Ochotniczka z bożej łaski

 

Jakie są zalety pracy ochotniczej? Żadne. Przecież nie ma z tego pieniędzy. Tak myślałam na początku – wiedząc, że nie stać mnie choćby na bezinteresowną pomoc kalekim dzieciom w szpitalach czy osamotnionych na podwórkach ubogich dzielnic. Wystarczyła jedna dluższa opowieść mojej matki o kilkuletnich gruźlikach, o dzieciach z wadami wrodzonymi, brzydkich i cierpiących, i osieroconych, abym tchórzliwie wyrzekła się woluntaryzmu co się zowie.. i w dalszej perspektywie w ogóle pracy z dzieńmi. Może nawet macierzyństwo stanie się nieosiągalnym marzeniem, skoro obsesyjnie boję się poczęcia kalekiego maleństwa i i ciąży z powikłaniami. W miarę upływu czasu nie będą to prawdopodobnie już tylko moje urojenia, ale i realne zagrożenie. Jestem stara. Dwadzieścia osiem lat. Powtarzam sobie to co rano. Dla zachowania samoświadomości.. skutek uboczny – utrata humoru. Na kilka chwil. Nie warto na dłużej o czym opowiem innym razem.

W moim dwudziestym ósmym roku życia, niedługo po urodzinach marcowych, postanowiłam jednak podjąć się ochotniczej pracy. W miejscu bezpiecznym. Przyjęto mnie w bibliotece miejscowego college’u, na Florydzie. Dzieci i owszem są, lecz większe. Kalekich zauważyłam dwoje. Na wózkach. Za duzi aby pobudzać mnie do łez nad ich losem i pozbawiać równowagi psychosomatycznej.

A więc miejsce bezpieczne. Tylko znów pytanie – dlaczego. W jakim celu podjęłam się tej pracy. Ochotniczo – ponieważ na nic innego nie pozwala mi mój status turysty w USA. Poza domem, w bibliotece .. – ponieważ zdało mi się, że to świetny sposób doskonalenia mojego angielskiego, cyzelowania sztuki konwersacji o niczym – small talk – how do you do – how do you do, a i możliwość poprawienia akcentu (tfu, akcent południowców, niech tylko mi się nie utrwali..). Zamierzałam poznać nowych ludzi, „zrobić nowych” przyjaciół, myślałam o nauce rzeczy nowych. Biblioteka okazuje się jednak miejscem technicznie nieskomplikowanym. Mała biblioteka, taka jak ta,w której udzielam się ochotniczo nie uczy mnie wiele. Raczej nudzi. Tu całe nieszczęście. Liczyłam naiwnie że potraktuje się mnie jak pełnoprawnego pracownika bez pensji. Tymczasem traktują mnie jak stażystkę bez umiejętności i przygotowania zawodowego. „Czytam więc półki” ( ustawiam książki wedle porządku właściwego bibliotekarskiej chronologii), robię kserokopie, układam papiery, stempluję papiery, przynoszę nowe magazyny i gazety, wynoszę stare magazyny i gazety. A dziś zupełnie zeszłam na manowce. Zdegenerowałam się do szczętu. Pomiędzy regałami ukryta piszę ten dzisiejszy eseik. Więc może jedno tylko jest jeszcze pozytywne – fakt, że wstałam rano, choć spóźniona (seks poranny ..) dotarłam do biblioteki I staram się pracować, mimo że coraz mniej mnie to ineteresuje i staram się wyzwalać w sobie tę energię, która tak potrzebna mi w domu. Której nie mogłam nijak z siebie wykrzesać „na gospodarstwie”. Trzeba mi szukać innej ochotniczej posady. Początki w najbardziej nudnym miejscu mogą być ciekawe.. A profesjonalna apatia nie służy mojemu zdrowiu psychicznemu. Zauważyłam to w drugim roku pracy w tej francuskiej firmie. Cofnięcie na poziomie intelektualnym i moralnym. W najlepszym przypadku zastój.

Przesada. Niewątpliwie. Wiele osób ( i ja wśród nich) w pewnym momencie zaczyna znajdować zadowolenie w tego typu pracy – spokojnej leniwej przewidywalnej, z możliwością robienia tylu przerw, że człowiek wpada w rytm rzeczywistego luzu i czerpie czystą przyjemność z siedzenia za biurkiem. A być może przy odrobinie sprytu, odrobinie inteligencji najbardziej stresujący zawód można zamienić w ciepłą posadkę. Wystarczy zachować pozory , wyzbyć się ambicji i zadowolić stabilną pensją ( lub jej brakiem jak w moim obecnym przypadku ..). Wystarczy zabić w sobie uczucie nudy i skoncentrować na przyjemnych rzeczach, które można robić we wspomnianych przerwach : korzystać z kopiarki, korzystać z drukarki, rozwinąć obfitą korespondencję z przyjaciółmi, czytać magazyny, pisać pamietniki, pisac wiersze, pisać książki, pisać parodię w odcinkach na temat życia biurowego. Cieszyć się życiem…