Chcesz otrzymać prezent?

Up for a gift?

Zapisz się do newslettera!
Subscribe!

    * Sprawdź na co się zgadzasz (Privacy policy)

    Asif

    1.

    Fotele na lotnisku w Heathrow były szalenie wygodne, wygięte odpowiednio do ciała ludzkiego, niby leżanki, wyściełane miękkim, ciemnoniebieskim materiałem. Gdyby nie chłód przestronnego pomieszczenia Anna byłaby zasnęła w kilka sekund. O dwa fotele dalej w przy samej szybie która oddzielała od przejścia do drugiej hali odpoczywał starszy mężczyzna, poza nim ani w pierwszym ani w drugim rzędzie nie było nikogo. Cisza i spokój. Czasami chrapanie młodzieńca o długich nogach, który wyciągnął się tuż za nią. Powieki opadały ze zmęczenia, powstrzymywała się jeszcze chwilę siłą woli przed zaśnięciem, ale sen był silniejszy. Śniła przez kilka sekund. Kilka sekund wystarczyło aby przyśnic ten dziwaczny sen, którego nie mogła później zapomniec. Za nic. To dziwne. Sny przecież zapomina się tak szybko. Ale nie ten.

    Usnęła znów. A przecież przysiadła tu jedynie na chwilę. W oczekiwaniu na niego. Przecież nie chciała już spać i śnić dalszego ciągu tego snu o makabrycznie snujących się wątkach z nią w roli głównej, w roli czarnego charakteru. Znów obudziła się wraz z głośniejszym chrapnięciem mężczyzny śpiącego na leżance za nią. Przykryła się kurtką po sam nos i zaczęła uważnie obserwowac przesuwające się leniwie po pasach startowych samoloty różnych linii lotniczych. Najbliżej szyby British Airways właśnie przyjmował pasażerów na pokład. Szeroki rękaw korytarza szczelnie przylegał do ściany samolotu. Obserwowała nie licząc minut. W pewnym momencie, spanikowana spojrzała na zegarek w komórce. Jeszcze dwadzieścia minut do umówionego spotkania z Faridem. Zawsze była za wcześnie. Nie znosiła się spóźniac i nie tolerowała spóźnialskich. Zawsze wolała byćł godziny wcześniej – w razie nieprzewidzianych okoliczności, tłoku na drodze, zmiany planu odlotów. Mieli oboje całkowicie różne podejście do czasu. On wyluzowany, zawsze wkraczał na peron, wskakiwał do autobusu, przybiegał do bramki lotniczej w ostatniej chwili. Ona nie znosiła stresu przed podróżą, pośpiechu i obaw o spóźnienie, o utratę połączenia. Na szczęście od kilku lat już podróże odbywali niezależnie od siebie. Jeśli zdarzyło się, że podróżowali razem, każde z nich, zabiegane, zajęte własnymi sprawami, przybywało na spotkanie przed podróżą samodzielnie. Pamiętała jednak te lata na początku ich związku, gdy wolała podróżować w jego towarzystwie. On rezerwował loty i kupował bilety online. W ostatniej chwili. Jego system sprawdzał się, był efektywny. Ceny biletów przez niego zakupionych zawsze były niższe od tych, które ona zdołała wyszukać online. Poddała się w końcu. Do dziś on kupował bilety. Jeden email z prosbą i dokładnymi datami. Nie zdarzyło się, aby zapomniał. Wiedziała, że może na niego liczyć.

    A jednak podróżowanie niezależne było zdrowsze. Przyniosło odpreżenie i spokój umysłu obojgu. Choc Anna nie mogła początkowo pogodzić się z myślą o samotności przed i w trakcie podróży, Farid nie mógł przełknąć myśli o jej samotnych wypadach i niezależności, o wszystkich tych przystojnych podróżujących flirciarzach, których znał jak nikt. Czyż nie należał do tego samego rodzaju – podróżnych uwodzicieli – jak mówiła?

    Podniosła się. W oddali usłyszała głos kobiecy zapowiadający otwarcie bramki dla lotu do Nowego Jorku. A jego jeszcze nie było. Nie zdążą się zapewne nawet wspólnie napić herbaty. Anna założyła lekki płaszczyk, mały zgrabny plecaczek który zastępował jej torebkę – nawyk od lat, który wpoiła sobie pod wpływem rady jej ulubionego „lekarza od kości”. Wciąż słyszała jego uwagi – proszę nie nosić nic na jednym ramieniu. Proszę nosić podkładkę pod prawą stopą. Nie jest pani przecież już dzieckiem. Ile razy można panią strofować, pani Anno!

    Skierowała się nieco ociężale w kierunku małej kafejki Nescafe tuż obok sali z wygodnymi leżankami. Lotnisko Heathrow było jej ulubionym. Znała je jak własną kieszeń, dziś jednak czuła się trochę zdezorientowana i zagubiona. Gdy usadowiła się już przy jednym ze stolików, zamówiła kawę z mlekiem, bez cukru, zdała sobie sprawę, że nie ma apaszki. Musiała zostać na leżance. Wróciłą po nią, pozostawiając na krześle płaszczyk, walizkę na kółkach, torebkę zaś wzięła z sobą. Jest! – odetchnęła z ulgą. Cienka jedwabna wiśniowa apaszka zsunęłą się pod siedzenie. Wracając do stolika i stygnącej kawy Anna dostrzegła już z odległości kilku kroków machajacego do niej i uśmiechającego się Farida, który stał przy ladzie zamawiając z pewnością chai, herbatę z mlekiem.

    – Witaj kochanie. Źle wyglądasz. Coś nie tak? – przywitał ją delikatnie dotykając jej dłoni. Nigdy nie przyzwyczaiła się do jego azjatyckiej natury i nawyków, które nie pozwalały mu na wyrażenie czułości wśród obcych. Jej, Polce, która już kilkanaście lat temu przeniosła się do Anglii, przyzwyczajonej do otwartej i przyjaznej kultury europejskiej brakowało pocałunków na powitanie, tych intymnych dotknięć policzka i zapachu jego dezodorantu i after shave, blisko, tuż przy jej twarzy, włosach, ciele. Brytyjskie maniery były jej wciąż obce, podobnie jak muzułmański, zdystansowany i chłodny styl bycia, który wyraźnie zaznaczał odmienność płci. To, co akceptowała w środowisku muzułmańskim Pakistanu i krajów arabskich, tego nie potrafiła przyjąć w otoczeniu europejskim. Przeszkadzała jej ta dwulicowość, ta hipokryzja, ta gra, którą grała jako Europejka, żona muzułmanina. A przecież tyle lat już minęło i przyzwyczaiła się do kompromisów, do tajemnic i układów. Akceptowała życie takim jakie jest, nie miała złudzeń. Już nie. Marzeń też już nie miała. Tylko sny.

    – Dziś kilkakrotnie śnił mi się ten sam sen. Jakby historia w odcinkach. Obudziłam się o piątej. Gwałtownie. Wtedy po raz pierwszy widziałam tę scenę – siebie samą trzymającą na rękach niemowlę. Zostawiłam je na chwilę. Sekundy mijały jak godziny. Usłyszałam płacz za plecami. Dziecko spadło z łóżka. Pamiętam własne przerażenie. Ten horror. Tę dezorientację. Przytuliłam je do piersi i zaczęło ssać. Dalej nic. Obudziłam się. Wstałam. Bałam się, że jeśli przyłożę jeszcze raz głowę do poduszki sen snuć będzie się dalej. I rzeczywiście. Ale wiesz. Dopiero tam – wskazała ruchem podbródka – na leżankach, przyśniłam ciąg dalszy. Jeszcze bardziej przerażający.

    – Jesteś przemęczona. Nie możesz tyle pracować. To ten projekt, który cię wykańcza, stąd te absurdalne sny.

    – Dlaczego uważasz, że absurdalne? Nie sądzisz że to są jakieś sygnały ze strony mojej podświadomości? Jakieś utajnione, usunięte w cień pragnienia.

    – Co masz konkretnie na mysli Anno? – spojrzenie zimne i ostre Farida sprawiło, że Anna postanowiła zmienić temat, żałowała, że opowiedziała mu sen. Żałowała, że po raz kolejny poruszyła temat, nad którym dyskusja kończyła się zawsze w ten sam sposób. Oboje wiedzieli, że dotknęli tematu tabu, który już od miesięcy nie pojawiał się w ich rozmowach. Odkąd Anna zrezygnowała z kłótni. Odkąd przyjęła jego warunki kilka lat wcześniej.

    – Nic nie mam na myśli. A jak tam dzieci? Zdrowe? Wszystko w porządku? Tak dawno ich nie widziałam.

    – Tak, tak, wszystko w porządku. Wczoraj odprowadziłem Rabię na samolot do Houston. Będę się z nimi widział za tydzień. Masz może ochotę przyjechać?

    – Nie, nie. – Anna spłoszona zastanawiała się jaki podać powód odrzucenia propozycji. Czy nie wiedział, jak trudno było jej utrzymywać dobre relacje z Rabią? Nigdy nie starał się jej zrozumieć. Zawsze tylko zarzucał jej egoizm tymczasem… Eh, znów rozczulała się nad sobą. – Nie, wiesz, może innym razem. Czas mam ściśle zaplanowany. Ale dziękuję za propozycję. Pozdrów ją ode mnie. Chodźmy już może. Odprowadzę cię do bramki. Twój lot jest kilkanaście minut przed moim. Już trzeci raz proszą spóźnialskich o zgłoszenie się do odprawy.

    – Jeszcze zdążymy. Spokojnie. W każdym razie chciałbym, abyś uważała na siebie. Masz już rezerwację w Days-In. Tu są twoje dane – Farid podał jej kartkę z wydrukiem rezerwacji hotelowej. – O której będziesz dokładnie w Pensacola? Spójrzmy… Jest. Dwudziesta druga dziesięć. Dwa połączenia. Tak mi przykro kochanie, że nie udało mi się załatwić nic lepszego. – Farid wpatrywał się przez dłuższą chwilę w jej bilet. – Zadzwoń do mnie po przylocie. Na komórkę. Jutro zainstaluję linię 212 w biurze. Dopiero jutro. Ja będę w Stanach w samo południe. Dobrze, możemy iść – Farid jednym łykiem dopił swoją kawę z mlekiem. Wstał, rozejrzał się i jego wzrok spoczął na widocznym w oddali biurze British Airways. – Zajrzyjmy jeszcze na chwilę do Brytyjczyków. Nie ma kolejki. Jestem pewien, że tego sama nie zrobisz po przylocie do USA. Pokaż mi swój bilet. – Farid szybkim ruchem podał oba bilety swój i Anny obsługującej biuro British Airways młodej kobiecie w podobnym do stewardessowskiego granatowym uniformie z czerwonym akcentem koszuli i apaszki.

    – Oboje państwo zyskują dodatkowe tysiąc punktów. Proszę oto aktualny stan konta w systemie Miles Away. Wkrótce mogą państwo liczyc na darmowy lot. – uśmiechnęła się szeroko obsługująca.

    – Dziękujemy – oboje skierowali się ku bramce lotu do Nowego Jorku. Stewardzi przyjmowali na pokład kilka ostatnich w kolejce osób. Anna stanęła z dala i spoglądała w milczeniu na Farida, jego sylwetkę postawną wysoką, jego powiększający się z każdym rokiem brzuszek osoby spędzającej wiele godzin przed komputerem. Ostatnio przecież cały swój czas poświęcał otwartej przed trzema laty firmie informatyczno-telekomunikacyjnej, której nowe biura powstawały jak grzyby po deszczu w nowych wciąż lokalizacjach na całym świecie. Coraz rzadziej pojawiał się w szpitalu, który założyli wspólnymi siłami w Karachi. Coraz rzadziej przyjmował pacjentów. Interesowały go jedynie przypadki najtrudniejsze, szczególne. Inne pozostawiał uczniom i kolegom. Nie opuszczał jednak żadnego z sympozjów naukowych i lekarskich. Nie odrzucał żadnego zaproszenia na konferencje medyczne. Jedna z nich odbywała się właśnie w Nowym Jorku. Farid wręczył właśnie jako ostatni bilet stewardessie i zamiast podążyć grzecznie korytarzem na pokład, odwrócił się jeszcze do niej i rzucając kilka słów wyjaśnienia obsłudze ruszył ku Annie.

    – Kochanie, uważaj na siebie. Będę za tobą tęsknił i czekał na ciebie w Nowym Jorku. Aha, pamiętaj – tylko Toyota, nie wypożyczaj nic innego. – dotknął delikatnie jej włosów i rąk, dostrzegła błysk czułości i pożądania w jego oczach. Tak lubiła te ciemne oczy, te zmrużone powieki i długie rzęsy uwodziciela. – I love you baby.

    – Ja też cię kocham – odpowiedziała przekornie po polsku. – idź już. Czekają.

    Została sama. Spoglądała jeszcze przez chwilę na krzątającą się obsługę bramki, na zamknięte już po chwili drzwi, które przed chwilą prowadziły na pokład samolotu do Nowego Jorku. Zapowiadali jej lot do Atlanty. Spóźniony dziesięć minut. Ruszyła w kierunku swojej bramki myśląc o czekającej ją podróży, o pogodzie w Pensacola. Zapowiadali upalne lato. Floryda przywita ją zapewne słońcem, jak zawsze. Nie pojawiała się tam przecież nigdy porą zimową. Nigdy w pełni lata, gdy upał nie pozwalał opuszczać przez większą część dnia zacienionych ścian domu. Lubiła Alabamę i Floridę wiosną, która przypominała europejskie lato… Ale dlaczego on zawsze musiał być tak zasadniczy i tak… okrutny. Jak mogła kochać mężczyznę o tak apodyktycznym charakterze? Ale te jego oczy. I dotyk, delikatny i czuły, intymny. Nie wierzyła, aby jakikolwiek inny mężczyzna mógł być bardziej męski i kobiecy jednocześnie. Androgyn! – zaśmiała się nagle głośno – przednia myśl. Genialna. Mój ukochany androgyn. Temat na książkę. A może powinnam pójść w ślady współczesnych autorów, którzy uwielbiają pisać poczytne poradniki. Napisałabym czytadło pod tytułem „Zrozumieć Hindusów”! Powstałaby chyba raczej groteska. Pastisz.

    2.

    Frank obudził się tego ranka wcześniej, otworzył oczy i spojrzał na zegarek. Była piąta. Za godzinę miał wstać i przygotować się do wyjścia do pracy. Spojrzał na żonę, która spała odwrócona do niego tyłem. Poruszyła się i przekręciła na wznak. Usłyszał ciche świstanie. Westchnął. Nie lubił odgłosu żoninego chrapania. Mógł dotknąc ją lekko, przyzwyczajona obróciłaby się znów odruchowo na bok. Ten ranek jednak rozpoczął się jakoś inaczej. Nie nie działo się tak jak zwykle. Frank nie wiedział jeszcze na czym polegała jego odmienność, postanowił jednak po cichu wstać i ubrać się. Skrzypnęło łóżko. Odwrócił się. Nie. Ona wciąż spała, nie drgnęła nawet na dźwięk jego ruchów i potem szurania w kierunku drzwi kuchennych. Zdjął z krzesła wczorajsze poplamione dżinsy i wczorajszą niezbyt już świeżą koszulę w ciemnozielone kraty i wyszedł. Spodziewał się odnaleźc parę skarpetek w łazience, gdzie zostawił je poprzedniego dnia, aby wyschły po ręcznym przepraniu. Po chwili siedział już przy stole sącząc powoli stygnącą szybko herbatę i wpatrując się otępiale w okno. Słońce stało już dośc wysoko. Co chwila spoglądał na wiszący nad kredensem zegar. Nie było jeszcze szóstej. Dlaczego obudził się wcześniej. Coś się śniło. Tak, to była ona. Znów za nią tęsknił. Minęły już dwa tygodnie odkąd widzieli się po raz ostatni.

    Nie był głodny. Nie tknął chleba, nie miał ochoty na mięso. Po chwili gwatłownym ruchem wstał, chwycił kanapki, które przygotowała mu Angelika poprzedniego wieczoru i wyszedł. Trzasnęły cicho drzwi. Stara furgonetka stała przed domem. Wsiadł, odpalił silnik, nastawił ulubioną stację Home country i sięgnął po papierosy. Otwarta paczka zawsze leżała w zagłębieniu obok drążka biegów. Nie palił dużo. Starał się odzwyczaic, dlatego nigdy nie nosił fajek przy sobie. Jeden papieros, w czasie jazdy, to co innego. To uciszało nerwy. Odsuwało natrętne niepotrzebne myśli.

    Wyjechał na ulicę, nie zastanawiając się nawet dokąd jedzie. Jak to dokąd? Dokąd mógł jechac, ta droga wiodła go zwykle w stronę Mobile, gdzie znajdował się warsztat Billa. Wiodła go też do niej. Dokąd więc jechał? Skręcił w lewo. Kilkanaście kilometrów i ukazać miał się jej dom, pierwszy z szeregu drewnianych parterowców. Za nim jeszcze kilka kilometrów i rozwidlenie. Drogi rozchodziły się i szersza dawała możliwość wyjścia na międzystanówkę i stamtąd już prosto mknęło się setką do Mobile, do stolicy stanu Alabama. Tam stał nowoczesny garage, warsztat samochodowy, w którym pracował. Dostał tę pracę kilka lat temu. Nie mógł narzekać. Nie było to zbyt blisko, potrzebował około godziny aby dojechać na miejsce, ale pensja była odpowiednia i warunki pracy również. No i Bill był równy facet. W radio zabrzmiała właśnie jedna z ulubionych jego melodii. Zaczął towarzyszyć jej gwizdaniem, rozmarzył się i przycisnął mocniej pedał gazu. Dziewięćdziesiąt mil na liczniku. Wokół ani żywej duszy. Za wcześnie. Poczuł nagle ściskanie w żołądku. Kanapki. Miał jednak ochotę na filiżankę mocnej kawy. Tu będą mieli jak zwykle tę aromatyczną kawę. Frank wjechał na parking i wszedł do kafeterii. Niewielu klientów jeszcze o tej godzinie. Dwu znajomych kierowców na prawo, w części dla palących. Po drugiej stronie, w kącie przy oknie jakaś drobna sylwetka blondynki, pochylonej nad stołem. Pusto. Frank zamówił kawę, grzanki i jajecznicę na bekonie. Niewiele myśląc usiadł po przeciwnej stronie dużej sali, tak, że mógł obserwować młodą nieznajomą. Kim była? Nie pochodziła stąd. W Atmore i okolicach znał przecież niemal wszystkich. Nie odrywała wzroku od kartki, zawzięcie coś pisząc w notatniku. Popijąc kawę drobnymi łykami. Piętnaście minut nie minęło, wezwała kelnerkę, zapłaciła rachunek i złożyła zeszyt gotowa do wyjścia. Miła twarz, regularne rysy. Bardzo ładna kobieta, uroda nietypowa tutaj, jakby nie amerykańska. Była obca. Po chwili już jej nie było. Frank skończył śniadanie zapłacił i wyszedł. Na parkingu obok niego dwa trucki, a w pewnym oddaleniu elegancka terenowa toyota. Land Cruiser, na którego niewielu w tych okolicach było stać. Wiedział, że to jej samochód. Jej sylwetka majaczyła zresztą wewnątrz wozu, schylona. Dlaczego jeszcze nie odjechała? Zastanawiał się co przydarzyć się mogło temu jednemu z najnowszych modeli japońskich.

    – Dzien dobry. Jak mogę pomóc? Zabrakło pani benzyny? Mam tu cały kanisterek. Mogę wspomóc.

    – Nie nie, wie pan. To jest dziwne. Zostawiłam tu wóz przed barem, tak jak zwykle, na hamulcu ręcznym. Wie pan, odruch, zawsze to robię.

    – No i?

    – Hamulec dziwnie się zachowuje. Nie rozumiem…

    – Hmmm. Interesujące. Nowa toyotka, prawda?

    – Och, to nie moje auto. Z wypożyczalni. Nie pamiętam roku produkcji ale tak, chyba dość nowe. Jest ubezpieczone. Ale co się mogło stać?

    – Wygląda na to, że układ hamulcowy siadł. Mogę zajrzeć?

    – Oczywiście proszę. – Frank roześmiał się spoglądając na zdezorientowaną minę Anny – No tak, po prostu zablokowały się pani hamulce. To się rzadko zdarza, musiała pani, przepraszam za bezpośredniość, nadmiernie przy nich manipulować. Sam nie wiem. A jak szybko pani jechała przed postawieniem wozu tu na parkingu?

    – Szybko.

    – I ten hamulec ręczny… Może zresztą wcześniej coś było nie tak. Proponuję, aby przejechała się pani ze mną do warsztatu. To nie jest daleko. Tam wezwiemy kogoś od nas i ściągną wóz do warsztatu. Wziąłbym tę toyotkę na hol, ale w tym przypadku nie jest to bezpieczne. Ma pani kartę AAA?

    – Ale może ja poczekam tutaj. Tak będzie szybciej. Tak, jestem członkiem AAA. Pan dla nich pracuje?

    – Tak. Nasz warsztat jest autoryzowanym punktem napraw.

    – Och, świetnie. Jak dobrze, że na pana trafiłam. Cóż, to może zadzwońmy. Nie mam amerykańskiej komórki. Mam kartę telefoniczną.

    – Ja mam służbową. Proszę zgłosić – Frank podał jej telefon podając jednocześnie wizytówkę warsztatu, w którym pracował – proszę poprosić aby ściągnęli wóz do nas. Na I-65 Service Road. Mobile. Poczekam z panią aż przyjadą. Nie spieszy mi się. Zaczynam pracę dopiero za godzinę.

    – Ah tak. To może wejdźmy jeszcze do baru, stawiam panu kawę za pomoc.

    – Dobrze. Chodźmy. – Frank poczuł się nagle trochę niezręcznie, wiedział, że musi jej wytłumaczyć, wyjaśnić…

    – Przepraszam, ja nie chciałem się narzucać. Muszę coś wyjaśnić. Wie pani, tu jest warsztat autoryzowany AAA w Pensacola, jest ich kilka, a jednak chciałem aby przyjechała pani do nas. Może mi pani zaufać, a tam, nie wiadomo na kogo pani trafi. Różnie bywa prawda? – Frankowi plątały się słowa, i czuł że jego wywód jest coraz mniej logiczny i wiarygodny. Anna uśmiechnęła się. Musiała bawić ją jego nieporadność.

    – Ależ niech się pan nie tłumaczy! Nawet jeśli mnie pan podrywa, albo miał pan ochotę na chwilę rozmowy z nieznajomą o dziwacznym akcencie, nie wezmę panu tego za złe. Gdyby tak było, nie zaprosiłabym pana na kawę. Cóż, przyznam szczerze, że rzadko zdarza mi się rozmawiać z osobami takimi jak pan. Lubię takie przypadkowe historie. Lubię poznawać nowych ludzi. Nowe typy – niechże się pan nie obrazi – nowe typy osobowe, które pozwalają mi wzbogacić moją galerię postaci, moją wiedzę o ludzkich charakterach. To niezbędne podczas pisania. Och, ma pan taką śmieszną minę. A ja kpię sobie i jestem cyniczna. Przepraszam.

    – Jaka kawa dla pana? – Anna ucięła wywód na widok podchodzącej do stolika kelnerki.

    – Ja poproszę z ekspresu z mlekiem.

    – Dla mnie też mała, z mlekiem. Wracając do tematu samochodu i warsztatu, wiem, że jest warsztat w Pensacola. Mieszkałam tu kiedyś kilka lat temu. Ale i tak miałam zamiar udać się do Mobile. Jest mi to całkowicie na rękę. Mam nadzieję tylko, że naprawa nie potrwa zbyt długo. Mam dziś po południu spotkanie z przyjaciółką. Promuje swoją nową książkę. Tak dawno nie widziałyśmy się. Pojutrze zaś ruszam do Nowego Jorku. Czy sądzi pan, że dwa dni w warsztacie wystarczą? Mam nadzieję, że mi pan pomoże – Anna spojrzała na niego spod oka, wzrokiem niewinnego dziewczątka, jakim na pewno nie była. Frankowi zrobiło się gorąco. Nigdy nie wiedział jak zachować się wobec kobiet o ciętym dowcipie i ostrym języku. Przecież nie wyglądała na kokietkę. Była urocza i naturalna. A jednak było w niej coś, co nie pozwalało oderwać wzroku. Zgrabna niska szczupła o harmonijnych kształtach, długich rozjaśnianych prostych blond włosach, przypominała Rosjanki, które poznał kiedyś w barze w Mobile.

    – Oczywiście, spróbujemy to załatwić jak najszybciej. Porozmawiam z szefem.

    – Dziękuję…

    – Frank. Przepraszam, nawet się nie przedstawiłem

    – Anna, miło mi. Mówmy sobie po imieniu, dobrze? A więc Frank, pracujesz w Mobile, ale mieszkasz tu, w Atmore?

    – O nie, w Pensacola. Miałem tu coś do załatwienia, ale to mało istotne. Załatwię to po południu.

    – Rozumiem. Jesteś żonaty?

    – Tak. Od wielu lat. Żona ma na imię Angelika. Pracuje w szpitalu. I w przedszkolu, dorywczo. Pomaga przyjaciółce. Angelika uwielbia dzieci.

    – Hmm… macie własne?

    – Nie.

    – My też nie mamy. Nie chcieliśmy.

    – Angelika bardzo chciała mieć dziecko, ale są jakieś komplikacje.

    – Leczy się?

    – Tak, chyba tak. – Anna próbowała wyobrazić sobie postać Angeliki. Nie mieli dzieci. Frank zachowywał się dziwnie. Nie do końca potrafił się zrelaksować w towarzystwie kobiety. Zupełnie jakby kobiety pociągały go, a jednocześnie jakby się ich obawiał. Nie chciał skrzywdzić? Czuł się winny? Czyżby interes który można było załatwić po południu w Atmore był również kobietą? Coś w zachowaniu Franka było aż nazbyt nienaturalne. W sposobie w jaki mówił o Angelice Anna dostrzegała czułość zmieszaną ze smutkiem i rozczarowaniem. Nie, to było coś innego. Rezygnacja. Żal? Poczucie winy? Ile takich par spotkała już w czasach, gdy pracowała dorywczo w szpitalu w Karachi? Niedomówienia, strach rozczarowanie i poczucie winy. Większośc takich związków rozpadała się po kilku latach. Niepłodność była istotnym powodem rozwodu. Zwłaszcza w Pakistanie.

    – Na jak długo pani przyjechała do Stanów? Czy dobrze zrozumiałem, że Państwo tu nie mieszkają?

    – Nie, mieszkamy z Faridem w Londynie. Frank, mów mi po imieniu, proszę.

    – Dobrze

    – Przyjechałam w odwiedziny do przyjaciół, szczególnie do Suzanne, która ma tę promocję. Wspominałam już. Uczestniczyłyśmy kiedyś wspólnie w warsztatach literackich w Atlancie. Emocjonujące doświadczenie. Suzanne wkrótce potem zdołała wydać swoją pierwszą i jedyną jak dotąd książkę. O sztuce. Suz zajmuje się też malarstwem i instalacjami. Mnie zawsze najbardziej interesowała kaligrafia. Mimo wszystko jednak są to pokrewne dziedziny sztuki. Ale dosyć. Za dużo mówię o sobie.

    – Ależ nie. To ciekawe. Prowadzi pani…, prowadzisz Anno zupełnie inne życie, odmienne od mojego. Moje jest monotonne i nudne. Nigdy nie byłem dalej niż w Nowym Jorku.

    – Nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie. Ja jadę do Nowego Jorku po jutrze. Mąż będzie tam czekał. W tej chwili trwa sympozjum medyczne Światowy Kongres Płodności i Bezpłodności, na które został zaproszony, aby wygłosić wykład.

    – Przepraszam, ale nie pamiętam imienia męża – Farid?

    – Tak, Farid Ahmed. Jest doktorem medycyny. Ginekologiem.

    – Tak… Słyszeliśmy o nim z Angeliką, a raczej to ona mówiła mi o nim. Jest znanym specjalistą w swojej dziedzinie, nieprawda?

    – W istocie. – Anna zdawała się trochę rozczarowana faktem, że rozmowa zeszła na temat, o którym nie miała ochoty rozmawiać. Była wciąż pod wpływem wczorajszych dyskusji z Suzanne. Nie spały wiele, całą noc spędzając na rozmowach o dawnych czasach, wspomnieniach i planach na przyszłość, o tekstach wydanych i tych, które starały się wydać, o projektach ekspozycji i odczytów.

    – Chodźmy Anno, człowiek z serwisu właśnie się pojawił. – Frank pozostawił banknot na stole, płacąc rachunek za obojga, mimo protestów Anny. – To ty jesteś gościem w moim kraju. Ja zapraszam.

    – Niech tak będzie. Być może będę jeszcze miała okazję się zrewanżować.

    3.

    Zmierzch zaskoczył go w połowie drogi do domu. Do Pensacola jeszcze kwadrans, może nieco dłużej. Zaczynało padać. Frank zdjął delikatnie nogę z gazu. Wóz zwolnił do sześćdziesięciu mil na godzinę. Ostatecznie dlaczego miałby się spieszyć. Za późno było na odwiedziny u Jane. Minie kolejny tydzień bez niej, bez jej delikatnych dłoni i cichego głosu. Mówiła zawsze prawie szeptem. – Bała się naruszyć ciszę – tak twierdziła – Bo ciszy nie należy naruszać. Ciszę trzeba szanować.

    Godziny spędzone z nią były chwilami odprężenia. Ona nie zadawała pytań. Nie musiał mieć przygotowanego zestawu prawidłowych odpowiedzi przed spotkaniem z nią. Jane była zawsze taka sama. Cicha spokojna, niewidoczna. Może inni nazwaliby ją nudziarą, ale dla niego była istotą kobiecości. Ona powinna nosić imię Angelika. Czy to nie zabawne, że nosiła je jego żona, która i wyglądem i osobowością daleka była od anioła. Jej wysoka postawna sylwetka, jej energiczne ruchy, wyniosły podbródek, wyraźnie rysy twarzy to były znamiona pani domu, gospodyni, która zawsze nieco podniesionym głosem wyrażała opinie, niezaleznie czy tematem była kuchnia polityka czy religia. Łagodność kryła się u Angeliki w odrobinę zbyt okrągłym kształcie twarzy, w jej uśmiechu który unosił nieznacznie górną, zmysłową wargę i pokazywał białe, piękne zęby Meksykanki. Jej kształty kobiece, w które hojnie wyposażyłą ją natura, tak wyraźnie mówiły, że ta kobieta powinna być matką. Może być matką. A jednak nie mogła. Komplikacje po przejściach gruźliczych pozbawiły ją możliwości zapłodnienia drogą naturalną. Frank nie znał się na tych sprawach. To były jej sprawy. Angelika zawsze sama chodziła z wizytą do lekarza, na badania, testy i konsultacje. Nigdy nie pozwoliła, aby poznał szczegóły jej dolegliwości. Wstydziła się, czy po prostu uważała, jak jej matka i babka, że nie są to sprawy o których dyskutować należy z mężczyzną, skoro problem dotyczy kobiety. Nie potrafił jej jednak wybaczyć tej ciszy, tych dni pełnych ciężkiego milczenia gdy wracałą przygnębiona po jednej z cyklicznych wizyt u ginekologa. Dlaczego nie chciała mu się zwierzyć. O ileż łatwiej byłoby jej. I jemu. Zdawało mu się, że ich małżeństwo stało się tak puste i monotonne w momencie, gdy ona zamknęła się w sobie. Pamiętał ją inną. Była otwarta. Rozmawiali. Dzieliła się z nim swoimi przemyśleniami. Rozmowy z nią pod wieczór, w sypialni, w łóżku, były chwilami na które czekał. Choć nie przyznałby się do tego za nic. Ale czekał codziennie. Tak niemal jak na seks i zaspokojenie. Kiedyś była prawdziwą Angeliką. Zmieniła się. Nie pamiętał już kiedy. Zamknęła w sobie. Szczelnie. Nie potrafił jej zrozumieć. Zrezygnował. Czy nie widziała jednak tej pustki pomiędzy nimi dwojgiem? Czy była jakaś szansa na uratowanie ich małżeństwa. Jane nie mówiła ani słowa. On sam myślał już tyle razy o rozwodzie. Jak mógł ją jednak zostawić? Jak mógł odejść po tylu latach? Przecież byli w sobie tak szaleńczo zakochani. Kiedyś. Jak mógł jednak zapomnieć o tamtych chwilach…

    Brent Lane, skręt w lewo. W domu świeciło się tylko jedno światło. Angelika była w kuchni. Wiedział, że będzie czekała z obiadem. Dochodziła dziewiąta. Został dłużej w warsztacie, chcąc przyspieszyć naprawę toyoty. Pozostał jeden dzień. Nie był pewien, czy zdołają dotrzymać obiecanego terminu. Anna chciała wyjechać w środę.

    – Witaj kochanie. Nie musiałaś na mnie czekać. Trzeba było takiego łobuza jak ja ukarać zimną kolacją. – Frank podszedł do Angeliki i uśmiechając się żartobliwie pocałował ją w policzek. Odgarnął włosy, i założył za ucho. Niesforne wymykały się jednak i opadały na czoło. Tak lubił zapach jej ciemnych włosów. W dotyku sztywne, niesfornie, chaotycznie splatały się w male wałeczki i opadały wedle własnego widzimisię. Były kwintesencją jej natury. Angelika odsunęła powoli jego dłoń i poprawiła sama niesforny kosmyk.

    – Usiądź. Zaraz podam. Jak tam w pracy? – starała się być miła, choć czuł drganie w jej głosie, które równie dobrze mogło być przejawem zmęczenia jak rozżalenia i smutku.

    – Dobrze, nie mogłem jednak przyjechać wcześniej. Mamy dodatkowe nieprzewidziane zlecenie. Na pojutrze wóz musi być gotowy. Zostałem dłużej. Podobnie John i Stephane. Jutro będzie tak samo.

    – Ah tak. Rozumiem. Przyzwyczaiłam się kochanie. – Frank usłyszał zjadliwość ukrytą w jej głosie.

    – Nie musisz być złośliwa Angel. Praca to praca. Nic nie poradzę, sama wiesz.

    – Dobrze. Skończmy tę bezsensowną dyskusję i chodźmy spać. Włóż naczynia do zlewu jak zjesz.

    – Angeliko. Chodź, usiądź jeszcze na chwilę koło mnie. Mam ci coś do opowiedzenia. – uśmiechnął się tajemniczo i zaczął opowiadać historię spotkania Anny, pomijając chwile wspólnej dyskusji przy kawie i nie wspominając dokładnego miejsca przypadkowego spotkania. Angelika słuchała uważnie. Gdy usłyszała jednak, że Frank nie próbował nawet zagadnąć Annę o długość pobytu jej męża w New Yorku oraz możliwość umówienia się na wizytę, oburzyła się i zaczęła się skarżyć i wypominać mu nieporadność.

    – Frank, to była wspaniała okazja. Taka może nam się już nie trafić. Ty nic nie wiesz. Ty nie rozumiesz! Doktor Farid niemal nie przeprowadza już zabiegów, nie zajmuje się pacjentami. Jeździ tylko na te swoje sympozja, a ja potrzebuję specjalisty i pewnej ręki. – Frankowi zdawało się, że Angelika za chwilę wybuchnie płaczem, zaleje się łzami , ona jednak kontynuowała cała podniecona, wzburzona. – Ja potrzebuję lekarza, który postawi prawidłową diagnozy, a taką myslę tylko on jest w stanie postawić. Ostateczną. Liczę na to, że jutro załatwisz tę sprawę z jego żoną. Och, ale jak mogłeś… Żeby nawet nie zapytać. Nie wspomnieć o mnie.

    – Ależ wspomniałem. – Frank zaczynał się denerwować. Dobry humor prysł – Ale szczegóły? Czy kiedykolwiek powiedziałaś mi cokolwiek na temat swojego stanu? Co ja wiem? Co ja wiem? Nic, zero, jestem mało ważny w całej tej sprawie bezpłodności!

    – Frank. Nie mów tak. Wiem to moja wina. Próbowałam ci powiedzieć, ale nie potrafię. I jest to dla mnie trudne. Wiesz, słysząc ten ciąg okrutnych diagnoz od lekarzy, to było tak jakby ktoś mówił mi uparcie, wciąż na nowo – ty nie jesteś kobietą. Nie jesteś i nie będziesz. Jesteś ułomna. Niepełnowartościowa. – I potem przyjść i powiedzieć to tobie… Nie mogłam. Och Frank, tak bardzo chciałam abyś kochał mnie tak jak dawniej, aby te problemy nic między nami nie zmieniły.

    – Angela, myszko, ależ ja kocham cię tak jak dawniej. Ale sekrety w małżenstwie? No, nie wiem. – mówiąc to, czuł się jak największy w świecie hipokryta, podświadomie jednak wiedział, że to właśnie była odpowiednia w tej chwili w kłótni z żoną strategia. W głębi duszy chciał być szczery. W głębi duszy był szczery! Czyż nie desperacja, i jej ciągłe narzekania, jej żale sprawiły że coraz częściej uciekał z domu, szukając ciszy, ciszy i spokoju u boku Jane? Kim była Jane? Och, nie mogła się równać z Angeliką którą kochał od tak dawna, od wieków. Frank ciągnął dalej, opanowawszy zmieszanie, uspokoiwszy nerwy. Przekonywał ją – Angeliko, ale mi się wydaje, że prawda zawsze jest lepsza. Ona łączy. Buduje porozumienie. Nie sądzisz? Angela, nie płacz, no tylko nie to. Proszę. – Frank przesiadł się na sąsiednie krzesło, blisko niej i przysunąwszy do siebie zaczął gładzić jej włosy. – Wiesz. Wszystko jeszcze przed nami. Głowa do góry. Jutro porozmawiam z Anną. Ale muszę to sam rozumieć. Nie chcę wyjść na głupka. Na zimnego drania, który nic nie wie o kobiecych kłopotach żony. – roześmiał się cicho ironiczne i pocałował ją.

    – Widzisz, to jest tak. – zaczęła – kilka lat temu, przechodziłam bardzo ciężko gruźlicę. Pamiętasz na pewno. Jej skutkiem były moje problemy płodności. Jestem płodna w tym sensie, że moja macica jest gotowa na przyjęcie komórki, moje jajniki funkcjonują i produkują komórki jajowe, a jednak nasienie, twoje nasienie nie przedostanie się tam. Jajowody są niedrożne.

    – Jakie pozostaje rozwiązanie? – Frank miał twarz dziecka, które słucha baśni tysiąca i jednej nocy, maksymalnie skupiona uwaga, szeroko otwarte oczy, całe ciało skierowane w kierunku mówiącej. Angelika poczuła nagły przypływ najcieplejszych uczuć dla tego mężczyzny, który nieporadnie, ale jednak starał się jej pomóc. Próbował.

    – Trzeba dokonać bardzo ryzykownego, delikatnego zabiegu, którego szanse powodzenia nie są wielkie, Właściwie nie ma absolutnie żadnej pewności, że się całość powiedzie. Chodzi o to, aby w sposób sztuczny, niejako mechaniczny pobrać moje jajeczko i połączyć je z twoim nasieniem poza moim organizmem. Tam musi dojść do zapłodnienia. W tej probówce, w warunkach sztucznych, labolatoryjnych. Potem ten maleńki zarodek wszczepia się wewnątrz mnie, w mojej macicy. Tam musi się on zaadoptować, musi znaleźć swoje ulubione miejsce i tam zacząć się rozwijać. Nie obumrzeć. Musi przeżyć. Musi. To moje pobożne życzenie. Trzydzieści procent pewności! To tak niewiele. Ale to właśnie jest moje pragnienie, mój sen. Oczywiście, nic nie musi się stać. Może nie dojść do adaptacji komórki z nieokreślonych powodów. Cała najdelikatniejsza pod słońcem operacja może zakończyć się fiaskiem.

    – Ale, kochanie, jeśli są jakiekolwiek szanse, trzeba podjąć ryzyko. Rozumiem, że ten enigmatyczny doktor Farid, którego tak chwalisz od dawna, jest specjalistą w dziedzinie kobiecej bezpłodności…

    – Tak. To prawda. Większość jego pacjentek poczęła i urodziła zdrowe dzieci. Jest znany z „dobrej ręki”. Jego diagnozy i rady są zazwyczaj trafne.

    Rozumiem. Pozostaje mi więc stawić jutro czoła Annie i prosić o wizytę u sławnego ginekologa.

    Frank wstał i wyciągnął dłoń do Angeliki, która podniosła się opierając się na jego ramieniu, jakby poczuła się nagle o kilkanaście lat starsza. Czy nie powinno jej ulżyć? Czy nie powinna się cieszyć, że mąż zrozumiał jej frustracje, jej problemy i żale? Cieszyła się. Była szczęśliwa. A jednoczęśnie była przerażona. Ten moment, na który czekała, wymarzona chwila podjęcia decyzji o rozpoczęciu starań o dziecko była źródłem kolejnych frustracji. Bała się, że ciężko zarobione pieniądze, odkładane od lat, nie przyniosą efektów. Bała się porażki. Bezradności i depresji. Skąd jednak ten nagły pesymizm u niej, która była nieustającą optymistką, która tryskała energią niezależnie od okoliczności? Czuła się stara. Stara i samotna. Ostatecznie to w jej ciele rozegrać miał się dramat. Ostatni akt decydujący o życiu lub śmierci. Ale dlaczego samotność? Angelika poczuła lekkie dotknięcie dłoni.

    – Chodź już kochanie. Głowa do góry. Będzie dobrze. – Pocałował ją w czoło, zgasił światło w kuchni i pociągnął ją do sypialni. Była już północ. Zasiedzieli się. Kilka godzin snu a jutro nowy dzień. Usnęli oboje ledwie przyłożywszy głowy do poduszki, przytuleni do siebie ściśle, ciało przy ciele, kochankowie sprzed lat.

    4.

    Ósma trzydzieści. Zapukał cicho do drzwi. Wiedział od Anny, że spotkanie trwało już od ponad godziny i miało się o ósmej zakończyć, nie wiedział jednak czy ma dłużej czekać pod drzwiami, czy może wejść do środka zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami. Umówili się przecież na ósmą. Samochód był gotów. Chciał osobiście przekazać Annie tę nowinę. – Terminy dotrzymane. Wszystko jak w zegarku. Nie tylko toyotka była gotowa. I on sam, Frank także był gotów. Przygotował się należycie do rozmowy z Anną. Chciał jej wszystko wytłumaczyć. Chciał opowiedzieć o żonie, o ich wspólnych problemach. Chciał, aby zrozumiała. Czy nie była i ona kobietą? Jak trudno było jednak powstrzymać ciekawość. Co też robiły tam te baby, sam na sam z sobą? Feministki. Pisarki. Dyskutowały. Zaśmiewały się. A potem nastawała cisza. Na kilkanaście minut. Nie wytrzymał. Powoli otworzył ciężkie drewniane drzwi z okienkiem chronionym metalową kratką i wsunął nieśmiało głowę. Jedynie głowy dwu siedzących przy stole kobiet, po stronie najbliższej wyjścia skierowały się w jego stronę. Przyłapał roztargniony, pytający wzrok szczupłej blondynki w okularach i na chwilę spuścił oczy. Po chwili szybkim ruchem zdjął swoją czapkę z daszkiem, z którą nie rozstawał się niemal nigdy, i wykonawszy głową niezręczny ruch powitania wsunął do pomieszczenia całe swoje bardzo wysokie szczupłe ciało. W niskiej długiej sali poczuł przypływ nękającej go od dziecka klaustrofobii. Od sufitu dzieliło go nie więcej niż pięć centymetrów. Stał tak bez ruchu kilka sekund, nie wiedząc, czy powinien wycofać się, czy próbować przyciągnąć uwagę Anny. Na szczęście jednak po chwili ona sama dostrzegła jego wysoką niezgrabną sylwetkę. Dała porozumiewawczy ruch ręką pod wpływem którego mężczyzna wycofał się z sali najciszej jak potrafił. Zdawało mu się jednak, że zamknięcie drzwi zabrzmiało zbyt hałaśliwie. Dlaczego zawsze był taki niezgrabny? Nie potrafił kontrolować swoich zbyt długich nóg i zbyt długich rąk. Tak było jednak jedynie w otoczeniu wielu kobiet. Nie czuł się pewnie. Te intelektualistki oceniały go zapewne. Jego powierzchowność. Anna była jedyną pisarką jaką znał. Jego matka jednak w wolnych chwiliach zajmowała się pisaniem pięknych opowiadań. Nauczycielka historii w szkole publicznej, umiała również barwnie opowiadać. Frank uwielbiał w dzieciństwie słuchać jej opowieści. Gdy zmarła nikt nie mógł jej już zastąpić. Bajki i historie czytane z książek suchym głosem ojca były jedynie cieniem tamtych.

    – Jestem. Przepraszam za spóźnienie, ale przedłużyło nam się spotkanie. Jak zwykle. Tak. Powinnam była cię uprzedzić. – gwałtowny potok słów, pełen pośpiechu i entuzjazmu przerwał rozmyślania Franka.

    – To ja przepraszam, powinienem był poczekać na zewnątrz, myślałem jednak, że toyota… że chciałabyś wyjechać dziś jeszcze. Auto jest gotowe. Czeka.

    Świetnie, możemy pojechać odebrać je teraz, ale wyjazd zaplanowałam dopiero na jutro. Jest jeszcze kilka spraw, które chciałabym z koleżankami omówić. Wybieram się również na kolację z Suz. Och, już jest szalenie późno!

    – Dochodzi dziewiąta.

    – Tak, jedźmy, jedźmy. Gdzie jest twój wóz?

    – Tam. Anno… Chciałbym z tobą przez chwilę porozmawiać, jeśli to możliwe.

    – Oczywiście, może podczas drogi do warsztatu? Czy coś się stało? – Frank wyczuł zaniepokojenie w głosie Anny. Zdążył już zauważyć, że szybko i łatwo przywiązywała się do ludzi. Była ufna. Być może naiwna? A jednak sympatię wzbudzał sposób w jaki traktowała nowych przyjaciół i znajomych. Była do dyspozycji. Jej oferta pomocy nigdy nie była jedynie słowną deklaracją. Płynęła z serca. Była typem osoby, na którą można liczyć. Frank wiedział, że tak właśnie było. Wiedział, że Anna nie będzie chciała ani potrafiła odmówić jego prośbie, choć prawdopodobnie nie od niej zależała ostateczna decyzja o wizycie u słynnego ginekologa. Frank postanowił wyłuszczyć sprawę wprost. Tak było najlepiej. Zresztą nie potrafił mówić inaczej. Po co owijać w bawełnę coś co wymaga jasnej i szybkiej odpowiedzi?

    – Anno, moja żona jak wiesz ma problemy ginekologiczne. Wiem, że leczy się już od dłuższego czasu, wszystkie jednak dotychczasowe badania stwierdzają, że nie będzie w stanie począć dziecka inaczej niż za pośrednictwem metody probówkowej. Nie znam się na tym. Nie jestem specjalistą. Mam nadzieję, że nie przeinaczam tu faktów. Chodzi jednak o to, aby Angelika uzyskała możliwość widzenia z doktorem Ahmedem. Angelika wierzy, że jest on najlepszym w tej chwili specjalistą i chciałaby, aby on nadzorował przebieg zabiegu. Słowem, Anno, liczymy na twoją pomoc.

    – Och…. Rozumiem – Anna spuściła głowę na chwilę, rozważając w myślach sposoby zrealizowania tej prośby, która, wiedziała, znacznie komplikowała plany pobytu i podróży jej męża. – Cóż, bardzo chcę wam pomóc, nie mogę jednak powiedzieć jaka będzie ostateczna jego decyzja. Proponuję abyśmy postawili go przed faktem dokonanym. Porozmawiam z nim dziś telefonicznie. Niezależnie jednak od decyzji… Moi drodzy, po prostu jedźcie ze mną do Nowego Jorku. Tak długa podróż będzie przyjemniejsza w towarzystwie, nie mówiąc już o korzyści jaką jest większa ilość kierowców i obecność mechanika samochodowego! – Anna roześmiała się beztrosko i lekko, jak mała dziewczynka. Frank lubił słuchać tego dziwnego śmiechu o wysokich tonach połączonego z nerwowym jakby zachłystywaniem się, śmiechem cichym, o którym świadczył tylko ruch krtani, nieraz ruch całego ciała.

    – Rozumiem, że mogę przekazać żonie pomyślną nowinę – Frank wolał się jeszcze upewnić co do ostatecznej decyzji Anny.

    – Tak tak, bądźcie gotowi jutro rano. Ha! Nie wiem jednak gdzie mieszkasz Franku. Jakie proponujesz rozwiązanie?

    – Myślę że możemy się spotkać pod moim warsztatem w Mobile. Nie ma zresztą sensu żebyś jechała do nas. Przy okazji zostawię swój wóz chłopakom do przeglądu. Akurat termin się zbliża.

    Świetnie. Jestesmy wiec umówieni. – zapadła chwila ciszy, która zdała im się nagle obojgu nienaturalna i niewygodna. Anna rzuciła więc pytanie, które rozluźniło dziwne napiętą nagle atmosferę, jakby w powietrzu wisiało coś niedopowiedzianego, coś nienazwanego, co miało się wyjaśnić nieco później – Czy nie uważasz że kobiety są lepszymi kierowcami o mężczyzn? – Frank zaskoczony spojrzał z ironicznym uśmiechem na rozmówczynię.

    – Co masz na myśli? To podchwytliwe pytanie?

    – Ależ nie – Anna udawała powagę

    – Cóż, biorąc pod uwagę męską o wiele lepszą znajomość budowy samochodu, działania maszyny, ich możliwości…

    – No właśnie właśnie! – przerwała. Kobiety tych rzeczy nie wiedzą. Z natury rzeczy będą więc próbowały podchodzić do sprawy delikatniej i ostrożniej. Uważam, że kobiety jeżdżą dalece ostrożniej. Mają mniej wypadków.

    – Ależ ty pytałaś czy mężczyźni jeżdżą lepiej! Uważam że rzeczywiście to mężczyźni jeżdżą lepiej

    – Och, zależy od definicji słowa „lepiej” – droczyła się ona. Dojeżdżali właśnie do warsztatu, przerwać więc musieli żartobliwą dyskusję, która pozwoliła obojgu z przyjemnością pomyśleć o niedalekiej, wspólnej wyprawie. Anna wysiadła po chwili z wozu i skierowała się w stronę swojej toyoty, która czekała już na nią na parkingu. Odwróciła się jeszcze i wykonała pożegnalny ruch ręką. Wyglądała o dziesięć lat młodziej. Tak. Co najmniej o dziesięć. Mówiła, że ma trzydzieści tymczasem wyglądała na dwudziestolatkę. To spostrzeżenie pojawiło się nagle, jakby teraz dopiero zrozumiał dlaczego tak dobrze czuł się w jej towarzystwie. Nie była nadętą intelektualistką. Nie miała w sobie nic z typowej feministki, tak jak je sobie on, przeciętny facet wyobrażał. Była urocza, czasami dziecinna. Była sympatyczną babką. Czy nie przypominała mu trochę Jane? Równie złudne było wrażenie, jakie tamta wywierała na mężczyznach przy pierwszym spotkaniu. Naiwna dziecinna kobietka okazywała się osobą upartą, która wiedziała czego chce. To jej milczenie, te tajemnice. Ta cisza. Pozory otwartości a w rzeczywistości skrytość. Może wszystkie kobiety były do siebie odrobinę podobne? Wiedział, że coś wydarzyło się w życiu Jane, o czym nigdy nie chciała opowiadać. Pisała tylko ten swój pamiętnik. I połykała tony książek o miłości, które nazywała harlequinami. To prawda. Co robić można było w salonie fryzjerskim na obrzeżach Atmore, gdzie klienci pojawiali się tak rzadko?

    5.

    Anna obudziła się przed świtem. Nie spała dobrze tej nocy. Czy było to zdenerwowanie przed daleką podróżą, czy też może tęsknota za nim? Położyły się z Suz bardzo późno, przegadawszy cały wieczór. Tyle spraw było do opowiedzenia, tyle rzeczy do uregulowania. Ich wspólne projekty europejskie, wystawy i promocje nowych tekstów. Suzanne miała pojawić się w Londynie już za kilka tygodni. Do tego czasu Anna zobowiązała się skontaktować z jedną z galerii sztuki nowoczesnej, podpisać kontrakt, ustalić warunki. Ale to nie było to. Nie dlatego męczył ją ciągły ból głowy i bezsenność. Tęsknota za mężem też nie była wystarczającym powodem dla tych zaburzeń zdrowia i psychiki. Chociaż tęskniła za nim. Och, jeszcze jak! Przecież w tym miesiącu widzieli się zaledwie kilka razy. Farid spędził kilka tygodni w Pakistanie z Rabią i dziećmi. Przyjechali wszyscy razem do Londynu, zamieszkali u jego rodziny. Annę odwiedził kilkakrotnie. Spędził z nią kilka nocy. Ale oboje dni mieli wypełnione pracą. Anna tęskniła za chwilami, gdy pracowała jedynie w domu. Pisała i zajmowała się domem. Była, jak sama o sobie mówiła, zwykłą „kurką domową”. Wówczas widywali się z Faridem codziennie. Domowe biuro było dla niego wystarczającym i doskonałym miejscem pracy. Podróżowali razem. Był nierozłączni. Jednak to właśnie bycie razem dwadzieścia cztery na dwadzieścia cztery było przyczyną nieustannych kłótni, których trudno było uniknąć biorąc pod uwagę odmienność ich charakterów, zwyczajów, ambicji. Anna tęskniła za tamtymi czasami. Często powracała do nich myślami. Wzdychała. A jednak wiedziała, że sytuacja, w jakiej znajdowali się obecnie była o wiele lepsza. Farid otworzył biuro niezależne w centrum Londynu. Anna otworzyła własną księgarnię, kawiarnię i galerię. Współpracowała z kilkoma wydawnictwami. Rzadko pisała w domu. Gotowała w czasie weekendów. Te spędzali zwykle razem. Z wyjątkiem tych miesiący gdy on wyjeżdżał z kraju. Wówczas ona pracowała dwa razy więcej. Aby zapomnieć o samotności. O tęsknocie, o zazdrości.

    Dochodziła piąta. Zbliżał się czas porannej modlitwy. Nie pamiętała dokładnego rozkładu czasowego modlitw, przypuszczała jednak że zbliża się fajr. Cztery godziny snu to nie było wiele. Czuła się tak zmęczona. Dokuczał ból głowy i kości. W wieku trzydziestu lat była już staruszką. Reumatyczne dolegliwości skoliozowatego kręgosłupa dokuczały zwłaszcza w porze deszczowej. Padało. Była pewna. W istocie, na szybie pojawiły się maleńkie kropelki deszczu. Anna założyła szlafrok, który pożyczyła jej Suzanne i powędrowała do łazienki. Bose stopy chwytały chłód podłogi. Zimno. Gdzie zostawiła klapki? Apartament wypełniały niemrawe jeszcze promienie wschodzącego słońca. Ostre światło w łazience raziło w oczy. – Bismillah ar rahman ir rahim. – Anna rozpoczęła rytualne obmycie. Najpierw dłonie. Usta, przepłukać trzy razy, nos, cała twarz, włosy, szyję, dłonie do łokci, uszy i stopy do kostek. Wszystko obmyte jedynie wodą, powoli. Po obmyciu było jeszcze zimniej. Prędko, do pokoju. Na dywanie rozłożyć mogła jedynie mały wąski kocyk, który musiał zastąpić matę do modlitwy. Chustka pakistańska, długi pas materiału zakrywała umiejętnie i szczelnie ciało aż do pasa. Widoczna była spod niej nocna koszula długa do stóp. Cisza. Dwa rakaty poranne. Kilkakrotne skłony i pochylenia. Pokłon najgłębszy, czterokrotny. Szeptane cicho arabskie słowa. Kilka długich minut pozostawała jeszcze siedząc na kolanach w postawie kończacej modlitwę. Nasłuchiwała odgłosów z zewnątrz. Niema prośba. O szczęśliwą podróż. O wyjaśnienie snu. Tego, który prześladował ją od wielu dni. Migawkowo powracał. Nie dawał o sobie zapomnieć. Co to za problem, co to za zmartwienie, czyich żalów we śnie musiała być świadkiem. Co miało się wkrótce wydarzyć?

    Wiedziała, że już nie zaśnie. Narzuciła więc szlafrok Suzanne. Odnalazła kapcie i skierowała się do kuchni. Zapach porannej kawy budził i orzeźwiał. Nie stniały poranki bez kawy po turecku, gotowanej w małym dzbanuszku, jaki odnalazł się również w kuchni Suzanne. Sama go jej kiedyś ofiarowała. Nie istniały również poranki bez pisania. To nie był pamiętnik. A jednak niejednokrotnie pamiętnik przypominał. To były zapiski chaotyczne i niespójne, ale też nie chodziło w nich o spójność, ale o wylanie na papier wszystkiego, co pojawiało się w jej głowie, która nie w pełni jeszcze opuściła rzeczywistość snu. Chodziło o to, aby wypisać żale, skargi, obawy tuż obok entuzjazmu i optymistych wizji na przyszłość, tak dalece jak sięgał wzrok. A ten bardzo często nie wybiegał dalej niż na podwórze, ogród, ulicę naprzeciwko, albo jeszcze bliżej, dotykał i dostrzegał lodówkę, stół i biurko do pracy. I ten wierny laptop, który miał już tak wiele lat. Anna pisała w ciszy. Pssst, nie zdążyła wyłączyć kawy, która wystąpiła z brzegów czajniczka i zalała kuchenkę. Trudno, czy nie była do tego przyzwyczajona? Kawa z mlekiem, grzanki z miodem i marmoladą. Ich zapach sprowadził zapewne do kuchni zaspaną Suz.

    – Dzien dobry kochanie. Co robisz tu o tak rannej porze? Ach, piszesz…

    – Nie mogłam spać. Obudziłam się na fajr, więc wstałam. Rzadko się budzę. Zwykle modlę się później, sama wiesz jakim jestem leniem. Ale tym razem tak widać było zaplanowane. Nie będę się buntować – roześmiała się Anna. Suzanne znała ten ton głosu, ironiczny i prześmiewczy, a w gruncie rzeczy śmiertelnie poważny, wówczas gdy przyjaciółka mówiła o sprawach wiary. Suzanne nie potrafiła jednak zrozumieć fenomenu religijności. Zwłaszcza tego islamskiego, który obwarowany był tyloma zakazami i nakazami. Anna na każde jednak pytanie odpowiedała tylko – nie ma przymusu w religii. – albo – To jest tylko i wyłącznie kwestia twojej wiary. Nie rób czegoś w co nie wierzysz! Popełniasz grzech jeszcze większy – albo jeszcze inaczej – Nie mnie oceniać. Każdy odpowiada za siebie.

    I tak było niezależnie od tematu rozmowy, czy chodziło o chustkę, o modlitwę czy o pojawianie się w meczecie. Anna posiadała odpowiedzi niezmienne.

    – O której wyjeżdżacie? – Suzanne podeszła do kuchenki zamierzając umyć dzbanuszek, którego używała Anna i przygotować sobie kawę. – chcesz dolewkę? Zrobić trochę więcej?

    – O nie, dziękuję. Moja jest wyjątkowo mocna. Zresztą zrobię sobie za chwilę herbaty. A ty masz ochotę na grzanki?

    – Tak proszę, wrzuć dla mnie kilka.

    – Kiedy wyjeżdżamy. Umówiłam się o siódmej przy warsztacie Franka. To pięć minut stąd.

    – Rozumiem. Cóż, będę za tobą tęsknić, kochanie. Teraz spotkamy się już dopiero w Europie. Za miesiąc.

    – Tak. – Anna zamyśliła się nad swoją kawą i pisaniem. Kilka stron miała za sobą. Zamknęła zeszyt. – Suz, bardzo mi się podoba twój nowy domowy design. Te marokańskie klimaty. Zawsze chciałam pojechać do Maroko. Tunezja też musi być ciekawym miejscem.

    – Cieszę się, że ci się podoba i masz rację, Tunezją i Marokiem byłam oczarowana. Kuchnia i salon są skończone. Mam jeszcze kilka pomysłów na sypialnię i pozostałe pokoje. Ale to obejrzysz dopiero w trakcie przyszłej wizyty. Dziura budżetowa chwilowo.

    – Hmm, rozumiem. – Anna spoglądała na drobną sylwetkę Suz, gdy ta przygotowywała kawę, która właśnie się zaparzyła. Były do siebie odrobinę podobne. Ona była jednak starsza o jakieś dziesięć lat. Blond włosy zawsze skrupulatnie farbowane, szczupłe ciało nastolatki. Jedynie zmarszczki dawały świadectwo wieku. Była wciąż ładna. Czterdziestolatka. Przed kilkoma miesiącami wyszła ponownie za mąż. Szczęśliwa, nareszcie – Ucałuj ode mnie Johna

    – A ty Farida – uśmiechnęła się Suzanne

    – Oczywiście. Kochanie, idę wziąć prysznic, zbliża się szósta, a ja jestem jeszcze w proszku. – Anna podeszła i pocałowała Suzanne w policzek, figlarnie. Tamta roześmiała się i próbowała przyłożyć przyjaciółce solidnego klapsa. Ona jednak już zdążyła schronić się w łazience. Suz usłyszała jeszcze tylko przytłumioną prośbę o zrobienie herbaty i przykrycie jej spodeczkiem, aby nie wystygła. Potem słychać było już tylko szum prysznica.

    Anna była przed warsztatem za dziesięć siódma. Frank i Angelika pojawili się punktualnie. Wysunęła się z Toyoty. Przymknęła za sobą drzwi nie zamykając i ruszyła w kierunku przybyłych. Frank machnął dłonią na powitanie i zostawiając żonę na parkingu, pojechał w stronę wejścia do warsztatu, zatrzymał się i otworzył bramę z zamiarem pozostawienia auta. Wszystko trwało kilka minut, tymczasem Angelika i Anna ruszyły ku sobie. Angelika energicznie, pochylając się jednocześnie w jedną stronę co krok, w miarę jak szła, ciążyła jej zapewna spora torba na ramieniu. Drugą, większą pozostawiła za sobą. Zabierze ją zapewne za chwilę Frank. – myślała Anna – A więc, to była Angelika. Postawna brunetka, o ciemnych wesołych oczach. Lubiła mówić, lubiła pogaduszki i babskie plotki – westchnęła, oceniając przybyłą z niechęcią. A może myliła się. Dlaczego już od pierwszych chwil nastawiała się do niej negatywnie? Angelika. Ładne imię. Może będzie to miła towarzyszka podróży, ostatecznie musi być ktoś, kto będzie chciał podtrzymać konwersację podczas drogi do Nowego Jorku, ktoś kto nie pozwoli kierowcy na chwile znudzenia i niebezpieczne w czasie drogi – chwile snu. Angelika. Zdecydowany uścisk śniadej dłoni o długich palcach i krótkich paznokciach. Anna zauważyła, że tak jak ona sama, żona Franka nie nosiła pierścionków. Anna zakładała je jedynie sporadycznie. W chwilach uroczystych wyjść, spotkań i prezentacji. Na co dzień pierścionki przeszkadzały jej, uciskały skórę, która miała tendencję do wysuszania, alergii i urazów. Nie nosiła nawet obrączki. Dlaczego zresztą miałaby to czynić? Nie był to przecież zwyczaj muzułmański, Anna witała zawsze wzruszeniem ramion i uniesieniem zdziwionych brwi te pary muzułmańskie, które tłumaczyły nieco mętnie – Och, wiesz, sytuacja, europejskie zwyczaje, te spojrzenia mężczyzn… I cóż z tego? Dlaczego czerpać z kultury Europy akurat to, co najbardziej wątpliwe i dziwaczne? Angelika przyłapała wzrok Anny w momencie, gdy podawały sobie dłonie. Roześmiała się – Jak inne miały dłonie! Jej śniade, duże, z siateczką szlachetnych widocznych żyłek na powierzchni, poranione, być może, przy pracy w ogrodzie, o krótkich paznokciach, Anny zaś małe niczym ręce dziecka, ręce małej dziewczynki, miękkie, białe, gładkie o długich paznokciach niewypielęgnowanych jednak i nierówno obciętych, niemalowanych. – Anna towarzyszyła jej śmiechem. Poczuła przypływ sympatii dla Angeliki. – To musiała być wyjątkowo inteligenta bystra kobietka. – Anna nie wiedziała jeszcze jak dalece bliska miała stać się dla niej, wkrótce. Jak dalece ściśle związać miał los ich powikłane życiorysy.

    Po chwili siedzieli już wszyscy troje w toyocie. Torby Franka i Angeliki zapakowane w bagażniku. W samochodzie przez dłuższą chwilę trwała cisza. Anna upewniła się, czy wszystkim było wygodnie, czy wszyscy mieli zapięte pasy i dość miejsca, i włączyła radio. Zabrzmiał blues. Spojrzała w lusterku na Franka. Nic nie mogła wyczytać z jego oczu, które zamykały się zmęczone. Powieki opadały leniwie, po chwili już spał. A więc jemu było niewątpliwie wszystko jedno jaki typ muzyki wybierze kierowca. Siedząca obok Angelika nie miała nic przeciwko bluesowi. Mówiły to wyraźnie jej podnoszące się rytm muzyki kolana, wystukująca rytm cicho stopa, palce dłoni które złączone uderzały lekko o kolano.

    – Lubisz blues, prawda? – Annie ciążyła mimo wszystko cisza i nieco napięta atmosfera pierwszych chwil znajomości. Należało przełamać lody. Angelika spojrzała na nią z uśmiechem i potakująco skinęła głową.

    – Bardzo lubię blues. Jest jeszcze lepsza stacja, ale nigdy nie pamiętam jej częstotliwości. – roześmiała się głośno, tak że Frank podniósł na chwilę głowę i rozejrzał się zdezorientowanym wzrokiem, po sekundzie jednak znów powrócił do wcześniejszej wygodnej pozycji, głowa oparta o walizę, nos wtulony w brązowy, gruby koc podróżny, który Anna zwykła zawsze zabierać ze sobą w każdą dalszą podróż. Angelika kontynuowała – a jednak przyznam, że jestem ogromnie ciekawa, jak brzmi ta wasza muzyka. Musi być ogromnie egzotyczna. Cóż ja zresztą mówię! Dla ciebie egzotyczna może być również muzyka meksykańska, która mi jest bliska, której wspomnienia zachowałam z dzieciństwa do dziś. Ale wasza muzyka jest dla mnie czystą egzotyką.

    – Ale o jaki typ muzyki konkretnie chodzi, Angeliko? – Anna domyślała się, że Angelika mówi o muzyce hinduskiej, udawała jednak nieco złośliwie, że nie wie o co chodzi.

    – Hmm, Frank mówił mi, że jesteś Polką z pochodzenia, Anno, ale nie interesuje mnie raczej muzyka polska, bez urazy, myślę, że jest bliska muzyce europejskiej i amerykańskiej. Czy tak? Mówiłam o muzyce azjatyckiej. Czy interesujesz się może kulturą swojego męża? Miałaś okazję być w Pakistanie? Masz może jakieś kasety z nagraniami muzycznymi? – Angelika zasypała Annę natrętnymi pytaniami, na które ta nagle nie miała już ochoty odpowiadać. Jakże jej towarzyszka była męcząca. Czyż nie mogła zachować ciszy, spać, milczeć, jak jej mąż? Anna była rozdrażniona. Nie umknęło to uwadze Angeliki. Pomyślała, że to ona jest tego przyczyną i poczuła się trochę urażona, a jednak nie powiedziała ani słowa. Zamilkła i w ciszy wpatrywała się już tylko przed siebie. Spojrzała jeszcze na dłonie Anny, która powoli wyjęła kilka kaset ze schowka pod radiem, wybrała jedną z nich i włożyła do odbiornika magnetofonowego. Zabrzmiała muzyka. To nie była żadna z piosenek filmowych, które usłyszeć można było nawet na odpowiednich kanałach amerykańskich, to nie były indian songs, które mixowane sprytnie przez hip hopowców i raperów stawały się przebojami raz jeszcze w innej części świata. Muzyka, którą wybrała Anna była delikatna chwilami, intensywna jednak w tonacji, melodyjna, a jednak rytm i melodyka odmienne były od znanych Angelice.

    – Nusrat Fateh Ali Khan – usłyszała Angelika po dłuższej chwili ciszy – tak nazywa się wykonawca. To Pakistańczyk. Tworzy bardzo ciekawą muzykę. Nie sądzisz? Teksty piosenek są podobno kontrowersyjne i nie mają prawdziwego uroku poezji, w przeciwieństwie do tego, co twiedzą jego wielbiciele. Ale to mało ważne. Obie nie znamy tego języka, nieprawda? – Angelika wciąż czuła się odrobinę obrażona, a jednak z natury optymistka wielkoduszna i wesoła, nie potrafiła długo gniewać się na nikogo. Stwierdziła, że skoro Anna wyciąga do niej dłoń, proponuje rozmowę i zawarcie przyjaźni, nie powinna propozycji odrzucać.

    – Masz rację. Ale muzyka podoba mi się. Choć z początku raził mnie trochę ten sposób śpiewania. Wciąż wydaje mi się dziwaczny, ale w miarę słuchania człowiek się przyzwyczaja. – Anna roześmiała się.

    – Odpowiedź godna wykwalifikowanego dyplomaty.

    – Co? Ależ nie, naprawdę mi się podoba. Ja jestem otwarta na wszelkie nowości, na obce kultury. Zawsze chciałam wyjechać gdzieś, podróżować. Europa jest jednak tak daleko. Zapewne nigdy nie będę miała okazji jej odwiedzić. – w głosie Angeliki słychać było rzeczywisty smutek.

    – Cóż, faktycznie jest to daleko. A jednak zapraszam cię do Londynu. Jeśli kiedykolwiek będziesz miała okazję wyjechać. Możesz zanocować u mnie.

    – To miło z twojej strony. Wiesz, osoby naszej naszego usytuowania bardzo rzadko podróżują. Ale faktycznie, jeśli wygramy kiedyś los na loterii, obiecuję, przyjedziemy! – Angelika potrafiła wszystko obrócić w żart, spojrzeć okiem cynicznego odrobinę optymisty – Opowiedz mi może jednak coś o Europie, o Anglii, abym nie była nadmiernie zaskoczona w czasie mojej pierwszej wizyty.

    – Nie lubisz niespodzianek?

    – Hmm.. lubię. A więc opowiedz mi coś o sobie.

    – O mnie? Mam trzydzieści lat, jestem z pochodzenia Polką, meżatką, mieszkam od wielu lat w Londynie, jestem pisarką, dziennikarką po trochu, właścicielką małej półkawiarenki półgalerii. Co więcej mogę ci powiedzieć? Nie wiem.

    – Czy jesteś szczęśliwa? – rzuciła bez namysłu Angelika

    – Bywam. A ty?

    – Bywam – Angelika roześmiała się, a Anna zaczęła jej towarzyszyć.

    – Przepraszam, ale to pytanie jest trochę retoryczne, a trochę niemądre i bez sensu. Mój mąż zwykł zadawać mi je średnio raz w tygodniu. Na początku naszej znajomości zawsze mówiłam – „Tak.” Potem zaczęłam się zastanawiać, nie było już odpowiedzi odruchowej, była odpowiedź – Bywam, bywam szczęśliwa – A niedawno, może dwa tygodnie temu powiedziałam – Nie. Nie do końca jestem szczęśliwa. – Na co on rzucił tylko – Czyżbyś stawała się coraz bardziej wymagająca? – Odczułam to jako atak, jak agresję. Jak zarzut… Ja chciałam tylko pożałować wspólnie tamtych chwil, gdy przebywaliśmy ze sobą częściej.

    – Rozumiem cię. Być może rzeczywiste pytanie powinno brzmieć – Czy czujesz się kobietą spełnioną? Czy masz wszystko czego pragnęłaś jako kobieta? Czy jesteś zaspokojona? Mówię o emocjach, o pragnieniach kobiecych.

    – Mówisz o dzieciach prawda? – Anna wyczuwała, że Angelika pragnie rozmawiać o jej własnych problemach kobiecych. O obawach co do zabiegu, leczenia, możliwości poczęcia. Sama jednak nie miała ochoty o tym dyskutować. Od tak dawna unikała tego tematu, stał się dla niej tabu. Nie znosiła słuchać żalów kobiet na temat ich bezpłodności. Dlaczego zgodziła się na tę przeklętą podróż w towarzystwie tych dwojga? Odpowiedź jednak pojawiała się szybko w jej umyśle. Polubiła Franka, polubiła już niemal Angelikę, choć wolała myśleć o nich jako o dwóch niezależnych osobach, jako para byli w jej umyśle połączeniem nieznośnym. Może było też i tak, że rzeczywiście chciała pomóc. Powracały starutkie, przysypane latami wspomnienia z odległej przeszłości, jej własne obawy związane z niepłodnością. Wypowiedzi lekarzy ginekologów, opinie absurdalne specjalistów. Wtedy jednak nie chciała nikogo słuchać. Co obchodziła ją ta nieznośna uczona gadanina? Statystycznie niemal co druga kobieta miała problemy hormonalno-ginekologiczne, wiele par podejmowało wciąż na nowo nieudane próby koncepcji. Ona zaś nigdy dziecka mieć nie będzie. Nie dlatego, że nie będzie mogła, lecz dlatego, że mieć nie będzie chciała!

    – Tak. Myślałam o dzieciach. – Angelika przerwała zamyślenie Anny

    – A ja nie chcę mieć dzieci. Nigdy nie chciałam. Zgadzamy się oboje z mężem pod tym względem. On również uważa, że dziecko zakłóciłoby nasz spokojny tryb życia, wprowadziłoby zmiany, których nie chcemy. Problemy troski, konieczność porzucenia pracy, odsunięcia na bok projektów i skoncentrowania się jedynie na nowo przybyłym, poza tym brak czasu dla siebie, na intymność, na brutalnie mówiąc – seks. Nie mam na to ochoty. Może nie jestem do tego stworzona. Może nie posiadam instynktu macierzyńskiego – śmiech Anny zabrzmiał nienaturalnie. Angelika nie wiedziała w czym rzecz, mogła jedynie domyślać się, że jest coś, czego nie wie, o czym Anna nie chce mówić. Uważała jednak, że nietaktem jest drążenie tematu i dalsze stawianie pytań. Jeśli jest to dla niej istotne, sama opowie. Wyczuje, że Angelika jest jej przychylna. Sama opowie. Starała się delikatnie zmienić temat. O czym jednak dość neutralnym mogła opowiadać? Aby zapełnić tę ciszę.

    – Rok temu zaczęłam pracować w przedszkolu – zaczęła – Nie płacą mi za to wiele. Jest to zresztą przedszkole mojej przyjaciółki. Znamy się od dawna. Ponad dwadzieścia lat będzie. – Anna spojrzała badawczo na mówiącą. Ona przyłapała jej wzrok – Oczywiście. Jestem od ciebie starsza Anno, trzydziesty szósty rok idzie. Moja przyjaciółka ukończyła niedawno szkołę pedagogiczną, postanowiła z pomocą męża otworzyć przedszkole domowe. Dla dzieci muzułmańskich. Uważam, że to genialny pomysł.

    – Twoja przyjaciółka jest muzułmanką? – zainteresowała się Anna

    – Tak. Dokonała konwersji. Wyszła za mąż za Marokańczyka.

    – Ja pytałam tylko czy jest muzułmanką. Dlaczego od razu mówisz mi o jej mężu? Och, dlaczego wszyscy myślą, że jeśli kobieta zmienia wiarę, to od razu musi to być związane z mężczyzną, którego pokochała. Jakbym słyszała mojego ojca! – Angelika otworzyła szeroko oczy, widząc Annę tak rozdrażnioną.

    – Kochana moja, nie chciałam zupełnie ciebie urazić. Wierz mi, przepraszam. Nie będę się już odzywać, jestem taka niezręczna... – nastała sekundowa cisza, której Angelika nie mogła znieść, ciągnęła więc temat – Wiesz, ja nic nikomu nie zarzucam. Wierzę, że wiara jest sprawą indywidualną i każdy podejmuje decyzje samodzielnie, to oportunizm, tchórzostwo i wygodnictwo – przyjęcie wiary męża bez zastanowienia. Anno, ja nie starałam się ciebie atakować. Przecież ja nawet nie wiem czy ty jesteś muzułmanką.

    – Jestem muzułmanką. Modlę się. Czytam Koran. Wierzę w Allaha, to znaczy w Boga Jedynego. Być może moja wiara nie jest dość silna, abym była w stanie zaakceptować niektóre inne tezy muzułmańskie. Może nie doszukałam się sama wystarczających powodów w Koranie… dla założenia chustki, dla odrzucenia sztuki, muzyki, dla nieuczestniczenia swobodnego kobiet w życiu społeczeństwa, w życiu profesjonalnym. Och, czy muzułmanie sami nie są hipokrytami, walcząc ze sztuką i muzyką, a jednocześnie namiętnie słuchając tej swojej często niegustownej kociej muzyki i oglądając bezkrytycznie filmy boolywoodzkiej, indyjskiej produkcji? Czy nie są hipokrytami do kwadratu jednocześnie uznając noszenie hijabu za sine qua non, dowód wiary, oraz nie dając kobietom możliwości zatrudnienia, jeśli one chustkę tę rzeczywiście na co dzień noszą?

    – Nie wiem o tym wiele Anno… – Angelika ostrożnie wolała wycofać się od odpowiedzi, nie będąc pewna czy tamta znów jej nie zaatakuje. Coś było na rzeczy. Coś było nie tak z tą Anną. Jakiś sekret, jakiś problem. Angelika nie wiedziała jednak jeszcze co takiego kryła w sobie ta dziwna kobieta.

    – Nie wiesz. Ja jednak wiem. Wiem jak to jest. Wiem jak trudno jest obronić się przed krytyką. Jak zaciekle trzeba walczyć o swoje prawa w małżeństwie z muzułmaninem. Moja konwersja nastąpiła dopiero po dwu latach od momentu poznania islamu, poznania mojego obecnego męża. To nieprawda, że kobieta nie odczuwa presji z jego strony. Najważniejsze jednak to być pewnym swoich przekonań. Tymczasem jest to trudne. Zwłaszcza jeśli on ma silną osobowość. Tak silną osobowość… I tę swoją wersję islamu, z którą się nie zgadzam. – Anna zdawała się mówić już jedynie do siebie. Zamyślona – opadły emocje – była już tylko nieco zrezygnowana i zamyślona. Spoglądała gdzieś przed siebie, trochę niewidzącym wzrokiem. Nagle odróciła głowę w kierunku Angeliki i zapytała czy nie chciałaby poprowadzić auta. Angelika odmówiła tłumacząc się niezręcznie. Anna przypomniała sobie, co mówił Frank o umiejętnościach kierowcy swojej żony – Ona boi się autostrady. Jest niedzielnym kierowcą. Kurs zaliczyła śpiewająco, a jednak boi się prowadzić. Dlaczego bała się?

    – Czy miałaś kiedyś wypadek Angeliko?

    – Nie… – wahanie w jej głosie – Nie, ale widziałam kiedyś kraksę na autostradzie. Kilkanaście samochodów, tir, który wpadł w poślizg i wywrócił się na bok, kilka osób rannych. Jestem pielęgniarką. Próbowałam wtedy pomóc, to było zaraz po wypadku. Było tam dwoje dzieci. Jedno zmarło po kilkunastu minutach. Drugie było poważnie ranne. Nie mogę tego opowiadać. Nie chcę. Ale widzę wciąż to dziecko. I pochyloną nad nim matkę.

    – Rozumiem. Rozumiem teraz skąd twoje obawy w czasie prowadzenia wozu. Ale trzeba się przełamać. Czy chcesz, abym ci pomogła? Możesz chwilę poprowadzić. Wiem co czujesz, ja przeżyłam kiedyś wypadek. Miałam podobne fobie i obawy. A jednak przemogłam się. Życie toczy się dalej. Nie można się wycofywać. To my kontrolujemy je, nie ono nas. Czyż nie? – Anna uśmiechnęła się ciepło. Zupełnie jakby nie pamiętała już swojego podniecenia i rozgoryczenia, i dyskusji sprzed chwili. Obie posiadały tę cenną umiejętność szybkiego zapominania urazów, wybaczania. – Ochłonąć. Szybko. Nie pamiętać o kłótni. Życie toczy się dalej.

    Anna zatrzymała się na poboczu. Frank nawet nie otworzył oczu, spał głęboko. Angelika zajęła miejsce kierowcy. Ruszyła spokojnie i pewnie. Anna uśmiechała sie obserwując towarzyszkę z siedzenia obok. Rzuciła jej jeszcze krótki komplement. Była przecież świetnym kierowcą. Spokojnym i rozsądnym. Pewnie trzymała kierownicę i niemal niewidoczne było nerwowe drganie dłoni w momencie, gdy mijały ich wielkie tiry. Anna przekręciła gałkę radia, które wcześniej jedna z nich przyciszyła maksymalnie. Zabrzmiał znów blues. Uspokajał i kołysał. Nagle pośród muzyki milczenie przestało być trudne do zniesienia, ciężkie. Pierwsze lody zostały przełamane.

    6.

    – Jak masz na imię? Nie odpowiadasz. Znów. Nie czuję twojej obecności. Nic poza świadomością, że tam wciąż jesteś. Jesteś w moim śnie. Ale dlaczego tak przerażająco? Śnisz mi się co noc. Odkąd przyjechałam tu, jesteś. Przychodzisz do mnie we śnie i słyszę twój bezradny płacz. Nie potrafię cię ukoić. Nie wiem jak. Jestem matką pozbawioną instynktu macierzyńskiego. Jestem okrutna i nieczuła. A ty płaczesz. Nie mówisz nic. Nie potrafisz mówić.

    – Mamo

    – Co kochanie

    – Gdzie jesteś mamo?

    – Gdzie jesteś, moje dziecko? Dlaczego nie widzę cię? Zamykam się w ramionach ale mam wrażenie, że chwytam jedynie pustkę. Nie ma cię.

    – Jestem mamo

    – Nie. Jesteś zjawą. Jesteś projekcją moich pragnień, niczym więcej. Jesteś wytworem mojej wyobraźni. Jesteś wyrazem moich obaw. Niczym więcej. Dlatego tracę cię za każdym razem gdy odchodzisz, gdy znikasz, gdy odnajduję cię znów gdzieś opuszczone na progu śmierci, płaczące na cały głos.

    – Ja nie odchodzę mamo, to ty zapominasz o mnie. Chcesz zapomnieć, tak jest wygodniej. Ale ja żyję wciąż w twoim ciele. Czekam, abyś dała mi prawo do życia.

    Anna zastygła z palcami ponad klawiaturą. Co robiła tu o tej porannej porze? Od kilku dni budziła się równo o piątej. Budził ją ten sen. Dziś jednak wstała, jeszcze śpiąc niemal, bez kawy i modlitwy siadła do komputera i wstukała tekst, który utkwił jej w głowie, kiczowaty dialog, który słyszała co noc we śnie. Dziwaczna rozmowa. Zbyt dojrzałe uwagi dziecięce były być może rozmową sam na sam z sobą. Nie wiedziała, co o tym myśleć. A jednak czuła, że musi to zapisać. Krytycznie rzecz oceniając był to ciekawy kawałek dramatyczny, z którego mogła się jeszcze kiedyś jakaś romantyczno-tkliwa książka narodzić. Kobieca, jak mówiono o jej pisarstwie. Niech tam, kobieca. Żachnęła się nagle w myslach – zupełnie jakby problemy potomstwa nie były również problemami mężczyzn! Czy miała powrócić do łóżka? Było jej zimno. Ten hotel, w którym zatrzymali się na noc z Frankiem i Angeliką był dość tani, mało przyjemny, prosty. Było jej zimno. Wstała i skierowala się do łazienki. Należało jednak wykonać poranną modlitwę. Świtało.

    Anna podeszła do okna i wpatrywała się w pierwsze promienie wschodzącego słońca. Na szczęście wschodziło i kończyła się noc, która wydawała jej się tak długa. Niemal nie spała. Męczyła ją bezsenność. Męczyła samotność. Dzwoniła dwukrotnie poprzedniego wieczora do Farida, zawsze jednak zastawała sekretarkę automatyczną. Nagrała prośbę o oddzwonienie. Cisza jednak. Anna wiedziała, że Farid zwykł włóczyć się z przyjaciółmi po mieście do późna podczas tych samotnych podróży, meetingów, konferencji naukowych. Dzwoniła raz jeszcze, po dwunastej. Tym razem udało się. Usłyszała zmęczony głos Farida. Zapewne dopiero się położył. Zaczęła go przepraszać za późną porę i wyrzucać mu, że nie odbiera cały wieczór telefonów. Farid zdawał się nie słuchać jej uważnie.

    – Jesteś tam kochanie? – zapytała podejrzliwie

    – Hmm

    – Mam wrażenie, że przysypiasz przy słuchawce.

    – To prawda, jestem już w łóżku.

    – Ja też, ale źle się czuję. Miałam ochotę porozmawiać.

    – Co się stało?

    – Nic się właściwie nie stało. Po prostu mam psychiczny kryzys i tęsknię za tobą.

    – Ja też za tobą bardzo tęsknię.

    – Hmm… Aha, kochanie, mam nadzieję, że nie zapomniałeś o moim wcześniejszym telefonie i mojej prośbie. Wiozę ci pacjentkę. Wiesz, to jest naprawdę bardzo ciekawy przypadek.

    – Jaką pacjentkę? – Farid teraz dopiero przemówił nieco przytomniejszym głosem. – O czym ty mówisz?

    Żona Franka, który pomógł w sprawie samochodu, Angelika, ta Meksykanka, mówiłam ci. Naprawdę nic nie pamiętasz? Och, dobrze, zadzwonię do ciebie jutro, jak będziesz przytomniejszy i mniej zmęczony.

    – Nie nie, dobrze, już pamiętam. Zobaczymy na miejscu. Muszę przejrzeć kalendarz.

    – Kochanie, ale my już jesteśmy w drodze! – Anna zaczynała się denerwować

    – Rozumiem, nie ma sprawy. Coś wymyślę. Nie martw się kochanie. I nie prychaj mi w telefon. Dobrze, wiem że uwielbiasz pomagać ludziom, ale dlaczego moim kosztem?

    – Farid! Dwukrotnie się ciebie pytałam zanim wyjechaliśmy!

    – Tak. Dobrze więc. To moja wina. Okay, przyjmę tę twoją przyjaciółkę. Dobrze już? Szczęśliwa?

    – Jesteś nieznośny. Jak ja cię czasem nie znoszę. Potwór – Anna była niepocieszona. Zdenerwowanie nie przechodziło, a samotność wciąż doskwierała

    – Kochanie, nie chciałem cię zdenerwować. Kocham cię, okay? Połóż się spać. No już. Weź jakieś proszki na sen. Jak zamierzasz jutro prowadzić?

    – Poproszę Franka.

    – Ach Franka… Interesujące. Czy jest przystojny?

    – Przestań. Jest żonaty!

    – Ja też. Jakoś ci to nie przeszkadzało.

    – Nie wiesz czy mi przeszkadzało czy nie. Kochałam cię! Jak możesz być taki nieznośny! Frank też nie jest, zdaje się, monogamistą, ma chyba kochankę, tak sądzę. Wy faceci jesteście wszyscy do siebie podobni. Mam was dosyć. Dobranoc. Idę spać.

    – Dobranoc. Ale nie złość się już. Bardzo cię kocham. Uwierz mi, chciałbym być teraz przy tobie i przytulić cię. Wierzysz mi?

    – Tak.

    – Całusy. Kładź się. Przyjdę do ciebie we śnie – Anna usłyszała jeszcze ciepły śmiech Farida i potem już tylko przerywany ton w słuchawce. Rozłączył się. Westchnęła i położyła się spać. Ale nie spała dobrze. Śniła. Budziła się wielokrotnie. W końcu wstała. Plątała się po pokoju aby w końcu spojrzeć w zamyśleniu na promienie wschodzącego słońca.

    Już nowy dzień. Kolejny dzień, a przed nią długa podróż. Wkrótce jednak miała spotkać się z mężem, spędzą kilka dni w Nowym Jorku, a potem kilka miesięcy wspólnie w Londynie. Anna planowała również wspólne wakacje w południowej Ameryce. Brazylia? Meksyk? Och, nie mogła się już doczekać. Wiedziała, że oboje zabiorą ze sobą swoją pracę w postaci przenośnych komputerów. Żadne z nich nie mogło żyć bez laptopa, ona bez pisania, on bez internetu. A jednak to miał być wspólnie spędzony czas. Tylko we dwoje.

    7.

    Anna nie czuła się dobrze. Zgodnie z planem z poprzedniego wieczoru poprosiła Franka, aby prowadził wóz, choćby przez kilka godzin, podczas gdy ona zamierzała się przespać i odpocząć. Miała zawroty głowy. Przytulała głowę do siedzenia, zakrywała się kocem po sam nos, przymykała oczy, ale wciąż nie mogła odegnać upartego niepokojącego snu. Przywołała Brazylię. Plaże Rio de Janeiro. Bossa novę. Słońce. Przysnęła na chwilę, zdawało jej się. Obudził ją dopiero po kilku godzinach dźwięk muzyki. Otworzyła oczy i napotkała wzrok Franka. Przepraszał. Chciał wyłączyć. Tłumaczył się sennością i zmęczeniem. Muzyka pomagała nie zasnąć nad kółkiem. Anna podniosła się i wyprostowała na siedzeniu. Bół głowy i zawroty minęły. Zarządziła zmianę miejsc i po chwili znalazła się już za kierownicą. Przygłosiła muzykę. Przyciszyła ją jednak już po kilku minutach widząc, że Frank przymierzał się do snu. Samochodowa sztafeta śpiączkowa – pomyślała Anna i uśmiechnęła się w duchu na myśl o dziwacznej zbitce słownej jaką wyprodukował jej umysł. Wypoczęta śledziła uważnie przesuwające się poza ogrodzeniem ochronnym autostrady krajobrazy. Wyżyny. Zieleń, żółć, zieleń żółć. Uwielbiała to. Połykać świat – tak to nazywała. Połykaniem świata była każda bliższa lub dalsza przejażdżka, niezależnie od środka lokomocji. Chodziło o ruch. Przemieszczanie się. Ruchome obrazy układające się w pasmo, w ścieżkę filmową. Muzyka płynęła nienatrętnie. Wciąż blues. Bardziej lub mniej blue. Mniej lub bardziej smętny. Przesunęła o kilka kresek. Rock. Nie. Cofnięcie gałki. Jednak znów blues. Poczuła lekkie dotknięcie dłoni na ramieniu z tyłu.

    – Tak Angeliko?

    – Anno, powiedz mi jak to jest – Angelika zaczęła frazę po czym zacięła się, niepewna

    – Mów dalej, słucham

    – … Jak to jest stać się kimś innym. Jak to jest zmienić skórę, zrzucić starą, zaakceptować nową? Opowiedz mi o swojej konwersji, proszę. Jeśli to zbyt intymne, zrozumiem. Ale wiesz, zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią z taką odwagą i determinacją podchodzić do życia. Jednym posunięciem zmienić stronę w grze, jednym ruchem zatrzasnąć za sobą drzwi, odciąć się od przeszłości. – Angelika zamilkła oczekując odpowiedzi towarzyszki. Po chwili jednak przysunęła całe ciało bliżej w kierunku Anny, odchyliła się z siedzenia i szepcąc jej niemal do ucha powiedziała – Nie musisz nic mówić jeśli nie chcesz. Ale wiesz, ja chciałam ci się tylko zwierzyć, że i ja…, i ja byłam bliska tej decyzji. Chciałam zacząć nowe życie, ale stchórzyłam. Tak, uważam się za tchórza.

    – Och, przestań! Co ty opowiadasz, Angeliko? Nie jesteś tchórzem, a sprawą naturalną jest rozważenie wszystkich za i przeciw w sprawie tak istotnej jak religia. Powiem ci, dobrze, powiem, skoro chcesz znać moje zdanie na ten temat, moje uczucia i wrażenia w tamtej chwili. Otóż najsilniejszym i najbardziej przejmującym uczuciem po konwersji jest uczucie dezorientacji. Tak. DEZORIENTACJI. Nie słuchaj bzdur, jakie opowiadają ci neofici o tej pewności, która pojawia się jakby z niebios. O tej radości i spokoju, który podobno ogarnia konwertów. Rzeczywiście pierwsze chwile to ekstaza, ekscytacja, radość. Potem jednak zaczyna się monotonia życia i najbardziej dojmującym uczuciem jest ciągły niedosyt, brak dostatecznej wiedzy, brak podstawowych nawyków, które oni, urodzeni w islamie nabywali przez lata. Każdy krok osoby po konwersji wypełniony jest obawą – Czy moja postawa jest dostatecznie muzułmańska? – Każda decyzja obarczona jest świadomością, że wszyscy wokół oceniają mnie muzułmanina, mnie, moje czyny, moją nową religię, islam. Obok dezorientacji pojawia się też zaniepokojenie – Czy moje świadectwo jest wystarczające, ale przede wszystkim – czy jest ono dobre czy złe? Im więcej zaś myślisz o tym, że otoczenie, twoi najbliżsi, twoi przyjaciele obserwują cię i oceniają, tym więcej popełniasz błedów. Cała sytuacja przypominała zaklęty krąg. Szereg obsesji. Wówczas zrozumiałam, dlaczego każda przemiana dokonywać powinna się w ciszy i samotności, z dala od krytycznych spojrzeń. Z dala od spojrzeń. Kropka. Każda przemiana jest przecież stopniowa i osobista, niezależna od tego co zewnętrzne. Radykalizm powoduje jedynie, że pewne etapy przeskakujemy w pośpiechu, uznajemy za jasne i oczywiste to, co w rzeczywistości takie nie jest. I czym prędzej te połknięte pigułki, elementy wiedzy i wiary, później odrzucamy, nieprzemyślane nieprzetrawione, narzucone nam przez innych i zaakceptowane przez nas jak gotowce, szablony myślowe. – Anna umilkła nagle. Oddychała jeszcze głęboko i szybko, po tak długim monologu pełnym wzburzenia i podniecenia. Angelika nie odzywała się przez dłuższą chwilę, spoglądając tylko w zamyśleniu na zaciśnięte nerwowo na kierownicy dłonie kobiece. W pewnym momencie, podczas gdy Anna wyrzucała z siebie potok mknących, trudnych do doścignięcia myślą słów, Angelika zaczęła się obawiać, że prowadząca nie zapanuje nad kierownicą. Anna palce jednej dłoni trzymała na pokrytym ozdobną skórą kółku, palcami zaś drugiej gestykulowała namiętnie i dobitnie. Ruch dłoni to uderzającej o kierownicę, to unoszącej się ku górze, ku szybie, ku Angelice za jej plecami, był niczym taneczny ruch Hiszpanki z kastanietami w dłoni. Podkreślał emocje. Towarzyszył im krok w krok. Pas de deux, zmiana, raz dwa trzy czteeery. Walc, tango, polka. Angelika wciąż milczała. Anna z wzrokiem utkwionym w dalekim punkcie na wprost siebie, zdawała się być nieobecna duchem. Nagle, cicho, tak, że Angelika ledwie w połowie zdania zrozumiała, o czym tamta mówiła, kończyła urwane w pół myśli.

    – … ale poczucie siły wewnętrznej, determinacji i zdecydowania, i woli, jest wszechogarniające. Niepowtarzalne wspomnienie. Metamorfoza, która otwiera nam oczy, szeroko tak, że aż boleśnie. I ogarniamy wzrokiem wszystkie rzeczy na raz, wszystkie rzeczywistoście nasze i cudze, przeszłość naszą i przyszłość, realność, którą zdawałoby się utraciliśmy, i tę , w którą wstępujemy, której stajemy się częścią. Jak dziecko każda rzecz interesuje nas na nowo, pociąga. Chcemy połknąć wszystko jednym haustem. Biec we wszystkich kierunkach na raz. Potrzeba drogowskazów. Nauczycieli.

    – Co dokładnie masz na myśli? – odważyła się wtrącić Angelika – Koran? Uczeni? Książki? Znajomi muzułmanie?

    – Nie patrz na muzułmanów, albo nie ufaj im w pełni, bo sprowadzą cię na manowce.

    – A więc?

    – Koran. Przede wszystkim.

    W tej chwili Anna wykonała dość gwałtowny skręt w prawo. Angelika przeczytała ponad szosą napis Zjazd nr 27.

    – Mało brakowało a minęłabym ten zjazd. Baltimore. Jedziemy w kierunku Baltimore? Angeliko, wyciągnij tę mapę yahoo i sprawdź, czy dobrze pamiętałam numer zjazdu. Baltimore. Hmm, nigdy nie byłam w Baltimore. – Anna znów zdawała się pogrążać we własnych myślach. Angelika miała jednak wielką ochotę ciągnąć rozpoczętą pasjonującą dla niej dyskusję.

    – Wiesz Anno, to wszystko co usłyszałam od ciebie jest w istocie dość przerażające. Radykalna zmiana o wielkich konsekwencjach. To nie brzmi zachęcająco.

    – Ależ to jest poważna decyzja. Nikt nikogo do niczego nie zachęca. Ani nie przymusza. Nie ma przymusu w religii. Nie czarujmy się. Nie jest lekko. Nie mam zresztą szacunku dla chorągiewek, natomiast czuję respekt dla osób, które nawet w związkach mieszanych pozostają przy własnym wyznaniu i potrafią taką decyzję rozsadnie obronić.

    – Dobrze. A teraz powiem ci to, co staram się powiedzieć ci od kilka godzin, ale nie mam śmiałości – Angelika zrobiła głęboki wdech i kontynuowała po chwili – Podjęłam decyzję o konwersji dwa lata temu. Poznałam muzułmanów. Przeczytałam Koran. Poznałam osobiście imama w meczecie w Pensacola oraz jego żonę, rozpoczęłam pracę w przedszkolu muzułmańskim. Postępowałam dokładnie tak jak powiedziałaś – zanalizowałam za i przeciw. I… myślę, ze zbyt wiele mam do stracenia. Jedną z podstawowych, cennych dla mnie spraw jest moje małżeństwo z mężczyzną, który nie jest muzułmaninem. Nie wierzę, aby potrafił zrozumieć moją decyzję.

    – A próbowałaś uwierzyć? – strzał był celny. Angelika zamilkła. Żadna z nich nie odezwała się. Anna przygłosiła muzykę. Nudził ją już blues. Rock. Jest. A może wiadomości? NPR. Lubiła tę niezależną stację. Niekonwencjonalne poglądy, dalekie od ogólnie-ogłupiającego tonu CNN. Miała poczucie jednak, że dyskusja nie jest skończona. Była jeszcze jedna rzecz, którą chciała wyjaśnić w obecności Angeliki. Po co? Nie wiedziała. Działała pod wpływem impulsu, ale wiedziała że to musi być powiedziane. Dla jej dobra. Może zresztą była to jej własna potrzeba wyznań i zwierzeń.

    – Angeliko, jest jeszcze coś, co chciałam ci powiedzieć. Wybór islamu, to nie tylko wybór ścieżki klarownej i jasnej, bo Bóg jest jeden i brak komplikacji takich jak trójjedyność osób boskich. To także akceptacja pewnych spraw, które dla europejczyka i w twoim przypadku Amerykanina, mogą być niezrozumiałe i niewygodne.

    – o czym mówisz?

    – o czym? Mówię na przykład o poligamii. Mówię o tym, że mężczyzna ma prawo żenić się nawet czterokrotnie. I posiadać nawet cztery żony, jednocześnie. Częściej spotykany wariant to taki jak nasz, trójkątny. Nasz drogi doktor Farid posiada dwie żony. – Annę ogarnęło nieodparte pragnienie śmiechu na widok niemądrej, zdziwionej miny Angeliki. – No dobrze, koniec tych pogaduszek. Posłuchajmy teraz NPR, może opowiedzą coś niecoś bardziej rozsądnego. – mówiła, wciąż tłumiąc śmiech, tak aby nie budzić siedzącego na siedzeniu obok Franka, który właśnie poruszył się, otworzył na chwilę oczy i odwrócił głowę w stronę okna. Anna zastanawiała się, czy istotnie spał, czy też drzemał czujnie, jednocześnie przysłuchując się ich dyskusji.

    Ściemniło się nagle, jakby za chwilę miała rozpętać się burza. Chmury zasnuły niebo, nie spadła jednak ani jedna kropla. Sklepienie pozostało jednak ciemne i niskie ponad maską samochodu, tak że żadne z nich nie zauważyło kiedy zapadać zaczął zmierzch. Angelika znów zaczęłą narzekać na ból głowy i senność. Siedziała milcząca wsłuchując się w głos radia z odrobinę znudzoną miną. Anna też nie miała już ochoty na dyskusje. Pozwoliła Frankowi poprowadzić wóz po raz kolejny, dała mapę do ręki i rozpiski trasy wydrukowane z map oferowanych przez portal yahoo. Te nigdy nie były poprawne, prowadziły na manowce i Anna o tym doskonale wiedziała, a jednak postępowanie za ich wskazówkami było prostsze niż śledzenie mapy drogowej poszczególnych stanów. Anna ufając Frankowemu wyczuciu specjalisty od samochodów i dróg, ułożyła się wygodniej na siedzeniu, okryła kocem i przysnęła. Obudziło ją poczucie bezruchu i ciszy. Nie słyszała szumu silnika. Podniosła się na siedzeniu i rozejrzała. Samochód stał na stacji benzynowej a Frank tankował bezołowiówkę. Wysunęła się niechętnie spod koca i lekko przymykając drzwi, aby nie obudzić Angeliki opuściła samochód.

    – Frank, ja zapłacę tym razem. Wczoraj fundowałeś cały bak. Rozumiem wdzięczność, ale bez przesady. Zachowaj pieniądze na Nowy Jork, będą potrzebne. – Frank pokiwał głową na znak zgody. Rzucił jednak za Anną, która skierowała się stronę sklepu i kasy

    – Może mogę ci chociaż postawić kawę? – Anna odwróciła się i uśmiechnęła.

    – Znowu? Powtarzasz ten sam stary numer, mój drogi. – Spoglądała na wysoką sylwetkę Franka, w chwili gdy truchtem rzucił się w jej kierunku. Był zabawny. Jak duże dziecko, jak wszyscy faceci. Czyżby próbował z nią flirtować? Był chyba na miłość boską jakiś limit jeśli chodzi o jednocześnie rozgrywające się awantury miłosne? – Żachnęła się w myślach i pozwoliła sobie kupić nie tylko kawę, ale i ciastko z gatunku ulubionych jej amerykańskich doughnutsów z czekoladą. Stanęli przy wysokim stoliku i na stojąco pociągali, on nieskończenie wolno przez słomkę, coca colę, Anna swoją cafe latte. Obok stała cappucino przykryta dla ciepła przykrywką. Czekała na Angelikę. Frank wpatrywał się nieruchomo w swoje dłonie. W bąbelki coca coli, z której zdjął przykrywkę. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa. Odgłos wysysanych resztek napoju z dna papierowego kubka sprawiły, że Anna podniosła oczy sponad swojej kawy i rzuciła Frankowi zniesmaczone spojrzenie. On roześmiał się złośliwie, łobuzersko.

    – Wiedziałem, że jesteś panienką z dobrego domu o nienagannych manierach. Udajesz zimną poprawną Angielkę.

    – Ty za to jesteś draniem. Wybacz Frank, ale nie wiem do czego zmierzasz, ani czego ode mnie oczekujesz. Zdajesz się czasami tak delikatnym i miłym facetem, niemal nieśmiałym, chwilami zaś wstępuje w ciebie szatan. Zastanawiam się, która z tych osób jest prawdziwa.

    – Nie wiem, to ty znasz się na ludziach, a nawet potrafisz ich stwarzać w tych swoich powieściach. Ja jestem prosty facet. Prostak jestem – jego głos wciąż brzmiał nieznośnie złośliwie i prowokująco. Co w niego wstąpiło, Anna zdawała się nie poznawać człowieka, którego poznała kilka dni temu. Być może nawet zaczynała żałować, że zgodziła się na tę podróż w ich towarzystwie.

    – Wiesz co, nie bardzo rozumiem o co ci chodzi, ale żal mi jest przede wszystkim twojej żony. Nie tylko ona ma problem, ale tylko ona zdecydowała się rzeczywiście zawalczyć o swoje prawo do potomstwa. Boże, jakimi sloganami ja rzucam. – przerwała samej sobie – W każdym razie, dla niej, tylko dla niej zgodziłam się na wasze towarzystwo w tej podróży. Ty zaś… Cóż, zastanawiam, co kołata w twojej głowie, Frank. Czego ty tak naprawdę chcesz? Jeśli nie zależy ci na tych dzieciach, które niedługo mogą się urodzić, jeśli nie zależy ci na współżyciu z Angeliką, to dlaczego po prostu jej tego nie powiesz? Czy zbyt wielkiej wymaga to odwagi? Może po prostu jesteś tchórzem! Jak wszyscy faceci z rodu flirciarzy!

    – No, No, nie złość się Anno. Jak wiele o mnie wiesz i o moim życiu? Co wiesz o życiu z kobietą, która przeżywa wieczną niekończącą się depresję z powodu swojej bezpłodności? To prawda. Zgadłaś, jestem flirciarzem. Ale niegroźnym i oswojonym. Łatwo mnie przejrzeć. To prawda, jest ktoś z kim się spotykam. Potrzebuję świętego spokoju od czasu do czasu. Potrzebuję relaksu, odprężenia, zapomnienia o kłopotach. Nie chcę odejść od Angeliki. Dlaczego miałbym? Kocham ją. Zresztą, dlaczego ciebie to interesuje? Czy ja pytam cię o to, jakie układy panują w twoim małżeństwie? Czy interesowałem się tym, czy żona twojego męża była szczęśliwa w momencie gdy mąż zakomunikował jej, że żeni się po raz kolejny? Nie, bo to nie moja sprawa. To jest twoje życie. A więc pozostaw i moje w spokoju. Zresztą uważam, że sytuacja, gdzie żona nie wie nic o kochance jest o wiele zdrowsza dla niej, jest bardziej… ludzka.

    Świetnie. A czy pytałeś kiedykolwiek co sądzi o tym ta kobieta, z którą się potajemnie spotykasz? Uważasz, że taki układ jest fair w stosunku do niej?

    – Kiedy o tym rozmawialiśmy. Ona się nie skarży. Czy nie znaczy to że jest zadowolona?

    – Ach tak… Skoro tak twierdzisz… – Anna zrezygnowana zakończyła dyskusję. – Chodźmy do wozu. Jest późno. Za godzinię będziemy na przedmieściach Nowego Jorku. Muszę skontaktować się z mężem. Trzeba wam znaleźć nocleg.

    8.

    Pokój zasnuł cień. Na wpół widoczne kontury sprzętów przypominały koszmary z dzieciństwa. Anna zawsze bała się zabaw w chowanego. Przepastna szafa kryła nie tylko ulubionego braciszka i towarzysza zabaw, ale również multum nieznanych postaci, które zawisały sprytnie pomiędzy ubraniami matki, na starych wieszakach z drewna. Anna ogarnęła wzrokiem pokój hotelowy. Od prawej do lewej, od lewej do prawej, i jeszcze raz. Ćwiczenie gałek ocznych, ćwiczenie dezorientacji umysłu. Skuteczne na przeciąg kilku sekund. Nie doceniała przebiegłości własnej wyobraźni, która nocą uniezależniała się od niej, od kobiety zwanej Anną, i ożywała, i żyła przez te kilka nocnych godzin własnym życiem. Anna spojrzała w okno. Jasny rogalik. Pół jabłka w otoczeniu okruchów chleba. Wróciła wzrokiem wgłąb pomieszczenia. Poczekała aż wzrok znów przyzwybierze właściwości kocie i dostrzegać będzie obiekty w ciemności. Pokój przypominał pobojowisko. Rozrzucane byle jak ubrania, otwarte wybebeszone walizki. Farid zwykł nie przejmować się porządkowaniem własnej odzieży i przynależności. To było kobiece zadanie. Tak. Tak został wychowany – powtarzała w duchu ona i z rezygnacją sprzątała po sobie i po nim. Nieustające syzyfowe prace. Trudy kariatydy. Odrastająca wątroba. Tfu, dlaczego miała tak dziwaczne skojarzenia, pomieszanie elementów kuchenno spożywczych z krwawo śmiercionośnymi i obrzydliwymi. Powinna zamknąć powieki i spać. Tak jak on, który obok chrapał już od dobrej godziny. Anna nie mogła jednak zasnąć. Przyciskała palcami zmęczone mięśnie gałek ocznych. Rozciągała je, masowała, przykrywała wnętrzem dłoni. Kreowała noc ciemniejszą niż była w istocie. Na nic. Oczy nie chciały odpocząć. Poddenerwowane mięśnie gałek drgały pod dotknięciem dłoni. Czuła ich drżenie nawet ich nie dotykając. To wszystko z jego winy. Jakże nie znosiła tych wieczornych kłótni! Wolała już te poranne. Miały czas rozwiać się przygasnąć i znieważnieć przed czułością i intymnością nocy. I o co właściwie te kłotnie wieczorne? O nic. Przywołała w myślach przebieg ich dyskusji sprzed kilku godzin, kiedy dotarli nareszcie z Frankiem i Angeliką do Nowego Jorku i zameldowali w hotelu, który zarezerwował Farid.

    Mąż był wyjątkowo czuły, miły i czarujący. Anna spoglądała na niego mile zaskoczona. – Być może wszystko miało potoczyć się wedle zamierzeń. Nie będzie problemów z wizytą Angeliki, leczeniem i ostatecznym zabiegiem. – Anna wiedziała, że Farid potrafił zaangażować się głęboko w sprawę pacjenta, jeśli był ku temu dostatecznie istotny, naukowo-medyczny powód. Jeśli był to przypadek ciekawy – jak twierdził. Annie, aby zainteresować się sprawą obcego człowieka, jego nowopowstającą niedojrzałą choćby sztuką, aby wyciągnąć pomocną dłoń, wystawić jego dzieła w swojej galerii wystarczała choćby chwila rozmowy, rzut oka na obraz, kilka słów w emailu. Farid jednak pierwsze lata swojej praktyki odbył w Pakistanie, gdzie ilość pacjentów, ubogich pacjentów, była ogromna, gdzie lekarz nie mógł pozwolić sobie na czułostkowość, żal, wahanie i filantropię. Wszyscy zasługiwali na leczenie, a jednak jedynie najbogatsi otrzymywali propozycję zastosowania najnowszych metod leczenia. Farid jednak bardzo kochał swoją żonę. Niewielu rzeczy potrafił jej odmówić, w życiu codziennym. Wszystko jednak wyglądało inaczej, jeśli chodziło o jego niezłomne poglądy, które, jak skarżyła się Anna, nie zawsze zgadzały się z islamem. Wielokrotnie były efektem jego silnie zakorzenionego egoizmu rozpieszczonego dziecka, syna w bogatej rodzinie pakistańskiej, który zawsze miał tradycyjnie bardziej uprzywilejowaną pozycję od córki. Nie było tu też bez przyczyny jego wieloletnie pomieszkiwanie na granicy Europy zachodniej i Ameryki. Do Pakistanu powracał już niemal jako gość, przybysz tymczasowy. Farid zdążył więc już przesiąknąć europejskością i zachodniością z całym nieznośnym dla Anny, dobrodziejstwem inwentarza, wygodnictwem, umiłowaniem komfortu, obojętnością, liberalizmem i cynizmem. Ale dziś był w świetnym humorze. Spoglądając więc tego wieczoru na Farida utwierdziała się w przekonaniu, że plany jej i zapoznanej pary pójdą gładko. Tak też się stało. Doktor umówił się z pacjentką i jej mężem na dzień kolejny, tuż po południu. W jednej z najlepszych klinik nowojorskich w Nowym jorku, gdzie miał status lekarza gościnnego, honorowego członka stowarzyszenia lekarzy, z których inicjatywy powstała ta klinika. Angelika nie potrafiła ukryć swojej radości. Anna również pełna była entuzjazmu i dobroci dla całego świata.

    Farid i Anna szybko rozstali się z Angeliką i Frankiem i udali do swojego pokoju na jednym z wyższych pięter. Pokój był niewielki, ale przytulny, co rzadko można było powiedzieć o pokojach hotelowych. Być może to jego maleńkość, zapełnienie meblami powodowało wrażenie cosy-cosy jak mówiła sobie Anna po angielsku. Zrzuciła sweterek i położyła go na większym z foteli, przysiadła na chwilę przed gustowną szeroką toaletką i wielkim lustrem. Zajrzała w siebie. Mrugnęła okiem do Anny z naprzeciwka, zdjęła okulary słoneczne i ubranie i uciekła do łazienki, słysząc jeszcze tylko w ostatniej chwili natrętną prośbę męża o wyjęcie komputera i podłączenie, o pościelenie łóżka i o coś jeszcze czego już nie chciała słyszeć.

    – pomyśl przez chwilę kochanie, że jeszcze mnie nie ma. – rzuciła złośliwie. – Muszę odpocząc po podróży, muszę wziąć dłuższą kąpiel. Jeśli chcesz, chodź do mnie. – nie było odpowiedzi. Farid prawdopodobnie sam sięgnął po laptopa i w przeciągu kilku sekund już zniknął z pola widzenia słyszenia i reagowania. Był w pracy. Był przy komputerze. Był online. Wireless network był dostępny w hotelu dla chętnych i skłonnych do uiszczenia rachunku za serwis. Anna również cieszyła się myśląc o możliwości sprawdzenia swojej korespondecji. Leżała w wannie, płyn do kąpieli wytworzył pięciocentrymentrową warstwę piany. Olejek zapachowy sprawiał, że miała ochotę zasnąć choć na chwilę. Nie lubiła jednak momentu, w którym budziła się na tyle późno, że woda zdążyła już wystygnąć. Brrr. Nieprzyjemne zakończenie cudownej relaksacyjnej kąpieli. Prędki prysznic. I była już w łóżku, obok niego. Z mokrymi włosami okrytymi skąpym ręcznikiem, który zsuwał się nieustannie. Skryła się wraz z głową w pościeli, przytulając do jego ciała i piżamy. Laptop przeszkadzał. Wysunęła się znów spod kołdry i zaczęła odruchowo spoglądać na ekran. Rozmawiał z Rabią.

    – Pozdrów ją ode mnie – poprosiła – wszystko u nich w porządku? Jak minęła podróż?

    – Tak, wszystko dobrze. Podróż – bezproblemowo. Dzieci były podobno marudne. Momina często o tobie wspomina, powinnaś do niej zadzwonić.

    – Tak, dawno nie widziałam się już dziećmi. No, ale teraz mają mnóstwo innych atrakcji, tabun kuzynów i kuzynek amerykańskich.

    – Być może. Ale jeśli chciałabyś pojechać ze mną do Houston, to proszę bardzo. Gdy przyjadę przeniesiemy się i tak do hotelu. – Anna zamilkła. Nie miała ochoty jechać. Niepotrzebnie zaczęła tę rozmowę o Rabii i dzieciach. Znów. Schowała się pod kołdrę, aby uniknąć odpowiedzi. Czy on nie wiedział jednak jaka będzie odpowiedź? To już nie te czasy, gdy mieszkali razem. Minęły chwilę, gdy Anna skupiała całą uwagę na umiejętności kontrolowania emocji, gdy starała się tolerować, przyjmować kompromisy, rozumieć. Utrzymywała pozytywne relacje z Rabią. Na odległość. Obecność jej dzieci jednak, kontakt z nimi, był jedynie bolesny. Zazdrościła? Być może. Być może tak właśnie należało to nazwać.

    – Mój najmłodszy syn również chciałby cię zobaczyć. – Farid przerwał ciąg myśli Anny kontynuując rozpoczęty wcześniej watek – Nie pamięta już za dobrze swojej drugiej mamy. Już mówi i chodzi. A po raz ostatni widziałaś go przecież tak dawno.

    – To prawda. Był bobasem. Ale kochanie, to nie jest moje dziecko. Dobrze, świetnie, miałeś wspaniałe intencje prosząc mnie abym zajmowała się nim kiedyś, w momencie gdy był maleńki, gdy Rabia miała pełne ręce roboty przy pozostałych dwojgu. Ale to nie moje dziecko. Wiesz jak ja się czuję? Cóż, powinieneś wiedzieć, że czuję zazdrość, jako kobieta. Niezależnie od decyzji, jakie podjąłeś, czy może podjęliśmy, w sprawie potomstwa.

    – Zazdrość? A czy wiesz jak ja się czuję za każdym razem gdy wypuszczasz się w podróż samotnie? Gdy wracasz szczęśliwa i radosna i opowiadasz mi o swoich nowych znajomych.

    – Dlaczego zmieniasz temat? I o kogo jesteś w tej chwili zazdrosny, o Franka, o Angelikę?

    – Nie żartuj proszę. Oczywiście, że myślę o Franku. Przykro mi Anno, ale sama wiesz, że w pewnym sensie straciłem do ciebie zaufanie. Chcę więc teraz wiedzieć, czy coś między wami było.

    – Ależ nic nie było. Absolutnie nic. Wiem, że być może masz prawo do podejrzliwości, ale dlaczego nigdy nie próbujesz mnie zrozumieć? Ani nie próbujesz zrozumieć tamtej sytuacji sprzed dwu lat. Byłam samotna, pełna wątpliwości. Wokół słyszałam różne opinie i tysiące narzekań na ciebie. Sama nie wiedziałam już, w co wierzyć. Wiesz sam, jak bliska byłam wtedy decyzji o rozstaniu. Być może w moim umyśle to się już właściwie wtedy stało. Chciałam być wolna, chciałam związać się z kimś, kto będzie sam wolny, kto da mi nie tylko miłość, ale i możliwość życia wedle schematów, które były mi bliższe, mnie, Europejce. Farid, zwątpiłam wtedy w pomyślność naszego związku. Dlatego… Dlatego cię zdradziłam. Poczułam nareszcie że niczego nie muszę udowadniać, nie muszę pilnować swoich uczuć i szukać kompromisów, mogę być w pełni sobą. Ale kochałam cię, nigdy nie przestałam cię kochać. To wszystko po prostu mnie wtedy przerosło. Multum problemów i ty, od którego nie mogłam nigdy oczekiwać pełnego wsparcia, bo zawsze przecież była też ona. Ona, och. Lubię Rabię ogromnie, ale nie wymagaj ode mnie za dużo, proszę. Ponadto czy nigdy nie zdarzyło ci się mnie zdradzić? Przecież oboje wiemy, że tak! Dlaczego te odmienne kryteria dla kobiet i mężczyzn, och jakże nienawidzę czasem tej twojej, twojej ale i mojej naszej kultury patriarchalnej. – Anna oddychała szybko, przerwała na chwilę jakby zabrakło jej tchu. Żachnęła się w końcu – Nie potrafię ścierpieć tych dyskusji i sytuacji w które się wikłam. Farid, muszę na chwilę wyjść. Przykro mi. – Anna wstała gwałtownie i zaczęła się szybko ubierać.

    – Gdzie chcesz iść? Późno jest!

    – Nigdzie! Nie wiem. Może na basen. Muszę odreagować.

    – Sama?

    – Dlaczego nie? Ponad siedemdziesiąt procent czasu spędzam samotnie, zdala od ciebie! Dlaczego wówczas nie pytasz dlaczego tak wiele rzeczy robię sama! – Farid usłyszał już tylko trzaśnięcie drzwiami i jej szybkie kroki na zewnątrz.

    Basen był jeszcze otwarty, ostatnie dwadzieścia minut. Zamykali o północy. Była sama, ani żywej duszy o tej porze. Była przyzwyczajona, zawsze chodziła na mało znane, puste baseny. Zasady skromności muzułmańskiej? Unikanie obecności mężczyzn? A może powodem był po prostu wstyd i kompleksy związane z jej sylwetką, choć od wielu lat były one nieuzasadnione. Schudła, po trzydziestce wyglądała świetnie. Kompleksy jednak pozostały.

    Anna samotnie przemierzała długość niebieskiego zbiornika, w tę i z powrotem, raz , dwa, trzy i znów. Wiele razy, aż do zmęczenia, do utraty sił. Pływanie wprowadzało w trans, żabka, plecy, żabka, plecy, żabka, żabka, żabka. Ulga. I odprężenie. Po pół godzinie otworzyła cicho drzwi ich pokoju hotelowego. Na szczęście, mimo że wychodziła zdenerwowana, nie zapomniała zabrać swojej karty magnetycznej. Farid spał, lampka zapalona, laptop na łóżku, w nogach. Zapewne przyłożył głowę na chwilę, chcąc odpocząć, być może sfrustrowany po minionej dyskusji, i tak zasnął. Zrobiło jej się go żal. Czy nie starał się być dobrym mężem? Nigdy jej niczego nie brakowało. Brakowało…? Tak, jego obecności. Ale to były reguły gry, które przyjęła już na początku, z całą świadomością. Anna zdjęła komputer z łóżka, wsunęła się pod kołdrę, przytuliła do niego i próbowała zasnąć. Poczuła, że obudził się. Poczuł jej obecność i zaczął jej szukać ustami i dłońmi. Poddała się tylko, zmęczona pływaniem, pozwoliła, aby dotknął ją, pieścił i wziął. Tak jak zawsze, gdy budził się w środku nocy. Trochę leniwie, trochę namiętnie. Szybko.

    Księżyc zniknął z pola widzenia i w pokoju zrobiło się naprawdę ciemno. Anna od dwu godzin już myślała, wspominała, nie mogła zaufać morfeuszowi. Postanowiła wstać i usiąść przy toaletce, otworzyć komputer i napisać kilka słów, może wiersz, może list. Kilka minut przed lustrem przy toaletce i oczekiwanie na wielkie otwarcie kłopotliwych okienek. W kilkanaście minut powstał list, długi, ciepły list do Rabii. Przeprosiny za zanieobecność przyszłą w Houston, pozdrowienia i pocałunki dla dzieci, zwierzenia na temat własnych planów pracy i pisania, zwierzenia na granicy intymności, o dzieciach, o pragnieniach, które, choć zdawały się były stłumione, tu, w Ameryce znów odżyły. Być może pod wpływem dawnych wspomnień pobytu w Pensacola, być może pod wpływem problemów i opowieści Angeliki. List na wiele długich linijek, które Rabia czytać będzie pewnie z zaciekawieniem, na który Anna nigdy nie dostanie odpowiedzi. Jak zwykle. Pozdrowienia. Podpis. Nowy plik i jeszcze ten pełen niecierpliwości i straconych złudzeń, wiersz. Nareszcie poczuła się senna.

    9.

    Najszybszym środkiem transportu w Nowym Jorku jest metro. Frank i Angelika z mapą w ręku skierowali się ku linii numer sześć, która zawieźć ich miała bezpośrednio na skrzyżowanie Lexington avenue i ulicę 68. Stamtąd należało przespacerować się na East 70th Street gdzie znajdował się szpital zwany Center for Reproductive Medecine and Infertility, zwany krótko CRMI. Ośrodek ten, w samym centrum miasta, w New York City, działał pod patronatem Cornell University. Stosował on ciekawą metodę wykorzystania komórek kobiecych przyszłej matki pobranych z wnętrza macicy, dla procesu zapłodnienia i rozwoju komórki jajowej w probówce. Wcześniej używano komórek zwierzęcych. Doktor Farid zdecydowanie stawiał tę metodę wyżej ponad pierwotną, barbarzyńską, jak twierdził.

    Angelika była zdenerwowana. Frank musiał sam czuwać nad odnalezieniem kierunku drogi i zachować orientację w terenie, ona bowiem, a widział swoją żonę w tak wielkim stanie roztargnienia po raz pierwszy, nie potrafiła na niczym skupić uwagi poza mąjącą nastąpić za niecałą godzinę rozmową z doktorem. Prawdą było jednak i to, że Frank nigdy dotąd nie towarzyszył żonie podczas wizyt u ginekologa. Może była więc to jej naturalna w takiej sytuacji postawa? Tak odmienna od tej jaką obserwował na co dzień, zrównoważonej i rozsądnej – myślał zachowując milczenie od momentu opuszczenia hotelu, aż do chwili przestąpienia progu szpitala. Angelika zaś rzucała od czasu do czasu chaotyczne uwagi, których sensu Frank nie starał się nawet zrozumieć. Coś jej się przypominało. O czymś nie mogła zapomnieć. Za wszelką cenę musiała postawić doktorowi to właśnie pytanie. Nareszcie. Drzwi do gabinetu na piętrze były zamknięte. Angelika podeszła i delikatnie zapukała. Odezwał się zapraszający głos z wewnątrz.

    – Chodź ze mną. – pociągnęła męża za sobą. Chcę abyś był ze mną, ostatecznie… zgodziłeś się – puściła mu najmniej oczekiwane przez niego w tej chwili kpiarskie oczko. Weszli więc oboje. Anna pierwsza podeszła do biurka doktora i usłyszała zaproszenie zajęcia fotela na wprost jego biurka. Frank usiadł na krześle obok. Doktor Farid był człowiekiem dość wysokim, dobrze zbudowanym i przystojnym. Tak oceniła go Angelika w ciągu kilku minut, gdy podniósł się podał jej rękę i jej mężowi w geście powitania. Ona również poczuła, że ten mężczyzna, którego wygląd był tak egzotyczny i pociągający, bacznie ją obserwuje, jej zachowanie, sposób mówienia, ocenia jej zdolności umysłowe, charakter, studiuje jej ciało. To było niecodzienne uczucie, którego Angelika do tej pory nie doznawała w gabinetach lekarzy. Ci, których poznała byli zazwyczaj wpatrzeni w kartę pacjenta, analizy medyczne, w końcu zapatrzeni we własne pióro i biurko. Dopiero w momencie, gdy pacjentka musiała poddać się oględzinom, lekarz zwykł spoglądać na nią wzrokiem, który nie wyrażał żadnych uczuć, zupełnie jakby spoglądanie na kobiece piersi, czy narządy rozrodcze było czynnością tak naturalną i codzienną jak spoglądanie na przedmioty martwe, na okazy zoologiczne, na współziomków w autobusie. Zupełnie jakby ich oglądanie nie wzbudzało absolutnie żadnych odczuć, co mówić o podnieceniu, ekscytacji. Tymczasem doktor Farid zachowywał się zupełnie inaczej. Uważnie obejrzał kobiecą figurę Angeliki, tak że ona poczuła się niepewnie, i w chwili gdy Frank usiadł obok niej przysunęła się bliżej wraz z fotelem, przechyliła w jego stronę i położyła dłoń na jego dłoni spoczywającej na kolanie. Frank nie zareagował. Doktor zaś zrozumiał aluzję bez słowa i cofnął się w fotelu, oparł wygodnie i z dystansem zadając pytania co do przebiegu dotychczasowego leczenia ginekologicznego Angeliki, przeglądał podane mu przez nią badania, analizy i opinie medyczne lekarzy florydzkich. Po chwili poprosił tonem pełnym taktu, grzecznym a nawet przepraszającym, o możliwość rozmowy sam na sam z pacjentką. Angelika przez chwilę nie odzywała się, w końcu potakująco skinęła głową w stronę męża. Frank wyszedł. W momencie gdy zamknęły się drzwi doktor zapytał czy na pewno wszystko było w porządku, jeśli chodzi o sprawy płciowe jej męża. Angelika kiwając głową przyznała, że udało jej się namówić go, aby poddał się testowi płodności. Analiza wykazała, że jej mąż jest płodny. Doktor pochylił głowę. I powoli zaczął mówić

    – Wyczuwam dystans w zachowaniu pani męża. Rozumiem, że zdaje sobie pani sprawę, że wiele zależy także od jego postawy pozytywnej, optymistycznej i od jego współpracy. Tak jak powiedziałem już wcześniej metoda in vitro obejmuje pobranie zarówno komórki jajowej przyszłej matki jak i nasienia przyszłego ojca. Pani mąż musi również przyjąć pewne warunki, zachować zasady, które szczegółowo zostaną państwu przekazane w momencie rozpoczęcie kuracji. – doktor Farid spojrzał w oczy Angelice szukając znaku zrozumienia i akceptacji. – Przepraszam za moje zachowanie w momencie gdy państwo weszli do gabinetu. Czasem trudno poskromić męską naturę. Zwłaszcza w obecności tak pięknej kobiety – Farid spojrzał na kobietę siedzącą po drugiej stronie biurka. Angelika westchnęła i wzruszyła ramionami. Postanowiła jednak wykorzystać moment nieformalnej rozmowy i zadać kilka pytań, na które uparcie nie znajdowała odpowiedzi.

    – Drogi doktorze… Anna wiele nam o panu opowiadała. Same pozytywne rzeczy – dorzuciła ostatnie zdanie, widząc ironiczne zdziwienie na twarzy Farida.

    – W istocie?

    – Tak. Ale ja chciałabym wiedzieć coś więcej, jeśli nie uzna pan tego za niedyskretność. A raczej coś więcej o pana poglądach. Otóż Anna opowiadała mi dużo o islamie. Wiem, że oboje państwo są muzułmanami. Wydawało mi się, że sprawą naturalną dla muzułmanina jest posiadanie dzieci w związku z żoną. Nawet… – Angelika zawahała się nie wiedząc czy tak dalekie posuwanie się w kwestiach życia prywatnego doktora jest sprawą pożądaną i z gruntu stosowną w tych okolicznościach. Widząc jednak przychylny uśmiech i ani śladu zażenowania, a raczej zaciekawienie na twarzy Farida ciągnęła dalej. – Nawet jeśli jest to druga żona.

    – Ma pani rację. Potomstwa jest instotnym elementem związku małżeńskiego. A jednak wszystko ma swój czas i miejsce. Zawsze powtarzam Annie, że przyjdzie czas odpowiedni. W tej chwili oboje jesteśmy zajęci, podróżujemy, mamy obowiązki. Nie sądzę zresztą aby ona tak łatwo chciała pozbyć się swoich ambicji profesjonalnych. Firmy, galerii, pisania.

    – Dlaczego miałaby się ich wyrzekać? Nie sądzi pan, że da się te sprawy połączyć, zawiesieć, powrócić do nich w odpowiednim czasie? – głos Angeliki podniósł się o ton.

    – Pani Angeliko, o co chodzi? Mam wrażenie, że jest pani adwokatem Anny. Skąd to nagłe zainteresowanie?

    – Och, nie, broń Boże. Nigdy. Po prostu ogromnie lubię dzieci, pracuję z nimi, i oczekuję z wielką nadzieją własnych, jak może się pan domyślać. Bardzo polubiłam Annę. Dużo myślałam o jej sytuacji, o Państwa sytuacji.. Ja wiem, że to wścibstwo, moja niedyskrecja, ale niech Pan pozwoli mi to powiedzieć, doktorze – otóż myślę, że jest bardzo niewiele kobiet, które z jakichś powodów rezygnują świadomie z macierzyństwa albo przesuwają je na odległy i niekreślony w przyszłości termin, i po wielu latach, gdy jest już na macierzyństwo w zasadzie za późno, nie żałują swojej dycyzji.

    – Anna jest kobietą dojrzałą i rozsądną. Jest wolna i niezależna ode mnie w dużym stopniu. Nie wiem czym była pokierowana jej decyzja, ale zgodziła się na moją propozycję. Jednocześnie ma pani trochę racji pytając o moje poglądy. Rzyczywiście różnią się one nieco od opinii, które usłyszy pani od tych, którzy wszelkie reguły islamu traktują w sposób śmiertelnie poważny, wśród konserwatystów islamskich. Ja się do nich nie zaliczam. Uważam, że para małżeńska ma prawo decydować o sobie i o chwili pojawienia się potomstwa. Ja skłaniam się ku dalekiemu terminowi w przyszłości. Oboje mamy z Anną wiele zajęć, wiele obowiązków, wiele pasji. Nie sądzę, aby ona chciała porzucić obecny styl życia i poświęcić się macierzyństwu, wymienić wolność na uzależnienie od dzieci.

    – Ma pan szczególne poglądy, właściwie nazwałabym je – liberalnymi.

    – Nie interesuje mnie to, jak zaszufladkuje się moje poglądy. Mam już troje dzieci i wiem jak wielką są radością, a jednocześnie ciężarem.

    – Właśnie, są również radością. Dlaczego więc uważa pan, że Anna nie powinna poznać przyjemności bycia matką?

    – Nie, myli się pani, niczego Annie nie zabraniam, ani nie odmawiam. Chciałbym aby była szczęśliwa. Bardzo ją kocham, a jednocześnie wiem, że to co robi, jej galeria, praca w wydawnictwie, pisarstwo jest jej pasją i nie chciałaby z niej tak łatwo zrezygnować. Nasze małżeństwo jest jednak jeszcze młode, Anna niedawno przeszła na islam. Jej wiara jest również świeża. Jest neofitką. Potrzebuje czasu, aby pojąć całą istotę islamu. Dzieci zaś, wychowanie muzułmańskich dzieci to odpowiedzialność. Ponadto niech pani spojrzy wokół siebie! Ile sierot na świecie. Ile wojen, potrzebujących. Ile rzeczy w które można się zaangażować. Adopcja, pomoc doraźna, pomoc dzieciom głodującym, chorym. Anna jest również członkiem kilku organizacji charytatywnych. Zajęcie się własną rodziną to w pewien sposób egoizm, nie sądzi pani? Trzeba mysleć globalnie, być społecznikem, spojrzeć szerzej, nie obejmować wzrokiem jedynie własne podwórko. To próbuję wszystkim wytłumaczyć. Annie również. Wydaje mi się, że się dobrze rozumiemy. A teraz, jeśli pani pozwoli, muszę wracać do pracy. Zagadaliśmy się nieprawda? Miło było mi panią poznać, ale myślę, że ta dyskusja poniosła nas zbyt daleko od meritum, od Pani przypadku Pani Angeliko – Angelika uśmiechnęła się nieco zażenowana, w istocie, uprzytomniła sobie, że spędziła na rozmowie z doktorem dobry kwadrans, mąż tymczasem czekał pod gabinetem i zastanawiał się zapewne dlaczego rozmowa, trwała aż tak długo, być może niepokoił się i martwił, być może również niecierpliwili się oczekujący na doktora pacjenci. Czyż nie był osobą szalenie zapracowaną i zajętą? Pewne było jednak to, że jego słowa ujawniały szczególną charyzmę. Miał dar mówienia i dar przekonywania. Angelika była pod wrażeniem jego teorii do tego stopnia, że potrafiła jedynie wysłuchać tego co mówił, nie poddając tego logicznej obróbce. Nie dziwiła się już zupełnie Annie, która pozostawała pod tak wielkim wpływem tego interesującego człowieka, szalenie autorytatywnego. Nie dziwiła się że Anna tak bardzo i tak ślepo była w nim zakochana. Pożegnała się z doktorem, umówiła na kolejną wizytę w szpitalu. Tym razem miała już uzyskać konkretny opis przebiegu badań, oraz otrzymać przepisane hormony, które nakazano zażywać przez dwa tygodnie przez zabiegiem pobrania komórek jajowych z jej organizmu. Wyszła z gabinetu zamyślona, dopiero głos Franka przywrócił ją do rzeczywistości. Odpowiedziała spokojnie na wszystkie jego pytania, w głowie pozostawała jednak jedna tylko myśl – musiała zobaczyć się z Anną i wyjaśnić pewne kwestie. Za wszelką cenę musiała naświetlić sprawę dzieci, macierzyństwa i bezpłodności, adopcji. Chciała wiedzieć jaki był punkt widzenia islamu. Czy zgadzał się z jej intuicyjnym podejściem czy był raczej zgodny z ideami doktora Farida? Nie potrafiła odmówić logiczności jego wywodom, a jednak pozostawała jakaś nieokreślona wątpliwość. Dlaczego tak silnie obstawał przy oddaleniu perspektywy narodzin potomstwa ze związku z Anną? Czy miał tu znaczenie fakt, że on sam czuł się już w pełni spełniony jako ojciec? – Angelika nie mogła zrozumieć do końca jakimi krętymi drogami szły myśli doktora Farida. – Skoro jego powtórne małżeństwo było jawne i zaakceptowane, a było przecież akceptowane przez islam, gdzie tkwił prawdziwy problem? Po chwili wczuwając się w sytuację Anny, która stawała jej się coraz bliższa, zaczynała współczuć jej skomplikowanej sytuacji życiowej. Czy jednak każdy nie był w pełni odpowiedzialny za swoje życie? Anna była panią swego losu. Angelika pogrążona w myślach nie odzywała się przez całą niemal drogę do hotelu. Po powrocie zaś odczuła potrzebę drzemki. Czuła się psychicznie zmęczona. Zasnęła po chwili. Spała twardo. Nie mogła usłyszeć cichych kroków Franka, gdy wychodził z pokoju zostawiając jedynie krótką notatkę dla niej na szafce nocnej obok szerokiego wygodnego małżeńskiego łóżka.

    10.

    za tym idzie potrzeba wejścia w miejską energię zakonu… – Frank przeczytał odruchowo wycinek z prasy ponad głową czytającego. Staruszek siedział zgarbiony i pochylony nad gazetą tak, że trudno było uwierzyć, że jest w stanie coś odczytać z odległości pięciu centymetrów od tekstu. Co to za gazeta – zastanawiał się Frank – zapewne jakiś tygodnik religijny. Sposób pisania pachniał modernizmem neochrześcijańskim, którego on nie znosił i nie rozumiał. Te nowoczesne kazania, w których gubił wątek już w nastej minucie słuchania. Zwykle zasypiał w kościele. Raz zdarzyła mu się nawet głośniejsza drzemka. Od tej pory przestał pojawiać się w parafii, odrobinę ze wstydu, odrobinę z poczucia bezsensu uczestniczenia w nabożeństwach. Przeczytane przed chwilą zdanie utkwiło mu fragmentarycznie w pamięci – o jaką energię zakonu chodziło – zachodził w głowę. – Co autor miał na myśli używając przymiotnika „miejska”. Zakon w centrum miasta? Zakonnicy zaangażowani w prace urbanistyczne? Eh, bzdury – pochylił się gwałtownie do przodu przyciskając niezręcznie staruszka do okna, bo w tym momencie autobus zahamował z piskiem opon. Frank zwymyślał pod nosem zarówno kierowcę autobusu jak i niefortunnego szofera mercedesa, który wyjechał nieostrożnie z parkingu niemal tuż pod koła miejskiej komunikacji. Frank przeprosił siedzącego mężczyznę zaczytanego w swojej gazecie do tego stopnia, że niemal nie zwrócił uwagi na incydent drogowy. Przesunął się o krok w prawo, aby nie doszło do powtórnego kontaktu cielesnego z siedzącym. Kierowca autobusu był zdaje się cholerykiem i nerwusem. Gwałtowne hamowania zdarzały mu się nieustannie. Nowa perspektywa, nieco z tyłu pozwalała widzieć wyraźniej nie tylko gazetę, ale i wystające spod długiego płaszcza dziwacznie kolorowe fałdowane szaty starca. Nieoczekiwanie siedzący podniósł głowę odwrócił ją i uśmiechnął się do Franka. Ten poczuł się zażenowany. Znane mu było to zjawisko. Zbyt długo obserwowane osoby czują ciężar obcego spojrzenia. Starszy człowiek spojrzał na niego wzrokiem, w którym nie pojawiła się uraza ani zdenerwowanie. Nie było nawet zdziwienia. Tylko ten szeroki uśmiech. Bardzo duże ciemne oczy. Starzec przesunął ręką po łysej czaszce. Wstał i spoglądał przez okno autobusu, jakby chciał upewnić się, że był to rzeczywiście jego przystanek, a po chwili zwrócił się de Franka z pytaniem.

    – Czy chciałby pan pójść ze mną? Wydaje mi się, że usilnie pan czegoś szuka i nie może tego odnaleźć.

    – W istocie, szukam mieszkania, na miesiąc, dla mnie i mojej żony – odpowiedział Frank prostolinijnie i zgodnie z prawdą, nie doszukując się dwuznaczności w wypowiedzi nieznajomego. – staruszek roześmiał się.

    – W takim razie muszę panu coś pokazać. Niech pan pójdzie ze mną. Proszę. To nie daleko. Zupełnie niedaleko. – dodał widząc, że autobus właśnie się zatrzymuje a Frank waha się najwyraźniej nad podjęciem decycji. Wysiedli obaj. Młody silnej budowy dryblas obok maleńkiego choć trzymającego się prosto, chudego, łysego starca wyglądał komicznie.

    Wkrótce okazało się, że starcowi nie brakowało wigoru. Bardzo szybko i zdecydowanie zmierzał w kierunku Frankowi nieznanym. Autobus opuścili na przedmieściach Brooklinu. Na granicy dzielnic. Bogate okolice, czyste ulice New York City zamieniły się pajęczynę węższych, zarzuconych śmieciami ulic. Okolice naziemnej stacji metra były nieznośnie hałaśliwe. Już kilka minut podążali wzdłuż drogi ponad którą huczał po torach pociąg. Frank niecierpliwie spoglądał na zegarek niepokojąc się, że nie uda mu się zdążyć na umówione spotkanie z przyjacielem Anny, który poszukiwał lokatorów do swojego jednopokojowego mieszkania. Wolne dwie godziny, które radośnie zamierzał wykorzystać na włóczęgę po obcym mieście topniały w zawrotnym tempie. Tymczasem nietaktem zdawało się zadzieranie ze staruszkiem i zmienianie powziętej wcześniej decyzji. Frank miał ponadto poczucie, że rzeczywiście za chwilę wyłoni się przed nim miejsce tajemnicze i ciekawe, na podobieństwo jego mieszkańca lub stałego bywalca – staruszka. Ten zaś co chwilę odwracał się do niego rzucając mu tajemniczy uśmiech i upewniając się, że przypadkowo poznany wciąż podąża za nim krok w krok i nie gubi się w tłumie Amerykanów i imigrantów, handlarzy i dzieci, różnych ras i kolorów. Za kolejnym zakrętem pojawił się w końcu niepozorny budynek. Szary i odrapany z farby, odpadający tynk świadczył, że właściciel nie jest bogaczem, a może po prostu nie chce, aby jego siedziba nadmierną zwracała na siebie uwagę. Ponad drewnianymi drzwiami widniał napis – mała Świątynia Buddyjska, a pod spodem Chuang Yen Monastery – biuro. Nieznajomy uczynił ruch zapraszający. Frank podążył za nim do pokoju, który rzeczywiście przypominał biuro, tymczasem tuż obok znajdowało się wejście do Sali, w której kilkanaście osób siedziało ze skrzyżowanymi nogami na podłodze, w ciszy. Wszyscy skierowani byli twarzami w kierunku małego ołtarzyka po przeciwległej stronie drzwi wejściowych. Półmrok zalegający pomieszczenie nie pozwalał Frankowi dostrzec dokładnie co znajdowało się na ołtarzyku. Była to jakaś maleńka figurka obok której paliło się kilka niskich świeczek.

    – To posąg Buddy. – wyjaśnił starzec, jakby odgadywał myśli Franka. Spojrzał na niego i uśmiechnął się na widok miny pełnej zmieszania i niezrozumienia – Budda to nasz duchowy przewodnik. Oświecony. On wskazuje nam ścieżkę oświecenia i nirwany. – wyraz zdziwienia, ale i zainteresowania na twarzy Franka pogłębiał się. Starzec zawinięty w długą szatę z jednego czy dwu kawałków materiału, która spływała do ziemi w fałdach, kontynuował wywód. Krok po kroku, powoli. – Nirwana. Nirwana to stan najwyższego spokoju, stan najwyższego oświecenia. Nie każdemu dane jest osiągnąć taki stan, choć każdy z nas do niego dąży. Potrzeba wiele godzin ćwiczeń i kontemplacji.

    – Ci ludzie tam… kontemplują? – odważył się zapytać Frank.

    – Tak. Możesz się do nich przyłączyć chłopcze. Idź, ja tymczasem zadzwonię do osoby, która zamierza wynająć swój lokal. – Frank spojrzał na niego zaskoczony. Zdołał już zapomnieć o celu swojej wizyty w tym miejscu. Spojrzał na zegarek. Pozostało jeszcze pół godziny do spotkania. To jednak również miało się odbyć na Brooklynie. Trzeba było spojrzeć na mapę, ocenić odległość… Tymczasem jednak uparcie przyciągała go tamta sala, otwarte drzwi i grupa kontemplujących w półmroku i ruchomej poświacie świec.

    – Idź. Usiądź, zaobserwuj jak robią to inni. I staraj się odprężyć, zrelaksować. Oddal od siebie wszelkie myśli. Po prostu nie myśl o niczym. Spróbuj. – Frank podążył cicho w kierunku sali, za wszelką cenę nie chciał zwrócić niczyjej uwagi, nikomu nie chciał przeszkodzić. Jego wzrost przyciągnął mimo wszytstko wzrok siedzących najbliżej drzwi. Zaraz jednak powrócili do poprzedniej pozy, głowa w lekkim pochyleniu, rozluźnione ciało, nogi w postawie skrzyżnej, dłonie na kolanach, wyprostowany kręgosłup. Cisza. Frank czuł się nieco niezręcznie w swoich dżinsach, skarpetkach z dziurą. Zdążył już zdjąć u progu ciężkie podróżne, męskie – jak twierdził, buty o grubych podeszwach. Próbował wczuć się w ciszę, w ten klimat skupienia i kontemplacji. Głowa jednak wciąż opadała, czuł zmęczenie i senność, kręgosłup bolał. Ciało nie przyzwyczajone do postawy siedzącej skrzyżnej buntowało się już po kilku minutach. Bał się, że zaśnie i zauważą to wszyscy kontemplujący. Było mu wstyd. Być może nie nadawał się do tego, nie dla niego były ćwiczenia duchowe i kontemplacja. Zresztą czy kiedykolwiek interesował się tą duchowością, jak nazywała to Angelika? Było mu to obce i obojętne. Kontemplacja jednak pociągała. Rozluźnił się i pogodził z myślą, że jest nieudacznikiem i niezręcznym naśladawcą tych tu, buddystów. Czego właściwie chciał, czego szukał? Po chwili wstał, nagle rozdrażniony własną naiwnością i skierował się dość gwałtwownie w kierunku wyjścia. Tym razem jednak żadne oczy nie odprowadziły go do drzwi. Nikt z obecnych nie poruszył się. Frank nie zwrócił na to jednak uwagi. Zakładając buty przy drzwiach usłyszał nad głową głos starca.

    – Każdy na początku odczuwa trudności. Kontemplacja, skupienie, kontrola ciała, mięśni, znużenia, sennośc to kwestia ćwiczeń. Nic w życiu, co naprawdę cenne, nie przychodzi łatwo, chłopcze. – Frank podniósłszy oczy dostrzegł łagodny uśmiech mówiącego, była w nim jednak również odrobina ironii. – Proszę, oto adres mojego przyjaciela, buddysty, który szuka lokatorów. Zajrzyj do niego po drodze do miejsca twojego umówionego spotkania. – Skąd wiedział że Frank jest umówiony? Frank posłał mu zdziwione spojrzenie – To żadna wiedza tajemna. Wciąż spogląsz na zegarek. – roześmiał się staruszek. – I zajrzyj do nas jeszcze. Być może następnym razem zechcesz odwiedzić naszą o wiele większą świątynię w Carmelu. Proszę, oto wizytówka. Carmel to dzielnica Nowego Jorku. Blisko. Do zobaczenia. – Frank podał mu rękę na pożegnanie i odszedł kierując się wskazówkami na małej mapce, którą narysował na kartce starzec. Zadzwonił do przyjaciela Anny, zapowiadając piętnastominutowe spóźnienie. Weźmie taksówkę. Tak. Tak będzie szybciej. Machnął. Zatrzymała się biała odmienna od tych eleganckich żółtych w NYC. Wsiadł. I podał instrukcje kierowcy.

    11

    Anna była całkowicie uzależniona od komputera. Wstawała rano i jeszcze senną dłonią włączała srebrny mały guzik zasilania na laptopie, po czym szła do łazienki. Toaleta, prysznic, modlitwa, poranne pisanie, śniadanie na czele z nieodłączną kawą po turecku. Komputer zdążył już się uruchomić i czekał na moment zalogowania. Kilka szybkich ruchów i już otwarty był plik z muzyką, tekst nowej powieści w wordzie i skrzynka emailowa. Emaile uzależniały. Messangery były zmorą. W dniach podróży komputer był jednak jedyną niemal możliwością utrzymania kontaktów prywatnych i profesjonalnych. Anna była zmęczona. Cały dzień starała się zakończyć rozpoczęty przed tygodniem rozdział, jednak nie potrafiła. Wciąż pojawiały się natrętne wiadomości, powiadomienia o emailach. Wszystko sprzysięgło się przeciwko niej. Wszystko uniemożliwiało pisanie, wiedziała jednak, że poblemem była ona sama. Czego nie chciała powiedzieć, co starała się ukryć? Czy sprzeniewierzała się uczciwości pisarskiej? Zniecierpliwiona wstała. Spojrzała na komputer z odległości dwu kroków. Wyjęła szybkim ruchem kartę sieciową i w jednej chwili znikły migające wiadomości i messengery wylogowały się jak jeden mąż. Zrestartowała komputer i wyszła do kuchni, aby zrobić sobie kolejny kubek ciepłej herbaty z mlekiem. Na stole leżała stara kolorowa gazeta z gatunku „kobiecych”. Anna przypomniała sobie wówczas jedne z pierwszych warsztatów literackich, w jakich uczestniczyła jeszcze z Suzanne. Robiły collage. Podobno one pomagały rozjaśnić splątane myśli i zamieszanie w głowie oraz nakierować na trop dalszych ciągów niesfornych powieści, które rwały się w pół drogi. Collage. Wzięła nożyczki i zaczęła wycinać, jednocześnie naklejając bez planu kawałki papieru na białej kartce. Zamyślona dopiero po chwili usłyszała dzwonek u drzwi. Kto to mógł być i dlaczego nie zaanonsował portrier tego przybysza? Farid wczesnym rankiem opuścił miasto udając się do Houston. Czyżby coś się stało? Anna mocno zaniepokojona wyszła na korytarzyk apartamentu hotelowego i spojrzała przez wizjer. Pod drzwiami stał Frank. Anna widzieć mogła akurat plame jego koszuli w momencie, gdy nadmiernie się zbliżył, prawdopodobnie, aby zadzwonić po raz kolejny. Zawołała więc aby uniknąć natrętnego dźwięku dzwonka – Jestem, jestem. Już otwieram. – Po chwili wpuściła Franka, zaprosiła do kuchni, która połączona była z małym salonem. Zaparzyła kolejny dzbanek kawy. Nalewając ją z czajniczka-ekspresu spoglądała kątem oka na Franka, który usiadł w przeciwległym rogu salonu, tak że częściowo zasłaniała go ścianka aneksu kuchennego. Miał wyraz twarzy, blask oczu zwłaszcza, którego wcześniej u niego nigdy nie dostrzegła. Była zaintrygowana, starała się jednak zachowywać tak, jakby nic nie dostrzegła a wizyta Franka w jej apartamencie sam na sam, była najbardziej codzienną sprawą pod słońcem.

    Frank należał do nieśmiałych. Anna nie potrafiła zmienić zdania na temat tego, szalenie dla niej wyraźnego rysu charakteru tego mężczyzny, mimo że wyszła na jaw sprawa jego kochanki. Frank nie był kobieciarzem. Frank był nieśmiały. Świadczyło o tym jego spojrzenie, które wśród obcych szukało akceptacji. To spojrzenie z ukosa, z dołu, spod wydatnych łuków brwiowych. Anna miała wrażenie, że wizyta nie była zupełnie przypadkowa. Oczy Franka, półprzymknięte, śledziły ją bez chwili przerwy a jednocześnie nieobecne, kontemplowały jakieś nieznane jej tajemnicze wydarzenia, które, była przekonana, miały miejsce w niedalekiej przeszłości Franka. O co chodziło? Dość miała już rozmyślań i ciszy w przedłużającej się chwili parzenia kawy. Zbyt dużo nalała wody, zbyt mało nasypała kawy, tak że po spróbowaniu delikatnie wargami napój zdał jej się pozbawiony smaku. – Lura! – parsknęła ze złością na siebie. Jednym szybkim ruchem chwyciła czajnik ekspresu i wylała całość do zlewu. Zmieniła filtr i nasypała tym razem dokładnie odmierzone sześć łyżeczek. Nalała ostrożnie odpowiednią ilość dokładnie wedle podziałek ekspresu. Intuicja szwankowała. Nie mogła ufać sobie. organizm buntował się i stawał okoniem. Wiedziała, że nie powinna stawać tego dnia nad garnkami. Jej niechęć do dokładnego spełniania zaleceń przepisów kuchennych byłaby zgubna. Omijać należało kuchnię z daleka. Zaanonsuje dziś Faridowi, że kolacji domowej nie będzie. Take away. Tylko to wchodziło w rachubę. – rozmyślała spoglądając na ekspres napełniający się ciemną cieczą i przypominając sobie gwałtownie po raz kolejny, że nie musiała obawiać się o reakcję męża. Dzwonił przed kilkoma godzinami. Jedyny lot do Houston jaki udało mu się zarezerwować zaplanowany był na dwunastą. Angelika miała być ostatnią pacjentką. Zarezerwował dla niej jednodniową opiekę medyczną, pobyt w szpitalu i szereg niezbędnych testów i analiz medycznych. Sam nie był potrzebny. Kuracja hormonalna miała zająć dwa tygodnie. Farid tęsknił za Rabią. Anna słuchając jego powolnego w słuchawce narzekania zmuszała się do cierpliwości choć w istocie pragnęła przerwać mu, prosić aby został z nią, odwołał lot. Jakie jednak miała prawo? Jakie? – kontemplację kawy przerwał Frank. Anna drgnęła wyczuwając czyjąś obecność w kuchni. On stanął w drzwiach i widząc, że Anna zamyślona i nieobecna nie poruszyła się gdy ciemna ciecz z parkotaniem spłynęła do dzbanka, podszedł do ekspresu i zaczął nalewać kawę do stojących obok, przygotowanych filiżanek.

    – Nie, nie, weźmy cały dzbanek do pokoju – zaoponowała gwałtownie Anna wyrwana z zamyślenia, tak że Frank odsunął się zaskoczony jej silną i nieoczekiwanie agresywną reakcją. Nie powiedział nic. Pozwolił jej przygotować dużą srebrną tacę, ustawić filiżanki z których jedna była niemal pełna, dzbanek z kawą oraz mały dzbanuszek pełen świeżego mleka. W salonie o typowo hotelowym umeblowaniu, gdzie sofa, niziutki stolik i dwa fotele oraz duże lustro na przeciwległej do sofy ścianie, były istotnym elementem tworzącym nastrój tego wnętrza ani on ani ona nie czuli się swobodnie. Frank rozsiadł się na jednym z foteli. Dwukrotnie zmienił jeszcze pozycję podczas gdy Anna stawiała tacę, nalewała kawy, usiadła w końcu w jednym z foteli, który najbardziej oddalony był od niego.

    – Częstuj się, proszę. Filiżanka z lewej jest twoja. Mleka? Wybacz, nie pamiętam jaką kawę pijesz. – tłumaczyła się Anna próbując rozpocząć rozmowę. – Ja dla siebie parzę po turecku, ale dla gości.. zawsze z ekspresu. Jestem wielkim leniem.

    – Dziękuję. Lubię taką kawę. Poproszę z mlekiem i z cukrem. Sypię zawsze dwie – uśmiechnął się Frank. – Anno, wybacz jeśli zaskoczyła cię moja wizyta. Dzieje się dziś ze mną coś dziwnego i pomyślałem, że może mogłabyś mnie wysłuchać….. odpowiedzieć na kilka pytań, które mi nie dają spokoju. To dziwne, nigdy nie miewałem tego typu problemów….. Dzisiejszy dzień jest jednak szczególny…… Zupełnie absurdalny zbieg okoliczności doprowadził do spotkania szalenie miłego starca, który pokazał mi Nowy Jork, jakiego istnienia nie podejrzewałem. – Frank nie zauważył, że Anna już po raz kolejny nabiera tchu, aby zadać ciekawskie pytanie w przydługich, zdawało jej się przerwach w monologu Franka. Za każdym razem powstrzymywała się i wybierała milczenie jakby bojąc się, że przerwie mu tok myśli, że wymknie jej się ten Frank, jakiego dopiero zaczynała poznawać, ten mężczyzna, który obok swojej prostoduszności, uczciwości, prostoty, którą ona niejednokrotnie ze wstydem nazywała w duchu prostactwem, nabierał cech nowych. Stawał się typem interesującym. Coś się działo. Coś, czego ani on ani ona nie przewidzieli. Spotkanie tych dwu par, ich czworga, tych tak odmiennych od siebie osobowości miało zaowocować istotnymi dla wszystkich zmianami. Żadne z nich nie potrafiło jednak do końca przewidzieć jak daleko posunie się ich metamorfoza. – Just let it go – czuli wewnątrz i poddawali się temu głosowi znikąd. Anna obserwowała Franka gdy mówił z płonącymi oczami. Nigdy takim go nie widziała. Przyłapała po chwili myśl, która analizowała jego ciało, zwłaszcza te duże, szalenie męskie, szorstkie dłonie. Potrząsnęła szybko głową jakby chciała strząsnąć, przegonić, przestraszyć nieznośne wyobrażenia. On od kilku minut już opowiadał o spotkaniu ze starcem w buddyjskich kolorowych szatach mnicha, ukrywanych pod szarym płaszczem. Kim był starzec? Anna w popłochu starała się połączyć wątki i słowa, nadrobić kilka minut nieuwagi. Zdezorientowana zdecydowała się jednak w końcu zadać nieśmiałe pytanie.

    – A więc gdzie zdecydowałeś się zamieszkać z Angeliką?

    – Och. Hmm, wydawało mi się, że wspomniałem. Wybacz zamieszanie. Zdecydowałem się odrzucić propozycję twojego znajomego. Ale będziemy mieszkać z Angeliką niedaleko. Również na Brooklynie. W pobliżu świątyni, o której wspomniałem. Zrozum Anno, poczułem, że nie mogę przegapić tej okazji. To zupełnie niezrozumiałe dla mnie zachowanie, zupełnie absurdalna sytuacja, ale…

    – Frank, nie tłumacz się. Nie ma sprawy. Moj przyjaciel znajdzie innych lokatorów. Jest wielu chętnych. New York to żyjące, aktywne miasto – przerwała mu Anna i zaraz poprosiła, aby kontynuował widząc, że on tylko czeka, aby ciągnąć opowieść o buddystach.

    – Tam, w tej na wpół zaciemnionej sali, wśród tych ludzi siedzących w postawie skrzyżnej na podłodze, miałem wrażenie, to znaczy poczułem, że coś się ze mną dzieje. Nic się właściwie nie stało tylko ten spokój i cisza. To inna zupełnie cisza od tej, która towarzyszy mi gdy jestem sam. Gdy wsiadam do samochodu po pracy albo rano. Tamtej ciszy nie mogę znieść. Słucham najpierw silnika, słucham odgłosów zza okna ale po chwili i tak coś zmusza mnie abym włączył radio. Ulubiona stacja rozluźnia mnie. Relaksuje. Tam, w tej świątyni, muzyka byłaby intruzem. Potrzebowałem tej ciszy. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Przez kilka minut byłem w stanie nie myśleć od niczym. Zapomnieć o Angelice i o.. i po prostu o niczym nie myśleć. To było całkiem przyjemne uczucie – Frank zdawał się mowić już tylko do siebie ze wzrokiem wbitym w okno. Nagle roześmiał się i odwrócił do niej.

    – Wiesz, zawsze uważałem to za kompletna bzdurę, za głupotę, za stek stek kłamstw. – Anna podniosła tylko brwi ze zdumieniem, lekko zaniepokojona, na widok nagłej gwałtownej reakcji Franka – tak, religia, sprawy duchowe, wszystko to było jedynie piętrzącymi się bez końca bzdurami, powtarzanymi wszędzie wokół. Nie wierzyłem w to, co głosiły nasze proreligijne media, nie miałem ochoty słuchać pastora ani mojej nawiedzonej babki dewotki, nie potrafiłem tolerować rozmów z Angeliką w chwilach, gdy miała tę wielką potrzebę powierzania mi swoich przeżyć duchowych. – Och, twoje przeżycia duchowe! – ironizowałem. Ośmieszałem ją tak długo, tak długo zniechęcałem do rozmów o wierze i jej przemyśleniach na ten temat, o jej przyjaciołach muzułmanach, aż pojęła, zrozumiała przekaz. Przestała kiedykolwiek, nie tylko w rozmowie ze mną, ale i w mojej obecności poruszać ten temat. I nagle zaczęło mi tego brakować. Ale oczywiście nie potrafiłem się przed nią do tego przyznać. Co mówię! Nie chciałem! To byłoby naruszenie mojej dumy męskiej, skaza na honorze. Nadal niezależnie od tego, co wydarzyło się dzisiaj nie chcę rozmawiać z Angeliką, która uznałaby, że po prostu staram się być dla niej miły teraz, gdy w żyje w stresie, oczekując na zabieg pobrania komórek, a potem.. wiadomo.. na dziecko, na wyniki zabiegu… Pogładzi mnie po dłoni, puści do mnie oko i na tym zakończy rozmowę. Nie weźmie sobie do serca moich zwierzeń. – Frank zdawał się na nowo pogrążać w zamyśleniu, a tego Anna pragnęła za wszelką cenę uniknąć. Spojrzała na jego rozmarzone oczy, mydlany wzrok, który zmienił się zapewne pod wpływem myśli o Angelice. Och, jak trudno było jej zrozumieć mężczyzn! Jak mogli kochać tak czule i głęboko swoje żony jednocześnie lekceważąc ich uczucia i myśli? Kochać je, przysięgać im miłość, szaleć z zazdrości, tracić głowę z tęsknoty za nimi, jednocześnie zdradzając je i zaniedbując, tracąc z nimi kontakt i umiejętność komunikacji.

    – Frank, to wspaniałe, co mówisz. Ogromnie się cieszę a jednak mylisz się, uważając że Angelika cię nie zrozumie i zlekceważy. Zresztą, może jest w tym odrobina racji. Przeczekaj pierwsze dni kuracji hormonalnej, aż Angelika przyzwyczai się do niej. Spróbuj jednak porozmawiać z nią o tym co dziś się wydarzyło. I nie mów jej o naszej rozmowie. Jestem pewna, że doceni, że jej pierwszej chciałeś powierzyć swoje doświadczenie. Doceni to, wierz mi.

    – Być może masz rację. Wiesz, najdziwniejsze jest to, że poszedłem za starcem w odruchu dobrej woli i pragnienia zrozumienia, czym jest ta fascynacja religią i duchowością, w momencie gdy zrozumiałem, że starzec jest mnichem, gdy domyśliłem się, że prowadzi mnie do jednej z tych nieznanych laikom miejskich świątyń. Wyobrażałem sobie minę mojej żony w momencie, gdy opowiem jej o świątyni i o starcu, o kontemplacji. Ale myślę, że nie jestem w stanie przekazać jej tego, co czuję. Wiem, że brzmi to może dziwnie, Anno, ale chcę żebyś mnie zrozumiała. Angelika jest wspaniałą kobietą, ale uzna że robię to dla niej albo .. że oszalałem.

    – A nie robisz tego dla niej? – wpadła mu w słowo Anna

    – Może i tak. To znaczy, nie to, żebym chciał dla niej wyrzec się swoich przekonań. Ja tylko chcę ją zrozumieć. Nie interesuje mnie religia, nie ciekawią doświadczenia duchowe, nie wierzę w to, ale chcę zrozumieć dlaczego ją to tak pociąga.

    – Muszę powiedzieć, że odrobinę sobie przeczysz, ale to… – Anna zrezygnowała z dalszego ciągu myśli widząc niepewną minę Franka – wybacz bezpośredniość, ale myślę Franku, że jest w tobie jednak jakaś głębsza potrzeba, powiedzmy duchowa, której istnieniu nie chcesz przyznać racji bytu. Frank, po co zasłaniasz się miłością do żony, to żaden wstyd – odrobina kontemplacji! – Anna wybuchnęła ciepłym spontanicznym śmiechem, który sprawił, że Frank zamilkł i zamknął się w sobie. A ona już po chwili żałowała swojego zachowania. – Zły ruch, zły ruch! Och jakim jestem wielkim słoniem w sklepie porcelany! – wyrzucała sobie w duchu.

    – Frank – podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu – chcesz jeszcze kawy albo może herbaty?

    – Nie. Muszę już iść. Anna będzie się niepokoić.

    – Usiądź. Przepraszam cię. Nie chciałam cię urazić ani zdenerwować. Usiądź proszę i wypij jeszcze jedną filiżankę. – prośby Anny przerwał dźwięk telefonu. Anna oglądając się jeszcze na Franka, wskazując na migi aby usiadł i nalał sobie jeszcze kawy, podniosła słuchawkę.

    – Och, Wa alaikum salaam, Rabio. Wszystko w porządku? Jesteście wszyscy online? Nie siedziałam przy komputerze. Tak tak, już za chwilę. Nie nie, oczywiście mogę. – mówiła przedłużając pauzy pomiędzy zdaniami jakby nie była pewna co powinna odpowiedzieć. Było jej niezręcznie wyznać, że Frank złożył jej niezapowiedzianą wizytę, że jest zajęta, a przecież wizyta była zupełnie niewinna. Rozmawiając jeszcze chwilę przez telefon spoglądała na Franka. Cały czas stał, mimo próśb Anny, na stojąco pociągał kawę z filiżanki, drobnymi łykami. W momencie zaś, gdy skończyła rozmowę uśmiechnął się zupełnie naturalnie bez złośliwości, twierdząc że musi iść a i ona przecież będzie zajęta. Dotknął na pożegnanie jej dłoni. Zrobiło jej się przykro z powodu tak nietaktownie zakończonej rozmowy. Szybko jednak podeszła do komputera i przesunęła palcami dłoni po małym kwadraciku ,który w jej laptopie służył za myszkę. Wygaszacz przestał zasłaniać ekran i pojawiło się mnóstwo nieuporządkowanych ikon po lewej stronie pulpitu. Anna dostrzegła u dołu ekranu migający centymetr paska MSN i kliknęła, aby przywołać okno.

    – Otwórz kamerę. Nie widzę cię. – krzyczała Rabia po drugiej stronie ekranu drukowanymi literami. Kamera była podłączona i otwarta. Anna zdecydowała się jednak na szybki reset i ponowne wysłanie zezwolenia na odbiór obrazu. Pomogło. Widziały sie już obie, obraz chwytany przez kamerę po stronie Houstonowskiej wypełniały jednak przede wszystkim roześmiane twarze Mominy i jej młodszego brata. Ciemne oczy Rabii pokazywały się i znikały gdzieś w tle, gdy usiłowała doprowadzić do porządku dzieciaki, które kłóciły się o miejsce nie tylko na siedzeniu przed komputerem, ale i przy klawiaturze. Okienko messengera wypełniały szeregi niezrozumiałych znaków spośród których wyłowić należało te, które miały jakiś sens. Anna odsyłała słowa pełne pozdrowień, podziękowań i zapytań. Po chwili dopiero, gdy dzieciaki nacieszyły się zabawą kamerą, gdy namachały się wystarczająco długo cioci Ani i uciekły sprzed ekranu, komunikacja z Rabią nabrała konkretniejszych kształtów.

    – Słyszałam o tej parze z Alabamy. To szalenie miło, że Farid zdecydował się im pomóc nieprawda? Naprawdę życzę im jak najlepiej, nie wyobrażam sobie jak można żyć w małżeństwie bezdzietnym. To musi być przygnębiające.

    – Cóż, są również inne sposoby uzyskania potomstwa w małżeństwie takie jak adopcja na przykład – Anna wbrew samej sobie poczuła że jej wypowiedź przybiera ton ironiczny – czy nie słyszałaś o tym wielokrotnie od Farida tak jak ja? – pytanie było właściwie retoryczne, choć w pewnym momencie Anna poczuła, że mogłoby ono tę retoryczność utracić, gdyby okazało się, że Rabia rzeczywiście nigdy nie miała okazji usłyszeć Faridowych teorii na temat adopcji i unikania poczęcia własnych dzieci, w świecie, gdzie istniało tak wiele sierot, głodujących i bezdomnych. Tok jej domniemań przerwała jednak krótka wiadomość niosąca odpowiedź Rabii – Tak, tak, słyszałam to wielokrotnie. Życie jednak toczy się własnym biegiem, niezależnie od teorii i pragnień – te kilka słów kończył szeroki uśmiech internetowej buźki. – Mamy troje dzieci, wiem że on je kocha. Teorie więc nie mają tu już miejsca.

    – Cóż, moja sytuacja jest Rabio inna, jak wiesz.

    – Wiem – lakoniczna odpowiedź po której nastąpiła dłuższa chwila ciszy. Anna nie była pewna jak zareagować. Miała ochotę zmienić temat, który niefortunnie poruszył sprawy, które od dłuższego już czasu naznaczone były nieporozumieniami i urazami. Anna obok małych wspomnień jakie zachowała z chwil ich pomieszkiwania razem jak wielka rodzina w jednym obszernym domu w Ameryce, posiadał również to, które do dziś bolały i nie chciały się zabliźnić. Współżycie dwu kobiet w jednym domu nie było łatwe. Anna starała się bezkutecznie ukryć swoją zazdrość, której źródłem nie była właściwie Rabia, ale jej dzieci. Dzieci. Te, których Anna zdecydowała się nie mieć. Kilka pierwszych dyskusji z Faridem skończyło się fiaskiem jej pragnień, a tok wywodów Farida był zbyt przekonujący, aby Anna im nie uległa. Życie bez dzieci było prostsze, wygodniejsze. Ostatecznie jednak pożegnała się z nadziejami w momencie gdy dowiedziała się jak bardzo niedomagał jej system hormonalny, jak wiele zabiegów i badań czekałoby ją, gdyby zdecydowała się na ciążę. Nie porzuciła jednak myśli o dziecku, odsunęła je tylko. Na jakiś czas.

    – Jesteś tam, Anno? – migające okienko messengera nie przywołało uwagi Anny, dopiero dzwonek i uparte Hello! którego użyła Rabia sprawiły, że Anna znów położyła palce na klawiaturze laptopa.

    – Tak, jestem.

    – Anno, kamera nam się chyba znów zawiesiła, ale to nieważne. Anno, nie miej do mnie żalu, sprawa ta, o której być może w ogóle nie powinnyśmy rozmawiać to problem między tobą, a Faridem, a jednak jeśli mogę coś powiedzieć, Anno… czasem wystarczy po prostu przestać ingerować w swoje ciało i pozwolić mu działać. Nie wiesz co zdecyduje wówczas Allah. Ostatecznie człowiek nie jest w mocy kontrolować pewnych rzeczy – tu znowu pojawił się uśmiech internetowej buźki.

    -Sugerujesz abym oszukała Farida i przestała brać pigułki?

    – Nic nie sugeruję. Decyzja należy do ciebie. Rabia asekuracyjnie wycofała się, jakby czując, że powiedziała o wiele za dużo, a może to co powiedziała miało konsekwencje nieco inne od zamierzonych. – Anno, muszę biec. Dzieci strasznie rozrabiają w drugim pokoju. Boję się o mieszkanie kuzynów. Zresztą zbliża się maghrib. Salam alaikum. Pozdrawiam.

    – Wa alaikum salaam.

    12.

    Ostatnie dni kuracji hormonalnej były dla Angeliki szczególnie trudne. Przyjmowane codziennie zastrzyki sprawiły, że czuła się obolala i podrażniona. Wiedziała jednak, że zrezygnowanie z całej procedury lub lekceważenie jej sprawi, że szanse na zapłodnienie drastycznie się zmniejszą. Chodziło o sztuczną nadprodukcję komórek jajowych, które potem jedna po drugiej miały być pobierane z organizmu kobiety. Angelika wzdrygnęła się z odrazą na myśl o tym co jeszcze ją czekało. Juz przy drugim zastrzyku próbowała przekonać Franka, aby wykonywał je własnoręcznie. Oszczędziłoby jej to długich minut stania w kolejce w przychodni nowojorskiej w oczekiwaniu na codzienny zastrzyk. Frank jednak wycofał się w panice, nie wierząc w posiadanie najmniejszych choćby umiejętności pielęgniarskich. Wówczas właśnie pomoc zaoferowała Anna. Dowiedziawszy się od Farida o zastrzykach hormonalnych, była pewna, że Frank odmówił Angelice tej niełatwej pielęgniarskiej przysługi. Była tak pewna, że podnosząc słuchawkę i wykręcając numer do Angeliki z trudnością powstrzymała gwałtowną ochotę przejścia do rzeczy i zaproponowania pomocy, pomijając szereg grzecznościowych pytań o samopoczucie Angeliki i Franka oraz o przebieg kuracji. Anna wyczuła najpierw zdziwnienie, a po chwili wahanie w głosie Angeliki.

    – Pomyśl o ileż łatwiejsze będzie to dla ciebie, o ileż mniej stresujące – przekonywała – Zawsze wstaję przed siódmą, piszę i wykonuję mój codzienny spacer po mieście, w poszukiwaniu obrazów i natchnienia. Frank powiedział mi, gdzie mieści się wasze nowe lokum, to niedaleko, na Manhattanie. Mylił się wmawiając mi wcześniej, że jest to na Brooklynie. W każdym razie, Angeliko, dobrze się zastanów, nie ponowię już tej propozycji – groziła przybierając poważno-żartobliwy ton głosu. Zapadła krótka chwila ciszy, w której Angelika zdołała wtrącić tylko lakoniczne, wciąż pełne wahania – Oh, to nie to, Anno…

    – Aha! wiem! Chodzi o to, że nie ufasz mi, że potrafię robić bezbolesne zastrzyki – ton Anny był teraz kpiarsko-życzliwy – kochanie, moja matka jest pielęgniarką. Od dziecka przyglądałam się jak robi zastrzyki domowym pacjentom. Nie wspominając już o moim mężu, który życzył sobie abym to ja właśnie robiła bolesne zastrzyki jakie zaaplikowano mu po ugryzieniu przez psa. Nauczyłam się i muszę ci powiedzieć, że jestem w tym naprawdę dobra.

    – Okay, poddaję się – zgodziła się w końcu Angelika, a Anna zaśmiała się głośno po drugiej stronie słuchawki. Choć opowieść o wypadku Farida nie była w istocie zabawna, Anna nadała jej specjalnie dla ucha rozmówczyni sens komiczno-żartobliwy. Pomyślała jednocześnie, że gdyby przy rozmowie był obecny jej mąż z pewnością nie zdzierżyłby i opuściłby pokój zniesmaczony. Szkoda, że wyjechał. Znów czuła się taka samotna…

    • Cieszę się Angeliko, że się zgadzasz. Muszę powiedzieć ci prawdę. Może to nieuczciwe z mojej strony, ale w rzeczywistości potrzebuję po prostu kontaktów z ludźmi. Te zastrzyki to pretekst.

    • Nie mów tak. Wiem, że chcesz mi szczerze pomóc. Znam cię już trochę Anno. Rozumiem, że jesteś sama, bo doktor wyjechał… Oczywiście, wspominał mi o tym podczas wizyty. A nie chciałaś jechać z nim?

    – Nie, to nie byłby dobry pomysł. W Houston jest Rabia i dzieci. Nie jestem jeszcze gotowa. Ostatnie spotkanie nie przebiegło najspokojniej.

    – Rozumiem. – Angelika żałowała zadanych pytań i zastanawiała się nad zmianą kierunku rozmowy – A więc będziesz sama. Wiesz, to rzeczywiście szczęśliwe rozwiązanie – zastrzyki w domu. Dziękuję ci serdecznie za pomoc i życzliwość. A przy okazji mogłybyśmy umówić się na wspólne śniadania i poranne rozmowy.

    Świetnie – Anna przystała bez chwili wahania, choć do tej pory każdy poranek po spacerze przeznaczała na pisanie. Pomyślała jednak, że być może czas spędzony z Angeliką nie będzie zmarnowany. Intuicja podpowiadała, aby iść za jej wezwaniem.

    13

    Był to już kolejny tydzień hormonalnej kuracji Angeliki oraz wizyt Anny w wynajętym mieszkaniu pary z Alabamy. Czwartek. Tego dnia Anna zaspała. Nie obudziła się na dźwięk budzika. Wstała pół godziny później, zaspana. Położyła się spać wcześnie, wraz z wybiciem dziesiątej, a jednak budziła się dwukrotnie w nocy pod wpływem gnębiącego ją od początku podróży amerykańskiej snu o dziecku. Kontakt codzienny z Angeliką i rozmowy z nią jeszcze silniej działały na wyobraźnię Anny i pobudzały do przemyśleń, które już dawno porzuciła. Szczególnie ważna była rozmowa, którą przeprowadziły poprzedniego poranka. Ważna była dla nich obu…

    Poranek był wówczas wyjątkowo pochmurny. Niebo do tego stopnia nie przepuszczało słońca, że Angelika i Anna zastanawiały się czy spacer był właściwą decyzją. Anna w związku z całą nieszczęsną historią zaspania i przygnębienia pod wpływem męczących ją snów minionej nocy zaproponowała nieśmiało zamiast spaceru przedłużone i leniwe śniadanie. Zamierzała zaprosić Angelikę do jednej z przytulnych kawiarni nowojorskich, na kawę i grzanki. Angelika stwierdziła jednak, że znacznie przyjemniej byłoby zjeść obfite śniadanie w ich mieszkaniu. Frank już ubrany, po konsumpcji porannej kawy szykował się do wyjścia w korytarzu. Anna przyjęła więc propozycję. Weszła do kuchni i usiadła przy stole zaproszona gestem Angeliki. Po chwili postawiła ona na stole małą tackę pełną zawijanych rogalików z kruchego ciasta z nadzieniem z truskawek.

    – Hmm, wyglądają smakowicie. Masz tu w okolicy doskonałą piekarnię czyż nie?

    – O nie! Sama je wczoraj piekłam. Nie lubię tego mieszkania, nie czuję się tu jak w domu, ale kuchnia jest miłym miejscem i zaprasza do pichcenia przysmaków. Anna uniosła brwi w geście podziwu i uśmiechu – Och, bez przesady! Ale czemu nie miałabym wykorzystać tych nowoczesnych urządzeń kuchennych jakich nie mam w Atmore? Spójrz na ten piecyk. Ma tyle opcji, że można się pogubić. Musiałam przestudiować instrukcję, którą właściciel przezornie zostawił szufladzie. Zapewne poprzedni mieszkańcy mieli podobne problemy jak ja. To mi poprawiło humor. – Angelika wybuchnęła swobodnym śmiechem. Zorientowała się jednak, że Anna jej nie słyszała. Nie odpowiedziała uśmiechem na jej uśmiech. Zamyśliła się. Była dziwnie nieobecna już od momentu gdy weszła do mieszkania.

    – Wszystko w porządku Anno? – Angelika dotknęła delikatnie ręki siedzącej przy stole kuchennym. – Anno, czy coś nie tak?

    – Ależ nie. Przepraszam cię. Co mówiłaś? Okropnym jestem gościem. Taki brak taktu!

    – Rzeczywiście moja droga, to niewybaczalny brak taktu, powinnaś mi jakoś to wynagrodzić i… spróbować choć jednego rogalika! Na miłość boską Anno! Myślałam że łączy nas dużo więcej, ot, choćby łakomstwo – Angelika stała przy stole śmiejąc się cicho, trzymała dłoń na biodrze i pół zgięta poddawała się drganiom mięśni.

    – Już próbuję. Już… Hmmm.. wyśmienite ! – Anna sięgała dłonią po trzeci z kolei rogalik, który tym razem zamierzała zamoczyć dla odmiany w filiżance z kawą, gdy usłyszała pytanie Angeliki.

    – Co ci jest Anno? Wiem, że coś cię gnębi. Nie zaprzeczaj, widzę przecież. Jesteś osobą, która zupełnie nie potrafi ukrywać swoich uczuć ani udawać. Kiepska z ciebie kłamczucha moja droga.

    – Masz rację. Nie potrafię udawać, ale nie mam ochoty mówić o tym… tkwi to we mnie głęboko. Nawet gdybym chciała mówić, nie wiedziałabym od czego zacząć. Angela! to jest jakaś bzdura, abstrakt, nieporozumienie! Jak po kilku latach współżycia, po kilku szczęśliwych latach współżycia, po wielu rozmowach, kłótniach i paktach pokojowych mogę teraz zarzucać Faridowi, że mnie unieszczęśliwia nie godząc się na dziecko!

    • Być może potrzebowałaś czasu, aby to zrozumieć. Być może dopiero teraz dojrzałaś do podjęcia niezależnej od męża decyzji od własnym zyciu. O własnym szczęściu – Angelika mrugnęła porozumiewawczo w stronę Anny chcąc rozładować napiętą sytuację i uspokoić gniew Anny. Jej jednak wydało się to niesmaczne i nieodpowiednie. – Czemu opowiadam o tym kobiecie, której zupełnie nie znam, obcej – przyłapała szybką i niechętną myśl, zaraz jednak zmusiła się do uśmiechu i spróbowała zbagatelizować całe zajście.

    • Wybacz mi, Angeliko, niepotrzebnie się uniosłam i w ogóle niepotrzebnie opowiadam ci o sprawach które cię nie dotyczą i nie interesują.

    – Anno, nie chciałam cię urazić. Rozumiem twoje rozterki. Wierz mi. Poza tym, podziwiam cię za wytrwałość i cierpliwość. Samą siebie również podziwiam za cierpliwość w sytuacji, gdy mój mąż coraz bardziej ode mnie się oddala i dryfuje sobie spokojnie w kierunku kochanki. – ostatnie słowa sprawiły, że Anna gwałtownie podniosła spuszczoną nad stołem głowę i spojrzała towarzyszce prosto w oczy

    – A więc ty wiesz..

    – Oczywiście, wiem. A jednak wierzyłam, że jest to sytuacja tymczasowa. Frank mnie potrzebuje, wiem, że nie odejdzie. Wiem. – ton głosu Angeliki był twardy, nieprzyjemny niemal.

    – Na pewno trudno ci zrozumieć jak mogę pogodzić się z jej obecnością. Nikt nie jest w stanie tego zrozumieć. Tylko ja wiem jak to jest być drugą żoną, ale nawet ja nie wiem w pełni dlaczego zdecydowałam się na taki związek. Ale dlaczego, powiedz mi, dlaczego on nie chce mojego dziecka, jeśli jak twierdzi, kocha mnie? Ja pragnę jego dziecka z miłości dla niego.

    – Tak jest wygodniej. Dziecko byłoby dodatkowym spadkobiercą. To byłby ktoś obcy, spoza klanu rodzinnego, kogo jego rodzina nie prawdopodobnie nie zaakceptowałaby.

    – Och, nie bądź cyniczna, nie uwierzę w taką motywację z jego strony.

    – Czemu nie? To czysty realizm, to pragmatyzm. Nie twierdzę, że Farid nie pokocha twojego dziecka, gdy pojawi się na świecie. Nie twierdzę nawet, że nie pragnie z tobą potomstwa, każdy zdrowomyślący mężczyzna pragnie potomka, wielu potomków, to naturalna skłonność, najbardziej prymitywna, twierdzę natomiast, że tak bardzo obawia się tej ewentualności, że zastosuje wszelkie środki perswazji aby jej uniknąć. Ty im właśnie uległaś. Ulegałaś bardzo długo. Być może nawet wbrew jego najśmielszym oczekiwaniom.

    – To prawda, jestem naiwną idiotką. Zakochaną idiotką. Co więc proponujesz?

    – Zastanów się czego naprawdę chcesz.

    – Chcę dziecka. Chcę aby on również chciał tego dziecka.

    – Nie. Zastanów się czego naprawdę chcesz niezależnie od tego czego on chce i jaką on podjął decyzję. Zgoda? – gdy Anna skinęła głową Angelika mówiła dalej – Jutro jest ostatni dzień zastrzyków. Porozmawiajmy jutro rano. Potem podejmiesz sama ostateczną decyzję i mam nadzieję, że będziesz się jej trzymać. Będziesz spokojniejsza i silniejsza. Bo wiesz, ja też liczę na wsparcie emocjonalne, i liczę na twoją modlitwę. Zbliża się mój zabieg. Już mam gęsią skórkę i drżę jak zając podczas polowania – Angelika roześmiała się głośno jakby maskując niepewność i obawy, i spojrzała Annie prosto w oczy. Milczały obie przez chwilę po czym Anna wstała, skinęła głową i zaczęła zbierać się do odejścia. W korytarzu rzuciła jeszcze krótkie – Dziękuję za wspaniałe śniadanie i.. pomyślę o tym… Obiecuję.

    14

    Anna nigdy nie widziała Angeliki bardziej spokojnej. Po zabiegu poruszała się ona w tempie trzykrotnie wolniejszym, uśmiechała się trzykrotnie częściej i z częstotliwością co kilkanaście minut wypowiadała imię oczekiwanego dziecka. Imię podwójne, Alex Chris, które miało ulec rozdzieleniu w momencie, gdy pojawią się bliźniaki. Zapłodnione komórki miały płeć odmienną, męską i żeńską, mogło się jednak zdarzyć, że jedna z nich nie przeżyje, dziewczynka miałaby więc na imię Alexandra Christine, a chłopiec Alexander Christopher. W ten sposób – tłumaczyła Angelika – zachowywano pamięć o bliźniaku nawet jeśli urodzić miało się tylko jedno. Oboje z Frankiem wrócili wkrótce do Atmore w Alabama i oczekiwali z niecierpliwością na wynik zabiegu. Po upływie kilku tygodni stało się jednak jasne, że przynajmniej jedna z komórek przeżyje. Lekarze potwierdzili diagnozę i Angelika spokojnie już spoglądała na swój powiększający się brzuch i oczekiwała narodzin dziecka.

    Rzeczywiście urodziło się tylko jedno. Przedwcześnie. Po ośmiu miesiącach. Angelika była szczęśliwa, a jednak czuła się źle. Nieszybko doszła do formy, jaką posiadała przed ciążą. Była również rozczarowana płcią dziecka. Urodziła się dziewczynka i Angelika spoglądała na nią z zawodem powtarzając wciąż nieodmienne motto – Oh, żebyś wiedziała jak ciężko jest być kobietą, no ale cóż..

    Frank milczał. Był szczęśliwy. To on właśnie postanowił zadzwonić do Anny do Londynu i zgodnie z obietnicą daną przez Angelikę przekazać nowinę o nowonarodzonej. Angelika jednak po kilku minutach rozmowy zabrała Frankowi słuchawkę i wdała się w konwersację z Anną.

    • Kochanie, czy wiesz jaka jestem szczęśliwa? – wybuchnęła entuzjazmem, który Anny zupełnie nie zaskoczył, skwitowała to jednak z ironią.

    • Rzeczywiście? Myślałam, że jesteś rozczarowana płcią dziecka?

    • To nie tak. Ja jej po prostu odrobinę współczuję losu kobiety. Zaczynam sobie wyobrażać własny okres dorastania, stawania się kobietą, no i później… mężczyźni. Wiesz o czym myślę, prawda? Ale to nic, ja ją nauczę tego, czego sama nie wiedziałam, postaram się, aby ominęła rafy, na które ja wpadłam pełną parą

    • Czysta poezja, Angela… Zaczynasz mówić wierszem. No i stajesz się zaciętą feministką. Nie zauważyłam tego wcześniej. To chyba macierzyństwo darzy cię takimi talentami. Jeśli to prawda to powinnam sama..

    • Tak, tak! – wpadła jej w słowo ona – powinnaś, powinnaś. Idź do lekarza, poradź się jak załatwić to najlepiej i najszybciej. Bo wysychasz. Emocjonalnie, nie tylko fizycznie. No i starzejesz sie kochana.

    • Masz rację, Angeliko. Już dawno przekonałam się, że masz rację, ale wciąz boję się ostatecznej decyzji… Jaka by ona nie była. Chcę się zastanowić w ogóle nad naszym związkiem, i nad jego przyszłością… Ale ja ci chyba ci jednak trochę przeszkadzam. Słyszę jakieś terrozyzujące cię płacze. Odezwała się mała Christine?

    • Christina Alexandra. Tak, muszę lecieć. Przepraszam cię strasznie. Napisz mi długi list, proszę. Pa, trzymaj się ciepło. I nie zapominaj o nas.

    15

    Po zabiegu Angeliki, Anna z Faridem zostali w Nowym Jorku jeszcze dwa tygodnie, aż do zakończenia cyklu jego konferencji medycznych. Wracali razem do Londynu liniami British Airways. Ten sam lot. Podróż jak za dawnych lat, wspólna. Anna udawała się potem prosto do domu rodziców na przedmieściach Londynu. Decyzja była nagła, podjęta pod wpływem dyskusji z Faridem, która choć łagodna w przebiegu, w istocie bardzo Annę zraniła. Tematem był po raz kolejny problem potomstwa. Farid nie zareagował z irytacją jak to wielokrotnie wcześniej bywało. Spojrzał na żonę przenikliwie, domyślając się szybko skąd to uporczywe powracanie tematu, który on już dawno uznał za zamknięty. Na kilka lat.

    • Widzę, że nastroje macierzyńskie Angeliki wzbudziły w tobie tę dawną Annę, która uważała, że spełnić się może jedynie jako matka – rzucił lekko, bez gniewu – Kochanie. Zapewniam cię, przyjdzie i na nas czas, ale.. nie jestem jeszcze gotowy. Nie chcę być jeszcze ojcem.

    • Przecież już jesteś ojcem! Od dawna!

    • Dobrze, dobrze, nie o tym mówię, poza tym dzieci pojawiły się tak szybko, że nie było czasu na planowanie rodziny z Rabią.

    • Ach tak. Rozumiem. Nie mówmy już o tym. – Anna ucięła krótko rozmowę

    Odwróciła głowę do maleńkiego okna samolotu poza którym zaczęła z wielką uwagą obserwować ruch chmur i słonecznych promieni. Czuła jednak, że ma ochotę rozpłakać się. Jak dziecko. Na cały głos. Wykrzyczeć w złości to, czego nie mogła powiedzieć nawet szeptem. – Chcę być matką, chcę! – Wiedziała, że chce dziecka, niezależnie od tego, jakie miały być konsekwencje tej decyzji. Było jej wszystko jedno. Chciała być matką. Powinna sama się tym zająć! Powinna po prostu pozwolić, aby wszystko rozwiązało się samoistnie. Albo… po prostu zacznie brać hormony, które miały wywołać owulację której zwykle nie miewała. Farid trwać miał w przekonaniu, że hormony które bierze mają właściwości antykoncepcyjne. Za wszelką cenę nie mógł ich zobaczyć. Żadnego śladu. Ani słowa o nich. Zachować spokój i pozory. Tylko czy będzie miała odwagę posunąć się tak daleko? Nie, nie, nie będzie potrafiła go oszukać. Dlaczego miałaby złamać zasady zaufania, które oboje cenili? Co więc powinna zrobić? Odejść? Jakim prawem właściwie prosił ją o antykoncepcję. Kiedyś był to ich wspólny wybór, teraz stawał się powoli jego wyborem, a jej przymusem. – Anna czuła, że nie potrafi rozwiązać dylematu, który tkwił w jej umyśle od tylu tygodni. – Jeszcze czas. Wróci do domu. Odpocznie. Podejmie decyzję i porozmawia z Faridem. Poważnie.

    Samolot lądujący w Londynie miał niewielkie opóźnienie. Anna i Farid nie mogli się już doczekać opuszczenia pokładu. Tłum na lotnisku rozdzielił ich na chwilę, każde na własną rękę szukało potem walizek aż do momentu, gdy spotkali się przy wyjściu i zatrzymali jedną taksówkę. Farid przyciągnął ją do siebie i pocałował. Urazy, nawet te najgłębsze szły zawsze w chwilową lub dłuższą niepamięc wobec namiętności i czułości których u siebie wzajemnie szukali. Pozostałe godziny tej mglistej niedzieli spędzili w łóżku, kochając się, oglądając filmy, jedząc zamówioną chińszczyznę i nadrabiając zaległości w zarzuconej na kilka tygodni podróży korespondencji emailowej.

    16

    Anna cały rok przygotowywała się do otwarcia nowej galerii i kawiarni. Zabiegana i pełna pomysłów, niejednokrotnie wracała do domu tuż przed północą. Antykoncepcyjne tabletki stały się przeszłością. Porzuciła je tuż po powrocie z Nowego Jorku. Postanowiła jak to powiedziała kiedyś Rabia – nie ingerować w swój organizm, jednocześnie unikając spotkań z Faridem. Potrzebowała samotności. Jednocześnie wiedziała, że sytuacja taka nie mogła trwać wiecznie. Ponieważ jednak nie potrafiła powiedzieć mężowi wprost o decyzji, którą podjęła, napisała mu krótki email. Wielokrotnie potem zastanawiała się, czy Farid kiedykolwiek miał okazję przeczytać ten list…

    Wizyty u zaufanego ginekologa, przyjaciela Farida i Anny, który zgodził się kontrolować jej zdrowie i poziom hormonów oraz zobowiązał się do zachowania dyskrecji, były rzadkością. Anna pozostawiała jedynie niezmienną wiadomość na sekretarce lekarza – Wszystko w porządku. Samopoczucie w normie.

    Spotkania z Faridem były również rzadkością, do tego stopnia, że pewnego dnia zapytał on, czy celowo go unika. – Pracowała zbyt wiele. Nie miała dla niego czasu. Dlaczego? Czy chciała porozmawiać? – Nie chciała rozmawiać. Chciała, by wśród setek swoich codziennych emaili odnalazł ten jeden od niej… Tęskniła jednak za jego obecnością i czułością. Powróciły więc znów okresy częstych spotkań, wspólne kolacje i wspólne noce.

    Przez rok nic się nie wydarzyło – myślała często wieczorami. – Nic nie wydarzyło się, mimo że tak często mamy kontakty seksualne. Czy nie należałoby zapomnieć o macierzyństwie i uspokoić się? Powrócić do poprzedniego stanu ducha, sprzed florydzko-nowojorskiego okresu? Jestem bezpłodna. Jestem “niezapładnialna”. Musiałabym brać dodatkowe hormony podtrzymujące owulację, aby doszło do zapłodnienia. Tak powiedział lekarz. Ale ja tego nie zrobię.. Nie.

    Minęło jednak kilka kolejnych miesięcy i Anna z zaskoczeniem zauważyła, że jej niezmienny od dawna okres, pojawiający się z podziwu godną regularnością, spóźniał się. Podczas wizyty u rodziców na prowincji, zaczęły się naturalne syndromy ciąży: złe samopoczucie, zawroty głowy i wymioty. Test ciążowy potwierdził domysły. Zadzwoniła do lekarza, spokojnie podała informacje o swoim stanie, po chwili podniosła znów słuchawkę zamierzając dzwonić do Farida. Nie było go w domu ani w biurze. Odczuła ulgę. Wysłała mu krótki e-mail – Wszystko wskazuje na to, że zaszłam w ciążę. Znam twoje dawne zdanie na ten temat, ale nigdy nie odpowiedziałeś mi na mój ostatni email, w którym po raz ostatni poruszam tę kwestię. W każdym razie myślę, że w tej chwili jestem ci winna tę drobną informację o decydującej zmianie w naszym życiu. Do zobaczenia za miesiąc w Londynie.

    Farid zadzwonił następnego dnia.

    • Witaj Anno – zawiesił głos – jak się czujesz?

    • Wszystko w porządku. Zanim jednak powiesz cokolwiek więcej, chcę abyś wiedział, że ja chciałam tego dziecka ale…

    • Wiem, że chciałaś – przerwał jej – ale co właściwie starasz się mi powiedzieć?

    • Wiedziałam, że mogę zajść w ciążę.

    • Ah tak.. Czy chcesz powiedzieć, że nie stosowałaś antykoncepcji?

    • Farid, dobrze wiemy oboje, co chcę powiedzieć. Mnie interesuje twoja postawa w tej chwili. Co czujesz? Wiem, że jesteś zaskoczony, ale… ale, czy nie cieszysz się? Kochanie..

    • Wiesz, szczerze mówiąc w tej chwili nie potrafię myśleć o czymkolwiek innym jak o tym, że mnie okłamałaś. Zresztą, nie wiem, co czuję. To co nosisz jest jeszcze komórką zapewne, kiedy robiłaś test? – zawiesił na chwilę głos, a gdy Anna nie odezwała się, ciągnął ciszej – zaproponowałbym ci jej usunięcie, gdybym nie wiedział z góry, że i tak tego nie uczynisz.

    • O czym ty mówisz Farid? – Annie z trudnością udawało się powstrzymać wzburzenie

    • Wiesz o czym mówię. Zastanów się i zadzwoń do mnie później. Dobranoc – zakończył gwałtownie rozmowę.

    Anna usiadła powoli w fotelu i zaczęła histerycznie płakać. Po chwili uspokoiła się. Wzięła swój zeszyt, który służył jej za dziennik i pisała przez godzinę. Potem ruszyła do łazienki. Umyła się i przeszła do pokoju na modlitwę. Uspokoiła się. I podjęła decyzję.

    17

    Minął miesiąc. Anna nie pojawiła się w Londynie. Wysłała tylko krótki email – „Doszło do wczesnego poronienia. Chciałabym, abyśmy się rozstali. Przyjadę któregoś dnia po swoje rzeczy. Salam alaikum. Uważaj na siebie. Anna”

    Mieszkała przez kilka miesięcy u rodziców w małym mieszkaniu pod Londynem. Nie pojawiała się w firmie. Wyznaczyła zaufaną przyjaciółkę, aby śledziła sprawy księgarni, galerii i kawiarni. W końcu wynajęła dwupokojowe mieszkanie w Londynie. Mieszkała sama. Nie odwiedzała nikogo i nikomu nie pozwoliła się odwiedzać. Farid kilkakrotnie próbował się z nią kontaktować, ale nie odbierała jego telefonów. Nie odbierała niczyich telefonów. Czasami oddzwaniała do wybranych osób. Farid nie znał jej nowego londyńskiego adresu. Kontakty się urwały. W jednym z emaili zapytał, czy chce aby wysłał jej dokumenty rozwodowe. Innym rozwiązaniem byłoby zachowanie więzów małżeństwa. Dla jej dobra – jak twierdził. Rozwód był źle widziany w środowisku muzułmańskim. Anna nie odpowiedziała. Uznał jej milczenie za zgodę na drugie rozwiązanie. Przesyłał co miesiąc na jej konto pieniądze. Wysyłał co jakiś czas emaile o podobnej treści – „Tęsknię za tobą, Anno. Twój mąż.” Nigdy nie odpowiedziała. Jedną z osób, z którymi zachowała nieprzerwany kontakt była Angelika. Dzwoniły do siebie regularnie. Angelika zapowiedziała pewnego dnia wizytę jednej z jej przyjaciółek z Ameryki, która przyjeżdżała do Anglii, aby odwiedzić rodzinę. – Pomyśl, rogaliki i moje domowe konfitury, przekonywała żartobliwie Angela. – Anna nie potrafiła odmówić. Głos się jej jednak załamał i Angelika tknięta przeczuciem zapytała

    • Anno, powiedz mi prawdę. O co chodzi? Czy ty wciąż… czy wciąż nosisz to dziecko?

    • Tak – Anna rozpłakała się i tamta słyszała w słuchawce już tylko jej szloch i pociąganie nosem.

    • Posłuchaj. Kochanie, uspokój się. Jesteś dzielna. No, oczywiście sama się na to zdecydowałaś. Słuchaj, prześlę przez Cathy trochę ciuszków, wiem że ci ich nie będzie brakowało, ale chcę byś je miała. Podarunek ode mnie. Jaka to będzie płeć? Zresztą mniejsza o to… Tak bardzo chciałabym przyjechać, aby ci pomóc… Kiedy masz rozwiązanie?

    • Za dwa miesiące.

    • Możesz liczyć na czyjąś pomoc? Matka?

    • Tak, rodzice moi wiedzą wszystko.

    • Farid nie wie… – Angelika zawiesiła głos w tonacji bardziej konstatującej niż pytającej.

    • Oczywiście, że nie wie. Powiedziałam mu, że poroniłam. Chciał, abym je usunęła Angela! Wyobrażasz sobie?

    • Nie unoś się kochanie, nie warto. Muszę kończyć. Christine się obudziła. Całusy. Trzymaj się ciepło.

    Anna odłożyła słuchawkę i wróciła do małego pokoju, obok sypialni. Wciągnęła znów gumowe rękawiczki i wróciła do malowania. Trzy ściany były już błękitne. Jedna w połowie jasnozłota. To będzie chłopiec – myślała z uśmiechem na ustach – to będzie mój mały książę. Będzie Polakiem. Będzie Anglikiem. Będzie muzułmaninem. Będzie miał na imię Asif, co podobno znaczy Przebaczenie.

    18

    Dear doctor Farid,

    Nie chciałbym marnotrawić pańskiego cennego czasu, ale myślę, że chciałby pan wiedzieć, że Anna urodziła jakiś czas temu ładnego, zdrowego syna. Nie znam szczegółów. Nawet tego dowiedziałem się przypadkiem, podsłuchując własną żonę, która utrzymuje wszystko w tajemnicy na prośbę Anny. Cóż, pomyślałem – solidarność męska.. – Nie znam całej sprawy, nie rozumiem pana postępowania doktorze, podobnie jak nie rozumiem postępowania naszych kobiet.. W sumie nie moim zadaniem jest udzielanie panu rad. Ale wydaje mi się, że ważne jest dobro tego dziecka. Ja jestem szczęśliwym ojcem i panu życzę tego samego, choć wiem, że to uczucie już dawno nie jest panu obce.

    Pozdrawiam. Frank.

    Farid wstał po przeczytaniu listu. Od ostatniego emaila Anny upłynął rok. Wieści o niej przypływały za pośrednictwem jej matki. Fitrowana prawda – pomyślał oszołomiony. Nie czuł ani zdziwienia, ani gniewu. Od dłuższego już czasu jedynym uczuciem jakie towarzyszyło myślom o Annie była była przejmująca tęsknota. Nie miał jednak ochoty narzucać jej się ze swoimi uczuciami, skoro już dawno wybrała milczenie. Tak było jej być może łatwiej. Przez dłuższą chwilę siedział bez ruchu. Jakby odrętwiały. W ciszy odzywał się jedynie brzęk okiennego klimatyzatora. Lato było jak zwykle upalne w Pakistanie. Od dłuższego już czasu spędzał wszystkie wolne chwile w Karachi. Rabia nie lubiła odwiedzać go w Londynie.

    Nagle wstał i podszedł do okna. Odsłonił je i słońce natychmiast zalało pokój. Sięgnął dłonią po kubek z dawno wystygłą herbatą z mlekiem. Upił łyka i skrzywił się. Była zimna i zbyt mocna. Podszedł znów do biurka i spojrzał na email. W końcu usiadł z powrotem i otworzył nową wiadomość. Kilka długich minut minęło zanim wystukał pierwsze słowa

    Najdroższa Anno…