Chcesz otrzymać prezent?

Up for a gift?

Zapisz się do newslettera!
Subscribe!

    * Sprawdź na co się zgadzasz (Privacy policy)

    <!doctype html public „-//w3c//dtd html 4.0 transitional//en”>

    [do strony głownej/home page/page initiale][

    [ Koniec aktu I]

    [Akt I Scena 1 (rozstanie)][Scena
    2 (zagubienie)
    ][Scena 3 (zstąpienie)]

    [akt II][akt III]

     

    Orfeusz i Eurydyka

    czyli

    kompozycja

    na trzy klawesyny na
    cztery ręce i violę d´amore

    je ne peux pas dire ce que veux

    je veux dire ce que je ne peux

    j’entends des sons étranges

    j’entends des mots étranges

    ca fait que je me sens étrangement

    ca fait que je me sens une étrangere

    j’ai pris l’habitude de penser dans une langue étrangere

    ca venait facilement

    chaque partie de ma personalité appartanait a une autre
    langue

    et maintenant je ressens quelque chose d’autre

    je ressens quelque chose de nouveau

    je ne connais pas cette partie de moi-meme

    comment puis-je apprendre moi-meme

    il y a des mots dans mon interieur

    il y a des mots qui ont besoin d’etre exprimés

    je dois apprendre la nouvelle langue

    la nouvelle langue

    la langue a personne

    la langue perdue

    oubliée pendant des siecles

    la langue morte

    la langue de la mort

    la langue de l’amour

    nie potrafie powiedziec czego chcechce powiedziec czego nie potrafie

    slysze dziwne dzwieki

    slysze dziwne slowa

    sprawiaja ze czuje sie obco

    sprawiaja ze czuje sie jak obcy

    zwyklam myslec w obcym jezyku

    to bylo latwe

    kazda czesc mej osobowosci nalezala do innego jezyka

    a teraz czuje cos innego

    czuje cos nowego

    nie znam tej czastki mnie

    jak moge nauczyc sie siebie

    sa we mnie slowa

    sa slowa ktore musza byc wypowiedziane

    musze nauczyc sie nowego jezyka

    nowego jezyka

    niczyjego jezyka

    zagubionego jezyka

    zapomnianego przez wieki

    martwego jezyka

    jezyka smierci

    jezyka milosci

    i can’t say what i needi need to say what i can’t

    i hear strange sounds

    i hear strange words

    it makes me feel strange

    it makes me feel a stranger

    i used to think in a strange language

    it was coming easily

    every part od my presonality belonged to the other language

    and now i feel someting else

    i feel something new

    i don’t know this part of me

    how can i learn myself

    there are words inside me

    there are words that need to be expressed

    i have to learn the new language

    the new language

    nobody’s language

    lost language

    forgotten for ages

    dead language

    death’s language

    love’s language

     

    Akt I

    rozstanie * zagubienie
    * zstąpienie


     

    scena I
    r o z s t a n i e

     

    „A delightful solitary grove of laurel and cyprestrees,
    surrounding a little plain, upon which stands the tomb of Eurydice.

    Orpheus with an attendance of Youths and Damsels then
    Love.

    Choral:Ah, Eurydice, thou beautiful shade if yet thou
    haunt’st this fatal urn –

    Orfeo: Eurydice

    Choral: Hear the groans, lamentations and fighs that
    are dolefully spread around for thy lake.

    Orfeo: Eurydice

    Choral:Listen to thy unfortunate spouse who drown’d
    in his tears calls upon thee and complains like the turtle-dove bewailing
    the loss of her lovely mate.

    Orfeo: Enough, no more, O my companions. Your grief
    aggravates my own. Strew the ground with purple flowers, adorn the marble
    with garlands and leave me to myself. I will remain here alone amidst these
    mournful and dark shades in the melancholy society of my woes.”

    [W.Gluck, “Orfeo ed Euridice”]


    „Wspaniała samotna kępa
    drzew laurowych i cyprysowych otaczająca mały plac, na którym stoi grób
    Eurydyki.

    Orfeusz w grupie Młodzieży
    i Dam oraz Amora.

    Chór: Ach, Eurydyko,
    piękny cieniu, jeśli jeszcze nawiedzasz tę fatalną urnę –

    Orfeo: Eurydyko

    Chór:Usłysz jęki, lamenty
    i …… , które smutno unoszą się ponad tym jeziorem.

    Orfeusz: Eurydyko

    Chór: Słuchaj nieszczęsnego
    małżonka, który zatopiony we łzach woła do ciebie i skarży się jak …..
    opłakująca stratę swej miłej towarzyszki.

    Orfeo: Dosyć, już dosyć.
    O , moi towarzysze. Wasz smutek pogłębia mój własny. Pokryjcie ziemię purpurowymi
    kwiatami, przystrójcie marmur girlandami i zostawcie mnie samego. Zostanę
    tu samotnie pomiędzy tymi smutnymi i ciemnymi cieniami w melancholijnym
    towarzystwie moich tros
    k.

    [tł.J.C.]

     

    Południe lata. Zieleń trawy, ciemna głębia
    lasu, żółcące się pojedyncze główki dzikich słoneczników, które wścibsko
    towarzyszą bielejącemu płową plamą zbożu. Lekki powiew wiatru przesunął
    dłonią pieszczotliwie po główkach smukłego żyta – zafalowało, potem pochylił
    ku ziemi noski owsa każąc mu kłaniać się ziemi samej muskając ją długimi,
    wyblakło-zielonkawymi jeszcze, długimi wąsami. Nagły ruch i zamieszanie
    w smukłych żółciejących zbożowych szeregach…Wszędobylski wiatr? Delikatnie
    jsze
    było jednak to muśnięcie, kobiece, z nutą melancholii, smutku, zamyślenia
    i źdźbłem zapachu perfum balsamu i olejków, który wsiąkł i wtopił się w
    woń trawy powietrza rosy i kwietnych pyłków. Trącała długa zwiewną suknią
    mijane trawy i byliny, które de
    ptane
    przez nieczęstych wędrowców wpełzały nieustannie na polną ścieżkę. Ona
    szła szybko, nieostrożnie lekkim krokiem jak duch, bezcieleśnie… Nieobecnym
    wzrokiem spoglądała przed siebie i na rozległość pejzażu pól. Jej sylwetka
    mała zgrabna gibka wkrótce
    znikła w
    głębi lasu, zasłoniły ja zazdrośnie zwieszające się gałęzie brzozy, zamknęły
    się za nią i skryły rzędy sosen i świerków. Pozostał zapach nieokreślony
    kuszący i słodki, zapach kobiecej skóry wtopiony w lepką woń żywicy iglastego
    lasu.
    Gdzie jesteś Eurydyko? Gdzie odeszłaś?

    Pamiętam cię taką jak byłaś, piękna delikatna
    i gibka, zwiewna. Nie wiem…nie zrozumiem nigdy dlaczego musiałaś odejść.
    Dlaczego ty? Śmierć jest pozbawionym logiki i bezsensownym następstwem
    decyzji Boga… Twoje życie , twoja miłość była dla mnie darem, czemu wiec
    ten dar mi tak szybko odebrano? Kto potrzebuje cię bardziej niż ja, Eurydyko?
    Bóg… czymże było jej życie, przestrzeń dni policzonych aż do śmierci
    wobec wieczności, w której Bóg pozostaje… czymże byłoby j
    ej
    długie życie niestrącone w młodości lecz snujące się aż do wieku starczego
    przy moim boku wobec wieczności w której Bóg się chroni… czymże jest
    ludzkie życie wobec wieczności w której Bóg się zasklepia…mgnieniem i
    chwilką. A jednak ona odeszła teraz
    ,
    jednak kopię jej grób teraz, nie za lat sto, które przecież byłyby …mgnieniem
    i chwilką wobec wieczności…w której On dusi się wiecznie…od-wiecznie…

    Nagły silny podmuch wiatru przewrócił wysoki
    o wąskiej szyjce dzban z kwiatami, stojący u kamiennego podnóżka grobu.
    Pękła malowana czerwono skorupa naczynia, pociekła strużką woda, rozsypały
    się bezradnie łodygi, potargały główki kwiatów. Orfeo wyrwany z zadumy
    wciągnął głębokim oddechem zapach wiatru, ze zdziwieniem poczuł delikatnanutę
    kobiecych perfum. Gdzie jesteś Eurydyko?

    Tu jestem Yan…- odpowiedziała cicho,
    przytulając się do leżącego obok mężczyzny. – Obudziłam cię? Przepraszam…zawsze
    gdy nie mogę zasnąć słucham muzyki.. ona mnie uspokaja. nastawiłam bardzo
    cicho. – szepnęła z żalem – i naprawdę usnęłam. miałam sen…nie pamiętam
    jaki. Smutny…musiał być smutny bo czuję jeszcze ten smutek i nie znam
    powodu.

    – Dobrze, zostaw, nie wyłączaj, wiesz,
    że lubię tę operę, jednak o siódmej nad ranem…chciałbym jeszcze zasnąć.
    Chodź bliżej. – przysunął ją do siebie. Leżeli oboje na boku. przytulił
    do siebie jej ciało, znalazło się miękko w zgięciu jego ciała. Odprężyła
    się pod dotykiem delikatnym i pieszczotliwym jego dłoni. Zamknęła oczy,
    poczuła pocałunek za uchem
    i jego regularny
    oddech na swej szyi. Jak cudownie było czuć tę ciepłą bliskość jego nóg
    bioder ramion klatki piersiowej ust…czuć na powierzchni skóry, końcówkami
    nerwów wzrastające w nim pożądanie, poddać się ruchowi dłoni, która przysunęła
    jej biodra
    blisko i ściśle do jego
    bioder…pozwolić jego palcom wsunąć się w ciepło jej ud i otworzyć się
    i schować go wewnątrz siebie…miękko wilgotno delikatnie…bezpiecznie…

    Dziewiąta. Obudziło ich ponownie stukanie
    do drzwi. Kelner z obsługi hotelu przyniósł śniadanie zamówione wczoraj
    na tę godzinę. Zapachniało gorącą kawą, rogalikami z konfiturą i jajecznicą
    na boczku. Wyskoczyli oboje z łóżka.

    – Ach – wzdrygnęła się spoglądając za okno,
    gdzie wirujące po pierwszym przebudzeniu o świcie płatki śniegu zdążyły
    już dotknąć szorstkiej powierzchni ulic i ścian chropowatych budynków i
    stopnieć. Pozostała wisząca nad Warszawą szarość nieba i ciężar nieprzyjemny
    chmur. Poranek ten przypominał szarówkę mroku. Cóż za smutny pejzaż „urbanistyczny”…taki
    pejzaż…wkrótce …bez ciebie – jak zimno – szepnęła i spojrzała tęsknie
    w kierunku ciepłej pościeli.

    – Otul się kocem i chodź do mnie – zawołał
    ją siedzący już przy stole Yan. – Kawa jest dobra, rogaliki chrupiące a
    jajecznica wyborna…jeśli zaraz jej nie zjesz, ja to zrobię – uśmiechnął
    się dostrzegając jej melancholijny smutek w oczach. Zgodziła się na wymianę
    rogalików na jajecznicę. Nie mogła uwolnić się od myśli o dziwnym tajemniczym
    śnie, po którym pozostało jej jednak mgliste wspomnienie n
    ostalgicznego
    nastroju. Ten zamazany obraz osnutych letnia aurą pól zbożowych i zielonej
    plamy lasu towarzyszył jej myśli o zbliżającym się rozstaniu z Yanem. Za
    kilka godzin odlatywał jego samolot. Godziny snuły się jednak wolno. W
    ociężałym spokoju, roz
    mawiając o sprawach
    ważnych i błahych tym samym cichym głosem i zgaszonym tonem, zjedli śniadanie.
    Beztroska radość wspólnej kąpieli pod prysznicem, włóczęga po mieście i
    poszukiwanie prezentów bożonarodzeniowych …wszak Yan nie miał na to nigdy
    czasu w
    Lizbonie w galopującym tempie
    jego zajęć, spotkań, konferencji konsultacji i kontraktów. Pozostały w
    końcu cztery godziny do odlotu. Pogoda straszyła mrozem, mieli już serdecznie
    dosyć włóczenia się od jednej kawiarni do drugiej. Zaświtała idea kina.
    W os
    tatniej chwili zdobyli bilety na
    wspaniałą „Elisabeth I” w wersji angielskojęzycznej bez dubbingu. Film
    skończył się nieoczekiwanie późno. Pognali do pobliskiego tramwaju, zapominając
    całkowicie o biletach. Ona zawsze jeździła na gapę – wzruszyła ramionamireagując
    na trzeźwą uwagę Yana. W tramwaju podczas gdy on zżymał się że pod wpływem
    jej rad nie zdecydował się na wynajęcie samochodu, ona wpadła w melancholię
    na myśl o zbliżającym się rozstaniu. Żadne z nich nie zauważyło wyrastającego
    niby spod ziem
    i kontrolera. Cóż , nie
    pozostało im nic innego jak zapłacić proponowaną polubowną połowiczną kwotę
    kary by uniknąć całej skomplikowanej i za-długiej wobec ich skąpego czasu
    jakim dysponowali, historii spisywania dokumentów i wypisywania kary. Taksówka.
    Ni
    edziela wieczór – oczywiście opłata
    była podwójna. O to mniejsza. Dotarli w końcu na lotnisko. Jak niebezpiecznie
    szybko pojawiło się zagrożenie, jak niebezpiecznie nie-długo nastąpić miało
    rozstanie, jak niebezpiecznie bliska była przyzwolenia by łzy stru
    myczkiem
    spłynęły kącikami oczu.

    Mieli jeszcze małą chwilę dla siebie. co
    powiedzieć gdy za mało jest czasu by powiedzieć „wszystko”, gdy za dużo
    by milczeć melancholijnie…skakali z tematu na temat, wymieniając błahe
    uwagi, żadne z nich nie miało ochoty powiedzieć pierwsze – już czas, a
    jednak oboje ukradkiem z częstotliwością raz na sekundę spoglądali na ścienny
    zegar. Szósta. Przywarli blisko do siebie, przytulając się i wymieniając
    pocałunki. Nieznośna wydawała im się zimowa aura i nie do pokonani
    a
    grubość zimowego okrycia dzieląca ich ciała pragnące wrażliwego dotyku
    i czucia drgających pod skórą zmysłów. Ostatni pocałunek. Krótko. Intensywnie.
    Starała się nie płakać, bardzo się starała… – Yan widząc zagrożenie w
    zamglonych łzami oczach kobiet
    y kazał
    jej odejść natychmiast, nie czekając na odprawę celną. Odwróciła się bez
    słowa. Odeszła szybkim krokiem czując jak wiruje jej świat przed oczami
    i zamglił się cały i zasmucił i zszarzał bardziej jeszcze. Yan spoglądał
    przez chwilę na jej lekki dz
    iewczęcy
    spieszny krok. Podszedł do okienka. W chwilę po przejściu ogłoszono dwudziestominutowe
    opóźnienie lotu do Lizbony. Wrócił się, szukając niecierpliwie wzrokiem
    jej sylwetki. Odeszła już. Odeszła posłusznie. Jaką wiecznością zdało mu
    się owe dwadzi
    eścia minut samotności…początku
    długiej samotności …bez niej…


    scena II
    z a g u b i e n i e …

     

    „Thus i call aloud the idol of my heart, from the
    morning 's rising rays to the sun’s decrealing beams. But how vain my grief!
    The charmer my soul doats on deigns not to answer my plaints.

    Eurydice, Eurydice!

    Where are thou, lovely shade?

    Thy spouse, in bitterness of grief complains.

    From Jove he asks thee.

    He requires thee from mortals.

    The air is fill’d with his bitter tears, and doleful
    groans.

    Thus i seek for the idol of my heart,

    on these fatal shores, where death cut off her thread
    of life.

    But Echo alone, who was sensible to the attacks of
    love, deigns to answer me.”

    [Ch.W.Gluck, „Orfeo ed Eridice” sc.I, Orfeo]


    Tak więc wołam głośno
    panią mego serca, od porannych wschodzących promieni aż do słońca chowającego
    się blasku. Lecz jak próżny jest mój żal! czarodziej mojej duszy (…)
    nie raczy odpowiedzieć na moje skargi.

    Eurydyko, Eurydyko!

    Gdzie jesteś cudowny
    cieniu?

    Małżonek w gorzkości
    smutku się skarży

    O ciebie prosi Jowisza.

    On zabrał cię spośród
    śmiertelnych..

    Powietrze przepełnione
    jest gorzkimi łzami i smutnymi jękami.

    Tak oto szukam pani mojego serca,

    na tych nieszczęsnych
    brzegach gdzie śmierć przecięła bieg jej życia.

    Ale jedynie samotne Echo,
    które wrażliwe było na miłosne ciosy, raczy mi odpowiedzieć.”

    [tłum.JC.]

     

    Osiemnasta. Nakłada paltko, buty, słuchawki
    na uszy. Krótkie „Do jutra”. Zbiega po schodach. Pstryk. Muzyka otacza
    ją. Uspokaja. Unosi poza obszar namacalny nieznośnego labiryntu rzeczywistości,
    labiryntu ulic miasta. Dźwięki opowiadają ulubioną jej historię. Głos mężczyzny
    skarży się..
    Boże, czemu moją właśnie miłość skazałeś
    na niespełnienie…Gdzie ukryłeś przede

    mną Eurydykę, która jest jedyną kobietą,
    którą jestem w stanie pokochać? Odpowiedz mi! Odpowiesz mi. Tak…odpowiesz
    mi sam…Pamiętam, jest tajemne zejście. Zejście wgłąb, zejście wewnątrz
    zapadłej groty, zejście do podziemi śmierci, jak mówią. Odnajdę Cię, Odnajdę
    ja, Eurydykę, w zaułkach twojego labiryntu. W czym trudniejszy i bardziej
    przerażający jest twój podziemny labirynt, Boże, wobec naziemnego labiryntu
    życia, w którym nas zamknąłeś
    …?

    Poniedziałkowy wieczór. Szarówka zasnuwa
    ulice, na które wylega mrówczy tłum opuszczających biura ludzi. Samotna
    kobieta w krótkim flauszowym płaszczu spodniach botkach zimowych i czapce
    zamszowej, cała w odcieniach czerni szybkim krokiem idzie ruchliwą ulicą
    w centrum Warszawy. Zasłuchana, obojętnie i nieuważnie przechodzi na światłach
    na skos alei Jerozolimskich. Skręcający w prawo samochód na zielonym w
    ostatniej chwili zdążył zahamować. Spojrzała zdziwiona, nie zwalniając
    kroku. Jedna z wiel
    u pułapek labiryntu
    miasta. Ona jest nieuważna. Lecz i pułapki wciąż te same. Miasto jest jej
    dziś obojętne. Nie widzi uroku Warszawy ośnieżonej i rozświetlonej światłami
    latarń i haseł reklamowych, nie dostrzega wesołych iluminacji witryn sklepowych.
    Przy
    wołuje obrazy dalekiej Lizbony.
    Tam mieszka Yan. Jego miasto jeszcze żyje pełnią życia o zmierzchu godziny
    osiemnastej, który nie jest tam zapewne jeszcze zmierzchem. Warszawa w
    poniedziałkowy wieczór gotuje się rychło do snu. Lizbona zamyka zmęczona
    oc
    zy długo po północy. Zapraszają restauracje
    bary i kawiarnie. Może to miasto nie zasypia nigdy? Drzemie tylko czujnie,
    z półprzymkniętymi powiekami śledząc brzeg oceanu…

    Jakże chciałabym byś zabrał mnie stąd.
    Może niczym nie różni się twój labirynt od mojego, może tyleż liczy pułapek
    Lizbona, co Warszawa, ta sama zawiłość ulic i oślepiające neony, a jednak
    …chciałabym byś odnalazł przejście do mojego labiryntu, pozwolił mi błądzić
    z sobą po obcej mi Lizbonie…Brak mi ciebie…nawet nie wspomnę j
    eszcze
    twojego imienia, bo może …nigdy nie istniałeś…Może wszystko było snem.
    Nasze spotkanie w niedzielę i wspólne bycie razem i wspólna noc razem i
    miłość i ciepło twojego ciała i dotyk twoich rąk na moich udach…Wszystko
    to dziś, gdy cię nie ma obo
    k mnie,
    zdaje mi się snem. Może to był tylko sen…Gdzie mi się zagubiłeś ….Yan?
    Gdzie ja się tobie zagubiłam?

    Lizbona półprzymyka powieki. Yan, wysławszy
    jedynie przepraszający za swą nieobecność online, e-mail, opuszcza biuro
    w poszukiwaniu restauracji, gdzie mógłby szybko zaspokoić głód. Warszawa
    już drzemie. Drobna sylwetka kobiety wchodzi po schodkach do domu. Znika.
    Mężczyzna wsiada do samochodu. Wkrótce jest w jednym z barów na wybrzeżu,
    gdzie czekają go już przyjaciele z pracy. Szeroki widok na spokojne w tej
    chwili uśpione morze, szeroki widok na odległe miasto. Ludzki gwar. Rozmowy.
    Brak koncentracji i ciszy.

    Zgubiłaś mi się Eurydyko…Jutro cię odnajdę.
    Jutro zejdę tam, gdzie może jesteś, gdzie będę mógł usłyszeć jak mnie wzywasz.
    Teraz gwar i nie słyszę nawet szumu morza…Jutro Eurydyko…

     


    scena III
    z s t ą p i e n ie

     

    „Orfeo:Ye Gods, cruel Gods! pale inhabitants of Acheron
    and
    Hell; whose destructive hand, neither beauty nor youth could ever disarm
    or withold, you have ravished from me my fair Eurydice, (O fell remembrance!)
    in the bloom of her years. I will have her back again from you, ye barbarous
    Gods! Courageous as the most intrepid heroes, I have even revolution enough
    to go into your horrid realms to retrieve my spouse, my treasure.

    Love:Love attends thee, Orpheus, Jove is moved with
    pity at thy pangs. Thou are permitted to cross alive the flow waves of
    the Stygian Lake. Thou are on thy way to the dark and dismal abyss. If
    with thy voice thou can’st appease the furies, monsters and cruel death
    thy beloved Eurydice shall then return with thee to light. „
    „What said he? What have I heard? will then my Eurydice
    be return’d again to life! Shall she again exist on earth! And after so
    many racking torments, in that conflict of passion at the transporting
    moment when she’s yielded me, must not I behold her? not press her to my
    bosom? Unhappy spouse! What will she suppose! what think! I foresee her
    furies, I perceive her tortures! My heart sickens at the thought, my blood
    is froze by the idea. But I can – yes, I will, – I am revolved for the
    greatest and most intollerable of my misfortunes is to be deprived of the
    only object beloved by my soul. Ye Gods, ossiss me I accept the hard condition.”

    [W.Gluck, “Orfeo ed Euridice”]


    „Orfeo: Bogowie, okrutni
    Bogowie, bladzi mieszkańcy Acheronu i Piekła, których niszczącej ręki ani
    młodość ani piękno nie rozbroiło ani nie powstrzymało, odebraliście mi
    moją piękną Eurydykę. (O, okrutne wspomnienie! ) w kwiecie wieku. Odbiorę
    wam ją,
    o tak barbarzyńscy bogowie.
    Odważni, najbardziej śmiali herosi, mam nawet dość odwagi, by zejść do
    waszego przerażającego królestwa, by odzyskać moją małżonkę, mój skarb.

    Amor: Amor troszczy się
    o ciebie, Orfeuszu, Jowisz współczuje twemu cierpieniu. Pozwala ci więc
    przekroczyć fale Stygijskiego jeziora. Jesteś na drodze ku ciemnemu i ponuremu
    piekłu. Jeśli swym głosem zdołasz uspokoić furie, potwory i okrutną śmierć,
    Eurydyka powróci z tobą na światło dzienne.”

    “Cóż on powiedział? Co
    usłyszałem? a więc Eurydyka powróci do życia? Znów pojawi się na ziemi?
    I po tak wielu cierpieniach, w tym konflikcie pasji, w pełnym uniesienia
    momencie gdy mi ją zwrócono, nie mogę jej przytulić? przycisnąć do mojej
    piersi? Nieszczęsny małżonku! Co ona pomyśli? Czego się
    domyślać
    będzie? Widzę już jej gniew, dostrzegam jej cierpienie! Moje serce jest
    chore na tę myśl, moja krew ścina się na to wspomnienie. Ale mogę – tak,
    zrobię to, jestem zdecydowany gdyż największe i najtrudniejsze do zaakceptowania
    nieszczęście to utr
    ata tej jedynej
    ukochanej przez moją duszę osoby. Tak Bogowie,…… , przyjmuję twardy
    warunek”

    [tł.J.C.]

     

    Dzwonek do drzwi. To zapewne Jan. Wejdzie
    sam. Nie chciało jej się odejść od komputera, na którym pisała list.
    – To ty, Janku? – zawołała z góry do wchodzącego
    do przedpokoju przyjaciela. – A kto niby – odpowiedział z wyrzutem. Ty
    leniu, nie chciało ci się nawet zejść po mnie do drzwi! – Ach, piszę sobie….i
    widzisz! Już i tak się zgubiłam…- szepnęła rozczarowana. Dobrze. Dokończę
    to późn
    iej. Spoglądała niezdecydowana
    na ekran, na którym wisiała wiadomość internetowa do Yana. Poczuła obecność
    przyjaciela za plecami. Cicho wszedł na schody i spoglądał wraz z nią na
    szeregi
    liter. Wiedziała jednak, że może czuć się bezpieczna, nie znał angi
    elskiego,
    nie mógł zrozumieć treści zapisanych słów. Poczekam na ciebie w pokoju
    – dotknął jej ramienia – zrobić kawę? – Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
    – Tak, już kończę. Szybko skończyła list. „Wyślij”. Już. „Możesz bezpiecznie
    zakończyć pracę” i czarny
    ekran.

    – Przepraszam cię, Janku. nie wiedziałam,
    że przyjdziesz tak wcześnie. Pozostali pojawią się pewnie około dziewiątej,
    tak? – Skinął głową, w zamyśleniu słuchając opery Glucka, której dźwięki
    towarzyszyły jej cały dzisiejszy dzień – płyta była nastawiona na non-stop-
    tak , że ona już niemal nie zdawała sobie sprawy z obecności tych dźwięków.
    Ta muzyka stała się nieodłącznym elementem atmosfery tej soboty. …Mężczyzna
    błąkał się w poszukiwaniu wejścia do głębin labiryntu. Odnalazł je wreszcie
    i waha
    się przed zejściem w dół. Widzi
    prąd rzeki zapomnienia, łódź Charona, wie, że już czekają na niego Furie…
    – Wyłączyć, Jan? – Nie, nie zostaw na razie, tylko przycisz odrobinę..
    To jest ta historia, którą mi kiedyś opowiadałaś, nie? – Hmm – przytaknęła
    ,
    zasłuchana.

    Nie wiem gdzie jesteś Eurydyko. Zdajesz
    się być tak odległa ode mnie a jednocześnie tak bliska. Pragnę cię i tęsknię
    za tobą, a jednak nie mogę cię dotknąć. Zbyt wiele nas dzieli. Cała przestrzeń
    piekła, cała przestrzeń labiryntu. Nie myśl, że nie boję się zejścia wgłąb.
    To obcy dla mnie świat, labirynt pełen zaułków, do których ty już zapewne
    przyzwyczaiłaś się…Potrzebuję twej pomocy. Wyjdź mi naprzeciw. Otwórz
    mi swe ramiona. Powitaj mnie. Gdzie jesteś Eurydyko? Odezwij się, zawoł
    aj
    mnie po imieniu!

    Jan, o czym tak dumasz? – wyrwała go z
    zamyślenia, widząc jego niewidzący wzrok skierowany ku niej. – A, tak jakoś,
    myślałem sobie jak to jest być w labiryncie i szukać samotnie ukochanej
    kobiety, którą się kiedyś tam utraciło. Wyobraź sobie nagłe wejście w inny
    świat, w inną rzeczywistość, o której nic nie wiesz, nie znasz jej pułapek,
    nie znasz topografii, nikt nie poda ci współrzędnych, dzięki którym można
    się posuwać do przodu. Błądzenie po omacku. W ciemności….

    – Masz rację, dokładnie tak to sobie wyobrażam
    i ja -przytaknęła.

    – Widzisz, ja czuję się w ten sposób wówczas,
    gdy ty surfujesz na necie. nie lubię tej wirtualnej rzeczywistości, nie
    rozumiem jej – Wiem Jan – przerwała mu, lecz on ciągnął dalej.

    – Wiesz, dla mnie to właśnie labirynt,
    w którym ty zadomowiłaś już się, znasz jego zakamarki, a w którym ja gubię
    się. Nieraz wołam cię kilka razy zanim wyjdziesz z tego swojego świata,
    z wirtualnego labiryntu.. i wrócisz do mojej, no, naszej rzeczywistości

    – Jan, Jasiu, przepraszam cię, nie wiedziałam,
    że przyjdziesz tak wcześnie, nie weszłabym wówczas online… – spojrzała
    na niego czule, próbując zbagatelizować sprawę, wiedziała jednak, że w
    jego słowach było wiele racji. Zrobię lepiej kawy, mój Orfeo, o której
    ty zapomniałeś, i już nie mówmy o tym.. Odnalazłeś już swoją Eurydykę –
    uśmiechnęła się.

    – Ach, już jest zresztą ósma, trzeba będzie
    fruwać do sklepu po jakiś alkohol i „coś do”! Co kupujemy? Jaka to mówisz
    miała być okazja? – puściła do niego oko.

    – Twoje urodziny …

    – 12 marca ! – wybuchnęli oboje śmiechem.
    Była w końcu połowa lutego.

    Kilkoro znajomych pojawiło się tuż po dziewiątej.
    Zabawa była przednia. Rozmawiali, żartowali. Żubrówka z martini wprawiała
    wszystkich w świetny nastrój. Około północy towarzystwo zaczęło się rozchodzić.
    Ucichły rozmowy, przyciszono muzykę. W końcu pozostał jedynie Jan, którego
    jej brat obiecał podrzucić samochodem do domu. Brat się jednak nie pojawił.
    Minęła pierwsza, szumiało im jeszcze trochę w głowach. Paweł położył się
    pod ko
    cem na jej łóżku. Ogarnęła wzrokiem
    pokój. Może trochę usunąć te zgliszcza? Szybkie sprzątanie, gary, rzut
    oka z góry schodów ku czworokątowi przedpokoju na dole, ani żywej duszy.
    Brat nie zamierzał najwyraźniej wracać. Komórka wyłączona na głucho. Położył
    a
    się obok Janka. w dresie. Usłyszała ciche – mogę się do ciebie przytulić?
    – i poczuła jego ręce błąkające się po jej ciele. Miły był jego dotyk.
    Jan zawsze był jej miły. Dziś najukochańszy przyjaciel, kiedyś mężczyzna,
    którego kochała, a który wówczas tego nie dostrzegł, nie chciał dostrzec
    może… Teraz, pragnąc jej, jej ciała, jej dotyku, fizycznego zbliżenia,
    nieoczekiwanie dla nich obojga spełnił jej najskrytsze zagrzebane już w
    pamięci dawne marzenia.

    – Czy na pewno tego chcesz, Janku? – zapytała,
    czując, że on pragnie i dąży do pełnego z nią zespolenia i spełnienia w
    jej ciele.

    – Tak.

    – Wejdź więc…

    [Początek]

    [Akt I][Scena 1 (rozstanie)][Scena
    2 (zagubienie)
    ][Scena 3 (zstąpienie)]

    [ Akt II ][ Akt III
    ]