Chcesz otrzymać prezent?

Up for a gift?

Zapisz się do newslettera!
Subscribe!

    * Sprawdź na co się zgadzasz (Privacy policy)

    Fedra współczesna

    tytuł pierwotny:

    Nocne kocie chat’owanie


    „W „Fedrze” rzeczy nie są ukryte, ponieważ są pełne winy, rzeczy są obarczone winą w momencie, gdy zostają ukryte. Byt Racine’owski nie otwiera sie, nie zwierza i w tym tkwi jego ból”.
    R. Barthes „Sur Racine” s.113,tł.J.C.

    „Co więc czyni Słowo tak strasznym
    Po pierwsze to, że jest ono aktem. Słowo jest silne. Lecz przede wszystkim jest to słowo nieodwracalne”.
    R.Barthes, Sur Racine, s.113,tł.J.C..
    „Czy Jekyll jest dobry?Nie, on jest bytem złożonym, miesznianą dobrego i złego, preparatem zawierającym dziewięćdziesiat dziewieć procent procent roztworu jekylowego i jeden procent hyde’u (…) Jekyl nie przekształca się naprawdę w Hyde’a, lecz wyrzuca na zewnątrz koncentrat czystego zła, który staje się Hyde’em , mniejszym niż Jekyll, duży mężczyzna, na oznaczenie większej ilości dobra, które Jekyl posiada”.
    Nabokov (cyt.za I.Filipiak)

    Teatr jest sublimacją nadwyżek osobowości…
    [Joanna]

    Epizod I

    Koncert

     

    Spojrzała na zegarek tykający cicho w kacie pokoju na małym stoliku. Szósta trzydzieści. Była już spóźniona. Z niechęcią zajrzała do lustra. Miła, okrągła twarz za wszelką cenę próbowała zniechęcić do siebie patrzące oczy… Opadały ku dołowi kąciki ust, oczy zmatowiały, wypaliły się ogniki radości… Krótkie ćwiczenie mięśni? Beee…. pokazała język odbiciu, zabawny ruch nosa i … cheese! Próbowała zmusić się do uśmiechu, który szeroki się pokazał, lecz sztuczny.  Zupełnie nie miała ochoty wyściubiać nosa poza granice szczelne i bezpieczne swego maleńkiego, jednopokojowego apartamentu. Od dni kilku trwała już po uszy i uparcie w głębokiej, złośliwej chandrze. Nie opuszczały ją bluesy poranne, wieczorne i nocne, gdy budziła się w przerażeniu przeganiając otwarciem oczu stado koszmarów. Nie miała ochoty widzieć nikogo, nikogo, siebie nawet… I zasłonięte było od tych kilku dni lustro, cienka gaza pozwalała mu jeszcze oddychać i patrzeć na świat i odbijać twarz kobiety, gdy ta się do niego zbliżała, by makijaż zmyć wraz z łzami. Bo makijaż robiła codziennie rano. Rytuałowi musiało się stać zadość. Makijaż lekki, ale jednak… jednak być musiał. Stanowił przecież potrzebną, niezbędną warstwę ochronną przed wścibstwem świata, stanowił zamkniętą furtkę, nikt z butami wleźć nie mógł jej w duszę. Makijaż chronił. Kamizelka kuloodporna. Opatrunek na rany. Rękawiczki ochronne…
    Dobrze- przemogła się – Weź się w garść, to tylko koncert. Odejdziesz potem szybko, zanim ktokolwiek cię zauważy – Tak postanowiła. Przesunęła szybko wierzchem dłoni po policzku. Otarła łzy, których nie było. Otarła chandrę, która była. Szybko wrzuciła na siebie białą, elegancką bluzkę i ciemną spódnicę. Związała niesforne kosmyki półdługich blond włosów. Jeszcze tylko soczewki zamiast okularów. Kontrolny rzut oka na siebie. W porządku. – Miau!!! – odezwało się płaczliwe spod jej nóg. Schyliła się zaniepokojona. Przez cały ten czas dwa czarne koty, duży i mniejszy od dużego plątały się jej wokół stóp i towarzyszyły każdemu krokowi. Zaniepokojone były najwyraźniej nagłą wyprawą kobiety, przyzwyczajone do jej nieustającej obecności w ciasnym pomieszczeniu kawalerki. 
    – Przepraszam cię, Hipolit, co się stało? Łapka… pokaż, to na tę nadepnęłam… Ojojoj, biedaku. Bo też plączesz się i włazisz mi w paradę. Ja wrócę niezadługo. – Trzasnęły drzwi i już jej nie było. 
    Rzuciła krótkie spojrzenie na plan odjazdów autobusów na przystanku tuż przed jej blokiem. Zawahała się. Było rzeczywiście późno. Koncert rozpoczął się przed piętnastoma minutami. Potrzebowała jeszcze około piętnastu, by dotrzeć na miejsce… Może nie? Może nie iść? – błysnęła myśl. Strzepnęła ją jednak jak nieznośnego pajączka, który czepiał się nitek jej wdzianka. – Nie. Idę. Piechotą. To przecież niedaleko. – Ruszyła Dobrą ku Staremu Miastu. Jeszcze widno. Niebo przykrywało zmrokiem Warszawę dopiero po dziewiątej.  jak lubiła Powiśle! Swojskie, spokojne, zielone latem, jak teraz…, pachnące wilgocią, w bliskości rzeki. Odetchnęła głęboko, próbując uspokoić zmęczony oddech. Szła szybko w górę ulicy Oboźnej, po prawej mijała Uniwersytet. U wylotu ulicy przywitała zmęczonym uśmiechem Kopernika i skręciła w prawo w Krakowskie Przedmieście. Jak zwykle rzuciła spojrzenie ku witrynie przyuniwersyteckiej księgarni i ku wystawie schowanego w podwórku antykwariatu. Przyciągnął jej uwagę ładnie wydany wolumin, wydanie tekstów i nut pieśni Schumana. Pisk opon za jej plecami.  może podjadę jednak autobusem! – wskoczyła na schodki w ostatnim momencie przed zamknięciem drzwi. Wysiadła na następnym przystanku. Kościół seminaryjny. Już odnowiony, pozbawiony wątpliwej urody otaczających go rusztowań. Wślizgnęła się jak mogła najciszej do środka. Otoczyły ją dźwięki, weszła w świat Bacha, niemalże niezauważona przycupnęła gdzieś na końcu, po lewej stronie. Stanęła oparta o ścianę. Wsłuchiwała  się w dźwięk, tak dawno nie słyszany, ten dźwięk organów. Wsłuchiwała się w głosy śpiewających. Partia solowa. Recitatiw. Która to może być część… Pasję według Św. Jana znała dobrze, lecz nie słyszała jej tak dawno… Ostatni raz, tak, to było w Londynie. Była na koncercie… Z nim.. Stanęło jej przed oczami wspomnienie tamtego koncertu i on, jego sylwetka, jego twarz, jego oczy.. To było dawno, lecz tak niedawno.. Poczuła nagle, że ktoś ją lekko ciągnie za ramię. Spojrzała w dół. Jakaś staruszka o miłym uśmiechu szeptała coś.. Katja nie mogła jej zrozumieć. I jeszcze teraz silny dźwięk organów… Nachyliła ucho. 
    – Proszę usiąść koło mnie – przesunęła się tamta na ławce o kilkanaście centymetrów – wygląda pani tak blado… 
    – Dziękuję, to miło… – Nie miała siły zaprzeczać ani odmawiać, faktycznie nie czuła się najlepiej. Musiała rzeczywiście być blada.. Przypomniała sobie, że nie jadła dziś nic poza maleńkim jogurtem z samego rana… Żołądek już przyzwyczaił się do tego reżimu. Nie dawał już nawet żadnych oznak głodu. Ona tylko od czasu do czasu, gdy powracała do realności uświadamiała sobie, że jest głodna. Zmuszała się wówczas do jedzenia. Jeszcze raz spojrzała na kobietę z wdzięcznością – Miła staruszka. I takie bywają. – Przysiadła na skraju ławki, który jej pozostawiono. Niewygodnie. Ale, już i siły nie miała by wstać ani ochoty by sprawić zawód starszej pani. Starała się skupić myśli, uspokoić je, przegnać, wsłuchać się w dźwięki… Dobiegała końca ostatnia część Pasji…  jak lubiła tę partię chóru. Bach… Mistrz.  Starała się dostrzec sylwetkę organisty. Przyłapała jednak w pewnym momencie wzrok spoglądającej na nią w zdziwieniu staruszki. Ha, zgorszyła się. Katja zażenowana odwróciła wzrok ku ołtarzowi. Ostatnia partia chóru cisza i brawa. Bez skrępowania spojrzała już wówczas ku organom ponad jej głowa. Kłaniał się organista.  niewiele się zmienił – pomyślała. Te same ciemne włosy, pociągłe rysy. Przystojny postawny mężczyzna, mimo jego przekroczonej już dawno czterdziestki – pomyślała obojętnie. – Tylko w jego wzroku i uśmiechu  było zawsze cos, co oczarowywało. Iskierki inteligencji, dowcipu. Miał niewątpliwie ciekawą nietuzinkową osobowość.  gdyby był młodszy – westchnęła i zaraz zreflektowała się – Idiotka jesteś, co ci chodzi po głowie? No, tak, ale to prawda. – Klaskała wraz z innymi. Długo. W istocie wykonanie było mistrzowskie. Zapomniała zupełnie o swoim postanowieniu i miała już jedynie ochotę podejść do niego, wymienić uśmiech, zamienić słowo… Ten człowiek, który tyle dla niej uczynił, z którego pomocą uzyskała stypendium…, wyjechała do Anglii…  ostatecznie i tak musiała z nim się skontaktować. U kogo miała pisać doktorat? Jej promotor wziął urlop naukowy… pięknie ja załatwił, została na lodzie. Noo, każdy zapewne myślał jak to ona dobrze bawiła się w Anglii. W istocie… Dobrze. Lecz kto by przypuszczał, że zdarzy się tam coś, o czym pragnęła jedynie zapomnieć, zagrzebać jak najgłębiej w pamięci. Ale to takie świeże jeszcze, płytko pod ziemią, świeże zwłoki… ha ha, miłości. Czarny humor dobrze robi na psychikę – stwierdziła. Wciąż stała niezdecydowana, mijali ją wychodzący, mijali ją ci, którzy przeciskali się ku ołtarzowi, by zamienić kilka słów z wykonawcami, z nim, który zszedł już z góry i rozmawiał właśnie z gośćmi i muzykami. Doktor habilitowany Paweł Jakowski… To jednak ładnie brzmi.. Zebrała całą śmiałość i siły i ruszyła i ona ku niemu. Spoza tłumu osób, które go otaczały widziała jedynie jego ciemną czuprynę, słyszała głos zmieszany z głosami innych. Czekała chwilę z boku, by przerzedziło się nieco grono rozmawiających z nim osób. Minęła może minuta, dwie. Znudziło jej się czekanie – Nie, to bez sensu, i tak nie uda jej się wyciągnąć go na niewielki moment rozmowy bez świadków. Odwróciła się i szybkim krokiem zmierzała ku wyjściu kościoła. Nie zauważyła, że on w tym właśnie momencie zauważył ją ponad głowami innych. Uradowany i zdziwiony zawołał ją po imieniu. Jednak była już za daleko, uczynił ruch, jakby chciał pobiec za nią, lecz zrezygnował tknięty jakaś myślą… Ten hałas rozmów. Nie usłyszała. Może nie chciała usłyszeć, nie odwróciła się już ani razu. Minęła obojętnie robiących znak krzyża przy wyjściu. Zazdrościła im wiary, takiej zwyczajnej tradycyjnej wiary, z jej archaicznymi zasadami i zwyczajami, nawyku żegnania się znakiem krzyża po wielekroć w czasie mszy, przed i po niej… Zazdrościła. Zaraz jednak myśli jej pobiegły innym torem . Postanowiła, że przedzwoni do Jakowskiego dziś wieczór. Tak. To dobry pomysł. Albo lepiej jutro rano. Tak, lepiej rano.  żeby tylko nie wpaść znów w marazm i ciężką ciszę jej klaustrofobicznej klitki mieszkalnej. Żeby tylko nie… Ledwie jednak weszła do bloku, podeszła pod drzwi mieszkania usłyszała dzwonek telefonu. Było już późno, nie wróciła po koncercie bezpośrednio do domu, lecz włóczyła się bez celu w świetle lamp po Starym Mieście, wzdłuż Krakowskiego Przedmieścia. Spojrzała szybko na zegarek. Dochodziła dwudziesta druga trzydzieści.. Kto to może być – zastanawiała się nerwowo szukając w torebce kluczy od mieszkania.

    Epizod II

    Spotkanie

     

    Dzień wstał pochmurny. Otworzyła oczy i spojrzała w okno zasnute szarą poszewką. Wolała swojš, białš pod głową, wolała do niej się przytulić jeszcze, by nie patrzeć na poduszkowatą szarą miękkość chmur. Zacisnęła powieki, lecz jasne było dla niej, że już nie zaśnie. Wybiła siódma. Miauuu… przywitał ją radośnie Hipolit, próbują dostać się do jej policzka zasłoniętego kołdrą i polizać na dzień dobry. – Dobra, Hipo, wiem, muszę wstać. Już, juuuż… Ajaj, zimny jesteś! – siadła na łóżku, nieprzytomnym okiem ogarniając pokój. Coś jej się śniło jeszcze, jeszcze pamiętała. Ktoś dzwonił… Ktoś, doktor Jakowski… Nie, nie śniło jej się. Faktycznie ktoś dzwonił poprzedniego wieczoru. Pamiętała, że słyszała dzwonek telefonu jeszcze za drzwiami. Błyskawicznie otworzyła zamek, rzuciła torbę gotowa odebrać.. jednak miała krótką myśl, jeśli to on, on… , co mu powie… zastanawiała się, co mu powie i stała w wahaniu nad dzwoniącym długo i uparcie telefonem… W końcu sięgnęła powoli po słuchawkę. – Hallo – lecz oczywiście wówczas usłyszała już jedynie przeciągły dźwięk.. Zrezygnował. Jakowski? Nie, w istocie wcale nie o nim myślała, nie na jego telefon czekała… Théo. To mógł być tylko Théo..  jak mogłaś być taką idiotką i nie odebrać? Teraz trudno, nigdy się zapewne nie dowie, kto dzwonił…
    Powlokła się zaspana jeszcze pod prysznic. Ożywił ją, orzeźwił.  uwielbiała to… dotyk gorącej wody, poczucie świeżości, i zaraz potem zimny dotyk kremu i balsamu i olejku, i śniadanie w zwolnionym tempie, i muzykę obojętną, i paplanie o niczym z nie politycznej niekulturalnej audycji którejś ze stacji radiowych…, i aromat kawy. – Hipolit, łobuzie, chodź do mnie, a gdzie jest Tezeusz? Śpisz? No dobrze, śpij… – Nie miała się gdzie spieszyć. Sekretariat Muzykologii otwarty był od jedenastej. Paweł zaś miał zapewne dyżur najwcześniej około dwunastej.
    Przygotowała sobie kopiaste, jak mówiła, śniadanko. Tosty z masłem, marmoladą i miodem… i może jeszcze plasterek sera… i tost z plasterkami kiwi..  hmm, cudownie, i jabłko, i sok owocowy, i oczywiście kawa. Właśnie w momencie, gdy zamierzała zabrać się do konsumowania drobiazgowo i pieczołowicie przygotowanego śniadania zadzwonił telefon. – Oczywiście! Wiedziałam, że nie będzie mi dane zjeść spokojnie – zżymała się w duchu.
    -Tak słucham. Z kim mówię? Ach to pan panie doktorze, jak miło, że pan dzwoni – serce waliło jej dziwnie zdenerwowane…  doprawdy? Zauważył mnie wtedy? Ale ze mnie gapa… – Tak, tak, wybierałam się właśnie do instytutu… Zgoda. A więc do zobaczenia. Tak? Do widzenia. – Odłożyła słuchawkę skonsternowana.  – Widział mnie wczoraj. Cóż, szkoda..  to jednak taki miły człowiek. … O dwunastej. – Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze dwie godziny.  – Hipolit? Chodź do mnie Hipolit, chodź, przytul się. Ooooh.. – usiadła na wersalce i powoli zaczęła jeść tosty. Były już właściwie zimne, cóż.. i podobnie kawa. Tę podgrzała na gazie. Szkoda było wylewać, a nie miała innej możliwości przywrócenia napojowi odpowiedniej temperatury. Nie znosiła zimnej kawy. Już odgrzewana to właściwie, za przeproszeniem, obrzydlistwo… O dwunastej spotkanie.. Hmm, pójdziemy na lunch? Być może będzie mnie chciał wyciągnąć na obiad albo co najmniej na kawę. Kiedyś to było w jego zwyczaju… On też musi czuć się w jakiś sposób samotny… Paweł.
    Instytut Muzykologii w ogromnym labiryntowym gmachu uniwersyteckim był nieco osamotniony wśród w większości ścisłych matematyczno-fizycznych czy medycznych dziedzin nauki, które mieściły się właśnie na Ochocie, oddalonej znacznie od Centrum Warszawy i od Powiśla, centrum życia studenckiego.  Ostatnie piętro. Na początku, zaraz po rozpoczęciu studiów, zawsze błądziła, krążąc w kółko po którymś tam piętrze, wiedząc, że tam właśnie za jednym z zakrętów,  przy jednych z licznych schodów znajdować musiało się wejście na piętro ostatnie. Nie pomagały żadne skojarzenia rzeczy, wyglšdu i zapełnienia przestrzeni. Gubiła się. Labirynt! Ile razy potem wnosiła o lepsze oznakowanie wejścia na piętro, ile razy jeszcze widziała młodszych kolegów plączących się tam tak samo bezradnie jak ona dawniej. I nic… Teraz, po tylu latach szła już na pamięć, z zamkniętymi oczami trafiłaby, ha ha!
    -Panie Pawle? Panie doktorze – zapukała, lecz gdy nikt nie odpowiedział wsunęła się cicho do otwartego pokoju. – Panie Pawle… – siedział zaczytany przy biurku..
    -Tak? – Podniósł głowę, spoglądając na nią roztargnionym wzrokiem. – Ah, to pani, Katju.. Niech pani wejdzie, proszę. Proszę zamknąć drzwi, dobrze? No, co u pani. Proszę sobie tu usiąść, tu  o.. W porządku?
    -Tak, tak, oczywiście. Czy wyglądam dziwnie? – uśmiechnęła się i zastanawiała się, czy widać jak bardzo jej uśmiech jest wymuszony i sztuczny.
    -Oh- zawahał się – nie, tylko… Przyznam się, że zacząłem się o panią obawiać słysząc pani głos w słuchawce… Ale to.. złudzenie. – uśmiechnął się zakłopotany. Ona milczała, nie wiedząc, czy zaprzeczać, czy tłumaczyć, milczenie zdawało się być najlepszym wyjściem z kłopotliwej sytuacji. Myślała jedynie w duchu – przejdźmy do rzeczy, przejdźmy do rzeczy…
    -Taaak.. Ale przejdźmy do rzeczy, czy nie? – uśmiechnął się, nie zdając sobie sprawy z faktu, że zabrzmiało to w jej uszach jakby odczytanie na głos jej myśli. – Czy temat pracy pozostaje ten sam? Znalazła pani w Anglii odpowiednie materiały? O tak, wiem, że to nie był jedyny cel wyjazdu – uśmiechnął się.. Jest pani z niego zadowolona?
    -Tak, o tak. Poznałam cudownych ludzi, tak długi pobyt sprzyja zawieraniu nowych znajomości.
    -Myślę, że pod względem językowym dużo pani zyskała, czyż nie?
    -Z pewnością. Ale jednak najcenniejsze są kopie dokumentów i moje notatki o teatrze muzycznym. Dobrze, ja bardzo chętnie spojrzę na te materiały i wysłucham pani koncepcji, w której na pewno zaszły jakieś zmiany.
    -Poniekąd – uśmiechnęła się Katja – zaczęłam już nawet coś niecoś pisać.
    -Kiedy możemy się więc umówić na konsultację? Przyznam jednak, że dysponuję czasem jedynie we wtorki w południe, mam tu dyżur… i w weekendy.
    -Panie doktorze, proszę zaproponować termin, ja się dostosuję.
    -Nie chciałbym pani oferować jedynie tej godzinki wolnej we wtorek, to dla nas stanowczo za mało czasu – spojrzał na nią, szukając potwierdzenia swoich słów. Skinęła głową na znak zgody. – Czy nie moglibyśmy spotkać się w sobotę… nie, w sobotę przyjeżdża mój syn.. Hmm, w niedzielę więc. Zapraszam paniš do siebie. Zna pani adres. – roześmiał się swobodnie.
    -Tak, byłam u pana doktora, to było z rok temu, nie pamiętam… Przygotowywaliśmy wtedy wydanie nut Gomółki. Jeśli adres się nie zmienił na pewno trafię. O której?
    -Proszę przyjść po południu. Na kawę… – zawiesił głos pytająco.
    -Na pewno będę. Przygotuję plan i materiały. Do widzenia.
    -Do widzenia, pani Katju. Miłego dnia.
    -Dziękuję. – wyszła z lekkim sercem z pokoju. Czuła jak spływa z niej chandra i depresja, i smutek. Nareszcie, nareszcie będzie mogła się zagrzebać w dokumentach i nutach, zapomnieć o Anglii, zapomnieć o nim… Cudownie miły człowiek ten Jakowski. Pamiętam, że kiedyś proponował nam, by mówić mu po imieniu.. I jakoś nie wyszło. Młodzi byliśmy. A i on mylił się często. Zabawny facet… Paweł..

    Preludium do Intermedium tragiczno-prozaicznego pierwszego

    Fedra. Uwielbiała ją pasjami. Fascynowała ja jej dziwna, oszalała, zdominowana niszczącym, niechcianym uczuciem osobowość. Fedra. Chodziła na każde jej przedstawienie. Nie było ich wiele w Warszawie… Czasem jakiś rodzynek na krakowskiej również scenie… Ale gdy tylko pojawiały się afisze ogłaszające tę sztukę biegła kupić bilet. Najczęściej były to przedstawienia na podstawie „Phedre” Jean Racine’a, sztuki klasycznej, francuskiej. W tłumaczeniu Międzyrzeckiego tragedia w jakiś tam sposób zbliżała się do oryginału. Jak inaczej i piękniej byłoby jednak usłyszeć „Fedrę” w wykonaniu francuskich aktorów w języku Racine’a… kiedyś myślała o nauce francuskiego, dziś nie miała na to już ani czasu, ani zapału.. Szkoda, nigdy już zapewne nie odwiedzi francuskiego teatru, nie kupi biletu na wystawiane zupełnie okazyjnie sztuki francuskie w oryginale na scenie teatru narodowego, a przy poparciu Instytutu francuskiego.. , nigdy zapewne nie pojedzie do Francji, do Avignon, w lipcu, w okresie festiwalu teatralnego, którym żyło wówczas całe miasto i okolice. Tam zjeżdżały się wszystkie znane i mało znane i debiutujące zupełnie narodowe i obce trupy teatralne, tam właśnie wystawiano sztuki na scenach, scenkach, i w miejscach tymczasowo zaadoptowanych dla potrzeb aktorów i widzów, i wprost na ulicy…, tragedia, komedia, farsa, groteska, commedia dell’arte …. wszystko przez tych kilkadziesiąt dni współgrało i współżyło w symbiozie.

     Lecz Katja, póki co, mogła się cieszyć jedynie polskim wykonaniem „Fedry” –  może za wyjątkiem tego jedynego momentu, chwili, która trwała niemal dwie godziny, ha ha! gdy udało jej się dostać bilety na „Fedrę” na scenie teatru londyńskiego, i, co ważne, udało jej się nakłonić drogą obietnic i kompromisów Théo, by spędził wraz z nią w teatrze ten wieczór. Był cudowny… ten wieczór. I Théo był cudowny i ten wieczór, i ta wspólna kolacja, i rozmowa wspólna, i noc…
    Nie zatarło się to wspomnienie, tak miłe i cenne, nie zatarło i nie zmyło i nie pokryło rdzą mimo późniejszych nieporozumień. To jedno wspomnienie chciała zachować, może właśnie tak dobre było dzięki Fedrze? A Fedra pasjonowała ją będzie zapewne zawsze, aż do bólu, aż do szaleństwa, ta chora osobowość…
    Teraz jednak nie to wspomnienie miała przed oczami. Po spotkaniu z Pawłem Jakowskim postanowiła zawędrować aż na Stare Miasto. Nie chciała wracać do domu. Nie miała ochoty samotnie wpatrywać się w cztery ściany. Nowy Świat, Krakowskie i Uniwersytet. Wysiadłszy z tramwaju na rondzie de Gaulle’a przemierzała miasto na piechotę. Oglądała uważnie afisze, oglądała uważnie ludzkie twarze, twarze przechodniów, oglądała uważnie fasady, twarze zabytkowych kamienic, zamknięte okienniczkami maleńkie oczy kamienic umieszczone na skosie spadzistego dachu, malowidła naścienne, pomalowany naskórek ścieśnionych jeden obok drugiego domów na warszawskim Rynku…Dostrzegła plakat. „Fedra” w Powszechnym, z Jandą.. Hmm, nie przepadała za nią, ale poza tym młodzi aktorzy, a Janda jako Fedra… może to było warte zobaczenia..? Wahała się. Z pewnością to było warte zobaczenia! – zadecydowała. Zwłaszcza, że grano ostatnich już kilka przedstawień. W piątek ostatnie.. Był wtorek.. A gdyby tak dziś? Hmm, nikt z jej przyjaciół nie zgodzi się w ostatniej chwili na taką eskapadę. Postanowiła pójść sama. Przedstawienie rozpoczynało się o siódmej…
    Powszechny znajdował się w okolicy nieciekawej, okolicy Stadionu Dziesięciolecia, wokół którego, jak powszechnie wiedziano, mieścił się ogromny bazar. W jej oczach było to wcielenie chaosu, świat rządzący się sobie wiadomymi, przez siebie ustanowionymi prawami. Jeszcze do niedawna świat ten rozwijał się dostrzegalnie, jedne stoiska płodziły inne, pączkowały maleńkie przyklejone do większych sklepiki i stragany, interesy i interesiki kwitły. Na skutek jednak rosyjskich problemów z wizami handel oklapł i umierało powoli życie na stadionie. Nie pojawiali się przekupnie ze wschodu, nie mieli źródła dochodu Polacy. Eh – żachnęła się – tak jest jak jest. Pomyślała o swojej rodzinie, która pozostała na Białorusi, o rodzicach… Nie, oni, naukowcy, biednie żyli lecz żyli, nie przyjeżdżali na handel do Polski, nie tłukli się zapoconymi ciasnymi autokarami, nie chłopowacieli w twardych kontaktach z rzeczywistością dziką handlu na stadionie…
    Zajęły jej głowę te myśli, (zajęły mi głowę te dygresyjki, przepraszam już wracam do tematu) piechotą przewędrowała most Poniatowskiego i okrążyła stadion od ronda i ruszyła ulicą …jaką? nigdy nie pamiętała jej nazwy… ku teatrowi. Dopiero widok niskiego budynku i pustki przed teatrem skierował jej myśli w tę stronę. Pusto… Jeszcze czas…
    Kupiła bilet. Spojrzała na zegarek. Jeszcze pół godziny do rozpoczęcia przedstawienia. Nie miała ochoty zwiedzać okolicy teatru, która jak już wspomniano nie była ciekawa. Pogoda tez nie sprzyjała spacerom. Wiał przenikliwy zimny wiatr, ubrała się stanowczo za lekko… lecz rano było ciepło.. Przysiadła na brzegu ławki, jedynej jaka znajdowała się w przedsionku budynku. Nie wpuszczano jeszcze do środka. Zawsze miała przy sobie książkę. Otworzyła, zaczęła czytać. Gdy w końcu podniosła głowę, wokół siebie dostrzegła tłumek ludzi. Dziesięć minut do rozpoczęcia, ludzie zaczynali się gromadzić. Nie będzie tłumów, ale widownia nie będzie też zupełnie pusta – uśmiechnęła się. Już czas, postanowiła i opuściła swą wygodną miejscówkę. Tuż przed nią na salę teatralną wchodził przystojny, młody mężczyzna. Nie. Nie znała go z pewnością, a mimo to jego rysy zdawały się jej być znajome… Kogo on jej przypominał – nie dawało jej spokoju pytanie. Usiadł dwa rzędy przed nią. Ha! Wkrótce sala zapełniła się i zasłonił go wysoki mężczyzna w rzędzie następnym. Co jakiś czas jednak mogła jeszcze dostrzec tamtego ciemne, krótko przystrzyżone włosy.. Zgasło światło i przeniosła wzrok ku oświetlonej scenie.. Fedra Janda, Janda Fedrą. A jednak pasowała do tej roli,  żeby tylko nie grała tak egzaltowanie, tak płaczliwie… To była przecież prosta historia, grecy lubowali się w takich – uśmiechnęła się ironicznie do samej siebie.
    Pierwsza przerwa. Zeszła bocznym wyjściem trafiając dzięki temu wprost do sali i baru.  nareszcie kawa, liczyła, że ona ożywi ją trochę. Cała tragiczna historia, na której w trakcie przedstawienia skupiała maksymalnie uwagę zmumifikowała jakby jej ciało, które czuło się powolne i nieporadne i ospałe. Kawa. Pomogła. Zaraz za Katją przy barze ustawiła się długa kolejka. Usiadła przy jednym ze stolików, nie był pusty, nie było pustych, przysiadła się do… do niego. Do mężczyzny, którego twarz tak ją intrygowała. Był sam? Czekał na kogoś, kto stał przy barze? Minęło kilka minut. Nie, najwyraźniej był sam… Zaciągnęła się głęboko aromatem kawy. W tym samym momencie usłyszała z żartobliwą nutą wypowiedziane słowa – Czyżby to był pani codzienny narkotyk? Hmm, trzeba przyznać, że ta, którą tu sprzedają jest szczególnie dobra, mieszanka różnych ziaren…
    -Tak, rzeczywiście jest cudownie dobra – podniosła na niego wzrok. – kupiłam tę o aromacie waniliowym.. Sama rozkosz.
    -Piję tę samą – uśmiechnął się. – Jestem Mark Jakowski – skłonił głowę – pani?
    – Katja… – zawahała się, ze zdziwienia nie potrafiła skupić myśli.
    – Jeśli nie chce mi pani podawać swojego nazwiska.
    -Ależ nie, to nie to – Katja Czarnecka. Miło mi pana poznać, czy.. , proszę mi wybaczyć ciekawość, czy jest pan może spokrewniony z doktorem Pawłem Jakowskim?
    – To mój ojciec! Zna go pani? To zabawne.. – roześmiał się.
    -Jest moim promotorem.
    -Ah, to pani należy do sekty muzykologów – roześmiał się –  proszę mi wybaczyć, to niepoważny żart. Ale ja nie jestem poważny. Nie potrafię…- zrobił komiczno-smutną minę.
    – A pan, czym pan się zajmuje?
    – Jestem komediantem…
    -Znaczy się aktorem. Wędrownym jest pan aktorem? Commedia dell’arte? – przybrała podobnie żartobliwy ton, pański typ humoru i charakter zdają się temu sprzyjać.. – spojrzała na niego z figlarnym uśmiechem
    -No cóż, życie zmusza mnie do bardziej nudnych zajęć. Pracuję w Ateneum, bywa że i gdzie indziej, należę do kilku zespołów.. commedia dell’arte .. niestety myśleć i mówić o tym zdarza mi się jedynie na zajęciach z historii teatru.. – zrobił znów tę samą komicznie smutną minę.
    -Aha, czyli pracuje pan w Szkole Teatralnej..
    -Dokładnie tak… A właśnie! Czy interesuje się pani teatrem do tego stopnia, by skusiła panią propozycja uczestniczenia w warsztatach teatralnych?  to mały właściwie warsztacik, przychodzą moi studenci, przychodzą ich znajomi… przyjaciele, bez żadnych ograniczeń.. wiekowych światopoglądowych, językowych…
    -Hmm, nigdy nie szukałam w sobie talentu aktorskiego.. Ale to może być ciekawe doświadczenie.. Kiedy odbywają się warsztaty?
    -W każdą środę. Proszę obiecać mi, że pani przyjdzie – spojrzał na nią komiczno-błagalnym spojrzeniem Arlekina. Roześmiała się.
    -Nie obiecuję, ale postaram się przyjść, środy zazwyczaj mam wolne.
    -Świetnie! – ucieszył się, rozległ się pierwszy dzwonek. Wrócili wspólnie do sali. Znalazło się dla Katji miejsce obok Marka. Sala rzeczywiście nie była nawet w dwu trzecich pełna.
    Po skończonym przedstawieniu zaproponował, że podrzuci ją do domu samochodem. Czemu nie – zgodziła się myśląc z niechęcią o nieprzyjemnej, samotnej wędrówce w okolicach stadionu.
    To był miły wieczór, to było urocze spotkanie – pomyślała przed snem…
    Następnego dnia zajrzała do uniwersyteckiej biblioteki w poszukiwaniu polskiego wydania „Fedry” Racine’a. We własnej biblioteczce odnalazła jedynie jej angielskie tłumaczenie, które zakupiła w Londynie tuż przed obejrzeniem przedstawienia.  Był to jednak język poetycki, ozdobny, dawny. Obawiała się wtedy, czy jej znajomość angielskiego była wystarczająca…
    Odnalazła wydanie ….. , które nie przypadło jej do gustu, ale z którym się już przez długi czas nie rozstawała ani na krok…

    Epizod III

    Wizyta

    Dlaczego zgodziła się na to spotkanie? Niedziela zbliżała się, a ona wciąż nie  mogła zmusić swej woli, by usiąść i zająć się przygotowaniem planu pracy doktorskiej, i aby uporządkować notatki z Anglii. Nie dawała jej spokoju myśl o Marku..
    Podeszła do lustra, zdjęła chustę z tiulu, która je zasłaniała, spojrzała w swoje odbicie. Poczuła się dziwnie nieswojo, jakby obca osoba spoglądała ku niej, nie ta znajoma oswojona od dzieciństwa twarz. Co się stało? To cos, co się zmieniło, to nieuchwytne coś podobało jej się.. to była jakaś odmiana, nowość, coś zakwitło w jej twarzy, w jej rysach , osobowości niezauważalnie i cicho. – Dobra, koniec tych fochów – powiedziała na głos do swych myśli. Odwróciła wzrok od lustra. Do pracy, do pracy.. zagrzebać się w papierach i myśleć tylko o pracy. Otworzyła pokaźną teczkę wypełnioną papierzyskami, kartki a4 i małe karteluszki wyrwane najwidoczniej z notesu. Katja notowała wszystko gdziekolwiek tylko się znajdowała, a materiały o teatrze znajdowała w nieoczekiwanych nieraz źródłach i opuszczonych archiwach, do których nikt niemal nigdy nie zaglądał…
    Niedziela w końcu przyszła, ociężale, powietrze było ciężkie, późno- letnie, skwarne jeszcze tego dnia wrześniowego… Katja stała niezdecydowana przed szafą nie mogąc zdecydować się na styl ubioru. Wsunęła w końcu na siebie lekką sukienkę do kolan, luźną w talii.. nie lubiła obcisłych rzeczy, ściągniętych w pasie. Nie lubiła ich na sobie, z zazdrością patrzyła na kobiety, które z łatwością mieściły się we wciętych w talii sukienkach, tunikach i żakiecikach, z żalem patrzyła na swoje zdjęcia sprzed kilku miesięcy… na szczupłą kobietkę o blond włosach. Ta, która spoglądała na nią z lustra wyglądała zupełnie inaczej.. Zaokrąglone biodra i uda, ponad miarę jak oceniała się w duchu i z rozpaczą. A przecież tak bardzo starała się stracić nadmiar kilogramów, nie mogła. Nie wiedziała już gdzie szukać przyczyny.. W diecie, ciągłym stresie w jakim żyła, depresyjnych stanach, które nawiedzały ją regularnie i które zabijała bezczynnością, w hormonach które brała w ramach kuracji leczniczej…?
    Narzuciła na zieloną sukienkę cienki sweter, przesłała buziaka kotom i zamknęła drzwi mieszkania. Jakowski czekał na nią i niemal jakby wędrował gdzieś i czatował w pobliżu drzwi i nasłuchiwał jej nadejścia, bo aż nie mogła uwierzyć by zdołał jej tak szybko i nagle otworzyć drzwi, bez najmniejszego szelestu kroków.. jakby stał tuż przy nich.. Oh głupia, co za wyobrażenia paranoiczne! – zganiła samą siebie – przeceniasz się ponadto…
    Przeszli oboje do saloniku, gdzie w pobliżu okna, lecz wciąż na środku niemal pomieszczenia stał mały okrągły szklany stolik z metalową nóżką i duże wygodne fotele skórzane i mała zgrabna kanapa… Cała kompozycja w brązie i czerni, srebrna zastawa, szlachetne z czarnym nalotem srebro.. Ogarnęła jednym spojrzeniem to wszystko, nastroiła się z goła pozytywniej.. Jakowski z uśmiechem zaprosił ją do stolika, podał kawę w eleganckiej filiżance z uroczo wygiętym uchem.. Cisza.. lecz krótko, zaraz on zaczął zagajać rozmowę. O tym, o tamtym, zaczęła opowiadać mu o Anglii… Atmosfera powstała spontaniczna i przyjacielska. Przeszli na ty niemal niezauważalnie i swobodnie bez oporów i wykrętów i pomyłek, jakby od dawna tak tylko do siebie się zwracali i nie inaczej.. Miała dziwne wrażenie w jego obecności, dziwnym zdawało jej się jego zachowanie, tak odmienne od tego, które znała od kilku już lat. Czy ona zachowywała się nienaturalnie? Czy on? ….Był tak miły, spontaniczny, zabawny.. starał się być, wiedziała o tym, starał się dla niej, ale nie było to sztuczne, nie było groteskowe.. Ceniła go właśnie za ten umiar i wyczucie i takt. Wiedziała, że jeden jej grymas, jedno słowo czy wahanie czy zdziwienie brwi zmieniłoby całkowicie jego zachowanie.. Czyżby.. Czyżbym podobała mu się? – wykwitło najnieoczekiwaniej pytanie.. Nie wiedziała, czy jest zdegustowana, ciekawa czy tylko zdziwiona lekko. A jednak udało im się w pełni omówić temat pracy, zaakceptował jej plan, wprowadził kilka poprawek, dodał kilka uwag.. zupełnie innym tonem.. Jak łatwo i niezauważalnie potrafił przechodzić z tematu opery angielskiej i muzycznych wykonań przedstawień dworskich do mało ważkich ogólnych uwag o kulturze, nastroju, pogodzie, aktualnym repertuarze kinowym…
    W pewnym momencie Katja usłyszała szczęknięcie zamka. Spojrzeli oboje w kierunku małego korytarza. Spodziewał się kogoś?
    -To tylko mój syn.. Witaj, Marku, pozwól, że przedstawię ci panią Katję – wstał i gestem zaprosił młodego mężczyznę do stolika.
    -My.. my się znamy, tato – uśmiechnął się trochę zakłopotany. Nie spodziewał się jej spotkać tak szybko i nieoczekiwanie.. – Poznaliśmy się w teatrze. Przypadkowo. To było ciekawe spotkanie.. – Spojrzał na Katję pytająco, jakby oczekując jej aprobaty. Kiwnęła wolno głową. Przysiadł obok niej na kanapie tak jak stał w swetrze w butach… Zaczął spontanicznie opowiadać o zajęciach, które prowadził tego dnia, z urokiem i łatwością aktora przedstawił kilka śmiesznych gagów i gaf, które popełnili jego studenci. Miał niewątpliwy dar opowiadania, dar gwarzenia, opisu i malowania słowem.. Siedział na skraju kanapy, w poczuciu uciekającego czasu, co chwila wstawał i gestykulował, to rzeczywiście dodawało malowniczości i realizmu jego historiom.. Nie mógł pozostać bezczynny. Chwila ciszy.. nie znosił ciszy. Znów wstał, zaproponował herbatę. Katja odmówiła. – Więc kawa? – Hmm, druga kawa – nie mogła się zdecydować..
    -Dobrze, ja poproszę drugą kawę. Może pomóc? – dodała szybko. Mężczyźni spojrzeli na nią z rozbawieniem i na siebie i uśmiechnęli się szeroko. – Eh, te kobiece nawyki .. – westchnął Mark – poradzę sobie doskonale sam, zobaczy pani, Katju, kawa będzie miała cudowny smak.
    -No co jak co, ale kawę Mark robi świetną.
    -Poza tym radzimy sobie obaj doskonale…
    -Sami.. – to chciał pan powiedzieć – bez kobiety.. – Katja roześmiała się.
    – Przepraszam, tak, rzeczywiście to miałem na końcu języka..
    -W porządku, to było zabawne.. – uśmiechnął się i udał do kuchni. Patrzyła chwilę za nim po czym znów odwróciła głowę ku oknu, i ku stojącym na stoliku pustym filiżankom i ku Pawłowi. oglądała uważnie jego profil, jego zamyśloną w tej chwili twarz, zwróconą ku oknu… – Jacy byli do siebie szalenie podobni .. Przypomniała jej się ni stąd ni zowąd refleksja Fedry, która spoglądając na Hipolita widzi Tezeusza… patrząc na syna widzi jego ojca..

    Epizod IV

    Rendez-vous

    Nie pamiętała już zupełnie jak zakończyła się wówczas tamta rozmowa w mieszkaniu Pawła, tamtej niedzieli.. Minął już ponad miesiąc. Katja pojawiała się co jakiś czas u promotora, wpadała na kilka chwil na dyżur do Instytutu… spotykali się czasami w przerwach pomiędzy zajęciami, w wąskim korytarzu, on palił, ona piła którąś z kolei kawę.. Miała obecnie kilka godzin zajęć w Instytucie z młodszymi studentami.. Ten haracz zawsze należało odrobić – jak mawiał jej niezmiennie Paweł.. – A ona nieodmiennie powtarzała mu, że lubi uczyć.  – Powróciła również do lekcji w ognisku muzycznym w okolicach Warszawy, uczyła prywatnie gry na fortepianie.. Lubiła to. Marka jednak nie spotkała już ani razu, „przypadkowo” w mieszkaniu Pawła. Zaczęła podejrzewać, że jej unika… Cóż ją to zresztą obchodziło, nie zastanawiała się nad tym za długo. Pamiętała, tak, to pamiętała… Tamtego niedzielnego popołudnia Mark rzeczywiście przyrządził cudownie dobrą kawę, nie chciał jej jednak wypić z nimi, zaraz opuścił mieszkanie.. Pusto się zrobiło bez jego obecności, nie mogła się skupić na słowach, które kierował do niej Paweł. Jakieś pół godziny później podniosła się z zamiarem powrotu do domu. Dostrzegła w spojrzeniu Pawła coś na kształt rozczarowania.. Nie wiedziała dlaczego, wiedziała jednak, że musi czym prędzej wyjść, opuścić to mieszkanie, które z nagła zaczęło ją przygnębiać, dusić i budzić klaustrofobiczne odczucia.. Spojrzała Pawłowi w oczy, starała się być grzeczna. On wyczuł, że coś jest nie tak.. Może zwalił to na karb kobiecych niespodziewanych dolegliwości depresji i chandr bez przyczyny.. Odprowadził do drzwi. Chciał odwieźć do domu. Nie zgodziła się. Pozwolił jej odejść..
    Katja całkowicie zapomniała również o zaproszeniu na warsztaty teatralne… Zapomniała, a może chciała zapomnieć. Nie pojawiła się ani razu w Akademii Teatralnej. Pewnego jednak wieczoru, wróciła późno do domu.. po zajęciach na uniwersytecie została jeszcze długo w bibliotece, ślęczała nad dokumentami i nutami.. W domu, skrzynce zastała cienką kopertę. W niej zaproszenie, wewnątrz kilka słów – Oficjalnie zapraszam na warsztaty teatralne w AT w środę o dziewiętnastej. – skąd miał mój adres , od Pawła? – przemknęło jej przez głowę – „Na warsztat” bierzemy Fedrę Racine’a.. – i u samego dołu, drobniutkim, tym razem odręcznym, mało czytelnym pismem – mam nadzieję, że tym razem moje zaproszenie zostanie potraktowane przychylnie.. Miło mi będzie panią widzieć. – i podpis – Mark.
    Zdała sobie sprawę, że stoi wciąż na schodach.. .Na półpiętrze, nieświadomie zaczęła iść pieszo na górę.. jedenaste piętro! Wróciła się, wezwała windę.. . po chwili była w  mieszkaniu. Zostawiła zaproszenie na stole, zaczęły się nim bawić koty. Postanowiła wziąć kąpiel.. Dzień był chłodny, zmarzła, za lekko ubrana. Wsunęła się po chwili w ciepłą wodę, zanurzyła po szyję.. oparła głowę na brzegu wanny, jak cudownie ją to relaksowało. Nie potrafiła uwolnić się jednak od myśli o zaproszeniu. Miała ochotę pójść, nie było powodu, by propozycję odrzucić, a jednak coś ją powstrzymywało..  Obawa? Przed czym..
    -Nie bądź dzieckiem, o co ci chodzi .. – ganiła samą siebie na głos, lubiła mówić do siebie, to jej stary już nawyk, nie robiła tego nigdy wśród ludzi… Samotna, przyłapana na tym czerwieniła się zawsze po uszy.. Ale lubiła mówić do siebie. Czuła jakby rozmawiała z inną zupełnie osobą, z innym, drugim swoim „ja”, które nie zgadzało się nigdy z pierwszym.. nie było racjonalne, lecz zawsze pełne obaw, idealistycznie spoglądało na świat, wzrokiem pełnym uprzedzeń, wzrokiem jednak tak wrażliwym i świeżym i emocjonalnym.. Krótkie spięcie między dwoma głosami w niej.. – Idiotka, idiotka jesteś – koty zaciekawione podwyższonym tonem jej głosu wsunęły jeden nad drugim łebki do łazienki. Skrzypnęły drzwi.. – To wy, łobuziaki? – uśmiechnęła się.
    – Mam iść czy nie, Hipolit, Tezeusz?
    -Miauu – rozległo się długie i niskie , …. twierdzące..
    -To znaczyło „tak” … No, tak sądzę. Dziękuję wam za pomoc.. A teraz uciekać mi stąd, psik, co to za podglądanie kobiety w kąpieli – uciekły posłusznie z krótkim miauknięciem..
    -Dobrze.. Pójdę – zdecydowała. Pójdę pójdę.. teatr.. jak do diaska żyją aktorzy, ciągła transformacja i samokontrola i rozdwojenie osobowości.. poszukiwanie tożsamości, przybieranie masek.. Maska, a może zdejmowanie maski? Może i dla mnie jest teatr? Może może.. – zanurzyła głowę pod wodę, zaczęła bawić się jak dziecko, wypuszczać głośno powietrze, bulgotać na powierzchni wody.. Pamiętała, bawili się w ten sposób z bratem w dzieciństwie.. Infantylne pragnienie.. zrzucić maskę… zanurzyć się i zostać kim innym, może zdjąć jedną maskę aby przybrać inna – gubiła się w dociekaniach, bawiły ją czasami bezcelowe i płynne refleksje… – Koniec tych ablucji ! – zadecydowała w końcu, spoglądając na swoje podobne noworodkowi pomarszczone od wody, ciało..
    Nastała sobie w końcu, zwyczajnie i zgodnie z chronologią biegu dni, środa.. ta właśnie środa. O dziewiętnastej Katja czekała już przed jedną z sal, którą jej wskazano jako miejsce gdzie odbywały się zajęcia. Pojawił się wkrótce Mark, powitał Katję z uśmiechem, zaprosił do przestronnego pomieszczenia, w którym zaaranżowano teatrum. Rozpoczęła się próba Fedry..

    Spotkanie w theatrum trwało kilka godzin. Wszyscy w końcu przysiedli zmęczeni gdzie kto mógł, na przygodnych krzesłach, wprost na deskach sceny, na schodkach.. Katja, mimo że nie brała w pełni czynnego udziału w całości przedstawienia czuła się równie zmęczona. Spojrzała w kierunku Marka. Zdała sobie sprawę, że ten od dłuższego już czasu próbuje przyłapać jej wzrok. Uśmiechnęła się. Powiedział cicho.. bardzo cicho tak, że czytać musiała niemal z jego ust, a siedział na przeciwległym krańcu sceny. – idziemy? koniec? – skinęła głową. Był równie zmęczony jak wszyscy, może bardziej.. Wstał, zaczęli wszyscy powoli zbierać się do odejścia. Katja stanęła zamyślona, spojrzała w stronę okna.. Padało. Deszcz zawsze ja hipnotyzował. Mogła patrzeć nań godzinami. Poczuła nagle, że ktoś bierze ją pod ramię i odwraca delikatnie ku sobie. Oczywiście Mark. – Idziemy? – powtórzył pytanie..
    -Tak, oczywiście.. Czy?..
    -Tak, odwiozę cię do domu – uśmiechnął się
    -Dzięki..
    -Hmm, kobieta sama na ulicy, po północy, to nie wróży nic dobrego, wiesz?
    -Oczywiście..
    Samochód podjechał cicho pod blok. W większości okien światła były już pogaszone. Ciemność. Zamknięte powieki. Śpią. Jej okno również było ciemne. Zapomniała zostawić światło małej nocnej lampki. Nie lubiła wchodzić w nocy do zasnutego cieniem pomieszczenie, gdzie nawet czarne jej koty zdawały się być swymi żywymi cieniami.
    -Może masz ochotę wejść na chwilę – spytała, dziwiąc się samej sobie, że takie pytanie postawiła.
    -Hmm… ostatecznie.. – zawahał się – czemu nie?
    Wjechał na chodnik przed blokiem, nie było parkingu.. Spojrzał jeszcze na samochód, niepewny, czy rozsądnym było jego tu zostawianie.
    -Eh.. nie jest to też żadne cudo.. Dwie inne toyoty obok, może przypadkowy złodziej skusi się na ten z prawej.. O, jest w lepszej formie, i nowszy typ.. – zaczął żartować ze swoich obaw. Weszli. Zaproponowała kawę.
    -Kawa.. To może dobry pomysł.. Jestem doprawdy zmęczony. Tak, napiję się kawy, chociaż nie powinienem.. Mam problemy z sercem..  drobiazg…
    -Mam nadzieję, że będzie ci smakowała, mimo że nie jest tak dobra jak twoja..
    -Bajki, na pewno jest pyszna. Właśnie ..jest .. – siorbnął łyk gorącego napoju. Patrzyła na jego usta, gdy pił, wydawało jej się, że tego nie zauważa lub po prostu nie zwraca na to uwagi. Podobały jej się jego usta.. Ładnie wykrojone, nie zanadto szerokie, nie nazbyt grube.. wszystko z umiarem.. A może to pozór? Mówią, że wąskie usta to oschłość, brak uczuć.. oziębłość.. , mówią, że wydatne usta to oznaka zmysłowości.. Bajki .. pomyślała trawestując powiedzenie Marka w myślach..
    -Dlaczego przyglądasz się moim ustom, Katju? – usłyszała nieoczekiwanie.. Wciąż nie odrywał wzroku od ciemnego napoju, jakby ten go hipnotyzował na tyle, że dopiero po wypiciu duszkiem do dna, mógł na nią spojrzeć.. spojrzał . Prosto w oczy. Głęboko. Poczuła, jakby przenikał ją do sedna, do dna.
    -Czy mogę cię pocałować? Pocałunek to dotknięcie.. Wiem, że chcesz mnie dotknąć..
    -Nie, chcę jedynie dotknąć twoich ust.. – odpowiedziała po sekundzie.
    -Ja też chcę. – Przysunął ją do siebie. Pocałował. Tylko raz. Potem odsunął się od niej.. Jakby zdziwił się efektowi, jaki ten dotyk na niej wywarł.. Miała wciąż zamknięte oczy, a wyraz twarzy taki, jakby zamierzała za chwilę się rozpłakać.. Przestraszył się. Odsunął jeszcze odrobinę. – Nie odsuwaj się ode mnie, nie odchodź, Théo…, Marku! – zreflektowała się, że popełniła gafę.. – przepraszam, to jakieś moje mrzonki..
    -Okay, w porządku, nie wiem, o czym mówisz.. W porządku  już Katja, nie płacz! Czemu płaczesz? Nie stawiaj mnie w takie sytuacji..
    -Przepraszam.. Czy możesz ze mną dziś zostać? Proszę..
    -Dobrze.. Czy mam spać na podłodze, czy mogę z tobą? – uśmiechnął się swoim uśmiechem Arlekina.
    -Oczywiście ze mną, w najgorszym wypadku ja będę spała na podłodze albo cię wypędzę do domu.. – Pościeliła łóżko. Położyli się przytuleni do siebie. Wtuliła się w niego jeszcze bardziej, czuł, jak bardzo pragnęła go.. może nie jego nawet, lecz fizycznego kontaktu po prostu, seksu, dotyku, ciepła.. Poczuł, że nie chce tego, nie chce jej bliskości, gorąca ciała i dotyku. Poczuł, że jej pragnie, ale zupełnie fizycznie, jakby ciało reagowało niezależnie od jego woli, jego umysłu…
    -Katja – szepnął cicho, tuż blisko jej twarzy, do jej ucha. – Katja, wybacz mi, ja.. nie mogę, nie chcę tego. Wybacz mi, muszę iść… Wytłumaczę ci później… – Wstał szybko, ubrał się, zamknął cicho za sobą drzwi. Nie zdążyła nawet zebrać myśli, zrozumieć co się stało, odnaleźć przyczynę. Czuła się jak porzucona kotka.. Wskoczył Hipolit na łóżko. Mruknął z zadowolenia – zwolniło się jego ulubione miejsce…

    Intermedium prozaiczno-tragiczne pierwsze

    Fedra żoną Tezeusza

     

    Katja nie rozstawała się wciąż ze swoją Fedrą. Liczyła dni do spotkania środowego. Z ciekawością myślała o warsztatach… Jak zostanie to przedstawione? Jaką Fedrę pozna? Jaką Fedrę zobaczy tam, jak ją widzi Mark? Inni? Jej monologi znała niemal na pamięć. Zastanawiała się jak brzmiały po francusku.. Akt pierwszy… scena trzecia… wyznanie Enonie.. Miała nadzieje, że ten fragment usłyszy na warsztatach.. Tkwił zawsze w jej pamięci w formie łagodnej interpretacji, trawestacji… zapamiętany prozaicznie, bez miary wierszowej, przeplatał jej myśli, jej życie jak kolejne fragmenty dramatycznego swobodnego intermedium średniowiecznego… Nie odnosiły się nijak do jej życia a jednak czuła, że są żywe w niej, jakby jeszcze pasywne i nieaktywne kiedyś spełnić się mogą. Nie wiedziała w jakiej postaci, ale wierzyła w to jak w przeznaczenie. Może chciała stawić mu czoła? Czuła się silniejsza od Fedry…choć ból miłości i zawodu odczuwała równie tragicznie… jak tamta.
    Mój ból pochodzi z dawien dawna.
    Ledwie zostałam zgodnie z małżeńskim prawem
    oddana synowi Egeusza mój spokój zdawało się zaginął,
    Ateny ukazały mi mojego nieprzyjaciela
    Ujrzałam go, spłonęłam rumieńcem, zbladłam na jego widok…
    Niepokój wzbudzony został w mojej zagubionej duszy.
    Moje oczy straciły wzrok, moje usta straciły mowę
    Czułam jak całe moje ciało na przemian drży z zimna i płonie
    Poznałam dzieło Wenus i jej okrutny nienawistny mi ogień
    I potomków krwi, którą prześladowała, nieuchronne doznania.
    Wierzyłam, że odsunę je od siebie dzięki gorzkim życzeniom,
    Zbudowałam jej świątynię i zadbałam o jej wystrój,
    Sama otoczona ofiarami o każdej dnia godzinie,
    Szukałam w jej murach moich postradanych zmysłów.
    Nieuleczalnej miłości nieskuteczne leki!
    Na próżno na ołtarzach moje ręce paliły kadzidło:
    Gdy moje usta chwaliły imię bogini
    Uwielbiałam jedynie Hipolita; i jego widząc bez przerwy
    Nawet u stóp ołtarza, który spowijałam dymem ofiarnym,
    Ofiarowywałam wszystko jedynie temu bogu,
    którego nie śmiałam wzywać po imieniu.
    Unikałam go wszędzie.  szczyt nędzy!
    Moje oczy odnajdowały go w rysach jego ojca.
    Przeciw sobie samej w końcu śmiałam wystąpić:
    Podniecałam swą śmiałość i sprawiłam, że go prześladowano,
    Aby wygnać nieprzyjaciela, którego byłam wyznawcą.
    Udawałam troskę niesprawiedliwej macochy,
    Przyspieszałam jego wygnanie, a moje wieczne krzyki i jęki
    Wyrwały go z łona i z ramion ojcowskich.
    Wtedy odetchnęłam, Enono; i gdy stał się nieobecny,
    Moje dni, spokojniejsze, płynęły w niewinności.
    Poddana małżonkowi, kryjąc mój ból
    Fatalnego małżeństwa pielęgnowałam owoce , jego chowałam dzieci.
    Próżna ostrożność! Okrutne przeznaczenie!
    Przez mojego małżonka do Trezeny zawieziona,
    Ujrzałam znów nieprzyjaciela, którego sama oddaliłam.
    Moja rana wkrótce zbyt szybko znów krwawić zaczęła.
    To już nie był żar ukryty w moich żyłach:
    To była Wenus sama jak pasożyt uczepiona swej ofiary.
    Obmyśliłam dla mojej zbrodni prawdziwy terror,
    Znienawidziłam życie i mój miłosny płomień otoczyłam strachem.
    Chciałam, umierając, zatroszczyć się o swą sławę,
    I objawić światłu dnia mój płomień tak ciemny:
    Nie mogłam już wytrzymać twoich łez, twoich żądań,
    Wyznałam ci wszystko; Niczego nie żałuję,
    Obyś szanując zbliżającą się moją śmierć
    Nie obrażała mnie już niesprawiedliwymi wyrzutami,
    I obyś przestała niepotrzebnie biec mi na pomoc i przywoływać do życia
    Tę resztkę ciepła, która już czeka tylko by ostatnie dać tchnienie.

    -Nie, nie, nie..! – Katja drgnęła zaskoczona, spojrzała: Mark wstał, wszedł na scenę po schodkach jednocześnie zaczął gestykulować tuż nad głową młodej dziewczyny. Tamta wyraźnie starała się stłumić zdenerwowanie i bunt.. – Musisz to powiedzieć tak, by podkreślić jej dylemat, rozdwojenie osobowości, konflikt. Rozumiesz.. ? Ona opowiada o poznaniu Hipolita jak o wielkim.. przygniatającym ją nieszczęściu, to fatum zrządzenie losu..
    -Nie masz racji.. Mark, ja nie chcę tego pokazywać w ten sposób.. – sprzeciwiła się młoda kobieta odgrywająca w tej chwili Fedrę.. – Nie, ona po prostu cierpi, jak cierpi każda z zakochanych bez wzajemności osób, jedynie jej obraz świata jest wykrzywiony przez nieszczęście i to właśnie chcę pokazać! Tak chcę to zaakcentować i wyrazić!
    -Dobrze.. – zrezygnował Mark… ściszył ton głosu.. – Zresztą wiecie wszyscy dobrze, że koncepcja tych warsztatów jest taka, że nie prezentujemy tu monolitu, nie przygotowujemy całości sztuki a jedynie najważniejsze dla nas jej fragmenty… najbardziej inspirujące nas, kontrowersyjne sceny.. Te, każdy z nas będzie miał okazję zaprezentować tak, jak czuje.. wedle własnej koncepcji..  Zgoda? Chcę uzyskać waszą aprobatę dla tego pomysłu.
    -Oczywiście, to doskonały, oryginalny pomysł – odezwała się milcząca do tej pory Katja, jej sylwetka pozostawała w cieniu, tak że niektórzy spośród uczestników dopiero teraz zauważyli jej obecność..
    -Świetnie. – przerwał milczenie Mark. – wracajmy więc do pracy – przepraszam cię Anno za ingerencję w twoją wizję Fedry – uśmiechnął się – pozwolisz, że ja zaprezentuję również moją własną.. Hmm, to będzie raczej wizja Fedry oszalałej przez pryzmat doświadczeń Hipolita, jego uczuć i doznań..
    -Fedry, która szaleje, bo w więzach małżeństwa z Tezeuszem.. – dorzuciła Katja
    -Tak.. – spojrzał na nią dziwnie Mark.. – tak, właściwe to zdaje się być jedyny powód jej rozpaczy.. Związanie z Tezeuszem..
    -Dlaczego za niego wyszła? – zadał pytanie ktoś z aktorów.. Nieznajoma Katji postać mężczyzny niemłodego.. To jeden z ojców młodych studentów PWST.. – szepnął jej potem Mark.. Facet jest świetny..
    -Kochała go. – odpowiedziała Katja..
    -Dlaczego przestała go kochać, gdy zobaczyła Marka? Może wcale go nie kochała a jedynie szukała bezpieczeństwa.. Wiedziała, że on ją kochał więc czuła się bezpiecznie z nim. – Katja świetnie wyczuwała, że mężczyzna mówił to jakby doskonale wiedział, znał taką właśnie sytuację, jakby opisywał coś, co rzeczywiście było mu znane, rozegrało się w jego życiu…
    Mark, pokaż nam swoją koncepcję Fedry widzianej oczami Hipolita. – Wszyscy przyklasnęli idei.. Mark wstał.. Czekał chwilę, na wenę, zebranie rozproszonych myśli..
    -Nie, posłuchajcie.. Pokażę wam moją koncepcję za tydzień, gdy Fedra po przyjeździe do Trezeny ujrzy Hipolita.. Mnie interesuje jego zachowanie wobec niej.. Jego obawy i skryte lęki, zahamowania. …
    A dziś… Katju, co ty sądzisz o decyzji Fedry?
    -Mała improwizacja może być? Nie jestem pewna, czy uda mi się wyrazić to, co myślę.. Bo naprawdę myślę, że doskonale Fedrę rozumiem..
    – Popatrzmy..
    Katja wyszła na środek sceny, po chwili padły pierwsze jej słowa.. Te, które w sztuce były skierowane do piastunki Enony.
    Usłyszysz teraz szczyt okropieństwa…
    Kocham… Na to imię fatalne drżę, przenikają mnie dreszcze.
    Kocham…
    Zawahała się.. zaczęła mówić własnym głosem… czego niektórzy z uczestników warsztatów nawet nie zauważyli, co zauważył doskonale Mark.
    I usłyszysz więcej…
    Poślubię…Tego, który nie drżeniem moje ciało napełnia, lecz ciszą i spokojem, dreszczy nie wywołuje lecz je tłumi…
    Nie powiedziała wiele, tylko tych kilka słów, i zamilkła.. jakby głos uwiądł jej w gardle, wciąż trwało jednak w powietrzu napięcie wywołane tymi frazami, tak rzeczywiste, tak prawdziwe.. Nikt z obecnych nie śmiał przerwać ciszy…

    Epizod V

    Propozycja

     

     Jesień okryła Warszawę warstwą zwiędłych liści, kolorowo otuliła ziemię, zasnuła powietrze mgłą kropel deszczu, zakryła niebo szarymi chmurami. Pozwalała jeszcze promieniom słońca co czas jakiś odwiedzać niziny, ale nieczęsto.. Takie słoneczne dni były radością dla Katji, która nie mogła zaakceptować ponurości tegorocznej niezłotej, zardzewiałej od deszczu jesieni. Katja nakładała wówczas grubszy niż zwykle makijaż, solidniejszą warstwę ochronną, zasnuwała sobie głowę myślami o przyszłym lecie i wspomnieniami o Anglii, która choć wilgotna i siąpiąca mżawką cieplejsza była i miła… I zapełniała myśli teoriami, które rozwijała w swej pracy doktorskiej, zastanawiała się nad analizą posiadanych dokumentów, planowała oryginalnie zajęcia dla swoich studentów… Odcinała się celowo i skutecznie od świata realnego, świata jesiennego. A jednak od czasu do czasu wydarzenia przecinały nagle jej wewnętrzną rzeczywistość…
    W połowie października właścicielka jej mieszkania podwyższyła czynsz. Katja znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Po raz kolejny usiłowała zabiegać o uniwersytecki przydział na mieszkanie. Nie, znów musiała czekać, brak wolnych miejsc.. Pozostała póki co w swej klitce na Powiślu, wybłagała opłaty ratalne u właścicielki i zaczęła poszukiwania tańszego lokum. Jednego z tych licznych, deszczowych jesiennych dni, podczas przerwy na kawę, którą wypijała drobnymi łykami na stojąco w korytarzu Instytutu, w zamyśleniu spoglądając w okno, usłyszała za sobą miły ton męskiego głosu i jego „Dzień dobry”. Odwróciła się, zobaczyła Pawła.  jak dawno już u niego się nie pojawiała. Zajęta sesją egzaminacyjną swych studentów, sprawdzając im prace i douczając.., zupełnie nie potrafiła znaleźć czasu, by zajrzeć do swojego tekstu.. Było jej nijako.. Wiedziała, że Paweł wiedział doskonale jak wygląda jej sytuacja w Instytucie, zdawał sobie sprawę z jej zabiegania i ciągłego braku czasu… nie wiedziała jednak, że orientował się w materii mieszkaniowej, że znał jej problemy finansowe.. Zapytał ją bowiem wprost, jak bardzo potrzebuje mieszkania, na ile jej sytuacja jest ciężka.
    -Dziwi cię zapewne moje zapytanie,  nie przecz, widzę zdumienie wypisane na twojej twarzy – roześmiał się Paweł. – Tak, mam dla ciebie ciekawą, jak sądzę, propozycję.. Mam całe lewe skrzydło na piętrze wolne.. Dwa pokoje z łazienką. Z kuchni musiałabyś niestety korzystać razem z nami.. Zresztą Mark jest u mnie chwilowo.. szuka mieszkania. Chce być niezależny, jak mówi- rozszczepił sylaby, ironicznie wydymając wargi. Chce raczej, by ojciec nie zaglądał mu do łóżka..,  przepraszam cię, bym nie wtrącał się w jego życie prywatne ..
    -To był chyba cytat .. – uśmiechnęła się Katja.
    -A tak, tak właśnie twierdzi – „Chcę by nikt nie wtrącał się w moje życie prywatne….” Dobrze. Ale ty Katju, byłbym zaszczycony mogąc gościć się u siebie przez ten czas poszukiwań nowego lokum…
    -Przyznam, Pawle, że nie wiem, co ci odpowiedzieć, Zaskoczyła mnie twoja propozycja. Nie myślisz chyba, że przyjmę ją ot tak..
    – Jeśli będziesz miała najmniejsze obiekcje i wyrzuty sumienia… możesz mi za ten wynajem cos tam płacić.. jeśli to twoim zdaniem konieczne i uczciwe… To by cię satysfakcjonowało? Ja mam jednak inne zdanie. Chciałbym, byś potraktowała moją propozycję po przyjacielsku. Proszę cię.. Myślę też, ze warto po prostu oszczędzić pieniądze na przyszłość. Lecz uczynisz jak uważasz..
    -Pawle, Pawle,  nie wiem sama, nie mam chyba innego wyjścia, jestem naprawdę przygwożdżona do muru jeśli chodzi o mieszkanie.. Hmm.. Pozwolisz.. – urwała nagle, widząc zbliżającą się jedną ze studentek, zapewne z jakimś pilnym zapytaniem..
    -Przeszkadzam pani Katju? To ja poczekam, tu poczekam chwilę na panią.. Dobrze?
    -Tak, oczywiście.. … Tak więc.. Pawle, pozwolisz, że przemyślę twoją propozycję, wiesz, jestem naprawdę zaskoczona, nie spodziewałam się.
    -Katju.. chyba wiesz, że … – urwał dostrzegając jej nierozumiejący wzrok.
    -Tak? – wpatrywała się w niego próbując odgadnąć co miał na myśli… Co miał na myśli.. I nie wiedziała..
    -Eh, nic, innym razem, nie pozwól tej małej tak  długo czekać.. Do zobaczenia. Odezwij się, daj mi znać..
    -Oczywiście, Pawle – uśmiechnęła się na pożegnanie i odeszła do oczekującej na nią w końcu korytarza dziewczyny. Weszły do jednej z wolnych sal profesorskich. Zamknęły się za nimi drzwi.

    Epizod VI

    Przeprowadzka

    Dom był duży.. Duży, tak, że czuła się w nim nieswojo. Miała wrażenie nadmiaru przestrzeni. Nie wiedziała, jak ogarnąć tę przestrzeń, jak ją oswoić..
    Przyniosła kilka swoich mebelków z dawnej kawalerki. Ustawiła je chaotycznie, powtykała pomiędzy stojące już graciki, tu biurko, fotel, tam kanapo-wersalka, półeczka, koci koszyk wiklinowy.. Nie pasowały do całości, jak puzzle rozrzucone to tu, to tam, puzzle z innej zupełnie układanki. Ogarnęła całość pomieszczenie, skrzywiła się z  niesmakiem… lecz co mogła zrobić… Nie wyrzuci przecież tych drobiazgów, które posiadała, a które lekkie, poręczne, kobiece całkowicie różne były w stylu od ciężkich mebli dębowych, w ciemnym brązie skomponowanych z ciemnymi wiśniowymi zasłonami, ozdobnym we wzory dywanem i tapetami.. Nieświadomie przecząco poruszała głową. Poczuła w pewnym momencie na sobie czyjeś spojrzenie uporczywe. Odwróciła głowę. Mark. Stał w progu. Nie usłyszała, kiedy wszedł, nie zwróciła uwagi na skrzyp drewnianych schodów.
    -Myślę, że będzie ci wygodnie…
    -Tak, z pewnością. Tyle tu miejsca…
    -Będzie więcej, w momencie, gdy się wyprowadzę – uśmiechnął się znacząco.
    -Skąd ta nagła decyzja, Marku? Wiesz… czasami mam wrażenie, że mnie po prostu… po prostu unikasz.. – zawahała się, zamilkła. Spojrzała na jego zdziwioną minę, zdziwioną szczerze czy nie? Nie potrafiła ocenić.
    -Dlaczego tak uważasz, Katju? – Katju..? zdziwiła się w duchu brzmieniu własnego imienia w jego ustach… Kiedy to było, kiedy przeszli na „ty”, dawno już… jedynie nie pamiętała tego momentu. A teraz to jakieś takie nadmiernie intymne „Katju” ogromnie ją zdziwiło.. Wydało jej się nienaturalne.. – Nie.. – zawiesił głos – Nie, wyprowadzam się, bo.. potrzebuję trochę samotności, niezależności. To może głupio brzmi, okres szczenięcy dorastania i dojrzewania mam już za sobą, ale.. potrzebuję samotności..
    -Doprawdy będziesz mieszkał sam? – jej pytanie zabrzmiało wbrew niej samej ironicznie.
    -Tak, przynajmniej takie mam plany.. Wiesz, chciałbym zrobić wreszcie habilitację..
    -Ach, tak… Rozumiem.. Cieszę się, że nie potwierdzasz moich obaw… A kiedy.. kiedy zamierzasz się wyprowadzić?
    -Hmm, wciąż szukam odpowiedniego lokalu. Mam swoje przyzwyczajenia, duże wymagania.. To może potrwać.. A więc pomieszkamy jeszcze czas jakiś razem – uśmiechnął się. Szczerze, jak sądziła.. tylko jakoś tak smutnie czy melancholicznie. Nie była pewna, czy to co jej mówił było rzeczywiście tym, o czym myślał.
    Jednak uciekasz ode mnie, jestem pewna, że obawiasz się mnie, mojej obecności… Dlaczego? – myślała, i… nie mogła zrozumieć, lubiła zastanawiać się na zachowaniem i psychologią mężczyzn, zazwyczaj potrafiła zrozumieć ich intencje i motywy postępowania, teraz jednak była bezradna.. Coś kryło się za tymi gładkimi zdaniami, coś, czego Mark nie chciał wyjawić.. może coś, czego sam nie mógł zrozumieć i rozwiązać… Hipolit, zupełnie bez sensu skojarzył się jej Hipolit i jego słowa, w których opisuje swój stosunek do Fedry.. Z jakim obrzydzeniem zareagował na miłosne wyznanie Fedry, jaki niepokój wzbudził jej przyjazd do Trezeny….  zapomnij, to tylko grecka, wyimaginowana historia..
    -Zamyśliłaś się, Katju… Mogę cię nazywać Katją? Przepraszam, ale mam wrażenie, że nie lubisz, gdy naszego „ty”.. wolisz „pani”? Katju, Katju… – jak ładnie to tym razem zabrzmiało, jak tylko on potrafił, delikatnie .. Gniewasz się? -znów ten rozbrajający uśmiech Arlekina..
    -Oczywiście, że nie, Marku – uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Zamyśliłam się?  tak.. cóż, szczerze mówiąc, jeśli mogę ci się zwierzyć.. Zastanawiają mnie powody Pawła dla których zgodził się na moją tu przeprowadzkę.. – wypaliła zupełnie go zaskakując. Spojrzała mu w twarz, dostrzegła zakłopotanie i jakby.. niesmak. wyczuła doskonale, że nie należy kontynuować myśli.. O co tu chodzi? – zastanawiała się – niezdrowy jest dziwnie ten układ, który tworzą oni dwaj.. i jeszcze ja pomiędzy nimi.. Oh – westchnęła już tylko.. Dlaczego jednak Paweł się zgodził na mój pobyt tu? Czyżby… Nie, to niemożliwe…
    -Katju.. – a jednak zdecydował się na odpowiedź, przez chwilę oboje trwali w zamyśleniu.. Jego słowa przywołały ją do rzeczywistości – Ja nie znam dokładnie powodu, domyślam się jedynie.. Może jednak lepiej będzie, jeśli Paweł sam ci to przekaże.. – patrzyła na niego uważnie gdy mówił, śledziła ruch jego warg.. W pewnym momencie dostrzegł na jej twarzy zaskoczenie. Odwrócił się w stronę drzwi.. Stał przed nimi Paweł.
    – Nie podsłuchiwałem zupełnie! – zastrzegał się zabawnie, zaraz jednak roześmiał się ze swobodą.. Więc podejrzewacie, że istnieje jakaś tajemnicza przyczyna, dla której zaprosiłem Katję do naszego domu na te.. eh.. kilka miesięcy..? Hmm, macie być może rację..

    Intermedium prozaiczno-tragiczne drugie

    Przyjazd do Trezeny

    Październik ją po prostu przygnębiał. Dni mijały tak wolno. Katja liczyła już jedynie czas od środy do środy. Spotkania w Akademii Teatralnej były dla niej najmilszą rozrywką. Zajęta pracą ze studentami na uniwersytecie, przygotowywaniem prywatnych lekcji muzyki, pisaniem, żmudnym pisaniem i analizą dokumentów, papierków, notatek i nut dla potrzeb jej pracy doktorskiej, znajdowała jednak czas na spotkania teatralne. Wciągały ją ogromnie, jak seanse terapeutyczne, jak narkotyk…. Nie chodziło już nikomu o odkrywanie talentów, to było odkrywanie własnej osobowości i odporności psychicznej. „Fedra” na warsztacie, to był rodzaj psychozy oswojonej, analiza dozwolonych granic szaleństwa i zbrodni…
    Na jednym z warsztatów Mark przedstawił zebranym dialog Hipolita i Teramenesa … Poruszający.. A jednak Katji jedynej zapewne na sali te słowa dawały odpowiedź na pytanie o powód, dla którego Mark opuszczał dom ojca.. Jak wyraźnie widziała obawę, nienawiść może, tak, może to była skryta, tam ujawniona, w teatrze.., nienawiść do kobiety.. do niej samej… Dlaczego? Mój Boże, dlaczego? Czym zasłużyła sobie na to? – nie mogła znaleźć odpowiedzi. Jednocześnie, za każdym razem, po zakończeniu warsztatów, zakończeniu próby, gdy powracali wszyscy do domu – Katja razem z Markiem, znów porzucała swoje przypuszczenia.. Przecież on był dla niej tak miły. Jakże można lubić kogo i jednocześnie gardzić nim? Jakże kochać i zarazem nienawidzić? A jednak… I czyżby zachodziła tu jakaś odmiana osobowości? Czyżby Mark zakładał maskę i zdejmował ją po kilku godzinach? Brzmiały przecież słowa Teramenesa który trafnie zgadywał uczucia Hipolita…
    Rozumiem: Twoich trosk znam przyczynę.
    Fedry obecność cię tu zasmuca i rani twoje oczy.
    Niebezpieczna macocha, ledwie cię zobaczyła,
    Już twoje wygnanie dowiodło jak wielki na Tezeusza ma wpływ
    Lecz jej nienawiść, kiedyś ku tobie skierowana,
    Ulotniła się albo też zelżała.
    Ponadto, jakie zagrożenie może dla ciebie stanowić
    Kobieta umierająca, czy ta, która stara się umrzeć?
    Fedra, dotknięta bólem, którego uparcie nie chce zdradzić,
    Zmęczona wreszcie sobą samą i dniem, który ją oświeca,
    Czy mogłaby przeciw tobie cokolwiek zamyślać?
    Słyszała jeszcze głos dźwięczny Marka dochodzący ku niej ze środka sceny… Czy trafnie oceniała jego intencje? Czy trafnie? Ha, przypomniała sobie – przecież Teramenes właśnie, najbliższy sługa i przyjaciel pomylił się.. Hipolit uciekał nie przed Fedrą, której nie kochał, lecz przed Arycją, … którą kochał… Czy ona… Katja.. czy ona grała tu rolę Fedry? Kto wcielał się w rolę Arycji? Kogo kochał Mark.. ? Miała ochotę zadać mu to pytanie, które zadał Teramenes.. W tamtą środę, niezamierzenie i nieoczekiwanie – wszak Mark miał jedynie krótki wygłosić monolog.. – podniósł się z sali zebranych aktorów-improwizatorów głos, to był głos mężczyzny, na którego Katja już wcześniej zwróciła uwagę..
    -Czyżbyś kochał, panie? – Mark zwrócił się ku niemu, nie zaskoczony jakby najzupełniej. Wszyscy domyślali się, że „Fedrę” Racine’a znał na pamięć.. jak Katja .. i odpowiedział monologiem improwizowanym Hipolita, który bardziej zdawał się być wolnym tłumaczeniem z francuskiego… nikt nie przyswajał tu istniejących polskich tłumaczeń Fedry..
    -Przyjacielu, co śmiesz twierdzić?
    Ty, który znasz moje serce od kiedy pierwszy wziąłem oddech,
    Uczucia serca tak dumnego, tak pogardliwego,
    Czy możesz żądać ode mnie wyznania tak wstydliwego?
    Mało tego, że matka Amazonka sprawiła
    Że z mlekiem jej ssałem tę dumę, która wciąż jeszcze mnie zadziwia,
    Gdy wszedłem w  wiek dojrzały,
    Spodobałem się sobie gdy sam się poznałem…
    Mark urwał nagle, jakby tknięty jakąś myślą, jakby nie był w stanie opowiadać dalej historii Hipolita zakochanego w Arycji.. jakby te uczucia miłości, czułości dla kobiety tak były mu obce, może aż nienawistne…. Prawdą być musiało i współgrała z naturą jego ta niechęć do uczucia… uczuć.. nieprawdą była miłość ? Wykorzystał tę chwilę zawieszenia i ciszy mężczyzna – wcielenie Teramenesa,
    -Ostatecznie, czemu miałbyś się panie obawiać czystej niewinnej miłości? – i urwał.. on również nie pragnął kontynuować kwestii Teramenesa.. On również w to jedno wypowiedzenie włożył cały sens, całą wartość i wzruszenie. Mark powoli podniósł wzrok do tej pory spuszczony ku deskom sceny… nad czym dumał, co chronił w sobie, co może próbował wydobyć..
    -Teramenesie, odjeżdżam…Jadę szukać ojca..
    Jednak jego słowa były, podobnie jak te Hipolitowe, jedynie ucieczką. Unikał odpowiedzi, unikał wyznania. Tajemnica pozostawała tajemnicą zaklętą w nim samym. A Katja pewna była, że jakaś tajemnica tkwi właśnie w nim samym, w Marku jakiego znała, w tym mężczyźnie, do którego coraz większą miała słabość.

    Epizod V

    Epizod VII

    Wyjazd

     

     Zbliżało się południe. Katja poczuła się głodna. Przerwała porządkowanie pokoju na piętrze. -Czy było cokolwiek do zjedzenia w tym domu? Nie znała przecież jego zwyczajów. Jak żywili się Mark i Paweł, każdy sam sobie? Próbowali coś wspólnie upichcić? W to jednak ciężko jej było uwierzyć… Zaszła cicho na dół. Miauknął za nią Tezeusz.. – No chodź, chodź, tylko cicho.. Ciesz się łobuzie, że cię tu przygarnięto.. – zaśmiała się cicho.. Obecność kotów była dla niej warunkiem niezbywalnym egzystencji.. Zwierzaki, których nie lubiła na początku, z których jeden przygarnięty został po prostu z litości, stały się szybko najmilszymi istotami w oswojonej przez nią przestrzeni.. Paweł wiedział doskonale, że proponując Katji lokum w swoim obszernym domu, musiał liczyć się z zaakceptowaniem obecności kotów. Dla kobiety to było sine qua non.
    W kuchni, ku swemu zdziwieniu, zastała już Pawła, który zaglądał do garnków, w których najwyraźniej coś się kotłowało, coś pichciło na patelni pod przykrywką..
    -Zadziwiłem cię , widzę – roześmiał się – oo, to nie jest częsty widok w tym domu, zapewniam cię, żaden z nas ani ochoty ani czasu na gotowanie nie ma.. Ale z okazji twojego przyjazdu, możemy przygotować coś dobrego, czyż nie?
    -Hmm, jestem pod wrażeniem, Pawle..
    -Nie musisz, to doprawdy proste danie.. i szybkie w wykonaniu, to najważniejsze. O, właśnie – dodał zaglądając jeszcze raz do garnka i nakłuwając mięso, sprawdzając jego miękkość i przypieczenie – już za chwilę możemy siadać do stołu.
    -Pawle.. – zaczęła niepewnie, nie wiedząc czy pytać czy też lepiej zostawić to na odpowiedniejszy moment, moment, gdy on sam zdecyduje się na wyjawienie tajemnicy, którą trzymał w zanadrzu..
    -Wiem, wiem, zapewne chcesz poznać moje plany, które enigmatycznie zacząłem ujawniać.. Przede wszystkim, Katju, jest mi przykro, że znów .. tak – nie patrz na mnie takim przerażonym wzrokiem ! ha ha – znów ulatnia się twój promotor..
    -Wyjeżdżasz, Pawle?- czyżby dlatego właśnie zgodził się bym zamieszkała w jego domu.. – snuła przypuszczenie.
    -Tak, do Stanów, na kilka miesięcy.. , tylko na kilka miesięcy. Dostałem zaproszenie na kalifornijski uniwersytet, poprowadzę tam cykl wykładów z historii muzyki.. .Będę miał również okazję dać kilka koncertów i promować solidniej moją ostatnią płytę..
    -To cudownie, cieszę się! – była szczerze uradowana, wiedziała jak trudno było Pawłowi znaleźć sponsorów tu, w Polsce..
    -Tak, to dobrze.. Ale rzeczywiście mi przykro, że będę musiał zostawić cię bez…
    -..opieki – uśmiechnęła się
    -Tak, i bez konsultacji na ten czas… Zostańmy w kontakcie, Katju.. Dam ci kontakt e-mailowy, przesyłaj mi proszę swoje nowe pomysły i to, co piszesz, do korekty..
    -Pawle, Pawle.. przecież nie będziesz miał na to czasu, pomyśl.
    -Znajdę ten czas , Katju, nie martw się. – spojrzał jej przenikliwie w oczy, chciał by coś zrozumiała, coś czego nie potrafił jej powiedzieć, ale Katja wciąż nie potrafiła czytać tego komunikatu.. Był szyfrem, odrzucała najprostsze narzucające się wnioskowanie, nie było dla niej logiczne, było absurdalne..
    Więc tylko myślała – nie, tego na pewno nie chciał powiedzieć, to mrzonki.. – co więc chciał powiedzieć?
    -Katju, chciałbym, żebyś zrozumiała, że.. – urwał nagle. Do kuchni wszedł Mark. Nie zorientował się zupełnie, że wkroczył w trakcie rozmowy, nie zauważył, że oboje, Katja i Paweł zamilkli speszeni, jakby ktoś przyłapał ich na jakiejś dziecinnej psocie. Mark zagadnął o obiad, lecz odpowiedź Katji najwyraźniej mało go obeszła. Nie dbał w istocie o obiad, zapytał odruchowo.. Wchodząc do kuchni, czując unoszące się zapachy każdy w sposób naturalny kieruje myśl i zmysły ku jedzeniu. Może w przypadku Marka to były wyraźniej zmysły, myślami był gdzieś daleko.
    -Pawle, kiedy wyjeżdżasz do Stanów? – Katja zdziwiła się w duchu.. Więc on już wiedział? Mieli zapewne okazję wcześniej porozmawiać..
    -Kiedy… za dwa tygodnie najpewniej, może uda się wcześniej? Wizę już mam, więc jakby najważniejsze..
    -Ależ ty jesteś szczęściarz, chłopie – żachnął się nieoczekiwanie Mark – Katja nie spodziewała się takiego tonu, takiej wypowiedzi w ustach Marka.., zresztą tak niewiele wiedziała o stosunkach między tymi dwoma mężczyznami.. Czyżby zazdrościł ojcu powodzenia? Uznania? Przywołała w pamięci słowa Hipoolita.. który skarżył się na cień ojca, który wciąż wlókł się za nim, zasłaniał, ubezwłasnowolniał.. Eh, Fedra, zapomnij dziewczyno! to staje się twoją obsesją! … a jednak zaraz padły słowa wyrzutu, słowa Marka, które były lustrzanym odbiciem wypowiedzi Hipolita..
    -Pomyśl, ty osiągasz to, o czym ja mogę sobie tylko pomarzyć!, sukces, kariera, uznanie, nigdy nie da mi tego mój przeklęty zawód komedianta..
    -Czy mnie o to winisz , Marku? Dodaj sobie dwadzieścia lat i wyobraź sobie siebie… pomyśl, że trzeba włożyć trochę wysiłku, by za te dwadzieścia lat znaleźć się w takiej jak moja sytuacji… , dlaczego porzuciłeś studia muzyczne? Poszedłeś na Akademię, świetnie, nie wiń mnie teraz o ten wybór! Czy nie daje ci satysfakcji to co robisz?
    -Theatrum, teatr, sublimacja naszych wykoślawień osobowości, ujście dla dewiacji..
    -Problem nie tkwi w tym co robisz, Marku .. Marku! Spójrz na mnie, problem tkwi w tobie i twojej chorej, rozdwojonej osobowości..
    -Ojcze! – Mark spojrzał tylko na Katję i wyszedł z kuchni..
    -Nie powinienem był tego mówić, przepraszam cię, Katju, nie powinnaś być świadkiem tej rozmowy.. Naprawdę mi przykro..  wiesz, czasami myślę, że byłem nieuczciwy proponując ci zamieszkanie tu.. Tak, oczywiście, zdecydowałem się na to między innymi dlatego, że wyjeżdżam do Ameryki… i Mark się wyprowadza niedługo.. całe mieszkanie puste.. całe do twojej dyspozycji.., ale… póki co, myślałem również, że twoja obecność uleczy układ jaki od pewnego czasu chory się uczynił i nienaturalny między nami.. między mną i Markiem.. Czy rozumiesz mnie Katju? – spojrzał prosząco.. wiedziała że liczył na zrozumienie, a jednak nie potrafiła zrozumienia okazać. Zaszokowały ją i uraziły ujawnione intencje Pawła…  tak bardzo nie chciała stracić dla niego szacunku.. Poczuła się dziwnie, poczuła się wykorzystana.. Jednak stracił on coś w jej oczach.. Był tak samo małostkowy, tak samo egoistyczny.. jak.. jak inni mężczyźni, których znała.. A może, może był tak egoistyczny jak ona sama… I tylko dlatego mogła mu wybaczyć, i tylko dlatego milczała z opuszczoną głową i unikała jego wzroku..
    -Katju.. Ale, to też nie jest pełna prawda.. – urwał, wziął głęboki oddech, wiedziała, że zamierzał jej powiedzieć coś ważnego, coś co leżało mu na sercu od dawna.. Spojrzał na zegar – Już czas na mnie, muszę gnać do Instytutu, ty też wychodzisz teraz? – znów uniknął wypowiedzenia tego.. tego słowa tabu, które nie mogło się biedne począć.. – Innym razem – pomyślała Katja.. sama już nie wiedziała czy chce usłyszeć to, co on najwyraźniej chciał jej powiedzieć. Zaczynała się tego słowa obawiać..
    -Tak, wyjdę razem z tobą. Mam zajęcia za godzinę, zajrzeć jeszcze do biblioteki..
    -Chodźmy.

    Epizod VIII
    Wyznanie

    Minął już ponad tydzień od wyjazdu Pawła. Katja żegnała go na lotnisku. Mark się nie pojawił. Do ostatniej chwili wierzyła, że przyjedzie, że spóźniony, że korki, ze coś mu wypadło… Usłyszała od Pawła tuż przed jego odejściem ku odprawie celnej ciche słowa, które miały być usprawiedliwieniem Marka, sądziła, że są to słowa wymyślone specjalnie dla niej… prawda musiała być inna.. – Pożegnaliśmy się wcześniej.. uprzedził mnie, że prawdopodobnie nie zdąży przed odlotem samolotu.. – zapewniał ją Paweł, a jednak jego głos, złamany i zawiedziony mówił co innego, tak właśnie to odczytywała, choć jednocześnie czuła, jak bardzo Paweł ten ton swojej wypowiedzi chciał ukryć.. Chciał ukryć przed nią rozczarowanie nieobecnością syna.
    Minął tydzień… Mark pojawiał się coraz rzadziej w domu ojca.. Nie, nie wyprowadził się, nocował prawdopodobnie gdzieś u znajomych.. Katja znów miała wrażenie, że jej unika, że boi się tego sam na sam z nią, wspólnego bycia obok, wspólnych może posiłków.. choć w zabieganiu jakim było życie obojga trudno było spotkać się nawet w trakcie posiłków. Ot, poranna kawa i tyle.. Lecz właśnie tę poranną kawę Katja coraz częściej wypijała sama. Któregoś dnia po południu usłyszała jednak trzaśnięcie drzwi i jego kroki – to musiał być Mark, tylko on miał klucze – przypuszczała, oddalając nierozsądne obawy. Wszedł na górę, zajrzał do jej sypialni. Czytała książkę. Podniosła ku niemu głowę, przywitała uśmiechem.
    -Witaj – przestraszyłeś mnie trochę , skradasz się jak kot – zauważyła.
    -Doprawdy? Przestraszyłem cię? Wybacz.. Będę dzwonił do drzwi, tak wolisz?
    – Nie, musiałabym przewędrować cały dom, by ci otworzyć i .. bałabym się nie mniej – roześmiała się..
    – Marudzisz moja droga – był najwyraźniej w świetnym humorze, oczy mu się śmiały, był w świetnej formie..
    -Czy zostajesz na dłużej? Zjesz ze mną kolację?
    -Hmm, kolację.. jeśli dobra.. Z przyjemnością. –  jaki cudowny miał uśmiech, za nim właśnie tęskniła, za tym uśmiechem, za tymi ustami, wykrojem warg.. Za tą regularnością, surowością rysów i harmonią, które tak uwielbiała. Mark.. jakże go jej brakowało. Miała ochotę wprost mu to powiedzieć, coś jednak ją powstrzymywało, coś wewnątrz niej szeptało, by tego nie robić.. jakiś instynkt obronny, intuicja kobiety… podpowiadał jej, że nie znajdzie to wyznanie zrozumienia. Wiedziała, że Mark nie zwracał na nią uwagi. Był szalenie miły.. potrafił czarować, być uroczy, zabawny, miała wrażenie, że ją uwodzi ..a jednak za każdym razem orientowała się, że to nieprawda… że nic w jego słowach nie było takiego, co sugerować mogłoby jego dla niej słabość… A więc nie, nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się tylko na jego oświadczenie. Zszedł na dół. Ona wkrótce podążyła za nim. Przebrała się tylko, narzuciła jakiś sweter na króciutki t-shirt na ramiączka. Wsunęła lekkie klapki na stopy.
    Mark zaczął już coś niecoś przygotowywać. Skierował do niej pytanie, które ją mile zdziwiło.. a jednak obaj lubią gotować.. nawet jeśli obaj jak jeden temu twardo przeczą.
    -Na co masz ochotę? Nie jestem takim specjalistą jak mój ojciec ale mój omlet z warzywami jest podobno niezły.. – rzucił ku niej zalotne, jak zdawało jej się, spojrzenie – Hę?
    -Oczywiście spróbuję twojego doskonałego omletu – odpowiedziała bez wahania – jakże mogłabym odmówić? – dodała z entuzjazmem, nieco nadmiernym oceniła się zaraz potem w duchu..
    -świetnie.. – odwrócił się ku szafkom, zaczął wyjmować patelnię, kroić warzywa.. Zaofiarowała pomoc. Przyjął. Rozgadał się. Zaczął jej opowiadać o tym, gdzie obecnie pomieszkiwał. Zaczął zwierzać z zawartej niedawno znajomości. Najwyraźniej to był właśnie ów powód jego świetnego humoru.. Kto był tą tajemniczą osobą, która zyskała tyle łask u Marka? Nie kazał jej długo czekać, sam dawał odpowiedzi na pytania, które stawiała sobie w duchu, których nie była zdolna postawić na głos..
    -Pamiętasz mężczyznę, człowieka w średnim wieku, z warsztatów teatralnych? – a propos, dawno cię u nas nie było, może przyjdziesz w tę środę, to pojutrze, stęskniłem się za twoimi improwizacjami, Katju, – znów to spojrzenie, przed którym topniała cała, które ją oczarowywało, a które dla niego zapewne nie znaczyło wiele… – A więc pamiętasz tego człowieka? Rozmawialiśmy raz czy dwa po warsztatach, zaprosił mnie ostatnio do siebie,  przyznam że zahaczyliśmy po drodze o jakiś bar, No wiesz, męskie skłonności – uśmiech Arlekina, jak zwykle, mogła się tylko swobodnie roześmiać, nie była pewna , czy ten śmiech rzeczywiście był swobodny.. Mark nic jednak nie zauważył..
    -Rozmawialiśmy długo, to wspaniały człowiek.. Poznam cię z nim.. warto..
    -To u niego czasem zdarza ci się nocować? – oj, nie chciała zadać tego pytania, nie chciała! Mark spojrzał na nią dziwnie.. Zdziwienie zamieniło się w podejrzliwość? Wiedziała, że miał na końcu języka pytanie – O co ci chodzi.. albo – Nie wtrącaj się do mojego życia.. – Czuła to.. Mark jednak spokojnie opowiadał jej dalej o nowym przyjacielu, jego zainteresowaniach, pasjach, o jego życiu..  cóż ją to obchodziło..? Cóż.. jego to obchodziło?? Tego nie mogła zrozumieć.. Nie chciała dopuścić do siebie maleńkiego przypuszczenia, które powoli zaczynało się wykluwać w jej głowie.
    -Marku, to chyba starczy tych warzyw..
    -Tak, masz rację. Teraz jajka, ubić je, dodać mleka.. – patrzyła na niego intensywnie, przywołała w końcu jego wzrok.. – co się stało Katju, masz taki dziwny wyraz twarzy.. Czy.. czy coś mi chcesz powiedzieć?
    -Zapytać..
    -Pytaj.
    -Pamiętasz nasz ..niefortunny wspólny wieczór..
    -Hmm.. tak.
    -Dlaczego wtedy odszedłeś?
    -Nie potrafię ci tego Katju wytłumaczyć, po prostu nie potrafię, może kiedyś..  Milczała. Czuła, że ją zbywał.
    -Byłem nieprzygotowany. Czułem, że mogę uczynić ci krzywdę, eh, zapomnijmy o tym, Katju..
    -Mark, czy zdajesz sobie sprawę, że ja mam do ciebie… jakby słabość, że..  – nie wiedziała, czy brnąć dalej w wyznania.. jednak chciała to powiedzieć, wyrzucić z siebie.. – że ja jestem w tobie chyba zakochana.. – odwrócił się nagle do niej, porzucił omlet, który od kilku chwil usiłował bezskutecznie wyjąć bez uszczerbku z patelni..
    -Czy to prawda co mówisz? Katju! – podeszła do niego, przytomnie sięgnęła ręką poza jego plecami, przekręciła gaz, zgasł płomień. – Jaka ulga, powiedziałam to, powiedziałam – ta jedna myśl kołatała jej w głowie.. nie oczekiwała już nawet na żadną reakcję ze strony Marka. On jednak stał właśnie bez słowa, zaskoczony z kamienną twarzą bez wyrazu.
    -Czego ode mnie oczekujesz? – zdołał w końcu wydusić z siebie..
    -Niczego, Marku.. – uśmiechnęła się lekko, wiedziała, że egoistycznie pozbyła się brzemienia wyznania i obarczyła nim jego, który bezradnie nie wiedział co z nim począć. – po prostu musiałam ci to powiedzieć.. może jestem egoistką. Musiałam ci to powiedzieć. Nie, nie oczekuję niczego od ciebie Marku. Tylko tyle, byś … zjadł ze mną kolację – roześmiała się, podeszła i pocałowała go w policzek.. Poruszał się ociężale, usiadł przy stole, pozwolił jej przygotować omlet, nałożyć, podać.. Starała się nie natknąć na jego rozżalony wzrok. On starał się jej spojrzenie uchwycić. Milczeli..

    Intermedium prozaiczno-tragiczne trzecie

    Fedra zakochana

     

     Mark z niepokojem spoglądał ku drzwiom wejściowym. Miał nadzieję, że Katja nie pojawi się tego wieczoru na warsztatach. Obawiał się spotkania z niš. Od kilku już dni udawało mu się jej unikać… Było dziesięć po siódmej. Zaczęła się już pierwsza improwizacja. Jedna z dziewcząt zaczęła wygłaszać monolog Fedry, w którym wyznaje ona miłość Hipolitowi.. –  nie.. – Mark westchnšł ze zniecierpliwieniem.. – Trudno, wszystko będzie mu się już kojarzyć z wyznaniem Katji sprzed kilku dni. ..  Kwestia Fedry, miała być poczštkowo wygłoszona samotnie… Młoda dziewczyna nie oczekiwała odpowiedzi ze strony jakiego bšdź Hipolita. A jednak, gdy skończyła odezwał się głos męski…, głos Jana, przyjaciela Marka, którego osobowościš ten był zafascynowany. … Ten silny głos nieoczekiwanie delikatnie wygłosił wyrzut ku Fedrze..
    -Bogowie, co słyszę! Pani, czy zapominasz
    że Tezeusz jest moim ojcem, że jest twoim mężem?
    Głos młodej Fedry zdaje się pozornie odwoływać wyznanie.. – A na jakiej podstawie sšdzisz, że tracę pamięć, Ksišże? Czy straciłabym wszelki wzglšd na moja reputację?
    -Wybacz, Pani.. – Jan zawiesił głos.. zawahał się, zastanawiał nad kontynuacjš improwizacji..
    -Ah, okrutny, zrozumiałeś mnie nadto dobrze.. – To był  moment, gdy słyszalny stał się czyjś głos kobiecy… To był głos Katji. – Kiedy weszła?? – Mark nie zauważył jej, skupiony cała swš uwagš na improwizacji Jana. Katja.. Nie mógł teraz oderwać wzroku od jej ust, ruchu jej warg, jej twarzy, tak wyraźnie odbijającej wszelkie uczucie, natężenie i ból i rozpacz Fedry były doskonale czytelne na jej twarzy. Wcielała się w nią, w tę księżniczkę sprzed tysiącleci, a tak realną.. Nie zwróciła w stronę Marka wzroku, a jednak wiedział, że mówiła tylko do niego. Aż nadto wyraziste, i silne były jej słowa.. Powtórne wyznanie, tym razem nieodwołalne.. Zrozumiał. I już tylko słuchał..
    -Powiedziałam ci zbyt wiele, byś wciąż mógł trwać w błędzie.
    A więc poznaj Fedrę w całym jej szaleństwie.
    Kocham. Nie myśl, że w chwili, gdy cię kocham
    Niewinna w swoich oczach, akceptuję siebie sama.
    Ani, że szalonej miłości, która mąci mi umysł
    Moja tchórzliwa przyjemność wykarmiłaby truciznę.
    Nieszczęśliwy obiekt zemsty niebieskiej,
    Moja odraza dla siebie samej jest większa niż twoja dla mnie nienawiść.
    Bogowie, którzy są mi świadkami, ci bogowie, którzy w moim ciele,
    Zapalili ogień fatalny we wszystkiej mojej krwi,
    Ci bogowie, którzy chwałę okrutną znaleźli
    W uwiedzeniu serca słabej śmiertelniczki…
    Urwał się monolog.. nagle, jakby Katja nie chciała dopowiedzieć już słów, które zbyt tysiącletnie i zbyt archaiczne jej się zdały.. Ale padły te o przeznaczeniu.. – O jakim przeznaczeniu? Boże! – Mark stał nieco oszołomiony tą improwizacją.. Rozległy się oklaski z widowni, ze schodków, spod ścian theatrum.. Uczestniczący w warsztatach zajmowali dość przypadkowe miejsca, każdy oddalał się lub zbliżał ku scenie wybierając zgodnie ze swa intencją sposób uczestnictwa.. aktywny, półaktywny, bierny… Teraz jednak klaskali wszyscy. Równo, długo, głośno.. Wiedział, że się jej należš, improwizacja Katji była rzeczywiście niepowtarzalna.. Mark poczuł na sobie jej wzrok, który przywołał go do realności, wytršcił ze stanu oszołomienia.. Powoli zaczął klaskać i on…

    Epizod IX

    Odkrycie

     

    Dom ogarnęła cisza. Mark znów nie pojawiał się przez kilka dni pod rząd. Przyzwyczajała się powoli do jego nieobecności. Nie miał zapewne odwagi spojrzeć jej w oczy… Odwagi? Nie, to nie to. Mark mimo wszystko nie był tchórzem. Ale wciąż dusił w sobie jakiś problem, wciąż nie mógł się zdecydować na wyrzucenie go z siebie… Nie chciał zapewne i prowokować sytuacji spotkania i rozmowy z Katją. Nie pojawiał się w domu wówczas, gdy ona tam wracała, bywał niewątpliwie w godzinach porannych, może nocnych..? – Katja miała twardy sen. Nie słyszała, a jedynie zauważała znaki jego bytności. Lubiła wchodzić do jego pokoju, siadać w fotelu, nie robić nic, wpatrywać się w okno, rozmyślać… Albo też podchodziła do jego szafy, zawsze otwartej na oścież, ze stosem ubrań pozawieszanych na jej drzwiach, na wieszakach i bez nich.. podchodziła i dotykała materiału, wąchała ostrożnie, próbowała wyczuć zapach jego perfum, wody kolońskiej.. Była ostrożna, nie chciała by jakiekolwiek powstały ślady po niej, jej milczącym rozmyślaniu, po jej dotyku i oddechu..
    Uzależniała się od tych krótkich codziennych chwil w tym zaciemnionym ciemnymi długimi zasłonami, dużym, przestronnym pokoju. Zajęć miała coraz więcej w instytucie. Zbliżała się sesja zimowa studentów. Katja wracała do domu późnymi wieczorami. Po zajęciach, konsultacjach, kilku godzinach w bibliotece nad nutami.. i notatkami. Coraz później pojawiała się w pokoju Marka. Skradała się jak kot, koty ponadto wślizgiwały się w ślad za nią – jakby nie chciała spłoszyć.. kogo? czego?
    Tego dnia wróciła bardzo późno, minęła dziesiąta, gdy otworzyła drzwi domu. Ciemny korytarz.. Nie chciało jej się rozbierać, weszła w płaszczu do kuchni. Usiadła zmęczona przy stole, nie miała siły na nic, nie miała apetytu. Skubnęła kawałek kromki ukrojonej tego ranka. Skrzywiła się. Zdjęła płaszcz i wyszła. Miała jedynie ochotę wejść do pokoju Marka i usiąść w fotelu i zamknąć oczy i odpocząć. Wchodząc po schodach usłyszała jednak hałas, cichy hałas, rozmowę cichą, męskie głosy – jeden z nich na pewno należał do Marka, drugi też zdawał się jej być znany, i cisza.. Zatrzymała się przed drzwiami pokoju, zawahała..  nikt przecież nie wie o jej cichym przyzwyczajeniu- żachnęła się.. Zapukała cicho, nieśmiało.. Nic. Nie usłyszeli. Weszła. Cofnęła się jednak zaraz. Nie wiedziała gdzie podziać myśli, jak zareagować na to, co zobaczyła. Dostrzegł ją najwyraźniej Mark, na którego twarzy zwróconej do drzwi Katja zdążyła jeszcze dostrzec wyraz zaskoczenia..
    -Katju – wybiegł za nią – Katju,  Katju.. nie wiem, co powiedzieć, Katju. Naprawdę nie chciałem, byś się o tym dowiedziała… Byłem pewien, że tak zareagujesz..
    -Mark, prawda, jaka by nie była, zawsze jest lepsza od kłamstwa, i od milczenia.. Czy.. czy ty.. jak długo jesteście ze sobą?
    -Wiesz, że znamy się z Janem od niedawna.. Pamiętasz dzień, w którym opowiadałem ci o spotkaniu i rozmowie z Janem?
    -Hmm, byłeś wtedy bardzo podniecony..
    -Być może, to było wkrótce po naszej pierwszej nocy.. Katju.. zrozum, że ja ..
    -Mark, Jan czeka na ciebie.. Wyjaśnisz mi później, jeśli zechcesz, zresztą wiem już wszystko, nic nie mów.. – skierowała się w stronę schodów. usłyszała już tylko za sobą swoje imię. Zawołał ją krótko, zaraz jednak urwał.. Stał bezradnie przed drzwiami swojego pokoju. Katja usłyszała za chwilę cichą rozmowę. Jan najwyraźniej chciał opuścić mieszkanie. Mark prosił go o pozostanie, chyba przepraszał, w pewnym momencie zabrzmiało to jak kłótnia.. Nie , nie kłótnia chyba, potem urwały się głosy. Katja słyszała już tylko z kuchni odgłos kroków, najpewniej Jana, i trzask zamykanych drzwi zewnętrznych. Po kilku minutach do kuchni wszedł Mark. Miał minę skrzywdzonego dziecka, rozpiętą szeroko koszulę, którą próbował właśnie zapiąć, przywrócić do porządku, rozwichrzone włosy..  Stanął o jakie dwa kroki od niej, która stała przy oknie. Dzielił ich stół, krzesła… Powoli ominął stół, podszedł do niej, spojrzenie z bliska inne już było. Zmiękły oczy Katji, żalem napełnił się wzrok Marka. – Katju – dotknął jej twarzy.. Jest mi przykro, że sprawiłem ci zawód.. Ja cię bardzo… lubię, jesteś wspaniałą kobietą, ale … nie chcę cię oszukiwać. Nie jest mi łatwo, pomyśl.. Motam się i błądzę już od dawna, czuję, że mężczyźni mnie pociągają .. ale ty, ty również.. Po prostu nie chcę grać podwójnej gry wobec ciebie, Jana.. Nie chcę cię skrzywdzić.. Nie wiem, czy jestem w stanie kiedykolwiek cię pokochać. Może nie potrafię nikogo pokochać.. Ale wiem, że cię pragnę..
    -Kochasz tylko siebie, twoja rozdwojona osobowość jest zbyt egoistyczna, byś mógł kogoś pokochać.. mnie pokochać..
    -Okrutna jesteś.
    -Po prostu mówię to co myślę o tobie, ale to co czuję to inna rzecz.. Chodź.. – wzięła go za rękę. Spojrzał na nią jeszcze niezdecydowanie.. – Chodź powtórzyła. Chcę tego, i ty też więc.. Chodź, nie do twojego, do mojego pokoju. Dobrze? – Skinął głową. Weszli oboje na piętro..

    Epizod X

    Powrót

     Nieobecność Pawła wkrótce stała się zauważalna. Katji zaczynało brakować jego chłodnego spojrzenia, wyważonego zdania.. Konsultacje za pośrednictwem e-maila, początkowo skrupulatnie realizowane, wkrótce stały się fikcją. Ani Katja, ani Paweł nie mieli na nie czasu ani dość motywacji, by prowadzić tego typu naukowa korespondencję. Katja jedynie starała się wraz z gromadzeniem nowych materiałów przeprowadzać ich inplantację w tekście, robić redakcję i korektę kolejnych rozdziałów, całość jednak wciąż miała formę amorficzną i bliską chaosowi.. Potrzebne było spojrzenie obiektywne Pawła. Katja czuła to doskonale. Ale tęskniła za jego obecnością również (w nieoczekiwany dla niej samej sposób), całkowicie emocjonalnie.. Czekała z niecierpliwością na jego powrót, a jednocześnie obawiała się go.. Zaakceptowała Marka, infantylne, jak je oceniała, podejście do życia, ale więcej jeszcze, była świadoma, że zachodzi w niej obcy jej i od niej niezależny w pełni proces asymilacji tej niechcianej postawy. Jak Mark zaczynała się obawiać powrotu Pawła, czuła się jak dziecko, które popełniło błąd, spłatało potężnego figla i świadome jest, że czeka je kara.. I tej kary oczekuje..
    Mark.. Nie potrafiła ogarnąć tego, co działo się w nim samym, jego zachowania były częstokroć tak nieprzewidywalne, kapryśną miał naturę. Artysta.. Kochała go jednak pomimo wszystko.. Tamtej nocy.. Tej nocy, gdy zastała scenę, o jakiej wyobrażenie miała nikłe – relacje homoseksualne pozostawały dla niej wciąż tematem tabu.. – doznała niemal olśnienia.
    Mark.. Dochodziła do wniosku, że jej miłość do niego graniczyła blisko z fascynacją światem otwartym, światem, którego horyzont znacznie szerszy był niż jej własny.. nie intelektualny, lecz horyzont postrzegania i odczuwania… Odkrywał jej rejony, które do tej pory były obce i zakazane. Tamtej nocy – wracała do niej wciąż myślą – było im cudownie.. Tych nocy było później wiele. Mark jednak za każdym razem znikał nad ranem, czuła jedynie pocałunek, którym ją budził i widziała w półśnie jak odchodził. Nie wierzyła, by ją kochał. Nigdy zresztą tego nie powiedział. Wiedziała, że potrzebował jej obecności, potrzebował afirmacji i troski. Widziała jak za każdym razem spragniony jest jej dotyku, zmysłowego, seksualnego z nią kontaktu, jak za każdym razem ciężko emocjonalnie przeżywał post-factum. Nie pytała dokąd odchodzi nad ranem, wiedziała, że do niego. Wiedziała, że tylko on, Jan, mężczyzna, którego zaczynała nienawidzić, dawał mu emocjonalne zaspokojenie. Mark nigdy nie pozwolił sobie, by wymknęło mu się choć słowo komentarza… Jedyny raz, pierwszy i być może ostatni Katja usłyszała z  jego ust.. „nie ma nic z seksualnego kontaktu między nami Katju, widziałaś nas jak całowaliśmy się.. Nic więcej nie ma.. Czuję jakby zatrzymał się czas, stoję na rozdrożu i nie wiem, którą drogę mam wybrać.. Gardzę moim pociągiem do kobiet – wybacz Katju – gardzę sobą samym, a nie potrafię w pełni przejść na tę drugą stronę i w pełni siebie w nowej postaci zaakceptować. Jestem na rozdrożu Katju..  – i zaczął prosić ją, by odeszła i płakać i znów przepraszać – Czemu nie znienawidziła go wówczas, czemu nim nie pogardziła? Głupia!
    – Zostaw mnie Katju, wiem, że jestem nieuczciwy wobec ciebie.. Wykorzystuję cię, nie pokocham… nigdy.. Katju!
    -Cicho już, nic nie mów. – przytuliła się do niego. Zamilkł.

     Paweł przedłużył pobyt, nie zdołał powrócić na święta. Smutnie odbyło się Boże Narodzenie bez niego. Katja postanowiła pozostać z Markiem, do domu pojechała nieco później, w połowie stycznia.
    Paweł wrócił dopiero w końcu lutego. Przywitali go oboje na lotnisku. Nie zmienił się. Schudł odrobinę. Wyglądał na zmęczonego.
    – Należy ci się odpoczynek po tych długich wakacjach – zażartowała Katja, patrząc z niepokojem na zmęczoną twarz Pawła.
    -O tak.. Myślę zresztą poważnie wziąć kilka dni urlopu.
    -Chcesz gdzieś wyjechać?
    -Sam? O nie, nie mam ochoty, a ty.. a wy.. poprawił się – zapewne nie możecie nijak zrobić przerwy w zajęciach.. Czyż nie?
    -Hmm, sesja już się skończyła, ale właśnie dlatego chciałabym te wolne chwile poświęcić na prace na doktoratem..- odezwał się Katja, niepewnie spoglądając na Pawła.. Zastanawiała się czego od niej oczekiwał. Mark milczał. Myślami był gdzieś daleko.
    -Co u ciebie, Marku? Czy można już oglądać twoje nowe mieszkanie? – uśmiechnął się do syna, smutno jednak jakoś..
    -Yhhm, cóż, ojcze, nie zdołałem jeszcze znaleźć odpowiedniego mieszkania i … wciąż jestem twoim lokatorem..
    -Legalnym. Nie przejmuj się synu, wiesz, że to mieszkanie jest i twoje. Nigdy nie wspominałem o wyprowadzaniu się, nieprawda? To był twój pomysł – roześmiał się. A jednak Katja dostrzegła w jego oczach coś na kształt zawodu. – O czym on myśli, nad czym zastanawia się ? – myślała..  Pawle, Pawle.. – czuła intuicyjnie, że ten dzień przynieść miał jeszcze jakaś rewelację. Miłą? Nie. Sądziła, że będzie to jakieś niespodziewane nieszczęście czy zawód. Ostatecznie sama wiedziała, że wcześniej czy później przyjdzie czas na odkrycie kart i prawdę. Może nie tylko ona miała co wyjawić… Czuła przecież, że Paweł jeszcze przed wyjazdem nosił w sobie jakiś sekret, którego nijak nie potrafił jej odkryć. Może tym razem? Ciężarem były mu te słowa, których nie chciał wypowiedzieć, tak jakby bał się je wypuścić na zewnątrz i dać się im urodzić. W każdym razie Katja wiedziała, że jej tajemnica będzie trudna dla Pawła, i będzie się rodzić równie długo…
    Dotarli do domu, z lotniska jechali ponad godzinę na Mokotów, gdzie mieszkał Paweł. Korki popołudniowe. Za progiem wszyscy troje odczuli zmęczenie. Nikt nie kwapił się do zrobienia kolacji. Nawet Katja otępiała była i niechętna jakiej bądź pracy. Zimno tylko dawało się we znaki. Wstała, podkręciła kaloryfery, rozpaliła ogień na kominku. Podszedł do niej Paweł. Zaczęli wspólnie dokładać drew, pielęgnować mały, niedorosły jeszcze płomyk. Katja poczuła w pewnej chwili delikatne dotknięcie dłoni mężczyzny. Spojrzała. – Chcę ci coś powiedzieć, Katju, możemy na chwilę pójść na piętro? – poprosił.
    -Tak, oczywiście – weszła na schody, usłyszała jeszcze tylko za sobą prośbę Pawła skierowaną do Marka.
    -Zamów dużą pizzę, Marku! Okay?
    -Dobra, tato.
    -Odpowiedział zdaje się nie odrywając oczu od telewizji. Katja wiele dałaby by wiedzieć, co w tej chwili dzieje się w jego myślach.. Czy w ogóle zauważył ich oddalenie się. Wątpiła.. To cały Mark..
    Weszli do pokoju Katji, Paweł stanął przy drzwiach, zamknął je za sobą. Katja usiadła na kanapce, cała w postawie oczekiwania, pochylona ku niemu, z dłońmi opartymi na kolanach.. Paweł najwyraźniej próbował skupić myśli..
    -Katju, nie wiem jak zacząć, nie wiem jak to wypowiedzieć. Wiesz.. zaczynałem ci o tym mówić już wielokrotnie, nigdy nie zdobyłem się na domówienie do końca.. Teraz chcę, by to zostało wypowiedziane. Pomóż mi, proszę. – spojrzał, ale wzrok miał niewidzący. Katja podeszła, pociągnęła go za rękę. Usiadł obok na kanapie. Po chwili jednak wstał, usiadł znów lecz na fotelu na wprost niej.
    -Katju.. użyję słów najprostszych, bo to co powiem jest proste, dla mnie jest proste i pewne, lecz wiem, że skomplikować może sytuację.. mi… tobie..
    -Pawle.. słucham.
    – Katju, czy wyjdziesz za mnie?
    Milczenie. On nie odrywał wzroku od jej źrenic, ona jak w hipnozie nie mogła odwrócić oczu. Miała ochotę płakać, lecz łzy nie pojawiały się..
    -Odpowiedz mi Katju, proszę…
    -Pawle, zanim odpowiem ci, chciałabym, byś wiedział… nie zrozum mnie źle, to co powiem nie oznacza, że mówię „nie”.. lecz chciałabym, żebyś wiedział, że między mną a Markiem… – urwała pod wpływem jego wzroku, który w miarę jak mówiła napełniał się przerażeniem… nie , to był raczej zawód i żal lecz z domieszką świętego gniewu..
    -Czy chcesz powiedzieć, że cię wykorzystał? Czy … czy skrzywdził cię, Katju? -Nie stało się nic, czego bym nie chciała Pawle.. – odpowiedziała powoli, ze spokojem, czuła, że odzyskuje panowanie nad sobą i nad sytuacją.
    Zapadło milczenie. Nie patrzył już na nią. Tak, wzrok wbił w ziemię, zgarbił się, skurczył.. Nie wiedziała co uczynić z rękoma jakby nagle straciła cała wiedzę o potrzebnych słowach i gestach i już ani jedne ni drugie nie były pomocne i użyteczne i zbawcze… Czekała aż podniesie wzrok. Długo.. Potem padło tylko jedno już pytanie Pawła.
    -Kochasz go?
    -Nie wiem. Pawle, już nic nie wiem, wiem jedynie, że nosze jego dziecko…- mówiąc to przymknęła oczy.. Stchórzyła. – Wszystko, wszystko tylko nie widok jego oczu- szeptała do siebie w duchu..

    Intermedium prozaiczno-tragiczne czwarte
    Powrót

     Mark nie pojawił się na warsztatach teatralnych. Nie było również Katji. Zajęcia na teatrum toczyły się jednak zwyczajnym trybem. Członkowie grupy przyzwyczaili się już do całkowicie improwizacyjnego charakteru zajęć, choć początkowo liczni zgłaszali sprzeciw… Ostatecznie, choć nikt nie kwapił się, by wypowiadać na głos taką opinię, wszyscy czuli, że spotkania środowe są swego rodzaju terapią, kuracją antystresową, czy jak kto wolał, poszukiwaniem własnego prawdziwego „ja”, a może drugiego „ja”, które równie ważne było jak pierwsze.. Teatr stawał się dla niektórych miejscem odkrycia innej nowej strony ich osobowości, wydobywał na jaw to , co nie mogło nijak wyjść z ukrycia w rzeczywistości.. Tak właśnie postrzegał świat teatralny Marek. Tak myślał o nim w dniu, w którym nie miał dość odwagi, by pojawić się w Szkole, nie miał dość siły by spotkać się z Katją i wściekał się bezsilnie na swoje tchórzostwo i apatię….
    Związek z Janem angażował go coraz głębiej, coraz silniej odczuwał potrzebę bliskości i obecności jego … nie jej.. Więc nie poszedł. Nie pojawił się środowego wieczoru, a nie zdołał zgadnąć, że Katja nie pojawi się również. Siedział samotnie w mieszkaniu Jana, czekał na jego powrót.. nie potrafił się jednak niczym zająć, zniechęcony wyłączył po pięciu minutach telewizję, wziąć do ręki książkę, aby odłożyć ją po chwili.. Nie mógł znaleźć sobie miejsca, nie mogły jego myśli znaleźć spokoju, wstał i zaczął przemierzać wszerz i wzdłuż maleńkie mieszkanie. Natykał się na okno, zawracał i znów stawiał czoła wysokiej szafie, i znów, i tak wciąż i wciąż. Spoglądał co kilka minut na zegar, który, zdawało mu, się zamarł i zakrzepł, i stanął w miejscu, a czasu nie odmierzał.. Dostrzegł wreszcie, jak wskazówka przeskoczyła na kolejny szczebelek. Dochodziła już dziewiąta. Ubrał się. Wyszedł. Nie mógł zdzierżyć męki oczekiwania. Poszedł ku Akademii, jak nazywał w myślach Szkołę Teatralną. Dostrzegł, że powoli zaczynają wychodzić jego studenci.. inni… Odruchowo ukrył się w cieniu muru, skrył się pod sklepionym murowaniem nad witryną sklepu po drugiej stronie ulicy. Poczekał aż wszyscy wyjdą. Dostrzegł sylwetkę Jana, lecz nie drgnął. Dopiero, gdy dostrzegł jak zgasło światło w sali na piętrze odważył się wejść w bramę Akademii. Miał klucze. Wszedł. Bramę zostawił otwartą.. Wejście również.. Wszedł na górę. Scena pusta. Stanął tyłem do widowni.. Zdawało mu się, że w każdym zakamarku okrytym cieniem kryje się jakaś postać, ktoś obcy.. niegroźny ale obcy.. Ktoś kogo nie znał. Może to właśnie ten drugi ja. Ten „on”, Mark, który nie chciał się ujawnić, wyjść na powierzchnię. Nagle zaskoczony drgnął. Zdawało mu się, że usłyszał inny hałas, ten nie dochodził już z wewnętrznej rzeczywistości, lecz tej tu.. otaczającej go fizycznie. Dostrzegł w mroku sali sylwetkę, kobiecą sylwetkę. Zbliżała się ku scenie. Rozpoznał po chwili Katję.
    -Katju, jak… jak się tu dostałaś? Zostałaś po zajęciach?
    -O nie, przyszłam teraz właśnie, a właściwie widziałam cię jak szedłeś tu.. jak kryłeś się przed wychodzącymi, w końcu jak tu wchodziłeś.. – Mark milczał, w końcu jednak zapytał ze ściśniętym gardłem.
    -Dlaczego?
    -Dlaczego? Co.. dlaczego? Dlaczego jestem tu? ..- skinął głową.
    -Jest pewna improwizacja, która jest przeznaczona tylko dla twoich uszu – uśmiechnęła się . – Czy posłuchasz mnie, Marku?
    -Oczywiście… – podszedł i pocałował ją – posłucham. Wiem, że jest jeszcze wiele rzeczy, które musimy wyjawić, które musimy sobie powiedzieć.. postanowić .. zdecydować… I ja.. i na mnie przyjdzie czas.- usiadł wprost na deskach sceny, obok schodków, które znajdowały się po obu jej stronach.. Oparł się o ścianę, czekał. Po chwili padły pierwsze słowa Katji. Wiedział już, że mówi słowami Enony w rozmowie z Fedrą..
    Trzeba o niespełnialnej miłości zdusić w sobie myśl, pani
    Przypomnij sobie swą utraconą cnotę
    Król, którego uznałyśmy za zaginionego, pojawi się tu przed tobą.
    Tezeusz przybył, Tezeusz jest już w tych progach… – po tych pierwszych słowach uczyniła pauzę. Krótkie oczekiwanie. Mark zrozumiał, lecz nie.. nie chciał kontynuować kwestią Fedry.. Ciągnęła dalej Katja –
    Mój mąż żyje, Enono, dosyć
    Uczyniłam niegodne wyznanie miłości , które go obraża
    On żyje: nic nie chcę więcej wiedzieć…..
    Pauza.. Katja, jakby zmęczona monologiem nabrała głęboko oddechu.. i ciągnęła kwestię Fedry.
    Przepowiedziałam ci to, lecz nie chciałaś ..
    Twoje płacze wzięły górę nad moimi sprawiedliwymi wyrzutami sumienia,
    Umierałam tego ranka, godna opłakiwania
    Poszłam za twoją radą, utraciłam chwałę…
    Jakie wyznanie? Jakie wyznanie? Katju – natarczywie krążyła w głowie Marka myśl, lecz nie potrafiła związać się w słowa, nie potrafiła się wraz z nimi wydostać na zewnątrz. Utkwił więc tylko pytający wzrok w twarzy Katji. Ona milczała.. Nie mówiła nic, lecz mówiły jej oczy. – Czyż nie powiedziałam już dosyć?
    – Dosyć? – zastanawiał się Mark – Fedra czyni wyznanie Hipolitowi, wyznanie miłości.. To już było. To było.  Katju.. I cóż dalej, czy chcesz mi powiedzieć, że jesteś i Enoną i Fedrą? Że ty odkryłaś rzekomą prawdę Tezeuszowi? Rzekomą? Nie, prawda jest prawdą. Ale ja Mark, ja Hipolit w istocie jestem synem Pawła, w istocie miałem cielesny kontakt z kobietą której nie nazwę nigdy Fedrą.. Czyżby Katja wyznała opowiedziała wszystko Pawłowi?
    -Katju, powiedz, że to nieprawda.. Paweł nie może ..
    – On już wie, Marku – przerwała mu Katja.

    Epizod XI
    Kłótnia

    Rozległ się dzwonek do drzwi. Spojrzeli oboje na zegar – dwudziesta trzecia.
    -Zejdę zobaczyć kto to.. – Paweł rzucił Katji uspokajające spojrzenie. Zszedł na dół. Usłyszała jak wołał Marka, ten nie odpowiadał.. Czyżby wyszedł. Hmmm, to było wysoce prawdopodobne, znała go już trochę. Jego i jego obyczaje, jego tendencję do unikania konfrontacji i odpowiedzialności. Wyczuł niewątpliwie, że czeka go spotkanie i rozmowa w cztery oczy z ojcem.. Katja niecierpliwie nasłuchiwała odgłosów z parteru. W końcu zwyciężyła nad obawą ciekawość. Zeszła i ona na dół. Natknęła się w kuchni na Pawła.
    – Widzisz, to tylko dostawca pizzy. Z pewnością Mark ją zamówił. Nie pojmuję tylko, dlaczego ulotnił się przed jej dostarczeniem… – zawiesił na niej pytający wzrok..
    -No.. nie wiem, był może umówiony? – próbowała go bronić, ale nieprzekonujący był jej argument, dobrze wiedziała, że umówiony nie był. Ale wiedziała też, gdzie z pewnością można było odnaleźć  w tej chwili Marka. Nie powiedziała jednak ani słowa o swoich domysłach.. To była sprawa pomiędzy Markiem a Pawłem, pomiędzy ojcem a synem. Czuła, czuła wyraźnie wszystkimi zmysłami i siłą intuicji jak bliski jest już moment odkrycia kart i wyznania i konfrontacji.. Nie wiedziała kiedy nastąpi, wiedziała że się zbliża.
    -Zjemy tę pizzę? – usłyszała pytanie Pawła
    -Ja nie jestem bardzo głodna, ale mogę ci towarzyszyć, jeśli możesz mi nałożyć jeden, o, ten mały kawałek.. to bardzo proszę – uśmiechnęła się zmęczonym uśmiechem, usta wykrzywiły się w grymas. Paweł uważnie spoglądał na jej twarz..
    -Co ciekawego dostrzegasz , Pawle? – przyłapała jego wzrok.
    -Widzę, że jesteś bardzo zmęczona , Katju.. .Kto wie, czy nie bardziej ode mnie.
    -Tak, masz rację. Jestem zmęczona. Od jakiegoś czasu tkwię w tym stanie zmęczenia i nie mogę się wydostać… – zawiesiła głos patrząc wciąż na niego.. – Cieszę się, że już jesteś tu, Pawle, nawet nie wiesz jak się cieszę. Ogromnie mi ciebie brakowało.. – Zobaczyła jak rozjaśnia się jego twarz. Nie powiedziałam przecież wiele.. Jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia – myślała.. Poczuła dotknięcie jego dłoni na swojej, gładził ją lekko, podniósł do ust, pocałował. Nie odtrąciła go, nie wstała, nie protestowała.. Uśmiechała się tylko lekko nie myśląc już o niczym, nie myśląc już o Marku, nawet nie zajmując myśli zachowaniem Pawła, pozwoliła zmysłom odczuwać.. Było jej dobrze, lekko.. Pizza wystygła, podczas gdy oni trwali w dziwacznym i obiektywnie na rzecz spoglądając, groteskowym milczeniu, ciszy, dotknięciu i spojrzeniu.. Oni groteskowości bynajmniej nie byli świadomi trwając w subiektywnie ważnej dla nich chwili. W  pewnym momencie Katja wstała, pocałowała Pawła na dobranoc i odeszła do swojego pokoju. Nie zburzyło to w żaden sposób jego spokoju. Wciąż siedział nieruchomo w zamyśleniu przy stole.. Czekał na Marka. Ona wiedziała, że czekał na Marka. On jednak nie pojawił się. Katja budziła się kilkakrotnie, nasłuchiwała odgłosów z kuchni.. Poznawała , że Paweł chodzi po kuchni, chodził w tę i z powrotem.. w tę i z powrotem… Zbudziła się w końcu nad ranem, musiało być około piątej. Zeszła do kuchni. Zastała Pawła śpiącego na stole, głowę ukrytą miał w ramionach splecionych na blacie. Nie chciała go budzić. Sam jednak usłyszał ją, podniósł na kobietę zaspane oczy.
    -Marka nie ma?
    -Hmmh- pokręciła przecząco głową. – Połóż się spać Pawle.
    -Masz rację, pora spać .. – roześmiał się dostrzegając która była godzina.
    Mark wrócił dopiero pod wieczór. Paweł znów czekał na niego długo w nocy. Próbował komponować. Rozłożył nuty, kartki.. notatki na fortepianie.. Brzdąkał pojedyncze dźwięki. Katja widziała, że nie może skupić myśli. Nieustannie myślał o Marku, jednak nie zdradził się przed nią ani jednym słowem. Usiadła przy nim na fotelu z książką na kolanach, około północy udała się jednak do łóżka. On został.. nie zdążyła jednak jeszcze usnąć, gdy usłyszała trzask drzwi i głosy rozmawiających mężczyzn. Podeszła do drzwi swojego pokoju. Zamknęła je. Nie. Nie chciała słyszeć tej rozmowy.
    -Marku – Paweł podszedł do syna. Ten odwrócił się. – Późno już, wiem.. Ale chciałbym z tobą porozmawiać.
    -Domyślam się. – odpowiedział ten obojętnie na pozór.
    -Usiądźmy. Czy rozmawiałeś z Katją?
    -Cóż, widzieliśmy się w środę. Tak, można powiedzieć, że to była rozmowa…
    -Dobrze… Ja również z nią rozmawiałem…
    -Więc wiesz już wszystko… Nie wiem tylko na ile jasna jest dla ciebie sytuacja, ojcze.. Domyślam się jedynie, co powiedziała ci Katja.. Owszem doszło między nami do jakichś tam, powiedzmy bliższych kontaktów..
    -Jak możesz w ten sposób o tym mówić, Marku! – przerwał mu Paweł. Czuł jak zaczynała w nim burzyć się krew.. – Jak możesz.. – powiedział już ciszej. nie chciał mimo wszystko, by usłyszała ich rozmowę Katja.. – Czy to znaczy że jej nie kochasz? Ot tak sobie przespałeś się z nią kilka razy? – znów czuł, że nie może powstrzymać nerwów na wodzy, podnosił mimowolnie głos.. Zastanawiał się jednocześnie, czy Mark wie o ciąży Katji..
    -Ojcze, to wszystko nie jest takie proste.. Chciałbym, by było. Ja… tak naprawdę nie pociągają mnie kobiety tak silnie jak mężczyźni.. – zamilkł, czekał na reakcję Pawła, ten jednak milczał ze spuszczoną głową, zdawał się nie słyszeć niemal…
    -No i? – odezwał się w końcu.
    -Co chcesz bym ci odpowiedział? Ojcze, potrzebuję twojego zrozumienia..
    -Ja mogę wszystko zrozumieć, Mark.. Ale, nie jesteś może świadomy, jak ważna jest dla mnie Katja… Dobrze, jesteście młodzi, ona jest młoda. Tak, mogę wszystko zrozumieć.. Nie mogę zrozumieć tylko, dlaczego tak  mało myślałeś o niej.. nie obchodzi cię czy jest.. czy była szczęśliwa?
    -Chciała tego.. nie zmuszałem jej.
    -Mogłeś uczciwie postawić sprawę.
    -Ojcze, ona wie, że jestem.. że mam też inne skłonności seksualne.. nazwijmy to tak.
    -Ona cię kocha.. – Mark odwrócił głowę, udawał że nie docierają do niego te słowa. – Mam w tej sytuacji jedną już tylko prośbę. Proszę, opuść jak najszybciej ten dom..
    -Dobrze, jak sobie życzysz.. – czuł jak zaczyna kotłować się w nim wszystko z gniewu, złości.. żalu.
    -Aha, i … chyba wiesz, że Katja jest w ciąży… – Mark już w progu pomieszczenia zatrzymał się, jednak nie odwrócił.. Paweł nie mógł widzieć jego zmienionej twarzy, i grymasu ust.. Jedno miał już tylko pragnienie – odejść, uciec, od konsekwencji, prawdy, rzeczywistości.. Usłyszał po chwili Paweł trzaśnięcie drzwiami, usłyszała je Katja, która od godziny już przekręcała się z boku na bok, nie mogąc przywołać snu..

    Epizod XII

    Wypadek

     

     

    Nad ranem zadzwonił telefon.
    -Pan Jakowski? Paweł?
    -Tak – Paweł przecierał jeszcze oczy, nie bardzo mogąc zrozumieć kto dzwoni i w jakiej sprawie. Za oknem jeszcze mrok, świt daleko, choć zbilżała się szósta..
    -Proszę przyjechać, pana syn miał wypadek, jest w ciężkim stanie. Szpital na Bielanach..
    -Tak tak, już jadę. – odłożył słuchawkę, chwilę wpatrywał się niewidząco w okno, za którym ciemność przeradzała się powoli w szarówkę. Miał w głowie pustkę… Wszedł do pokoju Katji. Spała. Zamknął ostrożnie drzwi. Ulice Warszawy jeszcze puste, za kilkanaście minut był w szpitalu…

    Intermedium prozaiczno-tragiczne piąte

    Potwór

     Katja słyszała tamtego wieczoru trzaśnięcie drzwiami. Mark wyszedł. Paweł został na dole… Czekała czy usłyszy jego kroki. Ale, nie.. zapewne położył się na kanapie w salonie… Nie mogła słyszeć głosów Pawła i Marka.. Nie chciała znać szczegółów ich dyskusji, ich kłótni.. Domyślała się jednak jej sensu, jej tematu… jej skutków.. Długo nie mogła zasnąć. Leżała na wznak wpatrzona w mrok sufitu rozjaśniany tylko z rzadka światłami przejeżdżającego samochodu… Zapaliła w końcu maleńką nocną lampkę. Sięgnęła po leżącą obok łóżka książkę. „Fedra”. Otworzyła na chybił trafił.. Przerzuciła kilka kartek. Wzrok jej padł na fragment końcowy.. świetny monolog Teremenesa, opisujący ukazanie się potwora i … i śmierć.
    Ledwie opuściliśmy bramy Trezeny
    On był na swoim rydwanie, straże obok
    Zachowywały jak i on ciszę, zebrane wokół niego
    Podążał drogą do Myken pogrążony w myślach,
    Jego ręka swobodnie popuszczała cugli koniom
    Ci wspaniali biegacze, których widziano niegdyś
    Pełne zapału szlachetnego, a posłuszne jego głosowi,
    Oko teraz miały smutne i łeb zwieszony
    Zdawały się dostosowywać do jego smutnych myśli…
    Coś szeptało jej, że lepiej może jeszcze raz spróbować przytulić głowę do poduszki i zasnąć, ale oczy już zaczęły śledzić kolejne wersy monologu, który pasjonujący był i zarazem w jakiś sposób złowróżbny…
    Przerażający krzyk wydobywający się z głębi wód
    Powietrza w tym momencie zakłócił spokój
    I z głębi ziemi ogromny głos
    Odpowiadał jęcząc na ten straszliwy krzyk…
    Czytała dalej , nie była w stanie oderwać oczu od tekstu..
    Aż do głębi serca zmroziła się w żyłach krew
    Ostrożnym rumakom zjeżyły się grzywy
    W tym czasie na wierzchu płynnej niziny
    Wznosi się wzbudzając fale wodna góra
    Fala zbliża się wznosi i wypluwa na naszych oczach
    Pośród wodnego zamętu gniewnego potwora…
    Nie miała ochoty czytać dalej, opis był jej doskonale znany a tej nocy zaczynał wzbudzać w niej obrzydzenie. Najmniejsza próba wyobrażenia sobie całej sytuacji, niezależnie jak bardzo byłby ona nierealna, powodowała w niej dreszcze i odruchy wymiotne.. Oto jak można tak szaleńczy opis przekształcić w sztukę wysokiej miary.. Opis zbliżony do opisu wziętego z horrorów, ale pod piórem Racine’a jest świetny, wysublimowany i ma swoją wartość.. Ale myślała o tym co dalej, już nie sięgnęła po książkę. Wiedziała przecież doskonale, znała los Hipolita, miała przed oczami wielokrotnie czytany opis jego śmierci.. Rozdzierany przez spłoszone konie ginie umazany w prochu i krwi własnej. Zostaje .. nic nie zostaje, co przypominałoby Hipolita z przed-chwili…
    Zgasiła światło ale i tak głupio, uparcie krążyły w głowie słowa – zginął, zginął.. ile razy czytała ten tekst, ile razy recytowała ten właśnie fragment, a nigdy nie przemówił on do niej tak silnie.. Zginął Hipolit.. Ale co w końcu obchodził ją Hipolit sprzed stuleci i cała antyczna historia? Gdzie był ten który dla niej był Hipolitem, tknęło ją wówczas złe… tak złe przeczucie… nie zmrużyła oka całą noc, dopiero około piątej nad ranem usnęła zmęczona..
    Nie słyszała telefonu. Nie słyszała kroków Pawła. Nie poczuła dotyku jego spojrzenia…

    Epizod XIII

    Prawda?

     Katja obudziła się późno. Spojrzała na zegarek. Była już spóźniona na zajęcia poranne. Pobiegła do telefonu, by uprzedzić o swoim spóźnieniu… Odłożyła słuchawkę… Zaczęła się w pośpiechu ubierać. Nie, nie mogła jednak wyjść nie biorąc prysznica, cały dzień czuła by się źle i chodziła jak śnięta.. Pięć minut i już była w kuchni, pół ubrana.. Jeszcze uprasować spódnicę.. zrobić kawę. Wszystko naraz.. nie miała wiele czasu. Usłyszała w pewnym momencie szczęk zamka. Wychyliła głowę na przedpokój – to Paweł. Była przekonana , że już wyszedł. Było tak późno, a i on miał zajęcia od dziewiątej trzydzieści. Spojrzała, nie wyglądał dobrze, sińce pod oczami i śmiertelnie smutny uśmiech..
    -Co się stało Pawle, ręce, które trzymały żelazko zaczęły drżeć.
    -Katju, usiądź na chwilę.. – zostawiła prasowanie, nalała kawy jemu i sobie.. Usiadła obok niego przy stole.
    -Mark.. Mark jest w szpitalu, wracam od niego właśnie… – spojrzał na jej twarz, zbladła.. ale postanowił ciągnąć dalej, nie było sensu czegokolwiek przed nią ukrywać.. – Jest w ciężkim stanie..
    -Ale co.. co się stało?
    -Miał tej nocy wypadek..  Katju, chwilami myślę, że to moja wina – pochylił głowę, miała nadzieję że się nie rozklei, nie zacznie płakać, nie zniosłaby tego teraz, sama ledwie powstrzymywała łzy – Był zdenerwowany po naszej nocnej rozmowie.. Wziął samochód… Nie wiem do kogo jechał , gdzie..
    Katja milczała. Ani jedno słowo nie pozostawało w głowie, pustka..
    -Chciałabym się z nim zobaczyć..
    -Jesteś pewna? Katju, nie teraz… lekarze nie chcą wpuszczać nikogo… Musiałem ich błagać o jedno spojrzenie na Marka. Jest zresztą nieprzytomny.. Katju – podniósł jej głowę do góry ujmując delikatnie za podbródek. Pojedziemy tam razem jak tylko będzie to możliwe… Zostań tymczasem w domu.. Masz zajęcia? Odwołaj je..
    -Podeszła do telefonu. Podniosła słuchawkę, wykręciła numer Instytutu.. Czuła jednak, że nie jest w stanie wypowiedzieć ani słowa.. Paweł spoglądał na nią .. Po chwili wstał widząc jej zachowanie, wziął od niej słuchawkę.. Krótka rozmowa z sekretarką… i jednym z kolegów muzykologów, który niechetnie mysląc o zastępstwie, zgodził się przekazać informację o odwołaniu zajęć..
    -Katju.. Ja muszę już iść. Proszę, zostań w domu. Zadzwonię w ciągu dnia, okay?
    -Boisz się o mnie, Pawle? – uśmiechnęła się . – To dopiero drugi miesiąc, naprawdę czuję się dobrze.. Nie ma powodu do obaw..
    -Dobrze. Lepiej dmuchać na zimne – uśmiech jakiś dziwny, zakłopotany
    Trzasnęły drzwi, wyszedł.
    Katja usiadła w fotelu. Próbowała uspokoić myśli, podjąć jakąś decyzję..

    Paweł wrócił do domu późno. Zmęczony i pełen niepokoju. Nie mógł pojawić się w ciągu dnia w domu, niepokoił go fakt, że Katja nie podnosi telefonu.. Dzwonił kilkakrotnie.. Wyszła – przypuszczał. Mógł być pewien, że nie posłucha jego prośby. Znał już trochę jej upartą, niezależną naturę. Wszedł do kuchni, dostrzegł leżący na stole list… „Pawle”… zaczął czytać.. powiódł wzrokiem na koniec listu.. „Wiem, że będziesz rozczarowany.. Ale tak zdecydowałam. Katja.” – wiedział, że list nie mógł nieść żadnych pozytywnych informacji..  Katiusza, westchnął. I zaczął powoli i uważnie odczytywać cały tekst. Kilka minut później siedział wciąż zamyślony przy stole, w palcie jedynie rozpiętym, czapka i torba na stole.. Ogarnęła go apatia.. Wiedział, że musi pojawić się w szpitalu u Marka.. Ale nie mógł zmusić woli by wstać i wyjść. „Wyjeżdżam do matki, na Białoruś…” przypominał sobie słowa listu. Chciała zostać tam aż do rozwiązania.. prosiła, by załatwił jej urlop zdrowotny.. Tak, da się załatwić.. „Jeśli to dla ciebie kłopot, daj znać, przyjadę jeśli to konieczne..”  Katja… Czy nie zdawała sobie sprawy, że zrobił by dla niej wszystko?… Aż do rozwiązania. Tyle miesięcy bez jej obecności.. Wiedział, że będzie tęsknił.. Nie zostawiła nic.. Ani adresu ani telefonu, tylko.. e-mail.. E-mail! Dobrze, jeśli miał to być jedyny kontakt gotów był się nań zgodzić.. Co miała na myśli mówiąc o prawdzie… „Musze pomyśleć w spokoju.. muszę poszukać mojej prawdy.. Wtedy odpowiem ci na twoje ważne pytanie, Pawle…”

    Epizod XIV

    Rozwiązanie

    Lato miało się ku końcowi. Paweł wciąż zabiegany, krążył już tylko pomiędzy Instytutem a domem. Jeszcze kilka miesięcy temu trasa biegła również przez szpital. Mark czuł się jednak już lepiej, leżał w domu. Wciąż był jednak niedołężny, nawet o kulach nie potrafił się samodzielnie poruszać. Odwiedzał go Jan, zawsze pod nieobecność Pawła.. A  jednak zdarzyło się raz, że spotkali się w korytarzu, Jan wychodził, Paweł wcześniej powrócił do domu. Zmierzyli się wzrokiem. Obaj chcieli pozostać obojętni, wrodzy niemal. Żadnemu się to nie udało. Wymienili zakłopotane uśmiechy i szybko każdy odwrócił wzrok…
    Paweł utrzymywał ciągły kontakt z Katją, ta wciąż pozostawała u rodziców na Białorusi. Starał się pisac do niej raz dziennie, do poczty elektronicznej każdy miał dostęp w Instytucie.. Katja przesyłała mu na bieżąco fragmenty swojej pracy, plany, szkice i notatki.. Prosiła o korektę, o opinię, o pomoc.. On wydobywał od niej z trudnością informacje o stanie jej zdrowia i jej dziecka… o którym nie wiedział nic.. choć Katja jak najwcześniej tylko było to możliwe poprosiła o określenie jego płci i rozmiarów. Początkowo obojętna i jakby w apatii żyjąca i a-realnosci zaczynała stopniowo interesować się małym nowym życiem, które nosiła w sobie.. Stało się tak dzięki matce, Katja doskonale wiedziała, że nie Paweł, nie Mark, nie żaden inny człowiek, tylko ona jedna przywrócić może ją rzeczywistości, pomóc i zmusić do życia i urodzenia dziecka, które nie było przecież ani chciane ani oczekiwane.. Matka. Katja częstokroć wodziła za nią wzrokiem ukradkiem, zastanawiała się jakie myśli ją wypełniają. Wiedziała jak ocenia ją samą i jej sytuacje, lecz widziała, że nawet odmienne mając zdanie i światopogląd pomoże córce zawsze i zawsze stać będzie po jej stronie wobec obcych. Była niezastąpiona. Mama.. A jednak Katja wiedziała, że po narodzinach dziecka chce powrócić do Polski, do Warszawy.. Nie wiedziała tylko jak bardzo nędznie wyglądać będzie jej życie..
    Nowy list od Pawła.. „Kochana Katju… ” Czytała i pisała je zawsze w nocy, towarzyszyły jej tylko koty, które jak ona nocny wolały prowadzić tryb życia…, on pisał w dzień, w Instytucie, wyobrażała sobie jak wykorzystywał wolne chwile by cokolwiek „skrobnąć”. Dostawała listy, nieraz nawet dwa dziennie. Nie chciała się przyznać przed sobą jak bardzo ją cieszyła ta korespondencja.. Jedyna nić wiążąca ją jeszcze z „tamtym”, normalnym światem normalnych ludzi..
    Rozwiązanie było blisko. Nie mogła już na siebie patrzeć. Utyła, dziecko miało być duże, w każdym razie, sugerując się pokaźnym poniżej piersi wybrzuszeniem, taki można było wysnuć wniosek. Wiedziała, że nie powinna pisać  w nocy, że nie powinna siedzieć przy maleńkim notebooku.. że szkodliwe etc wszystko puszczała mimo uszu.. Pewnego jednak dnia nadszedł list od Pawła… pocztą. Skąd miał adres? Nie dowiedziała się tego nigdy, któraś z jej koleżanek mogła mu to przekazać…
    „Nie chcę, byś napromieniowała to maleństwo przy notebooku, przerzucamy się na pocztę normalną.. Koniec kropka, nie dyskutuj… Uśmiechnęła się – męska decyzja.. Dalsze jednak jego zdania zaskoczyły ją i zdenerwowały – Paweł przyjeżdża! Kiedy? „Chciałbym przyjechać jakiś miesiąc przed rozwiązaniem.. Chcę po prostu być tam, Katju, proszę nie odmawiaj mi tego.. Mam również nadzieję, że zgodzą się na tę wizytę twoi rodzice. Wziąłem już urlop.. Odpisz. Czekam. Paweł. ” Była zaszokowana. – Wszystko tylko nie to! Nie po to przed nim uciekała by teraz w najgorszym momencie, najtrudniejszym, gdy miała ochotę być sama.. najbardziej jak to możliwe, on się pojawiał.. Nad ranem matka zapytała ją o list.. Opowiedziała jej wszystko, ciężko szło opowiadanie, zacinała się zastanawiając przy każdym zdaniu, czy nie lepiej podsunąć jej kłamstwo lub półprawdę, Prawda zdawała się tak .. wstydliwa, trywialna.. Ale nie, przemogła się. Dała jej list do przeczytania.. Zdziwiła ją odpowiedź matki..
    -Katju, … Katju.. czy nie rozumiesz, że ten człowiek bardzo cię kocha? Oczywiście, on nawet powinien tu być.. ma większe prawo niż, jak mu tam.., Mark.. Ja się zgadzam, ty , zrobisz jak zechcesz..

    Paweł przyjechał w końcu sierpnia.. Nie musiał długo czekać na rozwiązanie. Katja rodziła wcześniej o kilka tygodni. W połowie września.. Nad ranem, wyczerpana po nocnym długim porodzie,  po przebudzeniu zobaczyła nad sobą oczy Pawła. Czekał cierpliwie aż się obudzę – domyślała się..
    -Jak się czujesz?
    -Dobrze. Widziałeś? – uśmiechnęła się .. – śliczny bobas.
    -Śliczny syn.. – poprawił ją, ile radości było w jego spojrzeniu, jej wysiłek sprawiał każdy uśmiech.. apatię zastąpiło zwykłe fizyczne zmęczenie, to wolała…
    -Katju, chciałbym ci zadać pytanie..
    -To… pytanie? – znów wysiłek i uśmiech..
    – Tak..
    -Tak? A więc moja odpowiedź jest również „tak”, Pawle.. – znów to charakterystyczne dla niego rozjaśnienie, śmiały się do niej jego oczy.. Dlaczego ona tak nie potrafiła, cieszyć  się spontanicznie i łatwo, pozwolić by całą „Katję” napełniła radość.. zawsze zostawało cos co kłuło i uwierało jakiś element smutku.. Dlaczego powiedziałam „tak”?
    -Pawle, musisz przekonać mnie że moje „tak” jest właściwą decyzją… – Zamknęła oczy i zaraz poczuła na ustach pocałunek i szept przy uchu – Przekonam..

    Epilog

    (tylko na zdjęciach – strony zapisały się jako szlaczki)