<!doctype html public „-//w3c//dtd html 4.0 transitional//en”>

[do strony głownej/home page/page initiale][

[ Koniec aktu I]

[Akt I Scena 1 (rozstanie)][Scena
2 (zagubienie)
][Scena 3 (zstąpienie)]

[akt II][akt III]

 

Orfeusz i Eurydyka

czyli

kompozycja

na trzy klawesyny na
cztery ręce i violę d´amore

je ne peux pas dire ce que veux

je veux dire ce que je ne peux

j’entends des sons étranges

j’entends des mots étranges

ca fait que je me sens étrangement

ca fait que je me sens une étrangere

j’ai pris l’habitude de penser dans une langue étrangere

ca venait facilement

chaque partie de ma personalité appartanait a une autre
langue

et maintenant je ressens quelque chose d’autre

je ressens quelque chose de nouveau

je ne connais pas cette partie de moi-meme

comment puis-je apprendre moi-meme

il y a des mots dans mon interieur

il y a des mots qui ont besoin d’etre exprimés

je dois apprendre la nouvelle langue

la nouvelle langue

la langue a personne

la langue perdue

oubliée pendant des siecles

la langue morte

la langue de la mort

la langue de l’amour

nie potrafie powiedziec czego chcechce powiedziec czego nie potrafie

slysze dziwne dzwieki

slysze dziwne slowa

sprawiaja ze czuje sie obco

sprawiaja ze czuje sie jak obcy

zwyklam myslec w obcym jezyku

to bylo latwe

kazda czesc mej osobowosci nalezala do innego jezyka

a teraz czuje cos innego

czuje cos nowego

nie znam tej czastki mnie

jak moge nauczyc sie siebie

sa we mnie slowa

sa slowa ktore musza byc wypowiedziane

musze nauczyc sie nowego jezyka

nowego jezyka

niczyjego jezyka

zagubionego jezyka

zapomnianego przez wieki

martwego jezyka

jezyka smierci

jezyka milosci

i can’t say what i needi need to say what i can’t

i hear strange sounds

i hear strange words

it makes me feel strange

it makes me feel a stranger

i used to think in a strange language

it was coming easily

every part od my presonality belonged to the other language

and now i feel someting else

i feel something new

i don’t know this part of me

how can i learn myself

there are words inside me

there are words that need to be expressed

i have to learn the new language

the new language

nobody’s language

lost language

forgotten for ages

dead language

death’s language

love’s language

 

Akt I

rozstanie * zagubienie
* zstąpienie


 

scena I
r o z s t a n i e

 

„A delightful solitary grove of laurel and cyprestrees,
surrounding a little plain, upon which stands the tomb of Eurydice.

Orpheus with an attendance of Youths and Damsels then
Love.

Choral:Ah, Eurydice, thou beautiful shade if yet thou
haunt’st this fatal urn –

Orfeo: Eurydice

Choral: Hear the groans, lamentations and fighs that
are dolefully spread around for thy lake.

Orfeo: Eurydice

Choral:Listen to thy unfortunate spouse who drown’d
in his tears calls upon thee and complains like the turtle-dove bewailing
the loss of her lovely mate.

Orfeo: Enough, no more, O my companions. Your grief
aggravates my own. Strew the ground with purple flowers, adorn the marble
with garlands and leave me to myself. I will remain here alone amidst these
mournful and dark shades in the melancholy society of my woes.”

[W.Gluck, “Orfeo ed Euridice”]


„Wspaniała samotna kępa
drzew laurowych i cyprysowych otaczająca mały plac, na którym stoi grób
Eurydyki.

Orfeusz w grupie Młodzieży
i Dam oraz Amora.

Chór: Ach, Eurydyko,
piękny cieniu, jeśli jeszcze nawiedzasz tę fatalną urnę –

Orfeo: Eurydyko

Chór:Usłysz jęki, lamenty
i …… , które smutno unoszą się ponad tym jeziorem.

Orfeusz: Eurydyko

Chór: Słuchaj nieszczęsnego
małżonka, który zatopiony we łzach woła do ciebie i skarży się jak …..
opłakująca stratę swej miłej towarzyszki.

Orfeo: Dosyć, już dosyć.
O , moi towarzysze. Wasz smutek pogłębia mój własny. Pokryjcie ziemię purpurowymi
kwiatami, przystrójcie marmur girlandami i zostawcie mnie samego. Zostanę
tu samotnie pomiędzy tymi smutnymi i ciemnymi cieniami w melancholijnym
towarzystwie moich tros
k.

[tł.J.C.]

 

Południe lata. Zieleń trawy, ciemna głębia
lasu, żółcące się pojedyncze główki dzikich słoneczników, które wścibsko
towarzyszą bielejącemu płową plamą zbożu. Lekki powiew wiatru przesunął
dłonią pieszczotliwie po główkach smukłego żyta – zafalowało, potem pochylił
ku ziemi noski owsa każąc mu kłaniać się ziemi samej muskając ją długimi,
wyblakło-zielonkawymi jeszcze, długimi wąsami. Nagły ruch i zamieszanie
w smukłych żółciejących zbożowych szeregach…Wszędobylski wiatr? Delikatnie
jsze
było jednak to muśnięcie, kobiece, z nutą melancholii, smutku, zamyślenia
i źdźbłem zapachu perfum balsamu i olejków, który wsiąkł i wtopił się w
woń trawy powietrza rosy i kwietnych pyłków. Trącała długa zwiewną suknią
mijane trawy i byliny, które de
ptane
przez nieczęstych wędrowców wpełzały nieustannie na polną ścieżkę. Ona
szła szybko, nieostrożnie lekkim krokiem jak duch, bezcieleśnie… Nieobecnym
wzrokiem spoglądała przed siebie i na rozległość pejzażu pól. Jej sylwetka
mała zgrabna gibka wkrótce
znikła w
głębi lasu, zasłoniły ja zazdrośnie zwieszające się gałęzie brzozy, zamknęły
się za nią i skryły rzędy sosen i świerków. Pozostał zapach nieokreślony
kuszący i słodki, zapach kobiecej skóry wtopiony w lepką woń żywicy iglastego
lasu.
Gdzie jesteś Eurydyko? Gdzie odeszłaś?

Pamiętam cię taką jak byłaś, piękna delikatna
i gibka, zwiewna. Nie wiem…nie zrozumiem nigdy dlaczego musiałaś odejść.
Dlaczego ty? Śmierć jest pozbawionym logiki i bezsensownym następstwem
decyzji Boga… Twoje życie , twoja miłość była dla mnie darem, czemu wiec
ten dar mi tak szybko odebrano? Kto potrzebuje cię bardziej niż ja, Eurydyko?
Bóg… czymże było jej życie, przestrzeń dni policzonych aż do śmierci
wobec wieczności, w której Bóg pozostaje… czymże byłoby j
ej
długie życie niestrącone w młodości lecz snujące się aż do wieku starczego
przy moim boku wobec wieczności w której Bóg się chroni… czymże jest
ludzkie życie wobec wieczności w której Bóg się zasklepia…mgnieniem i
chwilką. A jednak ona odeszła teraz
,
jednak kopię jej grób teraz, nie za lat sto, które przecież byłyby …mgnieniem
i chwilką wobec wieczności…w której On dusi się wiecznie…od-wiecznie…

Nagły silny podmuch wiatru przewrócił wysoki
o wąskiej szyjce dzban z kwiatami, stojący u kamiennego podnóżka grobu.
Pękła malowana czerwono skorupa naczynia, pociekła strużką woda, rozsypały
się bezradnie łodygi, potargały główki kwiatów. Orfeo wyrwany z zadumy
wciągnął głębokim oddechem zapach wiatru, ze zdziwieniem poczuł delikatnanutę
kobiecych perfum. Gdzie jesteś Eurydyko?

Tu jestem Yan…- odpowiedziała cicho,
przytulając się do leżącego obok mężczyzny. – Obudziłam cię? Przepraszam…zawsze
gdy nie mogę zasnąć słucham muzyki.. ona mnie uspokaja. nastawiłam bardzo
cicho. – szepnęła z żalem – i naprawdę usnęłam. miałam sen…nie pamiętam
jaki. Smutny…musiał być smutny bo czuję jeszcze ten smutek i nie znam
powodu.

– Dobrze, zostaw, nie wyłączaj, wiesz,
że lubię tę operę, jednak o siódmej nad ranem…chciałbym jeszcze zasnąć.
Chodź bliżej. – przysunął ją do siebie. Leżeli oboje na boku. przytulił
do siebie jej ciało, znalazło się miękko w zgięciu jego ciała. Odprężyła
się pod dotykiem delikatnym i pieszczotliwym jego dłoni. Zamknęła oczy,
poczuła pocałunek za uchem
i jego regularny
oddech na swej szyi. Jak cudownie było czuć tę ciepłą bliskość jego nóg
bioder ramion klatki piersiowej ust…czuć na powierzchni skóry, końcówkami
nerwów wzrastające w nim pożądanie, poddać się ruchowi dłoni, która przysunęła
jej biodra
blisko i ściśle do jego
bioder…pozwolić jego palcom wsunąć się w ciepło jej ud i otworzyć się
i schować go wewnątrz siebie…miękko wilgotno delikatnie…bezpiecznie…

Dziewiąta. Obudziło ich ponownie stukanie
do drzwi. Kelner z obsługi hotelu przyniósł śniadanie zamówione wczoraj
na tę godzinę. Zapachniało gorącą kawą, rogalikami z konfiturą i jajecznicą
na boczku. Wyskoczyli oboje z łóżka.

– Ach – wzdrygnęła się spoglądając za okno,
gdzie wirujące po pierwszym przebudzeniu o świcie płatki śniegu zdążyły
już dotknąć szorstkiej powierzchni ulic i ścian chropowatych budynków i
stopnieć. Pozostała wisząca nad Warszawą szarość nieba i ciężar nieprzyjemny
chmur. Poranek ten przypominał szarówkę mroku. Cóż za smutny pejzaż „urbanistyczny”…taki
pejzaż…wkrótce …bez ciebie – jak zimno – szepnęła i spojrzała tęsknie
w kierunku ciepłej pościeli.

– Otul się kocem i chodź do mnie – zawołał
ją siedzący już przy stole Yan. – Kawa jest dobra, rogaliki chrupiące a
jajecznica wyborna…jeśli zaraz jej nie zjesz, ja to zrobię – uśmiechnął
się dostrzegając jej melancholijny smutek w oczach. Zgodziła się na wymianę
rogalików na jajecznicę. Nie mogła uwolnić się od myśli o dziwnym tajemniczym
śnie, po którym pozostało jej jednak mgliste wspomnienie n
ostalgicznego
nastroju. Ten zamazany obraz osnutych letnia aurą pól zbożowych i zielonej
plamy lasu towarzyszył jej myśli o zbliżającym się rozstaniu z Yanem. Za
kilka godzin odlatywał jego samolot. Godziny snuły się jednak wolno. W
ociężałym spokoju, roz
mawiając o sprawach
ważnych i błahych tym samym cichym głosem i zgaszonym tonem, zjedli śniadanie.
Beztroska radość wspólnej kąpieli pod prysznicem, włóczęga po mieście i
poszukiwanie prezentów bożonarodzeniowych …wszak Yan nie miał na to nigdy
czasu w
Lizbonie w galopującym tempie
jego zajęć, spotkań, konferencji konsultacji i kontraktów. Pozostały w
końcu cztery godziny do odlotu. Pogoda straszyła mrozem, mieli już serdecznie
dosyć włóczenia się od jednej kawiarni do drugiej. Zaświtała idea kina.
W os
tatniej chwili zdobyli bilety na
wspaniałą „Elisabeth I” w wersji angielskojęzycznej bez dubbingu. Film
skończył się nieoczekiwanie późno. Pognali do pobliskiego tramwaju, zapominając
całkowicie o biletach. Ona zawsze jeździła na gapę – wzruszyła ramionamireagując
na trzeźwą uwagę Yana. W tramwaju podczas gdy on zżymał się że pod wpływem
jej rad nie zdecydował się na wynajęcie samochodu, ona wpadła w melancholię
na myśl o zbliżającym się rozstaniu. Żadne z nich nie zauważyło wyrastającego
niby spod ziem
i kontrolera. Cóż , nie
pozostało im nic innego jak zapłacić proponowaną polubowną połowiczną kwotę
kary by uniknąć całej skomplikowanej i za-długiej wobec ich skąpego czasu
jakim dysponowali, historii spisywania dokumentów i wypisywania kary. Taksówka.
Ni
edziela wieczór – oczywiście opłata
była podwójna. O to mniejsza. Dotarli w końcu na lotnisko. Jak niebezpiecznie
szybko pojawiło się zagrożenie, jak niebezpiecznie nie-długo nastąpić miało
rozstanie, jak niebezpiecznie bliska była przyzwolenia by łzy stru
myczkiem
spłynęły kącikami oczu.

Mieli jeszcze małą chwilę dla siebie. co
powiedzieć gdy za mało jest czasu by powiedzieć „wszystko”, gdy za dużo
by milczeć melancholijnie…skakali z tematu na temat, wymieniając błahe
uwagi, żadne z nich nie miało ochoty powiedzieć pierwsze – już czas, a
jednak oboje ukradkiem z częstotliwością raz na sekundę spoglądali na ścienny
zegar. Szósta. Przywarli blisko do siebie, przytulając się i wymieniając
pocałunki. Nieznośna wydawała im się zimowa aura i nie do pokonani
a
grubość zimowego okrycia dzieląca ich ciała pragnące wrażliwego dotyku
i czucia drgających pod skórą zmysłów. Ostatni pocałunek. Krótko. Intensywnie.
Starała się nie płakać, bardzo się starała… – Yan widząc zagrożenie w
zamglonych łzami oczach kobiet
y kazał
jej odejść natychmiast, nie czekając na odprawę celną. Odwróciła się bez
słowa. Odeszła szybkim krokiem czując jak wiruje jej świat przed oczami
i zamglił się cały i zasmucił i zszarzał bardziej jeszcze. Yan spoglądał
przez chwilę na jej lekki dz
iewczęcy
spieszny krok. Podszedł do okienka. W chwilę po przejściu ogłoszono dwudziestominutowe
opóźnienie lotu do Lizbony. Wrócił się, szukając niecierpliwie wzrokiem
jej sylwetki. Odeszła już. Odeszła posłusznie. Jaką wiecznością zdało mu
się owe dwadzi
eścia minut samotności…początku
długiej samotności …bez niej…


scena II
z a g u b i e n i e …

 

„Thus i call aloud the idol of my heart, from the
morning ‚s rising rays to the sun’s decrealing beams. But how vain my grief!
The charmer my soul doats on deigns not to answer my plaints.

Eurydice, Eurydice!

Where are thou, lovely shade?

Thy spouse, in bitterness of grief complains.

From Jove he asks thee.

He requires thee from mortals.

The air is fill’d with his bitter tears, and doleful
groans.

Thus i seek for the idol of my heart,

on these fatal shores, where death cut off her thread
of life.

But Echo alone, who was sensible to the attacks of
love, deigns to answer me.”

[Ch.W.Gluck, „Orfeo ed Eridice” sc.I, Orfeo]


Tak więc wołam głośno
panią mego serca, od porannych wschodzących promieni aż do słońca chowającego
się blasku. Lecz jak próżny jest mój żal! czarodziej mojej duszy (…)
nie raczy odpowiedzieć na moje skargi.

Eurydyko, Eurydyko!

Gdzie jesteś cudowny
cieniu?

Małżonek w gorzkości
smutku się skarży

O ciebie prosi Jowisza.

On zabrał cię spośród
śmiertelnych..

Powietrze przepełnione
jest gorzkimi łzami i smutnymi jękami.

Tak oto szukam pani mojego serca,

na tych nieszczęsnych
brzegach gdzie śmierć przecięła bieg jej życia.

Ale jedynie samotne Echo,
które wrażliwe było na miłosne ciosy, raczy mi odpowiedzieć.”

[tłum.JC.]

 

Osiemnasta. Nakłada paltko, buty, słuchawki
na uszy. Krótkie „Do jutra”. Zbiega po schodach. Pstryk. Muzyka otacza
ją. Uspokaja. Unosi poza obszar namacalny nieznośnego labiryntu rzeczywistości,
labiryntu ulic miasta. Dźwięki opowiadają ulubioną jej historię. Głos mężczyzny
skarży się..
Boże, czemu moją właśnie miłość skazałeś
na niespełnienie…Gdzie ukryłeś przede

mną Eurydykę, która jest jedyną kobietą,
którą jestem w stanie pokochać? Odpowiedz mi! Odpowiesz mi. Tak…odpowiesz
mi sam…Pamiętam, jest tajemne zejście. Zejście wgłąb, zejście wewnątrz
zapadłej groty, zejście do podziemi śmierci, jak mówią. Odnajdę Cię, Odnajdę
ja, Eurydykę, w zaułkach twojego labiryntu. W czym trudniejszy i bardziej
przerażający jest twój podziemny labirynt, Boże, wobec naziemnego labiryntu
życia, w którym nas zamknąłeś
…?

Poniedziałkowy wieczór. Szarówka zasnuwa
ulice, na które wylega mrówczy tłum opuszczających biura ludzi. Samotna
kobieta w krótkim flauszowym płaszczu spodniach botkach zimowych i czapce
zamszowej, cała w odcieniach czerni szybkim krokiem idzie ruchliwą ulicą
w centrum Warszawy. Zasłuchana, obojętnie i nieuważnie przechodzi na światłach
na skos alei Jerozolimskich. Skręcający w prawo samochód na zielonym w
ostatniej chwili zdążył zahamować. Spojrzała zdziwiona, nie zwalniając
kroku. Jedna z wiel
u pułapek labiryntu
miasta. Ona jest nieuważna. Lecz i pułapki wciąż te same. Miasto jest jej
dziś obojętne. Nie widzi uroku Warszawy ośnieżonej i rozświetlonej światłami
latarń i haseł reklamowych, nie dostrzega wesołych iluminacji witryn sklepowych.
Przy
wołuje obrazy dalekiej Lizbony.
Tam mieszka Yan. Jego miasto jeszcze żyje pełnią życia o zmierzchu godziny
osiemnastej, który nie jest tam zapewne jeszcze zmierzchem. Warszawa w
poniedziałkowy wieczór gotuje się rychło do snu. Lizbona zamyka zmęczona
oc
zy długo po północy. Zapraszają restauracje
bary i kawiarnie. Może to miasto nie zasypia nigdy? Drzemie tylko czujnie,
z półprzymkniętymi powiekami śledząc brzeg oceanu…

Jakże chciałabym byś zabrał mnie stąd.
Może niczym nie różni się twój labirynt od mojego, może tyleż liczy pułapek
Lizbona, co Warszawa, ta sama zawiłość ulic i oślepiające neony, a jednak
…chciałabym byś odnalazł przejście do mojego labiryntu, pozwolił mi błądzić
z sobą po obcej mi Lizbonie…Brak mi ciebie…nawet nie wspomnę j
eszcze
twojego imienia, bo może …nigdy nie istniałeś…Może wszystko było snem.
Nasze spotkanie w niedzielę i wspólne bycie razem i wspólna noc razem i
miłość i ciepło twojego ciała i dotyk twoich rąk na moich udach…Wszystko
to dziś, gdy cię nie ma obo
k mnie,
zdaje mi się snem. Może to był tylko sen…Gdzie mi się zagubiłeś ….Yan?
Gdzie ja się tobie zagubiłam?

Lizbona półprzymyka powieki. Yan, wysławszy
jedynie przepraszający za swą nieobecność online, e-mail, opuszcza biuro
w poszukiwaniu restauracji, gdzie mógłby szybko zaspokoić głód. Warszawa
już drzemie. Drobna sylwetka kobiety wchodzi po schodkach do domu. Znika.
Mężczyzna wsiada do samochodu. Wkrótce jest w jednym z barów na wybrzeżu,
gdzie czekają go już przyjaciele z pracy. Szeroki widok na spokojne w tej
chwili uśpione morze, szeroki widok na odległe miasto. Ludzki gwar. Rozmowy.
Brak koncentracji i ciszy.

Zgubiłaś mi się Eurydyko…Jutro cię odnajdę.
Jutro zejdę tam, gdzie może jesteś, gdzie będę mógł usłyszeć jak mnie wzywasz.
Teraz gwar i nie słyszę nawet szumu morza…Jutro Eurydyko…

 


scena III
z s t ą p i e n ie

 

„Orfeo:Ye Gods, cruel Gods! pale inhabitants of Acheron
and
Hell; whose destructive hand, neither beauty nor youth could ever disarm
or withold, you have ravished from me my fair Eurydice, (O fell remembrance!)
in the bloom of her years. I will have her back again from you, ye barbarous
Gods! Courageous as the most intrepid heroes, I have even revolution enough
to go into your horrid realms to retrieve my spouse, my treasure.

Love:Love attends thee, Orpheus, Jove is moved with
pity at thy pangs. Thou are permitted to cross alive the flow waves of
the Stygian Lake. Thou are on thy way to the dark and dismal abyss. If
with thy voice thou can’st appease the furies, monsters and cruel death
thy beloved Eurydice shall then return with thee to light. „
„What said he? What have I heard? will then my Eurydice
be return’d again to life! Shall she again exist on earth! And after so
many racking torments, in that conflict of passion at the transporting
moment when she’s yielded me, must not I behold her? not press her to my
bosom? Unhappy spouse! What will she suppose! what think! I foresee her
furies, I perceive her tortures! My heart sickens at the thought, my blood
is froze by the idea. But I can – yes, I will, – I am revolved for the
greatest and most intollerable of my misfortunes is to be deprived of the
only object beloved by my soul. Ye Gods, ossiss me I accept the hard condition.”

[W.Gluck, “Orfeo ed Euridice”]


„Orfeo: Bogowie, okrutni
Bogowie, bladzi mieszkańcy Acheronu i Piekła, których niszczącej ręki ani
młodość ani piękno nie rozbroiło ani nie powstrzymało, odebraliście mi
moją piękną Eurydykę. (O, okrutne wspomnienie! ) w kwiecie wieku. Odbiorę
wam ją,
o tak barbarzyńscy bogowie.
Odważni, najbardziej śmiali herosi, mam nawet dość odwagi, by zejść do
waszego przerażającego królestwa, by odzyskać moją małżonkę, mój skarb.

Amor: Amor troszczy się
o ciebie, Orfeuszu, Jowisz współczuje twemu cierpieniu. Pozwala ci więc
przekroczyć fale Stygijskiego jeziora. Jesteś na drodze ku ciemnemu i ponuremu
piekłu. Jeśli swym głosem zdołasz uspokoić furie, potwory i okrutną śmierć,
Eurydyka powróci z tobą na światło dzienne.”

“Cóż on powiedział? Co
usłyszałem? a więc Eurydyka powróci do życia? Znów pojawi się na ziemi?
I po tak wielu cierpieniach, w tym konflikcie pasji, w pełnym uniesienia
momencie gdy mi ją zwrócono, nie mogę jej przytulić? przycisnąć do mojej
piersi? Nieszczęsny małżonku! Co ona pomyśli? Czego się
domyślać
będzie? Widzę już jej gniew, dostrzegam jej cierpienie! Moje serce jest
chore na tę myśl, moja krew ścina się na to wspomnienie. Ale mogę – tak,
zrobię to, jestem zdecydowany gdyż największe i najtrudniejsze do zaakceptowania
nieszczęście to utr
ata tej jedynej
ukochanej przez moją duszę osoby. Tak Bogowie,…… , przyjmuję twardy
warunek”

[tł.J.C.]

 

Dzwonek do drzwi. To zapewne Jan. Wejdzie
sam. Nie chciało jej się odejść od komputera, na którym pisała list.
– To ty, Janku? – zawołała z góry do wchodzącego
do przedpokoju przyjaciela. – A kto niby – odpowiedział z wyrzutem. Ty
leniu, nie chciało ci się nawet zejść po mnie do drzwi! – Ach, piszę sobie….i
widzisz! Już i tak się zgubiłam…- szepnęła rozczarowana. Dobrze. Dokończę
to późn
iej. Spoglądała niezdecydowana
na ekran, na którym wisiała wiadomość internetowa do Yana. Poczuła obecność
przyjaciela za plecami. Cicho wszedł na schody i spoglądał wraz z nią na
szeregi
liter. Wiedziała jednak, że może czuć się bezpieczna, nie znał angi
elskiego,
nie mógł zrozumieć treści zapisanych słów. Poczekam na ciebie w pokoju
– dotknął jej ramienia – zrobić kawę? – Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Tak, już kończę. Szybko skończyła list. „Wyślij”. Już. „Możesz bezpiecznie
zakończyć pracę” i czarny
ekran.

– Przepraszam cię, Janku. nie wiedziałam,
że przyjdziesz tak wcześnie. Pozostali pojawią się pewnie około dziewiątej,
tak? – Skinął głową, w zamyśleniu słuchając opery Glucka, której dźwięki
towarzyszyły jej cały dzisiejszy dzień – płyta była nastawiona na non-stop-
tak , że ona już niemal nie zdawała sobie sprawy z obecności tych dźwięków.
Ta muzyka stała się nieodłącznym elementem atmosfery tej soboty. …Mężczyzna
błąkał się w poszukiwaniu wejścia do głębin labiryntu. Odnalazł je wreszcie
i waha
się przed zejściem w dół. Widzi
prąd rzeki zapomnienia, łódź Charona, wie, że już czekają na niego Furie…
– Wyłączyć, Jan? – Nie, nie zostaw na razie, tylko przycisz odrobinę..
To jest ta historia, którą mi kiedyś opowiadałaś, nie? – Hmm – przytaknęła
,
zasłuchana.

Nie wiem gdzie jesteś Eurydyko. Zdajesz
się być tak odległa ode mnie a jednocześnie tak bliska. Pragnę cię i tęsknię
za tobą, a jednak nie mogę cię dotknąć. Zbyt wiele nas dzieli. Cała przestrzeń
piekła, cała przestrzeń labiryntu. Nie myśl, że nie boję się zejścia wgłąb.
To obcy dla mnie świat, labirynt pełen zaułków, do których ty już zapewne
przyzwyczaiłaś się…Potrzebuję twej pomocy. Wyjdź mi naprzeciw. Otwórz
mi swe ramiona. Powitaj mnie. Gdzie jesteś Eurydyko? Odezwij się, zawoł
aj
mnie po imieniu!

Jan, o czym tak dumasz? – wyrwała go z
zamyślenia, widząc jego niewidzący wzrok skierowany ku niej. – A, tak jakoś,
myślałem sobie jak to jest być w labiryncie i szukać samotnie ukochanej
kobiety, którą się kiedyś tam utraciło. Wyobraź sobie nagłe wejście w inny
świat, w inną rzeczywistość, o której nic nie wiesz, nie znasz jej pułapek,
nie znasz topografii, nikt nie poda ci współrzędnych, dzięki którym można
się posuwać do przodu. Błądzenie po omacku. W ciemności….

– Masz rację, dokładnie tak to sobie wyobrażam
i ja -przytaknęła.

– Widzisz, ja czuję się w ten sposób wówczas,
gdy ty surfujesz na necie. nie lubię tej wirtualnej rzeczywistości, nie
rozumiem jej – Wiem Jan – przerwała mu, lecz on ciągnął dalej.

– Wiesz, dla mnie to właśnie labirynt,
w którym ty zadomowiłaś już się, znasz jego zakamarki, a w którym ja gubię
się. Nieraz wołam cię kilka razy zanim wyjdziesz z tego swojego świata,
z wirtualnego labiryntu.. i wrócisz do mojej, no, naszej rzeczywistości

– Jan, Jasiu, przepraszam cię, nie wiedziałam,
że przyjdziesz tak wcześnie, nie weszłabym wówczas online… – spojrzała
na niego czule, próbując zbagatelizować sprawę, wiedziała jednak, że w
jego słowach było wiele racji. Zrobię lepiej kawy, mój Orfeo, o której
ty zapomniałeś, i już nie mówmy o tym.. Odnalazłeś już swoją Eurydykę –
uśmiechnęła się.

– Ach, już jest zresztą ósma, trzeba będzie
fruwać do sklepu po jakiś alkohol i „coś do”! Co kupujemy? Jaka to mówisz
miała być okazja? – puściła do niego oko.

– Twoje urodziny …

– 12 marca ! – wybuchnęli oboje śmiechem.
Była w końcu połowa lutego.

Kilkoro znajomych pojawiło się tuż po dziewiątej.
Zabawa była przednia. Rozmawiali, żartowali. Żubrówka z martini wprawiała
wszystkich w świetny nastrój. Około północy towarzystwo zaczęło się rozchodzić.
Ucichły rozmowy, przyciszono muzykę. W końcu pozostał jedynie Jan, którego
jej brat obiecał podrzucić samochodem do domu. Brat się jednak nie pojawił.
Minęła pierwsza, szumiało im jeszcze trochę w głowach. Paweł położył się
pod ko
cem na jej łóżku. Ogarnęła wzrokiem
pokój. Może trochę usunąć te zgliszcza? Szybkie sprzątanie, gary, rzut
oka z góry schodów ku czworokątowi przedpokoju na dole, ani żywej duszy.
Brat nie zamierzał najwyraźniej wracać. Komórka wyłączona na głucho. Położył
a
się obok Janka. w dresie. Usłyszała ciche – mogę się do ciebie przytulić?
– i poczuła jego ręce błąkające się po jej ciele. Miły był jego dotyk.
Jan zawsze był jej miły. Dziś najukochańszy przyjaciel, kiedyś mężczyzna,
którego kochała, a który wówczas tego nie dostrzegł, nie chciał dostrzec
może… Teraz, pragnąc jej, jej ciała, jej dotyku, fizycznego zbliżenia,
nieoczekiwanie dla nich obojga spełnił jej najskrytsze zagrzebane już w
pamięci dawne marzenia.

– Czy na pewno tego chcesz, Janku? – zapytała,
czując, że on pragnie i dąży do pełnego z nią zespolenia i spełnienia w
jej ciele.

– Tak.

– Wejdź więc…

[Początek]

[Akt I][Scena 1 (rozstanie)][Scena
2 (zagubienie)
][Scena 3 (zstąpienie)]

[ Akt II ][ Akt III
]