mięso. Tylko ich czubki powinny wystawać z sosu. Zamieszaj po dodaniu wody. Doprowadź do zagotowania. Zmniejsz ogień i gotuj na małym aż mięso będzie zupełnie miękkie. Kurczak nie będzie potrzebował dużo czasu. Mięso może dusić się jeszcze godzinę. Przykryć zostawiając szparkę, aby się nie gotowało za mocno. Zaglądaj co jakiś czas czy się nie przypala, czy woda się nie wygotowała.

Potrawa gotowa posiada dość rzadki sos. Rzadszy niż nahari, gęstszy niz. typowa zupa. Gdy gotowe posyp tuż przed podaniem świeżą kolendrą. Podawaj z roti. Z plasterkami świeżego ogórka, rzodkiewek. Może twój mężczyzna będzie lubił również plasterki świeżej, ostrej zielonej papryczki chilli, przecież jest Pakistańczykiem.

Życzę Smacznego i Pozdrawiam

Mariam

PS: wyślij mi swoje wrażenia smakowe. Ostatnio zapomniałaś a i twój list był tak krótki i oszczędny. I zasadniczy. Co się dzieje Anno?

Singhi Bryani

8 małych kadamonów

4 duże kardamony,

10 goździków,

10 ziarenek czarnego pieprzu,

1 łyżeczka kminku,

cynamonu 1 paleczkę,

2 liście laurowe

Ryż basmati – 2 szklanki

Mieęo – wołowe baranie

Jogurt bezsmakowy śmietankowy – pół szklanki

Kartofle – średnich 3

Pomidory – 3 średnie,

Cebule – 3 cieniutko pokrojone w plasterki

Czosnek pasta – ½ dużej łyżki

imbir – 1 łyżka pasty lub świeży korzeń

Małe zielone papryczki chili – 5 całych

Zielona kolendra – ½ szklanki posiekanej

Liście mięty – ½ szklanki posiekanych

Ghee albo olej – do smażenia.. ok 3 lyzek

Pisanie i nie-pisanie. W istocie nigdy nie przerwałam pisania. Zawsze coś się tliło, coś tworzyło. Zawsze najwięcej listów. Te właśnie segreguję i zbieram po rozrzuconych, zapomnianych skrzynkach emailowych, których używałam. Powstaje mój pamiętnik wstecz. Wspomnienia. Proza odmienne ma źródło niż poezja. Powstają odmiennie. Sezonowo. Sezon poezji to był sezon płodny, polski. Tęsknota za Faridem pozwoliła urodzić się wielu wierszom. Tworzyłam wiersze uczuciowe i cyniczne.

W Ameryce poczułam się jak zdmuchnięta świeczka. Wykrzesałam z siebie kilka jeszcze wierszy, amerykańskich, trochę wydumanych, trochę wymuszonych. Spośród nich może jeden tylko jest rzeczywiście dobry. Przyszedł czas na krótką prozę, mierną, zmanierowaną, którą potrafiłam przemycić w biurze pomiędzy jednym a drugim zadaniem. Proza w stylu reportażowym. Opisywałam Amerykę z perspektywy prowincji, z punktu widzenia Europejki. Pisałam o niczym – twierdził Farid, któremu podekscytowana opowiedziałam pewnego dnia jedno z moich opowiadań. Powstała seria opowieści-snów, abstrakcyjnych i enigmatycznych. Farid zdecydowanie negatywnie się do nich odniósł – Tracę czas.

Rozmowa sprzed kilku dni o moich kilku porannych godzinach pracy w biurze i mnóstwie wolnego czasu po południu – nie dała żadnych rezultatów. Nie chciałam poruszać drażliwego tematu. Nie chciałam wchodzić w nowy okres kłótni, rzucając pytanie czy dziesięć godzin dziennej pracy to właśnie obiecane „kilka”. Fikcją stał się mój czas wolny. Chodziliśmy spac coraz później. Wstawaliśmy coraz później. Próbowałam więc uszczknąć tyle czasu, ile mogłam i pisać. Choćby o niczym. Przecież najgorsze, co spotkać może pisarczyka to lenistwo. Nieróbstwo. Niepisarstwo. Utrata nawyku pisania ma duże konsekwencje. Spoczywanie na laurach. A u mnie i laurów wciąż jeszcze brak. Spoczywać więc żadną miarą nie mogłam. Pisałam porankami, gdy on jeszcze spał. Pisałam nocami, gdy on siedział wciąż przy biurku wpatrzony w ekran laptopa, z okularami zsuniętymi odrobinę z nosa. Cały tam. Po drugiej stronie. Nieobecny. Telefon dzwonił nieprzerwanie. Początkowo nie umiałam zasypiać. Wiele nocy spędzałam bezsennie, czekając na niego, na jego miękki dotyk i pocałunek. Na seks. Na uścisk i na „dobranoc”. Wkrótce przyzwyczaiłam się do dzwoniących o każdej porze dnia i nocy telefonów, do kilku linii telefonicznych i kilku telefonów komórkowych, do widoku Farida z dwoma słuchawkami przy uchu, wciąż wpatrzonego w ekran i stukającego bezwzrokowo w klawiaturę laptopa. Spalam źle. Budziłam się. Ostatecznie decydowałam ten czas poświęcić pisaniu. Farid wciąż twierdził, że marnuję czas, jednak po sążnistej kłótni, która w końcu wybuchła, ktora musiała wybuchnąć, na temat trybu pracy full time i part time, „kilku godzin” i mojego wolnego czasu, kłótni o zasady firmy, o zasady jego i zasady moje, on w końcu ucichł. Przeprosił. Stwierdził, że w istocie zaczynaliśmy się docierać. Po miesiącu pracy z nim zaczęłam nareszcie rozumieć, na czym polega biznes, który prowadził, jakimi krętymi ścieżkami chodzą jego myśli. Zaczynałam rozumieć jego mentalność, jego sposób rozwiązywania kwestii zawodowych. Po kilku miesiącach dopiero zrozumiałam, czego rzeczywiście ode mnie oczekiwał. Jakiego rodzaju emocjonalnego, psychicznego wsparcia potrzebował, na ile ważna była dla niego moja obecność, mój upór i trwanie przy nim. Uspokoił się. Uspokoiłam się i ja. Żadne z nas nie chciało już niczego udowadniać. Zaczęliśmy pracować wspólnie, a jednak niezależnie. Czasu wciąż miałam mało. Noce bezsenne i pracowite. Noce pełne czułości. Dnie przesycone były dźwiękiem telefonów, przesiąknięte stresem. Pośpieszne.

Rzadko opuszczaliśmy biuro. Firma przesyłkowa, poczta, bank, supermarket. Byłam jednak w duszy i w cichości mojego sumienia pełna żalu do niego. Za tę obcość, za ten brak zrozumienia dla moich może i nędznych wierszy, które podobały mu się kiedyś, gdy je z Polski w tłumaczeniu na angielski słałam. Tu i teraz, w Ameryce, był zazdrosny o każda sekundę mojego czasu. Czasem oddechu i odpoczynku stało się ostatecznie gotowanie. Nie potrafiłam jednak uniknąć stresu. Kuchnia pakistańska, mimo przepisów przyjaznej Mariam, które słała w listach, wciąż pozostawała dla mnie obszarem nieznanym. Jedne potrawy udawały się, inne były całkowitym fiaskiem, do którego nie potrafiłam się ani Faridowi ani Mariam uczciwie przyznać.

Pewnego jednak dnia otworzyłam email od Farida. Przesyłał mi niezliczone linki do stron o poezji i literaturze. Mówił o wielu istniejących konkursach online. Zachęcał, by wysłać tam nieliczne moje wiersze angielskie. Czytałam zdziwiona – Byłem niesprawiedliwy… – Okazało się, że przeczytał dawne wiersze z Polski. Może nigdy wcześniej ich nie czytał? – Zawrzało we mnie – uspokoiłam się jednak. Przecież przepraszał. Było mu przykro. Poczułam nagle dotyk jego rąk i otaczające mnie, siedząca przy biurku, jego ramiona. Zamieniliśmy się miejscami i usiadłam mu na kolanach. Przytuliłam policzek do jego czarnej krotko strzyżonej brody. W tej pozycji mogłam pozostawać w nieskończoność. Ciepło. Bezpiecznie.

Droga Anno

Śpieszę powiedzieć, że całkowicie i nieodwracalnie jestem zdrowa. Mówię to zarozumiale ale ze smutkiem. Jaki człowiek jest jednak przewrotny, że w czasie choroby narzeka, biadoli. Jęczy, że w łóżku trzeba leżeć, że wszystko boli. Po wyzdrowieniu zaś wciąż jęczy, że choroba minęła, że czas wolności i wakacji minął. To właśnie zaobserwowałam u siebie. Pociesz mnie i powiedz, że to nie tylko moja osobista i narodowa przyległość, lecz ludzka. Pocieszysz mnie, jeśli powiesz, że i ty miewasz te chwile lenistwa i niekonsekwencji.

Ale do rzeczy. Pisałaś ostatnio dużo o twoich opowiadaniach. Żałuje, że nie mogę ich przeczytać, skoro są jedynie po polsku. Tylko smak mi robisz, wstydzialabys się. Przesadzasz jednak tak bardzo skarżąc się na swojego mężczyznę. Czego właściwie oczekiwałaś? Niewiele znajdziesz wśród ludzi uznania i zainteresowania, i twój ukochany nie jest wyjątkiem. Cóż, nie mogę wiele powiedziec o wartości tego co piszesz. Pisz jednak, jeśli uważasz, że warto. A mężczyźni wszyscy są właśnie tacy, zazdrosni o każdą chwilę twojego kobiecego życia – jak mówi moja matka. Ona tak ocenia ojca. Ja, panna, niewiele wiem.

Czy wiesz co to oznacza byc panną w Pakistanie, panną muzulmanką? Kobiecie z dużym temperamentem musi byc ciężko. Ale ja nie z tych. Nie tęsknię za głośną muzyką, za zabawami i randkami, na ktore tutaj żaden rodzic by nie pozwolił.. Tak. To islam. Są tacy, którzy podważają te zasady, twierdząc, że są staroświeckie. Moja rodzina jest jednak wyjątkowo tradycyjna. Czasem tak po kobiecemu chciałabym, z próżności, podobać się, bawić. Matka kupuje mi wtedy nowe suknie, szelwar, – czyli te szerokie spodnie może kiedyś widzałaś u Pakistanek, i kamiz, czyli długa tunika. Zawsze ozdobna, zawsze wyszywana, ręcznie zdobiona. Dostałam ostatnio nowy komplet, wraz z szalem, dupattą. Musisz kiedyś odwiedzić Pakistan, nasze sklepy pełne materiałów wielobarwnych, aż oczy bolą od kolorów, tę wełnę mięciutką, delikatną bawełnę, tkane delikatności. I jedwab.

Może kiedyś wspólnie będziemy gotować. Nauczę cię szyć szelwar kamiz. Na pewno wyglądałabyś pięknie. Ty, blondynka, biała skóra. Nie kpię. Czasem zazdroszczę. Tak jak ty, mówisz, zazdrościsz mi moich czarnych włosów i oczu. Ale koniec próżnego gadania. Teraz przepis. To będzie sindhi bryani Co do produktów, które sama będziesz musiała zakupić i przyrządzić, koniecznie zdobądź ryż basmati Zużyjesz dwie szklanki, opłucz go dokładnie i namocz na pół godziny. Dalej mamy mięso – wołowe, baranie, z kurczaka. Najlepiej z kawałkami kości. Mięso jak zawsze należy porządnie umyć i dokładnie odcedzić. Następnie potrzebować będziesz śmietankowy – pół szklanki dodasz do potrawy, musi być dobrze wcześniej rozbełtany, obierz i podziel na połówki, lub na ćwiartki cztery kartofle, trzy średnie pomidory pokrój na okrągłe plasterki. Trzy cebule muszą być cieniutko pokrojone w plasterki milimetrowe. Cebula musi zniknąć w sosie. Potrzebujesz jej więcej niż pół szklanki, zaś pasty czosnkowej pół dużej łyżki. Weź też jedną, dużą łyżkę pasty startego imbiru. Co jeszcze? Pięć małych zielonych papryczek chili. Nie krój. Pokrój za to świeżą kolendrę.

Podsmaż cebulę, wrzuć do garnka masę przygotowaną dokładnie tak jak w przypadku mięsnych dan typu salan, czyli kartofle mięso jogurt zmieszane z przyprawami, które podałam ci na oddzielnej kartce. Wymieszaj wszystko dokładnie na małym ogniu. Podsmażaj. Przykryj i duś po dolaniu wody. Gdy woda całkowicie niemal wyparuje, musi być niewielką ilość sosu, wsypujesz wymoczony ale nie ugotowany surowy ryż. I dalej dusisz. Aż ryż będzie miękki. Wówczas danie jest gotowe. Posyp je kolendrą.

Życzę smacznego

Napisz czy się udało

Pozdrawiam

Mariam

Nihari

Mięso wołowe/baranina/kurczak – ½ kg , 4 duże kawałki

Kości – ½ kg ( a moze byc i bez kosci)

Tluszcz (ghee) lub olej –1/2 szklanki oleju lub tłuszczu

Mąka pszenna – ½ szkl

Pasta z czosnku – 1/3 łyżeczki

Cebula – ½ średniej pokrojonej w cieniutkie plasterki

1/2 łyżeczki czarnego pieprzu,

1/2 łyżeczki kminku,

nasiona dwu małych kardamonów

5 goździków

2 ciemne kardamony

1 pałeczka cynamonu

1 liść laurowy

2 łyżeczki kolendry

To była wspaniała, przestronna, odrobinę staroświecka, mówiąc szczerze, po prostu stara, urządzona niegustownie kuchnia. Pomieszczenie w kształcie kwadratu. Kuchenka elektryczna na prawo. Ogromnie trudno było jakąkolwiek potrawę pakistanską bez ognia gotować. Później odkryłam, uspokojona, że to była to jedna z głównych przyczyn moich niepowodzeń. Przypalaly mi się dania, gotowały nierówno. Trudno podgrzaną płytkę tak kontrolować jak ogień. Tuż za kuchenką, schowek na różnorakie przyrządy sprzątaczki, pani domu. Drzwi na podwórze znajdowały się na wprost drzwi wejściowych z salonu, cóż ja mówię! wnęki wejściowej. Nie mieliśmy przecież drzwi. Trudno było o najskromniejszy rodzaj prywatności dla gotującej, gdy za plecami wrzało biuro, dzwoniły telefony.

Na lewo od wnęki wejściowej – lodówka, szafka jedna, druga, trzecia, zlew. Tuż obok drzwi na podwórze. Sprzęty stały grzecznie jeden obok drugiego rzędem po ścianami. Żadnych udziwnień, żadnych oryginalności. Odmiennością był brak stołu. Jedliśmy na podłodze w salonie – biurze, na stojąco przy kuchni albo w łóżku przed telewizorem. Jedliśmy razem i oddzielnie. Oddzielnie jedynie wówczas, gdy mój żołądek nie zdzierżył, domagał się pożywienia zgłodniały. Mówił „nie” oczekiwaniu, aż Farid łaskawie oderwie się od komputera i poczuje zapach jedzenia i głód. Jedzenie potraw eksperymentalnych wspólnie było zdecydowanie większą rozrywką. Większa przyjemnością. Nie lubiłam samotności w czasie posiłku.

Największą jednak zabawę odkryliśmy w momencie rozpoczęcia wspólnego gotowania, gdy ja, sfrustrowana po kolejnym nieudanym daniu, wybuchłam narzekaniem na przepisy, które on ściągał z Internetu lub podrzucał spisane przez telefon od jego licznych w Stanach i w Pakistanie ciotek. Narzekałam również na dokładne, skrupulatne, klarowne przepisy Mariam, która, wiedziałam, życzyła mi jak najlepiej, która starała się objaśnić zawiłości kuchni pakistańskiej laikowi jakim była Polka Anna.

Farid stracił w pewnym momencie cierpliwość. W trakcie lunchu wstał odstawił niesmaczne, niedojedzone bryani i uroczyście, spokojnym tonem oświadczył – A więc zaczniemy od dziś gotować razem. Chciałbym przekonać się, czy nasza kuchnia jest rzeczywiście tak skomplikowana. Spanikowałam.. Zaczęłam przeczyć, przepraszać, zapewniać, że spróbuję jeszcze raz. Sama. Że on absolutnie nie ma czasu! Że to wina mojego polskiego podniebienia, które nie potrafiło się przyzwyczaić do ostrości przypraw induskich. To ja nie umiałam rozróżniać jednej przyprawy od drugiej, ani odróżnić trzech czwartych łyżeczki czerwonego pieprzu o czterech piątych. Farid jednak przerwał mi ze śmiechem i powiedział tylko – Aniu, to będzie zabawa. To będzie nasze doświadczenie. To będzie nasz czas razem. Ile razy mówiłaś mi, że nie spędzamy dość czasu razem poza biurem, że nie mamy wspólnych ulubionych miejsc, lokali, zajęć? Dlaczego nie kuchnia więc? Może poza sypialnią to będzie najspokojniejsze i najszczęśliwsze z naszych miejsc. Wspólnych. Najciekawsze spośród naszych wspólnych hobby. – Przecież oglądamy razem comedy channel i popularne sitcomy jak Friends i Seinfield, Dharma & Greg – pomyślałam ironicznie. – Anna, nie upieraj się już. Zgódź się. I powiedz, co planujesz dziś na kolację. Chodź. Poszukajmy w Internecie.

– Właśnie cały problem z tym planowaniem. Gotuję właściwie to, co podaje mi Mariam. Ostatni list dostałam na temat nahari czy nihari. Co to nahari? Nie zdążyłam dokończyć czytania listu. Przeczytałam tylko o możliwości kupienia gotowych przypraw, mieszanek przyprawowych do wielu pakistańskich dań.

– Ah , prawda. Jak mogłem o tym zapomnieć? Przywiozłem sam kilka z Pakistanu. Muszą być gdzieś na dnie tej wielkiej walizki, która dotąd stoi nierozpakowana – Spojrzał nie mnie ze złośliwym uśmiechem.

– Hej hej! – broniłam się – sam nie pozwoliłeś mi się do niej dotknąć, twierdząc że masz tam jedynie zimowe ubrania, jakieś techniczne cacka i ulotki reklamowe.

– Hmm, faktycznie? Tak powiedziałem? Przepraszam. Chodź, otwórzymy ją. A właściwie nie. Myślę, że to jest w kieszeniach. Zostawmy walizę w spokoju, nasz schowek na ubrania i tak jest już za ciasny. Twoje ubrania zajmują sporo miejsca.

– Nie zaczynaj. Ja też mam jedną nierozpakowaną jeszcze walizkę. W końcu jestem kobietą. Czego się spodziewałeś? Ciesz się, że nie przywiozłam wszystkich moich butów.

– Mówiłem, że ci wszystko kupię.

– O tak! Na tej prowincji, gdzie nie znajdziesz jednego, porządnego butiku. Przewidziałam, że tak może być. Niewielu zresztą Amerykanów grzeszy jakimkolwiek, marnym choćby gustem w dziedzinie konfekcji.

Nasze spory przerwał jego radosny okrzyk. Znaleźliśmy w końcu cenną zdobycz – pogniecione, lecz wciąż dobrze zachowane paczki z przyprawami pakistańskimi Shan Food Industries. Było tam bryani. Kilka jego rodzajów, znaleźliśmy i nihari czy nahari.

– Świetnie , zróbmy nahari!

– Ale przyznaj, że gotowanie z użyciem zestawów przypraw, bez konieczności ich mieszania, odmierzania to duże uproszczenie. Nie próbuj mi więc wmawiać nawet, jeśli nam się to danie świetnie uda, że kuchnia pakistańska to sama prostota – zastrzegałam się.

Błogosławiłam tę dużą kuchnię. Wystarczało miejsca dla dwojga bałaganiących i gotujących. Zanim otworzyliśmy paczkę przypraw do Nahari sprawdzilam datę. Kilka dni przeterminowana. Zdesperowani zdecydowaliśmy mimo wszystko ja zużyć. Zaczynała się zabawa, którą dziś wspominam z rozrzewnieniem i tęsknotą. Ten czas pewnie już nigdy nie powróci. Dlaczego dziś miałby Farid decydować się na wspólne ze mną gotowanie w tej mikroskopijnej ciemnej wyłożonej drewnem kuchni naszego wielkiego, nowoczesnego, domu w Pensacola. Nie ma powodu. Gotowanie po pakistańsku nie jest już tak wielką sztuką. Minął okres nauki. Jestem dobrą kucharką. On przy każdym posiłku nieodmiennie powtarza dowcipnie, że uwielbia moje roti – dobrze wypieczone, smakowite, tworzone z wyobraźnia i fantazja, nigdy okrągłe, zawsze różnokształtne, dzięki któremu bawić się mogliśmy w zgaduj zgadulę, odgadywanie kojarzonych kształtów. Faktycznie lubiłam robić dobrze wypieczone cieniutkie dobrze rozwałkowane o wąskich brzegach roti, bez zakalcowatego niedopieczonego ciasta. Kosztem idealnego, okrągłego kształtu.

Nahari udało nam się doskonale, palce lizać. Farid był zachwycony wrażeniami podczas wspólnego gotowania, smakowaniem w trakcie gotowania, doznaniami twórcy kreującego coś nowego, żadne z nas nie wiedziało bowiem, co wyniknie z naszych wysiłków. Jaka potrawa się narodzi: nahari, jakie Farid znał z Pakistanu i z kuchni swej matki i pomagającej jej najemnej kucharki, „industrialne” Shan nahari, czy też w końcu nasze, niepowtarzalne polsko-pakistańskie? Ja byłam zachwycona możliwością wspólnego spędzania czasu. Gotowaliśmy razem ponad dwie godziny. Nahari było potrawą długą w przygotowaniu. Aby urozmaicić sobie czas Farid zademonstrował jak się robi i jak się spożywa pakistański snack, przekąskę z kukurydzy. Surową obdzierał z liści i opiekał za pomocą naszej zapalniczki. W Atmore, jak wspomniałam nie mieliśmy ognia na kuchni. Szkoda. Pieczone nad kuchnią kukurydze są zdecydowanie lepsze. Na deser były zaś łodygi trzciny cukrowej, które Farid świeże łamał, obdzierał z grubej skórki i jadł nad zlewem. Sok spływał po dłoniach. Trzcina była dla mnie zbyt słodka. Nie jak syrop. Jak cukier z dodatkiem wody. Rozwodniony cukier.

Na kolację zjedlismy nasze wspólne dzieło – nahari. Bardzo ostry sos miał tak wyśmienity smak, że do dziś uważam nahari za moją ulubioną potrawę pakistańską. Z wyglądu niepozorny, bury sos, w nim pływające kawałki mięsa wołowego, jedzonego z zakupionym naan czyli induskimi–pakistańskimi plackami, które odmienne były od domowego roti.

– Nie można jeść nihari z roti ? – zagadnęłam

– Można, lecz ja wolę placki naan, które są grubsze i bardziej „ciastowate”. – spojrzałam rozbawiona i zadałam jeszcze jedno pytanie, aby podsumować dyskusję o doznaniach smakowych

A może spróbuję cię przekonać do kuchni polskiej? – zawiesiłam głos. – Nie jest ostra wiem, ale może zupy. Smakowała ci jedna z zup mojej mamy, pamiętasz? A może to było tylko kurtuazyjne wyrażenie zachwytu? – przyszpiliłam go wzrokiem.

– Nie, szczere. Dobrze. Próbujmy. Lecz miejmy w zanadrzu, w drugim garnku sindhi bryani. W razie, gdyby mój żołądek domagał się…

– Prawdziwego pożywienia – Dokończyliśmy oboje wybuchając śmiechem.

Droga Anno

Dziękuję za list. Szczery i długi. Dziękuje za opowieści o Polsce i o Ameryce. Twoje pisanie wciąga. Mam nadzieję, że i moje listy nie są zbyt nudne. Oczywiscie chwalić się moge tym, ze są pożyteczne. Pisałaś mi ostatnio, że bez moich rad żadna potrawa nie wyszłaby tak, jak trzeba, nawet, jeśli zrobiłabyś wszystko dokładnie według przepisu. To prawda. Wiem, że gotowanie, kuchnia sama w sobie ma pewną filozofię. Gotowanie po pakistańsku to jakby wyższy stopień wtajemniczenia. Każda kuchnia narodowa to nowy, niezbadany obszar, który bez przewodnika trudno poznawać i nie błądzić. Dziękuję wiec za twój ostatni przepis na polski sernik, ciasto serowe, jak my tu w Pakistanie, mówimy, cheese cake. Jadłam kiedyś te delicje. Ktoś sprzedawał na wielkim targu, w czasie święta Eid. To było ciasto serowe niemieckie. Podobne w smaku. To, które powstało wedle twojego przepisu było cudownie lekkie. Nie za słodkie, nie mdłe, rozpuszczające się w ustach. Cała rodzina była pod wrażeniem mojego wypieku i twojego przepisu.

Czy ja nie rozpisuję się za bardzo? Powinnam przejść do przepisu, który mam w zanadrzu. Nihari. Ale nie, jak mogłabym nie odpowiedzieć na twoje zapytania osobiste! Ciekawa byłaś, co miałam na myśli, mówiąc o dojrzewaniu w Pakistanie, o sobie jako młodej, niezamężnej kobiecie i muzułmance. Wiesz chętnie opowiedziałabym ci o islamie. Czy jednak jesteś pewna, że chcesz? Precyzyjniej zadając pytanie, czy nie odbierzesz mojego opowiadania o islamie i wychowaniu młodzieży, nauce i studiach i kontaktach damsko męskich, i o wielu innych pokrewnych problemach, jako ataku na twój katolicyzm? Nie chciałabym zniszczyć naszej przyjaźni. Wiem, ze religia, dogmaty i silne przekonania mogą doprowadzić do zerwania kontaktu najbliższych sobie ludzi. Słyszałam o rozbitych rodzinach i małżeństwach z powodu konfliktu religijnego. Nie tyle kultury zazwyczaj dzieli, ile religia. Wiesz? India i Pakistan to hinduizm i islam. Dwie sprzeczne idee, choć w tej samej tkwiące kulturze.

Wiem, że chcesz poznać islam. Sama chciałabym wiedzieć o katolicyzmie coś więcej ponad podstawowe idee, które poznałam w szkole. Wiem, że mężczyzna, którego kochasz, jest muzułmaninem. Czy tak? Tak powinnam zrozumieć to, co ostatnio mi wyznałaś? Jak on ma na imię? Nigdy mi nic nie opowiadasz. Ale oczywiście szanuję twoją prywatność. Proszę pisz, odpowiedz na moje pytania. Napisz, że rzeczywiście zależy ci na poznaniu islamu, że cokolwiek miedzy nami zostanie powiedziane, nie potraktujesz tego jako ataku na twoje przekonania.

A teraz, mimo że zapewne dziwnie to wyglądać będzie po moich poważnych wywodach, chciałabym ci podać przepis na nihari i przekazać kilka dobrych rad. Przede wszystkim, potrzebować będziesz mięso wołowe, baraninę lub kurczaka. My zwykle gotujemy nihari wołowe. Zaletą kurczaka jest to, że gotuje się najszybciej. Potrzebować będziesz około pół kilograma mięsa. Dla 4 osób. Lub na dwa posiłki. Dla dwu. Dobrze jest również zdobyć około pól kilograma kości – i gotować je wraz z mięsem, przed podaniem jednak usunąć. Przygotuj również pól szklanki oleju lub tłuszczu. Może pamiętasz, ten tłuszcz, którego my używamy nazywa się ghee. Z pewnością dostaniesz to tylko w sklepach z orientalnymi produktami. A właśnie, czy udało ci się już odkryć tam, w twojej małej mieścinie jak ją nazywasz, choć jeden sklep prowadzony przez Wietnamczyków? Ci zawsze mają dobrze i bogato zaopatrzone sklepy. Potrzebna ci będzie również mąka pszenna, weź pól szklanki, jedna trzecia łyżeczki pasty czosnkowej. Upewnij się też, że masz pół średniej cebuli, tę pokroisz w cieniusieńkie plasterki i zakupić musisz również paczkę Shan Nihari. Jest to najłatwiejszy jaki znam sposób na ugotowanie dobrego nihari. Zużyjesz pół paczki. Za pierwszym razem polecałabym ci zrobić nieco słabsze w smaku nihari, niezależnie od tego, co twój Pakistanczyk powie na powyższy temat. Najlepiej nie pytaj.

Przygotowanie nie jest skomplikowane. W dużym garnku podgrzej ćwierć szklanki tłuszczu lub oleju, dodaj czosnek, zamieszaj i dodaj mięso, kości i mieszankę przypraw do nihari. Smaż przez kilka minut i dodaj potem około pięciu szklanek wody. Przykryj garnek z potrawą i gotuj pod przykryciem na małym ogniu dopóki mięso nie zmięknie – w przypadku wołowiny pięć długich godzin, baraninie cztery godziny powinny wystarczyć. Kurczak gotuje się błyskawicznie. Potem rozpuść mąkę w półtorej szklance wody i dodawaj ją stopniowo do gotującego się nihari. Zamieszaj. Wyjmij kości i gotuj to, co pozostało przez kwadrans na dużym ogniu. Podgrzej pozostałe ćwierć szklanki oleju lub tłuszczu i dodaj pokrojoną w plasterki cebulę, usmaż ja na złoto i wrzuć wraz z olejem do nihari. Przykryj i pozwól by dusiło się przez trzydzieści minut na małym ogniu. Podawaj z roti, lub naan, z pokrojonymi w plasterki zielonymi papryczkami chilli, posiekaną kolendrą, cytryną, której sokiem zwykle każdy skrapia danie na własnym talerzu.

Pozdrawiam

Mariam

Rosół pakistański

Kurczak –1

Woda – więcej niż pół garnka

imbir – 1 plasterek

czosnek – 2 ząbki

czarny pieprz – kilka ziaren

kminek – kilka ziaren

sól – 1 łyżka

cebula – ¼ sredniej

pomidor – ½

– Mamuś. Mamo, ale powiedz mi jeszcze raz, jakie przyprawy wrzucasz do tego gotującego się kurczaka? Pieprz i sól? I tyle? Jakoś mało. Nie wkładasz liścia laurowego? Mogę, mówisz? Ale nie koniecznie. No cóż. Jakoś to tak prosto w porównaniu do tych komplikacji pakistanskich. Wspominała mi moja przyjaciółka z Pakistanu, że i oni rosół gotują ale przepisu nie mam. Dobrze mamo. Muszę kończyć. Całuję. Farid mnie wola i zostawiłam też coś na kuchni. Zadzwonię za tydzień. Pa.

Teraz przede mną zadanie bojowe – zmusić Farida do spróbowania polskiego rosołu. Gotowałam wywar warzywny wraz z całym kurczakiem. Po pakistańsku jednak, bez skóry i grama tłuszczu. Inaczej wymawiałby mi on, ze śmierdzi i że tłusty. I pomyśleć, że w Polsce zasadą jest, by rosół był właśnie tłusty, by te oka tłuszczu jak największe na powierzchni zupy pływały! Najważniejsze to umieć zaspokoić podniebienie mężczyzny, jednocześnie zaspokajając swoje.

W kuchni gotowało się właśnie bryani, doskonała potrawa, która zaspokajała wyśmienicie żołądek Farida. Wrzuciłam ugotowany ryż do garnka z mięsem i pozwoliłam, by powoli wszystko się dusiło pod przykryciem. I wróciłam do komputera, gdzie czekały rozpoczęte zamówienia, rachunki, które płaciłam online, aktualizacje naszej bazy danych. Kończyłam wszystkie rozpoczęte wcześniej zajęcia, jednocześnie sprawdzając, czy nie pojawił się nowy list w mojej skrzynce emailowej. Bardzo zły nawyk. Rozstrajał i rozpraszał. Rozproszone myśli wracały do prywatnych zajęć. Do kuchni, do przepisów Mariam. Od niej czekał na mnie list w skrzynce. Zaczęłam czytać nowy przepis. Tak! To był rosół pakistański. Odgadła moje oczekiwania. Nie mogłam się na niczym skupić. Cichaczem więc wstałam i przemknęłam się do kuchni. Kurczak z warzywami, które wstawiłam wcześniej już się gotował. Postanowiłam zrobić dwie zupy. Pakistańską i polską. I obie zaserwować na kolacje. Imbir, czosnek, cebula. Rosół rodem z Pakistanu wyglądał zachęcająco. Te aromaty. Ta esenjonalność. A gdyby tak zaserwować kluski do obu zup, nie zaś jedynie do polskiej? Podać pakistańską w głębokiej salaterce? Farid zapewne wypiłby duszkiem nie zakłócając spokoju łyżki i nie zapytując nawet o powód zamiany kubeczka na salaterkę. Po co ugotowałam kluski? – usłyszałabym tylko. Może nie warto jednak doprowadzać do tak gwałtownego zderzenia kultur. – ogarniała mnie apatia. Zmniejszyłam ogień i osunęłam się na podłogę w pozycji kucznej, plecami oparłam o kuchenkę. Tak zastał mnie Farid. Mój wzrok pozostawał na poziomie pięćdziesięciu centymetrów od ziemi. Kolana. Kapcie wchodzącego. Zanim zdążyłam podnieść głowę usłyszałam już wybuch śmiechu.

– Co robisz kochanie? Medytujesz, aby wzmóc i tak już wspaniały zapach i nie wątpię smak tych pichconych delicji? Hmm. Co to tak pachnie? Nigdy nie miałem okazji poznać takiej smakowitej woni…

– Zupy

– Zupy? Nie znam zup pakistańskich. Co gotujesz? Aha, polski plan w toku, niemal zapomniałem.

– Tak, to będzie rosół polski. W pogotowiu mam jednak bryani, nie obawiaj się. – Mój ton głosu musiał wydać mu się urażony i smutny, zapytał bowiem

– O co chodzi, mój ponuraku? Spróbuję tej polskiej zupy, obiecałem ci przecież. Ponadto wierzę, że będzie wyśmienita.

– Dobrze już, dobrze. Nie jestem dziś w nastroju. O, patrz. Nawet bryani mi się przypaliło trochę. Nigdy do tej pory nie przypaliłam bryani! – Moja mina musiała świadczyć o silnej potrzebie płaczu. Wymknęło mi się kilka niesfornych łez. Farid podszedł i wziął mnie w ramiona. Czułe słowa. Kojący ton głosu. Jak bardzo go za to kochałam! Nie zawsze pojawiał się w potrzebie, nie zawsze był obecny we właściwym miejscu we właściwym czasie, jednak był. Delikatny, wrażliwy i nawet jeśli w moim osobistym, wewnetrzym zegarku uczuć on, Farid, mój niedoskonały mężczyzna wciąż się spóźniał, wiedziałam, że w końcu pojawi się, podejdzie pocieszy, porozmawia. Odkryje to, co przed nim chciałam ukryć, rozwiąże to, co wydawało mi się nie do rozwiązania.

– A wiec zupa gotowa? O której lunch? Głodny jestem niesamowicie!

– Za piętnaście minut mogę podać.

– Świetnie. Zawołaj mnie. – rzucił tylko wychodząc i kierując się ku sypialni gdzie usłyszałam po chwili dźwięk włączonego telewizora. – Mam więc rzeczywiście jedynie piętnaście minut. – Skonstatowałam, wiedząc, że łatwiej odciągnąć jego uwagę od telewizji niż od komputera.

Przed podaniem spróbowałam w kuchni obu rosołów. Nawet polski – Kurczak bez skory! – miał być trochę inny – oba mi smakowały, chodź tak odmienne. Nasz polski, łagodny słony, mniej tłusty niż zwykle, pakistański ostry, aromatyczny. Przygotowałam kluski i wszystko zaniosłam do sypialni, gdzie mieliśmy zwyczaj jeść lunch, jednocześnie oglądając wiadomości. Nigdy nie potrafiłam zapamiętać skomplikowanego grafiku programów, które oglądał Farid. Każdego dnia o ściśle ustalonej godzinie szedł do sypialni i oglądał ten czy inny ulubiony program. Nieskończoną ich ilość również nagrywał. I zarywał noce, aby oglądać nieobejrzane i do-ogladać wczesniej rozpoczęte. Budził mnie w środku nocy wybuchami śmiechu, budził ciszą zgaszonego w końcu po północy telewizora, budził nad ranem prosząc o to, na co ja miałam ochotę wieczorem. Wówczas, gdy on oglądał. Nieobceny, zajęty. Rano prosił o seks. O pieszczoty, o dotyk, o pocałunek. Farid. Mój mężczyzna niedoskonały.

Skuleni na łóżku, pół-siedząc pół-leżąc, zabraliśmy się do jedzenia. Podsunęłam mu polski rosół. Podsunęłam kluski. Zjadł bez słowa. To świadczyło o potrawie pozytywnie. Po chwili sięgnął jednak po kubek z pakistańskim rosołem. Powąchał i niemal zachłysnął się z radości. Ugotowałam i pakistański rosół! Ta błoga mina wdzięczności była warta wiele, lecz i doprowadzała mnie do frustracji. Farid wlał zupę do salaterki z kluskami. Spokojnie. Leniwie. Z półuśmiechem zadowolenia, wiedząc, że go obserwuję skonsternowana.

  •           Smakuje mi polski rosół, ale myślę ze najbardziej mi się podoba sama idea jedzenia zupy z kluskami. Nie wiedziałem, że jest to możliwe.

  •           My jemy wiele zup z kluskami. Choćby pomidorową.

  •           Pomidorowa! Przerwał mi. – Musisz mi ugotować pomidorową z kluskami. Niezaprzeczalnie. To jest to! Kluski w zupie. Kochanie, jesteś pierwszorzędną kucharka. I bryani też jest świetne. Mimo że przypalone.

  •           Ale jednak wolisz rosół pakistański. – skonstatowałam pozornie bezuczuciowo, lecz moja duma polskiej kucharki patriotki pozostała nadszarpnięta.

  •           Hmmm… No wiesz.. – wiedziałam.

Wielokrotnie jeszcze próbowałam gotować polskie dania: gołąbki, naleśniki, które nazywał francuskimi, placki, zrazy, kurczak po królewsku, niezliczona ilość sałatek, pierogi. Zawsze jednak musiało być coś w pogotowiu, cos ostrego, coś, co zaspokajało głód zdecydowanie skuteczniej, coś pakistańskiego. I zawsze słyszałam tylko w postaci usprawiedliwienia – „ hmmm… no, wiesz”. Wiedziałam.

Droga Anno,

Assalam Alaikum

Co u ciebie? Znów albo cisza albo ta oszczędność w słowach. Coś przede mną ukrywasz, przyznaj się. A ja się wysilam, aby wymyślać ci najciekawsze nasze potrawy. Opisywać najdokładniej jak to tylko możliwe. I tak mi się odpłacasz. Czy ja nie powinnam się obrazić, no powiedz? Chyba nie powinnam. To ja zapewne ciebie obraziłam moim ostatnim listem. Przykro mi.

Ale dobrze już, obiecałam, że wyślę ci przepis na rosół, aromatyczną pożywną zupę. Niewiele jemy zup w Pakistanie, tę jednak wszyscy szczególnie lubią. Oto wiec ona. Odsłona pierwsza i ostatnia:

Zakup średniego całego kurczaka. Myślę że poradzisz sobie, mówiłaś że i wy w Polsce gotujecie rosół. Wierzę w twoją kucharska intuicję. Wody nalej ponad pół garnka, wrzuć plasterek korzenia świeżego imbiru, dwa ząbki czosnku, kilka ziaren czarnego pieprzu, kilka ziaren kminku, ćwiartkę średniej cebuli, pól średniego pomidora i na koniec wsyp jeszcze jedna dużą łyżkę soli. To wszystko. Nie znam prostszej zupy.

Na zdorowie”, jak mówicie w Polsce.

Pozdrawiam serdecznie, choć smutno. I czekam na list. Taki jak dawniej. Długi i szczery.

Asalam alaikum

Mariam

Arvi salan

mięso wołowe –½ kilograma, pokrojone na kawałki około dwucentymetrowe

arvi – średnie, okragłe o brunatnej skórce warzywa – 12 sztuk

pomidory – 1 szt, pokrojony na małe kawałki

jogurt – ½ małej szklanki

cebula – ½ dużej

olej do smażenia

sól – 1 łyżeczka

czerwone chilli – 1 łyżeczka

kolendra w proszku –1 ½ łyżeczki

kurkuma – – ¼ łyżeczki

świeży imbir, pasta – ¾ łyżeczki

pasta czosnkowa – 1 łyżeczka

Mężczyzna muzułmanin zobowiązany jest pojawiać się co piątek w meczecie na modlitwie zwanej „dżumma” – Usłyszałam po niecałych dwu tygodniach mojego pobytu w Stanach. To oświadczenie nie zrobiło na mnie większego wrażenia, poza nieciekawym, nieoczekiwanym skojarzeniem z dżumą i z Camusem. – Oczywiście, jedź. Ja w tym czasie odpocznę i podelektuje się urokami samotności – pomyślałam jedynie, odrobinę złośliwie i odrobinę nostalgicznie. Czasami miewałam przypływy melancholii, wspominałam moje dwa na piętrze, samotne teraz pokoje, gdzie rzadko ktokolwiek zakłócał mi spokój i samotność. Rodzina mieszkała na dole, na parterze naszego dużego domu.

– Dobrze, idź do meczetu. Bądź dobrym muzułmaninem – zgodziłam się w myślach. Przecież nie zamierzałam przeczyć jego wierze. Wręcz przeciwnie, miałam potrzebę poznania jej lepiej, wiedząc że była by to jeszcze jedna nitka nas łącząca. Oczywiście nikt nie mówił o… Nie chciało mi słowo przedrzeć się przez ściśnięte gardło, przez wąskie kanaliki myśli, układów nerwowych, komórek mózgu. Nie umiałam wyobrazić sobie możliwości zmiany religii, przejścia na islam, porzucenia katolicyzmu. Oczywiście! Tak daleka już byłam od dawnych ideałów czystej wiary, filozofii realistycznej, zachowywania przykazań w najdrobniejszym szczególe, milczenia przy konfesjonale w braku tematu do spowiedzi.

Zadałam jednak po chwili milczenia pytanie, którego nie powinnam byłą zadać. Jednak ono rozpoczęło naszą długą, niekończącą zdawało się, pasjonującą dyskusję o wierze. A zapytałam go wtedy krotko – dlaczego, jeśli uważa się za dobrego muzułmanina, nie odwiedził meczetu w zeszły piątek?

– Może nie jestem dobrym muzułmaninem, Anno. – odpowiedział spoglądając mi prosto w oczy, lecz widziałam, że to nie było to, co rzeczywiście myślał i chciał mi powiedzieć. To była szybka reakcja na mój atak. To była złośliwość skierowana przeciw sobie, czysta ironia.

– Ah tak – Westchnęłam tylko.

Po chwili jednak postanowiłam drążyć temat. Wiedziałam przecież, że oczekiwał tego ode mnie. Oczekiwał gestu przyjaźni, zainteresowania. Dokładnie tak, jak stało się to w Polsce, gdy zadawał mi dziesiątki pytań na temat katolicyzmu, i słuchał, zdawało mi się, uważnie, moich wywodów z teologii i historii. Wchodził ze mną do kościołów, które chciałam odwiedzić, w których chciałam się pomodlić tam, we Francji, Holandii, Niemczech. Choć pamiętałam także tę piekącą ironię, gdy zawsze ilekroć w Stanach czy w Polsce mijaliśmy kościół, spoglądał na mnie wymownie i pytał czy chce wejść i wykonać te mistyczne gesty, te machnięcia od czoła do ramion. Nie mógł się powstrzymać przed żartem, ktory dla mnie żartem nie był. Zupełnie jakby czekał, aż w końcu wybuchnę i powiem, co myślę o „jego” islamie. Jakby prowokował. Prowokował i czekał na konfrontację.

W końcu nadeszła właśnie ta chwila. Usłyszałam, że nie jest dobrym muzułmaninem. Potem jednak usłyszałam i to, że do meczetu jest niemal dwie godziny drogi. Bo najbliższy w Pensacola, w stanie sąsiednim, co brzmiało abstrakcyjnie, mimo że wiedziałam, że maleńkie Atmore leżało na samej granicy stanów Alabama i Floryda. Usłyszałam także, że taka wyprawa. – Taka pielgrzymka – dopowiadałam po cichu – to cały dzien piątkowy stracony. To konieczność opuszczenia biura w najbardziej gorących godzinach, od jedenastej do piątej. A kto zastąpi go w w biurze od kiedy sekretarka ostatecznie nas porzuciła? – jego wymowny wzrok spotkał mój. Prysły w tym właśnie momencie moje marzenia o chwilach samotności. O sam na sam z komputerem, MS wordem i słowem, za drzwiami sypialni, które chroniłyby mnie przez dźwiękiem natrętnym telefonów.

– Oh! Więc myślałeś, że ja…, ja mogłabym cię zastąpić? Przy telefonie? – Mój wzrok musiał być mimowolnie pełen przerażenia. Dostrzegłam bowiem głęboki zawód w jego oczach – Nie no, oczywiście mogę cię zastąpić. To tylko te kilka godzin tak? – W mojej głowie jednak tkwiła uparta myśl – za nic w świecie sama przy telefonie! Ucho w ucho z natrętnymi, jęczącymi klientami, którzy psują humor, obrażają ciebie, obrażają się i są nieskończonym źródłem stresu. Oto, jaka była prawda. Oto, jakie wściekle obrazy stały mi przed oczami. Zaryzykowałam więc – A może i ja bym z tobą pojechała? Przecież zawsze chciałam zobaczyć jak „to” wygląda od środka. Ten meczet. Jak wygląda modlitwa na klęczkach. Wiesz, u nas w Polsce jest takie schematyczne wyobrażenie muzułmanina, ktory bije pokłony na klęczkach.

– Okay. Chodźmy więc. – Przerwał mi, wybawiając od niemądrych dywagacji, którymi chciałam ukryć zmieszanie, zakłopotanie i mętlik, ktory w tej chwili powstał w mojej głowie. On mówił jeszcze – Potrzebować będziesz coś na głowę. Aha, i załóż jakąś sukienkę z długim rekawem, dłuższą, o dotąd – pokazał długość dalece poniżej kolan. Być może nie śmiał wskazać na kostki, unikając tym samym mojego wybuchu gniewu i protestu.

– Jest ponad czterdzieści stopni w cieniu! – próbowałam się jednak ostrożnie kłócić – zresztą nie mam sukienek z długim rękawem.

– Okay, nieważne. Czterdzieści stopni tylko? Celsius, rozumiem. Nieważne. Wychodzę, jest późno. Czekam na ciebie w samochodzie – Rzuciłam się pędem do sypialni, aby przejrzeć garderobę w poszukiwaniu jakiegoś lekkiego wdzianka z długim rekawem. Znalazłam. Czarne. Będę się smażyć w tym kolorze – przeleciała niepokorna myśl przez głowę. Gotowa byłam jednak się poświęcić. Jeszcze chustka. Jaka znów chustka? Miałam małą chustkę, którą chroniłam głowę na plaży. Może to wystarczy. Zaraz stanęły jednak przed oczami wizerunki kobiet z filmów i reportaży o państwach islamskich, kobiet zakutanych w czarne szaty. Jedynie szparka na oczy pozwalała im na oglądanie świata. Żadną miarą! Nawet gdybym w tej chwili miała taką właśnie chustę, długą i czarną – moja chusteczka była w wesołe kolorowe kwiatki – nie zdecydowałabym się na jej założenie i pokazanie się w tym stroju na ulicy. Wstyd. A może po prostu obawa przed byciem odmieńcem, przed uczynieniem czegoś, czego w głębi duszy nie akceptowałam i nie potrafiłam zrozumieć. Wstyd.

Do meczetu dotarliśmy pozno. Podróż rzeczywiście trwała dwie godziny. W końcu pojawił się przed nami meczet, niepozorny budynek, malowany na biało, od frontu szklony z udatnym wizerunkiem tradycyjnej architektury meczetu i jego minaretów. Kroczyłam odważnie za Faridem do drzwi frontowych, gdy usłyszałam że powinnam udać się do tych z drugiej strony, od podwórza. Tam, aby otworzyć trzeba znać kod. On nie pamiętał. Lecz ktoś powinien otworzyć. Miałam stukać i czekać. Spojrzał na moją zdezorientowaną minę i w przeciągu sekundy zdecydował – chodź ze mną. Ostatecznie możesz przejść korytarzem do części kobiecej. Nikogo nie będzie, bo już się zaczęło. Chodź. – Nie miałam już czasu by zastanawiać się, dlaczego tak wielkim wydarzeniem i nietaktem miałoby być moje przejście od strony „męskiej” meczetu.

Farid wskazał mi przejście za kotara. Udałam się w tym kierunku. Szeregi butów. Małe, duże, dziecinne. Jedynie jakieś szkraby, które bawiły się w sali, która wyglądała na szkolną, zachowywały swoje buty. Nie było tam dywanu, jak w pomieszczeniach na prawo, wyłożonych grubą przyjemną dla stopy wykładziną. Pozwoliłam się prowadzić instynktowi. Zdjęłam buty, ustawiłam grzecznie w jednym z szeregów. Podniosłam kolejna kotarę i weszłam. Po cichu. Nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Nie chciałam, by dziwnie spoglądano na kusą chusteczkę na głowie, która, wiedziałam już, nie mogła być uznana za muzułmańskie okrycie głowy. Usiadłam w kucki z tyłu. Przy ścianie, w małym korytarzyku, który po kilku metrach przechodził w salę modlitwy. Tu siedziały wszystkie spóźnialskie, pomyślałam, oraz matki najbardziej ruchliwych i hałaśliwych dzieci. A tych było wiele. Trudno było zrozumieć, które są czyje. Wszystkie bawiły się niezależnie w małej sali na lewo od hollu. Stosy zabawek, klocków, książek, a nawet mały kojec dla dwulatka w rogu i materac dla większego. Sala posiadała okno wychodzące na salę modlitwy dla kobiet. Od części męskiej oddzielała nas jedynie długa, sięgająca sufitu i podłogi kotara, tak że swobodnie słyszeć można było głos prowadzącego modlitwę i wykład. Wywody po angielsku i arabsku chaotyczne były i niespójne. Nie potrafiłam skupić uwagi, koncentrując się na oglądaniu wnętrza meczetu, na ocenianiu wyglądu i zachowania kobiet, odgadywaniu ich historii, ich życia. Kobiety rożnych ras, białe Amerykanki, Induski, Murzynki nosiły różnorodnego rodzaju chustki i długie cienkie płaszcze, które nazywano abajami albo dżelbabami. Kolorowe objawienie kobiecości. Wszystkie zakrywały włosy i sylwetkę, lecz odmiennie. Nie każda zakładała abaję. Wiele z nich miało na sobie szerokie spodnie i wdzianko z długimi rękawami, inne wołały długie luźno spadające fałdami w dół suknie. Pociągająco kobieco. Czerni widziałam niewiele. Jedynie Saudyjki wierne były czerni. Ich abaje i chusty były jednak najpiękniejsze – delikatne materiały, spływające jak u księżniczek do stóp, rozmaity krój, rozmaite dodatki, ręczne hafty, moda rodem ze średniowiecza jednak bez obnażania ciała bez odsłaniania dekoltów. Kontrastem dla kobiecej różnorodności było samo wnętrze – skromne. Nagie ściany. Nienaganna czystość. Zegar, głośnik i ekran telewizji pozwalający śledzić teoretycznie co działo się za kotarą po stronie mężczyzn. Zepsuty telewizor nikomu jednak nie przeszkadzał. Kobiety nie pragnęły widzieć. Wystarczyło im, że słyszą głos prowadzącego modlitwę. Wszystkie znały wyuczone na pamięć gesty i słowa. Obserwowałam je z ciekawością, z zazdrością. Tu wszystko było proste i ułożone. Jasne. Modlitwa określona w każdym szczególe, wspólne schylanie głowy i ciała, w jednym kierunku , ku Mekce.

Rozmowy po zakończeniu modlitwy, wymienianie wiadomości, informacji, plotek i nowin. Zostałam wszystkim przedstawiona, wszyscy chcieli mnie poznać. Amerykanka? Nie. Ten dziwny akcent. Nikt nie męczył mnie natrętnymi pytaniami. Nikt nie zrobił aluzji do mojej kusej chusteczki i wdzianka. Pytano o islam i dawano broszury, których nie chciałam wziąć. Pożyczyłam Koran, ktory był własnością meczetu. Miałam nadzieję przebrnąć przez gęste linijki staroangielskiego. Nie chciałam słyszeć nic więcej. Żadnych wiadomości z drugiej ręki i interpretacji osobistych. Przy wyjściu zaczepiła mnie jedna z kobiet, która sprzedawała suknie, płaszcze i chustki w sali dla dzieci.

To dla ciebie. Weź – uśmiechnęła się . Dostałam więc długi, haftowany na wysokości ramion ozdobny kremowy cienki płaszcz i kremowożóltą chustkę. – jeśli nie będziesz chciała nosić, oddasz mi. Wzięłam i podziękowałam, nie wiedząc jak się zachować. Skinęłam głowa nic nie odpowiadając na jej Assalam alaikum. Goodbye – zdawało mi się pożegnaniem nieodpowiednim. Assalam alaikum, którego nauczył mnie kiedyś Farid nie chciało mi przejść przez gardło. Wyszłam czym prędzej. Farid czekał już na mnie w samochodzie. Poczułam na sobie wzrok mężczyzn, którzy stali niedaleko. Jego znajomi. Cisnęło mi się na usta pytanie – Co im o mnie powiedział? Co im mógł powiedzieć? Ona nie jest muzułmanką. Jeszcze nie?

Assalam alaikum,

Droga Anno,

Czy mogę zadać ci to bezpośrednie, być może pomyślisz, bezczelne pytanie, jak toczy się twoje życie prywatne? Jak to jest, wybacz moją ignorancję, jak to jest mieszkać z mężczyzną sam na sam? Nie pamiętam w istocie jak twój mężczyzna, twój narzeczony ma na imię, a może mąż. Taka jesteś tajemnicza, a ja bym wszystko chciała wiedzieć. Czasem zazdroszczę ci, że nie jesteś już panną, w domu, u rodziców. To takie nudne. Tu taka monotonia. Wiem, życie u boku mężczyzny, rodzenie dzieci i wychowywanie ich i prowadzenie gospodarstwa zapewne jest równie monotonne, jednak dziś zdaje mi się szczytem moich marzeń i oczekiwań.

Pytałaś, czy nie chciałam pójść na studia, uczyć się, zdobyć zawód, który przyniósł by mi niezależność i szacunek mojego przyszłego męża, moich znajomych. Otóż nie, nie chciałam. Nie czuję się na siłach zdawać na studia. Nie oceniam swoich zdolności tak wysoko. Nie jest mi pisana kariera zawodowa, mimo że moja matka jest dla mnie przykładem jak niewiele trzeba, aby poprowadzić własny biznes – tylko upór i determinacja. Matka szyje damskie chustki, dobre zajęcie w Pakistanie, gdzie okrycie głowy jest uznawane za jedną z podstawowych zasad islamu. Nie będę jednak ani lekarzem, ani prawnikiem, ani nauczycielem. To nie dla mnie.

Opowiedz mi o twoim domu w USA. Jak się urządziłaś? Nawet nie wyobrażasz sobie jak ja tęsknię za posiadaniem własnego domu, szyłabym sama zasłony i okrycia, i dodatki na stół. Wszystko!

Pytałaś o islam. Chcesz wiedzieć więcej. Przyznam, że opowieść o twojej wizycie w meczecie nie była dla mnie niespodzianką. Proszę, nie zrozum mnie źle, ale kobieta, która decyduje się na związek z muzułmaninem wcześniej czy później tam właśnie zajrzy. Do meczetu. Dlaczego? Choćby z ciekawości. Nie jesteś więc wyjątkiem. Powiem ci tylko jedno – bądź ostrożna. Uważnie analizuj swoje zachowanie i motywy swojego postępowania.

Na początek odrobina teologii – Bóg jest jeden. I nie ma od tego twierdzenia żadnych możliwych odstępstw. Ani prorok ani duch ani aniołowie ani dzinny i szatani, ani nikt inny nie może z Nim się równać. Jest Jeden i Jedyny. To istota islamu. Wszystko inne jest sprawą drugorzędną. Jeśli wierzysz w Jednego Boga można nieomal powiedzieć, że jesteś już muzułmanką. Dorzucę jeszcze ciekawostkę – jako kobieta, jako mężatka, córka czy siostra całkowicie polegać powinnaś na pomocy finansowej mężczyzny, ktory jest za ciebie odpowiedzialny. Moja matka, choć może się swobodnie sama utrzymać, mimo wszystko nie wydaje grosza na dom z własnego zarobku. Zobowiązany jest do tego mój ojciec a jej mąż. Oczywiście, kobieta może wybrać niezależność, lub pomoc finansową mężowi. Ale musi tu uczynić świadomie, nie pod wpływem przymusu. Islam jest religią otwartą i doskonałą. Jego obraz wykrzywiony naleciałościami kulturowymi, tradycyjnymi, pełen stereotypów utwierdził się w Europie i w Ameryce, ale ja chciałabym abyś poznała prawdę. Mam tylko nadzieję, że twój narzeczony jest dobrym muzułmaninem.

Dziś podam ci przepis na danie egzotyczne, ze względu na rzadko spotykane w waszej części świata warzywa, które wykorzystamy – arvi czyli colocassia. Nazwa dania brzmi zaś arvi salan, mięso w sosie z warzywami arvi. Będziesz potrzebować dwanaście sztuk średnich arvi. Gdy je obierzesz zrobią się maleńkie. Najlepiej załóż rękawiczki gumowe zanim przystąpisz do obierania arvi ze skórki. Wydzielają białawy osad, maź, która podrażnia skórę i szczypie. Kup pół kilo wołowego mięsa, pokrój na małe kawałki, usuń nadmiar tłuszczu.

Co do warzyw, polecam tradycyjną metodę obierania warzyw nożem, spróbuj jednak wyobrazić sobie jak robi to moja matka, która wkłada umyte dobrze arvi do specjalnego worka płóciennego i następnie tłucze tym workiem o coś twardego, choćby podłogę. W ten sposób skórka sama odpada To prymitywna metoda, lecz dzięki temu nie potrzebne są mojej matce już rękawiczki. Wrzuca obrane warzywa na sito, porządnie płucze, wyjmuje i oddziela skorki.

Ale wróćmy do naszego przepisu. Potrzebny ci będzie również jeden pomidor, pokroisz go na małe kawałeczki, pół dużej cebuli, pokroisz ją z kolei w cieniutkie plasterki, pół szklanki jogurtu śmietankowego – rozbełtaj zanim dodasz w odpowiednim momencie. Pora na przyprawy: jedna łyżeczka soli, jedna łyżeczka czerwonego chilli, półtorej łyżeczki kolendry, ćwierć łyżeczki kurkumy, trzy czwarte łyżeczki pasty ze świeżego imbiru, jedna łyżeczka czosnku. Przygotuj danie jak każdy inny salan. cebule pokrojona w cieniuteńkie plasterki, dodaj czosnek, posmaż chwile, dodaj masala czyli wszystkie zmieszane razem przyprawy, dodaj mięso i pomidora, posmaż chwilę, dodaj arvi, jogurt, imbir, smaż pięć minut. Dodaj dwie duże łyżki wody i pozwól, aby dusiło się na dużym ogniu aż do powstania jednolitego sosu. Aż olej wypłynie i oddzieli się. Dodaj wody tyle, aby przykryć niemal calkowicie warzywa w garnku i pozwól, by dusiło sie powoli na małym ogniu, aż wszystko stanie sie miękkie. Przykryj częściowo garnek, by woda za szybko nie odparowała. Sosu powinno byc sporo gdy danie bedzie gotowe. Podawaj z roti i z dodatkami – pokrojony w plasterki świeży długi ogórek, połówki cytryny, plasterki zielonych papryczek chilli.

Mariam

Mięso Karahi

Mięso – kurczak, wołowina – ½ kg , z kurczaka najchetniej udka.

Cebula – ½ małej, ¼ duzej

Pomidory – ¼ kg, ok 6 srednich – najlepiej owalne male, zwane bodaj salatkowymi

Sól – 1 mała łyżeczka

Czerwone chilli w proszku – odrobinę więcej niż ½ łyżeczki

Zielona swieża papryczka chilli – 1 szt

Pakistan to państwo położone w Azji. Sąsiad Afganistanu, Iranu, Indii, Kaszmiru. Niewiele, czyli tyle potrafiłam poważnym tonem powiedzieć o kraju, z którego pochodził mój mężczyzna. Mój mąż. Wkrótce jednak dzielenie z nim mieszkania spowodowało, że mimo woli nasiąkałam niechcianym nadmiarem wiedzy na tematy, które nigdy, mnie humanistkę, idealistkę, marzycielkę, poetkę sentymentalną gąskę, nie interesowały. Nawet, gdy za wszelka cenę starałam się unikać słuchania jego dyskusji ze znajomymi o układach międzynarodowych, polityce, ekonomii, zagrożeniu wojną, trwającej wojnie i wojnie, która nigdy się nie skończy; o problemach Kaszmiru, o problemach Iraku, Iranu; o ciemnych interesach długorękich Stanów Zjednoczonych; o desperacji Palestyńczyków i Kaszmirczyków; o spiskowej teorii wszechświata – słyszałam to wszystko. Czytałam dużo. Przyjaciół mieliśmy z różnych stron świata. Każdy posiadał własną narodową perspektywę, własny światopogląd, Amerykanie biali i Amerykanie rożnej maści, pierwsze i drugie pokolenie imigrantów. W Nowym Jorku udało mi się poznać Polaków Żydów z Polski, Żydów z Izraela, Indusów, z Indii i z Pakistanu, Murzynów mieszkańców Nigerii i Senegalu. Na południu poznałam Arabów z Maroko i z Arabii Saudyjskiej, Irańczyków, Polaków, Meksykańczykow. Niekończąca się wyliczanka ras, kolorów, nacji, języków.

Zaczęłam uczyć się urdu i arabskiego. Dlaczego urdu? Jedno z nas musiało pójść na kompromis, pozbyć się lenistwa i przekroczyć tę barierę, która nas dzieliła – obcości języka. Jedno z nas wkrótce już być może miało delektować się możliwością używania własnej mowy. Za wszelką cenę chcieliśmy porzucić angielski i sprawić by był jedynie ostatnią deską ratunku w naszej konwersacji. Chcieliśmy dać pierwszeństwo mieszaninie urdu i polskiego. Próbowałam studiować nowy język z książki, którą upolowałam w jednym z nowojorskich dużych meczetów. Wsłuchiwałam się w częste Farida konwersacje w urdu z klientami. Próbowałam odgadywać sens i nastrój rozmowy, co, wbrew pozorom, nie zawsze było łatwe. To co ja niejednokrotnie brałam za ostrą kłótnię było w istocie entuzjastycznie wymienianymi komentarzami, było pełną werwy zachętą do zakupu tego czy innego serwisu, jaki oferowała firma Farida.

Nasze dwa języki łączyło wiele podobnych dźwięków. Wszelkie moje złośliwe testy językowe na Faridzie nie robiły wrażenia. Wychodził z potyczki zwycięsko. Polskie szeleszczące spółgłoski, zbitki dźwięków bezsamogloskowe były pestką dla mojego Pakistanczyka. Wszystko to świadczyło tylko o tym, że mogłam szybko i z łatwością nauczyć się urdu, skoro wymowa nie była przeszkodą. Gramatyka urdu okazała się być dalece łatwiejsza od francuskiej. Wszystkie te odkrycia nie doprowadziły jednak moich umiejętności do mistrzostwa. Nie doprowadziły mnie nigdzie. Do dziś potrafię jedynie zrozumieć sens rozmowy. Powiedzieć i zrozumieć najprostsze zdania języka potocznego. Jakaś tajemnicza zagnieździła się we mnie niechęć. Nie umiałam przekonać własnego języka, by układał się w urdyjskie zdania. Gardło nie wydawało żadnego dźwięku. Uparte. Istniała we mnie psychiczna bariera. Dlaczego miałam mówić w urdu i wystawiać się na pośmiewisko przed ukochanym mężczyzną, jeśli angielski przychodził tak łatwo. Coraz łatwiej. Farid wciąż mówił do mnie w swoim własnym języku, tak jakby mówił do siebie. Jego mowa była miękka w urdu. Angielski nieodmiennie był dla mnie językiem flirtu. Po angielsku rozmawiałam z wszystkimi mężczyznami, jakich kiedykolwiek poznałam online. To był język chatu. Język ludzi sobie obcych. Język biznesu. Jezyk ludzi sobie obcych. Tak bardzo chciałam by zanikł. Chciałam zrozumieć urdyjskie słowa, które brzmiały tak miękko i czule. Chciałam by on rozumiał wszystkie moje żale i radości po polsku. Nie tylko nieśmiertelne „kocham cię”. Ale to nie miało nastąpić. Jeszcze nie.

Farid nie był jednak jedyną osobą, która próbowała mi pomoc w nauce urdu. W firmie pracowała Seba, osoba, której matczynego zachowania początkowo nie znosiłam, być może dlatego, że, jak sądziłam, bezprawnie starała się zająć miejsce mojej matki, za którą tęskniłam, albo teściowej, której nie znałam. Seba stała mi się bliska dzięki natarczywym naleganiom, które kierowała ku mojemu zawiązanemu na supeł uparcie odmawiającemu konwersacji w urdu językowi. To była moja pierwsza poważna nauczycielka, która każdą wolną chwilę wykorzystywała by uczyć mnie nowych słówek i zdań, i zmuszała z cierpliwością i namolnością starego belfra, by powtarzać je w nieskończonośc. Dzięki niej w pamięci pozostały mi szczątki zdań pożytecznych, nazw, jakimi szczodrze obdarzała wszystkie kuchenne przedmioty, potrawy i produkty. Uwielbiałam te kobietę. Brakuje mi jej dziś, jej radosnego usposobienia, jej gadatliwości, widoku jej strojów typowo pakistańskich, barwnych. szelwar kamiz i szali, którymi owijała się całkowicie niemal w czasie modlitwy, pozwalała luźnym fałdom spadać na ramiona i przysłaniać częściowo włosy w czasie pracy. – Kobieta muzułmańska nie powinna odsłaniać włosów w obecności nieznanego jej mężczyzny, aby uniemożliwić flirt, i ustrzec się przez brudnymi myślami, i aby nie zwracać na siebie i uwagi – mówiła – nawet kobieta tak stara jak ja! – kończyła wywód głośnym śmiechem.

Lubiłam obserwować jak doskonale radzi sobie z klientami. Jej konwersacja była zawsze tak delikatna i płynna. Potrafiła okręcić ich sobie wokół palca, doskonały naturalny marketing. Ona oferowała nowy sposób na życie, jednocześnie sprzedając lub wręcz przemycając im swoją receptę na szczęście i nieustający optymizm. Zwykle nie byłam w stanie zrozumieć konwersacji. Jej odpowiedzi zawsze były pozytywne. Bez mrugnięcia okiem na pytanie czy zna hindi odpowiadała „tak”. Byłam pod wrażeniem dopóki nie dowiedziałam się że w istocie hindi i urdu niewiele mają różnic miedzy sobą. Wielu, tak jak Farid, twierdziło, że urdu i hindi różnią się jedynie nazwą. Nie mogłam jednak zrozumieć, dlaczego dwa kraje, które od wieków kształtowały się w jednej kulturze i jednym środowisku zaczęły pałać do siebie tak wielka nienawiścią.

Pakistan wedle idei stać się miał państwem muzułmańskim i tu przenieść mieli się wszyscy muzułmanie z części induskiej. Indie pozostać miały terytorium religii hinduistycznej. Za takim stanem rzeczy opowiadali się muzułmanie. Własne państwo było dużym wyzwaniem i słodką obietnicą. Do dziś jednak wielu muzułmanów wciąż mieszka w Indiach, wielu hindusów w Pakistanie. Nie jest łatwo dziś przekroczyć granice indusko pakistańską, nie jest to granica umowna. Umundurowani strzegą jej po obu stronach i nie ma mowy o przejściu bez posiadania wizy. A jednak nowinki kulturowe przedostają się niezależnie od granic. Kto nie wie ze najbardziej prężna w Azji produkcja filmowa znajduje się w induskim Bombaju, miejscu zwanym dumnie Bollywood. Kino to niepowtarzalna mieszanka induskiej barwnej kultury, muzyki, piosenki z elementami zapożyczonymi z kultury zachodniej. Połowę czasu filmowego stanowi muzyka i taniec. To istota i esencja filmu indyjskiego. Te elementy wplatają się gładko w nieodzowna historie miłosną, niejednokrotnie mającą miejsce na tle wydarzeń politycznych.

Nie zapomnę poruszającego filmu, który jednego z wieczorów letnich oglądaliśmy oboje już w łóżku. Dzwonek u drzwi. To była nasza przyjaciółka Amerykanka Kate, która pracowała z nami. Miałam wrażenie, że znam ją od wieków, choć upłynęło jedynie kilka miesięcy od momentu, gdy ją poznałam. Była dla mnie ucieleśnieniem amerykańskości we wszystkich pozytywnych skojarzeniach, jakie zdążyłam zgromadzić podczas mojego pobytu w Pensacola. Chciała wziąć zostawiony w biurze jej komputer. Zapomniała kluczy od domowego biura postanowiła więc zapukać od strony naszych sypialni. Przywitaliśmy ją oboje szerokimi uśmiechami. Zero zdziwienia. Oczywiście, cała Kate. Urocza zapominalska i wiecznie roztargniona. Nasz biurowy geniusz. – Kate tłumaczyła się speszona widząc nas w strojach nocnych. Śmiechem potraktowaliśmy jej tłumaczenie, padła również propozycja wspólnego oglądania Lagaan. Wróciliśmy do łóżka. Usiadła na podłodze tuz przy naszym łóżku. Czułam się nieswojo. Czy wypada ją poprosić by siadła na łóżku? W końcu ta mała sypialnia nie miała kanapy ani fotela. Zmusiłam Farida tłumacząc mu na migi, o co mi chodzi, by poprosił ją do łóżka. Propozycja zabrzmiala dziwnie. Czulam, że robię się czerwona ze wstydu słysząc jego słowa, które brzmiały nie tak jak wyobraziłam to sobie w myślach. Kate zgodziła się. Po filmie, gdy pożegnaliśmy już przyjaciółkę, Farid szepnął mi na ucho już w łóżku

Wiesz.. To był mimo wszystko film bardzo induski. Niezależnie od wpływu Anglików nigdy nie ujrzysz w filmie induskim otwartego pełnego pocalunku, nie mówiąc o akcie seksualnym. Wszystkie amerykańskie filmy poddawane są ścisłej cenzurze. W przypadku dzisiejszego filmu nie było więc powodu, aby czuć się zażenowanym. Żadną miarą nie obejrzelibyśmy nic co uczyniłoby nasze łóżkowanie we trójkę dwuznacznym.

No wiesz, ale to tak jakby kogo kusić seksem, ale nie pozwolić by seksu skosztował. Przewrotna taktyka edukacyjna. Dlaczego wiec Pakistańczycy nie wychodzą za mąż młodo? Czytałam jakiś raport i statystyki. W małżeństwie wolno to czego nie wolno wcześniej. Zamilkłam po chwili nie mogąc już skupić myśli, które zastąpił czysty popęd i namiętność.

Droga Anno,

Asalam Alaikum,

Pamiętam ten film, o ktorym opowiadalaś. Scena spalenia żywcem wraz z ciałem zmarłego męża rzeczywiście jest poruszająca. Nie zapomnę nigdy widoku oczu tej przerażonej młodej kobiety – świetnie zagrane – i jej siostra kryjąca się w pobliżu, z ukochanym, ktory w odpowiednim momencie miał jednym strzałem pistoletu uśmiercić płonącą i przerwać jej mękę. Makabryczny zwyczaj – samospalenie, sati. Ofiara z własnego życia dla zmarłego męża, któremu i tak wszystko już jedno. To jest element religii hinduistycznej – tradycja, której rozpowszechnianie jest dziś już zabronione. Jednak inny fragment, który zapewne wydał ci się barbarzyński przy pewnych zastrzeżeniach mógłby stać się częścią filmu o tradycjach kultury muzułmańskiej. Siostry poślubione zostają temu samemu mężczyźnie. Poligamia jest akceptowana przez islam, z szerokimi jednak zastrzeżeniami, jak choćby ten, że jeden mężczyzna nie może poślubić sióstr ani kuzynek ani jakkolwiek spokrewnionych dwu kobiet. Poligamia to nie jest popularny temat, nie będę cię więc nią straszyć. W dzisiejszych czasach jest zresztą szalenie rzadka. Niemal nie istnieje poza obszarem Arabii Saudyjskiej. Nie potrafię jednak przypomnieć sobie, jaki tytuł nosił ten film. Mówisz, że widziałaś go w Polsce.

Czy wiesz, że nigdy w życiu nie miałam okazji obejrzeć jednego nawet egzemplarza kina europejskiego, z wyjątkiem filmów angielskich? Zapewne uważane są za zbyt dalekie od naszej pakistańskiej moralności. Przyznaję się sama, ze szokiem było dla mnie obejrzenie pełnego aktu seksualnego – jeden z moich braci przyniósł film dvd produkcji niemieckiej!

Nie rozwiałam twoich wątpliwości ani nie odpowiedziałam na twoje pytanie. Tylko zapewne zagmatwałam ci w głowie tematem samospalenia i wielożeństwa. Może powinnam więc przejść na bezpieczny grunt kuchni. Dzisiejszy przepis, który ci przesyłam jest szalenie łatwy. Kluczem do powodzenia jest cierpliwość i pozostawienie dania na dłuższy czas na małym ogniu. Nie może się przypalić! Potrzebować będziesz pół kilograma mięsa. Najchętniej tę potrawę sporządzamy z kurczaka. Z kością. Należy jednak pokroić mięso na dość małe kawałki. Dwu lub trzycentymetrowe. Upewnij się również, że masz w domu małą lub dużą cebule. Malej zużyjesz pół, dużej ćwierć. Pomidory – tych trzeba nam, co najmniej sześć, najlepiej zakupić średniej wielkości owalne. Co do przypraw potrzebujemy jedynie sól i czerwony pieprz chilli, łyżeczka białego proszku i pól łyżeczki czerwonego. Nie wolno zapomnieć o zielonej papryczce chilli, którą wrzucisz do dania pod koniec gotowania, dla uzyskania łagodniejszego niż oryginalny smaku. Zdecydowanie nie jesteś przecież zwolenniczką zbyt ostrych dań. A twój mężczyzna może w trakcie lunchu wrzucić kilka pokrojonych chilli do własnego jedynie talerza. Chyba że jecie z jednego, jak to u nas w Pakistanie w zwyczaju. Jedzenie z jednego talerza jest dla Pakistanczyków świadectwem jedności i miłości. Może udało ci się obejrzeć stare ryciny, ilustracje w rękopisach. Kochankowie. Małżonkowie. Para młodych ludzi karmi się nawzajem podając sobie kawałki potrawy wprost do ust.

Czas na przygotowanie kurczaka. Opłucz mięso, zdejmij skóre z kurczaka, a w przypadku każdego rodzaju mięsa odetnij nadmierny tłuszcz. Pokrój mięso w kawałki, powinno być około dziesięciu kawałków. Pokrój cebule w cieniutkie plasterki i usmaż na głębokiej patelni na złoto, Dodaj mięso, dodaj pomidory pokrojone w czworo, smaż wszystko razem pod przykryciem na dużym ogniu przez dziesięć minut. Odkryj, zmniejsz ogień, dodaj przyprawy – sól i czerwony pieprz. Smaż – duś, aż mięso będzie miękkie, a woda wyparuje niemal całkowicie. W połowie duszenia lub na samym końcu wrzuć pokrojoną drobno w plasterki zieloną papryczkę chilli. Gdy danie jest gotowe, na półmisku posyp posiekaną kolendrą. Podawaj z roti i z pokrojonymi na talerzyku dodatkowymi plasterkami zielonego chilli i świeżego ogórka.

Następna potrawa będzie prostsza. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy mógły wspólnie testować moje przepisy w twojej amerykańskiej kuchni. Będziesz mogła wytknąć mi wszystkie małe pomyłki i wielkie błędy. Dziękuję za zaproszenie. Jeśli procedury wizowe pójdą gładko, spotkamy się niebawem.

Pozdrawiam,

Mariam

Kurczak Tikka

Sól

czerwony pieprz chilli

kurkuma

ziarna anyżku

cynamon

kminek

brązowy kardamon

czarny pieprz

gałka muszkatolowa

imbir

czosnek,

Kurczak, pozbawiony skóry – 2 kg,

Pasta czosnkowa – 1 łyżka

Pasta imbirowa – 1 łyżka

Sok z cytryny – 8 lyzek, 4-5 cytryn

Masło / ghee

Tęskniłam za rodzicami. Telefony były namiastka naszego kontaktu. Dla mnie były groteską. Nigdy nie lubiłam rozmawiać przez telefon. Nie potrafiłam zbyt długo grzać ucha przy słuchawce i mówić o czymś i o niczym bez możliwości spoglądania rozmówcy w oczy. Farid skonstatował już na początku, że boję się telefonu, że cierpię na telefonofobię. To prawda. Jedynie sama w domu, w cieple własnego łóżka, potrafiłam się czasami zapomnieć i gaworzyć przez niemal godzinę z najbliższą przyjaciółką. To polskie czasy. Ze Stanów dzwoniłam już tylko do rodziców i zdecydowanie lubiłam dzwonić nie za często. Rzadziej niż raz w tygodniu, aby nie powtarzać monotonnie „tak tak wszystko w porządku ”. Aby dać życiu czas na obmyślenie ciekawszego planu wydarzeń. Nie dzwoniłam być może również dlatego, że nie zawsze działo się dobrze. Wiele spraw wolałam zachować dla siebie zamiast dzielić się nimi z rodziną. Dobre wiadomości jedynie miały przywilej ujawnienia. Właśnie tym razem dzwoniłam, aby przekazać nowinę. Zamierzałam przyjechać do Polski. Na miesiąc. Wyobrażałam sobie już ja całe dnie spędzam na pisaniu, wolna od biura i obowiązków małżeńskich, a wieczorami odwiedzam przyjaciół.

To była późna decyzja, w konsekwencji trudno było mi zdobyć bilet przed dwudziestym czwartym. Magia Bożego Narodzenia skupiała się przecież w tym właśnie dniu. Nie umiałam jednak samej siebie przekonać, że chcę tej magii jeszcze raz doznać. Zaczął się dla mnie czas niekonsekwencji i wątpliwości. Przyjeżdżałam do Polski, aby je rozwiać, aby rozwiązać tkwiące w mojej głowie dylematy, aby powrócić do tego, co polskie i niepodważalne, do katolicyzmu w czystej postaci. Tak bardzo od wielu miesięcy poszukiwałam odpowiedzi. Kto ma racje? Gdzie jest prawda? Oczekiwałam, że mój pobyt w Polsce stanie się przełomowym momentem w moim życiu.

A jednak nie udało się zakupić biletu na Gwiazdkę. Ominąć mnie miało dwanaście potraw, opłatek, prezenty, pasterka. Przyjeżdżałam w drugim dniu świąt. Próbowałam przywrócić w sobie do życia tę dawno zapomnianą atmosferę swięta. Paradoksalnie dla mnie samej, zdałam sobie sprawę, że to, czego oczekiwałam to jedynie cisza gwiazd, ciemność nocy i blask śniegu. I blask lampek choinki przed domem. Oto za czym tęskniłam z dala od Polski.

I rzeczywiście śnieg jakby spełnienie marzeń powitał mnie obficie w Warszawie. Nie wyobrażałam sobie, jak możliwe jest przedzieranie się autem drogami, po których obu stronach utworzyły się wysokie stosy śniegu odgarnianego od początku zimy. Zwężone drogi, zamarzła ich szklista powierzchnia. W Polsce musiałam tymczasowo powrócić do starego zwyczaju podróżowania pociągiem podmiejskim lub autobusem należącym do firmy przewozowej Arka. Tłok nieodmiennie istniał w tym środku lokomocji taki, jaki musiał istnieć w arce Noego. Doznawałam niejednokrotnie nawet ciekawego uczucia wyzwolenia, jakiego musiały doznać przerażone gniewem Boga i natury zwierzęta, gdy zmarznięta na przystanku pośród spadającego dużymi płatkami śniegu dostrzegałam zbliżające się światła i znajomy zarys maski samochodowej – Arka! Nareszcie. W cieple wypełnionej pasażerami ludźmi, wciśnięta w kąt siedzenia pod naporem tłumu, z widokiem przez okno na poruszającą się w tempie samochodu zimową biel gryzmoliłam w dzienniku.

Kolejny akt wyzwolenia spełniała zazwyczaj babcia podając zmarzniętej odwykłej od mrozu polską babciną gorącą zupę jarzynową i mielonego z kartoflami, które jak zawsze miały konsystencje smakowitego rozdrobnienia, niemal puree bez mleka. Połknęłam zupę, połknęłam kartofle. Z podejrzliwością spoglądałam na samotnego na talerzu kotleta. Z czego właściwie robi się mielone, babciu? Wybacz moją ignorancję, z jakiego zwierzęcia? Czy jest to mix nie do rozpoznania? Nie wiesz czy dodają wieprzowe? A czy słyszała babcia… – Już miałam na końcu języka całą niedawno poznaną opowieść o tym, co halal i haram wedle islamu, o nieczystości mięsa świńskiego jako że to niewybredne zwierzę zjeść potrafi wszystko i stąd zwane jest nieczystym. Już wybiegałam myślą wprzód, aby powiedzieć o nowinie dotyczącej dziczyzny mięsożernej, gdy uzmysłowiłam sobie, że to nie byłyby odpowiednie dla babci uszu informacje. Jeszcze nie. Zamilkłam więc i kotleta cicho zjadłam. Był zresztą wyśmienity, dobrze wysmażony, tak, jak lubilam. Tyle lat jadłam wieprzowinę, dlaczego ten jeden nagle kotlecik miałby mi zaszkodzić? Może jedynie na zasadzie szoku po-odzwyczajeniowego. Ile to już miesięcy nie wzięłam do ust wieprzowiny? Nie kupowałam jej ze względu na Farida, a ponieważ nie należałam do osób szczególnie mięsożernych moje wyrzeczenie nie było w istocie wielkim. Udawało nam się zawsze kupić odpowiednią ilość mięsa halal, czyli dosłownie tłumacząc z arabskiego – mięsa dozwolonego, mięsa dobrego. Halal jest odpowiednikiem koszernego i to sformułowanie wielu jest bliższe. To, co koszerne dla Żyda będzie halal dla muzułmanina. Zgodnie z opinią większości teologów muzułmańskich nie ma właściwie miedzy tymi terminami różnicy. Cała tajemnica leży w sposobie zabijania zwierzęcia, tak by krew w momencie śmierci została spuszczona i aby wypowiedziane zostało imię Boga jedynego.

Odzwyczaiłam podniebienie i żołądek od tego, co typowo polskie. Przyzwyczaiłam do tego, co pakistańskie. Jak łatwo! Słyszałam znów dźwięk śmiechu Farida i jego docinki, że mimo moich starań w kuchni nigdy Pakistanką nie będę – Czyż ja tego jednak pragnęłam? Może on pragnął. – Nie będę Pakistanką ze względu na charakter, uparty, dociekliwy. Ile razy zwykł mawiać – Gdy jesteś dobra, jesteś bardzo dobra. Stajesz się aniołem. Jednak, gdy nadejdzie czas złych nastrojów, po prostu trudno z tobą wytrzymać – Pół żartem pół serio, powtarzał te słowa nie raz. Wiedziałam jednak, że w głębi serca kocha mnie właśnie za to, za tę polskość i europejskość, za dociekliwość, upór i wścibską inteligencję. Za własne zdanie niezależne od jego zdania. Jednak ta polskość w oczach Farida różne miewała postaci. Przekonałam się nie raz zdumiona jak dalekie od prawdy miewał wyobrażenia o polskich obyczajach. I jak bliskie prawdzie, lecz raniące mnie. Mnie! Dumna Polkę. Doszło miedzy nami do kłótni wkrótce po moim powrocie do USA. Były opowieści o wizytach u przyjaciół, o kawiarniach, klubach, o polskim kinie. Już jednak w połowie moich pełnych entuzjazmu wspomnień dostrzegłam jak siłą woli powstrzymywał się, by nie wybuchnąć. Nie rozumiałam jego zachowania. W końcu rozdrażniona zapytałam wprost o co chodzi. – O co? O te wizyty u przyjaciół? Nie był przecież zazdrosny. Jak mógł być? Czy ja byłam zazdrosna o jego, muzułmanina, wizyty w klubach, włóczenie się po kawiarniach i barach w wielu miastach Europy i USA, w czasie jego tak licznych podróży? Czy był zły o te kilka kieliszków szampana, które wypiłam w Nowy Rok? Przecież wiedział, że nie piję w USA głównie ze względu na niego. Wiedział, że nie do końca byłam w stanie zaakceptować idee islamu. Całkowita abstynencja była chwalebna, w istocie. Niewątpliwie dzięki jej praktykowaniu uniknęlibyśmy tylu wypadków na drogach, zwłaszcza w Polsce. Nie przepadałam za alkoholem pitym w dużych ilościach podczas świat. To była jedna z głównych świątecznych rozrywek Polaków. Tego nie rozumiałam. Lecz miałam słabość do wina. Jeden kieliszek. Czy było o co wszczynać kłótnię? Stało się jednak. Doszło w końcu miedzy nami do otwartej walki, której przedmiotem była wiara i odmienne nasze religie. Nie mogłam uwierzyć, że to w końcu nastąpiło. Ileż trudu zadawalam sobie, by takich dyskusji uniknąć, by nic nas nie dzieliło! Tyle kompromisów dla dobra związku na nic! Urażona, lecz zdeterminowana, siadłam wówczas do czytania Biblii i Koranu, który nietknięty leżał od momentu przyniesienia go z meczetu. Wtedy właśnie zaczęłam czytać również Koran po polsku online, jedyną dostępną wówczas polską wersję. Piękne, w twardej okładce, drogie wydanie Koranu ukazało się w Polsce nieco później i zalęgło we wszystkich większych księgarniach – wydanie nie do końca muzułmańskie, skoro podpisała się pod nim Ahmedija, muzułmańska sekta z Anglii. Czytajcie Polacy, czytajcie. Jeszcze bardziej błędne, splątane będą wasze opinie o islamie.

Ostatecznie przemówiła do mnie idea czystości. Oczyszczenia. Islam był religią oczyszczenia. Czystość była cnotą, rozumianą prozaicznie jako unikanie wszystkiego, co niszczyć mogło ludzki organizm w jakikolwiek sposób lub pozwalać na stępienie jego zmysłów, spowolnienie reakcji, zaćmienie umysłu. Ostatecznie to właśnie gotowa byłam przyjąć.

Korespondencja elektroniczna jest ósmym cudem świata. Nie stanie się to prawdą uniwersalną, lecz taką była dla mnie wówczas gdy podekscytowana czytałam odpowiedź Fatihy na mój napisany przed pół godziną email. Fatiha to osoba kontaktowa, której email widniał oficjalnie na jednym z polskich muzułmańskich portali. Była muzułmanką, była nieocenionym źródłem wiedzy. Opowiadała szeroko o muzułmanach w Polsce. Podawała namiary na meczet w Warszawie – ktory udało mi się odnaleźć w odległym Wilanowie. Meczet był zapełniony mężczyznami pochodzenia bynajmniej nie polskiego, lecz tatarskiego, ruskiego, kazachskiego, arabskiego. Spotkałam Fatihę następnego dnia. Sympatyczna Polka w chustce, której nikt nie miał jej za złe, nikt nie śledził wzrokiem, wszak była zima.

Do dziś Fatiha pozostaje dla mnie alternatywnym źródłem wiedzy, bardziej obiektywnym od przekazu Farida. Wielu konwertow posiada wiedzę głębszą i bardziej obiektywną od tych, którzy wzrastali i wychowani zostali islamie.

Droga Anno

Assalam Alaikum,

Mam nowinę. Zmieniłam stan z panieńskiego na narzeczeński. Oczekuję gratulacji. Proszę, tylko nie pytaj mnie czy go kocham. Takie pytanie nie istnieje dla mnie w tej chwili. Widzieliśmy się tylko raz, i szczerze mówiąc miałam okazję i odwagę tylko raz spojrzeć mu prosto w oczy. Przystojny, wykształcony, dobrego charakteru, czego więcej mogę oczekiwać? Właściwie chciałabym czegoś więcej oczekiwać, ale powiedz czy powinnam odrzucić propozycję dlatego tylko że czekam na miłość? Zdało mi się to tak naiwne, śmieszne i nierealne, że przyjęłam jego oświadczyny. Gdzie miałabym szukać tej miłości?Czy wiesz, że mężczyźni muzułmańscy wychowani są tak by za wszelka cenę unikać rozmów sam na sam z kobietami? A w momencie przygodnych spotkań – spoglądania kobiecie obcej prosto w oczy. Gdy robisz zakupy na bazarze, gdy załatwiasz sprawunki, robisz interesy, słuchasz wykładu zawsze mężczyzna będzie miał w obecności kobiet wzrok wbity w ziemie lub wlepiony w sufit. Tak już jest. To świadectwo dobrego wychowania. Kobieta natomiast w stosunku do obcego mężczyzny przybierać powinna ton zimny i obojętny, a nawet niegrzeczny, aby oddalić podejrzenie flirtu. Ale wszyscy i tak twierdzą, że mój głos jest słodki i niezależnie od tonu będzie brzmiał milo. Czy to nie zabawne? Wielu uczonych muzułmańskich na ten temat pisze cale wywody.A to ludzka wiedza potoczna.

Twój narzeczony ma na imię Fahad? Ładne imię. Wiesz, co oznacza? Mężczyzna odważny. Czy zaprosicie mnie na ślub? Ja zapraszam was. To już wkrótce. Za dwa miesiące. Zaprosiłam również Farida. Nie, w istocie zaprosiła go moja matka, jednak nie dostaliśmy odpowiedzi. Znaku życia nie daje. Czy masz może, jakie wieści? Czy wciąż pracujesz w jego firmie? Jak stoją interesy?Tak tylko pytam. W istocie mnie to nie interesuje. Farid zachowuje się jak dziecko. Obraża na własną rodzinę i dlaczego! Chodzi o jakąś kobietę, którą, jak twierdzi „kocha”. Kocha! Też coś! Co to jest milość? Powiedz mi Anno, co to jest miłość? Kto ma śmiałość wierzyć w miłość przed zamążpójściem w Pakistanie, gdzie większość młodych ludzi nie chce i nie ma odwagi odrzucić decyzji rodziców wybierających im małżonków? Ale Farid… Farid ma tupet sprzeciwić się ich woli. Nie będę cię jednak zamęczać moimi żalami. Och, miałam na myśli moimi rozterkami.

Przejdźmy do przepisu, ktory dziś przygotowałam dla ciebie. Wielkości, które ci podaję będą w sam raz dla większej grupy osób. Zakładam, że zaprosisz na grilla przyjaciół. Najlepiej, jeśli uda ci się zakupić mieszankę przypraw. Oto jej skład: sól, czerwony pieprz chilli, kurkuma, ziarna anyżku, cynamon, kminek, brązowy kardamon, czarny pieprz, gałka muszkatołowa, imbir, czosnek. Aby przygotować kurczaka zwanego Tikka potrzebować będziesz około dwa kilo mięsa ptasiego, które obierzesz ze skóry i podzielisz na części. Wyciągnij też z lodówki pastę czosnkową – zużyjesz jedna łyżkę stołowa oraz pastę imbirową – jedna łyżkę. Zakup też pięć cytryn, z których powinnaś wycisnąć około ośmiu łyżek soku. Na koniec dobrze jest posiadać w domu masło, którym w trakcie pieczenia na grillu smarujemy mięsko. Można ten składnik pominąć. Najłatwiej pójdzie cala operacja, jeśli uda ci się zakupić mieszankę przypraw. Jeśli jej nie zdobędziesz – powinnaś samodzielnie zmieszać odpowiednie przyprawy. Możesz zamiast mieszanki użyć tak zwanej Garam Masala. Gdy wszystko już masz, po prostu zmieszaj wszystkie składniki (przyprawy sok cytrynowy czosnek imbir) z wyjątkiem masła, i rozsmaruj to mazidło na kawałkach kurczaka. W miarę równo i sprawiedliwie, by nikt nie cierpiał na nadmiar ostrości. Wstaw tak przygotowanego kurczaka do lodówki, na godzinę lub dwie. Piecz na grillu aż się ładnie zarumieni. Podczas pieczenia można mięso smarować masłem.

Smacznego

Pozdrawiam

Mariam

Haleem

2 kilo wołowego bez kości

sól do smaku

1 łyżeczki pieprzu czerwonego chilli

1 łyzeczka sproszkowanego imbiru

1 liscia laurowego

250 gramów soczewicy channa

200 gramów mąki pełnoziarnistej chapatti

50 gr jęczmienia

3-4łyżeczki oleju

cebula

plasterki cytryny

zielone papryczki chilli

świeża kolendra

plasterki świeżego imbiru

Usłyszałam głos Farida wołającego mnie z sypialni – Niespodzianka – Powiedział, wręczając mi kasetę video. Monsoon Wedding. Wesele Monsunowe. Tyle razy pytałaś mnie jak wygląda wesele indyjskie. A wiec tak. Oczywiście to jest opowieść o rodzinie induskiej, wyznania hinduistycznego, jednak kultura pozostaje tam sama. Stroje, obyczaje, jedzenie, muzyka. Chodź obejrzymy. – Farid wkładał już kasetę i naciskał start, spojrzawszy na zegarek zaproponowałam jednak zjedzenie kolacji w łóżku. Odgrzałam przygotowane wcześniej kulki mięsne z marchewką, które tym razem udały mi się znakomicie, i byłam gotowa kontemplować hinduskie induskie obyczaje weselne. Dodatkowo zachęcający był fakt, że film dostał nagrodę Złotych Lwów we Włoszech. Nie chciałam negatywnie nastawiać się do filmu, jednak szybko zmieniające się angielskie podpisy sprawiały, że nie mogłam się skupić ani na jedzeniu ani na oglądaniu. – Och, wiesz co, przerwijmy na chwilę, na czas jedzenia. Nie jestem w stanie tak szybko śledzić angielskiego tekstu. Wy, Indusi mówicie z zatrważającą szybkością. Zazdroszczę ci, że możesz po prostu słuchać. Tak chciałabym wreszcie mówić w urdu, hindi. Co za różnica tak? – Farid wcisnął pauzę i spojrzał na mój talerz, w którym jedzenie było ledwie tknięte. Wcisnął więc „stop” i jedliśmy przez chwile w ciszy. Zagadnęłam go jednak zaraz, cicho i nieśmiało o wesele Mariam. Czy coś o nim wiedział? – Wiedział oczywiście. Wołałam jednak, by on nie wiedział, że ja wiem, że został zaproszony i do tej pory nie wysłał odpowiedzi.

Nie odezwał się przez dobra minutę. Dalej jedliśmy w ciszy. Otworzyłam znów usta, by zapytać tym razem czy znał narzeczonego Mariam. – Jednak zanim zdążyłam wypowiedzieć choć słowo, zdenerwowanym głosem wypowiedział uwagę, która zepsuła mi humor na cały wieczór. – Jeśli bedziesz wciąż gderać, nigdy nie uda ci się skonczyć kolacji i nie wiem, kiedy uda nam sie skończyć oglądanie filmu. Proszę, skup się na jedzeniu i nie wtrącaj się w moje prywatne sprawy.

Wieczór zapowiadał się wiec fatalnie. Nadepnęłam na jego piętę achillesową. Cóż to są jednak „prywatne sprawy” miedzy ludźmi, którzy tkwią w stałym związku? Żadnych sekretów – to była moja kobieca dewiza. Zrozumiałam jednak że męski punkt widzenia, lub nie tyle męski ile ten wschodni, muzułmański – podpowiadał umyśl złośliwie – był zdecydowanie odmienny. Z gorzkiego zamyślenia wyrwał mnie znów jego głos, spokojny już, choć ironiczny i zimny – A ty nie masz żadnych tajemnic przede mną? Kim jest Fahad?

– Fahad! Mariam ci powiedziała. A jak chciałeś, bym wytłumaczyła jej fakt że ty i ja… że mój mężczyzna to nie Fahad, lecz Farid. To była przecież twoja przeklęta idea utrzymywania naszego małżeństwa w tajemnicy przed twoją rodzina. To nawet nie po islamsku!

– Nie powinnaś jej była nic mówić, nie musiałaś mówić, że w ogóle mieszkasz z kimś. Im więcej mówisz tym więcej musisz kłamać. – Uśmiechnął się grzecznie, jakby rozmowa toczyła się o pogodzie, o rzeczach całkowicie naturalnych i mało ważnych.

– Ja w ogóle nie chcę kłamać! Powiedz wszystkim prawdę, wtedy cała sytuacja stanie się jasna i zdrowa. Mnie to psychicznie męczy. I jak ty w ogóle możesz godzić się na to jako muzułmanin! Muzułmanin nie ma sekretów. Wiesz, po prostu stawiasz mnie w pozycji kochanki!

– No cóż, jeśli tak to widzisz. – Zauważyłam, że ogarniał go gniew. Za chwilę prawdopodobnie nie będzie w stanie powstrzymać wybuchu. Wolałam zamknąć dyskusję, która i tak, wiedziałam, nie mogła mieć pozytywnego rozwiązania. Jednak kusiło mnie licho. Byłam rozczarowana i zła. Jego słowa piekły jak ogień. Złośliwość kazała mi zadać jeszcze jedno nieostrożne pytanie.

– Kim w istocie jest Mariam? Kim ona jest dla ciebie Farid?

– Jest kuzynką! Co masz na myśli – kim ona jest? I co to ma do naszej dyskusji? – Obruszył się, jednak zauważyłam, że gniew ustąpił miejsca nieoczekiwanemu dla mnie zmieszaniu. Był dziwnie zawstydzony, zdziwiony tak postawionym pytaniem. Jeszcze jeden sekret, tym razem poważny – pomyślałam tylko i czym prędzej próbowałam sama siebie uspokajać i oddalać niepotrzebne domysly. To nie miało sensu. Kim mogła być dla niego Mariam, jeśli nie jedynie kuzynką? Kim jednak była ta kobieta, z którą rodzina chciała Farida swatać? Mariam to kuzynka, bliska kuzynka. Nikt nie zawiera tak bliskich związków. Nikt? Cóż ja jednak wiem o Pakistanie? Tyle razy słyszałam o związkach zawieranych między kuzynami. Choćby, dlatego, że kuzyn to swój. To mężczyzna znany. Ręczyła za niego rodzina. Można mu było powierzyć naiwną i nie znającą życia młodą pannę Pakistankę. Och, koniec koniec! Nie mogłam się opędzić natrętnym myślom. Dopiero po chwili zauważyłam, że Farid obserwował mnie z rosnącym zaciekawieniem. Spojrzałam mu w oczy. Zaczęliśmy znów rozmawiać.

– Anno, nigdy, nigdy nie zapominaj, że cię kocham. Cokolwiek powiem, proszę, patrz na to przez pryzmat mojego wychowania, mojego charakteru. Jestem tak fatalnym typem z wschodniej azjatyckiej kultury. Jestem leniwy i popadam łatwo w gniew. I w gniewie wypowiadam słowa, których potem bardzo żałuję. Wiem, że w gniewie ranię tych, których kocham. Ale duma nie pozwala mi się do tego przyznać. Myślę ze nie jestem ciebie wart, że ty po prostu zasługujesz na coś więcej, na lepszego mężczyznę, który będzie potrafił traktować cię jak księżniczkę, który będzie czuły i zawsze delikatny.

– Farid! Ja nie wierzę w bajki. A cuda zdarzają się rzadko i nie ma ludzi idealnych. – znalam już ten jego ton. To przemawianie łagodne, które zawsze działało na mnie uspokajająco, choć broniłam się przed nim. Znałam tę słodką mowę, która dzisiaj, zdawało mi się, brzmiała fałszywą nutą, lecz jej efekt pozytywny był i teraz. Nie umiałam się na niego gniewać.

– Jeśli więc mnie kochasz. i chcesz być ze mną, pobierzmy się ceremonialnie, poprawnie. Tego chcesz tak?

– Tak, chcę. Chcę ślubu w meczecie w obecności wszystkich, chcę ogłosić to wszem i wobec, lecz czy po ślubie będziesz bardziej skłonny do kompromisów? Czy zawsze będzie to moja działka?

– Och nie zaczynaj. Nie bądź złośliwa. Moglibyśmy mieć powtórkę ślubu w meczecie. Co o tym sadzisz?

– Świetnie! Powtórkę ślubu! Więc wciąż uważasz, że ta umowa pomiędzy nami dwojgiem, bez świadka, sprzed kilku miesięcy jest wiążąca? Hmm! Ale pomyśl, moglibyśmy zaprosić wszystkich z meczetu na przyjęcie. Jakieś trzydzieści osób.

– Wołałbym jedynie ceremonialny ślub, nie musi być nawet w meczecie.

– Nie zaczynaj znów. To twoja wersja islamu. Ja chciałabym mieć ślub w meczecie. Niech to będzie uczciwa ceremonia. W obecności imama i dwu świadków, z kontraktem ślubnym.

– Ale może moglibyśmy mimo wszystko zawrzeć ślub szybciej i prościej? My dwoje. Jeden świadek, Imran, mój przyjaciel. A tę uroczystość zachować na przyszłość? – Widział ze posmutniałam, wyczuwał może że nie wierzyłam w jego obietnice o ślubie w meczecie, o świadkach, przyjęciu. Czego się bał? Mnie? Przecież nawet rozwód w islamie jest tak prostą procedurą! A i ja nie zamierzałam go zatrzymywać, jeśli okazałoby się że nie ma pomiędzy nami miłości, że wola rodziny byłaby dla niego więcej warta niż jego własne uczucia. Czego się tak bardzo bał? Jak głęboko sięgały korzenie obowiązków rodzinnych, zależność od tradycji wiekowych, zależność od decyzji ojca i matki? Chwalebne tradycje szacunku dla rodziców, całkowicie się z nimi zgadzałam, dlaczego jednak podjęta już decyzja, co do samodzielnego życia i samodzielnego wyboru żony, miałaby być takim powodem strachu i wstydu? Dlaczego, dlaczego? Pytania bez odpowiedzi. Może w niewłaściwą stronę kierowałam domniemania? Może o zupełnie inną zależność chodziło. Kim do licha była owa Mariam? Czy nie słyszałam historii o mężczyznach, ktorzy zostawiwszy żony w kraju, poszukiwali przygód z dala od niego? Mariam… Przeciez ona jest panną. Ona nie potrafiła kłamać. Umyśl płata mi figle, a szatan kusi na całego. Próbowałam się uspokoić i powrócić myślą do oglądanego filmu.

Jednak postanowiłam zadać jeszcze jedno pytanie, które po dłuższej chwili ciszy zabrzmiało dziwacznie i nie w porę. Cicho toczył się jedynie pozbawiony niemal akcji film hinduski na ekranie telewizora. Ceremonia zaślubin pary młodych ludzi. Hinduistyczne hołdy składane bóstwom. Palenie świec. Dym kadzidełek. Tańce, śpiew, radość. Ulewa w porze monsunowej. Niewiele myśląc zapytałam, czy uda nam się pojawić na ślubie Mariam. Zapraszała przecież. Niewątpliwie zapraszała mnie niezależnie od niego. Jednak zapraszała. I mnie i jego. To by była doskonała okazja aby ujawnić nasz związek, doskonała, Farid – Cisza. Nie odwrócił nawet wzroku od ekranu, choć nie musiał, jak ja pilnie śledzić podpisów angielskich drobnym druczkiem u spodu ekranu. Cisza. Może rzeczywiście nie słyszał. Wołałam myśleć, że nie usłyszał. Nie powtórzyłam już jednak pytania. Oglądaliśmy dalej w milczeniu film hinduski z amerykańskim happy endem.

Droga Anno

Przygotowania do ślubu w toku! Znajduję jednak dla ciebie zawsze dłuższą chwilę na pisanie. Po pierwsze, powiedz mi czy przyjeżdżasz? Musisz przyjechać! Zapowiedziałam już twoją wizytę moim rodzicom. I koleżanki nie mogą się doczekać poznania ciebie. Ty, Europejka, bywała w świecie! Mieszkasz w Stanach. Wiesz to naprawdę jest coś w Pakistanie. Kobieta mieszkająca i pracująca w USA, która zainteresowana jest nasza kulturą. Jesteś zjawiskiem, droga Ania. Proszę, nie zawiedź mnie. Nie martw się o nic. Nie martw się o bilet. Podaj mi datę. Zarezerwujemy. Nie martw się o sukienkę. Ach,. właśnie. Naszym zwyczajem jest jednak, by goście nosili tradycyjne stroje. Przygotowałam ci więc szelwar kamiz, śliczne. Sama wybierałam materiały i kierowałam się twoimi wskazówkami, co do rozmiarów. Ale oczywiście, jeśli swobodniej będziesz czuła się w swoich europejskich strojach, jesteś gościem, uszanujemy twoją decyzję. Po prostu przyjedź. Czekam. Nie wiem, czy miałaś kiedykolwiek okazję oglądać wesele induskie, muzułmańskie. Nie wiem czy wiesz, jakie są zasady zawierania ślubu w islamie. Czy chcesz wiedzieć?Rozumiem, że jesteście zaręczeni z twoim Fahadem. Jesteś daleka zapewne od akceptacji zasad islamu takich jak czystość przedmałżeńska. Dlaczego jednak robię wykład? Przepraszam, po prostu jestem sama naszpikowana wiadomościami, które niedawno otrzymałam na temat narzeczeństwa i małżeństwa, o tym jak być dobrą żoną i na temat tego…, o czym nie potrafię nawet mówić. Nawet z tobą, która wiem, że nie uznajesz żadnych tabu. Wiem, że myślisz o mnie jak o typowej Pakistance, naiwnej i nieświadomej. Trudno.

Zaczęłam ci opowiadać o islamskim ślubie. Otóż powinno być tak: ceremonia w meczecie, spisanie i podpisanie kontraktu ślubnego, powinni być obecni dwaj muzułmańscy świadkowie i jeden opiekun panny młodej. Myślę że są to zasady normalne dla każdej ceremonii ślubnej. A jednak słyszałam że chrześcijanie nie posiadają w ich ślubnych kontraktach obowiązkowej dla nas klauzuli o podarunku ślubnym od pana młodego dla panny młodej, który ona zachowuje w momencie ewentualnego rozwodu. Słyszałam również, że trudno jest wam chrześcijanom zrozumieć jak ważna jest obecność walego. Wali, to opiekun panny młodej. Ten, który służy jej pomocą w początkach małżeństwa, który pilnuje, aby mąż był dla niej sprawiedliwy. Myślę, że wy po prostu korzystacie z usług prawników. Odpłatnie!

Nie jest konieczny ślub w meczecie. Nie jest konieczna ceremonia. Czy to dobra dla ciebie wiadomość? Jestem też pewna, że muzułmanin może poślubić chrześcijankę. Uprzedzę pewnie twoje pytanie, mówiąc że sytuacja odwrotna nie jest możliwa. Muzułmance zabrania się poślubienia chrześcijanina. Dyskryminacja? Raczej względy praktyczne. Trudno, nawet drogą testów medycznych, byłoby ustalić w stu procentach ojcostwo wśród wielu partnerów seksualnych – mężów.

Przejdźmy do kuchni. Dzisiejszy przepis to haleem. Palce lizać. To jest dość trudny przepis, jednak nie będziesz żałować. Wszyscy uwielbiają tę potrawę! Namocz wszystkie nasiona na noc. Następnego dnia smaż mięso na oleju. Dodaj wszystkie przyprawy i dodaj cztery szklanki wody. Przykryj i zostaw na małym ogniu, aby mięso stało się bardzo miękkie. Jednocześnie włóż ziarna i soczewicę do garnka wraz z jedna łyżeczką soli, pół łyżeczką sproszkowanej papryczki ostrej chilli. oraz z ćwierć łyżeczki kurkumy. Dodaj wody i gotuj na małym ogniu aż będzie bardzo miękkie. Gdy oba dania będą miękkie zmieszaj mięso z ziarnami i postaw na małym ogniu i cały czas mieszaj i rozgniataj. Gdy zacznie się gotować i będzie puszczało jakby bąbelki powietrza wówczas usmaż odrobinę cebuli i dodaj do dania w garnku. Zdejmij z ognia i podawaj z garam masala, świeżą kolendrą, zielonymi papryczkami chilli, smażoną cebulą i cytryną.

Pozdrawiam

Mariam

Keema

2 łyżki stołowe oleju warzywnego

1 cebula posiekana rozdrobniona

¼ kg mielonej cielęciny

¼ kg zmielonego wołowego

sól

pieprz czarny do smaku

2 duże kawałki czosnku , wycisniętego

2 twarde , dojrzałe pomidory

1 łyżka stołowa startego świeżego korzenia imbiru

1 łyżeczka Garam Masala

1 łyżeczka posiekanych świeżych papryczek zielonych chilli,

3 filiżanki mrożonego zielonego groszku

1 cytryna – wycisnięty sok z całej albo do smaku

2 albo 3 łyżki stolowe posiekanego swieżej kolendry

roti

Obudził nas nad ranem telefon. Spojrzałam zaspana na zegarek. Piąta. Kto mógł dzwonić o piątej rano? Nikt z mojej rodziny ani znajomych. Takie pomysły miewała jednak matka Farida. Różnica dziewięciu godzin dzieliła Pakistan i Stany. Może dzwoniła by obudzić go na fajr, poranną modlitwę? Nie pomyliłam się. Zrozumiałam jedno z niewielu znanych mi słow urdyjskich – ammi – mamo. Farid rozmawiał z nią leżąc na wznak z zamkniętymi oczyma. Przysnęłam przytulona do niego w półmroku, wsłuchując się w brzmienie urdyjskich głosek. Cisza. Przerwana rozmowa obudziła mnie znowu. Farid odwrócił się na drugi bok, jednak czując jak tulę się do jego pleców, wziął mnie znów w ramiona. Nie chciałam pytać o nowiny z Pakistanu, choć świerzbił mnie język i paliła ciekawość. Wiedziałam, że za chwilę sam opowie je. Jeśli historia warta była opowiadania. Jeśli rzeczywiście matka miała coś ważnego do powiedzenia. Zazwyczaj, bowiem milczał, bagatelizując jedynie – To nic takiego. Matka skarży się na mnie, na ojca. Marudzi, że się za mną stęskniła, że nie mam dla niej czasu. Zbywam ją półsłówkami. – Roześmiał się – Opowiada o ISNA. To ta organizacja muzułmańska.

Zdążyłam już wpaść w półsen, gdy on zaczął mówić. Cicho, jednak mój zajęczy sen pozwolił mi ocknąć się natychmiast i słuchać, choć z zamkniętymi oczyma.

– Anno, za kilka dni jadę do Houston. Matka prosiła mnie, bym odwiedził rodzinę. Wszyscy skarżą się że się izoluję, nie zapraszam nikogo do siebie. Wymówki związane z pracą nie sa już tak skuteczne. W każdej chwili może się tu pojawić gość, wuj lub ciotka. Byliby zaskoczeni… – poruszyłam się niecierpliwie, wyrażając tym samym moją dezaprobatę dla jego słow. – Anno, wiem ze chcialabyś poznać moją rodzinę, tak jak ja poznałem twoją. Wiem, że polubiliby by cię. Jednak daj im czas. Chcę im najpierw sam powiedzieć. Chcę, by przygotowali się na spotkanie z tobą. Nie chcę, by ktoś cię zranił. Anno, zdecydowałem, że pojadę sam do Houston i nie miej mi proszę tego za złe. Myślę, że tak będzie lepiej.

– Wstydzisz się mnie. Wiem… – utknęłam w pół zdania, nie będąc w stanie dopowiedzieć całej myśli. Wstydził się mnie. I nie miał odwagi przedstawić mnie jako swej narzeczonej i powiedzieć, że mieszkamy razem, że łączy nas związek małżeński, ważny jego zdaniem, choć tak dziwaczny dla mnie. Nieceremonialny. Ja od początku chciałam, byśmy się pobrali, chciałam, by było poprawnie, zgodnie z zasadami religii. Islam i katolicyzm zgadzały się w tym punkcie całkowicie. On nie chciał jednak głośnego ślubu i jawności. Bał się rodziny, a może był jeszcze inny powód, którego nie znałam. Farid zamilkł, zdenerwowany moim wyrzutem. Pogrążona w myślach nie zauważyłam nawet kiedy zasnął. Na wznak. Patrzyłam na jego długie rzęsy, które w półmroku zdawały się jeszcze dłuższe. Położyłam głowę na jego ramieniu i bokiem wtuliłam się w jego ciało. Przytulił mnie we śnie. Myślałam o Houston, rozczarowana. Starałam się jednak oddalić żale, które jak wiedziałam nie pozwolą mi szybko zasnąć.

Do rana czekać trzeba było na ostateczne słowo co do daty wyjazdu. Farid zakomunikował mi, ze wyjeżdża nazajutrz. Po wizycie w meczecie. Był to przecież piątek i jak zwykle wybraliśmy się do małego meczetu w Pensacola. Cieszyłam się, że zobaczę przyjaciół, dla których przychodziłam do meczetu, których widywałam nierzadko jedynie raz na tydzień, właśnie w piątek w porze modlitwy. Cieszyłam się, jednak nie potrafiłam kontrolować przygnębienia, zasypano mnie więc pytaniami, na które trudno było mi szczerze odpowiadać. Chciałam skarżyć się na cały glos. Chciałam, by wszyscy wiedzieli jak niesprawiedliwym było postępowanie Farida. Chciałam, by przyznano mi rację. Tymczasem sama bagatelizowałam sprawę. Kłamałam na jego korzyść, starając się usprawiedliwić jego wyjazd, podając milion powodów, dla których nie mogłam i ja jechać do Houston. Biznes. Brak czasu.

– Przecież pracujecie razem. Przecież masz prawo do wakacji. Przecież nigdy tam nie byłaś! Mogłabyś zwiedzić miasto, zabawić się. – spoglądano mi przenikliwie w oczy i urywały się komentarze. Prawda gdzieś tam cicho się czaiła, nikt jednak nie chciał jej wypowiadać. Miałam zostać sama w Pensacola. Nie! Nie chciałam. Wzięłam do ręki słuchawkę telefonu i wykręciłam numer koleżanki z Nowego Jorku. Usłyszałam daleki głos Basi. Chciałam przyjechać w odwiedziny. Ustaliłyśmy datę przyjazdu. Rozmawiając z nią surfowalam po internecie, udało mi się wiec zakupić najtańszy bilet na świecie dzięki priceline. Wyjeżdżałam następnego dnia rano. Miałam nadzieję, że Farid podwiezie mnie na lotnisko. Świetna okazja, by zakomunikować mu moją decyzję wyjazdu. Wiedziałam, że wpadnie w gniew. O to chodziło. Nie chciałam jednak nawet myśleć ile problemów nagromadzi się w biurze w czasie naszej nieobecności. Czy ja nie miałam również prawa do odpoczynku? Z przyjaciółmi, skoro skoro moja pakistańska rodzina nie jest moją rodziną.

Farid przyjął komunikat zadziwiająco spokojnie. Nie powiedział słowa. Gdy skończyłam mówić powiedział jedynie.

– Skoro jedziesz do Nowego Jorku, myślę że nie odmówisz mi wyświadczenia profesjonalnej przysługi – jęknęłam. A co z wakacjami? – Chciałbym przenieść nasz biznes do Nowego Jorku, chciałbym otworzyć tam biuro. Nie musimy od razu się tam przeprowadzać, może kiedyś w przyszłości… Najpierw trzeba sprawdzić grunt, zrobić rekonesans.

– Ale dlaczego nie mielibyśmy tam się przenieść? Kocham Nowy Jork..

– Wielkie słowa. Zwiedź miasto dokładniej tym razem. Zajrzyj do Chinatown i meksykańskich dzielnic, na Brooklyn i do Harlemu, i powiedz mi czy te okolice też kochasz – roześmiał się głośno – Szukaj dobrej okazji do wynajmu biura na Manhattanie. Tylko Manhattan, pamiętaj!

Pamiętałam dobrze – Manhattan. Te wieżowce, te najwyższe, których nie udało mi się i nikomu innemu już nigdy więcej zobaczyć, tylko gruzy po jedenastym września. Te najwyższe, bliźniaki, które miałam jednak utrwalone na zdjęciach zrobionych podczas mojej pierwszej wizyty w Nowym Jorku, podczas moich pierwszych dni w USA. Wówczas jednak byłam tylko turystką, tylko Polką i katoliczką, teraz zaś przyjeżdżałam do stolicy odmieniona, jako imigrantka i muzułmanka. Intruz.

Dopiero po 11 września miałam okazję pieszo wstąpić na teren okalający Twin Towers. Ruiny i miejsce pamięci i ściana zapełniona zdjęciami i listami, płonące świece. I cisza. I często jeszcze wyraźnie słyszalny czyjś szloch. Ten zapach nie do zniesienia, zapach ruin, zgliszczy, sztucznych stopionych surowców, metalu i zepsutego mięsa, ludzkiego mięsa, swąd śmierci, ktory unosił się już od stacji metra, najbliższej, do której pozwolono dojechać. W tej okolicy pracowała Basia. Dane jej było uczestniczyć w katastrofie jako świadek, jako ocalała od zguby ofiara. Była jedną z tych, którym udało się uciec przez padającymi w gruzy wieżowcami.

Właśnie Basia przyjęła mnie pod swoim dachem w apartamencie w dzielnicy Ozon Park. U niej na sofie zadomowiłam się na kilka tygodni. Dzięki laptopowi, karcie wireless i uprzejmości mojej gospodyni spędzałam godziny online. Szukałam biura dla Farida. Cierpliwie i wytrwale. Chodziłam na spotkania z wszystkimi agentami agencji nieruchomości. Schodziłam buty po Manhattanie i jego okolicach, pertraktowałam z Żydami, ja żona muzułmanina, ja Polka, zachowywałam milczenie w obecności mówiących po polsku.

Po tygodniu udało mi się w końcu wynająć biuro, nie na Manhatanie jednak, ale w oddalonej od centrum dzielnicy o malowniczej nazwie Jamajka. Stało się to dzięki pomocy mężczyzny, którego mgliste wspomnienie zachowałam z dni mojego pierwszego pobytu w stolicy. Ten Anglik z pięknym czystym akcentem brytyjskim. On, z którym korespondencja nigdy się nie urwała, którego zaproszenie na warsztaty literackie na Columbia University przyjęłam już dawno, nie myśląc jeszcze nawet o odwiedzinach w Nowym Jorku, pracował jak się okazało w jednej z owych żydowskich agencji nieruchomości. Dorywczo. Zgodnie z wykształceniem. Dlaczego idealistycznie sądziłam, że literaci potrafią się utrzymać dzięki swoim dziełom?

Assalaam Alaikum

Moja droga przyjaciółko,

Opowiedzieć ci muszę najpierw tę ciekawą historię, która wydarzyła się niedawno w naszym meczecie. To będzie dla ciebie być może dziwne, ale nigdy nie miałam okazji być świadkiem konwersji. Było dla mnie oczywiste, że wszyscy mieszkańcy Pakistanu są muzułmanami. Czyż nie dlatego powstał nasz kraj? Kraj, którego większość miała wyznawać islam. I tak jest. Ale nie do końca. Są przecież osoby napływowe. Są imigranci!

Posłuchaj cierpliwie, to ciekawe. Pod koniec modlitwy w piątek, słyszę że podchodzi ktoś, nie imam, ktoś inny do mikrofonu i zapowiada uroczyste wydarzenie – konwersję pewnego brata na islam. Wiem że już zaczęłaś wyobrażać sobie cale zajście! Otóż, ja też musiałam sobie wszystko tylko wyobrażać, ponieważ jak wiesz, nasze meczety w stylu pakistańskim przedzielone są zasłoną. Słyszeć więc tylko mogłam jak imam prosił owego brata o wypowiedzenie shahady, czyli wyznania wiary. Powtarzając za imamem odpowiednie słowa, mężczyzna wyznal, że wierzy w Allaha czyli Boga Jedynego i w jego posłannika Mahometa. Na pewno wiesz, że shahada jest podstawowym elementem konwersji. Być może to właśnie cię czeka. Taka uroczystość, takie wydarzenie. Anno, przyznaje że chciałabym być przy tobie gdy będziesz się na to decydować. Nawet nie wyobrażasz sobie jakie to jest ważne dla nas muzulman wydarzenie! Ale na pewno Fahad wiele ci o tym mówił. A może nic nie mówił, aby nie wywierać na ciebie presji. Mogę to zrozumieć. W każdym razie chciałam, abyś wiedziała że modlę się za ciebie i za twoją decyzję.

Teraz pora na najprzyjemniejszą część mojego listu. Mam nadzieję, że nie jest to cześć, którą zawsze opuszczasz i potem nigdy nie wracasz do listów odłożonych do lamusa. Hej, czy ty w ogóle coś ostatnio gotujesz? Czy coś ostatnio jesz? Oczywiście moja pisarko, wiem ze nie masz czasu, ale nie zapominaj o mnie i opisuj mi również wrażenia smakowe.

Pora na przepis : w garnku na średnim ogniu podgrzej olej. Dodaj cebule i smaż, co jakiś czas mieszając, przez pięć minut. Dodaj cielęcinę, wolowe, sól i pieprz do smaku i smaż mieszając co jakiś czas aż straci swój surowy czerwony kolor. Dodaj wtedy czosnek, korzeń świeżego imbiru, garam masala i papryczki chilli. I smaż, wciąż mieszając, przez następne pięć minut. Dodaj zielony groszek i wciąż smaż na średnim ogniu, mieszając , przez kolejne dziesięć minut, albo po prostu do momentu gdy wszystko ładnie się wymiesza. Wlej sok z cytryny, kolendrę i przyprawy, możesz dodać odrobinę więcej soli. Gotową potrawę przerzuć do naczynia tak, aby ładnie podać na stół wraz z roti Czy to nie jest proste?

Pozdrawiam

Mariam.

Kabab pakistański

1/2 kilo wołowiny bez kości podziel na male kawalki

sól do smaku

1 szklanka soczewicy channa (dal channa)

8-10 całe suszone czerwone chilli papryczki

10 całych ziaren czarnego pieprzu

6 goździków

1 ciemny kardamon

½ łyżeczki kminku

1 pałeczka cynamonu

2-3 zielone chilli

1/2 pęczku świeżej kolendry

1 jajko

1 średnia cebula drobno posiekana

1 łyżeczki startego świeżego imbiru

Ramadan rozpoczął się dla mnie jeszcze w Nowym Jorku. Szósty grudnia. Zwykły dzień, choć powinien być wyjątkowy. To był chłodny, grudniowy dzień, śnieg nie nawiedził jeszcze Nowego Jorku, choć mróz dokuczał delikatnie. Byłam zaskoczona tą nowojorska, nieoczekiwanie delikatną zimową pogoda.

Codziennie przemierzałam przestrzeń pomiędzy mieszkaniem przyjaciółki Polki a biurem w innym kącie miasta. Dziesięć minut do stacji metra skąd dałam się już porywać prądowi ludzkiemu ku peronowi. Potem jeszcze kilka stacji po przesiadce i byłam na miejscu, samotna w dużym pustym biurze. Oczekiwałam przyjazdu Farida, ktory obiecywał, że pojawi się w Nowym Jorku. Wciąż jednak nieznane mi okoliczności stawały mu na przeszkodzie. Biłam się z myślami, oddalałam natrętne uczucia obawy i zazdrości. Co mogło być powodem tak długiej zwłoki? Oczywiście zarządzanie firmą, która miała liczne oddziały na całym świecie nie było proste i wymagało czasu i uwagi, ale pomysł nowojorski wyszedł od niego, od Farida. Wiedział, że nie znałam specyfiki tego biznesu dość dobrze, aby samodzielnie zająć się budowaniem nowej struktury telekomunikacyjnej w obcym miejscu. W Nowym Jorku obarczona wyłączną odpowiedzialnością za nowe biuro, filię domowego biura w Pensacola, które wkrótce miało stać się centralą, za założenie linii telefonicznych, sieci internetowej i innych usług czułam się niepewnie i bezradnie. Marzenia o Manhatanie szybko okazały się mrzonką, pomysł azjatyckiej dzielnicy wyszedł znów od Farida. Jamajka dla wielu zapewne swojska i znana, dla mnie była wciąż obca i niemiła. Przywykłam jednak wkrótce do azjatyckiej populacji. Tu przecież odkryłam to, co nazwać można było wspólnotą muzułmańską, tu meczet znajdował się o dwa kroki od biura, tu mogłam bez trudu odnaleźć wszystkie potrzebne mi w pakistańskiej kuchni przyprawy, restauracje serwujące hamburgery i steki halal, żywność wegetariańską, potrawy pakistańskie, ostre i aromatyczne. To było miejsce wymarzone dla spragnionego namiastki choćby swojskości, namiastki kultury hinduskiej Farida. Dlaczego więc nie przyjeżdżał? Nie wiedziałam. Czekałam. Moje myśli nieustannie krążyły jednak z dala od spraw profesjonalnych. Ostatnio nawet pozostawiały w spokoju mojego mężczyznę. Jego śniada twarz, jego wydatne zmysłowe usta, jego piwne odsuwały się w cień w miarę jak myśli moje zajmowała fizjonomia angielskiego przyjaciela, Steve’a. Doskwierała samotność. Pojawiałam się na zajęciach literackich, nie sama. Po tygodniu udało mi się zarazić pomysłem Basię. Stała się, nieświadomie, moją przyzwoitką i alibi, w momencie gdy zdałam sobie sprawę jak bardzo pociąga mnie młody Steve – nie tyle jego zewnętrzne atuty mężczyzny, ile jego łatwe przystępne poglądy Europejczyka, dla którego sztuka i kultura były naturalnym środowiskiem, religia zaś straciła ważność gdzieś tam na przełomie dziewiętnastego wieku. Ileż razy chwytałam się na rozmyślaniach na możliwością odejścia, zerwania naszego dwuletniego już związku z Faridem! Ileż razy, zmęczona, chciałam rzucić się w ramiona pierwszemu, który obieca mi przyjemne życie u jego boku, bez dylematów religijnych, bez konfliktu kultur! Za każdym razem była jednak ostatnia na dnie serca myśl – Nie jesteś Pakistanką, dlatego wierzysz w miłość i przeznaczenie i połówki dusz. W tej perspektywie konflikt wiar i kultur jest niczym.

Im więcej czasu spędzałam z praktykującą, wierzącą katoliczką Basią, z prześmiewczym gnostykiem Stevem, tym częściej zwracałam się ku islamowi, ku religii która coraz bardziej pasjonowała mnie i pociągała. Na przekór samej sobie, na przekor obietnicom złożonym solennie we własnym sumieniu że nigdy nie porzucę katolicyzmu, jedynej i solidnej religią prawdy, świadomość sprawiała mi psikusy. Niesfornie myśli same podążały ku usłyszanym słowom, podsłuchanym dyskusjom przygodnie spotkanych muzułmanów, coraz częściej zastanawiałam się nad tym czy faktycznie to, w co wierzył Farid nie było znacznie doskonalszą formą wiary niż to, w co wierzyłam ja? To miała być ta ostatnia najdoskonalsza forma religii powszechnej, ta najczystsza i najmniej skażona wpływem człowieka. Lektura Koranu nie była łatwiejsza od Biblii, która zaludniona była opowieściami natury książkowej i przygodowej. Czytałam jednak Koran z poczuciem jasności i odkrywania prawdy, starając się o obiektywizm.

Ramadan, czas postu. Farid prosił, abym zajrzała do meczetu. Co ja, katoliczka, miałabym tam robić? Patrzeć, słuchać. To samo co robiłam podczas wizyt w meczecie na Florydzie, czyż nie? W istocie. Wybrałam się wiec do meczetu w stylu tureckim. Niedaleko uniwersytetu, gdzie większość stanowili młodzi ludzie, studenci. Mnie wciąż jednak gnębiło stereotypowe, prymitywne pytanie o „przełykanie śliny”. Czy rzeczywiście okres ramadanu to tak nieludzki, niemądry, bezcelowy wysiłek woli i ciała? Miałam wkrótce uzyskać okazję wypowiedzenia na głos moich obaw. Jeszcze nie raz. Nie było łatwo prosić ironicznie uśmiechających się inteligentnych młodych muzułmanów o odpowiedzi na stereotypowe pytania na temat islamu jakie wciąż kołatały w mojej głowie, których nawet kilkumiesięczne współżycie z muzułmaninem nie usunęło. Przecież dla dobra naszego związku staraliśmy się właśnie dyskusji na tematy wiary unikać, przykrywać milczeniem nasze poglądy i religijne wierzenia. Do czasu. W Nowy Jorku stwierdziłam, że egzystencja dwojga ludzi obok siebie o rożnych światopoglądach i zasadach nie miała przyszłości. Prowadziło nas to do stanu ktory nazywałam „letniością”, stanu którego zawsze się obawiałam. W pogodni za idealnym kompromisem wyrzekaliśmy się własnych przekonań, staraliśmy się je pożenić, mimo że były ze sobą sprzeczne. Jak można nie wierzyć w bóstwo Chrystusa a jednocześnie świętować jego narodziny? Jak można nie wierzyć w Proroka Mahometa a jednocześnie czytać przekazany mu Koran i zachowywać zasady postu w czasie ramadanu?

Nowojorskie meczety. Tam spotkałam wreszcie grupę osób, które zupełnie mi obce pozwoliły mi zrozumieć istotę islamu. One z którymi nie łączyły mnie żadne więzy sentymentalne, żadne uczucia, żadne skrupuły delikatności i obaw nie przeszkadzały w dyskusjach i polemikach. Ramadan stał się dla mnie okresem przemiany. Niechcianej. Na przekór samej sobie musiałam jednak uznać, że logika tej religii, którą otaczałam w myślach pogardą jest niezaprzeczalna. To dalszy etap religii Księgi, religii Jedynego Boga. Allah – słowo obce i wyśmiewane okazało się być jedynie odpowiednikiem lingwistycznym naszego słowa Bóg, angielskiego God, francuskiego Dieu. A jednak odpowiednikiem znacznie doskonalszym. Ani żeński, ani męski, nie mający mnogiej formy termin Allah. Nie miał i nie mógł mieć żadnego syna ani pomocnika ani ducha.

Postanowiłam spróbować choć przez kilka dni stać się jedną z nich, odczuć istotę postu. Takiego, który przypominał opowieści o średniowieczu i katolicyzmie tej epoki; książki Housera i obrazy Breugela. Wstawałam przed świtem, jadłam śniadanie, myłam żeby, wracałam do łóżka i po obudzeniu nie brałam już do ust nic, nie piłam nic, nie żułam gumy, nie ssałam cukierków dla odświeżenia oddechu, nie myłam zębów. Bywałam zmęczona. Wycieńczona. Zasypiałam na Koranem, który tym razem postanowiłam przeczytać i wyrobić sobie niepodważalna chłodną opinie na jego temat. Bywałam głodna tuż przed zmierzchem, po ponad dziesięciu godzinach postu, gdy nieustannie powracała do głowy myśl o niedalekiej godzinie posiłku. Przerywałam post około piątej. Zwykle w meczecie w gronie znajomych, podczas wspólnego posiłku. To było rzeczywiście niepowtarzalne doświadczenie.

Wówczas, w ostatnich dniach mojego pobytu w Nowym Jorku podjęłam decyzję dotyczącą mojej wiary. Śmiałam się w duchu przypominając sobie słowa znajomej muzułmanki z Pensacola, która opowiadając o swojej konwersji podkreśliła tylko jeden fakt – uwierzyłam, że Bóg jest jeden. To wszystko, nic więcej nie musiałam wtedy, na początku wiedzieć. To wystarczyło, aby zrozumieć i przyjąć islam jako prawdziwą wiarę. – Dla mnie to nie było wszystko, a jednak to prawda, jednoosobowa istota Boga była najważniejsza. Ta jedność jasność i logika, to było to, co przekonywało najpewniej. A więc stanęłam tamtego piątkowego popołudnia w meczecie w obecności moich przyjaciół, dawnych i nowych, były znajome muzułmanki Amerykanki, była dalej, niemal u drzwi, przy schodach, na tyłach wielkiej sali, nie śmiejąc wejść wgłąb meczetu Basia i obok niej, tuż obok niemal intymnie blisko Steve, na co początkowo, zdenerwowana wielką chwilą nie zwróciłam zupełnie uwagi, stanęłam przed imamem meczetu na pięćdziesiątej drugiej. Cała ceremonia trwała zaledwie kilka minut. Wiedziałam, że istotą są wypowiedziane w obecności świadków słowa wyznania wiary, shahada. Drżącymi ze zdenerwowania wargami wyszeptałam po arabsku – Ashahadu la ilaha ilalaho wa ushahadu anna Muhamad na rasululah. Imam pochylił się jeszcze ku mnie, aby zapytać, czy aby na pewno rozumiem sens wypowiedzianych słów. Oczywiście, rozumiałam, wypowiedziałam dla potwierdzenia te same słowa po angielsku – Wyznaję, że Allah jest Bogiem Jedynym a Muhamad jest Jego Prorokiem. Po chwili imam znów podszedł do mnie i dostałam niecodzienny podarunek, wiedziałam, że nie ma takiego zwyczaju i była to jedynie jego dobra wola i sympatia dla osoby obcego pochodzenia – ofiarowano mi mój pierwszy Koran w dwu wersjach językowych, po arabsku i angielsku.

Ceremonia nie trwałą dłużej niż kilka minut. Po jej zakończeniu wyszliśmy z meczetu, kierując się ku najbliższej kafejce, gdzie spokojnie można było wypić kawę. I porozmawiać. Zastanowiło mnie zachowanie tych dwojga.

– Steve, Basiu! Czy jest coś czego nie wiem? – powstrzymywałam śmiech, odgadując w końcu na widok ich splecionych dłoni, co przędło się spokojnie od tygodni między nimi, na co ja nie zwróciłam uwagi, zajęta ramadanem, islamem, moimi studiami nad Koranem i pracą.

– Tak. Właśnie! Nie jest to tylko twój wielki dzień, moja droga – zaczęła tajemniczo Basia – otóż dziś podjęliśmy decyzję o zaręczynach. W niedzielę uroczystość. Jesteś zaproszona, w zastępstwie moich rodziców – Basia uśmiechnęła się pół przekornie pół smutno. – Niestety nie będzie ich stać na podróż. Jeszcze nie. Ale na ślub obiecali przyjechać. I ty też, obiecaj, że się pojawisz.

– Wspaniała nowina! Gratulacje! Hmm, tylko nie proście mnie na świadka, wydaje mi się, że w tym momencie żaden ksiądz się na to nie zgodzi! Steve, mała Basieńka omotała się skuteczne, hein? – śmiałam się a jednak coś w sercu zakłuło. Ostatecznie sama tych dwoje z sobą zapoznałam. Jakże on jednak był przystojny, ten Steve. Ten Brytyjczyk o cudownym akcencie. Nie dziwiłam się Basi, polonistka jak i ja, zakochana w literaturze, była doskonałą partią dla niego. Tak wiele nici porozumienia, wspólnych pasji. Basia. Ta niebrzydka, mała brunetka. Musiała mu się podobać. To oczywiste. A Baśka? Czy zrezygnowała ze swoich pasji religijnych i prozelickich? Być może nie. Być zmieniła adresata, a może po prostu uznała, że szukanie idealnego partnera nie może trwać wiecznie. Albo może wierzyła, że Steve agnostyk zmieni się pod jej wpływem. Miłość zresztą, czyż nie była ślepa? A mężczyźni – czyż nie było niemożliwością zmienianie ich nawyków i przekonań? Porywanie się z motyką na słońce. Być może. A jednak wiedziałam, że daleko bardziej cywilizowanym i podatnym na naukę narodem męskim byli Europejczycy niż Azjaci. Basia miała więc większe szanse powodzenia niż ja. Siedziąc nad filiżanką kawy, tam w tej cichej miłej kafejce niedaleko meczetu, nie aż tak daleko od Columbia university, obserwowałam ich dwoje, szczęśliwych, pogrążonych w rozmowie, tak jak ja przez kilka długich minut pogrążona byłam w zamyśleniu. Wówczas też zdecydowałam o powrocie na Florydę. Nie ufałam Faridowi. Żyłam nieustannie w obawie, że zdana będę na sama siebie, że odejdzie tak nagle jak nagłe było nasze spotkanie i mój wyjazd do Stanów. Chciałam być przy nim, chciałam podzielić się wrażeniami z Nowego Jorku. Chciałam porozmawiać o islamie, o mojej konwersji i o tej kobiecie, kimkolwiek była, kuzynką, przyjaciółką.

Chciałam także jak najszybciej poznać Mariam. Niepokoiła mnie. Pragnęłam, by znikła na zawsze lub stała się kimś materialnie obecnym i bliskim, realnym, nie zaś duchem i korespondentką pocztową. Nie mogłam się doczekać powrotu do domu. Kupiłam bilet. Spakowałam walizkę. Dworzec autobusowy i podroż, wielokrotne przesiadki, taskanie ciężarów. Grayhound do złudzenia przypominał polskie firmy transportowe, pilotami byli jednak jedynie panowie kierowcy. Przestałam w pewnym momencie liczyć godziny spóźnienia. Przestałam myśleć o zmęczeniu. Zapomniałam o marzeniach podziwiania krajobrazów z okna autobusu. Dotarłam w końcu do mojego miasteczka. Taksówka? Nie. Postanowiłam zadzwonić. Był w domu. Głos bez śladu zdziwienia określił swój przyjazd na „za dziesięć minut”. Oczekując na niego zdałam sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniłam. Jak bardzo chciałam, aby cała zmorowata historia kuzynki, narzeczonej była snem.

Moje zmierzwione myśli paradoksalnie uładził widok swojskiego bałaganu w mieszkaniu i stosu naczyń w zlewie. – No wiesz, gdybyś zadzwoniła, że przyjeżdżasz… – powiedział przepraszająco. Pocałowałam go w policzek i udałam się do sypialni. On za mną.

Droga Anno,

Assalam Alaikum!

Jakże się cieszę! Nie możesz wyobrazić sobie, jak się cieszę z powodu nowiny którą mi przekazałaś. A więc jesteś muzułmanką. Oh, po prostu nie mam słów! A czy wiesz ile dua poświęciłam właśnie tobie? Modliłam się, abyś stała się jedną z nas, muzułmanką, abyś zobaczyła, że islam jest właśnie najdoskonalszą kontynuacją wszystkich religii Księgi. Jest najbardziej logiczny i najczystszy w przekazie. Sama wiesz, Anno. Rozumiem, że największy wpływ na twoja decyzje miał Fahad. Wiem, że na pewno wielu zadaje ci agresywne i niesprawiedliwe pytania – Czy stałaś się muzułmanką na prośbę męża? Czy stałaś się muzułmanką dla niego? – Ja wiem, że jesteś zbyt niezależna i inteligentna, aby ta zmiana zaszła w tobie w taki właśnie prozaiczny i dość prostacki i cyniczny sposób. Wybacz niewybredne słowa, ale tak właśnie myślę o tych, którzy zmieniają poglądy i wyznanie zależnie od okoliczności i wygody. Chorągiewki. Anno, wiem, wiem z pewnością, że twoja decyzja była podjęta z rozwagą i po dlugim namyśle. Od kiedy to już zadajesz mi te swoje natarczywe, natrętne, wnikliwe pytanka? Od roku czyż nie? Mam wrażenie, że znam cię od dawna. I pomyśl, że nigdy nie miałyśmy okazji się spotkać. Może wkrótce, Insha Allah.

Musisz być teraz bardzo rozsądna, wytrwała i odważna. A czy wiesz że ja ci po prostu zazdroszczę? Czy wiesz jaka to wielka zasługa – przyjąć islam i borykać się z tyloma problemami w kraju, który o islamie nic niemal nie wie poza stereotypami? Ponadto jest też napisane w Koranie że ci, którzy są prześladowani w swoim kraju, który nie szanuje islamu powinni, słuchaj dobrze, powinni wyemigrować. A przecież ty i tak nie mieszkasz we własnym kraju. A Ameryka? Jak tam nasza stara zestresowana Ameryka? Wciąż jeszcze tolerancyjna? Na prowincji łatwiej. Żyć łatwiej i być odmieńcem łatwiej. W takim mieście jak Pensacola, pełnym turystów i staruszków, i w tej jak piszesz dzielnicy dla bogatych. Jesteś wybranką losu moja droga, doceń to. I wiedz, że ten który ci pierwszy powiedział o islamie – Fahad – będzie miał wielką zasługę u Allaha, po śmierci.

Ale koniec już tego mojego marudzenia, czas na przepis. Dziś kabab po pakistansku. To jeden z przepisów, nietrudny, jednak jeden z tych których nie nauczyłam się na pamięć. A wiec uwaga, wyciągam moje notatki. I przepisuje dla ciebie słowo w słowo. Mam nadzieję, że ci będzie smakowało to danie. Jest jednym z ulubionych wśród karachijczykow. Włóż do garnka mięso, sól, czerwone chili, posiekaną cebulę, czarny pieprz, goździki, ciemny kardamon, kminek, cynamon, imbir, i cztery szklanki wody i zostaw tak aby mięso zmiękło, na średnim ogniu. W międzyczasie ugotuj na miękko soczewicę, w oddzielnym garnku. Gdy mięso zmięknie, i woda zupełnie wyparuje, dodaj ugotowaną soczewicę i dobrze wymieszaj. Zdejmij z ognia i zostaw aby ostygło. Następnie zmiel to wszystko wraz z zielonymi chilli, jajkiem i świeżą kolendrą. Formuj małe kotleciki i smaż. Jeśli chcesz je zachować na później, uformuj kebaby – kotleciki na talerzu czy odpowiednim naczyniu i tak, jedną tylko warstwę wstaw do zamrażalnika na godzinę. Potem wyjmij i włóż zamrożone do torebki albo pudelka i możesz je dłużej przechowywać. Na czarna godzinę i epokę absolutnego braku czasu. Jeśli masz ochotę zrobić sikh kabab – zmieloną masę mięsną musisz w sprytny sposób umocować, niejako oblepić na metalowym pręcie do szaszłyków i owinąć nitką.

Smacznego .

Mariam.

Część III

Europejskie inspiracje

lasagna

2 puszki sosu pomidorowego do lasagni, Huntz lub innej firmy

1 paczka klusek do lasagni – płaskich szerokich

30 g sera ricotta lub wiejskiego serka

1 jajko

świeżych pieczarek, pokrojonych w plasterki 200 gr.

1 paczka mrożonego ewentualnie świeżego szpinaku 500 gr.

1 paczka sera mozzarella lub innego żółtego startego na tarce 300 gr.

ser parmezan drobno starty 300 gr.

Dom, który wynajmowaliśmy w Pensacola, położony był w miłej dzielnicy Scenic Highway, którą nazywaliśmy dzielnicą bogaczy. Nasz dom, stojący w drugim rzędzie mieszkań na wysokim brzegu, z którego widok rozpościerał się na ocean, był jedną z pierwszych w rzędzie letnich i całorocznych siedzib najbogatszych mieszkańców miejscowości. Ze wzgórza Scenic zjeżdżało się w dół na łeb na szyję, uważać należało więc na zakręty i autobusy, a rozglądanie się na boki ograniczyć do minimum. Tak nakazywało amerykańskie wychowanie i odpowiednie maniery. Do zalet amerykańskiego obywatela należało nie zauważanie istnienia dzielnic ubogich.

Było rzeczą naturalną zamieszkiwanie okolic Scenic. Tu wszyscy byli dobrymi znajomymi. Niezależnie od języka, rasy, koloru oczu czy wyznania i zwyczajów rodzinnych. I oto pewnego dnia my, Polka i Pakistanczyk zamieszkaliśmy w murowanym ślicznym domu z ogrodem, z niewielkim widokiem na ocean w drugim rzędzie domów od strony wybrzeża. Następnego dnia pukali już do naszych drzwi uprzejmi sąsiedzi. Oni właśnie pozostali naszymi najlepszymi przyjaciółmi i pomocnikami w potrzebie. Starsi państwo Amerykanie. Wcielenie amerykańskości. Oni utrwalili moje dobre zdanie o Amerykanach, abstrahując od Ameryki, abstrahując od polityki tego czy innego prezydenta. Nie obyło się jednak bez zgrzytów. W istocie. Na tle religijnym. Pozwólcie jednak, że opowiem historię od początku. A było te pewnego poranka. Usłyszałam pukanie do drzwi. Starsza pani sąsiadka stała w drzwiach od podwórza i uśmiechała się do mnie przez szybę drzwi. Otworzyłam przed nią na oścież. Przynosiła zaproszenie na kolacje. Kolacja bez okazji. Przyjęłam z radością zaproszenie. Myślałam już jednak o tym, że trzeba będzie się niedługo podobnie odwdzięczyć. Wybiegałam już myślami tak dalece, że zaczęłam planować jakie danie egzotyczne będę mogła przygotować.

Kolacja miała odbyć się wczesną dla nas porą. Uprzedziłam Farida. Państwo sąsiedzi chodzili spać i wstawali znacznie wcześniej od nas. Zdrowy tryb życia. W przeciwieństwie do naszego nocnego zwyczaju przesiadywania w biurze w nocy i spania do późnego ranka. W każdej innej sytuacji próbowałabym na zasadzie kompromisu opóźnić posiłek u sąsiadów o co najmniej godzinę. Tak zawsze czyniliśmy podczas poprzednich wizyt u znajomych. Jednak nie w grudniu podczas ramadanu. Już o piątej gdy zbliżała się pora przerywania postu nasze kiszki grały głośnego marsza. Udało mi się wiec tym razem przesunąć posiłek o godzinę wcześniej. Pojawiliśmy się w domu po drugiej stronie ulicy o szóstej, za sobą mając już ceremonię przerwania postu suszonymi daktylami, ten moment, który był zawsze dla mnie i Farida podniosły i uroczysty. O szóstej byłam już szalenie głodna, przeciwnie Farid, który wybłagał ode mnie małą wstępną przekąskę mięsną już wcześniej, jakby przewidział bliski rozwój wydarzeń. Wiedziałam zresztą, że jeśli go nie nakarmię jest w stanie całkowicie zapomnieć o głodzie, nabawić się bólu głowy, gorączki i głodny pójść spać. Był jak dziecko.

Sąsiedzi poczęstowali nas przekąskami. Kawałki sera z krakersami, orzeszki, napoje, wiedzieli że nie pijemy, sami nie pili wiedziałam jednak, że nawet gdyby w ich zwyczaju było spożywanie alkoholu nigdy nie zdecydowaliby się na picie w naszej obecności. Ogromnie to u nich ceniłam. Przyszła pora na główne danie. Sałata z olejem winegret i parmezanem w stylu francuskim podana ze świeżymi bagietkami zawsze mi smakowała. Z jakim jednak przerażeniem zobaczyłam, że pani domu pragnie zaserwować nam kurczaka pieczonego z puree. Nałożyłam sobie bez mrugnięcia oka puree. Widziałam, że Farid zrobił to samo. Zdecydowałam się na mały kawałek kurczaka, z grzeczności. Wiedziałam, że w pewnych wyjątkowych sytuacjach jest możliwa konsumpcja mięsa które nie było halal ani koszerne. Kto miał jednak zadecydować, czy sytuacja była wyjątkowa? Zastanawiałam się jednak co uczyni Farid. Patrzyłam na niego z zaciekawieniem. Odmówił. Wytłumaczył krótko gospodarzom, że nie chciałby jeść mięsa, które nie jest odpowiednio zabite i przygotowane, zwłaszacza w okresie ramadanu. Rzeczywiście, w ramadanie unikać należało i tego co w innym czasie było dozwolone. Byłam zmieszana. Kilka dni wcześniej przyjęłam islam, jednak nie byłam w stanie odmówić dobroci sąsiadów i sprawić im przykrości, nie próbując wyśmienitego zresztą kurczaka. Do dziś nie wiem czy dobrze zrobiłam. Wiem że takie dylematy ścigać mnie będą do końca życia. Wówczas było to moje pierwsze doświadczenie trudności balansowania pomiędzy własnymi wierzeniami i obyczajami rodziny i przyjaciół. Wówczas po raz pierwszy poczułam bunt i rozterkę. Kim stałam się i gdzie leżała w moim życiu granica? To, co jest oczywiste dla osób narodowości arabskiej i azjatyckiej nie jest takie dla osób rasy białej! Dlaczego miałabym być tak skrupulatną wyznawczynią „ich religii”? Dlaczego wyrzekać się dobroci kultury amerykańskiej i europejskiej?

Nie wyrzekam się wiec do dziś. Mam za sobą całą przeszłość pełną kultury, muzyki, sztuki. Rysuję do dziś. Słucham muzyki klasycznej. Nie znaczy to, że odrzucam poglądy islamu. Może po prostu nie uzyskałam tak wysokiego stopnia doskonałości wiary? A może nie znalazłam przekonujących dowodów negacji i odrzucenia kultury we wszelakich jej postaciach? Nic nie mówi przecież Koran o muzyce. Istnieją jedynie hadisy, słowa Proroka Mahometa – pokój niech będzie z Nim. Wszak i Indusi nie odżegnują się od słuchania ulubionej ich muzyki filmowej o frazie melodycznej tak obcej dla ucha Europejczyka. Nie potrafią porzucić rozrywki, która przyciąga miliony – kina. Bollywood święci tryumfy nie tylko w Indiach ale i w Pakistanie. Żadnych pocałunków, żadnych scen i obscen. A jednak czyż nie jest to wciąż element kultury, którego islam nie pochwala? Obraz choćby ruchomy pozostaje odrzucanym przez islam obrazem.

Pewnego dnia pojawiła się w moim ogrodzie mała dziewczynka. Ciemne włosy i cera. Rysy na wpół latynoskie. Jej biała mama przybiegła wkrótce za nią, niosąc w ręku jakieś zawiniątko. To był jedyny moment gdy udało mi się poznać kulinarne upodobania sąsiadki z domu obok. Sałatka ze świeżych warzyw. Pyszna – podkreśliła z uśmiechem. Nigdy więcej już poza dniem uroczystym kolejnych urodzin malej Cary nie udało nam się poznać przysmaków kuchni Jeniffer. Rzadko pojawiała się w swoim małym wynajętym domku. Dnie spędzały obie poza domem. Matka w pracy, dziecko w przedszkolu, ojca nie zauważyłam Nigdy nie udało nam się choć raz porozmawiać o problemach egzystencjalnych, dzieciach, książkach. Nigdy nie stała się moją przyjaciółką.

-To nie mój typ – stwierdził Farid przyglądając się ładniutkiej sąsiadce zza okna i po chwili zamilkł widząc, że jestem gotowa zabić go wzrokiem.

– Nie mój typ – stwierdziłam i ja po cichu. Długo jeszcze miałam czekać na odpowiednia osobę która stać się miała godna miana przyjaciółki.

Droga Anno, Assalaam..

Niespodzianka. Jestem w Houston. W perspektywie amerykańskich przestrzeni jest to niedaleko od Pensacola czyż nie?Mariam w Ameryce! Przepraszam jeśli ta wiadomość jest nagła, mam nadzieje ze nie poczyniłaś już dalekosiężnych planów co do wyjazdu do Pakistanu na mój ślub. Nie odzywałaś się jednak dość długo, i wydaje mi się ze nie zakupiłaś biletu, skoro nie podawałam ci żadnych konkretnych informacji dotyczących Pakistanu, lotów i wizy. Ale opowiem może całą historię od początku. Otóż zdecydowaliśmy, właściwie uczciwie rzecz biorąc, nie ja lecz mój narzeczony i jego rodzina zdecydowali, że ślub powinien odbyć się w Stanach. Mój narzeczony mieszka przecież w Stanach, cała jego rodzina mieszka w Stanach. W pewnym momencie miało miejsce dość nieprzyjemne zajście. Anno, nie wiem czy powinnam ci opowiadać te historię, jednak ciąży mi ona na sercu, i szczerze mówiąc nie mam komu się z niej zwierzyć. Jest na tyle osobista że tylko osobie takiej jak ty, odległej, a zarazem bliskiej mi mogę ją powierzyć.

Moja rodzina nie jest zbyt zasobna, okazało się że oczekiwania rodziny mojego narzeczonego przekraczają nasze. Istnieje niepisana umowa że jeśli jedna z rodzin jest bogatsza, wówczas ona inwestuje więcej lub wesele jest mniej okazałe. Ja nigdy nie chciałam okazałego wesela, jednak życzyli sobie tego przyszli teściowie. Wybuchła kłótnia. A właściwie były to tłumione oznaki gniewu, niedomówienia unosiły się nad każdym naszym gestem. Rodzina mojego narzeczonego była niezadowolona. Dowiedziałam się wiec, że zdecydowali się urządzić wesele w Stanach. Na własny koszt. Wiesz, niektórzy członkowie mojej rodziny po prostu nie mają wizy. Nie jest łatwo ją dostać, a i nie wyobrażam sobie ich podróży do Stanów, niektóre z cioć są wiekowe. Przykro mi się zrobiło, gdy on mi to zakomunikował . Oh, nie mam słów. Tak przykro. Ale cóż mogłam powiedzieć, moi rodzice się zgodzili. Wyjechałam wiec do USA. I jestem. Piszę do ciebie, aby sobie trochę ulżyć. Przygotowania wciąż w toku, sukienka gotowa i wszystko, ale smutno mi. Rodzice moi jeszcze nie przyjechali, ja z braćmi tylko. Zawsze piszesz o swoich przygnębieniach i o depresjach. Nareszcie wiem co masz na myśli! I tym razem gdybyś prosiła mnie o radę nie potrafiłabym już z taką lekkością powiedzieć – Idź, zmów dwa rakaty modlitwy, pomoże ci! Oczywiście mój umysł i serce podpowiada, że mdlitwa pomoże. Allah na pewno oddaliłby smutek, obawy i problemy. Odmówiłam już dwa rakaty i na jakiś czas poczułam się lżej i lepiej i weselej ale znów powraca ten dziwaczny dla mnie nastrój smutku. Krzątanina wokół mnie a ja nie wstaję od komputera tylko piszę i piszę. To już kolejny list do ciebie. Nic mi nie odpowiadasz. Piszę więc następny. Och Anno, mam jakieś złe przeczucia. Niedobrze im ulegać, trzeba być optymistą. Trzeba ufać Allahowi, ale czasem jest to trudne. Masz rację.

Zmienię wiec może na chwilę temat. Mam kolejny dla ciebie przepis, prościuteńki. Ale to niespodzianka. Stwierdziłam, że zapewne nudzą cię już potrawy a la Pakistan, te same smaki te same składniki, te same przyprawy. Chciałabym więc przekonać cię, że znam kilka innych przepisów. Ten będzie włoski – Lasagna. Potrzebować będziesz te charakterystyczne płaskie szerokie kluski do lasagni. Ugotować trzeba kluski w bardzo dużej ilości wody, potem ugotować szpinak, jeśli jest świeży, jeśli mrożony, zaoszczędza ci to czasu i kłopotu. Przygotuj teraz podłużne naczynie żaroodporne, szklane. Połóż pierwszą warstwę – kluski. Zmieszaj wszystkie sery z wyjątkiem parmezanu ze świeżym jajkiem i połóż jako warstwę druga. Trzecia warstwa to szpinak odcedzony, czwarta warstwa to grzyby i sos pomidorowy. Układaj plasterki świeżych pieczarek i rozsmarowywuj sos pomidorowy. I znowu kluski, ser, szpinak, grzyby. Każda warstwa powtórzy się co najmniej dwa razy , zależy od naczynia. Ostatnią warstwą muszą być kluski, sos pomidorowyi. Dobrze jest położyć dużo sosu na wierzch, tak by kluski nie były odsłonięte i nie stwardniały, nie spaliły się. Posyp po wierzchu mozarella, startym na tarce. Jeśli nie masz może być każdy inny łagodny ser. Wstaw do nagrzanego piekarnika. Piecz w temperaturze 350 Fahrenhaitow. Ile to Celsjuszy? Nie pamiętam. Przelicz! Przez czterdzieści pięć minut lasagna ma być przykryta folią srebrną, kwadrans piecz jeszcze bez przykrycia.

Smacznego.

Mariam

zupa pomidorowa i pizza na chlebie pita

zupa

sos pomidorowy czysty – 2 puszki

ocet winny

mąka – 1 łyż

woda – 2 szkl

mleko – na oko

masło – 2 łyż

sól pieprz

pizza

chleb pita

pomidory

ogórki

pieczarki

sos pomidorowy warzywny lub inny lub ketchup

ser biały

tuńczyk

ser żółty

zioła

ostry sos tiger

To było miejsce dokąd w momentach rozpaczy czy histerii zdarzało mi się przyjeżdżać w środku nocy, wstukiwać kod czterocyfrowy, wchodzić cichutko po omacku aż do głównej sali dla kobiet, tam siadać na klęczkach po odmówieniu dwu rakatów modlitwy i tak trwać przez kilkanaście minut. Aż przeszła złość, żal, rozczarowanie, gorycz.. Aż uspokoiło się serce. Aż nerwy powróciły do stanu naturalnego. Aż ogarniała senność. Wstawałam wtedy, odmawiałam jeszcze dwa rakaty, dwie podstawowe części modlitwy, i wychodziłam. Potrafiłam jeszcze błądzić się samochodem po okolicy przez jakiś czas, przez most w stronę plaż, patrzeć samotnie na gwiazdy. Nic nie było już tak ważne, ani tak bolesne. Jak dalekie były te gwiazdy tak abstrakcyjne stawały się moje problemy. Było dobrze. Lepiej. Wracałam i cicho kładłam się spać.

Meczet to było również miejsce naszych babskich spotkań, których zupełnie nie ceniłam. Początkowo. Nudziły mnie nie-matkę, niepoważną młodą mężatkę rozmowy o małżeńskich problemach, dorastających dzieciach, pieluchach i fochach męża w temacie kuchni. Do momentu gdy nie poznałam kobiet, które reprezentowały sobą o wiele więcej niż to, co oferowały mi przeciętne Arabki, ciche, zagubione wstydzące się nieznajomości języka, lub wymieniające się przepisami kuchennymi łamaną angielszczyzna. Okazało się że mieszka ich nawet w tej maleńkiej Pensacoli wiele. Jednak nie pojawiały się w piątki w meczecie. Przecież nie było obowiązkiem kobiecym uczestniczenie w modlitwie piątkowej. Panowie i owszem musieli stawić się o pierwszej po południu. Nie wolno im było opuścić ani jednego piątku, co do złudzenia przypominało mi zasady katolicyzmu. Ceniłam jednak islam za szacunek dla kobiety. Tak! To właśnie odkryłam, że islam pośród wielu zalet, posiadał i tę – cenił kobietę, miał szacunek dla jej pracy, dla jej obowiązków matkowania urwisom, miał szacunek dla jej umysłu i charakteru. Kobieta na równi z mężczyzną miała obowiązek pogłębiać wiedzę. Kobieta była pierwszą dla swojego dziecka nauczycielką. W przypadku wielu muzułmańskich rodzin – jedyną przez wiele lat. Wiele spośród poznanych muzułmanek nigdy nie zdecydowało się na posyłanie dzieci do szkół publicznych. Uważałam to za przesadę. Uważałam, że to wielkie wyzwanie i podziwiałam znajome mi panie, że potrafią zerwać się rankiem na fajr, poranną modlitwę, ogarnąć dom, rozpocząć gotowanie i siadać do nauki z dzieckiem i spędzać z nim wiele godzin nad książkami. Wyzwanie? Kto zaprzeczy? A jednak wiem, że dziś w Stanach Zjednoczonych jest to najpopularniejszy sposób wychowania dzieci muzułmańskich, zwłaszcza córek. Pełna matczyna kontrola, eliminacja częściowa wpływów podwórkowych.

Po dwu miesiącach zamieszkiwania w Pensacola poznałam żonę imama czyli prowadzącego modlitwy w meczecie, odpowiednika księdza chrześcijańskiego. To była miła kobieta, Arabka ze średnim wykształceniem lecz dużą wiedzą. Ayeshę szybko polubiłam. Potem pojawiła się Iptisam i Maria i Asma. Grono młodych kobiet poznałam podczas pierwszego mojego po konwersji święta Eid al Fitr. Tego dnia, rankiem na zakończenie ramadanu zbieraliśmy sie wszyscy w meczecie na wspólną modlitwę. Bogactwo barw kobiecych strojów, bogactwo stylów ubioru, uczesania, wiazania chustki. Różne kolory oczu i skory. Tak bardzo cenilam tę amerykanską różnorodność, do dziś zdaje mi się ze jest to jedno z większych bogactw tego kraju, odmienność i zasady toleracji. Niestety ona panuje jedynie wewnatrz kraju, na poziomie małych wspólnot miejskich, a zasady głoszone dla jego obywateli nie zawsze są zgodne z tymi które stosuje się w momencie rozpoczynania kolejnej wojny, agresji, inwazji.

Pojawiły się kobiety, których nigdy wcześniej nie widziałam. Wciąż jednak czułam że nie poznałam jeszcze tej właściwej osoby, z którą łączyłoby mnie najwięcej, której mogłabym powierzyć swoje problemy i dylematy w dziedzinie islamu, które wciąż jeszcze we mnie gdzieś tam tkwiły. Dopiero wiele dni później poznałam April. Dziwaczne imię – to była moja pierwsza reakcja. Uśmiech. Jakie jednak imię uznane być może za dziwaczne w kraju amerykańskim, w kraju tolerancji? Nigdzie nie słyszałam tak wielu dziwolągów słowno-imiennych. Przodowali w zawodach afroamerykanie. Poprzestawiane głoski, odcięte sylaby i powstawało zupełnie nowe imię. Niepowtarzalne. Oryginalne. Trudne jednak zazwyczaj do wymówienia i zapamiętania. April jednak, niezależnie od imienia, które trudno było mi polubić stała się najwierniejszą moją przyjaciółką. Na nią czekałam. Po to być może jedynie, aby po kilku miesiącach znajomości wyjechać nieoczekiwanie ze Stanów.

Chodziłyśmy razem na kawę do Barnes and Noble, amerykańskiej ulubionej naszej księgarni. Popijanie kawy w otoczeniu książek zawsze zdawało mi się nieziemska przyjemnością i rozpustą. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie poza meczetem. We wspomnianej księgarni rozsiadłyśmy się w wygodnych fotelach. Nasze sylwetki nie przyciągały niczyjej uwagi, choć obie miałyśmy na głowach chustki. Była jednak zima, florydzka, a jednak zima, deszczowa, pochmurna, wietrzna pogodna. Nie było to więc niczym nadzwyczajnym. Doceniłam gest April, która postanowiła chustkę założyć niejako „dla towarzystwa”. Była jedną z tych muzułmanek, które nie uważały teorii noszenia hijabu za wiarygodną i podpartą silnymi argumentami. Ja uważałam natomiast, że zakrycie całego ciała i pozostawianie odkrytej głowy to lekki nonsens, konsekwentnie wołałam wiec chustkę zakładać. Nie przypuszczałam wtedy jeszcze, że tak wielkie problemy będzie to rodzić w Polsce, która do widoku muzułmanów przyzwyczajona nie jest i przyzwyczaić się nie chce. Tolerancja, której brak. April mimo naszych różnic poglądów była mi jednak bardzo bliska. Artystka. Ex-katoliczka. W niej odnajdywałam wszystko to, czego trudno było mi się dopatrzeć u innych muzułmanek, które wychowane były od dziecka bez szacunku dla kultury i sztuki, żyły w kulturze odmiennej i oszczędnej, nie wiedziały więc jakie dylematy gnębią osobę zmieniającą wiarę, pragnąca zachować sposób bycia i poglądy na sztukę, muzykę – swoją europejską tożsamość. April – rzeźbiarka i twórczyni instalacji sztuki nowoczesnej rozumiała moje dylematy. Jak ja posiadała namiętność do kina indyjskiego i jego muzyki, oraz do rysunku. Ona odkryć miała przede mną kaligrafię arabską. Idea do dziś niezrealizowana. W planach.

Salam Droga Anno,

Jestem zaniepokojona. Nie dość, że nie mam od ciebie żadnych nowin, to jeszcze dostałam ostatnio twój email, na którym widnieje data sprzed miesiąca. Jak mógł tak długo błąkać się po sieci? A może coś jest nie tak z moją skrzynką pocztową? Jakiś wirus? Jak wiesz zupełnie na tym się nie znam i moje pytania zdają ci się zapewne śmieszne. Dziwnie się czuje pisząc do ciebie, jakby w próżnię, jakby do nieznanego odbiorcy, skoro nie wiem czy i kiedy ten email odbierzesz. Dopiero teraz odczuwam całą groteskowość zjawiska Internetu. A może to wszystko moja wina? Zaczęłam ostatnio bardzo ostrożnie wpisywać adres emailowy do ciebie. Sprawdzam kilkakrotnie od kiedy dostrzegłam, że w jednym z pierwszych emaili popełniłam błąd. Wstyd się przyznać, ale nie wiem gdzie kliknąć, aby zapisać adres emailowy na stałe, abym mogła go przywołać z miejsca, które nie wiem jak się nazywa? Może gdy spotkamy się przekażesz mi trochę swojej wiedzy komputerowej? Jestem dziś bardzo monotematyczna, ale jedynie dlatego, że wciąż pojawiają się w mojej głowie jakieś myśli psotne, jakieś pomysły, dygresje i nie udaje mi się napisać nic o weselu i o przygotowaniach.

Jeszcze kilka słów o twoim szczęśliwie odnalezionym emailu. Wysłałaś mi wówczas swój telefon bezpośredni do biura i do domu na Florydzie. Proszę potwierdź mi ten numer 850 774 987. Czy mogę dzwonić do domu? Napisz, jeśli nie otrzymam od ciebie listu za kilka dni, może odważę się i zadzwonię. Już widzę twój uśmiech na twarzy, wiem, że dostajesz już skurczów mięśni brzucha na myśl o mojej nieporadności. I jeszcze coś, na co kiedyś zupełnie nie zwróciłam uwagi. Pytałaś w tym dawno napisanym emailu o muzykę induską. Pankaj Udkas! Oczywiście to bardzo znany twórca. Lubię go, łączy tradycyjne i nowe brzmienia, instrumenty są zawsze tradycyjne. Nie ukrywam ze słuchając tej muzyki jestem odrobinę na bakier z tym co twierdzą mądrzy ludzie, którzy studiują nauki islamskie. Najpopularniejsza jest muzyka filmowa. Pankaj Udkas to tradycja. Podobnie wielki Fateh Ali Khan. Ale dość już. Czy nie miałam ci opowiadać o weselu? Ale cóż opowiadać?Ktoś właśnie mnie woła. Matka. Kolejna przymiarka. Musze kończyć. Jak to dobrze że napisałam wcześniej przepis dla ciebie, teraz go tylko wkleję. Widzisz przyswoiłam sobie twoje rady. Czytaj poniżej. To pakistańska włoska zupa pomidorowa i pizza na chlebach pita.

Oh, musiało się cos stać! Glos matki tak dziwnie niepokojąco zabrzmiał. Pozdrawiam i uciekam.

Przepis: wlej do garnka dwie puszki sosu pomidorowego, potem dwie puszki wody, dodaj sól i pieprz do smaku, łyżkę octu winnego, zioła włoskie, a gdy się już zagotuje przygotowaną w następujący sposób śmietanę: na patelni rozgrzej łyżkę masła, dodaj mąkę tak aby powstała jednolita masa, niby sos, dość rzadka, mieszaj i nie spal, dodaj do tego mleka pół szklanki, wciąż mieszaj aż powstanie jednoty dość gęsty sos śmietanowy. Wówczas dodaj go to zupy.

Co do pizzy, potrzebujesz chlebki pita. Taki chlebek smarujesz ketchupem lub sosem pomidorowym, kładziesz na wierzchu to co lubisz najbardziej, w plasterkach. Polecam jednak mieszanke składników – tuńczyk z puszki w oleju, ser biały w postaci twarożku, ser żółty, pomidory. Tak przygotowaną małą pizzę zapiekamy w piekarniku.

Pozdrawiam cię Anno,

Assalaam

Mariam

spagetti z ostrym sosem chili

kluski na spagetti – paczka albo więcej

sos pomidorowy

1 cebula

mięso mielone ½ kg

sos ostry chinski tiger

pieczarki świeże lub inne grzyby suszone

pomidory świeże 1 kg

sól

pieprz

świeży czosnek

zioła

Zastanawiałam się jak wygląda. Mariam Pakistanka. W chustce i abai. W niqab-zasłonie, słyszałam przecież od niej samej, że zakrywa usta i nos. Wkrótce jednak już dane mi było poznać ją i ocenić jej powierzchowność. Minęły bowiem miesiące od kiedy udało nam się odrobinę poznać wzajemnie naszą osobowość.

Mariam przyjechała niemal niezapowiedziana. Pewnego dnia zadzwonił telefon. Odebrałam. Byłam sama w domu, Farid wyjechał do Nowego Jorku. Jej głos drżał, wyczułam, że chciała się wyżalić. Nie byłam jednak pewna, czy ja byłam tą osobą, z którą chciała rozmawiać. Ona brnęła jednak dalej. Opowiedziała mi calą historię przyjazdu do Stanów, poznania narzeczonego, który jak się okazało przyjechał tu już o wiele wcześniej, otrzymawszy korzystny kontrakt od jednej z firm amerykańskich. Ona jako narzeczona przyjechała za nim. Tu miał się ostatecznie odbyć uroczysty ślub, który się jednak nie odbył. Mariam opanowanym głosem starała się przekazać mi szczegóły sytuacji, nie bardzo miałam jednak ochotę słuchać co, jak, gdzie i dlaczego. Przypalał mi właśnie salan. Pobiegłam za swądem. Odsunęłam z ognia, zamieszałam. Podobno wysłała mi z Houston dwa emaile, których nie dostałam. Musiała wysłać pod zły adres. Chciałam tylko wiedzieć jedno, czy chce przyjechać i porozmawiać. Chciała. Ustaliłyśmy więc, że pojawi się w Pensacola za dwa dni. Ja odebrać ją miałam z lotniska.

I oto była. Stała przede mną w swojej szarej abai do stóp w paski podłużne, czarne , cieniutkie. Szczupła, odgadywałam, mimo że płaszcz skrupulatnie zakrywał wszelkie okrągłości ciała, a chustka sięgająca poniżej ramion i piersi ostatecznie pomagała wszystko ukryć. Nic nie mogło się wysunąć, odkryć ujawnić. Rozbawiła mnie ta zaawansowana sztuka maskowania się kobiet pakistańskich. Chustka zwykły posiadała krój, kwadrat złożony w trójkąt, przy czym jeden jej koniec podwinięty był tak że zakrywał nos i usta. Niedokładnie. Często nos się wysuwał. Bardzo ładna kobieta – oceniłam bez zazdrości, jak mi się zdawało, obiektywnie.

Nie spojrzałyśmy sobie szczerze w oczy dłużej niż kilka sekund. Zamieszanie, walizka, policjant, który pilnował, by za długo nie stać w miejscu, gdzie widniał zakaz parkowania, a możliwe było tylko odebranie przybyszów. Dziesięć minut, aby dotrzeć do domu. Nie zadawalam pytań. Zdawało mi się, że była znużona podróżą i senna. Musiała wstać bladym świtem, aby zdążyć na samolot. Mariam jednak próbowała podtrzymać uprzejmą konwersację, opowiedziałam jej więc o Pensacola, pokazałam najbliższe sklepy, banki i malle – wspolczesne targi różnościami. Obiecałyśmy sobie przejażdżkę po mieście, jak tylko ona dojdzie do siebie i odpocznie. Zaoferowałam jej naszą sypialnię, nie zgodziła się jednak i wybrała mój maleńki pokoik, w którym zawsze przesiadywałam i pisalam, w otoczeniu książek i misiów. Wiedziałam, że polubiła jego przytulność i dużo słońca, które nie było męczące, lecz miłe – działała przecież klimatyzacja na pełnych obrotach. Zjadłyśmy wspólnie kolację, opowiadając sobie wzajemnie historie z dzieciństwa, poznałam wirtualnie jej trzech braci matkę business woman, ojca, ktory również miał własny interes. Wiedziałam, że pracowanie „na swoim” jest dla większości Pakistanczykow sine qua non. Nie lubią oni pracować jako podwładni, większość posiada żyłkę handlowców i przedsiębiorców. Gdy Mariam mówiła spoglądałam na jej długie, czarne włosy splecione w warkocza, długie, ciemne rzęsy i ciemne brwi, na pociągłe rysy twarzy, piwne oczy, długie palce, smukłe dłonie, wysmukla sylwetkę, co nie było widoczne od razu przy jej pakistańskim stroju shelwar kamiz. Strój ten, mimo że nie podkreślał kobiecych kształtów, kobiecy był bardzo i urokliwy, pełen barw. Szal przerzucony przez ramiona końcami do tylu podkreślał jeszcze kobiecość, choć był elementem koniecznym i praktycznym. Mariam nie musiała jak ja wciąż szukać chustki odpowiedniej do modlitwy, broszek, agrafek. Ona po prostu owijała się sprawnie szalem i była gotowa. Gdy nagle należało wyjść do drzwi czy na dwór również zawsze była gotowa, zasłonięcie włosów zajmowało jej kilka sekund.

Skończyłyśmy jeść, na stole pozostały resztki kolacji, nie miałyśmy jednak ochoty wstawać i zabrać się za sprzątanie. Kontunuowalysmy dialog. W pewnym momencie zaczęłyśmy rozmawiać o mężczyznach. Czy kobiety muzułmańskie nie rozmawiają o mężczyznach ? Skąd taka teoria? W islamie nie ma tabu. Istnieje w kulturze. To prawda. Zapytała mnie Mariam o Fahada. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, czy rzeczywiście udało mi się ukryć wszystkie zdjęcia i cokolwiek, co mogłoby stwierdzić nieistnienie Fahada, a potwierdzić istnienie Farida w moim domu. W myślach uspokajałam jednak samą siebie. Co ma nastąpić, niewątpliwie nastąpi. Gdzieś tam kołatało się we mnie przekonanie, że nasza rozmowa, jej przyjazd będzie miał nieprzewidziane skutki. Dla mnie, dla nas – nieprzewidziane. Tego samego dnia, wieczorem, Mariam wyznała, że zerwała zaręczyny z narzeczonym. Do końca nie była pewna, czy postępuje właściwie, przyjechała przecież za nim do Stanów, tu odbyć się miało wesele, tu jednak – jak mówiła – zrozumiała, że nie może go poślubić, bo jest jej drogi ktoś inny. Spojrzałam na nią wówczas bardzo zdziwiona, islam przecież nie mówił ani słowa o zakochaniu, zauroczeniu, miłości. Większość małżeństw była kojarzona, a młodzi nie mieli właściwie wielu okazji, by dobrze się poznać ani czasu, by zrodziło się jakiekolwiek uczucie. W małżeństwie, to prawda, miłość zrodzona z szacunku pojawiała się sama. Może nie od razu. Potrzeba było niewątpliwie wiele dobrej woli. Okazało się jednak, że mężczyzna, który był jej drogi, pochodził z jej rodziny. Był kuzynem. Znała go i lubiła od dzieciństwa, nie myślała jednak o tym poważnie. Dopiero niedawno, gdy przyszedł moment podjęcia decyzji, dotyczącej jej przyszłości zrozumiała, że chciałaby, aby to właśnie on, ten kuzyn był jej mężem. Milczałyśmy wtedy długo. Zgadywałam o kim mówiła, jednak przed samą sobą nie chciałam się do tego przyznawać. Było mi jej szczerze szkoda. Zaproponowałam oglądanie telewizji, dla rozchmurzenia nastroju. Monsoon wedding, to był jedyny hinduski film, jaki miałam w tej chwili w domu. Farid wszystko porozdawał znajomym i rodzinie. Obiecałyśmy sobie przejażdżkę po mieście następnego dnia.

Jedynie ford miał klimatyzacje, wybrałyśmy więc ten samochód. Ranek był już upalny i słoneczny. W drodze do starego centrum opowiadałam Mariam o moich perypetiach, związanych z prowadzeniem samochodu.. Przez kilka pierwszych miesięcy w ogóle nie chciałam wsiąść do samochodu za kierownicę, po przeprowadzce do nowego stanu bałam się naszego nowego miasta, Pensacoli, która zdawała mi się ogromna. W istocie było to miasto dużo większe od Atmore, które posiadało trzy ulice na krzyż i supermarket po drugiej stronie autostrady, a wiec kilkadziesiąt metrów od naszego domu. Polskie prawo jazdyolskie pozwalało mi na trzymiesięczna jazdę bez american driving licence. Takie było prawo. Ja jednak jeździłam dużo dłużej bez amerykańskiego prawa jazdy. Aby je dostać należało zdać egzamin pisemny i praktyczny. Bałam się ogromnie, jednak gdy już oswoiłam się i z samochodem i z miastem udałam się do urzędu ruchu drogowego i policji i oblałam egzamin pisemny. Dopiero za trzecim podejściem gdy rozumiałam już wszystkie pytania, gdy miałam za sobą lekturę ze słownikiem podręcznika udało mi się uzyskać zadowalająco ilość punktów. Kolejnym etapem męczarni był egzamin praktyczny. Oblałam na parkingu. Za drugim jednak razem, nauczywszy się parkowania z duma odebrałam zaświadczenie. Stany Zjednoczone były dla mnie idealnym krajem tolerancji i równości. Wiedziałam że podoba mi się system prawny pozwalający obcokrajowcowi na otrzymanie tak zwanego ID czyli karty identyfikacyjnej na podstawie paszportu i ważnej wizy. Człowiek posiadający własne ID był już niejako u siebie. Nie traktowano go jak obcokrajowca. Stawał się jednym ze swoich. Mógł pokusić się o założenie konta bankowego. A że mówił z akcentem ? Połowa Amerykanów mówiła z akcentem, o ile w ogóle władała językiem oficjalnym.

Mariam słuchała moich wywodów w ciszy nie przerywając, w końcu zawstydziłam się mojej gadaniny i zagadnęłam ją o system pakistański. Czy był podobny. Prawda, angielski. Zrozumiałam że przyzwyczajona jest do lewostronnego ruchu. Wyraziła ochotę prowadzenia samochodu. Po długich zakupach mimo że padałyśmy ze zmęczenia, udałyśmy się jeszcze na prośbę mojej towarzyszki w okolice zacisznych małych ulic, gdzie samochodów było mniej i mogła ona siąść za kierownica i spróbować swoich sil. Bałam się ogromnie, jednak okazało się ze jeździ całkiem dobrze. Posiadała prawo jazdy, jednak ze względu na szaleńczy ruch uliczny i nieprzestrzeganie przepisów ulicznych w Karachi, wołała korzystać z usług szofera. Wiedziałam, że w Pakistanie rzeczą częstą było posiadanie służby, kucharki, praczki, odźwiernego, zapewne więc i funkcja szofera była nieodzowna. Rozmawiałyśmy dalej z ożywieniem, jednak wydawało mi się, że jest przygnębiona. Roztargniona, wciąż popełniała ten błąd, ktory przyprawiał mnie o nagłe bicie serca, wjeżdżała na złą stronę ulicy przy skręcie, a potem patrzyła na mnie przepraszająco i tłumaczyła się nawykami lewostronnego ruchu. Dopiero w domu po zajrzeniu do poczty emailowej zrozumiałam co ja gnębiło.

Droga Anno

Pisze ten list do ciebie, bo przyznam szczerze, nie potrafię ci tego powiedzieć prosto w oczy. A być może będzie nam łatwiej o tym później porozmawiać wiedząc, że najtrudniejsze mamy już za sobą. Właściwie nie byłam nawet pewna, czy powinnam ci w ogóle o tym mówić, ale zdecydowałam że tak. Chciałabym, abyś wiedziała. Chciałabym, abyś zrozumiała co czuję, abyś zrozumiała w jakiej jestem sytuacji. Bardzo cię polubiłam i mam nadzieję, z wzajemnością.

Anno. Muszę to wreszcie z siebie wyrzucić. Nie myśl tylko, że czynię tak, bo chcę by ktoś dzielił moje zmartwienia, nie. A może trochę? Anno, wczoraj wieczorem wyszłam do samochodu. Sądziłam że tam zostawiłam mój portfel, który jak wiesz przepadł na kilka godzin bez śladu. Wzięłam klucz, wiedziałam że wisi w kuchni, a nie chciałam ci przerywać pisania. Wiedziałam że jesteś zajęta. Znalazłam portfel pod siedzeniem, musiał się tam niepostrzeżenie wsunąć podczas jazdy, ale przyznam że znalazłam też coś więcej. Zaglądając pod fotel odkryłam szufladę i podkusiło mnie coś aby tam zajrzeć. To straszne, co mówię i wstydzę się samej siebie. Anno, zauważyłam że w dokumentach samochodu tam złożonych widnieje nazwisko Farida, tuż obok twojego. Macie oboje prawo do prowadzenia forda i ubezpieczenie również jest na was dwojga. Ale po co ja ci mówie to, co wiesz sama najlepiej? Chyba po to, aby sobie samej uprzytomnić że to jednak prawda. Farid i ty. Och, Anno! Życzę ci jak najlepiej. Nie wiem tylko dlaczego nie chciałaś mi nic powiedzieć, dlaczego Farid tak to wszystko ukrywa przed rodziną? Nie jesteś przecież obywatelką Marsa! Taka piękna kobieta, wykształcona, mądra, a teraz muzułmanka. Być może ta wiadomość może być trudna do zaakceptowania dla rodziny. Jesteś Polką, jesteś biała, zawsze będziesz inna, będziesz Europejką, no ale przecież nie można ukrywać się w nieskończoność! Rozumiem teraz twoje frustracje. Postaram się porozmawiać o tym z Faridem. Obiecuję ci, że to uczynię, jeśli wyrazisz zgodę, bo przecież nie wiem nawet dobrze jakie jest twoje zdanie. Jak ty czujesz się w takim tajnym układzie? Napisz, Anno, a może porozmawiajmy, gdy będziesz gotowa. Chciałabym być wciąż twoją przyjaciółką. Teraz już nie tylko korespondencyjną lecz rzeczywistą przyjaciółką. A to przychodzi trudniej.

Ale teraz skoro już ten list udało mi się napisać, to aby rozluźnić atmosferę i aby ciebie rozweselić, napiszę ci kolejny przepis. Możemy go też zaraz, jak przeczytasz ten list wykorzystać. Spaghetti. Ale uwaga! Z ostrym sosem. Spaghetti należy ugotować, długie nitki połamać – nie lubię jak mi się coś ciągnie kilometrami zanim trafi do ust. Należy również przygotować mięso mielone Tylko trzeba je dobrze odmrozić, zanim zaczniemy podsmażanie, a podsmażamy normalnie, na oleju. Gdy straci kolor surowizny, dodajemy pomidory pokrojone w drobną kosteczkę, cebulę, i rozgnieciony czosnek i całość jeszcze podsmażamy, tak aby pomidory się udusiły, potem do całości dodajemy sos pomidorowy, najlepiej z jakimiś warzywami. Dodajmy też pieczarki i przyprawy: zioła włoskie albo prowansalskie, czosnek w proszku, pieprz w proszku, sól. Wszystko do smaku, wedle upodobania. I nie zapomnij o tym ostrym sosie tiger. Smacznego życzę sobie i tobie. Czekam na znak jakiś, odpowiedź? I możemy zacząć gotować. A może ty znasz jakiś lepszy przepis na spaghetti?

Mariam

Subway czyli sandwich

bułki podłużne, takie które można łatwo na pół przekroić

pomidor w plasterkach

ogórki w plasterkach

pikle w plasterkach

świeży ogórek w plasterkach

oliwki pokrojone

olej

sol

pieprz

jakiś ostry sos pomidorowy

Ser w plasterkach

keczup

majonez

musztarda

Mariam chciała założyć w USA konto bankowe. Miała odpowiednie fundusze, które zamierzała wpłacić. Dlaczego chciała to jednak uczynić, nie wypadało mi zapytać. Czyżby chciała zostać dłużej? Czy może tutaj w Pensacola? Ogarnęło mnie przerażenie, Farid wracał za kilka dni. Po chwili jednak uspokoiłam się, opadło podniecenie, przypomniałam wczorajszy jej list. Czytałam ten niezadługi tekst kilkanaście razy próbując przeniknąć intencje autorki. Doszłam w końcu do wniosku, że jest szalenie niekonsekwentna, że coś, co prawdopodobnie starała się ukryć doskonale było widoczne w jej liście. Dlaczego na samym początku pragnęła wzbudzić moje współczucie? Pragnęła znaleźć zrozumienie dla jej sytuacji. Zerwanie z narzeczonym? Absolutnie! Jednak nie tylko o to chodziło. W miarę jak pisała miałam wrażenie, że zmienia ton, stara się tak układać słowa, by zdało się że to ja właśnie jestem osobą pokrzywdzoną. To mnie Farid nie chce przedstawić rodzinie, to ona odkryła, że Fahad to Farid. Ja również okryłam i zrozumiałam, że jej nieszczęściem nie jest zerwanie zaręczyn, fiasko perspektyw małżeństwa i samotność. Problem w tym, że żywi ona jakieś uczucia do Farida. Pytanie tylko czy wzajemne. Ta myśl tkwiła w moim umyśle bez ustanku, krążyła i drążyła, nie dawała spokoju, starałam się jednak zachować pozory spokoju na zewnątrz. Dobrze więc, zdecydowałam, zachowajmy się tak, jakby nic się nie zdarzyło. Niech każda z nas wie to co chce wiedzieć. A wiedziałam że obie znamy już pełną prawdę. Byłam pewna nawet, że Mariam wiedziała, że odgadnę jej uczucia do Farida. List napisany był przekornie i zawile. Kobieca logika, tylko druga kobieta może ją zrozumieć. Miałam wrażenie, że powstało miedzy nami jakby tajne porozumienie. Do końca nie wiedziałam jedynie czego ode mnie oczekiwała. Wiedziałam że czuła, że jestem jej potrzebna, ja wiedziałam że potrzebuję jej. Zawarłyśmy niepisany pakt, bez słow, bez jasno sformułowanych celów, bez zobowiązań. Jakże przedmiotową rolę grał tutaj wówczas Farid.

Zgodnie z życzeniem mojej towarzyszki udałyśmy się do banku. O ile myśl o bankach w Polsce zawsze doprowadzała mnie do rozstroju nerwowego o tyle tu, w Stanach wizyta w banku nasuwała mi tylko miłe i przyjemne skojarzenia. Błogość. Nieistniejące niemal kolejki, mili pracownicy i oczywiście drive thru, które tak dalece ułatwiały życie, że dziś myślę o nich z nostalgią i żalem. Trudno szaremu Polakowi wytłumaczyć nawet jaki komfort daje bankowy drive thru – możliwość skorzystania zarówno z bankomatu jak i z usług wpłat i wypłat bez potrzeby wysiadania z samochodu. Taką komfortową obsługę oferował każdy niemal, najmniejszy bank, w dużych miastach jak i na prowincji. Posiadała je więc i Pensacola. Jednak otwarcie konta było sprawą, którą należało załatwić oko w oko z bankierem. Personalnie. Towarzyszyłam Mariam do banku, który zdał mi się najprzyjaźniejszym wśród znanych mi instytucji. Pamiętałam, że tu właśnie wraz z Faridem otwierałam moje pierwsze konto. Domyślałam się że Mariam tak jak i ja wówczas, nie posiada nieodzownego social security number. Ten bank był jednym z niewielu, które pozwały obcokrajowcowi na posiadanie konta bankowego na pełnych prawach obywatela amerykańskiego. Wraz z Mariam przekroczyłyśmy progi maleńkiego oddziału na ulicy Bayou. Kilka formalności i po pół godzinie jej konto zostało założone.

Pozwoliłam jej prowadzić w drodze powrotnej, czuła się już dość pewnie w mieście. Prowadziła Forda, samochód dla inwalidów jak mówiło się w Polsce, automatyk, jedyny samochód jaki wielu Amerykanów potrafi prowadzić. Udałyśmy się w kierunku Mall – przestrzeni handlowej. Mariam udała się wprost do działu biżuterii. Wybrała delikatne kolczyki dla matki, zegarek dla ojca. Czekając na zapakowanie prezentów przyglądałyśmy się maleńkim diamentowym kolczykom.

-Czy wiesz że matka zdążyła już nawet zakupić dla mnie diamentowy kolczyk – spojrzałam na nią pytająco

– Oh, może nie wiesz. W momencie gdy panna wychodzi za mąż zakłada maleńki diamentowy kolczyk, po prawej stronie nosa– kiwnęłam potakująco.

– Zachowasz więc na przyszłość czyż nie? To musi być bardzo niewygodne, ale może nie bardziej niż te kolczyki na wardze czy języku – wzdrygnęłam się z niechęcią.

– Ha ha! To na pewno kwestia przyzwyczajenia, nie powiem ci nic o wygodzie czy niewygodzie ze względu na brak doświadczeń. Wiem jednak że jest to bardzo silna w Pakistanie tradycja. Ale wiesz.. – Mariam zawiesiła glos w zamyśleniu.

– Tak? – podchwyciłam. Jednak ekspedientka podała nam właśnie pracowicie zawinięte w ozdobny papier i wstążki prezenty. Mariam zapłaciła gotówką. Wychodząc ze sklepu zagadnęła jednocześnie zmieniając temat

– Proszę pomóż mi złożyć podanie o kartę kredytową. Wiem że można to zrobić online. Wiem ze jesteś ekspertem – uśmiechnęła się szeroko.

– Oczywiście, nie ma problemu, przypomnij mi o tym w domu. Ale przerwałyśmy wcześniejszy temat Mariam. Wiem że miałaś zamiar coś ciekawego powiedzieć. Kontynuuj.

– Już nie pamiętam, o czym mówiłyśmy?

– Chodziło o tradycję kolczyków?

– A tak. Ale ja nie o tym. Wiesz, pomyślałam tylko, że to tak jak noszenie obrączki w przypadku chrześcijan, prawda? Tylko że w razie rozwodu można ją zdjąć i wciąż jest się panną. Ha ha!

– Mariam! – roześmiałam się udając oburzenie. – jak możesz w ten sposób mówić! Zapomniałaś jednak że w chrześcijaństwie rozwodów nie ma.

– Właśnie, nie ma, ale są. Więc jak to jest? Natomiast w islamie rozwody są. Jednak w rzeczywistości, cóż, nie jest zbyt dobrze wdowom i rozwódkom, nie mają aż tak wielu chętnych do ponownego ożenku. Istnieje mit panny i dziewictwa.

– Tak wiem, słyszałam. Islam jednak zachęca do powtórnego małżeństwa. – zamyśliłyśmy się obie i w samochodzie zapanowała cisza aż do momentu gdy zobaczyłyśmy z daleka czerwone cegły domu. Mariam wprowadziła delikatnie samochód na podwórko jednak tuż przed domem zamiast nacisnąć hamulec nacisnęła mocniej na gaz. Spojrzałam na nią przerażona, zahamowała jednak na czas, tuż przed żywopłotem, który okalał ścianę domu wzdłuż chodnika, aż do drzwi.

– Oh, właśnie straciłam opinię wiarygodnego kierowcy!– westchnęła, najwidoczniej poważnie, jak czytałam z wyrazu jej twarzy, choć komentarz zmusił mnie raczej do nagłego wybuchu wesołości.

– Nie jest tak źle, każdemu może się zdarzyć mały błąd, na szczęście nie stratowałaś nam żywopłotu! Właściciel by nam tego nie darował. – spojrzałyśmy na siebie tym razem wybuchając jednocześnie szczerym śmiechem.

Tego wieczoru Mariam opowiedziała mi o swoich planach. Nie zamierzała pozostać u mnie dłużej niż do wtorku. Odliczyłam uspokojona dwa dni, Farid miał pojawić się w piątek. Desperacko pragnęłam, by nie doszło do ich spotkania.

Przed wyjazdem Mariam chciała abym nauczyła się jeszcze kilku istotnych umiejętności, bez których trudno jest się obyć w Ameryce. Zapragnęła również dowiedzieć się w jaki sposób poznać amerykański rynek pracy i jak na nim zaistnieć. Nie wyraziłam zdziwienia. To nie była moja sprawa. W miarę jednak jak tworzyłyśmy razem jej profile i jej życiorysy online dowiadywałam się coraz więcej o mojej znajomej. Skończony college, biegle opanowany angielski, znajomość komputera. Kwalifikacje niewielkie a jednak większe od tych jakie posiadali skromni pracownicy wielu amerykańskich biur. Mogła ubiegać się o pracę w biurze, czy jednak chciała? Islam nie zabraniał muzułmankom pracy poza domem, a jednak kontakty nieuniknione przecież z mężczyznami w biurze, były traktowane z dezaprobatą. Co na to matka? – odważyłam się zadać pytanie – Nie wie jeszcze. Och, na razie tylko szukamy, Anno. Właściwie chciałabym pracować w szkole, uczyć.

– Oczywiście, możesz. – przyznałam z wahaniem. Dowiedziałam się kilka tygodni później, że udało jej się uzyskać w Houston legalną posadę jako animator i nauczyciel w przedszkolu. Jako woluntariusz. Ja zaczynałam podobnie. Uśmiechnęłam się na myśl o własnych minionych już perypetiach.

Droga Anno

Jesteś tuz obok. Z odległości mojego biurka po przeciwległej stronie salonu widzę twoją sylwetkę złożoną w pół w półsiedzeniu, widzę jak pochylasz głowę nad laptopem na kolanach siedząc oparta o ścianę w naszym ulubionym kąciku, przy trzech oknach, w zagłębieniu salonu, na siedlisku z chodników, dywanów i tony poduszek. Widzę jak uśmiechasz się do siebie pisząc coś, może list, a może wiersz, a może nowy kawałek prozy. Nie chcę ci przeszkadzać. Wyglądasz tak cicho i spokojnie, nikt nie śmiałby ci przerwać nastroju chwili. Ta chwila i dla mnie jest cenna. Lubię patrzeć na ciebie, która jesteś tak zupełnym moim przeciwieństwem. Ty, jasna blondynka, o jasnych oczach, ten twój balejaż a la naturelle, rozjaśniane delikatnie pasemka włosów, niby pod działaniem słońca, a wiemy przecież obie, że słońce właściwie nie ma okazji włosów twoich rozjaśniać. Nie lubisz ostrego działania słońca, chustka okrywająca twoje włosy w zgodzie jest tak z islamem jak i z twoimi osobistymi upodobaniami do cienia, delikatności, jasności skóry. Spoglądam na ciebie może zbyt otwarcie i tak długo że w końcu rzucasz mi pytające spojrzenie. Och nic – mamrocę coś niewyraźnie i speszona odwracam głowę. Chciałabym tylko powiedzieć ci że bardzo cię lubię. Doprawdy, niezależnie od tego jak wiele nas dzieli, jak wiele, sama wiesz, między nami różnic kulturowych, różnic postrzegania, światopoglądu i języka, chciałabym byś wiedziała że uważam cię za przyjaciółkę. Nie znamy się jeszcze dość dobrze, Anno. Nie znamy. A jednak ja wyczuwam że mogłaby zaistnieć między nami przyjaźń. Przyjaźń pozbawiona zazdrości kobiecej. Może wyda ci się to wszystko paradoksalne, a może nawet odrobinę perwersyjne z mojej strony. Ale Anno, ja nie chcę stawać na drodze do twojego szczęścia. Nie chcę. Chciałabym tylko… Tylko liczę na to, że mogłybyśmy się rozstać jak przyjaciółki. Oczywiście nie takie przyjaciółki, jakich tysiące wokół nas. Nasza sytuacja jest inna. Jest między nami to napięcie, które zawsze i nieustannie będzie już chyba nam towarzyszyć, i ten jakiś nieznośny dystans, a jednak jest i zaufanie. Wiem, że mi ufasz, i wiem że ja ci ufam. Jest między nami ta więź, której nie spotyka się w związkach innych kobiet. Tylko nie zrozum mnie źle!. Wiesz że nie jestem wyzwoloną liberalną feministką! Jestem nieśmiałą, religijną kobietą pakistańską z niewielką w sumie wiedzą o świecie. Ale wiem, że nasza przyjaźń jest cenna i wyjątkowa i właśnie przez tego mężczyznę, ktory stanął miedzy nami może stać się ona jeszcze bardziej niecodzienna. Oczywiście żadna z nas nie wie jak potoczy się życie. Co Allah przyniesie? Ja jednak wierzę w pozytywne rozwiązania. Wierze w szczęście. A co do nas, nigdy nie zapomnę naszych długich rozmów, naszych wypraw do miasta, spacerów i zwierzeń, i wspólnego gotowania. Mam nadzieję, że docenisz, moja droga, przyspieszony kurs gotowania jaki ci zaoferowałam!

Anno, bądźmy poważne, choć życie takie nie jest. Nie bywa. Wplątuje nas co chwila w najprzeróżniejsze niemądre sytuacje, które poważne nie są. Są zaś groteskowe. Niech dla nas życie będzie po prostu jak gotowanie, improwizacje z wykorzystaniem przypadkowych przepisów. Takich jak ten, jeszcze jeden, który chciałabym, byś dołączyła do swojej kolekcji. Właściwie, co ja mówie, to nie jest żaden przepis. To tylko rada, co uczynić gdy w lodówce właściwie jedynie składniki pierwsze, a nic ciepłego do ust włożyć się nie da. Czasu mało. Bywają w supermarketach takie małe podłużne bułeczki, kup cztery, każde z was zje zapewne po dwa takie sandwicze. Rozetnij wzdłuż i każdą z tych kanapek posmaruj jak majonezem, musztarda, masłem. W każdą z bułek włóż plasterek sera – to może być szwajcarski z dziurami, gouda czy cokolwiek innego – oraz rozmaite warzywa: plasterki piklowanego ogórka, plasterki pomidora, świeżego ogórka, pieczarek, papryki, jalapino dla niego. Jeśli wolisz kanapkę na zimno to jest gotowa, jeśli zaś zdecydowanie na ciepło, włóż ją wówczas na kilka minut , tak by ser się za bardzo nie rozpuścił, do opiekacza lub piekarnika.

Anno, dostrzegam kątem oka że spoglądasz na zegar. Rzeczywiście. Czas na mnie. Na nas. Moja walizka jest już gotowa. Wyślę jeszcze ten list. A może jeszcze zdążymy napić się wspólnie herbaty. Mam nadzieje że pozostaniemy na zawsze przyjaciółkami, a żaden mężczyzna nie stanie pomiędzy nami i nie stawi nas w pozycji wyboru. Ty zawsze będziesz dla mnie przyjaciółka, cokolwiek zdecydujesz. Salam wiec. Mój samolot za godzinę, na pewno przeczytasz ten list, gdy będę już w drodze do Houston. Pozdrawiam.

Mariam

chińska pakistańska

kurczak – ½ całego

jajko

kapusta biała – ¼

mieszanka chińska mrożona – ½ paczki

marchewki – 3 szt

ryż basmati – 1 szkl

sos ostry chiński

sól

pieprz

olej sojowy – 1 łyżeczka

zupa :

½ kurczaka

1 cebula

2 marchewki

1 jajko

½ puszki kukurydzy

skrobia kukurydziana (cornstarch)

Tęskniłam za Faridem. Odległość leczyła nasze problemy, nasze kłótnie wietrzały i stawały się mało ważne. Odpływały w cień. Odległość wydobywała we mnie to, co zdawało mi się najcenniejsze, moją dla niego czułość, moje przywiązanie, to czego nie chciałam nazywać miłością. Co to jest miłość? Chwilowe zauroczenie. Nie wierzyłam już w miłość, choć tak często padało miedzy nami – kocham cię. Umiałam powiedzieć to w wielu różnych językach. Absurdalny był fakt że nie potrafiłam sobie przyswoić tej prostej frazy w języku mojego męża, w urdu. Nie, to zdecydowanie nie był język prosty, nie przypominał żadnego ze znajomych mi języków. Był odległy i dlatego mnie pociągał. Ten język, ta kultura, o której właściwie nic nie wiedziałam, a właściwie wiedziałam tylko, że mój mężczyzna nie był jej typowym reprezentantem. Nie wierzyłam w miłość tak jak nie wierzyłam, że Farid jest typowym Indusem. Nigdy nie chciałam obiektywnie przyznać że ujawniał cechy, które sama stereotypowo przypisywałam tej rasie i tej kulturze. Obwiniałam go o lenistwo, beztroskę, o brutalność i okrucieństwo. Tej kulturze zawdzięczałam jednak jego barwną, ciekawą, radosną naturę, jego przywiązanie do tradycji i religii. Nie wierzyłam w miłość samą w sobie. Wierzyć zaczynałam, że prawdziwy związek rodził się w momencie gdy uczucie zauroczenia wygasało, a silne postanowienie o byciu razem zastępowało jego miejsce. To silne postanowienie, ta decyzja że jest nam lepiej razem niż oddzielnie dawała mi siłę przetrwać wszelkie burze, wszelkie problemy.

Farid przyjechał z Houston około północy. Godzinę wcześniej położyłam się zmęczona spać, z telefonem komórkowym na poduszce. Kołatały w głowie opowieści o szkodliwości fal radiowych. Byłam jednak zmęczona, a wiedziałam że muszę się obudzić na dźwięk dzwonka telefonu. Nie chciałam, aby czekał. Nie chciałam czekać. Bardzo za nim tęskniłam.

Ale w końcu był. Stał obok mnie patrząc jak przygotowuje herbatę z mlekiem. Zdążyłam już odgrzać chińską potrawę i chińską zupę, którą dla niego przygotowałam. Nie tknęłam jedzenia. Czekałam aż wspólnie zjemy kolacje, nie zadałam mu wiec pytania sztandarowego – czy był głodny? Był czy nie był głodny, jedzenie w samolocie nie mogło mu smakować. Był tak wybredny. Poczułam na sobie jego wzrok. Spojrzałam uśmiechając się i zastanawiając, czy potrafił odgadnąć tok moich myśli. Bardzo często zaskakiwał mnie fakt, że właśnie – tak. Potrafił. Uśmiechnęłam się jeszcze raz, bardziej już do swoich myśli niż do niego. Patrzył na mnie łagodnie. Nie wiedziałam właściwie, dlaczego tkwił tu w kuchni obok mnie. Nigdy tego nie robił. Coś miał w zanadrzu, co najchętniej by z siebie wydobył na światło dziennie, półmroczne, nocne? Ale ja nie chciałam wiedzieć. Cokolwiek to było. Wiedziałam że uśmiechając się jednocześnie zamykam mu usta. Uśmiechałam się bowiem tak, jak uśmiechać się już nauczyłam. Robiłam to świadomie. A jednak uśmiechałam się niewinnie i czule, i tak, że zaciągałam zasłony z tiulu milczenia, ciszy i miłości, że żadne niechciane niemiłe prawdy nie miały prawa się ujawnić w tej właśnie chwili. Potem. Może potem, gdy zdecyduję się zrezygnować z zasłony, gdy uśmiechnę się zwyczajnie. Farid nie mówił wciąż nic. Herbata była gotowa. Wziął jedną z przygotowanych tac. Biorąc ją z moich rak jednocześnie pocałował mnie delikatnie, nienamiętnie. Zdałam sobie wówczas sprawę, że był to nasz pierwszy od jego przyjazdu pocałunek. Tak. Nigdy nie całował mnie w obecności innych. Dotknął delikatnie moich dłoni na lotnisku, poczułam jego dotknięcie na moich kolanach w drodze powrotnej z lotniska i czułe przytulenie w drzwiach domu. I ten brak pocałunku.

– Czy masz ochotę na daleką podroż, Anno? – zagadnął mnie przy późnej naszej kolacji. Siedzieliśmy w ciszy, nie włączył telewizora, co zdawało mi się dziwaczne i niecodzienne.

– Oczywiście, dlaczego nie. A gdzie mięlibyśmy się wybrać, czy to niespodzianka?

– Oh nie, szczerze mówiąc myślałem o odwiedzeniu Miami. Nigdy tam nie byłaś, prawda? Mięlibyśmy okazje zajrzeć także na wystawę Internet World i … – zawiesił glos na chwilę, zastanawiając się może w jaki sposób sformułować zdanie – i musze się pojawić również w Jacksonville. Na rejestracji.

– Jakiej znów rejestracji? – moje przerażenie musiało być tak wielkie, że zamiast wprowadzić go w stan rozdrażnienia, rozbawiło.

– Oh nie bój się kochanie – mówił ze śmiechem – moje zachowanie też nie jest na miejscu, sprawa jest dość poważna i nie będę się zapewne śmiał w momencie, gdy okaże się że moje papiery są nieważne i muszę natychmiast opuszczać Stany. Wydaje mi się, że wspomniałem ci jednak wcześniej coś o rejestracji dla Pakistanczykow. Nie?

– Hmm może, cos mi świta, chyba wysłałeś do mnie emaila z zawiadomieniem o konieczności rejestracji, wydaje mi się, że niedokładnie przeczytałam tę informacje. Przepraszam, ale nie pamiętam już dokładnie o co chodziło.

– Otóż wszyscy Pakistanczycy, którzy nie są obywatelami amerykańskimi muszą się stawić na rejestracji w najbliższym im ośrodku urzędu do spraw cudzoziemców i imigracji i przedstawić dokumenty zaświadczające o ich legalnym tutaj pobycie. Ogromna biurokracja, trzeba przedstawić wizę, umowę o pracę, czeki, stan bankowy i o wiele więcej jeszcze. Nie wchodźmy w szczegóły, mam te dokumenty już przygotowane. Boli mnie jednak głowa na samo wspomnienie. Moglibyśmy jednak urządzić sobie miłą wycieczkę w cieplejsze rejony Florydy. Wspaniała okazja zwiedzenia tamtejszych plaż!

– Zgadzam się. To dobry pomysł, choć nie rozumiem idei rejestracji. Wiesz, zdawało mi się że twój status już wygasł, czy byłby to więc dobry pomyśl? Rejestrowanie się, sprawdzanie dokumentów. Zresztą nie mówmy o tym dzisiaj, masz racje – zawołałam szybko widząc jego zbolałą minę – wszystko będzie w porządku, porozmawiamy jutro, spakuję torby w godzinę i możemy rano jechać – mówiąc to zabrałam naczynia z łóżka, gdzie jedliśmy posiłek, ściągnęłam obrus, który chronił pościel przed pobrudzeniem i przygotowałam łóżko do spania. Była druga nad ranem. Zmęczona wsunęłam się po chwili do łóżka obok Farida i usłyszałam jego równy oddech.

Droga do Jacksonville zająć nam miała ponad siedem godzin, od rana zaczęłam więc już przygotowania do podroży. Pozostało już tylko spakowanie naszych rzeczy. Farid spal długo, nie chciałam go budzić, zdecydowałam jednak, że pogoda stawała się nieznośna i trudno będzie nam podróżować w upale południa. Śniadanie, prysznic, praca. Minęło jeszcze kilka godzin, zanim opuściliśmy dom. Farid wciąż z komórką przy uchu, kontynuując rozmowę z klientem, który tuż przed naszym wyjazdem zadzwonił do biura. Tak zresztą wyglądały wszystkie nasze podróże. To nie był czas swobodnych rozmów i prywatności. Dla niego to była forma pracy poza biurem. Ja jeszcze przez godzinę byłam w stanie korzystać z mojego laptopa, wkrótce jednak skończyła się bateria. Laptop na skutek ciągłego przełączania, podłączania i przenoszenia ulegał częściowej destrukcji. Moje laptopy zawsze towarzyszyły mi wszędzie, w łóżku i w kuchni. To była moja książka kucharska, biurko gdzie pisałam i rysowałam. Farid zawsze twierdził ironicznie, że odczuwa zazdrość, widząc mnie z laptopem w łóżku. I ja miałam podobne odczucie w momencie gdy i on pojawiał się w łóżku z komputerem, było to jednak świetne miejsce do pracy, biorąc pod uwagę naszą domową, internetową sieć bezprzewodową.

W miarę zbliżania się do Jacksonville wzmagał się mój niepokój. Udało mi się pomiędzy jednym a drugim telefonem zadać mu pytanie o wizę, o jego status. Doskonale wiedziałam że otrzymał wizę pracowniczą kilka miesięcy wcześniej, jednak znałam problemy, jakie pojawiły się później. Wiza miała zapewnić odpowiedni status, ta wiza miała być drogą do zielonej karty. Niestety Farid po uzyskaniu wizy zamiast udać się po stempelek w swojej ambasadzie amerykańskiej w Pakistanie, pozostał w USA. Podobno możliwe było zalegalizowanie statusu w Stanach właśnie za pośrednictwem rejestracji. Nie chciałam dać temu wiary. Docieraliśmy już powoli do celu i moje nerwy napięte były jak postronki, a umysł wypełniały nieciekawe obrazy. Obawiałam się wszystkiego, obawiałam się, że może on zostać zaaresztowany, deportowany, uwięziony, pozbawiony możliwości wytłumaczenia swej sytuacji, która nie była łatwa do wytłumaczenia. Wiadomo, że urzędnicy komplikacji nie lubią. W Jacksonville ponad trzy godziny oczekiwałam na Farida. Zmówiłam wszystkie znane mi na pamięć modlitwy, sury i fragmenty Koranu. Nie byłam w stanie czytać zabranych ze sobą książek. Literki skakały przed oczyma a linijki myliły się, nie potrafiłam się na niczym skupić. Gdy pojawił się w końcu, gdy zobaczyłam jego sylwetkę zmierzająca ku samochodowi i nieprzeniknioną minę zrozumiałam, że wszystko jest w porządku. W istocie, Farid uzyskał numer rejestracyjny wpisany na wizie turystycznej którą posiadał w paszporcie. Nie było jednak mowy o przedłużeniu i aktualizacji pobytu i statusu, ani o stemplu wizy pracowniczej w paszporcie.

– A wiec nie zaaresztowali mnie. Nie. Człowiek który mnie przesłuchiwał nie grzeszył inteligencją. Każda sytuacja zdawała mu się legalna. Świetnie. Jestem tu legalnie i pracuję legalnie.

– A jednak wszyscy prawnicy twierdzą że to nieprawda.

– Tak. Przed chwilą jeszcze raz rozmawiałem z jednym z nich. Och, nie mam ochoty o tym teraz mówić. Jedźmy do Miami, kochanie. Będzie dobrze. Ostatecznie wyjadę do Pakistanu i będę się starał o wizę pracowniczą w paszporcie na podstawie mojej petycji. A może wyjedziemy do Meksyku? Wystarczy przekroczyć granice aby uzyskać nowy legalny status w USA.

– Na podstawie której wizy? Turystycznej? Och, strasznie to wszystko zagmatwane, Farid!

– Tak, na podstawie turystycznej która jest wciąż ważna oraz na podstawie petycji o wizę pracowniczą. – wydawało mi się to bardzo podejrzane i ryzykowne, jednak nie powiedziałam już nic, aby nie psuć naszego nastroju. Zaczęliśmy myśleć pozytywnie. Skierowaliśmy się w stronę Miami, gdzie oczekiwały nas dwa tygodnie pracy i wypoczynku. Jednak więcej wypoczynku – marzyłam w duchu.

Droga Anno

Assalaam Alaikum

Znalazlam prace! Poważną pracę, tym razem! Znalazłam pracę, za którą będę otrzymywać pensję, ale nie jest to niestety legalne. Wiem, co o tym sadzisz. A może zmieniłaś zdanie? Widzisz Anna, mieszkam tu z ciotką, wdową. Jej dzieci już dawno opuściły dom. Mam więc komfort. Rozumiesz co mam na myśli, prawda? Nie muszę chodzić non stop w chustce w domu, i chować się ze względu na obecność mężczyzn. Tu mężczyzn po prostu nie ma. Jest tylko ona i ja. Jest dobrze. Opiekuję się ciotką, która ostatnio sporo chorowała. Ona właśnie znalazła mi tę pracę w biurze. To najprostsze i najnudniejsze, co możnaby robić. Układanie sterty papierów, porząkowanie dokumentów i odbieranie telefonów. Moja szefowa jest kobietą. Jestem zadowolona. Starcza mi pieniędzy na życie. A przecież i tak nie zabawię zbyt długo w Stanach. Matka powiedziała już, że za miesiąc powinnam planować powrót do Pakistanu. Ona tymczasem szuka, szuka uparcie nowego kandydata na męża. Po co ja o tym mowię? Moje myśli wciąż błądzą wokół tego tematu. Nigdy nie opowiedziałam ci jak to się stało, co się stało. Teraz nie wiem, czy będę w stanie opowiedzieć. Wiesz, to po prostu takie wstydliwe. Upokarzające. Zerwane zaręczyny. Byłam bardzo naiwna. Byłam zapatrzona w tego mężczyznę, wykształconego, posiadającego dobrą pracę jako specjalista komputerowy w jednej z wielkich firm amerykańskich. Jednak dopiero tu, na miejscu, stwierdziłam że mu nie ufam. Wcale nie był tak dobrym muzułmaninem, za jakiego go cała rodzina uważała. Nasza rodzina. Kiedyś niechcący zdarzyło mi się podsłuchać rozmowę jednej z jego ciotek. Niepochlebne opinie. Jakieś historie, których nie chcę powtarzać. Zaczęłam się bać. Na pewno powiesz, że wpadłam w panikę, że nie miałam żadnych podstaw do podejrzeń. Masz rację. Nie miałam żadnych podstaw ani dowodów, ciotka mogła mówić o rzeczach, o których nie miała pojęcia. Ot, plotki. Daleko posunięte wnioski. A jednak wiedziałam, że nie chcę za niego wyjść po prostu. A może ja po prostu nie chciałam za niego wyjść i szukałam tylko pretekstu? Matka nie powiedziała ani słowa. Wyjechała żegnając się ze mną milcząco. Uścisnęła mnie bez słowa. Bez jednego słowa. Oh., nie chcę o tym nawet myśleć! Ale opowiedziałam jej wszystko. Wiedziała, ze moje podejrzenia mogły być nieprawdziwe a jednak po prostu bez słowa wyszła i przeprowadziła rozmowę z jego matką. I tak się stało. Do dziś wszyscy myślą że była to ostateczna decyzja moich rodziców, nie moja.

Czuję się taka pusta. Choć przecież minęło już tyle czasu. Tyle tygodni. Wstaję rano i wychodzę do biura. Po południu jestem już w domu. Właściwie dzieje się tak od momentu gdy spotkałam Farida. Anno, długo myślałam czy powinnam ci to powiedzieć, ale chcę. Chcę byś wiedziała. Pamiętasz, wróciłam do Houston tydzień temu. Zaraz po moim przyjeździe ciotka oznajmiła mi, że powinnyśmy odwiedzić rodzinę w Houston. Ona chciałaby ich odwiedzić. To prawda że mieszkała w pewnym oddaleniu od wszystkich i rzadko zdarzało jej się kogokolwiek odwiedzać. Wybrałyśmy się więc. Ciotka Rabia i wuj Ahmed mieszkali w jednym z komfortowo urządzonych apartamentów, niedaleko dzielnicy, w której zawsze robiłyśmy zakupy ze względu na mnogość sklepów hinduskich. To był duże zgromadzenie rodzinne. Tam zastałam Farida, który tego samego wieczoru jeszcze miał wracać do Pensacola. Widzieliśmy się z daleka. Nie zamieniliśmy jednak ani słowa. Mężczyźni i kobiety bawią się, biesiadują, plotkują oddzielnie, a jak wiesz, on jest moim dalekim kuzynem. Nie jest mahram. Czyli należy do tych których mogłabym poślubić.

Ale dlaczego ja o tym mówię? Po prostu chciałabym, byś wiedziała jak to było, gdyby Farid sam coś o tym wspomniał. Czuję się niezręcznie pisząc o tym. Przejdę może do przepisu.

Proponuję, abyś zrobiła potrawę, którą my w Pakistanie nazywamy chińską. Jest podobna do chińskich potraw warzywnych jednak w smaku dużo ostrzejsza. Spróbuj. Na pewno polubisz. Przede wszystkim sprawdź czy masz ryż basmati. Ugotuj szklankę na sypko. Odstaw. Skrój kapustę białą w paseczki i zacznij ja podsmażać na głębokiej patelni na oleju. Do niej dosyp mieszkankę mrożoną chińską,warzywną. Jeśli nie masz takiej wówczas skomponuj: marchewki, seler, por, pędy bambusa, pietruszka, zielony groszek. Podsmażaj wszystko aż będzie pół miękkie. Do warzyw dodaj podzielonego na kawałeczki ugotowanego w wywarze kurczaka – jednocześnie pół wkrój do zupy. Potem usmaż jajko tak jak jajecznicę i wrzuć je do podsmażanych warzyw. Delikatnie wymieszaj. Na koniec dodaj do potrawy sos ostry chiński, sos sojowy, sól, pieprz, oraz ugotowany ryz. Co do zupy – do wody rosołowej wrzuciłaś już zapewne cząstki kurczaka, starte na tarce warzywa, które się w wywarze gotowały, taraz dodaj kukurydzę. Rozrób w szklance wody skrobię kukurydzianą i wlej do gotującej się zupy, zamieszaj dobrze. Na koniec do wciąż gotującej się delikatnie zupy wlej surowe białko – żółtko trzeba było usmażyć w jajecznicy i wrzucić do potrawy chińskiej – wciąż mieszając tak aby równomiernie się ścięło w zupie. To wszystko. Zawsze podawaj potrawę wraz z zupą chińską.

Pozdrawiam

Mariam

Czesc IV

deser

sałatki owocowe

3 szklanki mieszanych owoców zaleznie od sezonu obrane, bez nasion, I pokrojone na małe kawałki

(banany i pomarancze są podstawą. Jabłka, gruszki, nektarynki, śliwki, guava, mango, czereśnie, ananas, kiwi, winogrona najlepiej bez nasion)

4 łyżki świeżego soku z cytryny

2 łyżeczki pieprzu chilli

1 łyżeczki nasion kminku w proszku

1 łyżeczki papryki słodkiej w proszku

1 łyżeczki soli

1 łyżeczki czarnego pieprzu

1/2 łyżeczki mięty

1 łyżeczki imbiru w proszku

Farid zdecydował się na wyjazd. Pakistan. Wciąż miał przed oczyma obraz kraju. Wciąż mówił o nim, o Karachi, o domu rodzinnym, rodzicach i przyjaciołach. Podniecała go myśl o wyjeździe do tego stopnia, że nie starał się poświęcić ani chwili rozważaniom, jakie konsekwencje mogła pociągnąć za sobą ta decyzja. Byłam przerażona. Bez powodu? Bezsensownie? Być może, a jednak jako urodzona pesymistka widziałam wszystko zawsze w najciemniejszych barwach i rzeczywiście wielkiej siły woli wymagało rozjaśnienie ciemnego płótna obrazu. Chciała być optymistką, chciała myśleć pozytywnie, oddalała myśli o jego ewentualnej utracie możliwości powrotu do USA. Starała się bardzo. Bardzo. Tymczasem jednak oddawała się zawzięcie pracy. Tyle rzeczy należało w biurze załatwić przed jego wyjazdem. Farid podpisywał tony upoważnień, przenosił linie telefoniczne na jej nazwisko. W całym tym ferworze pracy zdecydowali oboje o przeprowadzce. Co robiłaby Anna sama w ogromnym domu, którego nigdy właściwie nie udało jej się polubić? Wynajęcie apartamentu? Tak, to wydawało się odpowiednim posunięciem. Jednak wahanie. A jeśli jego pobyt w Pakistanie przedłuży się, jeśli ona zechce odwiedzić rodzinę w Polsce, pozostać tam na dłużej, jeśli sama wpadnie w tarapaty wizowe. Wspaniałym rozwiązaniem zdała jej się propozycja Kate, przyjaciółki i współpracowniczki, która była przecież nieoceniona w dniach moich depresji, naszych problemów, jego problemów. Pracowała przecież dla firmy Farida od samego niemal początku. Kate miała więc wolne piętro w swoim uroczym domku ocienionym drzewami. Piętro było w stylu poddasza. Kate zgodziła się, aby nam to pięterko wynająć. Wspaniale. Annie spodobał się pomysł, Farid niechętnie go zaakceptował. Nie potrafiła przecież i nie chciała tłumaczyć mu po raz kolejny, że nie chciała mieszkać sama. Nie znosiła samotności. Nie umiała zapełnić ciszy ani muzyka ani myślami. Od dziecka mieszkała w wielopokoleniowym domu rodzinnym. Nie chciała mieszkać sama. Na tym koniec. Rozpoczął się więc kolejny etap. Kolejna przeprowadzka.

Kate mieszkała w domu położonym o dwie ulice dalej. Bay boulvard. Zabawna nazwa dla tak maleńkiej ulicy, prawda było jednak to ze wille i domki stojące na tym wysokim brzegu należały do strefy zatoki, the bay. Z tarasu domu, w którym mieliśmy zamieszkać dzięki uczynności naszej przyjaciółki, widać było ocean, częściowo jedynie przysłonięty wiekowymi drzewami wyciągającymi pokręcone konary na terytorium sąsiada tuż przed nami, na samym wybrzeżu. To była zaniedbana posesja. Rzadko koszona była tu trawa, czego nie mogły dostrzec władze miasta, w przeciwnym razie właściciel płaciłby wysokie kary, notorycznie. Taras był ogromny, nigdy jednak nie mieliśmy okazji wykorzystać jego zalet. Nikt nigdy nie miał okazji potknąć się o leżące tam z niewiadomych powodów deski, nikt nie zaciągnął sobie swetra o gwoździe wystające tu i ówdzie z drewnianej balustrady. Farid nie pomyślał nawet o udaniu się na taras. Jego codzienna trasa to kuchnia na dole, wspólna z przyjaciółką, łazienka nasza na górze, łóżko, mata do modlitwy, łazienka i znów kuchnia. Nigdy nie podchodził do szafy, za którą ja byłam odpowiedzialna. Znajdował swoje ubranie przygotowane rano na łóżku. Żyć nie umierać – śmiała się moja przyjaciółka. Ja jednak byłam tak do tego przyzwyczajona, że nie zwracałam uwagi na jej komentarze. Zresztą lubiłam zarówno kupować jak prać, prasować i wybierać ubrania dla mojego męża. Po prostu to lubiłam. Tak jak lubiłam robić dokładnie to samo dla siebie.

Lubiłam nasze nowe mieszkanie na piętrze. Skośne ściany, dość duża łazienka pozbawiona drzwi. Bardzo duża wnęka schowka na ubrania Cały pokój nie posiadał żadnego mebla poza materacem i jedną komodą z szufladami oraz metalową wąska i wysoką, fantazyjnie powyginaną szafką z półkami, które zajmowały moje nieliczne książki. Kolory łagodne i jasne. Niebieski i biały i elementy zieleni. Dwa kwiatki. Dwa narysowane przeze mnie pastelami rysunki. Żaden z moich obrazków nie pasował do łazienki, której złoto-żółta oryginalna tapeta uniemożliwiała mi dokupienie jakichkolwiek sensownych dodatków. Mydelniczka, zasłonki do wanny zakupione zostały w kolorze przezroczysto-białym. Lubiłam patrzeć na niego gdy brał prysznic. Spoza zasłony. Lubiłam wiedzieć, że on robi to samo. Kochaliśmy się zaraz potem. Tylko po to aby wziąć prysznic jeszcze raz. Razem. Byłam nieraz zmuszona kilkakrotnie wskakiwać pod prysznic – całe ciało musiało być czyste przed modlitwą.

Nie lubiłam gotować w kuchni przyjaciółki. Ta jasna, pełna słońca kuchnia była szalenie miłym miejscem, jednak nie lubiłam robienia roti na kuchence bez ognia. Nie mogłam robić roti! Frustracja. Ceniłam te placki o wiele wyżej od amerykańskiego chleba. Czasami jednak nie gotowałam nic. Zamawialiśmy pizze albo wychodziliśmy na kolację. Bywały okazje. Tak ważna, jak nasza rocznica ślubu. Tak niemiła jak fakt, że on niedługo wyjeżdżał do Pakistanu. Poszliśmy wówczas do restauracji włoskiej. Olive garden posiadał rzeczywisty urok, mimo że była tylko jedną z sieci popularnego w Ameryce systemu franchise. Zamówiliśmy pizzę i spaghetti. Czarna chustka pakistańska, którą dostałam od niego przeszkadzała mi trochę w jedzeniu. Zdążyłam ją już ubrudzić. Zawsze zastanawiałam się jak kobiety zakrywające usta potrafią pić spod zasłony, bo jeść nie sposób.

Gdy po dwu godzinach opuszczaliśmy Olive garden, kierując się do samochodu, Farid kontynuując naszą rozmowę podczas lunchu na temat jego wyjazdu do Pakistanu, powiedział coś, co sprawiło że na chwilę przystanęłam i zamilkłam, oszołomiona i zaskoczona jego słowami.

– A jeśli poznasz kogoś podczas mojej nieobecności, i polubisz, wiedz że nie będę stawał wam na drodze do szczęścia.

– Farid! – wykrzyknęłam w końcu cicho gdy oprzytomniałam. – jak możesz tak mówić? W ogóle po co o tym mówisz i myślisz? Tak jakby było ci wszystko jedno! Jakby… – zabrakło mi tchu – I nie będziesz zazdrosny? I nie będziesz starał się mnie odzyskać? – dodałam jeszcze wciąż pełna żalu i zdumienia.

– Nie będę. Dlaczego miałbym. Chcę, abyś była szczęśliwa, więc jeśli będziesz z nim szczęśliwa, co mam do powiedzenia?

– A jeśli kochać będę was obu? – zapytałam przewrotnie na przekór samej sobie i temu co pierwotnie chciałam powiedzieć

– Nie bądź śmieszna. To niemożliwe – odrzekł i potem już cisza. Cisza, której żadne z nas nie przerwało. Oboje badaliśmy własne myśli i własne serce. – A jeśli… A jeśli …

Assalaam alaikum, Anno

Powrót do Karachi nie odbył się bez problemów. Jechałam jak wiesz sama. Moi rodzice wrócili wcześniej, a bracia postanowili zostać w Stanach Zjednoczonych kilka tygodni dłużej. Podróż samolotem była bardzo przyjemna, jak nigdy udało mi się całkowicie uspokoić i zapomnieć o przeogromnej ilości kilometrów, jakie dzieliły mnie od ziemi. British airways. Rzadko zdarza mi się lecieć tymi liniami, są wyjątkowo ekskluzywne i drogie jednak komfort lotu jest cudowny. Wygodne siedzenia, słuchawki do odsłuchu radia lub TV, koc, poduszka ciepłe skarpety, chusteczki nawadniane, pachnące, osobisty ekranik na którego kanałach mogłam obejrzeć kilka filmów jeden za drugim. Niezależnie od innych pasażerów. Każdy wybierał sam własny seans.

W ostatniej chwili kupowałam bilet na samolot. W ostatniej chwili również poinformawalam załogę samolotu, że przyjmę jedynie wegetariański posiłek i nie było to żadnym problemem. Zawsze mieli do dyspozycji dwa typy posiłków. Liniami brytyjskimi łatało tak wielu Azjatów, Hindusów Pakistanczykow! Obserwowałam zachowanie stewardów w momencie turbulencji i lotu w chmurach. Stanowili oni większość. Stewardess było niewiele. O ósmej rano byłam w Londynie i stamtąd czekał mnie już samolot do Dubaju i kolejna przesiadka do Karachi.

Ale mówiłam o Karachi. Czasami nie mam ochoty opowiadać o Pakistanie, aby nie dołączać się do grona ludzi stwarzających dziwną psychozę jeśli chodzi o kraje muzułmańskie. Niezależnie od panującej wojny, zamachów, działalności terrorystów i epidemii chorób Pakistan się nie zmienia. Dla nas mieszkańców jest to wciąż ten sam kraj. To prawda, wojsko okupuje lotnisko, w rożnych częściach miasta policja i wojsko są obecne. To prawda, wyprawy na północ kraju są niebezpieczne, wciąż toczą się walki w na granicy z Kaszmirem. Kobieta samotna nie powinna podróżować, kobieta posiadająca męża, braci, ojca nie powinna podróżować bez ich opieki. Obcokrajowiec kobieta nie powinna w ogóle zapuszczać się samotnie wgłąb kraju. Ale ludzie wciąż podróżują. I fakt, że zatrzymało mnie wojsko w Karachi na lotnisku i urzędnicy imigracyjni zapytując o towarzystwo mahram czyli mężczyzny z mojej rodziny był dla mnie naturalny. Odpowiedziałam że leciałam z Houston samotnie, że oczekuję na lotnisku na przyjazd ojca. Pokiwali głowami i kazali czekać w jednostce imigracyjnej nie zaś na zewnątrz. Czekałam. Dopiero po kilku godzinach ojciec, który dowiedział się dzięki władzom lotniska, o co chodzi dotarł do mnie. Zabrał do domu. Nareszcie. Byłam w Pakistanie. Byłam w Karachi.

Nie zapomniałam o twoim przepisie! To przepis na sałatkę owocowa. Jest jej wiele odmian, ja wybrałam tę, którą lubię najbardziej. Pochodzi z Indii gdzie urodził się mój ojciec. Oto ona:Włóż wszystkie owoce do salaterki i zmieszaj z sokiem cytrynowym. Zmieszaj wszystkie przyprawy, cztery łyżki świeżego soku z cytryny, dwie łyżeczki pieprzu chilli, jedną łyżeczkę nasion kminku w proszku, jedną łyżeczkę papryki słodkiej w proszku, jedną łyżeczkę soli, jedną łyżeczkę czarnego pieprzu, pół łyżeczki mięty, jedną łyżeczkę imbiru w proszku. Zmieszaj dobrze. Przykryj salaterkę i wstaw do lodówki , co najmniej na godzinę.

Pozdrawiam

Mariam

Halva

2 łyżki Sujji (kasza manna)

2łyżki oleju

4 łyżki cukru

1/2 szklanki wody

3 małe kardamony

żółty barwnik (opcjonalnie)

Od tygodnia już trwała nasza przeprowadzka do nowego biura. Domowe biuro przestawało istnieć. Krążyłam wokół biurka Farida jak ptak, szukajac co by tu jeszcze bezpiecznie schwycić i zapakowac do toyoty, co by tu jeszcze niezauważalnie zapakować do pudeł i wynieść do nowej siedziby firmy. Byłam zmęczona. Z upartością osiołka codziennie pakowałam do samochodu kilkanaście kartonów i wywoziłam je o dziesięć minut drogi samochodem do biura na ulicy Gonzalez. Przeprowadzki trwały do późnych godzin nocnych, gdy Farid siedział jeszcze przy komputerze, już po kolacji.

Jednego z tamtych dni, gdy chandra niemal mnie nie opuszczała jak wierna przyjaciółka, wyjechałam późnym wieczorem do biura. Ostatnie dni przeprowadzki. Testowałam połączenia internetowe na świeżo założonych liniach telefonicznych. Nie rozstawałam się wtedy z laptopem. Usiadłam przy złożonym poprzedniego dnia moim biurku i spojrzałam w zamyśleniu w okno. Laptop właśnie schwycił chciwie połączenie internetowe, wyskakiwały na raz wszystkie messengery, ich okienka zajmowały pulpit, kolejno je minimalizowałam. Kilka wiadomości od Farida, który czekał w domu na kontakt ze mną. Za oknem zrobiło się ciemno, usłyszałam szelest deszczu, który coraz gwałtowniej walił w szyby. Padało rzęsiście. Wyjście w tej chwili było niepodobieństwem jednak i za godzinę sytuacja nie uległa zmianie. Chciałam iść do domu. Zmęczenie dawało mi się we znaki. Samochód wyładowany po brzeg, zapakowany meblami, których nie miałam możliwości sama wnieść po schodach do biura. Czekały na Farida. Woziłam je już od dwu dni. Lało. Wyjeżdżając na główną ulicę zaczęłam myślami towarzyszyć Faridowi. Nie mogłam sobie wyobrazić, że już za kilka dni miałam zostać sama. Sama z biurem i problemami. Samotna. Aż do mojego wyjazdu do Polski. A potem kto wie, kiedy przeznaczał nam los spotkanie. Farid miał przecież trudności z uzyskaniem wizy. Jego ulubionym autoironicznym stwierdzeniem było to, że „potrzebuje on wizy nawet po to, by odwiedzić toaletę.” Nie wiedziałam, że niedługo miało mieć miejsce pewne nieprzyjemne wydarzenie, które sprowadziło na mnie depresję trwającą aż do momentu wyjazdu Farida.

Ulewa nie zmiejszała się ani odrobinę. W pewnym momencie, przy pierwszym skrzyżowaniu, po przejechaniu zalednie kilkuset metrów ogarnęła mnie panika. Nie widziałam niemal nic. Poza szybą ściana wody. Zdecydowałam więc zakręcić i złożyć nieoczekiwaną wizytę April, która mieszkała niedaleko naszego biura. Mendoza street, i numer piąty. Poczułam ulgę widząc palące się w oknie światło. April tak trudno było zwykle zastać w domu. Dziś jednak wszyscy już chronili się zapewne w zaciszu własnych domów, jedynie ta szalona, ta wariatka Anna miała idiotyczne pomysły przejażdżek w strugach deszczu. April powitała mnie piskiem radości. To była cała ona. Entuzjazm i optymizm. Energia i zdecydowanie. Poczęstowała mnie swoją włoską sałatką i grzankami i już po chwili siedziałyśmy z jej urządzonym w stylu marokańskim salonie, który przesycony był intensywną ciemną czerwienią. Plusze, tiule i woalki. W zagłebieniach murów malowanych na śnieżno biało jej instalacje, obrazy i rzeźby. Zaczęłyśmy rozmawiać o sztuce. Jak zawsze. O naszych projektach, jej wystawach, moich książkach. Nie wiedziałam kiedy minęły dwie pełne godziny i przygasła za oknem ulewa. Dyskusję przerwał nam dźwięk mojej komórki.

– Tak tak , kochanie, już jadę do domu. Musiałam gdzieś się zatrzymać. Lało rzęsiście. .. Tak, u April. Będę za pół godziny. Pa. Salam alaikum. – moje tłumaczenia nie mogły uspokoić jego wzburzonego głosu. Myślał, że coś się stało. Że najgorsze. I jakże mogłam nie zadzwonić. W istocie. Mogłam zadzwonić. W towarzystwie April byłyśmy jednak całkowicie poza światem rzeczywistym, byłyśmy w naszym świecie. Jaka szkoda, że wkrótce miałam ją stracić, tę przyjaciółkę muzułmankę, odbierającą na tych samych falach, która rozumiała mnie jak nikt.

– Ale obiecaj mi, że przyjedziesz do Europy. Och, jeśli nie chcesz do Polski, spotkajmy się gdzie indziej. Paryż? Londyn?

– Ale dlaczego nie? Moja znajoma miała ostatnio wystawę w Warszawie. Ale wiesz, nazwy miejsce nie pamiętam. Dobrze. Obiecuję. Spotkamy się. A ty! Ty nie zapomnij zaprosić mnie na promocję swojej pierwszej książki! – rozstałyśmy się w śmiechach i rumieńcach. Podniecone wysnutymi projektami. Może nie taka znów smutna miała być ta przeszłość?

Udaliśmy się z Faridem następnego dnia do biura, aby wyładować meble i rozgościć się w nowym miejscu. Farid zdecydował w końcu przenieść siebie i swój komputer. Słyszałam wiec wciąż jego narzekania na brak kawy, na niedobrą herbatę, brak mleka. Woziłam bowiem wszystko z domu do biura i często rozmaitych rzeczy zapominałam. – To nie dom, mój drogi, skończyła się wygoda – odpowiadałam więc tylko na wszystkie jego marudzenia. W takim nastroju, oboje od tygodni lekko zdenerwowani poszliśmy oglądać salę konferencyjną, w której mieliśmy przyjąć naszych klientów przyjeżdżających za kilka dni do Pensacola. To miał być ostatni kontrakt zawarty przez Farida przed wyjazdem.

Sala była właściwie nieduża, zamazana tablica, której nie można było już doczyścić chemicznymi środkami, ślady flamastra przebijały kilkoma warstwami. Miejsce spełniało jednak wszystkie nasze wymagania i oczekiwania pod względem wyposażenia.

– Dobre miejsce na salę wykładową dla ciebie. Zawsze chciałaś uczyć. Kursy języków obcych? Co ty na to? Jako wynajmująca biuro mogłabyś wykorzystać tę salę do różnych celów – nieoczekiwanie przerwał ciszę, gdy staliśmy pośrodku sali każde zatopione we własnych myślach.

– Być może. Nie myślałam o tym jeszcze – powiedziałam opryskliwie, choć prawdą było że myślałam o tym wiele. Lekcje były dobrym pomysłem, jednak uparcie brnęłam dalej agresywnie odnosząc się do jego wypowiedzi – Nie wiem, czy będę na to miała czas, wobec konieczności nadzorowania całego naszego biura.

– Oh nie żartuj. To nie jest tak wielka odpowiedzialność, ani nie pochłonie ci to aż tyle czasu. Będę nadzorował biuro z Pakistanu.

– Nie mówmy o tym. Nie wiem jak długo zostanę w Pensacola. Chciałabym wyjechać do Polski! Zapominasz o moich problemach wizowych!

– O czym ty mówisz? – obruszył się. Nie możesz wyjechać już teraz, poczekaj aż wrócę do Stanów. Nie możesz zostawić biura Kate. Zastanów się

– Dlaczego ty się nie zastanowisz nad konsekwencjami, jakie pociągnie za sobą twój wyjazd? A jeśli nie będziesz mógł wrócić? A jeśli odmówią ci wstemplowania wizy pracowniczej w paszporcie? Sam mówiłeś że jest taka możliwość! Wtedy pozostaniesz zupełnie bez wizy!

– Nie panikuj, Anno! Dobrze, jesteś zdenerwowana. Porozmawiamy później. Chodź, jedziemy na obiad. Daj kluczyki, ja prowadzę. – skierowaliśmy się w stronę Forda.

Nastała chwila milczenia, ledwo jednak wyjechaliśmy na ulicę, rozmowa powróciła na dawne tory. Nie umiałam powstrzymać potoku żalu i przygnębienia. Robiłam mu wyrzuty, że wyjeżdżał do Pakistanu właśnie teraz gdy nowe biuro dopiero powstało, gdy wiele rzeczy było dla mnie wciąż jeszcze zagadką. Widziałam jak wzrastała jego irytacja i jak próbował ją powstrzymywać. Wiedziałam również, że prawdziwy powód do wyrzutów był inny, ten którego nie śmiałam wyciągnąć na światło dzienne. Myślałam wciąż o tym, że Mariam niedawno wyjechała do Pakistanu. Czyż nie mieszkali oboje w Karachi? Dlaczego tak spieszył się, aby wyjechać do domu? Czy to była zazdrość? Nie wiedziałam. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Wiedziałam natomiast, że Farid podjąwszy decyzję o wyjeździe w ogóle nie przyjmował moich racji i skarg. Był na nie obojętny. W pewnym momencie ta postawa zmieniła się jednak w agresywną, gdy usłyszałam jak on z kolei wyrzuca mi, że nie potrafię się usamodzielnić i podjąć odpowiedzialności, że myślę o wszystkim tylko w czarnych kolorach. Próbowałam przeczyć. W końcu, zdenerwowana, wypaliłam nie w porę – jeśli nie będę dawać sobie rady, jeśli będzie mi tu źle i samotnie, po prostu zostawię wszystko i wyjadę do Polski, ot co! Cała ta historia z wizami doprowadza mnie już do szalu!

– Oczywiście! Teraz gdy zainwestowaliśmy już kilka tysięcy w nowe biuro oraz nasze wizy, ty mówisz mi że jest ci wszystko jedno i po prostu wyjedziesz do Polski?

– Dlaczego z tobą każda rozmowa schodzi na temat pieniędzy? Wciąż tylko pieniądze i pieniądze! – powiedziałam rozżalona nie zauważając, że rozmowa przybiera dość tragiczny obrót i oboje tracimy nad sobą kontrolę.

– Świetnie! W takim razie mnie jest już wszystko jedno. Ja wychodzę, rób co chcesz, nie chce cię znać. Do widzenia! – mówiąc to zatrzymał gwałtownie samochód, wjechawszy w małą ulicę po prawej, wyłączył silnik, zostawił kluczyki w stacyjce i wysiadł. Po prostu wysiadł i zanim zdałam sobie sprawę z tego, co właśnie się stało widziałam go już jak szedł o kilkanaście metrów dalej piechotą w stronę głównej ulicy i domu. Cała sytuacja zdała mi się wówczas groteskowa. Nie mogłam uwierzyć, że tak właśnie się zachował, że tak się zachowaliśmy oboje, nie mogłam uwierzyć że to, co przed chwila się stało, rzeczywiście miało miejsce. Znałam go zaś na tyle, by wiedzieć, że tego typu kłótnie trwały długo. Byłam jakby otępiała. Miałam ochotę płakać jednocześnie i śmiać się. Mając wciąż poczucie groteskowości sytuacji, pojechałam za nim prosząc, by wsiadł do samochodu. Odmówił Pozwoliłam mu iść do domu na piechotę. Najwyraźniej taka była jego wola. Sama nie pojechałam do domu. Czego szukać miałam tam, w tym pustym miejscu, z którego niemal całkowicie się już wyprowadziliśmy, gdzie pozostało jeszcze kilka cięższych mebli, czekając na ostateczny termin wyznaczony nam przez właściciela. Jeździłam po mieście, bezcelowo. Pojechałam na wybrzeże. Spacer mnie nie uspokoił. Wracając, zauważyłam Farida, jak szedł chodnikiem. Minęła już niemal godzina. Do domu nie było blisko. Wiedziałam że nie ma sensu ponawianie pytań. Pojechałam do koleżanki. Nasze poddasze wydało mi się obce. Zaczęłam się niepokoić, gdy po kilku godzinach jego wciąż nie było.. Zasnęłam. Nie usłyszałam czy dotarł do celu czy nie. Dopiero wyszedłszy na zewnątrz zauważyłam że nie ma toyoty, byłąm pewna, że pojechał do biura. Tego dnia nie wrócił na noc. Czekałam długo. Podobnie następnego, prawdpopodobnie nocował w starym domu, gdzie pozostały wciąż jeszcze dwa materace. Nie pojawiłam się w biurze kolejnego dnia. Nie miałam siły spojrzeć mu w oczy. Może ta rozłąka była nam potrzebna – myślałam. Wyciszymy się i oboje zastanowimy nad sytuacją i nad przyszłością. Tak przecież już bywało. – pocieszałam sama siebie. Farid pojawił się w domu trzeciego dnia. Bez słowa robił sobie herbatę i śniadanie. Odpowiedział na moje assalam alaikum, jednak nie padlo ani jedno słowo odpowiedzi na kolejne moje pytania dotyczące posiłku. Stałam przy kuchni przygotowując warzywa na zupę i chińskie danie. Nie zadawalam już więcej pytań, przyjmując jego milczący sposób zachowania podobnym milczeniem. Gdy zagotowała się jednak woda zasypałam mu herbatę i po chwili przygotowałam mu ja z mlekiem i podałam. Podziękował, wypił i wyszedł. Nie wiedziałam czy w ogóle coś jadł. Nie miałam odwagi podnieść na niego oczu, nie chciałam by widział, że płaczę. Wiedziałam że to wprowadzi go po raz kolejny w irytację. Czekałam więc aż nadejdzie odpowiednia chwila do rozmowy. Zaczynało mi wszystko ogromnie ciążyć. Trudna komunikacja, oschła i zimna w biurze, jej brak w domu przez kolejne kilka dni Farid nie wracał na noc do domu, przychodził aby przebrać się, zrobić sobie herbatę jaką lubił, z hinduskiej mieszanki, z mlekiem.

Zbliżał się dzień w którym ostatecznie należało wyprowadzić się ze starego domu. Zajęłam się więc pakowaniem. Tym razem na moje pytania Farid odpowiedział jasno i konkretnie, mogłam zabrać wszystko, zamierzał wrócić na poddasze do domu Kate. Odetchnęłam. Poczułam się nagle bardzo zmęczona. Miałam ochotę na odpoczynek, chociaż dziesięć minut w łóżku. Obiecałam więc że zajmę się ostateczną przeprowadzka i zawiadomię go w momencie gdy trzeba będzie wynosić cięższe sprzęty. Konwersacji tej wciąż nie można jednak było nazwać rozmową. Sucha wymiana suchych faktów. Musiałam się położyć. Czułam się opuszczona i samotna, miałam ochotę żebrać o odrobinę czułości i kilka miłych słów i czułam że jeśli za chwile się nie położę, upadnę lub zemdleję. Zastanawiałam się jakie uczucia towarzysza omdleniu. A może jest to tak nagła utrata świadomości że żadne uczucia się nie pojawiają? A może.. a może.. Usnęłam. Obudziłam się dopiero po ponad trzech godzinach. Było już po południu. Przygotowałam sobie szybko herbatę i udałam do starego domu. Toyota. Farid. Po chwili wahania weszłam jednak. Zastałam go w łazience w momencie obmycia przed modlitwą. Wycofałam się cicho spoglądając tylko z drugiego pokoju przez półotwarte drzwi. Widziałam jak bardzo powoli mył ręce, twarz, szyję, stopy. Wyszedł i skierował się do dużego pokoju, gdzie na podłodze leżała mata do modlitwy. Pod wpływem odruchu wstałam wzięłam druga matę i ułożyłam ją nieco z tyłu, chcąc przyłączyć się do modlitwy. Farid rozpoczął. Wiedząc, ze stoję za nim, wypowiadał odpowiednie części na głos. Allahu Akbar. Jednocześnie schylaliśmy się i klękaliśmy kłaniając. Dawno nie czułam tak wielkiego spokoju jak podczas tej właśnie modlitwy. Po skończeniu siedział długo bez ruchu na klęczkach. Odwrócił się w końcu i przytulił mnie widząc że płaczę. Słyszałam tylko już jego słowa. To był dziwaczny potok słów, zmieszanych. Żal obok czułości, złość obok spokoju. Jak rwąca rzeka. Raniły mnie te słowa, jednocześnie uspokajając. Wiedziałam że musiał je z siebie wyrzucić. Słyszałam jak narzekał na niezrozumienie i moją niewdzięczność, jak mówił, że nigdy nie odmawiał mi pomocy ani pieniędzy, ani czułości, starał się mnie kochać tak jak potrafił. – Nie ufał mi? Jak mogłam myśleć że on kiedykolwiek mi nie ufał! To ja dawałam dowody że mu nie ufam, myśląc że wyjedzie i zostawi mnie samą. I te pieniądze, przecież to nie było ważne. Tak bardzo go zraniłam! Nie wiedział, czy to zajście, ta kłótnie odnowi to co było miedzy nami. – W mojej głowie mieszały się moje myśli i jego słowa. Nie wiedziałam już które są czyje.

Przypomniałam sobie nagle jak kiedyś ze śmiechem mówił, odpowiadając na moje narzekania, że nie dość często powtarzał mi zapewnienie, że mnie kocha. – Gdy przestanę cię kochać, na pewno to poczujesz i zauważysz. – Czy przeżywaliśmy właśnie ten moment? Czy to już? Te kilka dni, gdy nie byliśmy razem, gdy byliśmy razem fizycznie a oddzielnie duchem, były nie do zniesienia. Byłam psychicznie i fizycznie zmęczona jego obojętnością. Brak czułości wysusza i zniechęca. Wróciłam świadomością do tego, co on mówił. A on mówił wciąż o braku zaufania do niego. Musiałam nieostrożnie zranić jego dumę męską, jego ego.

Nagle wstał odsunął mnie od siebie i wyszedł. Usłyszałam odgłos silnika. Zapewne pojechał do biura. Wstałam więc powoli, oszołomiona znów nie wiedząc za bardzo co się stało i co dalej. Zaczęłam sprzątać i wynosić przedmioty do samochodu. Tej nocy przyszedł na poddasze. Było po północy. Poczułam tylko jego cieple ciało i otaczające mnie ramiona. Tak mi go brakowało.

Wspólnie skończyliśmy wyprowadzkę ze starego domu, bez jednego konfliktu, bez jednego gwałtownego słowa czy podniesionego tonu globu. Spokojnie. Oboje jednak czuliśmy, że coś między nami zwietrzało, czy uleciało. Nadchodził dzień jego wyjazdu. Powoli zaczęłam pakować jego walizkę. Starałam się nie myśleć o jego wyjeździe, koncentrować uwagę na mało ważnych codziennych sprawach: skarpetki i koszule, wpłaty i wypłaty z banku, kilka wierszy, herbata trzy razy dziennie. Z mlekiem. Jakiś obiad. Pakistański.

Lot o godzinie osiemnastej. Przygotowałam obiad. Bardziej niż zwykle denerwowały mnie palniki bez gazu, bardziej niż zwykle przypaliło mi się roti. Wszystko leciało mi z rąk. Kate spoglądała na mnie spod oka, milcząco. Podczas zmywania poczułam lekki uścisk, gdy podeszła, objęła mnie i szepnęła kilka ciepłych słow. I wyszła. Zostaliśmy sami. Miałam nadzieję, że Farid nie będzie chciał już tego dnia jechać do biura. Tam mało pozostało czasu. Spoglądałam na jego głowę pochyloną nad komputerem. Siedział w jedynym z małych foteli w saloniku na pograniczu kuchni. Siedziałam tuż za jego plecami przy wysokim kuchennym stole na jednym z trzech barowych stołków. W ciszy. Piliśmy herbatę, która zawsze smakowała jednakowo dobrze. Po kilku godzinach, gdy nie było go już w obok mnie, gdy wiedziałam Że lecieć musiał wówczas gdzieś ponad oceanem spokojnym, przywoływałam tę scenę picia herbaty, gdy nie spagladalismy sobie w oczy a jednak czuliśmy wzajemnie swoją obecność. Nie ciążyła nam cisza, nie przeszkadzały mi odgłosy messengerów, ani jemu moje szczękanie naczyniami gdy sprzątałam ze stołu. Czysta codzienność, a jednak wydawała się tak inna. Po tej jednej kłótni wszystko zdawało się inne i codzienność niecodzienna. Jakby droższa. Ważniejsza.

Dostałam pierwszy po wyjeździe jego e-mail. Pamiętam że otwierałam list z biciem serca, tym większym że nieoczekiwanie, w momencie gdy już miał się otworzyć, zawiesił się program. Kolejno zamykane procesy nie pomogły. Kilka minut oczekiwania które tylko powiększyły moje napięcie i obawę. Dlaczego się właściwie obawiałam? Przecież rozstaliśmy się w zgodzie, przecież było jak dawniej. – przekonywałam samą siebie. Otworzyłam jeszcze raz po restarcie komputera wiadomości, czytałam i powoli zaczynałam przyjmować do świadomości, że nic nie było już takie ja dawniej. –

Anno, chciałbym aby Mariam została moja żoną.

Zawsze ja kochałem..

chociaż ty nie wiedziałaś o tym.

Nie znałaś naszej historii.

Była zaręczona,

nie wiedziałem że jest mi przychylna.

Teraz wiem.

Kocham was obie. – Ah tak? Nieoczekiwanie dla samej siebie przyjęłam postawę ironiczną, a może postawę obronną. I ten jego styl pisania każdego zdania w oddzielnej linijce. Przejrzysty. Widoczny. Każde zdanie było niezależne i niezależnie od innych niosło wiele informacji. – Czy zgadzasz się na to?

Chciałem się z tobą rozwieść.

Tyle konfliktów tyle problemów

ale Anno, nie potrafię bez ciebie żyć.

Mariam jest Pakistanką, rozumie mnie

i zachowuje się tak, jak tego oczekuję,

nie wiedziałem że odwzajemnia moje uczucia do momentu, gdy nie powiedziała mi o tym,

Ty jesteś inna. Tęsknię za tobą.

Ale jedź do Polski. Tak. Jedź do Polski.

Miałaś racje. Odpocznij. Przemyśl wszystko.

I powiedz mi, co zdecydowałaś.

Jeśli zdecydujesz się zostać ze mną, masz rezerwacje na lot do Pakistanu. Za cztery tygodnie. Czy to wystarczająco dużo czasu na podjecie decyzji?

Chce cię zobaczyć. Przyjedź. – Przyjedź. Tak? A widzisz.. Mówiłam, że można pokochać więcej niż jedną osobę.

Salam Anno,

Chciałabym, aby cały ten list wyrażał tylko jedno – moją przyjaźń dla ciebie. Nie. Ona nie jest ani łatwa ani czysta. W istocie byłoby milion dwieście powodów, dla których nie mogłabym cię zaakceptować jako moją przyjaciółkę. Ale jesteś już teraz moją siostrą w islamie. I jesteś mi bliska. A co najważniejsze jesteś kobietą. Rozumiem cię więc i ty, jak sadzę, możesz mnie zrozumieć. Ale ten list poza wyrażeniem mojej dla ciebie przyjaźni ma jeszcze przekonać cię o moim uczuciu dla Farida. To nie jest wczorajsza historia. To historia wieloletnia, a właściwie nie tak. Nigdy go nie kochałam. Może wciąż nie kocham tak jak ty. Czy ja w ogóle wiem, co to jest miłość romantyczna, co to jest zakochanie i pasja miłości? Nie wiem. Jestem Anno, muzulmanką i Pakistanką o tradycyjnym wychowaniu. Farid o tym wszystkim wie. Jednak jest to mężczyzna, któremu ufam, a to jest najważniejsze. I wiem że mnie nie skrzywdzi. I ufam tobie. Proszę powiedz mi, jaką decyzję podjęłaś, abym i ja mogła podjąć swoją.

Mariam

PS. Halva to bardzo stary tradycyjny deser induski. Nie przypomina halvy arabskiej. Włóż kaszę mannę i olej do garnka razem z nasionami kardamonu i smaż aż zrobi się delikatnie brązowe, na bardzo małym ogniu, w międzyczasie połącz wodę i cukier, gotuj tak, aby powstał syrop. Dodaj syrop do sujji czyli manny , uważaj abyś się jednak nie poparzyła, może pryskać! Wszystko to gotuj na małym ogniu, tak, aby uzyskało odpowiednią gęstość. Jeśli chcesz uzyskać halvę w kolorze, dodaj barwnik do syropu zanim wlejesz syrop do sujji.

Ten przepis zamyka właściwie całą tę listę przepisów, które ci podałam w listach. To był ostatni stopień wtajemniczenia. To deser, to zwieńczenie posiłku typowo pakistańskiego. Opisałam ci w pierwszych listach dania najprostsze, potem uczyłaś się trudniejszych. Kilka małych dygresji europejskich miało tylko udowodnić może, że my, Pakistańczycy nie jesteśmy aż tak zadufani w sobie, aż tak odcięci od świata. My też podatni jesteśmy na wpływy obce. Akceptujemy je, choć przekształcamy na swój sposób. Te wszystkie przepisy, te potrawy, które zapewne złożyłaś w swoim notatniku tworzą idealny posiłek pakistański. Od dań warzywnych bhadźi, przez mięsne obowiązkowe – salan, aż do sałatek chutney, dodatków, sandwichy i w końcu smakowitego przesłodkiego deseru. Bo w Pakistanie nie lubimy letniości i nijakości. Smak powinien być zdecydowany. Ostry lub słodki. Lub ostrosłodki.