Chcesz otrzymać prezent?

Up for a gift?

Zapisz się do newslettera!
Subscribe!

    * Sprawdź na co się zgadzasz (Privacy policy)





    Moje drogie dziecko

    Moje drogie dziecko…

     

     

     

    1.

    Te fotele były tak szalenie wygodne, wygięte odpowiednio do
    ciała ludzkiego, niby leżanki, wyściełane ciemnoniebieskim
    materiałem. Gdyby nie chłód przestronnego pomieszczenia Anna
    byłaby zasnęła w kilka sekund. O dwa fotele dalej w przy samej
    szybie która oddzielała od przejścia do drugiej hali
    odpoczywał starszy mężczyzna, poza nim ani w pierwszym ani w
    drugim rzedzie nie było nikogo. Cisza i spokój. Czasami
    chrapanie młodzieńca o długich nogach, który wyciągnął
    się tuż za nią. Powieki opadały ze zmęczenia,
    powstrzymywała się jeszcze chwilę siłą woli przed
    zaśnięciem, ale sen był silniejszy. Śniła przez kilka
    sekund. Kilka sekund wystarczyło aby przyśnic ten dziwaczny
    sen, którego nie mogła później zapomniec. Za nic. To dziwne.
    Sny przecież zapomina się tak szybko. Ale nie ten.

    Usnęła znów. A przecież przysiadła tu jedynie na chwilę.
    W oczekiwaniu na niego. A przecież nie chciała już spac i
    śnic dalszego ciągu tego snu o makabrycznie snujących się
    wątkach z nią w roli głównej, w roli czarnego charakteru.
    Znów obudziła się wraz z głośniejszym chrapnięciem
    mężczyzny śpiącego na leżance za nią. Przykryła się
    kurtką po sam nos i zaczęła uważnie obserwowac przesuwające
    się leniwie po pasach startowych samoloty różnych linii
    lotniczych. Najbliższej szyby British Airways właśnie
    przyjmował pasażerów na pokład. Szeroki rękaw korytarza
    szczelnie przylegał do ściany samolotu. Obserwowała nie
    licząc minut. W pewnym momencie, spanikowana spojrzała na
    zegarek w komórce. Jeszcze dwadzieścia minut do umówionego
    spotkania z Faridem. Zawsze była za wcześnie. Nie znosiła się
    spóźniac i nie tolerowała spóźnialskich. Zawsze wolała być
    pół godziny wcześniej. W razie nieprzewidzianych okoliczności
    ? tłoku na drodze, zmiany planu odlotów. Mieli oboje
    całkowicie różne podejście do czasu. On wyluzowany, zawsze
    wkraczał na peron, wskakiwał do autobusu, przybiegał do bramki
    lotniczej w ostatniej chwili. Ona nie znosiła stresu przed
    podróżą, pośpiechu i obaw o spóźnienie, utratę
    połączenia. Na szczęście od kilku lat już podróżowali
    niezależnie od siebie. Jeśli podróżowali razem, każde z
    nich, zabiegane, zajęte własnymi sprawami przybywało na
    spotkanie przed podróżą samodzielnie. Pamiętała jednak te
    lata na początku ich związku, gdy ona zawsze wolała
    podróżowac z nim. W jego towarzystwie. On rezerwował loty i
    kupował bilety online. W ostatniej chwili. Jego system
    sprawdzał się, był efektywny. Ceny biletów przez niego
    zakupionych zawsze były niższe od tych które ona zdołała
    wyszukac online. Poddała się w końcu. Do dziś on kupował
    bilety. Jeden email z prosbą i dokładnymi datami. Nie zdarzyło
    się, aby zapomniał. Wiedziała, że może na niego liczyc. A
    jednak podróżowanie niezależne było zdrowsze. Przyniosło
    odpreżenie i spokój umysłu obojgu. Choc ona nie mogła
    pogodzic się początkowo z myślą o samotności przed i w
    trakcie podróży, on nie mógł przełknąc myśli o jej
    samotnych wypadach i niezależności, o wszystkich tych
    przystojnych podróżujących flirciarzach, których znał jak
    nikt. Czyż nie należał do tego samego rodzaju ? podróżnych
    uwodzicieli – jak mówiła sama?

    Podniosła się. W oddali usłyszała głos kobiecy
    zapowiadający otwarcie bramki dla lotu do Nowego Jorku. A jego
    jeszcze nie było. Nie zdążą się zapewne nawet wspólnie
    napić herbaty. Anna założyła lekki płaszczyk, mały zgrabny
    plecaczek który zastępował jej torebkę ? nawyk od lat,
    który wpoiła sobie pod wpływem rady jej ulubionego ?lekarza
    od kości". Wciąż słyszała jego uwagi ? proszę nie
    nosić nic na jednym ramieniu. Proszę nosić podkładkę pod
    prawą stopą. Nie jest pani przecież już dzieckiem. Ile razy
    można panią strofować, pani Anno! – Kochany stary profesor,
    który wszystkich bez wyjątku pacjentów traktował jak
    niesforne dzieci.

    Anna skierowała się nieco ociężale w kierunku małej
    kafejki Nescafe tuż obok sali z wygodnymi leżankami. Lotnisko
    Heathrow było jej ulubionym. Znała je jak własną kieszeń,
    dziś jednak czuła się trochę zdezorientowana i zagubiona.
    Usadowszy się już przy jednym ze stolików, zamówszy kawę z
    mlekiem, bez cukru, zdała sobie sprawę, że nie ma apaszki.
    Musiała zostać na leżance. Wróciłą się po nią,
    pozostawiając na krześle płaszczyk, walizkę na kółkach i
    torebkę biorac z sobą. Jest! Cienka jedwabna wiśniowa apaszka
    zsunęłą się pod siedzenie. Wracając do stolika i stygnącej
    kawy Anna dostrzegła już z odległości kilku kroków
    machajacego do niej i uśmiechającego się Farida, który stał
    przy ladzie zamawiając z pewnością również chai, herbatę z
    mlekiem.

    – Witaj kochanie. Źle wyglądasz. Coś nie tak? ? przywitał
    ją czule dotykając jej dłoni. Nigdy nie przyzwyczaiła się do
    jego azjatyckiej natury i nawyków, które nie pozwolały mu na
    wyrażenie czułości wśród obcych. Jej, Polce, która już w
    dzieciństwie przeniosła się do Anglii, przyzwyczajonej do
    otwartej i przyjaznej kultury europejskiej brakowało
    pocałunków na powitanie, tych intymnych dotknięć policzka i
    zapachu jego dezodorantu i after shave, blisko, tuż przy jej
    twarzy, włosach, ciele. Brytyjskie zimne maniery były jej obce,
    podobnie jak muzułmański, zdystansowany i chłodny styl bycia,
    który wyraźnie zaznaczał odmienność płci. To, co
    akceptowała w środowisku muzułmańskim Pakistanu i krajów
    arabskich, tego nie potrafiła przyjąć w otoczeniu europejskim.
    Przeszkadzała jej ta dwulicowość, ta hipokryzja, ta gra,
    którą grała jako Europejka, żona muzułmanina. A przecież
    tyle lat już minęło i przyzwyczaiła się do kompromisów, do
    tajemnic i układów. Akceptowała życie takim jakie jest, nie
    miała złudzeń. Już nie. Marzeń też już nie miała. Tylko
    sny.

    – Dziś kilkakrotnie śnił mi się ten sam sen. Jakby
    historia w odcinkach. Obudziłam się o piątej. Gwałtownie.
    Wtedy po raz pierwszy widziałam tę scenę ? siebie samą
    trzymającą na rękach niemowlę. Zostawiłam je na chwilę.
    Sekundy mijały jak godziny. Usłyszałam płacz za plecami.
    Dziecko spadło z łóżka. Pamiętam własne przerażenie. Ten
    horror. Tę dezorientację. Przytuliłam je do piersi i zaczęło
    ssać. Dalej nic. Obudziłam się. Wstałam. Bałam się, że
    jeśli przyłożę jeszcze raz głowę do poduszki sen snuć
    będzie się dalej. I rzeczywiście. Ale wiesz. Dopiero tu, o tam
    ? wskazała ruchem podbródka, na leżankach, przyśniłam ciąg
    dalszy. Och, jeszcze bardziej przerażający.

    – Jesteś przemęczona. Nie możesz tyle pracować. To ten
    projekt, który cię wykańcza, stąd te absurdalne sny.

    – Dlaczego uważasz że absurdalne? Nie sądzisz że to są
    jakieś sygnały ze strony mojej podświadomości? Jakieś
    utajnione, usunięte w cień pragnienia.

    – Co masz konkretnie na mysli Anno? ? spojrzenie zimne i
    ostre Farida sprawiło, że Anna postanowiła zmienić temat,
    żałowała, że opowiedziała mu sen. Och, żałowała, że po
    raz kolejny poruszyła temat, nad którym dyskusja kończyła
    się zawsze w ten sam sposób. Oboje wiedzieli, że dotknęli
    tematu tabu, który już od miesięcy nie pojawiał się w ich
    rozmowach. Odkąd Anna zrezygnowała z kłótni. Odkąd
    przyjęła jego warunki kilka lat wcześniej.

    – Nic nie mam na myśli. A jak tam dzieci? Zdrowe? Wszystko w
    porządku? Tak dawno ich nie widziałam.

    – Tak tak, wszystko w porządku. Wczoraj odprowadziłem Rabię
    na samolot do Houston. Będę się z nimi widział za tydzień.
    Masz może ochotę przyjechać?

    – Nie, nie. ? Anna spłoszona zastanawiała się jaki powód
    podać odrzucenia propozycji. Czy nie wiedział, jak trudno było
    jej utrzymywać dobre relacje z Rabią? Nigdy nie starał się
    jej zrozumieć. Zawsze tylko zarzucał jej egoizm tymczasem? Eh,
    znów rozczulała się nad sobą. ? Nie wiesz, może innym
    razem. Czas mam ściśle zaplanowany. Ale dziękuję za
    propozycję. Pozdrów ją ode mnie. Chodźmy już może.
    Odprowadzę cię do bramki. Twój lot jest kilkanaście minut
    przed moim. Już trzeci raz proszą spóźnialskich o zgłoszenie
    się do odprawy.

    – Jeszcze zdążymy. Spokojnie. W każdym razie chciałbym,
    abyś uważała na siebie. Masz już rezerwację w Days-In. Tu
    są twoje dane ? Farid podał jej kartkę z wydrukiem rezerwacji
    hotelowej. ? O której będziesz dokładnie w Pensacola?
    Dwudziesta druga dziesięc. Dwa połączenia. Tak mi przykro
    kochanie, że nie udało mi się załatwic nic lepszego. ? Farid
    wpatrywał się przez dłuższą chwilę w jej bilet. – Zadzwoń
    do mnie po przylocie. Na komórkę. Jutro zainstaluję linię 212
    w biurze. Dopiero jutro. Ja będę w Stanach w samo południe.
    Dobrze możemy iść ? Farid jednym łykiem dopił swoją kawę
    z mlekiem. Wstał, rozejrzał się i jego wzrok spoczął na
    widocznym w oddali biurze British Airways. ? Wiesz, zajrzyjmy
    jeszcze na chwilę do Brytyjczyków. Nie ma kolejki. Jestem
    pewien, że tego sama nie zrobisz po przylocie do USA. Pokaż mi
    swój bilet. ? Farid szybkim ruchem podał oba bilety swój i
    Anny obsługującej biuro british airways młodej kobiecie w
    podobnym do stuardessowskiego granatowym uniformie z czerwonym
    akcentem koszuli i apaszki.

    – Oboje państwo zyskują dodatkowe tysiąc punktów. Proszę
    oto aktualny stan konta w systemie Miles Away. Wkrótce mogą
    państwo liczyc na darmowy lot. ? uśmiechnęła się szeroko
    obsługująca

    – Dziękujemy ? oboje skierowali się ku bramce lotu do
    Nowego Jorku. Stuardzi przyjmowali na pokład kilka ostatnich w
    kolejce osób. Anna stanęła z dala i spoglądała w milczeniu
    na Farida, jego sylwetkę postawną wysoką, jego powiększający
    się z każdym rokiem brzuszek osoby spędzającej wiele godzin
    przed komputerem. Ostatnio przecież cały swój czas
    poświęcał otwartej przed trzema laty firmie
    informatyczno-telekomunikacyjnej, której nowe biura powstawały
    jak grzyby po deszczu w nowych wciąż lokalizacjach na całym
    świecie. Coraz rzadziej pojawiał się w szpitalu, który
    założyli wspólnymi siłami w Karachi. Coraz rzadziej
    przyjmował pacjentów. Interesowały go jedynie przypadki
    najtrudniejsze, szczególne. Pozostałe pozstawiał uczniom i
    kolegom. Nie opuszczał jednak żadnego z sympozjów naukowych i
    lekarskich. Nie odrzucał żadnego zaproszenia na konferencje
    medyczne. Jedna z nich odbywała się właśnie w Nowym Jorku.
    Farid wręczył właśnie jako ostatni bilet stewardessie i
    zamiast podążyć grzecznie korytarzem na pokład, odwrócił
    się jeszcze do niej i rzucając kilka słów wyjaśnienia
    obsłudze ruszył ku Annie.

    – Kochanie, uważaj na siebie. Będę za tobą tęsknił i
    czekał na ciebie w Nowym Jorku. Aha, pamiętaj ? tylko Toyota,
    nie wypożyczaj nic innego. ? dotknął delikatnie jej włosów
    i rąk, dostrzegła błysk czułości i pożądania w jego
    oczach. Tak lubiła te ciemne oczy, te zmrużone powieki i
    długie rzęsy uwodziciela. ? I love you baby.

    – Ja też cię kocham ? odpowiedziała przekornie po polsku.
    ? idź już. Czekają.

    Została sama. Spoglądała jeszcze przez chwilę na
    krzątającą się obsługę bramki, na zamknięte już po chwili
    drzwi, które przed chwilą prowadziły na pokład samolotu do
    Nowego Jorku. Zapowiadali lot do Pensacola. Spóźniony
    dziesięć minut. Ruszyła w kierunku swojej bramki myśląc o
    czekającej ją podróży, o pogodzie w Pensacola. Zapowiadali
    upalne lato. Floryda przywita ją zapewne słońcem, jak zawsze.
    Nie pojawiała się tam przecież nigdy porą zimową. Nigdy w
    pełni lata, gdy upał nie pozwalał opuszczać przez większą
    część dnia zacienionych ścian domu. Lubiła Alabamę i
    Floridę wiosną, która przypominała europejskie lato. Ale
    dlaczego on zawsze musiał być tak zasadniczy i tak? okrutny.
    Och, jak mogła kochać mężczyznę o tak apodyktycznym
    charakterze? Ale te jego oczy. I dotyk, delikatny i czuły,
    intymny. Nie wierzyła, aby jakikolwiek inny mężczyzna mógł
    być bardziej męski i kobiecy jednocześnie. Androgyn! ?
    zaśmiała się nagle głośno ? przednia myśl. Genialna. Mój
    ukochany androgyn. Dobry temat na książkę. A może powinnam
    pójść w ślady pani Nydell pisząc Zrozumieć Hindusów! Oh,
    powstałaby chyba raczej groteska! Pastisz.

     

     

     

    2.

    Frank obudził się tego ranka wcześniej , otworzył oczy i
    spojrzał na zegarek. Była piąta. Za godzinę miał wstac i
    przygotowac się do wyjścia do pracy. Spojrzał na żonę,
    która spała odwrócona do niego tyłem. Poruszyła się i
    przekręciła na wznak. Usłyszał ciche świstanie. Westchnął.
    Nie lubił odgłosu żoninego chrapania. Mógł dotknąc ją
    lekko, przyzwyczajona obróciłaby się znów odruchowo na bok.
    Ten ranek jednak rozpoczął się jakoś inaczej. Nie nie działo
    się tak jak zwykle. Frank nie wiedział jeszcze na czym
    polegała jego odmiennośc, postanowił jednak po cichu wstac i
    ubrac się. Skrzypnęło łóżko. Odwrócił się. Nie. Ona
    wciąż spała, nie drgnęła nawet na dźwięk jego ruchów i
    potem szurania w kierunku drzwi kuchennych. Zdjął z krzesła
    wczorajsze poplamione dżinsy i wczorajszą niezbyt już
    świeżą koszulę w ciemnozielone kraty i wyszedł. Spodziewał
    się odnaleźc parę skarpetek w łazience, gdzie zostawił je
    poprzedniego dnia, aby wyschły po ręcznym przepraniu. Po chwili
    siedział już przy stole sącząc powoli stygnącą szybko
    herbatę i wpatrując się otępiale w okno. Słońce stało już
    dośc wysoko. Co chwila spoglądał na wiszący nad kredensem
    zegar. Nie było jeszcze szóstej. Dlaczego obudził się
    wcześniej. Coś się śniło. Tak, to była ona. Znów za nią
    tęsknił. Minęły już dwa tygodnie odkąd widzieli się po raz
    ostatni.

    Nie był głodny. Nie tknął chleba, nie miał ochoty na
    mięso. Po chwili gwatłownym ruchem wstał, chwycił kanapki,
    które przygotowała mu Angelica poprzedniego wieczoru i
    wyszedł. Trzasnęły cicho drzwi. Stara furgonetka stała przed
    domem. Wsiadł, odpalił silnik, nastawił ulubioną stację Home
    country i sięgnął po papierosy. Otwarta paczka zawsze leżała
    w zagłębieniu obok drążka biegów. Nie palił dużo. Starał
    się odzwyczaic, dlatego nigdy nie nosił fajek przy sobie. Jeden
    papieros, w czasie jazdy, to co innego. To uciszało nerwy.
    Odsuwało natrętne niepotrzebne myśli.

    Wyjechał na ulicę, nie zastanawiając się nawet dokąd
    jedzie. Jak to dokąd? Dokąd mógł jechac, ta droga wiodła go
    zwykle w stronę Mobile, gdzie znajdował się warsztat Billa.
    Wiodła go też do niej. Dokąd więc jechał? Skręcił w lewo.
    Kilometr dwa i ukazac miał się jej dom. Za nim jeszcze kilka
    kilometrów rozwidlenie. Drogi rozchodziły się i szersza
    dawała możliwośc wyjścia na międzystanówkę i stamtąd już
    prosto mknęło się setką do Mobile, do stolicy stanu Alabama.
    Tam stał nowoczesny garage, w którym pracował. Dostał tę
    pracę kilka lat temu. Nie mógł narzekać. Nie było to zbyt
    blisko, potrzebował około godziny aby dojechać na miejsce, ale
    pensja była odpowiednia i warunki pracy również. No i Bill
    był równy facet. W radio zabrzmiała właśnie jedna z
    ulubionych jego melodii. Zaczął towarzyszyc jej gwizdaniem,
    rozmarzył się i przycisnął mocniej pedał gazu.
    Dziewięcdziesiąt mil na liczniku. Wokół ani żywej duszy. Za
    wcześnie. Poczuł nagle ściskanie w żołądku. Kanapki. Miał
    jednak ochotę na filiżankę mocnej kawy. Tu będą mieli jak
    zwykle tę aromatyczną kawę. Frank wjechał na parking i
    wszedł do kafeterii. Niewielu klientów jeszcze o tej godzinie.
    Dwu znajomych kierowców na prawo, w części dla palących. Po
    drugiej stronie, w kącie przy oknie jakaś drobna sylwetka
    blondynki, pochylonej nad stołem. Pusto. Frank zamówił kawę,
    grzanki i jajecznicę na bekonie. Niewiele myśląc usiadł po
    przeciwnej stronie dużej sali, tak, że mógł obserwować
    młodą nieznajomą. Kim była? Nie stąd. W Atmore i okolicach
    znał przecież niemal wszystkich. Nie odrywała wzroku od
    kartki, zawzięcie coś pisząc w notatniku. Popijąc kawę
    drobnymi łykami. Piętnaście minut nie minęło, wezwała
    kelnerkę, zapłaciła rachunek i złożyła zeszyt gotowa do
    wyjścia. Miła twarz, regularne rysy. Bardzo ładna kobieta,
    uroda nietypowa tutaj, jakby nie amerykańska. Była obca. Po
    chwili już jej nie było. Bill skończył śniadanie zapłacił
    i wyszedł. Na parkingu obok niego dwa trucki, a w pewnym
    oddaleniu elegancka terenowa toyota. Land Cruiser, na którego
    niewielu w tych okolicach było stać. Wiedział, że to jej
    samochód. Jej sylwetka majaczyła zresztą wewnątrz wozu,
    schylona. Dlaczego jeszcze nie odjechała? Zastanawiał się co
    przydarzyc się mogło temu jednemu z nowszych modeli
    japońskich.

    – Dzien dobry. Jak mogę pomóc. Zabrakło pani benzyny? Mam
    tu cały kanisterek. Mogę wspomóc.

    – Nie nie, wie pan. To jest dziwne. Zostawiłam tu wóz przed
    barem, tak jak zwykle, na hamulcu ręcznym. Wie pan, odruch,
    zawsze to robię.

    – No i?.

    – Hamulec nie działa. Nie rozumiem?

    – Hmmm. Dziwne. Nowa toyotka, prawda?

    – Och, to nie moje auto. Z wypożyczalni. Nie pamiętam roku
    produkcji ale tak, chyba dość nowe. Jest ubezpieczone. Ale co
    się mogło stać?

    – Wygląda na to, że układ hamulcowy siadł. Mogę zajrzeć?

    – Oczywiście proszę. ? Frank roześmiał się spoglądając
    na zdezorientowaną minę Anny ? No tak, po prostu zablokowały
    się pani hamulce. To się rzadko zdarza, musiała pani,
    przepraszam za bezpośredniość, nadmiernie przy nich
    manipulować. Sam nie wiem. A jak szybko pani jechała przed
    postawieniem wozu tu na parkingu?

    – Szybko.

    – I ten hamulec ręczny? Może zresztą wcześniej coś było
    nie tak. Proponuję, aby przejechała się pani ze mną do
    warsztatu. To nie jest daleko. Tam wezwiemy kogoś od nas i
    ściągną wóz do warsztatu. Wziąłbym tę toyotkę na hol, ale
    w tym przypadku nie jest to bezpieczne. Ma pani kartę AAA?

    – Ale może ja poczekam tutaj. Tak będzie szybciej. Tak,
    jestem członkiem AAA. Pan dla nich pracuje?

    – Tak. Nasz warsztat jest autoryzowanym przez nich punktem
    napraw.

    – Och, świetnie. Jak dobrze, że na pana trafiłam. Cóż, to
    może zadzwońmy. Nie mam amerykańskiej komórki. Mam kartę.

    – Ja mam służbową. Proszę zgłosić ? Frank podał jej
    telefon podając jednocześnie wizytówkę warsztatu, w którym
    pracował ? proszę poprosić aby ściągnęli wóz do nas. Na
    I-65 Service Road. Mobile. Poczekam z panią aż przyjadą. Nie
    spieszy mi się. Zaczynam pracę dopiero za godzinę.

    – Ah tak. To może wejdźmy jeszcze do baru, stawiam panu
    kawę za pomoc.

    – Dobrze. Chodźmy. ? Frank poczuł się nagle trochę
    niezręcznie, poczuł, że musi jej wytłumaczyć, wyjaśnić

    – Przepraszam, ja nie chciałem się narzucać. Muszę coś
    wyjaśnić. Wie pani, tu jest warsztat autoryzowany AAA w
    Pensacola, jest ich kilka, a jednak chciałem aby przyjechała
    pani do nas. Może mi pani zaufać, a tam, nie wiadomo na kogo
    pani trafi. Różnie bywa prawda? ? Frankowi plątały się
    słowa, i czuł że jego wywód jest coraz mniej logiczny i
    wiarygodny. Anna uśmiechnęła się dostrzegając jego
    nieporadność.

    – Ależ niech się pan nie tłumaczy! Nawet jeśli mnie pan
    podrywa, albo miał pan ochotę na chwilę rozmowy z nieznajomą
    o dziwacznym akcencie, nie wezmę panu tego za złe. Gdyby tak
    było, nie zaprosiłabym pana na kawę. Cóż, przyznam szczerze,
    że rzadko zdarza mi się rozmawiać z osobami takimi jak pan.
    Lubie takie przypadkowe historie. Lubię poznawać nowych ludzi.
    Nowe typy ? niechże się pan nie obrazi ? nowe typy osobowe,
    które pozwalają mi wzbogacić moją galerię postaci, moją
    wiedzę o ludzkich charakterach. To niezbędne podczas pisania.
    Och, ma pan taką śmieszną minę. A ja jestem okropna i
    cyniczna. Przepraszam. Jaka kawa dla pana? ? Anna ucięła
    wywód na widok podchodzącej do stolika kelnerki

    – Ja poproszę z ekspresu z mlekiem.

    – Dla mnie też mała, z mlekiem. Wracając do tematu
    samochodu i warsztatu, wiem, że jest warsztat w Pensacola.
    Mieszkałam tu kiedyś kilka lat temu. Ale i tak miałam zamiar
    udać się do Mobile. Jest mi to całkowicie na rękę. Mam
    nadzieję tylko, że naprawa nie potrwa zbyt długo. Mam dziś po
    południu spotkanie z przyjaciółką. Promuje swoją nową
    książkę. Tak dawno nie widziałyśmy się. Och, wieki! Po
    jutrze zaś ruszam do Nowego Jorku. Czy sądzi pan, że dwa dni w
    warsztacie wystarczą? Mam nadzieję, że mi pan pomoże ? Anna
    spojrzała na niego spod oka, wzrokiem niewinnego dziewczątka,
    jakim na pewno nie była. Frankowi zrobiło się gorąco. Nigdy
    nie wiedział jak zachować się wobec kobiety, która
    przewyższała go sprytem. Przecież nie wyglądała na
    kokietkę. Była urocza i naturalna. A jednak było w niej coś,
    co nie pozwalało oderwać wzroku. Zgramna niska szczupła o
    harmonijnych kształtach, długich rozjaśnianych prostych blond
    włosach, przypominała te Rosjanki, które poznał kiedyś w
    barze w Mobile.

    – Oczywiście, spróbujemy to załatwić jak najszybciej.
    Porozmawiam z szefem.

    – Dziękuję?

    – Frank, przepraszam, nawet się nie przedstawiłem

    – Anna, miło mi.

    – A więc Frank, pracujesz w Mobile, ale mieszkasz tu, w
    Atmore?

    – O nie, w Pensacola. Miałem tu coś do załatwienia, ale to
    mało istotne. Załatwię to po południu.

    – Rozumiem. Jesteś żonaty?

    – Tak. Od wielu lat. Żona ma na imię Angelika. Pracuje w
    szpitalu. I w przedszkolu, dorywczo. Pomaga przyjaciółce.
    Angelica uwielbia dzieci.

    – Hmm? macie własne?

    – Nie.

    – My też nie mamy. Nie chcieliśmy.

    – Angelika bardzo chciała mieć dziecko, ale są jakieś
    komplikacje.

    – Leczy się?

    – Tak, chyba tak. ? Anna próbowała wyobrazić sobie postać
    Angeliki. Nie mieli dzieci. Frank zachowywał się dziwnie. Nie
    do końca potrafił się zrelaksować w towarzystwie kobiety.
    Zupełnie jakby kobiety pociągały go, a jednocześnie jakby
    się ich bał, obawiał. Nie chciał skrzywdzić? Czuł się
    winny. Czyżby interes który można było załatwić po
    południu w Atmore był również kobietą? Coś w zachowaniu
    Franka było aż nazbyt nienaturalne. W sposobie w jaki mówił o
    Angelice Anna dostrzegała czułość zmieszaną ze smutkiem i
    rozczarowaniem. Nie, to było coś innego. Rezygnacja. Żal?
    Poczucie winy? Ile takich par spotkała już w czasach, gdy
    pracowała dorywczo w szpitalu w Karachi? Niedomówienia, strach
    rozczarowanie i poczucie winy. Większośc takich związków
    rozpadała się po kilku latach. Niepłodność była
    bezwzględnie istotnym powodem rozwodu. Zwłaszcza w Pakistanie.

    – Na jak długo pani przyjechała do Stanów? Och, to znaczy.
    Czy dobrze zrozumiałem, że Państwo tu nie mieszkają?

    – Nie, mieszkamy z Faridem w Londynie. Frank, mów mi po
    imieniu, proszę.

    – Dobrze

    – Przyjechałam w odwiedziny do przyjaciół, szczególnie do
    Suzanne, która ma tę promocję. Wspominałam już.
    Uczestniczyłyśmy kiedyś wspólnie w warsztatach literackich w
    Atlancie. Emocjonujące doświadczenie. Suzanne wkrótce potem
    zdołała wydać swoją pierwszą książkę. Zajmuje się też
    malarstwem i instalacjami. Mnie zawsze najbardziej interesowała
    kaligrafia. Mimo wszystko jednak są to pokrewne dziedziny
    sztuki. Ale dosyć. Za dużo mówię o sobie.

    – Ależ nie. To ciekawe. Prowadzi pani, prowadzisz Anno
    zupełnie inne życie, odmienne od mojego. Moje jest monotonne i
    nudne. Nigdy nie byłem dalej niż w Nowym Jorku.

    – Nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie. Ja jadę do Nowego
    Jorku po jutrze. Mąż będzie tam czekał. W tej chwili trwa
    sympozjum medyczne World Congress of Fertility and Sterility, na
    które został zaproszony aby wygłosić wykład.

    – Przepraszam, ale nie pamiętam imienia męża ? Farid?

    – Tak, Farid Ahmed. Jest doktorem medycyny. Ginekologiem.

    – Tak? Słyszeliśmy o nim z Angeliką, a raczej to ona
    mówiła mi o nim. Jest specjalistą w swojej dziedzinie,
    nieprawda?

    – W istocie. ? Anna zdawała się trochę rozczarowana
    faktem, że rozmowa zeszła na temat, o którym nie miała ochoty
    rozmawiać. Była wciąż pod wpływem wczorajszych dyskusji z
    Suzanne. Nie spały wiele, całą noc spędzając na rozmowach o
    dawnych czasach, wspomnieniach i planach na przyszłość, o
    tekstach wydanych i tych, które starały się wydać, o
    projektach ekspozycji i odczytów.

    – Chodźmy Anno, człowiek z serwisu właśnie się pojawił.
    ? Frank pozostawił banknot na stole, płacąc rachunek za
    obojga, mimo protestów Anny. ? To ty jesteś gościem w moim
    kraju. Ja zapraszam.

    – Niech tak będzie. Być może będę jeszcze miała okazję
    się zrewanżować.

    3.

    Zmierzch zaskoczył go w połowie drogi do domu. Do Pensacola
    jeszcze kwadrans, może nieco dłużej. Zaczynało padać. Frank
    zdjął delikatnie nogę z gazu. Wóz zwolnił do
    sześćdziesięciu mil na godzinę. Ostatecznie dlaczego miałby
    się spieszyć. Za późno było na odwiedziny u Jane. Minie
    kolejny tydzień bez niej, bez jej czułych delikatnych dłoni,
    bez jej cichego głosu. Mówiła zawsze półtonami, jakby bała
    się naruszyć ciszę ? tak mówiła ? ciszy nie należy
    naruszać. Ciszę trzeba szanować. Godziny spędzone z nią
    były chwilami odprężenia. Ona nie zadawała pytań. Nie
    musiał mieć przygotowanego zestawu prawidłowych odpowiedzi
    przed spotkaniem z nią. Jane była zawsze taka sama. Cicha
    spokojna, niewidoczna. Może inni nazwaliby ją oportunistką,
    nudziarą, ale dla niego była istotą kobiecości. Ona powinna
    nosić imię Angelika. Czy to nie zabawne, że nosiła je jego
    żona, która i wyglądem i osobowością daleka była od
    anioła. Jej wysoka postawna sylwetka, jej energiczne ruchy,
    wyniosły podbródek, wyraźnie rysy twarzy to były znamiona
    pani domu, gospodyni, która zawsze nieco podniesionym głosem
    wyrażała opinie, niezaleznie czy tematem była kuchnia polityka
    czy religia. Łagodność kryła się w odrobinę zbyt okrągłym
    kształcie twarzy, w jej uśmiechu który unosił niezanacznie
    górną zmysłową wargę i pokazywał białe piękne zęby, w
    ciemnych lokach hiszpanki której dziadkowie zamieszkiwali
    Meksyk. Jej kształty kobiece, w które hojnie wyposażyłą ją
    natura, tak wyraźnie mówiły, że ta kobieta powinna być
    matką. Może być matką. A jednak nie mogła. Komplikacje po
    przejściach gruźliczych pozbawiły ją możliwości
    zapłodnienia drogą naturalną. Frank nie znał się na tych
    sprawach. To były jej sprawy. Angelika zawsze sama chodziła z
    wizytą do lekarza, na badania, testy i konsultacje. Nigdy nie
    pozwoliła, aby poznał szczegóły jej dolegliwości. Wstydziła
    się, czy po prostu uważała, jak jej matka i babka, że nie są
    to sprawy o których dyskutować należy z mężczyzną, skoro
    problem dotyczy kobiety. Nie potrafił jej jednak wybaczyć tej
    ciszy, tych dni pełnych ciężkiego milczenia gdy wracałą
    przygnębiona po jednej z cyklicznych wizyt u ginekologa.
    Dlaczego nie chciała się zwierzyć. O ileż łatwiej byłoby
    jej. I jemu. Nie był pewien, a jednak zdawało mu się, że ich
    małżeństwo stało się tak puste i monotonne w momencie, gdy
    ona zamknęła się w sobie. Pamiętał ją inną. Była otwarta.
    Rozmawiali. Dzieliła się z nim swoimi przemyśleniami. Rozmowy
    z nią pod wieczór, w sypialni, w łóżku, były chwilami na
    które czekał. Tak niemal jak na seks i zaspokojenie. Kiedyś
    była prawdziwą Angeliką. Zmieniłą się. Nie pamiętał już
    kiedy. Zamknęła w sobie. Szczelnie. Nie potrafił jej
    zrozumieć. Zrezygnował. Czy nie widziała jednak tej pustki
    pomiędzy nimi dwojgiem? Czy była jakaś szansa na uratowanie
    tego małżeństwa. Jane nie mówiła ani słowa. A jednak on sam
    myślał już tyle razy o rozwodzie. Jak mógł ją jednak
    zostawić? Jak mógł odejść po tylu latach. Kochali się
    przecież , kiedyś. Jak mógł zapomnieć o tamtych chwilach.

    Brent Lane, skręt w lewo. W domu świeciło się tylko jedno
    światło. Angelika czekała zapewne na niego w kuchni.
    Wiedział, że będzie czekała z obiadem. Dochodziła
    dziewiąta. Został dłużej w warsztacie, chcąc przyspieszyć
    naprawę toyoty. Pozostał jeden dzień. Nie był pewien, czy
    zdołają dotrzymać obiecanego terminu. Anna chciała wyjechać
    w środę.

    – Witaj kochanie. Nie musiałaś na mnie czekać. Trzeba było
    takiego łobuza jak ja ukarać zimną kolacją. ? Frank
    podszedł do Angeliki i uśmiechając się żartobliwie
    pocałował ją w policzek. Odgarnął włosy, i założył za
    ucho. Niesforne wymykały się jednak i opadały na czoło. Tak
    lubił zapach jej ciemnych włosów. W dotyku sztywne,
    niesfornie, chaotycznie splatały się w male wałeczki i
    opadały wedle własnego widzimisię. Były kwintesencją jej
    natury. Angelika odsunęła powoli jego dłoń i poprawiła sama
    niesforny kosmyk.

    – Siadaj proszę. Zaraz podam. Jak tam w pracy? ? starała
    się być miła, choć czuł drganie w jej głosie, które
    równie dobrze mogło być przejawem zmęczenia jak i
    rozgorycznia, rozżalenia i smutku.

    – Dobrze, nie mogłem jednak przyjechać wcześniej. Mamy
    dodatkowe nieprzewidziane zlecenie. Na po jutrze wóz musi być
    gotowy. Zostałem dłużej. Podobnie john i Stephan. Jutro
    będzie tak samo.

    – Ah tak. Rozumiem. Przyzwyczaiłam się kochanie. ? Frank
    usłyszał ukrytą zjadliwość w jej głosie.

    – Nie musisz być złośliwa Angel. Praca to praca. Nic nie
    poradzę, sama wiesz.

    – Dobrze. Skończmy tę bezsensowną dyskusję i chodźmy
    spać. Włóż naczynia do zlewu jak zjesz.

    – Angeliko. Chodź, usiądź jeszcze na chwilę koło mnie.
    Mam ci coś do opowiedzenia. ? uśmiechnął się tajmniczo i
    zaczął opowiadać historię spotkania Anny, pomijając chwile
    wspólnej dyskusji przy kawie i nie wspominając dokładnego
    miejsca przypadkowego spotkania. Angelika słuchała uważnie.
    Gdy usłyszała jednak, że Frank nie próbował nawet zagadnąć
    Annę o długość pobytu jej męża w new yorku oraz
    możliwość umówienia się na wizytę, oburzyła się i
    zaczęła skarżyć na jego niezręcznośc, na jego
    nieporadność.

    – Frank, to była wspaniała okazja. Taka może nam się już
    nie trafić. Ty nic nie wiesz. Ty nie rozumiesz! Dr Farid niemal
    nie przeprowadza już zabiegów, nie zajmuje się pacjentami.
    Jeździ tylko na te swoje sympozja, a ja potrzebuję specjalisty
    i pewnej ręki. ? Frankowi zdawało się, że Angelika za
    chwilę wybuchnie płaczem, zaleje się łzami , ona jednak
    kontynuowała cała podniecona, wzburzona. ? Ja potrzebuję
    lekarza, który postawi prawidłową diagnozy, a taką myslę
    tylko on jest w stanie postawić. Ostateczną. Liczę na to, że
    jutro załatwisz tę sprawę z jego żoną. Och, ale jak
    mogłeś? Żeby nawet nie zapytać. Nie wspomnieć o mnie.

    – Ależ wspomniałem. ? Frank zaczynał się denerwować.
    Dobry humor prysł – Ale szczegóły? Czy kiedykolwiek
    powiedziałaś mi cokolwiek na temat swojego stanu? Co ja wiem?
    Co ja wiem? Nic, zero, jestem mało ważny w całej tej sprawie
    bezpłodności!

    – Frank. Nie mów tak. Wiem to moja wina. Próbowałam ci
    powiedzieć, ale nie potrafię. I jest to dla mnie trudne. Wiesz,
    słysząc ten ciąg okrutnych diagnoz od lekarzy, to było tak
    jakby ktoś mówił mi uparcie, wciąż na nowo ? ty nie jesteś
    kobietą. Nie jesteś i nie będziesz. Jesteś ułomna.
    Niepełnowartościowa. I potem przyjść i powiedzieć to tobie?
    Nie mogłam. Och Frank, tak bardzo chciałam abyś kochał mnie
    tak jak dawniej, aby te problemy nic między nami nie zmieniły.

    – Angela, myszko, ależ ja kocham cię tak jak dawniej. Ale
    sekrety w małżenstwie? No, nie wiem. ? mówiąc to, czuł się
    jak największy w świecie hipokryta, podświadomie jednak
    wiedział, że to właśnie była odpowiednia w tej chwili w
    kłótni z żoną strategia. W głębi duszy chciał być
    szczery. W głębi duszy był szczery! Czyż nie desperacja, i
    jej ciągłe narzekania, jej żale sprawiły że coraz częściej
    uciekał z domu, szukając ciszy, ciszy i spokoju u boku Jane?
    Kim była Jane? Och, nie mogła się równać z Angeliką którą
    kochał od tak dawna, od wieków. Frank ciągnął dalej,
    opanowawszy zmieszanie, uspokoiwszy nerwy. Przekonywał ją ?
    Angeliko, ale mi się wydaje, że prawda zawsze jest lepsza. Ona
    łączy. Buduje porozumienie. Nie sądzisz? Angela, nie płacz,
    no tylko nie to. Proszę. ? Frank przesiadł się na sąsiednie
    krzesło, blisko niej i przysunąwszy do siebie zaczął
    gładzić jej włosy. ? Wiesz. Wszystko jeszcze przed nami.
    Głowa do góry. Jutro porozmawiam z Anną. Ale muszę to sam
    rozumieć. Nie chcę wyjść na głupka. Na zimnego drania,
    który nic nie wie o kobiecych kłopotach żony. ? roześmiał
    się cicho ironiczne i pocałował ją

    – Widzisz, to jest tak. ? zaczęła ? kilka lat temu,
    przechodziłam bardzo ciężko gruźlicę. Pamiętasz na pewno.
    Jej skutkiem były moje problemy płodności. Jestem płodna w
    tym sensie, że moja macica jest gotowa na przyjęcie komórki,
    moje jajniki funkcjonują i produkują te maleńkie jajeczka, a
    jednak nasienie, twoje nasienie nie przedostanie się tam.
    Jajowody są niedrożne. Te kanaliki, którędy plemnik się
    dostaje do kobiecego ciała.

    – Jakie pozostaje rozwiązanie? ? Frank miał twarz dziecka,
    które słucha baśni tysiąca i jednej nocy, maksymalnie
    skupiona uwaga, szeroko otwarte oczy, całe ciało skierowane w
    kierunku mówiącej. Angelika poczuła nagły przypływ
    najcieplejszych uczuć dla tego mężczyzny, który nieporadnie,
    ale jednak starał się jej pomóc. Próbował.

    – Trzeba dokonać bardzo ryzykownego, delikatnego zabiegu,
    którego szanse powodzenia nie są wielkie, Właściwie nie ma
    absolutnie żadnej pewności, że się całość powiedzie.
    Chodzi o to, aby w sposób sztuczny, niejako mechaniczny pobrać
    moje jajeczko i połączyć je z twoim nasieniem poza moim
    organizmem. Tam musi dojść do zapłodnienia. W tej probówce, w
    tych warunkach sztucznych, sztucznie przystosowanych,
    labolatoryjnych. Potem ten maleńki zarodek wszczepia się
    wewnątrz mnie, w mojej macicy. Tam musi się on zaadoptować,
    musi znaleźć swoje ulubione miejsce i tam zacząć się
    rozwijać. Nie obumrzeć. Musi przeżyć. Musi. To moje pobożne
    życzenie. Trzydzieści procent pewności! To tak niewiele. Ale
    to właśnie jest moje pragnienie, mój sen. Oczywiście, nic nie
    musi się stać. Może nie dojść do adaptacji komórki z
    nieokreślonych powodów. Cała najdelikatniejsza pod słońcem
    operacja może zakończyć się fiaskiem.

    – Ale, kochanie, jeśli są jakiekolwiek szanse, trzeba
    podjąć ryzyko. Rozumiem, że ten enigmatyczny doktor Farid,
    którego tak chwalisz od dawna, jest specjalistą w dziedzinie
    kobiecej bezpłodności?

    – Tak. To prawda. Większość jego pacjentek poczęła i
    urodziła zdrowe dzieci. Jest znany z ?dobrej ręki". Jego
    diagnozy i rady są zazwyczaj trafne.

    – Rozumiem. Pozostaje mi więc stawić jutro czoła Annie i
    prosić o wizytę u sławnego ginekologa. ? Frank wstał i
    wyciągnął dłoń do Angeliki, która wstała opierając się
    na jego ramieniu, jakby poczuła się nagle o kilkanaście lat
    starsza. Czyż nie powinno jej ulżyć? Czy nie powinna się
    cieszyć, że mąż zrozumiał jej frustracje, jej problemy i
    żale? Cieszyła się. Była szczęśliwa. A jednoczęśnie była
    przerażona. Ten moment, na który czekała, wymarzona chwila
    podjęcia decyzji o rozpoczęciu starań o dziecko była
    źródłem kolejnych frustracji. Jakże się bała, że ciężko
    zarobione pieniądze, odkładane od lat nie przyniosą efektów.
    Bała się porażki. Bezradności i depresji. Skąd jednak ten
    nagły pesymizm u niej, która była nieustającą optymistką,
    która tryskała energią niezależnie od okoliczności? Czuła
    się stara. Taka stara i samotna. Ostatecznie to w jej ciele
    rozegrać miał się dramat. Ostatni akt decydujący o życiu lub
    śmierci. Ale dlaczego samotność? Angelika poczuła lekkie
    dotknięcie dłoni.

    – Chodź już kochanie. Głowa do góry. Będzie dobrze. ?
    Pocałował ją w czoło, zgasił światło w kuchni i
    pociągnął ją do sypialni. Była już dwunasta. Zasiedzieli
    się oboje. Kilka godzin snu a jutro nowy dzień. Usnęli oboje
    ledwie przyłożywszy głowy do poduszki, przytuleni do siebie
    ściśle, ciało przy ciele, kochankowie sprzed lat.

     

     

     

    4.

    Zapukał do drzwi cicho. Wiedział, że spotkanie trwało już
    od godziny i trwać miało jeszcze kolejne sześćdziesiąt
    minut, nie wiedział jednak czy ma dłużej czekać pod drzwiami,
    czy może wejść do środka zgodnie z wcześniejszymi
    ustaleniami. Umówili się przecież na ósmą. Samochód był
    gotów. Chciał przekazać Annie nowinę osobiście. Terminy
    dotrzymane. Wszystko jak w zegarku. Nie tylko toyotka była
    gotow. I on sam, on Frank także był gotów. Przygotował się
    należycie do rozmowy z Anną. Chciał jej wszystko
    wytłumaczyć. Chciał opowiedzieć o żonie, o ich problemach.
    Chciał, aby zrozumiała. Czy nie była i ona kobietą? Jak
    trudno było jednak powstrzymać ciekawość. Co też robiły tam
    te baby, sam na sam z sobą? Feministki. Pisarki. Dyskutowały.
    Zaśmiewały się. A potem nastawała cisza. Na kilkanaście
    minut. Nie wytrzymał. Powoli otworzył ciężkie drewniane drzwi
    z okienkiem chronionym metalową kratką i wsunął nieśmiało
    głowę. Jedynie głowy dwu siedzących przy stole kobiet, po
    stronie najbliższej wyjścia skierowały się w jego stronę.
    Przyłapał roztargniony, pytający wzrok szczupłej blondynki w
    okularach i na chwilę spuścił oczy. Po chwili szybkim ruchem
    zdjął swoją czapkę z daszkiem, z którą nie rozstawał się
    niemal nigdy, i wykonawszy głową niezręczny ruch powitania
    wsunął do pomieszczenia całe swoje bardzo wysokie szczupłe
    ciało. W niskiej długiej sali poczuł przypływ nękającej go
    od dziecka klaustrofobii. Od sufitu dzieliło go nie więcej niż
    pięć centymetrów. Stał tak bez ruchu kilka sekund, nie
    wiedziąc, czy powinien wycofac się, czy próbowac przyciągnąc
    uwagę Anny. Na szczęście jednak po chwili ona sama dostrzegła
    wysoką niezgrabną sylwetkę Franka. Dała porozumiewawczy ruch
    ręką pod wpływem którego mężczyzna wycofał się z sali
    najciszej jak potrafił. Zdawało mu się jednak, że zamknięcie
    drzwi zabrzmiało zbyt hałaśliwie. Dlaczego zawsze był taki
    niezgrabny? Nie potrafił kontrolować swoich zbyt długich nóg
    i zbyt długich rąk. Tak było jednak jedynie w otoczeniu wielu
    kobiet. Nie czuł się pewnie. Te intelektualistki oceniały go
    zapewne. Jego powierzchownośći, jego umiejętności
    intelektualne i fizyczyne. Anna była jedyną pisarką jaką
    znał. Drugą znaną mu osobiście kobieta, która wykonywała
    pracę zwaną umysłową. Pierwszą była jego matka.
    Nauczycielka historii w szkole publicznej. Umiała barwnie
    opowiadać. Frank uwielbiał w dzieciństwie słuchać jej
    opowieści. Gdy zmarła nikt nie mógł jej już zastąpić.
    Bajki i historie czytane suchym głosem ojca były jedynie
    cieniem tamtych.

    – Jestem. Przepraszam za spóźnienie, ale przedłużyło nam
    się spotkanie. Jak zwykle. Tak. Powinnam była cię uprzedzić.
    ? gwałtowny potok słów, pełen pośpiechu i entuzjazmu
    przerwał rozmyślania Franka. Anna. A więc koniec?

    – To ja przepraszam, powinienem był poczekać na zewnątrz,
    myślałem jednak, że toyota? że chciałabyś wyjechać dziś
    jeszcze. Auto jest gotowe. Czeka.

    – Świetnie, możemy pojechać odebrać je teraz, ale wyjazd
    zaplanowałam dopiero na jutro. Jest jeszcze kilka spraw, które
    chciałabym z koleżankami omówić. Wybieram się również na
    kolację z Suz. Och, już jest szalenie późno!

    – Dochodzi ósma.

    – Tak, jedźmy, jedźmy. Gdzie jest twój wóz?

    – Tam. Anno? Chciałbym z tobą przez chwilę porozmawiać,
    jeśli to możliwe.

    – Oczywiście, może podczas drogi do warsztatu? Czy coś się
    stało? ? Frank wyczuł zaniepokojenie w głosie Anny. Zdążył
    już zauważyć, że szybko i łatwo przywiązywała się do
    ludzi. Była ufna. Być może naiwna? A jednak sympatię
    wzbudzał sposób w jaki traktowała nowych przyjaciół i
    znajomych. Była do dyspozycji. Jej oferta pomocy nigdy nie była
    jedynie słowną deklaracją. Płynęła z serca. Była typem
    osoby, na którą można liczyć. Frank wiedział że tak
    właśnie było. Wiedział, że Anna nie będzie chciała ani
    potrafiła odmówić jego prośbie, choć prawdopodobnie nie od
    niej zależała ostateczna decyzja o wizycie u słynnego
    ginekologa. Frank postanowił wyłuszczyć sprawę wprost. Tak
    było najlepiej. Zresztą nie potrafił mówić inaczej. Po co
    owijać w bawełnę coś co wymaga jasnej i szybkiej odpowiedzi?

    – Anno, moja żona jak wiesz ma problemy ginekologiczne. Wiem,
    że leczy się już od dłuższego czasu, wszystkie jednak
    dotychczasowe badania stwierdzają, że nie będzie ona w stanie
    począć dziecka inaczej niż za pośrednictwem metody
    probówkowej. Nie znam się na tym. Nie jestem specjalistą. Mam
    nadzieję, że nie przeinaczam tu faktów. Chodzi jednak o to,
    aby Angelika uzyskała możliwość widzenia z doktorem Ahmedem.
    Angelika wierzy, że jest on najlepszym w tej chwili specjalistą
    i chciałaby, aby on nadzorował przebieg zabiegu. Słowem, Anno,
    liczymy na twoją pomoc.

    – Och?. Rozumiem ? Anna spuściła głowę na chwilę,
    rozważając w myślach sposoby zrealizowania tej prośby,
    która, jak wiedziała, znacznie komplikowała plany pobytu i
    podróży jej męża. ? Cóż, bardzo chcę wam pomóc, nie
    mogę jednak powiedzieć jaka będzie ostateczna decyzja mojego
    męża. Proponuję jednak abyśmy niejako postawili go przed
    faktem dokonanym. Porozmawiam z nim dziś telefonicznie.
    Niezależnie jednak od decyzji?. Och, moi drodzy, po prostu
    jedźcie ze mną do Nowego Jorku. Tak długa podróż będzie
    przyjemniejsza w towarzystwie, nie mówiąc już o korzyści
    jaką jest większa ilość kierowców i obecność mechanika
    samochodowego! ? Anna roześmiała się beztrosko i lekko, jak
    mała dziewczynka. Frank lubił słuchać tego dziwnego śmiechu
    o wysokich tonach połączonego z nerwowym jakby zachłystywaniem
    się, śmiechem cichym, o którym świadczył jedynie ruch
    krtani, nieraz ruch całego delikatnego ciała.

    – Rozumiem, że mogę przekazać pomyślną nowinę żonie ?
    Frank wolał się jeszcze upewnić co do ostatecznej decyzji Anny

    – Tak tak, bądźcie gotowi jutro rano. Ha! Nie wiem jednak
    gdzie mieszkasz Franku. Jakie proponujesz rozwiązanie?

    – Myślę że możemy się spotkać pod moim warsztatem w
    Mobile. Nie ma zresztą sensu żebyś jechała do nas. Przy
    okazji zostawię swój wóz chłopakom do przeglądu. Akurat
    termin się zbliża.

    – Świetnie. Jestesmy wiec umówieni. ? zapadła chwila
    ciszy, która zdała im się nagle obojgu nienaturalna i
    niewygodna. Anna rzuciła więc pytanie, które rozluźniło
    dziwne napiętą nagle atmosferę, jakby w powietrzu wisiało
    coś niedopowiedzianego, coś nienazwanego, co miało się
    wyjaśnić jednak nieco później ? Czy nie uważasz że kobiety
    są lepszymi kierowcami o mężczyzn? ? Frank zaskoczony
    spojrzał z ironicznym uśmiechem na rozmówczynię.

    – Co masz na myśli? To podchwytliwe pytanie?

    – Ależ nie ? Anna udawała powagę

    – Cóż, biorąc pod uwagę męską o wiele lepszą
    znajomość budowy samochodu, działania maszyny, ich
    możliwości?

    – No właśnie właśnie! ? przerwała. Kobiety tych rzeczy
    nie wiedzą. Z natury rzeczy będą więc próbowały podchodzić
    do sprawy delikatniej i ostrożniej. Uważam, że kobiety
    jeżdżą dalece ostrożniej. Mają mniej wypadków.

    – Ależ ty pytałaś czy mężczyźni jeżdżą lepiej!
    Uważam że rzeczywiście to mężczyźni jeżdżą lepiej

    – Och, zależy od definicji słowa ?lepiej" ? droczyła
    się ona. Dojeżdżali właśnie do warsztatu, przerwać więc
    musieli ironiczną żartobliwą dyskusję, która pozwoliłą
    obojgu z przyjemnością pomyśleć o niedalekiej wspólnej
    wyprawie. Anna wysiadła więc po chwili z wozu i skierowała
    się w stronę swojej toyoty, która czekała już na nią na
    parkingu. Odwróciła się jeszcze i wykonała pożegnalny ruch
    ręką. Wyglądała o dziesięć lat młodziej. Tak. Co najmniej
    o dziesięć. Mówiła, że ma trzydzieści tymczasem wyglądała
    na dwudziestolatkę. To spostrzeżenie pojawiło się nagle,
    jakby teraz dopiero zrozumiał dlaczego tak dobrze czuł się w
    jej towarzystwie. Nie była nadętą intelektualistką. Nie
    miała w sobie nic z typowej feministki, tak jak je sobie on,
    przeciętny obywatel Ameryki wyobrażał. Była urocza, czasami
    dziecinna. Była sympatyczną babką. Czy nie przypominała mu
    trochę Jane? Równie złudne było wrażenie, jakie tamta
    wywierała na mężczyznach przy pierwszym spotkaniu. Naiwna
    dziecinna kobietka okazywała się osobą upartą, która
    wiedziała czego chce. To jej milczenie, te tajemnice. Ta cisza.
    Pozory otwartości a w rzeczywistości skrytość. Może
    wszystkie kobiety były do siebie odrobinę podobne? Wiedział,
    że coś wydarzyło się w życiu Jane, a o czym nigdy ona nie
    chciała opowiadać. Pisała tylko ten swój pamiętnik. I
    połykała tony książek o miłości, które nazywała
    harlequinami. To prawda. Co robić można było w salonie
    fryzjerskim na obrzeżach Atmore, gdzie klienci pojawiali się
    tak rzadko?

     

     

     

    5.

    Anna obudziła się przed świtem. Nie spała dobrze tej nocy.
    Czy było to zdenerwowanie przed daleką podróżą, czy też
    może tęsknota za nim? Położyły się z Suz bardzo późno,
    przegadawszy cały wieczór. Tyle spraw było do opowiedzenia,
    tyle rzeczy do uregulowania. Ich wspólne projekty europejskie,
    wystawy i promocje nowych tekstów. Suzanne miała pojawić się
    w Londynie już za kilka tygodni. Do tego czasu Anna
    zobowiązała się skontaktować z jedną z galerii sztuki
    nowoczesnej, podpisać kontrakt, ustalić warunki. Ale to nie
    było to. Nie dlatego męczył ją ciągły ból głowy i
    bezsenność. Tęsknota za mężem też nie była wystarczającym
    powodem dla tych zaburzeń zdrowia i psychiki. Tęskniła za nim!
    Och, jeszcze jak! Przecież w tym miesiącu widzieli się
    zaledwie kilka razy. Farid spędził kilka tygodni w Pakistanie z
    Rabią i dziećmi. Przyjechali wszyscy razem do Londynu,
    zamieszkali u jego rodziny. Annę odwiedził kilkakrotnie.
    Spędził z nią kilka nocy. Ale cóż, oboje dnie mieli
    wypełnione pracą. Anna tęskniła za chwilami, gdy pracowała
    jedynie w domu. Pisała i zajmowała się domem. Była jak sama o
    sobie mówiła zwykłą kurą domową. Wówczas widywali się z
    Faridem codziennie. Domowe biuro było dla niego wystarczającym
    i doskonałym miejscem pracy. Podróżowali razem. Był
    nierozłączni. Jednak to właśnie bycie razem dwadzieścia
    cztery na dwadzieścia cztery było przyczyną nieustannych
    kłótni, których trudno było uniknąć biorąc pod uwagę
    odmienność ich charakterów, zwyczajów, ambicji. Anna
    tęskniła za tamtymi czasami. Często powracała do nich
    myślami. Wzdychała. A jednak wiedziała, że sytuacja, w jakiej
    znajdowali się obecnie była o wiele lepsza. Farid otworzył
    biuro niezależne w centrum Londynu. Anna otworzyła własną
    księgarnię i galerię. Współpracowała z kilkoma
    wydawnictwami. Rzadko pisała w domu. Gotowała w czasie
    weekendów. Te spędzali zwykle razem. Z wyjątkiem tych
    miesiący gdy on wyjeżdżał z kraju. Wówczas ona pracowała
    dwa razy więcej. Aby zapomnieć o samotności. O tęsknocie, o
    zazdrości.

    Dochodziła piąta. Zbliżał się czas porannej modlitwy. Nie
    pamiętała dokładnego rozkładu czasowego modlitw,
    przypuszczała jednak że zbliża się fajr. Cztery godziny snu
    to nie było wiele. Czuła się tak zmęczona. Dokuczał ból
    głowy i kości. Była staruszką. W jej wieku trzydziestu dwu
    lat była już staruszką. Reumatyczne dolegliwości
    skoliozowatego kręgosłupa dokuczały zwłaszcza w porze
    deszczowej. Pada. Na pewno padało. Była pewna. W istocie na
    szybie pojawiły się maleńkie kropelki deszczu. Anna
    założyła szlafrok, który pożyczyła jej Suzanne i
    powędrowała do łazienki. Bose stopy chwytały chłód
    podłogi. Zimno. Gdzie zostawiła klapki? Apartament wypełniało
    niemrawe jeszcze promienie wschodzącego słońca. Ostre
    światło w łazience raziło w oczy. Bismillah a rahman i rahim.
    Anna rozpoczęła rytualne obmycie. Najpierw dłonie do łokci.
    Każda trzy razy. Usta, przepłukać trzy razy, nos, cała twarz,
    włosy, szyję, uszy i stopy do kostek. Wszystko obmyte jedynie
    woda, powoli, trzykrotnie. Po obmyciu było jeszcze zimniej.
    Prędko, do pokoju. Na dywanie rozłożyć mogła jedynie mały
    wąski kocyk, który musiał zastąpić matę do modlitwy.
    Chustka pakistańska, długi pas materiału zakrywała
    umiejętnie i szczelnie ciało aż do pasa. Widoczna była spod
    niej nocna koszula długa aż do stóp. Cisza. Dwa rakaty
    poranne. Kilkakrotne skłony i pochylenia. Pokłon najgłębszy,
    czterokrotny. Szeptane cicho arabskie słowa chwały i prośby.
    Kilka długich minut pozostawała jeszcze siedząc na kolanach w
    postawie kończacej modlitwę. Nasłuchiwała odgłosów z
    zewnątrz. Niema prośba. O szczęśliwą podróż. O snu
    wyjaśnienie. Tego, który prześladował ją od wielu dni.
    Migawkowo powracał. Nie dawał o sobie zapomnieć. Cóż to za
    problem, cóż to za zmartwienie, czyich to żalów ona właśnie
    we śnie musiała być świadkiem. Co miało się wkrótce
    wydarzyć?

    Wiedziała, że już nie zaśnie. Narzuciła więc szlafrok
    Suzanne. Odnalazła kapcie i skierowała się ku kuchni. Zapach
    porannej kawy budził i orzeźwiał. Nie stniały poranki bez
    kawy po turecku, gotowanej w małym dzbanuszku, jaki odnalazł
    się również w kuchni Suzanne. Sama go jej kiedyś ofiarowała.
    Nie istniały również poranki bez pisania. To nie był
    pamiętnik. A jednak niejednokrotnie pamiętnik przypominał. To
    były zapiski chaotyczne i niespójne ale też nie chodziło w
    nich o spójność, ale o wylanie na papier wszystkiego, co
    pojawiało się w jej głowie, która nie w pełni jeszcze
    opuściła rzeczywistość snu. Chodziło o to, aby wypisać
    żale, skargi, obawy tuż obok entuzjazmu i optymistych wizji na
    przyszłość, tak dalece jak sięgał wzrok. A ten bardzo
    często nie wybiegał dalej niż na podwórze, ogród, ulicę
    naprzeciwko, albo jeszcze bliżej, dotykał i dostrzegał
    lodówkę, stół i biurko do pracy. I ten wierny laptop, który
    miał już tak wiele lat. Anna pisała w ciszy. Pssst, nie
    zdążyła wyłączyć kawy, która wystąpiła z brzegów
    czajniczka i zalała kuchenkę. Och, czy nie była do tego
    przyzwyczajona? Kawa z mlekiem, grzanki z miodem i marmoladą.
    Ich zapach sprowadził zapewne do kuchni zaspaną Suz.

    – Dzien dobry kochanie. Co robisz tu o tak rannej porze? Och,
    piszesz.

    – Nie mogłam spać. Obudziłam się na fajr, więc wstałam.
    Rzadko się budzę. Zwykle modlę się później, och sama wiesz
    jakim jestem leniem. Ale tym razem tak widać było zaplanowane.
    Nie będę się buntować ? roześmiała się Anna. Suzanne
    znała ten ton głosu, ironiczny i prześmiewczy, a w gruncie
    rzeczy śmiertelnie poważny, wówczas gdy przyjaciółka
    mówiła o sprawach wiary. Suzanne nie potrafiła jednak
    zrozumieć fenomenu religijności. Zwłaszcza tego islamskiego,
    który obwarowany był tyloma zakazami i nakazami. Anna na każde
    jednak pytanie odpowiedała tylko ? nie ma przymusu w religii.
    ? albo ? To jest tylko i wyłącznie kwestia twojej wiary. Nie
    rób czegoś w co nie wierzysz! Popełniasz grzech jeszcze
    większy. , albo jeszcze ? Nie mnie oceniać. Każdy odpowiada
    za siebie.

    I tak było niezależnie od tematu rozmowy, czy chodziło o
    chustkę, o modlitwę czy pojawianie się w meczecie. Anna
    posiadała odpowiedzi niezmienne. Tak jak niezmienna była
    również jej odpowiedź w sprawach pisarstwa ? Aby podnieść
    jakość pisarstwa, aby stać się lepszym, aby wydać, aby
    odnieść sukces ? odpowiedź byłą zawsze tylko jedna, i taką
    też miała Suzannae, – Po prostu należało pisać, pisać i
    jeszcze raz pisać. Pisanie było dobre na wszystko.

    – O której wyjeżdżacie? ? Suzanne podeszła do kuchenki
    zamierzając umyć dzbanuszek, którego używała Anna i
    przygotować sobie kawę. ? chcesz dolewkę kawy? Zrobić
    trochę więcej?

    – O nie, dziękuję. Moja jest wyjątkowo mocna. Zresztą
    zrobię sobie za chwilę herbaty. A ty masz ochotę na grzanki?

    – Tak proszę, wrzuć dla mnie kilka.

    – Kiedy wyjeżdżamy. Umówiłam się o siódmej przy
    warsztacie Franka. To pięć minut stąd.

    – Rozumiem. Cóż, będę z tobą tęsknić, kochanie. Teraz
    spotkamy się już dopiero w Europie. Za miesiąc.

    – Tak. ? Anna zamyśliła się nad swoją kawą i pisaniem.
    Kilka stron miała za sobą. Zamknęła zeszyt. ? Suz, bardzo mi
    się podoba twój nowy domowy design. Te marokańskie klimaty.
    Zawsze chciałam pojechać do Maroko. Tunezja też musi być
    ciekawym miejscem.

    – Cieszę się. Kuchnia i salon są skończone. Mam jeszcze
    kilka pomysłów na sypialnię i pozostałe pokoje. Ale to
    obejrzysz dopiero w trakcie przyszłej wizyty. Dziura budżetowa
    chwilowo.

    – Hmm, rozumiem. ? Anna spoglądała na drobną sylwetkę
    Suz, gdy ta przygotowywała kawę, która właśnie się
    zaparzyła. Były do siebie odrobinę podobne. Ona była jednak
    starsza o jakie dziesięć lat. Blond włosy zawsze skrupulatnie
    farbowane, szczupłe ciało nastolatki. Jedynie zmarszczki
    dawały świadectwo wieku. Była wciąż ładna.
    Czterdziestolatka. Przed kilkoma miesiącami wyszła ponownie za
    mąż. Szczęśliwa, nareszcie. – Pozdrów ode mnie Johna

    – A ty Farida ? uśmiechnęła się Suzanne

    – Oczywiście. Kochanie, idę wziąć prysznic, zbliża się
    szósta a ja jestem jeszcze w proszku. ? Anna podeszła i
    pocałowała Suzanne w policzek, figlarnie. Tamta roześmiała
    się i próbowała przyłożyć przyjaciółce solidnego klapsa.
    Ona jednak już zdążyła schronic się w łazience. Suz
    usłyszała jeszcze tylko przytłumioną prośbę o zrobienie
    herbaty i przykrycie jej spodeczkiem aby nie wystygła. Potem
    słychać było już tylko szum prysznica.

    Anna była przed warsztatem za dziesięć siódma. Frank i
    Angelika pojawili się punktualnie. Anna wysunęła się z
    Toyoty. Przymknęła za sobą drzwi nie zamykając i ruszyła w
    kierunku przybyłych. Frank machnął dłonią na powitanie i
    zostawiając żonę na parkingu, pojechał w stronę wejścia do
    warsztatu, zatrzymał się i otworzył bramę z zamiarem
    pozostawienia auta. Wszystko trwało kilka minut, tymczasem
    Angelika i Anna ruszyły ku sobie. Angelika energicznie,
    pochylając się jednocześnie w jedną stronę co krok, w miarę
    jak szła, ciążyła jej zapewna spora torba na ramieniu.
    Drugą, większą pozostawiła za sobą. Zabierze ją za chwilę
    Frank. Angelika. Postawna brunetka, o ciemnych wesołych oczach.
    Lubiła mówić, lubiła pogaduszki i babskie plotki ?
    westchnęła Anna, oceniając przybyłą z niechęcią. Być
    może myliła się. Dlaczego już od pierwszych chwil nastawiała
    się do niej negatywnie? Angelika. Ładne imię. Być może
    będzie to miła towarzyszka podróży, ostatecznie musi być
    ktoś, kto będzie chciał podtrzymywać konwersację i nie
    pozwoli kierowcy na chwile znudzenia znużenia i niebezpiecznego
    w czasie drogi ? snu. Angelika. Zdecydowany uścisk śniadej
    dłoni o długich palcach i krótkich paznokciach. Anna
    zauważyła, że tak jak ona sama, żona Franka nie nosiła
    pierścionków. Anna zakładała je jedynie sporadycznie. W
    chwilach uroczystych wyjść, spotkań i prezentacji. Na co
    dzień pierścionki przeszkadzały jej, uciskały delikatną
    skórę, która miała tendencję do wysuszania, alergii, urazów
    i ranek. Nie nosiła nawet obrączki. Dlaczego zresztą miałaby
    to czynić. Nie był to przecież zwyczaj muzułmański, Anna
    witała zawsze wzruszeniem ramion i uniesieniem zdzwiwionych brwi
    te pary muzułmańskie które tłumaczyły nieco mętnie ? Och,
    wiesz, sytuacja, europejskie zwyczaje, te spojrzenia mężczyzn?
    I cóż z tego? Dlaczego czerpać z kultury Europy akurat to, co
    najmniej wartościowe, najbardziej wątpliwe i dziwaczne?
    Angelika przyłapała wzrok Anny, w momencie, gdy podawały sobie
    dłonie. Roześmiała się ? Jak inne miały dłonie! Jej
    śniade duże stwardniałe od pracy, poranione przy pracy w
    ogrodzie, o krótkich paznokciach, Anny zaś delikatne małe
    niczym ręce dziecka, małej dziewczynki, miękkie, białe,
    gładkie o długich paznokciach niewypielęgnowanych jednak
    niemalowanych, lecz zdrowych ładnych. ? Anna towarzyszyła jej
    śmiechem, a jednak po chwili ujawniła własne myśli. Dziwiła
    się, jak zupełnie odmienne miały obie spostrzeżenia. Jak
    uważne i szybkie w ocenie były ich spojrzenia. Anna poczuła
    odrobinę sympatii dla Angeliki. Wyczuwała wyjątkowo
    inteligentą bystrą kobietkę. Nie wiedziała jednak jeszcze jak
    dalece bliska się stanie, wkrótce. Jak dalece ściśle zwiąże
    los ich powikłane życiorysy.

    Po chwili siedzieli już wszyscy troje w toyocie. Torby Franka
    i Angeliki zapakowane w bagażniku. W samochodzie przez
    dłuższą chwilę trwała cisza. Anna upewniła się, że
    wszystkim jest wygodnie, że wszyscy mają zapięte pasy i dość
    miejsca i włączyła radio. Zabrzmiał blues. Anna spojrzała w
    lusterku na Franka. Nic nie mogła wyczytać z jego oczu, które
    zamykały się zmęczone. Powieki opadały leniwie, po chwili
    już spał. A więc jemu było niewątpliwie wszystko jedno jaki
    typ muzyki wybierze kierowca. Siedząca obok Angelika nie miała
    nic przeciwko bluesowi. Mówiły to wyraźnie jej podnoszące
    się rytm muzyki kolana, wystukująca rytm cicho stopa, palce
    dłoni które złączone uderzały lekko o kolano.

    – Lubisz blues, prawda? ? Annie ciążyła mimo wszystko
    cisza i nieco napięta atmosfera pierwszych chwil znajomości.
    Należało przełamać lody. Angelika spojrzała na nią z
    uśmiechem i potakująco skinęła głową.

    – Bardzo lubię blues, choć jest jeszcze lepsza stacja, ale
    nigdy nie pamiętam jej częstotliwości. ? roześmiała się
    głośno, tak że Frank podniósł na chwilę głowę i
    rozejrzał się zdezorientowanym wzrokiem, po sekundzie jednak
    znów powrócił do wcześniejszej wygodnej pozycji, głowa
    oparta o walizę, nos wtulony w brązowy gruby koc podróżny,
    który Anna zwykła zawsze zabierać ze sobą w każdą dalszą
    podróż. Angelika kontynuowała ? a jednak przyznam, że jestem
    ogromnie ciekawa, jak brzmi ta wasza muzyka. Musi być ogromnie
    egzotyczna. Cóż ja zresztą mówię! Dla ciebie egzotyczna
    może być również muzyka meksykańska, która mi jest bliska,
    której wspomnienia zachowałam z dzieciństwa do dziś. Ale
    wasza muzyka jest dla wielu niewątpliwie czystą egzotyką.

    – Ale o jaki typ muzyki konkretnie chodzi, Angeliko? ? Anna
    domyślała się, że Angelika mówi o muzyce hinduskiej,
    udawała jednak nieco złośliwie, że nie wie o co chodzi.

    – Hmm, Frank mówił mi, że jesteś Polką z pochodzenia,
    Anno, ale nie interesuje mnie raczej muzyka polska, bez obrazy,
    myślę, że jest bliska muzyce europejskiej i amerykańskiej.
    Czy tak? Mówiłam o muzyce azjatyckiej. Czy interesujesz się
    może kulturą swojego męża? Miałaś okazję być w
    Pakistanie? Masz może jakieś kasety z nagraniami muzycznymi? ?
    Angelika zasypała Annę natrętnymi pytaniami, na które ta
    nagle nie miała już ochoty odpowiadać. Jakże jej towarzyszka
    była męcząca. Czyż nie mogła zachować ciszy, spać,
    milczeć, jak jej mąż? Anna była rozdrażniona. Nie umknęło
    to uwadze Angeliki. Poczuła się być może urażona, a jednak
    nie powiedziała ani słowa. Zamilkła i w ciszy wpatrywała się
    już tylko przed siebie, a potem spoglądała na dłonie Anny,
    które powoli wyjęły kilka kaset ze schowka pod radiem,
    wybrały jedną z nich i włożyły do odbiornika
    magnetofonowego. Zabrzmiała muzyka. To nie była żadna z
    piosenek filmowych, które usłyszeć można było nawet na
    odpowiednich kanałach amerykańskich, to nie były indian songs,
    które mixowane sprytnie przez hip hopowców i raperów stawały
    się przebojami raz jeszcze w innej części świata. Muzyka,
    którą wybrała Anna była delikatna chwilami, intensywna jednak
    w tonacji, melodyjna, a jednak rytm i melodyka odmienne były od
    znanych Angelice.

    – Nusrat Fateh Ali Khan ? usłyszała Angelika po dłuższej
    chwili ciszy ? tak nazywa się wykonawca. To Pakistańczyk.
    Tworzy bardzo ciekawą muzykę. Nie sądzisz? ? Angelika wciąż
    czuła się odrobinę obrażona, a jednak z natury optymistka
    wielkoduszna i wesoła, nie potrafiła długo chować urazy do
    nikogo. Stwierdziła, że skoro Anna wyciąga do niej dłoń,
    proponuje rozmowę i zawarcie przyjaźni, nie powinna propozycji
    odrzucać.

    – Tak, podoba mi się. Choć z początku raził mnie trochę
    ten sposób śpiewania. Wciąż zdaje mi się dziwaczny, ale w
    miarę słuchania człowiek się przyzwyczaja. ? Anna
    roześmiała się

    – Odpowiedź godna wykwalifikowanego dyplomaty.

    – Co? Ależ nie, naprawdę mi się podoba. Ja jestem otwarta
    na wszelkie nowości, na obce kultury. Zawsze chciałam wyjechać
    gdzieś, podróżować. Europa jest jednak tak daleko. Zapewne
    nigdy nie będę miała okazji jej odwiedzić. ? w głosie
    Angeliki słychać było rzeczywisty smutek.

    – Cóż, faktycznie jest to daleko. A jednak zapraszam cię do
    Londynu. Jeśli kiedykolwiek będziesz miała okazję wyjechać.
    Zanocujesz u mnie. Dobrze?

    – To miło z twojej strony. Wiesz, osoby naszej klasy i
    naszego usytuowania bardzo rzadko podróżują. Ale faktycznie,
    jeśli wygramy kiedyś los na loterii, obiecuję, przyjedziemy!
    ? Angelika potrafiła wszystko obrócić w żart, spojrzeć
    okiem cynicznego odrobinę optymisty. ? Opowiedz mi może jednak
    coś o Europie, o Anglii, abym nie była nadmiernie zaskoczona w
    czasie mojej pierwszej wizyty.

    – Nie lubisz niespodzianek?

    – Hmm.. lubię. A więc opowiedz mi coś o sobie.

    – O mnie? Mam trzydzieści dwa lata, jestem z pochodzenia
    Polką, meżatką, mieszkam na stałe od wielu lat w Londynie,
    jestem pisarką, dziennikarką po trochu, właścicielką małej
    pół kawiarenki pół galerii. Co więcej mogę ci powiedzieć?
    Nie wiem

    – Czy jesteś szczęsliwa? ? rzuciła bez namysłu Angelika

    – Bywam. A ty?

    – Bywam ? Angelika roześmiała się a Anna zaczęła jej
    towarzyszyć.

    ? Przepraszam, ale to pytanie jest trochę retoryczne, a
    trochę niemądre i bez sensu. Mój mąż zwykł zadawać mi to
    pytanie średnio raz w tygodniu. Na początku naszej znajomości
    zawsze mówiłam ? tak, potem zaczęłam się zastanawiać, nie
    było już odpowiedzi odruchowej, była odpowiedź ? Bywam,
    bywam szczęśliwa,- ostatecznie nie dawno, może dwa tygodnie
    temu powiedziałam, że ? Nie. Nie do końca jestem
    szczęśliwa. ? Na co on rzucił tylko ? Czyżbyś stawała
    się coraz bardziej wymagająca? ? Odczułam to jako atak, jak
    agresję. Jak zarzut? Ja chciałam może tylko pożałować
    wspólnie tamtych chwil, gdy przebywaliśmy ze sobą częściej.

    – Rozumiem cię. Wiesz rzeczywiste pytanie powinno brzmieć ?
    Czy czujesz się kobietą spełnioną. Czy masz wszystko czego
    pragnęłaś jako kobieta? Czy jesteś zaspokojona? Mówię o
    emocjach, o pragnieniach kobiecych.

    – Mówisz o dzieciach prawda? ? Anna wyczuwała, że Angelika
    pragnie rozmawiać o jej własnych problemach kobiecych. O
    obawach co do zabiegu, leczenia, możliwości poczęcia. Sama
    jednak nie miała ochoty o tym dyskutować, od tak dawna unikała
    już tego tematu, stał się on dla niej niejako tematem tabu.
    Nie znosiła słuchać żalów kobiet na temat ich
    bezpłodności. Och, dlaczego zgodziła się na tę przeklętą
    podróż w towarzystwie tych dwojga? Odpowiedź jednak pojawiała
    się szybko w jej umyśle. Polubiła Franka, polubiła już
    niemal Angelikę, choć wolała myśleć o nich jako o dwóch
    niezaleznych osobach, jako para byli w jej umyśle połączeniem
    nieznośnym. Może było też i tak, że rzeczywiście chciała
    pomóc. Powracały starutkie, przysypane latami wspomnienia z
    odległej przeszłości, jej własne obawy związane z
    niepłodnością. Wypowiedzi lekarzy ginekologów opinie
    absurdalne specjalistów. Wtedy jednak nie chciała nikogo
    słuchać. Co obchodziła ją ta nieznośna uczona gadanina.
    Statystycznie niemal co druga kobieta ma problemy
    hormonalno-ginekologiczne, wiele par podejmuje zaś wciąż na
    nowo nieudane próby koncepcji. Ona zaś nigdy dziecka mieć nie
    będzie, nie dlatego że nie będzie mogła, lecz dlatego że
    mieć nie będzie chciała!

    – Tak. Myślałam o dzieciach. ? Angelika przerwała
    zamyślenie Anny

    – A ja nie chcę mieć dzieci. Nigdy nie chciałam. Zgadzamy
    się oboje pod tym względem. On również uważa, że dziecko
    zakłóciłoby nasz spokojny tryb życia, wprowadziłoby zmiany
    których nie chcemy. Problemy troski, konieczność porzucenia
    pracy, odsunięcia na bok projektów i skoncentrowania się
    jedynie na nowym przybyłym, poza tym brak czasu dla siebie, na
    intymność, na brutalnie mówiąc ? seks. Nie mam na to ochoty.
    Może nie jestem do tego stworzona. Może nie posiadam instynktu
    macierzyńskiego ? śmiech Anny zabrzmiał dziwnie
    nienaturalnie, sztucznie. Angelika nie wiedziała w czym rzecz,
    mogła jedynie domyślać się, że jest coś, czego nie wie, o
    czym Anna nie chce mówić. Uważała jednak, że nietaktem jest
    drążenie tematu i dalsze stawianie pytań. Jeśli jest to dla
    niej istotne, sama opowie. Wyczuje, że Angelika jest jej
    przychylna. Sama opowie. Starała się delikatnie zmienić temat.
    O czym jednak dość neutralnym mogła opowiadać. Aby zagadać
    tę ciszę.

    – Niecały rok temu zaczęłam pracować w przedszkolu. ?
    zaczęła ? Nie płacą mi za to wiele. Jest to zresztą
    przedszkole mojej przyjaciółki. Znamy się od dawna. Ponad
    dwadzieścia lat będzie. ? Anna spojrzała badawczo na
    mówiącą. Ona przyłapała jej wzrok ? Oczywiście. Jestem od
    ciebie starsza Anno, trzydziesty szósty rok idzie. Moja
    przyjaciółka ukończyła niedawno szkołę pedagogiczną,
    postanowiła z pomocą męża otworzyć przedszkole domowe. Dla
    dzieci muzułmańskich. Uważam, że to genialny pomysł.

    – Twoja przyjaciółka jest muzułmanką? ? zainteresowała
    się Anna

    – Tak. Dokonała konwersji. Wyszła za mąż za Marokańczyka.

    – Ja pytałam tylko czy jest muzułmanką. Dlaczego od razu
    mówisz mi o jej mężu? Och, dlaczego wszyscy myślą, że
    jeśli kobieta zmienia wiarę, to od razu musi to być związane
    z mężczyzną, którego pokochała. Jakbym słyszała mojego
    ojca! ? Angelika otworzyła szeroko oczy widząc Annę tak
    rozdrażnioną.

    – Kochana moja, ja nie chciałam zupełnie ciebie urazić.
    Wierz mi, przepraszam. Ja się nie będę już odzywać. ?
    nastała sekundowa cisza po czym jednak Angelika ciągnęła
    temat ? Wiesz, ja zupełnie nic nikomu nie zarzucam. Ja wierzę,
    że wiara jest sprawą indywidualną i każdy podejmuje decyzje
    samodzielnie, to oportunizm i tchórzostwo i wygodnictwo ?
    przyjęcie wiary męża bez zastanowienia. Anno, ja nie starałam
    się ciebie atakować. Przecież ja nawet nie wiem czy ty jesteś
    muzułmanką.

    – Jestem muzułmanką. Modlę się. Czytam Koran. Wierzę w
    Allaha, to znaczy w Boga Jedynego. Być może moja wiara nie jest
    dość silna, abym była w stanie zaakceptować niektóre inne
    tezy muzułmańskie. Może nie doszukałam się sama
    wystarczających powodów w Koranie? dla założenia chustki,
    dla odrzucenia sztuki, muzyki, dla nieuczestniczenia swobodnego
    kobiet w życiu społeczeństwa, w życiu profesjonalnym. Och,
    czyż muzułmanie sami nie są hipokrytami, walcząc ze sztuką i
    muzyką, a jednocześnie namiętnie słuchając tej swojej
    często niegustownej kociej muzyki i oglądając bezkrytycznie
    film z filmem boolywoodzkiej, indyjskiej produkcji? Czyż nie są
    są hipokrytami do kwadratu jednocześnie uznając noszenie
    hijabu za sine qua non, dowód wiary, oraz nie dając kobietom
    możliwości zatrudnienia jeśli one chustkę tę rzeczywiście
    na co dzień noszą.

    – Nie wiem o tym wiele Anno? – Angelika ostrożnie wolała
    wycofać się od odpowiedzi, nie będąc pewna czy tamta znów
    jej nie zaatakuje. Coś było na rzeczy. Coś było nie tak z tą
    Anną. Jakiś sekret, jakiś problem. Angelika nie wiedziała
    jednak jeszcze co takiego kryła w sobie ta dziwna kobieta.

    – Nie wiesz. Ja jednak wiem. Wiem jak to jest. Jak trudno jest
    obronić się przed krytyką. Jak zaciekle trzeba walczyć o
    swoje prawa w małżeństwie z muzułmaninem. Moja konwersja
    nastąpiła dopiero po dwu latach od momentu poznania islamu,
    poznania mojego obecnego męża. To nieprawda, że kobieta nie
    odczuwa presji z jego strony. Najważniejsze jednak to być
    pewnym swoich przekonań. Tymczasem jest to trudne. Zwłascza
    jeśli on ma silną osobowość. Tak silną osobowość? I tę
    swoją wersję islamu, z którą się nie zgadzam. ? Anna
    zdawała się mówić już jedynie do siebie. Zamyślona, opadły
    emocje, była już tylko nieco zrezygnowana i zamyślona.
    Spoglądała już tylko gdzieś tam przed siebie, trochę
    niewidzącym wzrokiem. Nagle odróciła jednak głowę w kierunku
    Angeliki i zapytała czy ta nie chciałaby poprowadzić auta.
    Angelika odmówiła tłumacząc się niezręcznie. W istocie,
    Anna przypomniała sobie teraz co mówił Frank o
    umiejętnościach kierowcy swojej żony ? ona boi się
    autostrady. Jest niedzielnym kierowcą. Kurs zaliczyła
    śpiewająco, a jednak boi się prowadzić. Dlaczego bała się?

    – Czy miałaś kiedyś wypadek Angeliko?

    – Nie? – wahanie w jej głosie ? Nie, ale widziałam kiedyś
    kraksę na autostradzie. Kilkanaście samochodów, tir, który
    wpadł w poślizg i wywrócił się na bok, kilkadziesiąt osób
    rannych. Jestem pielęgniarką. Próbowałam wtedy pomóc, to
    było zaraz po wypadku. Było tam dwoje dzieci. Jedno zmarło po
    kilkunastu minutach. Drugie było poważnie ranne. Nie mogę tego
    opowiadać. Nie chcę. Ale widzę wciąż to dziecko. I
    pochyloną nad nim matkę.

    – Rozumiem. Rozumiem teraz skąd twoje obawy w czasie
    prowadzenia wozu. Ale trzeba się przełamać. Czy chcesz abym ci
    pomogła? Możesz chwilę poprowadzić. Wiem co czujesz, ja
    przeżyłam kiedyś wypadek. Miałam podobne fobie i obawy. A
    jednak przemogłam się. Życie toczy się dalej. Nie można się
    wycofywać. To my kontrolujemy zycie, nie ono nas. Czyż nie? ?
    Anna uśmiechnęła się ciepło. Zupełnie jakby nie pamiętała
    już swojego podniecenia i rozgoryczenia, i dyskusji sprzed
    chwili. Obie posiadały tę cenną umiejętność ? szybkiego
    zapominania urazów, wybaczania. Ochłonąć. Szybko. Nie
    pamiętać o kłótni. Życie toczy się dalej.

    Anna zatrzymała się na poboczu. Frank nawet nie otworzył
    oczu, spał głęboko. Angelika zajęła miejsce kierowcy.
    Ruszyła spokojnie i pewnie. Anna uśmiechała sie obserwując
    towarzyszkę na siedzeniu obok. Rzuciła jej jeszcze krótki
    komplement. Była przecież świetnym kierowcą. Spokojnym i
    rozsądnym. Pewnie trzymała kierownicę i niemal niewidoczne
    było nerwowe drganie dłoni w momencie gdy mijały ich wielkie
    tiry. Anna przekręciła gałkę radia, które wcześniej jedna z
    nich przyciszyłą maksymalnie. Zabrzmiał znów blues.
    Uspokajał i kołysał. Nagle pośród muzyki milczenie nie
    zdawało się być już aż tak trudne do zniesienia, ciężkie.
    Pierwsze lody zostały przełamane.

     

     

     

    6.

    – Jak masz na imię? Nie odpowiadasz. Znów. Nie czuję twojej
    obecności. Nic poza świadomością, że tam wciąż jesteś.
    Jesteś w moim śnie. Ale dlaczego tak przerażająco? Śnisz mi
    się co noc. Odkąd przyjechałam tu, jesteś. Przychodzisz do
    mnie we śnie i słyszę twój bezradny płacz. Nie potrafię
    cię ukoić. Nie wiem jak. Jestem matką pozbawioną instynktu
    macierzyńskiego. Jestem okrutna i nieczuła. A ty płaczesz. Nie
    mówisz nic. Nie potrafisz mówić.

    – Mamo

    – Co kochanie

    – Gdzie jesteś mamo?

    – Gdzie jesteś moje dziecko? Dlaczego nie widzę cię?
    Zamykam się w ramionach ale mam wrażenie, że chwytam jedynie
    pustkę. Nie ma cię.

    – Jestem mamo

    – Nie. Jesteś zjawą. Jesteś projekcją moich pragnień,
    niczym więcej. Jesteś wytworem mojej wyobraźni. Jesteś
    wyrazem moich obaw. Niczym więcej. Dlatego tracę cię za
    każdym razem gdy odchodzisz, gdy znikasz, gdy odnajduję cię
    znów gdzieś opuszczone na progu smierci, płaczące na cały
    głos.

    – Ja nie odchodzę mamo, to ty zapominasz o mnie. Chcesz
    zapomnieć, tak jest wygodniej. Ale ja żyję wciąż w twoim
    ciele. Czekam, abyś dała mi prawo do życia.

    Anna zastygła z palcami ponad klawiaturą. Co robiła tu o
    tej porannej znów porze. Od kilku dni budziła się równo o
    piątej. Budził ją ten sen. Dziś jednak wstała, jeszcze
    śpiąc niemal, bez kawy i modlitwy siadła do komputera i
    wstukała tekst, który utkwił jej w głowie. Tekst, który
    wysnuł się we śnie. Ta rozmowa dziwaczna. Te zbyt dojrzałe
    uwagi dziecięce były być może rozmową sam na sam z sobą.
    Nie wiedziała. A jednak czuła, że musi to zapisać. Cynicznie
    rzecz oceniając był to ciekawy kawałek dramatyczny, z którego
    mogła się jeszcze kiedyś ciekawa książka narodzić. Kobieca,
    jak mówiono o jej pisarstwie. Niech tam, kobieca. Żachnęła
    się nagle w myslach ? zupełnie jakby problemy potomstwa nie
    były również problemami mężczyzn! Czy miała powrócić do
    łóżka? Było jej zimno. Ten hotel, w którym zatrzymali się
    na noc z Frankiem i Angeliką był dość tani, mało przyjemny,
    prosty. Było jej zimno. Wstała i skierowala się do łazienki.
    Należało jednak wykonać poranną modlitwę. Świtało.

    Anna podeszła do okna i wpatrywała się w pierwsze promienie
    wschodzącego słońca. Na szczęście wschodziło i kończyła
    się noc, która wydawała jej się tak długa. Niemal nie
    spała. Męczyła ją bezsenność. Męczyła samotność.
    Dzwoniła dwukrotnie poprzedniego wieczora do Farida zawsze
    jednak zastawała sekretarkę automatyczną. Nagrała raz
    prośbę o telefon zwrotny. Cisza jednak. Anna wiedziała, że
    Farid zwykł włóczyć się do późna z przyjaciółmi po
    mieście podczas tych samotnych podróży, meetingów,
    konferencji naukowych. Dzwoniła raz jeszcze, po dwunastej. Tym
    razem udało się. Usłyszała zmęczony głos Farida. Zapewne
    dopiero się położył. Zaczęła go przepraszać za późną
    porę i wyrzucać mu, że nie odbiera cały wieczór telefonów.
    Farid zdawał się nie słuchać jej uważnie.

    – Jesteś tam kochanie? ? zapytała podejrzliwie

    – Hmm

    – Mam wrażenie, że przysypiasz przy słuchawce.

    – Hmm, to prawda, jestem już w łóżku.

    – Ja też, ale źle się czuję. Miałam ochotę porozmawiać.

    – Co się stało

    – Nic się właściwie nie stało. Po prostu mam jakiś
    psychiczny kryzys i tęsknię za tobą.

    – Ja też za tobą bardzo tęsknię.

    – Hmm? Farid, mam nadzieję, że nie zapomniałeś o moim
    wcześniejszym telefonie i mojej prośbie. Wiozę ci pacjentkę.
    Wiesz, to jest naprawdę bardzo ciekawy przypadek.

    – Jaką pacjentkę? ? Farid teraz dopiero przemówił nieco
    przytomniejszym głosem. ? O czym ty mówisz?

    – Żona Franka, który pomógł w sprawie samochodu, Angelika,
    ta Meksykanka, mówiłam ci. Naprawdę nic nie pamiętasz? Och,
    dobrze, zadzwonię do ciebie jutro, jak będziesz przytomniejszy
    i mniej zmęczony.

    – Nie nie, dobrze, już pamiętam. Zobaczymy na miejscu.
    Muszę przejrzeć kalendarz.

    – Kochanie, ale my już jesteśmy w drodze! ? Anna zaczynała
    się denerwować

    – Rozumiem, nie ma sprawy. Coś wymyślę. Nie martw się
    kochanie. I nie prychaj mi w telefon. Dobrze, wiem że uwielbiasz
    pomagać ludziom, ale dlaczego moim kosztem?

    – Farid! Dwukrotnie się ciebie pytałam zanim wyjechaliśmy!

    – Tak. Dobrze więc. To moja wina. Okay, przyjmę tę twoją
    przyjaciółkę. Dobrze już? Szczęśliwa?

    – Jesteś nieznośny. Jak ja cię czasem nie znoszę. Potwór
    ? Anna była niepocieszona. Zdenerwowanie nie przechodziło, a
    samotność wciąż doskwierała

    – Kochanie, nie chciałem cię zdenerwować. Kocham cię,
    okay? Połóż się spać. No już. Weź jakieś proszki na sen.
    Jak zamierzasz jutro prowadzić?

    – Poproszę Franka.

    – Ach Franka? Interesujące. Czy jest przystojny?

    – Przestań. Jest żonaty!

    – Ja też. Jakoś ci to nie przeszkadzało.

    – Nie wiesz czy mi przeszkadzało czy nie. Kochałam cię! Jak
    możesz być taki nieznośny! Frank ma również kochankę, tak
    sądzę. Wy faceci jesteście wszyscy do siebie podobni. Mam was
    dosyć. Dobranoc. Idę spać.

    – Dobranoc. Ale nie złość się już. Bardzo cię kocham.
    Uwierz mi chciałbym być teraz przy tobie i przytulić cię.
    Wierzysz mi?

    – Tak.

    – Całusy. Kładź się. Przyjdę do ciebie we śnie ? Anna
    usłyszała jeszcze ciepły śmiech Farida i potem już tylko
    ciągły ton w słuchawce. Rozłączył się. Westchnęła i
    położyła się spać. Ale nie spała dobrze. Budziła się
    wielokrotnie. W końcu wstała.

    Już nowy dzień. Kolejny dzień, a przed nią długa
    podróż. Wkrótce jednak miała spotkać się z mężem,
    spędzą kilka dni w Nowym Jorku, a potem kilka miesięcy
    wspólnie w Londynie. Anna planowała również wspólne wakacje
    w południowej Ameryce. Brazylia? Meksyk? Och, nie mogła się
    już doczekać. Wiedziała, że oboje zabiorą ze sobą swoją
    pracę w postaci przenośnych komputerów. Żadne z nich nie
    mogło żyć bez laptopa, ona bez pisania, on bez internetu. A
    jednak to miał być wspólnie spędzony czas. Tylko we dwoje.

     

     

     

    7.

    Anna nie czuła się dobrze. Zgodnie z planem z poprzedniego
    wieczoru poprosiła Franka aby prowadził wóz, przynajmniej
    przez kilka godzin, podczas gdy ona prześpi się i odpocznie.
    Miała zawroty głowy. Przytulała głowę do siedzenia,
    zakrywała się kocem po sam nos, przymykała oczy, ale wciąż
    nie mogła odegnać upartego niepokojącego snu. Przywołała
    Brazylię. Plaże Rio de Janeiro. Bossa novę. Słońce.
    Przysnęła na chwilę, zdawało jej się. Obudził ją dopiero
    po kilku godzinach dźwięk muzyki. Otworzyła oczy i napotkała
    wzrok Franka. Przepraszał. Chciał wyłączyć. Tłumaczył się
    sennością i zmęczeniem. Muzyka nie pozwalała zasnąć. Anna
    podniosła się i wyprostowała na siedzeniu. Bół głowy i
    zawroty minęły. Zarządziła zmianę miejsc i po chwili
    znalazła się już za kółkiem. Przygłosiła muzykę.
    Przyciszyła ją jednak już po kilku minutach widząc że Frank
    przymierza się do snu. Samochodowa sztafeta śpiączkowa ?
    pomyślała Anna i uśmiechnęła się w duchu na myśl o
    dziwacznej zbitce słownej jaką wyprodukował jej umysł.
    Wypoczęta śledziła uważnie przesuwające się poza
    ogrodzeniem ochronnym autostrady krajobrazy. Wyżyny. Zieleń,
    żółć, zieleń żółć. Uwielbiała to. Połykać świat ?
    tak to nazywała. Połykaniem świata była każda bliższa lub
    dalsza przejażdżka, niezależnie od środka lokomocji.
    Chodziło o ruch. Przemieszczanie się. Ruchome obrazy
    układające się w pasmo, w ścieżkę filmową. Muzyka
    płynęła nienatrętnie. Wciąż blues. Bardziej lub mniej blue.
    Mniej lub bardziej smętny. Przesunęła o kilka kresek. Rock.
    Nie. Cofnięcie gałki. Jednak znów blues. Poczuła lekkie
    dotknięcie dłoni na ramieniu z tyłu.

    – Tak Angeliko?

    – Anno, powiedz mi jak to jest ? Angelika zaczęła frazę po
    czym zacięła się, niepewna

    – Mów dalej, słucham

    – ? Jak to jest stać się kimś innym. Jak to jest zmienić
    skórę, zrzucić starą, zaakceptować nową? Opowiedz mi o
    swojej konwersji, proszę. Jeśli to zbyt intymne, zrozumiem. Ale
    wiesz, zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią z taką
    odwagą i determinacją podchodzić do życia. Ot tak, jednym
    posunięciem zmienić stronę w grze, jednym ruchem zatrzasnąć
    za sobą drzwi, odciąć się od przeszłości. Ot tak! ?
    Angelika zamilkła oczekując odpowiedzi towarzyszki. Po chwili
    jednak przysunęła całe ciało bliżej w kierunku Anny,
    odchyliła się z siedzenia i szepcąc je niemal do ucha
    powiedziała – Nie musisz nic mówić jeśli nie chcesz. Ale
    wiesz, ja chciałam ci się tylko zwierzyć, że i ja?, i ja
    byłam bliska tej decyzji. Chciałam zacząć nowe życie, ale
    stchórzyłam. Tak, uważam się za tchórza.

    – Och, przestań! Co ty opowiadasz, Angeliko? Nie jesteś
    tchórzem, a sprawą naturalną jest rozważenie wszystkich za i
    przeciw w sprawie tak istotnej jak religia. Powiem ci, dobrze,
    powiem, skoro chcesz znać moje zdanie na ten temat, skoro chcesz
    poznać moje uczucia i wrażenia w tamtej chwili. Otóż
    najsilniejszym i najbardziej przejmującym uczuciem po konwersji
    jest uczucie dezorientacji. Tak. DESORIENTACJI. Nie słuchaj
    bzdur, jakie opowiadają ci neofici o tej pewności, która
    pojawia się jakby z niebios. O tej radości i spokoju, który
    podobno ogarnia konwertów. Rzeczywiście pierwsze chwile to
    ekstaza, ekscytacja, radość. Potem jednak zaczyna się
    monotonia życia i najbardziej dojmującym uczuciem jest ciągły
    niedosyt, brak dostatecznej wiedzy, brak podstawowych nawyków,
    które oni, szczęsliwie urodzeni w islamie nabywali przez lata.
    Każdy krok osoby po konwersji wypełniony jest obawą ? Czy
    moja postawa jest dostatecznie muzułmańska? Każda decyzja
    obarczona jest świadomością, że wszyscy wokół oceniają
    mnie muzułmanina, mnie, moje czyny, moją nową religię, islam.
    Obok dezorientacji pojawia się też zaniepokojenie ? Czy moje
    świadectwo jest wystarczające, ale przede wszystkim ? czy jest
    ono dobre czy złe? Im więcej zaś myślisz o tym, że
    otoczenie, twoi najbliżsi, twoi przyjaciele obserwują cię i
    oceniają, tym więcej popełniasz błedów. Cała sytuacja
    przypominała zaklęty krąg. Szereg obsesji. Wówczas
    zrozumiałam, dlaczego każda przemiana dokonywać powinna się w
    ciszy i samotności, z dala od krytycznych spojrzeń. Z dala od
    spojrzeń. Kropka. Każda przemiana jest przecież stopniowa.
    Radykalizm powoduje jedynie, że pewne etapy przeskakujemy w
    pośpiechu, uznajemy za jasne i oczywiste to, co w
    rzeczywistości takie nie jest. I czym prędzej te połknięte
    pigułki, elementy wiedzy i wiary, później odrzucamy,
    nieprzemyślane nieprzetrawione, narzucone nam przez innych i
    zaakceptowane przez nas jak gotowce, szablony myślowe. ? Anna
    umilkła nagle. Oddychała jeszcze głęboko i szybko, po tak
    długim monologu pełnym wzburzenia i podniecenia. Angelika nie
    odzywała się przez dłuższą chwilę, spoglądając tylko w
    zamysleniu na zaciśnięte nerwowo na kierownicy dłonie kobiece.
    W pewnym momencie, podczas gdy Anna wyrzucała z siebie potok
    mknących, trudnych do doścignięcia myślą słów, Angelika
    zaczęła się obawiać, że kobiecy kierowca nie zapanuje nad
    kierownicą. Anna palce jednej dłoni trzymała na pokrytym
    ozdobną skórą kółku, palcami zaś drugiej gestykulowała
    namiętnie i dobitnie. Ruch dłoni to uderzającej o kierownicę,
    to unoszącej się ku górze, ku szybie, ku Angelice za jej
    plecami, był niczym taneczny ruch hiszpanki z kastanietami w
    dłoni. Podkreślał emocje. Towarzyszył im krok w krok. Pas de
    deux, zmiana, raz dwa trzy czteeery. Walc, tango, polka. Angelika
    wciąż milczała. Anna z wzrokiem utkwionym w dalekim punkcie na
    wprost siebie, zdawała się być nieobecna duchem. Nagle, cicho,
    tak, że Angelika ledwie w połowie zdania zrozumiała, o czym
    tamta mówiła, kończyła urwane w pół myśli.

    – ? ale poczucie siły wewnętrznej, determinacji i
    zdecydowania i woli, jest wszechogarniające. Niepowtarzalne
    wspomnienie. Metamorfoza, która otwiera nam oczy, szeroko tak,
    że aż boleśnie. I ogarniamy wzrokiem wzystkie rzeczy na raz,
    wszystkie rzeczywistoście nasze i cudze, przeszłość naszą i
    przyszłość, realność, którą zdawałoby się utraciliśmy,
    i tę , w którą wstępujemy, której stajemy się częścią.
    Jak dziecko każda rzecz interesuje na nowo, pociąga. Chcemy
    połknąć wszystko jednym haustem. Biec we wszystkich kierunkach
    na raz. Potrzeba drogowskazów. Nauczycieli.

    – Co dokładnie masz na myśli? ? odważyła się wtrącić
    Angelika ? Koran? Uczeni? Książki? Znajomi muzułmanie?

    – Nie patrz na muzułmanów bo sprowadzą cię na manowce.

    – A więc?

    – Koran. Przede wszystkim.

    W tej chwili Anna wykonała dość gwałtowny skręt w prawo.
    Angelika przeczytała ponad szosą napis Zjazd nr 27.

    – Mało brakowało a minęłabym ten zjazd. Baltimore.
    Jedziemy w kierunku Baltimore? Angeliko, wyciągnij tę mapę
    yahoo i sprawdź, czy dobrze pamiętałam numer zjazdu.
    Baltimore. Hmm, nigdy nie byłam w Baltimore. ? Anna znów
    zdawała się pogrążać we własnych myślach. Angelika miała
    jednak wielką ochotę ciągnąć rozpoczętą pasjonującą dla
    niej dyskusję.

    – Wiesz Anno, to wszystko co usłyszałam od ciebie jest w
    istocie dość przerażające. Radykalna zmiana o wielkich
    konsekwencjach. To nie brzmi zachęcająco.

    – Ależ to jest poważna decyzja. Nikt nikogo do niczego nie
    zachęca. Ani nie przymusza. Nie ma przymusu w religii. Ale nie
    czarujmy się. Nie jest lekko. Nie mam zresztą szacunku dla
    chorągiewek, natomiast czuję respekt dla osób, które nawet w
    związkach mieszanych pozostają przy własnym wyznaniu i
    potrafią taką decyzję rozsadnie obronić.

    – Dobrze. A teraz powiem ci to, co staram się powiedzieć ci
    od kilka godzin, ale nie mam śmiałości ? Angelika zrobiła
    głęboki wdech i kontynuowała po chwili ? Podjęłam decyzję
    o konwersji dwa lata temu. Poznałam muzułmanów. Przeczytałam
    Koran. Poznałam osobiście imama w meczecie w Pensacola oraz
    jego żonę, rozpoczęłam pracę w przedszkolu muzułmańskim.
    Postępowałam dokładnie tak jak powiedziałaś ?
    zanalizowałam za i przeciw. I? myślę, ze zbyt wiele mam do
    stracenia. Jedną z podstawowych, cennych dla mnie spraw jest
    moje małżeństwo z mężczyzną, który nie jest muzułmaninem.
    Nie wierzę, aby potrafił zrozumieć moją decyzję.

    – A próbowałaś uwierzyć? ? strzał był celny. Angelika
    zamilkła. Żadna z nich nie odezwała się. Anna przygłosiła
    muzykę. Nudził ją już blues. Rock. Jest. A może wiadomości?
    NPR. Lubiła tę niezależną stację. Niekonwencjonalne
    poglądy, dalekie od ogólnie-ogłupiającego tonu CNN. Miała
    poczucie jednak, że dyskusja nie jest skończona. Była jeszcze
    jedna rzecz, którą chciała wyjaśnić w obecności Angeliki.
    Po co? Nie wiedziała. Działała pod wpływem impulsu, ale
    wiedziała że to musi być powiedziane. Dla jej dobra. Może
    zresztą była to jej własna potrzeba wyznań i zwierzeń.

    – Angeliko, jest jeszcze coś, co chciałam ci powiedzieć.
    Wybór islamu, to nie tylko wybór ścieżki klarownej i jasnej,
    bo Bóg jest jeden i brak komplikacji takich jak trójjedyność
    osób boskich. To także akceptacja pewnych spraw, które dla
    europejczyka i w twoim przypadku amerykanina, mogą być
    niezrozumiałe i niewygodne.

    – o czym mówisz?

    – o czym? Mówię na przykład o poligamii. Mówię o tym, że
    mężczyzna ma prawo żenić się nawet czterokrotnie. I
    posiadać nawet cztery żony, jednocześnie. Częściej spotykany
    wariant to taki jak nasz, trójkątny. Nasz drogi doktor Farid
    posiada dwie żony. ? Annę ogarnęło nieodparte pragnienie
    śmiechu na widok niemądrej, zdziwionej miny Angeliki. ? No
    dobrze, koniec tych pogaduszek. Posłuchajmy teraz NPR, może
    opowiedzą coś niecoś bardziej rozsądnego. ? mówiła,
    wciąż tłumiąc śmiech, tak aby nie budzić siedzącego na
    siedzeniu obok Franka, który właśnie poruszył się, otworzył
    na chwilę oczy i odwrócić głowę w stronę okna. Anna
    zastanawiała się, czy istotnie spał, czy też drzemał
    jednocześnie przysłuchując się ich dyskusji.

    Ściemniło się nagle jakby za chwilę miała rozpętać się
    burza. Chmury zasnuły niebo, nie spadła jednak ani jednak
    kropla. Sklepienie pozostało jednak ciemne i niskie ponad maską
    samochodu, tak że żadne z nich nie zauważyło kiedy zapadać
    zaczął zmierzch. Angelika znów zaczęłą narzekać na ból
    głowy i senność. Siedziała milcząca wsłuchując się w
    głos radia z odrobinę znudzoną miną. Anna też nie miała
    już ochoty na dyskusje. Pozwoliła Frankowi poprowadzić wóz po
    raz kolejny, dała mapę do ręki i rozpiski trasy wydrukowane z
    map oferowanych przez portal yahoo. Te nigdy nie były poprawne,
    prowadziły na manowce i Anna o tym doskonale wiedziała, a
    jednak postępowanie za ich wskazówkami było prostsze niż
    śledzenie mapy drogowej poszczególnych stanów. Anna ufając
    Frankowemu wyczuciu specjalisty od samochodów i dróg,
    ułożyła się wygodniej na siedzeniu, okryła kocem i
    przysnęła. Obudziło ją poczucie bezruchu i ciszy. Nie
    słyszała szumu silnika. Podsniosła się na siedzeniu i
    rozejrzała. Samochód stał na stacji benzynowej a Frank
    tankował bezołowiówkę. Anna wysunęła się niechętnie spod
    koca i lekko przymykając drzwi aby nie obudzić Angeliki
    opuściła samochód.

    – Frank, ja zapłacę tym razem. Wczoraj fundowałeś cały
    bak. Rozumiem wdzięczność, ale bez przesady. Zachowaj
    pieniądze na Nowy Jork, będą potrzebne. – Frank pokiwał
    głową na znak zgody. Rzucił jednak za Anną która skierowała
    się stronę sklepu i kasy

    – Może mogę ci chociaż postawić kawę? ? Anna odwróciła
    się i uśmiechnęła.

    – Znowu? Powtarzasz ten sam stary numer, mój drogi. –
    Spoglądała na wysoką zabawną sylwetkę, w chwili gdy truchtem
    rzucił się w jej kierunku. Był zabawny. Jak duże dziecko, jak
    wszyscy faceci. Czyżby próbował z nią flirtować? Jest chyba
    na miłość boską jakiś limit jeśli chodzi o jednocześnie
    rozgrywające się awantury miłosne. Żachnęła się w myślach
    i pozwoliła sobie kupić nie tylko kawę ale i ciastko i
    ulubione jej sezamki. Stanęli przy wysokim stoliku i na stojąco
    pociągali on nieskończenie wolno przez słomkę, colę, Anna
    swoją cafe latte, obok stała cappucino przykryta dla ochrony
    przykrywką. Czekała na Angelikę. Frank wpatrywał się
    nieruchomo w swoje dłonie. W bąbelki coca coli, z której
    zdjął przykrywkę. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa.
    Odgłos wysysanych resztek napoju z dnia papierowego kubka
    sprawiły, że Anna podniosła oczy sponad swojej kawy i rzuciła
    Frankowi zniesmaczone spojrzenie. On roześmiał się
    złośliwie, łobuzersko.

    – Wiedziałem, że jesteś panienką z dobrego domu o
    nienagannych manierach. Zimna poprawna Angielka.

    – Ty za to jesteś draniem. Wybacz Frank, ale nie wiem do
    czego zmierzasz, ani czego ode mnie oczekujesz. Zdajesz się
    czasami tak delikatnym i miłym facetem, niemal nieśmiałym,
    chwilami zaś wstępuje w ciebie szatan. Zastanawiam się która
    z tych osób jest prawdziwa.

    – Nie wiem, to ty znasz się na ludziach, a nawet potrafisz
    ich stwarzać w tych swoich powieściach. Ja jestem prosty facet.
    Prostak jestem ? jego głos wciąż brzmiał nieznośnie
    złośliwie i prowokująco. Co w niego wstąpiło, Anna zdawała
    się nie poznawać człowieka, którego poznała kilka dni temu.
    Być może nawet zaczynała żałować, że zgodziła się na tę
    podróż w ich towarzystwie.

    – Wiesz co, nie bardzo rozumiem o co ci chodzi, ale żal mi
    jest przede wszystkim twojej żony. Nie tylko ona ma problem, ale
    tylko ona zdecydowała się rzeczywiście zawalczyć o swoje
    prawo do bycia w pełni kobietą. Dla niej, tylko dla niej
    zgodziłam się na wasze towarzystwo w tej podróży. Ty zaś?
    Cóż, gubię się w myślach i zastanawiam, co kołata się w
    twojej głowie, Frank. Czego ty tak naprawdę chcesz? Jeśli nie
    zależy ci na tych dzieciach, które niedługo mogą się
    urodzić, jeśli nie zależy ci na współżyciu z Angeliką, to
    dlaczego po prostu jej tego nie powiesz? Czy zbyt wielkiej wymaga
    to odwagi? Może po prostu jesteś wielkim tchórzem! Jak wszyscy
    faceci z rodu flirciarzy!

    – Och, nie złosć się Anno. Co ty o mnie wiesz i o moim
    życiu. Co wiesz o życiu z kobietą która przeżywa wieczną
    niekończącą się depresję z powodu swojej bezpłodności. To
    prawda. Zgadłaś, jestem flirciarzem. Ale niegroźnym i
    oswojonym. To prawda, jest ktoś z kim się spotykam. Potrzebuję
    świętego spokoju choć przez pół godziny dziennie. Nie chcę
    odejść od Angeliki. Dlaczego miałbym? Kocham ją. Zresztą, co
    ciebie to wszystko w ogóle obchodzi. Czy ja pytam cię o two
    jakie układy panują w twoim małżeństwie. Czy interesowałem
    się tym czy żona twojego męża była szczęśliwa w momencie
    gdy mąż zakomunikował jej, że żeni się po raz kolejny? Nie,
    bo mnie to wszystko nie obchodzi. To jest twoje życie. A więc
    pozostaw i moje w spokoju. Zresztą uważam, że sytuacja, gdzie
    żona nie wie nic o kochance jest o wiele zdrowsza dla niej, jest
    bardziej? ludzka no!

    – Świetnie. A czy pytałeś kiedykolwiek co sądzi o tym ta
    kobieta z którą się potajemnie spotykasz? Uważasz, że taki
    układ jest fair w stosunku do niej?

    – Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ona się nie skarży. Czy
    nie znaczy to że jest zadowolona?

    – Ach tak? Skoro tak twierdzisz? – Anna zrezygnowana
    zakończyła dyskusję. ? Chodźmy do wozu. Jest późno. Za
    godzinię będziemy na przedmieściach Nowego Jorku. Muszę
    skontaktować się z mężem. Trzeba wam znaleźć nocleg.

     

     

     

    8.

     

    Pokój zasnuł cień. Na wpół widoczne kontury sprzętów
    przypominały koszmary z dzieciństwa. Zawsze bała się zabaw w
    chowanego. Przepastna szafa kryła nie tylko ulubionego braciszka
    i towarzysza zabaw, ale również multum nieznanych postaci,
    które zawisały sprytnie pomiędzy ubraniami matki, na starych
    wieszakach z drewna. Anna ogarnęła wzrokiem pokój hotelowy. Od
    prawej do lewej, od lewej do prawej , i jeszcze raz. Ćwiczenie
    gałek ocznych, ćwieczenie dezorientacji umysłu. Skuteczne na
    przeciąg kilku sekund. Nie doceniała przebiegłości własnej
    wyobraźni która nocą uniezależniała się od niej, od kobiety
    zwanej Anną, i ożywała, i zyła przez te kilka nocnych godzin
    własnym życiem. Anna spojrzała w okno. Jasny rogalik. Pół
    jabłka w otoczeniu okruchów chleba. Wróciła wzrokiem wgłąb
    pomieszczenia. Poczekała aż wzrok znwów przyzwybierze
    właściwości kocie i dostrzegać będzie obiekty w ciemności.
    Pokój przypominał pobojowisko. Rozrzucane byle jak ubrania,
    otwarte wybebeszone walizki. Farid zwykł nie przejmować się
    porządkowaniem własnej odzieży i przynależności. To było
    kobiece zadanie. Tak. Tak został wychowany ? powtarzała w
    duchu ona i z rezygnacją sprżatała po sobie i po nim.
    Nieustające syzyfowe prace. Trudy kariatydy. Odrastająca
    wątroba. Tfu, dlaczego miała tak dziwaczne skojarzenia,
    pomieszanie elementów kuchenno spożywczych z krwawo
    śmiercionośnymi i obrzydliwymi. Powinna zamknąć powieki i
    spać. Tak jak on, który obok chrapał już od dobrej godziny.
    Anna nie mogła jednak zasnąć. Przyciskała palcami zmęczone
    mięśnie gałek ocznych. Rozciągała je, masowała,
    przykrywała wnętrzem dłoni. Kreowała noc ciemniejszą niż
    była w istocie. Na nic. Oczy nie chciały odpocząć.
    Poddenerwowane mięśnie gałek drgały pod dotknięciem dłoni.
    Czuła ich drżenie nawet ich nie dotykając. To wszystko z jego
    winy. Jakże nie znosiła tych wieczornych kłótni! Wolała już
    te poranne. Miały czas rozwiać się przygasnąć i
    znieważnieć przed czułością i intymnością nocy. I o co
    właściwie te kłotnie wieczorne? O nic. Przywołała w myślach
    przebieg ich dyskusji sprzed kilku godzin, kiedy to dotarli
    nareszcie z Frankiem i Angeliką do Nowego Jorku i zameldowali w
    hotelu, który zarezerwował im Farid.

    Mąż był wyjątkowo czuły, miły i czarujący niemal. Anna
    spoglądała na niego mile zaskoczona. A więc być może
    wszystko miało potoczyć się wedle zamierzeń. Nie będzie
    problemów z wizytą Angeliki, leczeniem i ostatecznym zabiegiem.
    Anna wiedziała, że Farid potrafił zaangażować się głęboko
    w sprawę pacjenta, jeśli był ku temu dostatecznie istotny,
    naukowo-badawczo-medyczny powód. Jeśli był to przypadek
    ciekawy ? jak twierdził. Annie, aby zainteresować się sprawą
    obcego nawet człowieka, jego nowopowstającą niedojrzałą
    choćby sztuką, aby wyciągnąć pomocną dłoń, wystawić jego
    dzieła w swojej galerii wystarczała choćby chwila rozmowy,
    rzut oka na obraz, kilka słów w emailu. Farid jednak pierwsze
    lata swojej praktyki odbył w Pakistanie, gdzie ilość
    pacjentów, ubogich pacjentów jest ogromna, gdzie lekarz nie
    może pozwolić sobie na czułostkowość, żal, wahanie i
    filantropię. Wszyscy zasługują na leczenie a jednak jedynie
    najbogatsi otrzymują propozycje zastosowania najnowszych metod
    leczenia. Farid bardzo kochał jednak swoją żonę. Niewielu
    rzeczy potrafił jej odmówić, jeśli chodzi o sprawy doraźne.
    Inaczej jednak kwestia wyglądała, jeśli chodziło o jego
    niezłomne poglądy, które jak Anna skarżyła się przed sobą
    samą i zaufanymi przyjaciółmi, nie zawsze zgadzały się z
    islamem. Wielokrotnie były efektem jego silnie zakorzenionego
    egoizmu rozpieszczonego dziecka, syna w bogatej rodzinie
    pakistańskiej, który zawsze miał tradycyjnie bardziej
    uprzywilejowaną pozycję od córki. Nie było tu też bez
    przyczyny jego wieloletnie pomieszkiwanie na granicy Europy
    zachodniej i Ameryki. Do Pakistanu powracał już niemal jako
    gość, przybysz tymczasowy. Farid zdążył więc już
    przesiąknąć europejskością i zachodniością z całym
    nieznośnym dla Anny, dobrodziejstwem inwentarza, wygodnictwem,
    umiłowaniem komfortu, obojętnością, liberalizmem i cynizmem.
    Anna spoglądając więc tego wieczoru na Farida utwierdziała
    się w przekonaniu, że plany jej i zapoznanej pary pójdą
    gładko. W istocie tak też się stało. Doctor był w świetnym
    humorze w momencie spotkania. Umówił się z pacjentką i jej
    mężem na dzień kolejny, tuż po południu. W jednej z lepszych
    klinik nowojorskich, ? gdzie miał status lekarza gościnnego,
    honorowego członka stowarzyszenia lekarzy, z których inicjatywy
    powstała ta klinika. Angelika nie potrafiła ukryć swojej
    radości. Anna również pełna była entuzjazmu i dobroci dla
    całego świata. Farid i Anna szybko rozstali się z Angeliką i
    Frankiem i udali do swojego pokoju na jednym z wyższych pięter.
    Pokój był niewielki ale przytulny, co rzadko można było
    powiedzieć o pokojach hotelowych. Być może to jego
    maleńkość, zapełnienie meblami powodowało wrażenie
    cosy-cosy jak mówiła sobie Anna po angielsku. Zrzuciła
    sweterek i położyła go na większym z foteli, przysiadła na
    chwilę przed gustowną szeroką toaletką i wielkim lustrem.
    Zajrzała w siebie. Mrugnęła okiem do Anny z naprzeciwka,
    zdjęła okulary słoneczne, biżuterię i ubranie i uciekła do
    łazienki, słysząc jeszcze tylko w ostatniej chwili natrętną
    prośbę męża o wyjęcie komputera podłączenie, o
    pościelenie łóżka, o coś jeszcze czego już nie chciała
    słyszeć.

    – pomyśl przez chwilę kochanie, że jeszcze mnie nie ma. ?
    rzuciła złośliwie. – Muszę odpocząc po podróży, muszę
    wziąć dłuższą kąpiel. Jeśli chcesz, chodź do mnie. ? nie
    było odpowiedzi. Farid prawdopodobnie sam sięgnął po laptopa
    i w przeciągu kilku sekund już zniknął z pola widzenia
    słyszenia i reagowania. Był w pracy. Był przy komputerze. Był
    online. Wireless network był dostępny dla chętnych i
    skłonnych do uiszczenia rachunku za serwis. Anna również
    cieszyła się myśląc o możliwości sprawdzenia swojej
    korespondecji. Leżała w wannie, płyn do kąpieli wytworzył
    pięciocentrymentrową warstwę piany. Dolany olejek zapachowy
    sprawiał, że miała ochotę zasnąć choć na chwilę. Nie
    lubiła jednak chwili, w której budziła się na tyle późno,
    że woda zdążyła już wystygnąć. Brrr. Nieprzyjemne
    zakończenie cudownej relaksacyjnej kąpieli. Prędki prysznic. I
    była już w łóżku, obok niego. Z mokrymi włosami okrytymi
    skąpym ręcznikiem, który zsuwał się nieustannie. Skryła
    się wraz z głową w pościeli, przytulając do jego ciała i
    piżamy. Laptop przeszkadzał. Wysunęła się znów spod kołdry
    i zaczęła odruchowo spoglądać na ekran. Rozmawiał z Rabią.

    – Pozdrów ją ode mnie ? poprosiła – wszystko u nich w
    porządku? Jak minęła podróż?

    – Tak, wszystko dobrze. Podróż ? bezproblemowo. Dzieci
    były podobno marudne. Safija często o tobie wspomina, powinnaś
    do niej zadzwonić.

    – Tak, dawno nie widziałam się już dziećmi. No ale teraz
    mają mnóstwo innych atrakcji, tabun kuzynów i kuzynek
    amerykańskich.

    – Być może. Ale jeśli chciałabyś pojechać ze mną do
    Houston, to proszę bardzo. Gdy przyjadę przeniesiemy się i tak
    do hotelu. ? Anna zamilkła. Nie miała ochoty jechać.
    Niepotrzebnie zaczęła tę rozmowę o Rabii i dzieciach. Znów.
    Schowała się pod kołdrę aby uniknąć odpowiedzi. Czy on nie
    wiedział jednak jaka będzie odpowiedź? To już nie te czasy,
    gdy mieszkali razem. Minęły chwilę, gdy Anna skupiała się w
    sobie aby kontrolować swoje emocje, aby tolerować, przyjmować
    kompromisy, rozumieć. Utrzymywała pozytywne relacje z Rabią.
    Na odległość. Obecność jej dzieci jednak, kontakt z nimi,
    był jedynie bolesny. Zazdrościła? Być może. Być może tak
    właśnie należało to nazwać.

    – Mój najmłodszy syn również chciałby cię zobaczyć. ?
    Farid przerwał ciąg myśli Anny kontynuując rozpoczęty
    wcześniej watek – Nie pamięta już za dobrze swojej drugiej
    mamy. Już mówi i chodzi. A po raz ostatni widziałaś go
    przecież tak dawno.

    – To prawda. Był bobasem. Ale kochanie, to nie jest moje
    dziecko. Dobrze, świetnie, miałeś wspaniałe intencje prosząc
    mnie abym zajmowała się nim kiedyś, w momencie gdy był
    maleńki, gdy Rabia miała pełne ręce roboty przy pozostałych
    dwojgu. Ale to nie moje dziecko. Wiesz jak ja się czuję? Cóż,
    powinieneś wiedzieć, że czuję zazdrość, jako kobieta.
    Niezależnie od decyzji jakie podjąłeś, czy może podjęliśmy
    w sprawie potomstwa.

    – Zazdrość? A czy wiesz jak ja się czuję za każdym razem
    gdy wypuszczasz się w podróż samotnie? Gdy wracasz
    szczęśliwa i radosna i opowiadasz mi o swoich nowych znajomych.

    – Ale o kogo jesteś w tej chwili zazdrosny, o Franka, o
    Angelikę?

    – Nie żartuj proszę. Oczywiście, że myślę o Franku.
    Przykro mi Anno, ale sama wiesz, że w pewnym sensie straciłem
    do ciebie zaufanie. Chcę więc teraz wiedzieć, czy coś między
    wami było.

    – Ależ nic nie było. Absolutnie nic. Wiem, ze być może
    masz prawo do podejrzliwości, ale dlaczego nigdy nie próbujesz
    mnie zrozumieć? Ani nie próbujesz zrozumieć tamtej sytuacji
    sprzed dwu lat. Byłam samotna, pełna wątpliwości. Wokół
    słyszałam różne opinie i tysiące narzekań na ciebie. Sama
    nie wiedziałam już w co wierzyć. Wiesz sam, jak bliska byłam
    wtedy decyzji o rozstaniu. Być może w moim umyśle to się już
    właściwie wtedy stało. Chciałam być wolna, chciałam
    związać się z kimś, kto będzie sam wolny, kto da mi nie
    tylko miłość, ale i możliwość życia wedle schematów,
    które były mi bliższe, mnie, Europejce. Farid, zwątpiłam
    wtedy w pomyślność naszego związku. Dlatego? dlatego dałam
    się zwieść temu mężczyźnie. Dlatego cię zdradziłam.
    Poczułam nareszcie że niczego nie muszę udowadniać, nie
    muszę pilnować swoich uczuć i szukać kompromisów, mogę być
    w pełni sobą. Ale kochałam cię, nigdy nie przestałam cię
    kochać. Mimo to, to wszystko po prostu mnie wtedy przerosło.
    Multum problemów i ty, od którego nie mogłam nigdy oczekiwać
    pełnego wsparcia, bo zawsze przecież była też ona. Ona, och.
    Lubię Rabię ogromnie, ale nie wymagaj ode mnie za dużo,
    proszę. Ponadto ty, ty, czy nigdy nie zdarzyło ci się mnie
    zdradzić? Przecież oboje wiemy, że tak! Dlaczego te odmienne
    kryteria dla kobiet i mężczyzn, och jakże nienawidzę czasem
    tej twojej, twojej ale i mojej naszej kultury patriarchalnej. ?
    Anna oddychała szybko, przerwała na chwilę jakby zabrakło jej
    tchu. Żachnęła się w końcu – Jakże nie potrafię
    ścierpieć tych dyskusji i sytuacji w które się wikłam.
    Farid, muszę na chwilę wyjść. Przykro mi. ? Anna wstała
    gwałtownie i zaczęła się szybko ubierać.

    – Gdzie chcesz iść. Późno jest!

    – Nigdzie, nie wiem. Może na basen. Muszę odreagować.

    – Sama?

    – Dlaczego nie? Ponad siedemdziesiąt procent czasu spędzam
    samotnie, zdala od ciebie! Dlaczego wówczas nie pytasz dlaczego
    tak wiele rzeczy robię sama! ? Farid usłyszał już tylko
    trzaśnięcie drzwiami i jej szybkie kroki na zewnątrz.

    Po upływie pół godziny otworzyły się cicho drzwi. Na
    szczęście mimo że w afekcie Anna nie zapomniała zabrać
    swojej karty. Basen był jeszcze otwarty, ostatnie minuty.
    Zamykali dopiero o północy. Była sama, ani zywej duszy o tej
    porze. Była przyzwyczajona, zawsze chodziła na mało znane,
    puste baseny. Samotnie przemierzała długość niebieskiego
    zbiornika, w tę i z powrotem, raz , dwa, trzy i znów. Wiele
    razy, aż do zmęczenia, do utraty sił. Pływanie wprowadzało w
    trans, żabka, plecy, żabka, plecy, żabka, żabka, żabka.
    Ulga. I odprężenie.

    Farid spał, lampka zapalona, laptop na łóżku, w nogach.
    Zapewne przyłożył głowę na chwilę, chcąc odpocząć, być
    może sfrustrowany po minionej dyskusji, i tak zasnął. Zrobiło
    jej się go żal. Czy nie starał się być dobrym mężem? Nigdy
    jej niczego nie brakowało. Brakowało?? Tak jego obecności.
    Ale to były reguły gry które przyjęła już na początku, z
    całą świadomością. Anna zdjęła komputer z łóżka,
    wsunęła się pod kołdrę, przytuliła do niego i próbowała
    zasnąć. Poczuła, że obudził się. Poczuł jej obecność i
    zaczął szukać ustami i dłońmi. Poddała się tylko,
    zmęczona pływaniem, pozwoliła, aby dotknął ją, pieścił i
    wziął. Tak jak zawsze gdy budził się w środku nocy. Trochę
    leniwie, trochę namiętnie. Szybko.

    I leży tak już od bodaj dwu godzin, myśli, wspomina, nie
    może zaufać morfeuszowi. Farid znów zasnął, snem jeszcze
    głębszym po zaspokojeniu. Anna tymczasem postanowiła wstać i
    usiąść przy toaletce, otworzyć komputer i napisać kilka
    słów, może wiersz, może list.

    Kilka minut przed lustrem przy toaletcei, oczekiwanie na
    wielkie otwarcie kłopotliwych okienek. W kilkanaście minut
    powstał list, długi, ciepły list do Rabii. Przeprosiny na
    zanieobecność przyszłą w Houston, pozdrowienia i pocałunki
    dla dzieci, zwierzenia na temat własnych planów pracy i
    pisania, zwierzenia na granicy intymności, o dzieciach, o
    pragnieniach, które zdawało się stłumione tu, w ameryce znów
    odżyły. Być może pod wpływem dawnych wspomnień pobytu w
    Pensacola, być może pod wpływem problemów i opowieści
    Angeliki. List na wiele długich linijek, które Rabia czytać
    będzie pewnie z zaciekawieniem, na który Anna nigdy nie
    dostanie odpowiedzi. Jak zwykle. Pozdrowienia. Podpis. Nowy plik
    i jeszcze ten pełen niecierpliwości i straconych złudzeń,
    wiersz. Anna nareszcie poczuła się senna.

     

     

     

     

    9.

    Najszybszym środkiem transportu w Nowym Jorku jest metro.
    Frank i Angelika z mapą w ręku skierowali się ku linii numer
    sześc, która zawieźc ich miała bezpośrednio na skrzyżowanie
    Lexington avenue i ulicę 68. Stamtąd należało przespacerowac
    się na East 70th Street gdzie znajdował się szpital Center for
    Reproductive Medecine and Infertility, zwany krótko CRMI,
    Centrum Medycyny Reprodukcji i Niepłodności. Ośrodek ten, w
    samym centrum miasta, w New York City, działał pod patronatem
    Cornell University. Stosował on ciekawą metodę wykorzystania
    komórek kobiecych przyszłej matki pobranych z wnętrza macicy,
    dla procesu zapłodnienia i rozwoju jaja w probówce. Wcześniej
    używano komórek zwierzęcych. Doktor Farid zdecydowanie jednak
    stawiał tę metodę wyżej ponad pierwotną, barbarzyńską, jak
    twierdził.

    Angelika była zdenerwowana. Frank musiał sam czuwać nad
    odnalezieniem kierunku drogi i zachować orientację w terenie,
    ona bowiem, a widział swoją zonę w tak wielkim stanie
    roztargnienia po raz pierwszy, nie potrafiła na niczym skupić
    uwagi poza mąjącą nastąpić za niecałą godzinę rozmową z
    doktorem. Prawdą było jednak i to, że Frank nigdy dotąd nie
    towarzyszył żonie podczas wizyt u ginekologa, może była więc
    to jej naturalna w takiej sytuacji postawa, tak odmienna od tej
    jaką obserwował na co dzień, zrównoważonej i rozsądnej ?
    myślał zachowując milczenie od momentu opuszczenia hotelu aż
    do chwili przestąpienia progu szpitala. Angelika zaś rzucała
    od czasu do czasu chaotyczne uwagi, których sensu Frank nie
    starał się nawet zrozumieć. Coś jej się przypominało. O
    czymś nie mogła zapomnieć. Za wszelką cenę musiała
    postawić doktorowi to właśnie pytanie. Nareszcie. Drzwi do
    gabinetu na piętrze były zamknięte. Angelika podeszła i
    delikatnie zapukała. Odezwał się zapraszający głos z
    wewnątrz.

    – Chodź ze mną. ? pociągnęła męża za sobą. Chcę
    abyś był ze mną, ostatecznie? zgodziłeś się ? puściła
    mu najmniej oczekiwanie przez niego w tej chwili kpiarskie oczko.
    Weszli więc oboje. Anna podeszła do biurka doktora pierwsza i
    usłyszała zaproszenie zajęcia fotela na wprost jego biurka.
    Frank usiadł na krześle obok. Doktor Farid był człowiekiem
    dość wysokim, dobrze zbudowanym i przystojnym. Tak oceniła go
    Angelika w ciągu kilku minut gdy podniósł się podał jej
    rękę i jej mężowi w geście powiatania. Ona również
    poczuła, że ten mężczyzna, którego wygląd był tak
    egzotyczny i pociągający, bacznie ją obserwuje, jej
    zachowanie, sposób mówienia, ocenia jej zdolności umysłowe,
    charakter, studiuje jej ciało. To było niecodzienne uczucie,
    którego Angelika do tej pory nie doznawała w gabinetach
    lekarzy. Ci, których poznała byli zazwyczaj wpatrzeni w kartę
    pacjenta, analizy medyczne, w końcu zapatrzeni we własne pióro
    i biurko. Dopiero w momencie, gdy pacjentka musiała poddać się
    oględzinom, lekarz zwykł spoglądac na nią wzrokiem, który
    nie wyrażał żadnych uczuć, zupełnie jakby spoglądanie na
    kobiece piersi, czy narządy rozrodcze było czynnością tak
    naturalną i codzienną jak spoglądanie na przedmioty martwe, na
    okazy zoologiczne, na współziomków w autobusie. Zupełnie
    jakby ich oglądanie nie wzbudzało absolutnie żadnych odczuć,
    cóż mówić o podnieceniu, ekscytacji. Tymczasem doktor Farid
    zachowywał się zupełnie inaczej. Uważnie otaksował bardzo
    kobiecą figurę Angeliki, tak że ona poczuła się niepewnie i
    w chwili gdy Frank usiadł obok niej przysunęła się bliżej
    wraz z fotelem, przechyliła w jego stronę i położyła dłoń
    na jego dłoni spoczywającej na kolanie. Frank nie zareagował.
    Doktor zaś zrozumiał aluzję bez słowa i cofnął się w
    fotelu, oparł wygodnie i z dystansem zadając pytania co do
    przebiegu dotychczasowego leczenia ginekologicznego Angeliki,
    przeglądał podane mu przez nią badania, analizy i opinie
    medyczne lekarzy florydzkich. Po chwili poprosił tonem pełnym
    taktu, grzecznym a nawet przepraszającym, o możliwość rozmowy
    sam na sam z pacjentką. Angelika przez chwilę nie odzywała
    się w końcu potakująco skinęła głową w stronę męża.
    Frank wyszedł. W momencie gdy zamknęły się drzwi doktor
    zapytał czy na pewno wszystko jest w porządku jeśli chodzi o
    sprawy płciowe jej męża. Angelika kiwając głową przyznała,
    że udało jej się namówić go aby poddał się testowi
    płodności. Analiza wykazała, że jej mąż jest płodny.
    Doktor pochylił głowę. I powoli zaczął mówić

    – Wyczuwam dziwny dystans w zachowaniu pani męża. Rozumiem,
    że zdaje sobie pani sprawę, że wiele zależy także od jego
    postawy pozytywnej, optymistycznej, od jego współpracy. Tak jak
    powiedziałem już uprzednio metoda in vitro obejmuje pobranie
    zarówno jaja przyszłej matki jak i nasienia przyszłego ojca.
    Pani mąż musi również przyjąć pewne warunki, zachować
    zasady, które szczegółowo zostaną państwu przekazane w
    momencie rozpoczęcie kuracji. ? doktor Farid spojrzał w oczy
    Angelice szukając znaku zrozumienia i akceptacji. ? Przepraszam
    za moje zachowanie w momencie gdy państwo weszli do gabinetu.
    Czasem trudno poskromić męską naturę. Zwłaszcza w obecności
    tak pięknej kobiety ? Farid spojrzał na kobietę siedzącą po
    drugiej stronie biurka. Angelika westchnęła i wzruszyła
    ramiona.

    – Och, mężczyźni, wszyscy tacy sami. Ale pan, doktorze.
    Anna wiele nam o panu opowiadała. Same pozytywne rzeczy ?
    dorzuciła ostatnie zdanie widząc ironiczne zdziwienie na twarzy
    Farida.

    – W istocie?

    – Tak. Ale ja chciałabym wiedzieć coś więcej, jeśli nie
    uzna pan tego za niedyskretność. A raczej coś więcej o pana
    poglądach. Otóż Anna opowiadała mi dużo o islamie. Wiem, że
    oboje państwo są muzułmanami. Wydawało mi się, że sprawą
    naturalną dla muzułmanina jest posiadanie dzieci w związku z
    żoną. Nawet? – Angelika zawahała się nie wiedząc czy tak
    dalekie posuwanie się w kwestiach życia prywatnego doktora jest
    sprawą pożądaną i z gruntu stosowną w tych okolicznościach
    w których się oboje znaleźli. Widząc jednak przychylny
    uśmiech i ani śladu zażenowania a raczej zaciekawienie na
    twarzy Farida ciągnęła dalej. ? Nawet jeśli jest to druga
    żona.

    – Ma pani rację. Potomstwa jest istotnym elementem związku
    małżeńskiego. A jednak wszystko ma swój czas i miejsce.
    Zawsze powtarzam Annie, że przyjdzie czas odpowiedni. W tej
    chwili oboje jesteśmy zajęci, podróżujemy. Nie sądzę
    zresztą aby ona tak łatwo chciała pozbyć się swoich ambicji
    profesjonalnych. Firmy, galerii, pisania.

    – Dlaczego miałaby się wyrzekać. Nie sądzi pan, że da
    się te sprawy połączyć, zawiesieć, powrócić do nich w
    odpowiednim czasie? ? głos Angeliki podniósł się o ton.

    – Pani Angeliko, o co chodzi? Mam wrażenie, że jest pani
    adwokatem Anny. Skąd to nagłe zainteresowanie?

    – Och, nie, broń Boże. Anna! Nigdy. Po prostu ogromnie
    lubię dzieci, pracuję z nimi, i oczekuję z wielką nadzieją
    własnych jak może się pan domyślać. I szczerze mówiąc
    bardzo niewiele jest kobiet, które z jakichś powodów
    rezygnują świadomie z macierzyństwa albo przesuwają je na
    odległy i niekreślony w przyszłości termin, i po wielu latach
    gdy jest już na macierzyństwo w zasadzie za późno, nie
    żałują swojej dycyzji.

    – Anna jest kobietą dojrzałą i rozsądną. Jest wolna i
    niezależna ode mnie w dużym stopniu. Nie wiem czym była
    pokierowana jej decyzja ale zgodziła się na moją propozycję.
    Jednocześnie ma pani trochę racji pytając o moje poglądy.
    Rzyczywiście różnią się one nieco od opinii, które usłyszy
    pani od tych którzy wszelkie reguły islamu traktują w sposób
    śmiertelnie poważny, wśród konserwatystów islamskich. Ja
    się do nich nie zaliczam. Uważam, że para małżeska ma prawo
    decydować o sobie i o chwili pojawienia się potomstwa. Ja
    skłaniam się ku dalekiemu terminowi w przyszłości. Oboje mamy
    z Anną wiele zajęć wiele obowiązków, wiele pasji. Nie
    sądzę, aby ona chciała porzucić obecny styl życia i
    poświęcić się macierzyństwu, wymienić wolność na
    uzależnienie od dzieci.

    – Ma pan szalenie radykalne poglądy, właściwie nazwałabym
    je ? liberalnymi.

    – Nie interesuje mnie jak zaszufladkuje się moje poglądy.
    Mam już troje dzieci i wiem jak wielką są radością a
    jednocześnie ciężarem.

    – Właśnie, są również radością. Dlaczego więc uważa
    pan, że Anna nie powinna poznać przyjemności bycia matką.

    – Nie, myli się pani, niczego Annie nie zabraniam ani nie
    odmawiam. Chciałbym aby była szczęśliwa. Bardzo ją kocham, a
    jednocześnie wiem, że to co robi, jej galeria, praca w
    wydawnictwie, pisarstwo jest jej pasją i nie chciałaby z niej
    tak łatwo zrezygnować. Nasze małżeństwo jest jednak jeszcze
    młode, Anna niedawno przeszła na islam. Jej wiara jest
    również świeża. Jest neofitką. Potrzebuje czasu, aby pojąc
    całą istotę islamu. Dzieci zaś, wychowanie muzułmańskich
    dzieci to odpowiedzialność. Ponadto niech pani spojrzy wokół
    siebie! Ile sierot na świecie. Ile wojen, potrzebujących. Ile
    rzeczy w które można się zaangażować. Adopcja, pomoc
    doraźna, pomoc dzieciom głodującym, chorym. Anna jest
    również członkiem kilku organizacji charytatywnych. Zajęcie
    się własną rodziną to w pewien sposób egoizm, nie sądzi
    pani? Trzeba mysleć globalnie, być społecznikem, spojrzeć
    szerzej, nie obejmować wzrokiem jedynie własne podwórko. To
    próbuję wszystkim wytłumaczyć. Annie również. Wydaje mi
    się, że się dobrze rozumiemy. A teraz, jeśli pani pozwoli,
    muszę wracać do pracy. Zagadaliśmy się nieprawda? Miło było
    mi panią poznać. ? Angelika uśmiechnęła się nieco
    zażenowana, w istocie, uprzytomniła sobie, że spędziła na
    rozmowie z doktorem dobry kwadrans, mąż tymczasem czekał pod
    gabinetem i zastanawiał się zapewne dlaczego rozmowa trwa aż
    tak długo, być może niepokoił się i martwił, być może
    również niecierpliwili się oczekujący na doktora pacjenci
    albo współpracownicy. Czyż nie był osobą szalenie
    zapracowaną i zajętą? Pewne było jednak to, że jego słowa
    ujawniały szczególną charyzmę. Miał dar mówienia i dar
    przekonywania. Angelika była pod wrażeniem jego teorii do tego
    stopnia, że potrafiła jedynie wysłuchać tego co mówił, nie
    poddając tego logicznej obróbce. Nie dziwiła się już
    zupełnie Annie, która pozostawała pod tak wielkim wpływem
    tego interesującego człowieka, o wielkim autorytecie , szalenie
    autorytatywnego. Nie dziwiła się że Anna tak bardzo i tak
    ślepo była w nim zakochana. Pożegnała się więc z doktorem,
    umówiła na kolejną wizytę w szpitalu, tym razem miała już
    uzyskać konkretny opis przebiegu badań, oraz otrzymać
    przepisane hormony, które nakazano zażywać przez dwa tygodnie
    przez zabiegiem pobrania komórek jajowych z jej organizmu.
    Wyszła z gabinetu zamyślona, dopiero głos Franka przywrócił
    ją do rzeczywistości. Odpowiedziała spokojnie na wszystkie
    jego pytania, w głowie pozostawała jednak jedna tylko myśl ?
    musiała zobaczyć się z Anną i wyjaśnić pewne kwestie. Za
    wszelką cenę musiała naświetlić sprawę dzieci,
    macierzyństwa i bezpłodności, adopcji. Chciała wiedzieć jaki
    był punkt widzenia islamu. Czy zgadzał się z jej intuicyjnym
    podejściem czy był raczej zgodny z ideami doktora Farida? Nie
    potrafiła odmówić logiczności jego wywodom a jednak
    pozostawała jakaś podświadoma nieokreślona wątpliwość.
    Dlaczego tak silnie obstawał przy oddaleniu perspektywy narodzin
    potomstwa ze związku z Anną? Czy miał tu znaczenie fakt, że
    on sam czuł się już w pełni spełniony jako ojciec? Angelika
    nie mogła zrozumieć do końca jakimi krętymi drogami szły
    myśli Farida. Skoro jego powtórne małżeństwo było jawne i
    zaakceptowane, a było przecież akceptowane przez islam, gdzie
    tkwił prawdziwy problem? Po chwili wczuwając się w sytuację
    Anny, którą stawała jej się coraz bliższa, zaczynała
    współczuć jej skomplikowanej sytuacji życiowej. Czyż jednak
    każdy nie był w pełni odpowiedzialny za swoje życie? Anna
    była panią swego losu. Angelika pogrążona w myślach nie
    odzywała się przez całą niemal drogę do hotelu. Po powrocie
    zaś odczuła potrzebę drzemki. Czuła się dziwnie emocjonalnie
    i psychicznie wyczerpana. Zasnęła po chwili. Spała twardo. Nie
    mogła usłyszeć cichych kroków Franka gdy wychodził z pokoju
    zostawiając jedynie krótką notatkę dla niej na szafce nocnej
    obok szerokiego wygodnego małżeńskiego łóżka.

     

     

     

     

    10.

     

     

     

    ?za tym idzie potrzeba wejścia w miejską energię zakonu?
    – przeczytał odruchowo wycinek z prasy sponad głowy
    czytającego. Staruszek siedział zgarbiony i pochylony nad
    gazetą tak, że trudno było uwierzyć, że jest w stanie coś
    odczytać z odległości pięciu centymetrów od tekstu. Co to za
    gazeta ? zastanawiał się Frank ? zapewne jakiś tygodnik
    katolicki. Sposób pisania pachniał modernizmem
    neochrześcijańskim, którego on nie znosił i nie rozumiał. Te
    nowoczesne kazania, w których gubił wątek już w nastej
    minucie słuchania. Zwykle zasypiał w kościele. Raz zdarzyła
    mu się nawet głośniejsza drzemka. Od tej pory przestał
    pojawiać się w parafii, odrobinę ze wstydu, odrobinę z
    poczucia bezsensu uczestniczenia w nabożeństwach. Przeczytane
    przed chwilą zdanie utkwiło mu fragmentarycznie w pamięci ? o
    jaką energię zakonu chodziło ? zachodził w głowę. ? Co
    autor miał na myśli używając przymiotnika ?miejska".
    Zakon w centrum miasta? Zakonnicy zaangażowani w prace
    urbanistyczne? Eh, bzdury ? pochylił się gwałtownie do przodu
    przyciskając niezręcznie staruszka do okna, bo w tym momencie
    autobus zahamował z piskiem opon. Frank zwymyślał pod nosem
    zarówno kierowcę autobusu jak i niefortunnego szofera
    mercedesa, który wyjechał nieostrożnie z parkingu niemal tuż
    pod koła miejskiej komunikacji. Frank przeprosił siedzącego
    mężczyznę zaczytanego w swojej gazecie do tego stopnia, że
    niemal nie zwrócił uwagi na incydent drogowy. Przesunął się
    o krok w prawo, aby nie doszło do powtórnego kontaktu
    cielesnego z siedzącym. Kierowca autobusu był zdaje się
    cholerykiem i nerwusem. Gwałtowne hamowania zdarzały mu się
    nieustannie. Nowa perspektywa, nieco z tyłu pozwalała widzieć
    wyraźniej nie tylko gazetę, ale i wystające spod długiego
    płaszcza dziwacznie kolorowe fałdowane szaty starca.
    Nieoczekiwanie siedzący podniósł głowę odwrócił ją i
    uśmiechnął się do Franka. Ten poczuł się zażenowany. Znane
    mu było to zjawisko. Zbyt długo obserwowane osoby czują
    niejako ciężar obcego spojrzenia. Starszy człowiek spoglądał
    na niego wzrokiem w którym nie pojawiła się uraza ani
    zdenerwowanie. Nie było nawet zdziwienia. Tylko ten szeroki
    uśmiech. Bardzo duże ciemne oczy. Przesunął ręką
    zaczesując do tyłu niemal nieistniejące resztki włosów.
    Wstał i spoglądając za okno jakby upewniał się, że jest to
    rzeczywiście jego przystanek, skierował do Franka propozycję.

    – Czy chciałby pan pójść ze mną? Wydaje mi się, że
    usilnie pan czegoś szuka i nie może tego odnaleźć.

    – W istocie, szukam mieszkania, na miesiąc dla mnie i mojej
    zony ? odpowiedział Frank prostolinijnie i zgodnie z prawdą,
    nie doszukując się dwuznaczności w wypowiedzi nieznajomego. ?
    staruszek roześmiał się

    – W takim razie muszę panu coś pokazać. Niech pan pójdzie
    ze mną. Proszę. To nie daleko. Zupełnie niedaleko. ? dodał
    widząc, że autobus właśnie się zatrzymuje a Frank waha się
    najwyraźniej nad podjęciem dezycji. Wysiedli obaj. Młody
    silnej budowy dryblas obok maleńskiego choć trzymającego się
    prosto, chudego, łysego starca wyglądał komicznie, wręcz
    groteskowo.

    Wkrótce okazało się jednak, że starcowi nie brakowało
    wigoru. Bardzo szybko zdecydowanie zmierzał w kierunku Frankowi
    nieznanym. Autobus opuścili na przedmieściach Brooklinu. Na
    granicy dzielnic. Nagle bogate okolice, czyste ulice New York
    City zamieniły się pajęczynę węższych zarzuconych
    śmieciami ulic. Okolice naziemnej stacji metra były nieznośnie
    hałaśliwe. Już kilka minut podążali wzdłuż drogi ponad
    którą huczał po torach pociąg. Frank niecierpliwie
    spoglądał a zegarek niepokojąc się, że nie uda mu się
    zdążyć na umówione spotkanie z przyjacielem Anny, który
    poszukiwał lokatorów do swojego jednopokojowego mieszkania.
    Wolne dwie godziny, które radośnie zamierzał wykorzystać na
    włóczęgę po obcym mieście topniały w zawrotnym tempie.
    Tymczasem nietaktem zdawało się zadzieranie ze staruszkiem i
    zmienianie powziętej wcześniej decyzji. Frank miał ponadto
    poczucie, że rzeczywiście za chwilę w istocie wyłoni się
    przed nim miejsce tajemnicze i ciekawe na podobieństwo jej
    mieszkańca czy też wyznawcy ? staruszka. Ten zaś co chwilę
    odwracał się do niego rzucając mu tajemniczy uśmiech i
    upewniając się, że przypadkowo poznany wciąż podąża za nim
    krok w krok i nie gubi się w tłumie Amerykanów i imigrantów
    handlarzy i dzieci różnych ras i kolorów. Za kolejnym
    zakrętem pojawił się w końcu niepozorny budynek. Szary i
    odrapany z farby, odpadający tynk świadczył, że właściciel
    nie jest bogaczem, a może po prostu nie chce aby jego siedziba
    nadmierną zwracała na siebie uwagę. Ponad drewnianymi drzwiami
    widniał napis ? mała Świątynia Buddyjska, a pod spodem
    Chuang Yen Monastery ? biuro. Nieznajomy uczynił ruch
    zapraszający. Frank podążył za nim do pokoju, który
    rzeczywiście przypominał biuro, tymczasem tuż obok znajdowało
    się wejście do Sali, w której kilkanaście osób siedziało ze
    skrzyżowanymi nogami na podłodze, w ciszy. Wszyscy skierowani
    byli twarzami w kierunku małego ołtarzyka po przeciwległej
    stronie drzwi wejściowych. Półmrok zalegający pomieszczenie
    nie pozwalał Frankowi dostrzec dokładnie co znajdowało się na
    ołtarzyku. Była to jakaś maleńka figurka obok której paliło
    się kilka niskich świeczek.

    – To posąg Buddy. ? wyjaśnił starzec, jakby odgadywał
    myśli Franka. Spojrzał na niego i uśmiechnął się na widok
    miny pełnej zmieszania czy niezrozumienia ? Budda to nasz
    duchowy przewodnik. Oświecony. On wskazuje nam ścieżkę
    oświecenia i nirwany. ? wyraz zdziwienie ale i zainteresowania
    na twarzy Franka pogłębiał się. Starzec zawinięty w długą
    szatę z jednego czy dwu kawałków materiału, która spływała
    do ziemi w fałdach kontynuował wywód. Krok po kroku, powoli.
    ? Nirwana. Nirwana to stan najwyższego spokoju, stan
    najwyższego oświecenia. Nie każdemu dane jest osiągnąć taki
    stan, choć każde z nas do niego dązy. Potrzeba wiele godzin
    ćwiczeń i kontemplacji.

    – Ci ludzie tam? kontemplują? ? odważył się zapytać
    Frank.

    – Tak. Możesz się do nich przyłączyć. Idź, ja tymczasem
    zadzwonię do osoby, która zamierza wynająć swój lokal. ?
    Frank spojrzał na niego zaskoczony. Zdołał już zapomnieć o
    rzeczywistym celu wyprawy do miasta. Spojrzał na zegarek.
    Pozostało jeszcze pół godziny do spotkania. To jednak
    również miało się odbyc na Brooklynie. Trzeba było spojrzeć
    na mapę, ocenić odległość, tymczasem jednak uparcie
    przyciągała go tamta sala, otwarte drzwi i grupa
    kontemplujących w półmroku i ruchomej poświacie świec.

    – Idź. Usiądź, zaobserwuj jak robią to inni. I staraj się
    odprężyć, zrelaksować. Oddal od siebie wszelkie myśli. Po
    prostu nie myśl o niczym. Spróbuj. ? Frank podążył cicho w
    kierunku sali, za wszelką cenę nie chciał zwrócić niczyjej
    uwagi, nikomu nie chciał przeszkodzić. Jego wzrost jednak
    przyciągnął wzrok siedzących najbliżej drzwi. Zaraz jednak
    powrócili do poprzedniej pozy, głowa w lekkim pochyleniu,
    rozluźnione ciało, nogi w postawie skrzyżnej, dłonie na
    kolanach, wyprostowany kręgosłup. Cisza. Frank czuł się nieco
    niezręcznie w swoich dżinsach, skarpetkach z dziurą. Zdążył
    bowiem już zdjąć u progu ciężkie podróżne, męskie buty o
    grubych podeszwach. Próbował wczuć się w ciszę, w ten klimat
    skupienia i kontemplacji. Głowa jednak wciąż opadała, czuł
    zmęczenie i senność, kręgosłup bolał. Ciało nie
    przyzwyczajone do postawy siedzącej skrzyżnej buntowało się
    już po kilku minutach. Bał się, że zaśnie i zauważą to
    wszyscy kontemplujący. Było mu wstyd. Być może nie nadawał
    się do tego, nie dla niego były ćwiczenia duchowe i
    kontemplacja. Zresztą czy kiedykolwiek interesował się tą
    duchowością, jak nazywała to Angelika? Absolutnie było mu to
    obce i obojętne. Kontemplacja jednak pociągała. Rozluźnił
    się i pogodził się z myślą, że jest nieudacznikiem i
    niezręcznym naśladawcą tych tu, buddystów. Czego właściwie
    chciał, czego szukał. Wstał, nagle rozdrażniony własną
    naiwnością i skierował się dość gwałtwownie w kierunku
    wyjścia. Tym razem jednak żadne oczy nie odprowadziły go do
    drzwi. Nikt z obecnych nie poruszył się. Frank nie zwrócił na
    tojednak uwagi. Zakładając buty przy drzwiach usłyszał nad
    głową głos starca

    – Każdy na początku odczuwa trudności. Kontemplacja,
    skupienie, kontrola ciała, mięśni, znużenia, senności to
    kwestia ćwiczeń. Nic w życiu, co naprawdę cenne, nie
    przychodzi łatwo, chłopcze. ? Frank podniósłszy oczy
    dostrzegł łagodny uśmiech mówiącego, była w nim jednak
    również odrobina ironii. ? Proszę, oto adres mojego
    przyjaciela, buddysty, który szuka lokatorów. Zajrzyj do niego
    po drodze do miejsca twojego umówionego miejsca spotkania. ?
    Skąd wiedział że Frank jest umówiony? Frank posłał mu
    zdziwione spojrzenie ? To żadna wiedza tajemna. Wciąż
    spogląsz na zegarek? – roześmiał się staruszek. ? I zajrzyj
    do nas jeszcze. Być może następnym razem zechcesz odwiedzić
    naszą o wiele większą świątynię w Carmelu. Proszę, oto
    wizytówka. Carmel to dzielnica Nowego Jorku, blisko.. Do
    zobaczenia. ? Frank podał mu rękę na pożegnanie i odszedł
    kierując się wskazówkami na małej mapce, którą narysował
    na kartce starzec. Zadzwonił do przyjaciela Anny, zapowiadając
    piętnastominutowe spóźnienie. Weźmie taksówkę. Tak. Tak
    będzie szybciej. Machnął. Zatrzymała się biała odmienna od
    tych eleganckich żółtych w NYC. Wsiadł. I podał instrukcje
    kierowcy.

     

     

     

    Anna była całkowicie uzależniona od komputera. Wstawała
    rano i jeszcze senną dłonią włączała srebrny mały guzik
    zasilania na laptopie, po czym szła do łazienki. Toaleta,
    prysznic, modlitwa, poranne pisanie, śniadanie na czele z
    nieodłączną kawą po turecku. Komputer zdążył już się
    uruchomić i czekał na moment zalogowania. Kilka szybkich
    ruchów i już otwarty był plik z muzyką, tekst nowej powieści
    w wordzie i skrzynka emailowa. Emaile uzależniały. Messangery
    były zmorą. W dniach podróży komputer był jednak jedyną
    niemal możliwością utrzymania kontaktów prywatnych i
    profesjonalnych. Anna była zmęczona. Cały dzień starała się
    zakończyć rozpoczęty przed tygodniem rozdział, jednak nie
    potrafiło. Wciąż pojawiały się natrętne wiadomości,
    powiadomienia o emailach. Wszystko sprzysięgło się przeciwko
    niej. Wszystko uniemożliwiało pisanie, Anna wiedziała jednak,
    że poblemem była ona sama. Czego nie chciała powiedzieć, co
    starała się ukryć? Czyżby sprzeniewierzała się uczciwości
    pisarskiej? Zniecierpliwiona wstała. Spojrzała na komputer z
    odległości dwu kroków. Wyjęła szybkim ruchem kartę
    sieciową i w jednej chwili znikły migające wiadomości i
    messengery wylogowały się jak jeden mąż. Zrestartowała
    komputer i wyszła do kuchni aby zrobić sobie kolejny kubek
    ciepłej herbaty z mlekiem. Na stole leżała stara kolorowa
    gazeta z gatunku ?kobiecych". Anna przypomniała sobie
    wówczas jedne z pierwszych warsztatów literackich w jakich
    uczestniczyła jeszcze z Suzanne. Robiły wówczas collaże.
    Podobno one pomagały rozjaśnić splątane myśli, zamieszanie w
    głowie oraz nakierować na trop dalszych ciągów niesfornych
    powieści, które rwały się w pół drogi. Collage. Wzięła
    nożyczki i zaczęła wycinać, jednocześnie naklejając bez
    planu kawałki papieru na białej kartce. Zamyślona dopiero po
    chwili usłyszała dzwonek u drzwi. Kto to mógł być i dlaczego
    nie zaanonsował portrier tego przybysza? Farid wczesnym rankiem
    opuścił miasto udając się do Houston. Czyżby coś się
    stało? Anna mocno zaniepokojona wyszła na korytarzyk
    apartamentu hotelowego i spojrzała przez wizjer. Pod drzwiami
    stał Frank. Anna widzieć mogła akurat kawałek jego nosa w
    momencie, gdy nadmiernie się zbliżył, prawdopodobnie aby
    zadzwonić po raz kolejny. Zawołała więc aby uniknąć
    natrętnego dźwięku dzwonka ? Jestem, jestem. Już otwieram.
    ? Po chwili wpuściła Franka, zaprosiła do kuchni, która
    połączona była z małym salonem. Zaparzyła kolejny dzbanek
    kawy. Nalewając kawy z czajniczka-ekspresu spoglądała kątem
    oka na Franka. który usiadł w przeciwległym rogu salonu, tak
    że częściowo zasłaniała go ścianka aneksu kuchennego z
    perspektywy Anny. Miał wyraz twarzy, blask oczu zwłaszcza,
    którego wcześniej u niego nigdy nie dostrzegła. Była
    zaintrygowana, starała się jednak zachowywać tak, jakby nic
    nie dostrzegła a wizyta Franka w jej apartamencie sam na sam,
    była najbardziej codzienną sprawą pod słońcem.

    Frank należał do nieśmiałych. Anna nie potrafiła zmienić
    zdania na temat tego, szalenie dla niej wyraźnego rysu
    charakteru mężczyzny, mimo że wyszła na jaw sprawa jego
    kochanki. Frank był nieśmiały. Świadczyło o tym jego
    spojrzenie, które wśród obcych szukało akceptacji. To
    spojrzenie z ukosa, z dołu, spod wydatnych łuków brwiowych.
    Anna miała wrażenie, że wizyta nie była zupełnie
    przypadkowa. Oczy Franka, półprzymknięte jednocześnie
    śledziły ją bez chwili przerwy i nieobecne kontemplowały
    jakieś nieznane jej tajemnicze wydarzenia, które, była
    przekonana, miały miejsce w niedalekiej przeszłości Franka. O
    co chodziło? Dość miała już rozmyślań i ciszy w
    przedłużającej się chwili parzenia kawy. Zbyt dużo nalała
    wody, zbyt mało nasypała kawy, tak że po spróbowaniu
    delikatnie wargami napój zdał jej się pozbawiony smaku. ?
    Lura! ? parsknęła ze złością na siebie. Jednym szybkim
    ruchem chwyciła czajnik ekspresu i wylała całość do zlewu.
    Zmieniła filtr i nasypała tym razem dokładnie odmierzone
    sześć łyżeczek. Nalała ostrożnie odpowiednią ilość
    dokładnie wedle podziałek ekspresu. Intuicja szwankowała. Nie
    mogła ufać sobie. organizm buntował się i stawał okoniem.
    Wiedziała, że nie powinna stawać tego dnia nad garnkami. Jej
    niechęć do dokładnego spełniania zaleceń przepisów
    kuchennych byłaby zgubna. Omijać należało kuchnię z daleka.
    Zaanonsuje dziś Faridowi, że kolacji domowej nie będzie. Take
    away. Tylko to wchodziło w rachubę. ? rozmyślała
    spoglądając na ekspres napełniający się ciemną cieczą i
    przypominając sobie gwałtownie, że nie musiała obawiać się
    o reakcję męża. Dzwonił dwie godziny wcześniej. Jedyny lot
    do Houston jaki udało mu się zarezerwować zaplanowany był na
    dwunastą. Angelika miała być ostatnią pacjentką.
    Zarezerwował dla niej jednodniową opiekę medyczną, pobyt w
    szpitalu i szereg niezbędnych testów i analiz medycznych. Sam
    nie był potrzebny. Kuracja hormonalna miała zająć dwa
    tygodnie. Farid tęsknił za Rabią. Anna słuchając jego
    powolnego w słuchawce narzekania zmuszała się do cierpliwości
    choć w istocie pragnęła przerwać mu, prosić aby został z
    nią, odwołał lot. Jakie jednak miała prawo? Jakie? ?
    poranną kontemplację kawy przerwał Frank. Anna drgnęła
    wyczuwając czyjąś obecność w kuchni. Stanął w drzwiach i
    widząc, że Anna nie poruszyła się zamyślona i nieobecna,
    podszedł do ekspresu i zaczął nalewać kawę do stojących
    obok, przygotowanych filiżanek.

    – Nie, nie, weźmy cały dzbanek do pokoju ? zaoponowała
    gwałtownie Anna wyrwana z zamyślenia, tak że Frank odsunął
    się zaskoczony jej silną i nieoczekiwanie agresywną reakcją.
    Nie powiedział nic. Pozwolił jej przygotować dużą srebrną
    tacę, ustawić filiżanki z których jedna była niemal pełna,
    dzbanek z kawą oraz mały dzbanuszek pełen świeżego mleka. W
    salonie o typowo hotelowym umeblowaniu, gdzie sofa, niziutki
    stolik i dwa fotele oraz duże lustro na przeciwległej do sofy
    ścianie, były istotnym elementem kreującym nastrój. Ani on
    ani ona nie czuli się swobodnie. Frank rozsiadł się na jednym
    z foteli. Dwukrotnie zmienił jeszcze pozycję podczas gdy ona
    stawiała tacę, nalewała kawy, usiadła w końcu w jednym z
    foteli, który najbardziej oddalony był od niego.

    •  
    • Częstuj się, proszę. Filiżanka z lewej jest twoja.
      Mleka? Wybacz, nie pamiętam jaką kawę pijesz. ?
      tłumaczyła się Anna próbując rozpocząć rozmowę.
    •  
    • Dziękuję. Z mlekiem i z cukrem. Sypię zawsze dwie ?
      uśmiechnął się Frank. ? Anno, wybacz jeśli
      zaskoczyła cię moja wizyta. Dzieje się dziś ze mną
      coś dziwnego i pomyślałem, że może mogłabyś mnie
      wysłuchać, odpowiedzieć na kilka pytań, które mi nie
      dają spokoju. To dziwne, nigdy nie miewałem tego typu
      problemów. Dzisiejszy dzień jest jednak szczególny.
      Zupełnie absurdalny zbieg okoliczności doprowadził do
      spotkania szalenie miłego starca, który pokazał mi
      Nowy Jork jakiego istnienia nie podejrzewałem. ? Frank
      nie zauważył, że Anna już po raz kolejny nabiera tchu
      aby zadać ciekawskie pytanie w przydługich, zdawało
      jej się przerwach w monologu Franka. Za każdym razem
      powstrzymywała się i wybierała milczenie jakby bojąc
      się, że przerwie jej tok myśli, że wymknie jej się
      ten Frank, jakiego dopiero zaczynała poznawać, ten
      mężczyzna, który obok swojej prostoduszności,
      uczciwości, prostoty, którą ona niejednokrotnie ze
      wstydem nazywała w duchu prostactwem, nabierał cech
      nowych. Stawał się typem interesującym. Coś się
      działo. Coś, czego ani on ani ona nie przewidzieli.
      Spotkanie tych dwu par, ich czworga, tych szalenie
      odmiennych od siebie osobowości miało zaowocować
      istotnymi dla wszystkich zmianami. Żadne z nich nie
      potrafiło jednak do końca przewidzieć jak daleko
      posunie się ich metamorfoza. ? Just let it go ? czuli
      wewnątrz i poddawali się temu głosowi znikąd. Anna
      obserwowała Franka gdy mówił z płonącymi oczami.
      Nigdy takim go nie widziała. Przyłapała się po chwili
      myśl, która analizowała jego ciało, zwłaszcza te
      duże, szalenie męskie, szorstkie dłonie.
      Potrząsnęła szybko głową jakby chciała
      strząsnąć, przegonić, przestraszyć nieznośne
      wyobrażenia. On od kilku minut już opowiadał o
      spotkaniu ze starcem w buddyjskich kolorowych szatach
      mnicha, ukrywanych pod szarym płaszczem. Kim był
      starzec? Anna w popłochu starała się połączyć
      wątki i słowa, nadrobić kilka minut nieuwagi.
      Zdezorientowana zdecydowała się jednak w końcu zadać
      nieśmiałe pytanie.
    •  
    • A więc gdzie zdecydowałeś się zamieszkać z
      Angeliką?
    •  
    • Och. Hmm, wydawało mi się, że wspomniałem. Wybacz
      zamieszanie, jeśli chcesz sam skontaktuję się z twoim
      znajomym. Wszystko mu wyjaśnię.. Będziemy mieszkać
      niedaleko. Również na Brooklynie. Niedaleko świątyni,
      o której wspomniałem Zrozum, poczułem, że nie mogę
      przegapić tej okazji. To zupełnie niezrozumiałe dla
      mnie zachowanie, zupełnie absurdalna sytuacja, ale…
    •  
    • Frank, nie tłumacz się. nie ma sprawy. Moj przyjaciel
      znajdzie innych lokatorów. Jest wielu chętnych. New
      York to żyjące aktywne miasto – przerwała mu Anna i
      zaraz poprosiła aby kontynuował widząć że on tylko
      czeka aby ciągnąć dalej opowieść o buddystach.

    – Tam, w tej na wpół zaciemnionej sali, wśród tych ludzi
    siedzących w postawie skrzyżnej na podłodze, miałem
    wrażenie, to znaczy poczułem, że coś się ze mną dzieje. Nic
    się właściwie nie stało tylko ten spokój i cisza. To inna
    zupełnie cisza od tej, która towarzyszy mi gdy jestem sam. Gdy
    wsiadam do samochodu po pracy albo rano. Tamtej ciszy nie mogę
    znieść. Słucham najpierw silnika, słucham odgłosów zza okna
    ale po chwili i tak coś zmusza mnie abym włączył
    radio.Ulubiona stacja rozluźnia mnie. Relaksuje. Tam, w tej
    świątyni, muzyka byłaby intruzem. Potrzebowałem tej ciszy.
    Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Przez kilka minut
    byłem w stanie nie myśleć od niczym. Zapomnieć o Angelice i
    o.. i po prostu o niczym nie myśleć. To było całkiem
    przyjemne uczucie – Frank zdawał się mowić już tylko do
    siebie ze wzrokiem wbitym w okno. Nagle roześmiał się i
    odwrócił do niej.

    – Wiesz, zawsze uważałem to za kompletna bzdurę, za
    głupotę, za stek stek kłamstw. – Anna podniosła tylko brwi ze
    zdumieniem, lekko zaniepokojona, na widok nagłej gwałtownej
    reakcji Franka – tak, religia, sprawy duchowe, wszystko to było
    jedynie piętrzącymi się bez końca bzdurami, powtarzanymi
    wszędzie wokół. Nie wierzyłem to, co głosiły media, nie
    miałem ochoty słuchać mojej nawiedzonej babki dewotki, nie
    potrafiłem tolerować rozmów z Angeliką w chwilach, gdy miała
    tę wielką potrzebę powierzania mi swoich przeżyć duchowych.
    – Och, twoje przeżycia duchowe! – ironizowałem. Ośmieszałem
    ją tak długo, tak długo zniechęcałem do rozmów o wierze i
    jej przemyśleniach na ten temat, o jej przyjaciołach
    muzułmanach, aż pojęła, zrozumiała przekaz. Przestała
    kiedykolwiek, nie tylko w rozmowie ze mną, ale i w mojej
    obecności poruszać ten temat. I nagle zaczęło mi tego
    brakować. Ale oczywiście nie potrafiłem się przed nią do
    tego przyznać. Co mówię! Nie chciałem! To byłoby naruszenie
    mojej dumy męskiej, skaza na honorze. Nadal niezależnie od
    tego, co wydarzyło się dzisiaj nie chcę rozmawiać z
    Angeliką, która uznałaby że po prostu staram się być dla
    niej miły teraz, gdy w żyje w stresie oczekując na zabieg
    pobrania komórek, a potem.. wiadomo.. na dziecko, na wyniki
    zabiegu… Pogładzi mnie po dłoni, puści do mnie oko i na tym
    zakończy rozmowę. Nie weźmie sobie do serca moih zwierzeń. –
    Frank zdawał się na nowo pogrążać w zamyśleniu, a tego Anna
    pragnęła za wszelką cenę uniknąć. Spojrzała na jego
    rozmarzone oczy, mydlany wzrok, który zmienił się zapewne pod
    myśli o Angelice. Och, jak trudno było jej zrozumieć
    mężczyzn! Jak mogli kochać tak czule i głęboko swoje żony
    jednocześnie lekceważąć ich uczucia i myśli. Kochać je,
    przysięgać im miłość, szaleć z zazdrości, tracić głowę
    z tęsknoty za nimi, jednocześnie zdradzając je i zaniedbując,
    tracąc z nimi kontakt i umiejętność komunikacji.

    – Frank, to wspaniałe, co mówisz. Ogromnie się cieszę a
    jednak mylisz się uważając że Angelika cię nie zrozumie i
    zlekceważy. Zresztą, może jest w tym odrobina racji.
    Przeczekaj pierwsze dni kuracji hormonalnej, aż Angelika
    przyzwyczai się do niej. Spróbuj jednak porozmawiać z nią o
    tym co dziś się wydarzyło. I nie mów jej o naszej rozmowie.
    Jestem pewna, że doceni, że jej właśnie chciałeś powierzyć
    swoje doświadczenie. Doceni to, wierz mi. Być może masz
    rację. Wiesz, najdziwniejsze jest to, że poszedłem za starcem
    w odruchu dobrej woli i pragnienia zrozumienia czym jest ta
    fascynacja religią i duchowością, w momencie gdy zrozumiałem,
    że starzec jest mnichem, gdy domyśliłem się, że prowadzi
    mnie do jednej z tych niewidocznych dla laików świątyń.
    Wyobrażałem sobie minę mojej żony w momencie gdy opowiem jej
    o świątyni i o starcu, o kontemplacji. Ale myślę, że nie
    jestem w stanie przekazać jej tego co czuję. Wiem, że brzmi to
    może dziwnie, Anno, ale chcę żebyś mnie zrozumiała. Angelika
    jest wspaniałą kobietą, ale uzna że robię to dla niej albo
    .. że oszalałem.

    – A nie robisz tego dla niej? – wpadła mu w słowo Anna

    – Może i tak. Tak, ale przede wszystkim chcę ją zrozumieć.
    Nie interesuje mnie religia, nie ciekawią doświadczenia
    duchowe, nie wierzę w to, ale chcę zrozumieć dlaczego ją to
    tak pociąga.

    – Muszę powiedzieć, że odrobinę sobie przeczysz, ale to…
    – Anna zrezygnowała z dalszego ciągu myśli widząc niepewną
    minę Franka, która sugerowała bliski wybuch niezadowolenia –
    wybacz bezpośredniość, myślę Franku, że jest w tobie jednak
    jakaś głębsza potrzeba, powiedzmy duchowa, której istnieniu
    nie chcesz przyznać racji bytu. Frank, po co zasłaniasz się
    miłością do żony, to żaden wstyd – odrobina kontemplacji! –
    Anna wybuchnęła ciepłym spontanicznym śmiechem, który
    sprawił, że Frank zamilkł i zamknął się w sobie. Anna po
    chwili już żałowała swojego zachowania. – Zły ruch, zły
    ruch! Och jakim jestem wielkim słoniem w sklepie porcelany! –
    wyrzucała sobie w duchu.

    – Frank – podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu –
    chcesz jeszcze herbaty?

    – Nie. Muszę już iść. Anna będzie się niepokoić.

    – Usiądź. Przepraszam cię. Nie chciałam cię urazić ani
    zdenerwować. Usiądź proszę i wypij herbatę. – prośby Anny
    przerwał dźwięk telefonu. Anna oglądając się jeszcze na
    Franka, wskazując na migi aby usiadł i pił herbatę,
    podniosła słuchawkę.

    – Och, Wa alaikum salaam, Rabio. Wszystko w porządku?
    Jesteście wszyscy online? Nie siedziałam przy komputerze. Tak
    tak, już za chwilę. Nie nie, oczywiście mogę. – mówiła
    przedłużając pauzy pomiędzy zdaniami jakby nie była pewna co
    powinna odpowiedzieć. Było jej niezręcznie wyznać, że Frank
    złożył jej niezapowiedzianą wizytę, że jest zajęta, a
    przecież wizyta była zupełnie niewinna. Rozmawiając jeszcze
    chwilę przez telefon spoglądała na Franka. Cały czas stał,
    mimo próśb Anny, na stojąco pociągał herbatę z filiżanki,
    drobnymi łykami. W momencie zaś, gdy skończyła rozmowę
    uśmiechnął się zupełnie naturalnie bez złośliwości,
    twierdząc że musi iść a i ona przecież będzie zajęta.
    Dotknął na pożegnanie jej dłoni. Zrobiło jej się przykro z
    powodu tak nietaktownie zakończonej rozmowy. Szybko jednak
    podeszła do komputera i przesunęła palcami dłoni po małym
    kwadraciku ,który w jej laptopie służył za myszkę. Wygaszacz
    przestał zasłaniać ekran i pojawiło się mnóstwo
    nieuporządkowanych ikon po lewej stronie pulpitu. Anna
    dostrzegła u dołu ekranu migający centymetr paska MSN i
    kliknęła, aby przywołać okno.

    – Otwórz kamerę. Nie widzę cię. – krzyczała Rabia po
    drugiej stronie ekranu drukowanymi literami. Kamera była
    podłączona i otwarta. Anna zdecydowała się jednak na szybki
    reset i ponowne wysłanie zezwolenia na odbiór obrazu. Pomogło.
    Widziały sie już obie, obraz chwytany przez kamerę po stronie
    Houstonowskiej wypełniały jednak przede wszystkim roześmiane
    twarze Sumei i jej młodszego brata. Ciemne oczy Rabii
    pokazywały się i znikały gdzieś w tle gdy usiłowała
    doprowadzić do porządku dzieciaki, które kłóciły się o
    miejsce nie tylko na siedzeniu przed komputerem, ale i przy
    klawiaturze. Okienko messengera wypełniały szeregi
    niezrozumiałych znaków spośród których wyłowić należało
    te, które miały jakiś sens. Anna odsyłała słowa pełne
    pozdrowień, podziękowań i zapytań. Po chwili dopiero gdy
    dzieciaki nacieszyły się zabawą kamerą, gdy namachały się
    wystarczająco długo cioci Ani i uciekły sprzed ekranu,
    komunikacja z Rabią nabrała konkretniejszych kształtów.

    – Słyszałam o tej parze z Alabamy. To szalenie miło, że
    Farid zdecydował się im pomóc nieprawda? Naprawdę życzę im
    jak najlepiej, nie wyobrażam sobie jak można żyć w
    małżeństwie bezdzietnym. To musi być przygnębiające.

    – Cóż, są również inne sposoby uzyskania potomstwa w
    małżeństwie takie jak adopcja na przykład – Anna wbrew samej
    sobie poczuła że jej wypowiedź przybiera ton ironiczny – czy
    nie słyszałaś o tym wielokrotnie od Farida tak jak ja? –
    pytanie było właściwie retoryczne, choć w pewnym momencie
    Anna poczuła, że mogłoby ono tę retoryczność utracić,
    gdyby okazało się że Rabia rzeczywiście nigdy nie miała
    okazji usłyszeć Faridowych teorii na temat adopcji i unikania
    koncepcji własnych dzieci, w świecie, gdzie istniało tak wiele
    sierot, głodujących i bezdomnych dzieci. Tok jej domniemań
    przerwała jednak krótka wiadomość niosąca odpowiedź Rabii –
    Tak, tak, słyszałam to wielokrotnie. Życie jednak toczy się
    własnym biegiem, niezależnie od teorii i pragnień – te kilka
    słów kończył szeroki uśmiech internetowej buźki. – Mamy
    troje dzieci, wiem że on je kocha. Teorie więc nie mają tu
    już miejsca.

    – Cóż, moja sytuacja jest Rabio jest inna, jak wiesz.

    – Wiem – lakoniczna odpowiedź po której nastąpiła
    dłuższa chwila ciszy. Anna nie była pewna jak zareagować.
    Miała ochotę zmienić temat, który niefortunnie poruszył
    sprawy które od dłuższego już czasu naznaczone były
    nieporozumieniami i urazami. Anna obok małych wspomnień jakie
    zachowała z chwil ich pomieszkiwania razem jak wielka rodzina w
    jednym obszernym domu w Ameryce, posiadał również to, które
    do dziś bolały i nie chciały się zabliźnić. Współżycie
    dwu kobiet w jednym domu nie było łatwe. Anna starała się
    bezkutecznie ukryć swoją zazdość, której źródłem nie
    była Rabia ale jej dzieci. Dzieci. Te, których ona zdecydowała
    się nie mieć. Kilka pierwszych dyskusji z Faridem skończyło
    się fiaskiem jej pragnień, a tok wywodów Farida był zbyt
    przekonujący aby Anna im nie uległa. Życie bez dzieci było
    prostsze, wygodniejsze. Ostatecznie jednak pożegnała się z
    nadziejami w momencie gdy dowiedziała się jak bardzo
    niedomagał jej system hormonalny, jak wiele zabiegów i badań
    czekałoby ją gdyby zdecydowała się na ciążę. Nie
    porzuciła jednak myśli o dziecku, odsunęła je tylko. Na
    jakiś czas.

    – Jesteś tam, Anno? – migające okienko messengera nie
    przywołało uwagi Anny, dopiero dzwonek i uparte Hello! którego
    użyła Rabia sprawiły że Anna znów położyła palce na
    klawiaturze laptopa.

    – Tak, jestem.

    – Anno, kamera nam się chyba znów zawiesiła ale to
    nieważne. Anno, nie miej do mnie żalu, sprawa ta o której być
    może w ogóle nie powinnyśmy rozmawiać to probem między tobą
    a Faridem a jednak jeśli mogę coś powiedzieć, Anno… czasem
    wystarczy po prostu przestać ingerować w swoje ciało i
    pozwolić mu działać. Nie wiesz co zdecyduje wówczas Allah.
    Ostatecznie człowiek nie jest w mocy kontrolować pewnych rzeczy
    – tu znowu pojawił się uśmiech.

    -Sugerujesz abym oszukała Farida i przestała brać pigułki?

    – Nic nie sugeruję. Decyzja należy do ciebie. Rabia
    asekuracyjnie wycofała się jakby czując że powiedziała o
    wiele za dużo, a może to co powiedziała miało konsekwencje
    nieco inne od zamierzonych. – Anno, muszę biec. Dzieci strasznie
    rozrabiają w drugim pokoju. Boję się o mieszkanie kuzynów.
    Zresztą zbliża się maghrib. Salam alaikum. Pozdrawiam.

     

    11.

     

     

     

    Ostatnie dwa tygodnie były dla Angeliki szczególnie trudne.
    Przyjmowane codziennie zastrzyki hormonalne sprawiły, że czuła
    się obolala i podrażniona. Wiedziała jednak że zrezygnowanie
    z całej procedury lub lekceważenie jej sprawi, że szanse na
    zapłodnienie drastycznie się zmniejszą. W istocie chodziło o
    szczególnego rodzaju sztuczną nadprodukcję komórek jajowych,
    które potem jedna po drugiej miały być pobierane za pomocą
    specjalnej igły z organizmu kobiety. Angelika wzdrygnęła się
    z odrazą na myśl o tym co jeszcze ją czekało. Tymczasem przy
    drugim zastrzyku próbowała przekonać Franka aby wykonywał je
    własnoręcznie. Oszczędziłoby jej to długich minut stania w
    kolejce w oczekiwaniu na codzienny zastrzyk. Frank jednak
    wycofał się w panice, nie wierząc w posiadanie najmniejszych
    choćby umiejętności pielęgiarskich. Wówczas zaś, w drugim
    dniu przyjmowania zastrzyków pomoc zaoferowała Anna, której
    Farid przekazał informację o konieczności codziennych
    zastrzyków hormonalnych. Anna była niemal pewna, że Frank
    odmówił Angelice. Była tak pewna, że podnosząc słuchawkę i
    wykręcając numer do Angeliki z ledwością powstrzymała
    gwałtowną ochotę przejścia do rzeczy i zaproponowania pomocy
    pomijając szereg grzecznościowych pytań o samopoczucie
    Angeliki i Franka oraz o przebieg kuracji hormonalnej. Anna
    wyczuła najpierw zdziwnienie, a po chwili wahanie w głosie
    Angeliki.

    – Pomyśl o ileż łatwiejsze będzie to dla ciebie i mniej
    stresujące – przekonywała Angelika – Zawsze wstaję przed
    siódmą, piszę i wykonuję moją codzienną bieg po mieście w
    poszukiwaniu obrazów i natchnienia. Frank powiedział mi gdzie
    mieści się wasze nowe lokum, to niedaleko, na Manhattanie.
    Mylił się wmawiając mi wcześniej że jest to na Brooklynie. W
    każdym razie, Angeliko, dobrze się zastanów, nie ponowię już
    tej propozycji – groziła przybierając poważno-żartobliwy ton
    głosu. Zapadła krótka chwila ciszy, w której Angelika
    zdołała wtrącić tylko lakoniczne wciąż pełne wahania – Oh,
    to nie to, Anno…

    – Aha! wiem! Chodzi o to, że nie ufasz mi że potrafię
    robić bezbolesne zastrzyki – ton Anny był teraz
    kpiarsko-życzliwy – kochanie, moja matka jest pielęgniarką. Od
    dziecka przyglądałam się jak robi zastrzyki domowym pacjentom.
    Nie wspominając już o moim mężu, który życzył sobie abym
    to ja właśnie robiła bolesne zastrzyki jakie zaaplikowano mu
    po ugryzieniu przez psa. Nauczyłam się i powiem ci – jestem w
    tym naprawdę dobra.

    – Okay, poddaję się – Anna zaśmiewała się do woli po
    drugiej stronie słuchawki. Choć opowieść o wypadku Farida nie
    była w istocie zabawna, Anna nadała jej specjalnie dla ucha
    rozmówczyni sens komiczno-żartobliwy. Farid jednak nie
    zdzierżył i opuścił pokój zniesmaczony

    – No masz, mój mąż się obraził – Anna westchnęła i
    zaczęła żalić się Angelice -obraził się. A jutro już
    wyjeżdża. Na dwa tygodnie. Tak długo.

    – Nie chciałaś jechać z nim?

    – Nie, to nie jest dobry pomysł. Będzie tam Rabia i dzieci.
    Nie jestem jeszcze gotowa. Ostatnie spotkanie nie przebiegło
    najspokojniej.

    – Rozumiem. – Angelika żałowała zadanych pytań i
    zastanawiała się nad zmianą kierunku rozmowy – A więc
    będziesz sama. Wiesz, to rzeczywiście dobry pomysł –
    zastrzyki. Dziękuję ci serdecznie za pomoc i życzliwość. A
    przy okazji mogłybyśmy umówić się na poranne rozmowy i
    spacery.

    -Świetny pomysł – Anna przystała bez chwili wahania choć
    każdy poranek po spacerze przeznaczała na pisanie. Wiedziała
    jednak, że czas spędzony z Angeliką nie będzie zmarnowany.
    Intuicja podpowiadała, aby iść za jej wezwaniem.

    Był to już kolejny tydzień hormonalnej kuracji Angeliki
    oraz wizyt Anny w wynajętym mieszkaniu pary z Alabamy. Czwartek.
    Tego dnia Anna zaspała. Nie obudziła się na dźwięk budzika.
    Wstała pół godziny później, zaspana. Położyła się spać
    zdecydowanie wcześnie, wraz z wybiciem dziesiątej, a jednak
    budziła się dwukrotnie w nocy pod wpływem gnębiącego ją od
    początku podróży amerykańskiej snu od dziecku. Kontakt
    codzienny z Angeliką i rozmowy z nią jeszcze silniej działały
    na wyobraźnię Anny i pobudzały do przemyśleń, które już
    dawno porzuciła. Szczególnie ważna była rozmowa, którą
    przeprowadziły poprzedniego poranka, ważna była dla nich obu.

    Poranek był wyjątkowo pochmurny. Niebo do tego stopnia nie
    przepuszczało słońca, że Angelika i Anna zastanawiały się
    czy spacer był właściwą decyzją. Anna w związku z całą
    nieszczęsną historią zaspania i przygnębienia pod wpływem
    męczących ją snów minionej nocy zaproponowała nieśmiało
    śniadanie. Myślala o wyjściu na miasto w chwilę po kolejnym
    zastrzyku, który Anna zrobiła pewną ręką fachowca. Angelika
    oświadczyła jednak, że znacznie przyjemniej byłoby zjeść
    obfite śniadanie w ich mieszkaniu. Frank już ubrany, po
    konsumpcji porannej kawy szykował się do wyjścia w korytarzu.
    Anna przyjęła więc propozycję. Weszła do kuchni i usiadła
    przy stole zaproszona gestem Angeliki. Po chwili postawiła ona
    na stole małą tackę pełną zawijanych rogalików z kruchego
    ciasta z nadzieniem z truskawek.

    – hmm, wyglądają smakowicie. Masz tu w okolicy doskonałą
    piekarnię czyż nie?

    – O nie! Sama je wczoraj piekłam. Nie lubię tego mieszkania,
    nie czuję się tu jak w domu ale kuchnia jest miłym miejscem i
    zaprasza do pichcenia przysmaków. Anna uniosła brwi w geście
    podziwu i uśmiechu – Och, bez przesady! Ale czemu nie miałabym
    wykorzystać tych nowoczesnych urządzeń kuchennych jakich nie
    mam w Atmore. Spójrz na ten piecyk. Ma tyle opcji że można
    się pogubić. Musiałam przestudiować instrukcję , którą
    właściciel przezornie zostawił szufladzie. Zapewne poprzedni
    mieszkańcy mieli podobne problemy jak ja. To mi poprawiło
    humor. – Angelika wybuchnęła swobdnym śmiechem. Zorientowała
    się jednak, że Anna jej nie słyszała. Nie odpowiedziała
    uśmiechem na jej uśmiech. Zamyliła się. Była dziwnie
    nieobecna już od momentu gdy weszła do mieszkania.

    – Wszystko w porządku Anno? – Angelika dotknęła delikatnie
    ręki siedzącej przy stole kuchennym. – Anno, czy coś nie tak?

    – Ależ nie. Och, przepraszam cię Co mówiłaś? Okropnym
    jestem gościem. Taki brak taktu!

    – Rzeczywiście moja droga, to niewybaczalny brak taktu,
    powinnaś mi jakoś to wynagrodzić i… spróbować choć
    jednego rogalika! Na miłość boską Anno! Myślałam że
    łączy nas dużo więcej, ot, choćby łakomstwo – ostatnie
    słowa Angelika mówiła ledwie powstrzymując gwałtowny atak
    śmiechu. Stała wciąż przy stole z dłonią na biodrze i pół
    zgięta poddawała się drganiom mięśni.

    – Już próbuję. Już… Hmmm.. wyśmienite ! – Anna
    sięgała dłonią po trzeci z kolei rogalik który tym razem
    zamierzała zamoczyć dla odmiany w filiżance z kawą, gdy
    usłyszała pytanie Angeliki.

    – Co ci jest Anno? Wiem, że coś cię gnębi. Nie zaprzeczaj,
    widzę przecież. Jesteś osobą, która absolutnie nie potrafi
    ukrywać swoich uczuć ani udawać. Kiepska z ciebie kłamczucha
    moja droga.

    •  
    • Masz rację. Nie potrafię udawać, ale nie mam ochoty
      mówić o tym… tkwi to we mnie głęboko. Nie wiem
      nawet od czego zacząć. Angela! to jest jakaś bzdura,
      abstrakt, nieporozumienie. Jak po kilku latach
      współżycia, po kilku szczęśliwych latach
      współżycia, po wielu rozmowach, kłótniach i paktach
      pokojowych mogę teraz zarzucać Faridowi, że mnie
      unieszczęśliwia nie godząc się na dziecko!
    •  
    • Być może potrzebowałaś czasu, aby to zrozumieć. Być
      może dopiero teraz dojrzałaś do podjęcia niezależnej
      od męża decyzji od własnym zyciu. O własnym
      szczęściu? ? Angelika mrugnęła porozumiewawczo w
      stronę Anny chcąc zapewne rozładować napiętą
      sytuację i uspokoić gniew Anny. Jej jednak wydało się
      to niesmaczne i nieodpowiednie. ? Czemu opowiadam o tym
      kobiecie, której zupełnie nie znam, obcej ?
      przyłapała szybką i niechętną myśl, zaraz jednak
      zmusiła się do uśmiechu i spróbowała zbagatelizować
      całe zajście.
    •  
    • Anno, przepraszam jeśli cię uraziłam. Rozumiem twoje
      rozterki. Wierz mi. Poza tym, podziwiam cię za
      wytrwałość i cierpliwość. Samą siebie również
      podziwiam za cierpliwość w sytuacji gdy mój mąż
      coraz bardziej ode mnie się oddala i dryfuje sobie
      spokojnie w kierunku kochanki. ? ostatnie słowa
      sprawiły, że Anna gwałtownie podniosła spuszczoną
      nad stołem głowę i spojrzała towarzyszce prosto w
      oczy
    •  
    • A więc ty wiesz..
    •  
    • Oczywiście, wiem. A jednak wierzyłam, że jest to
      sytuacja tymczasowa. Frank mnie potrzebuje, wiem, że nie
      odejdzie. Wiem. ? jej ton głosu był twardy,
      nieprzyjemny niemal.
    •  
    • Na pewno trudno ci zrozumieć jak mogę pogodzić się z
      JEJ obecnością. Nikt nie jest w stanie tego zrozumieć.
      Tylko ja wiem jak to jest być drugą żoną, ale nawet
      ja nie wiem w pełni dlaczego zdecydowałam się na taki
      związek. Ale dlaczego, powiedz mi, dlaczego on nie chce
      mojego dziecka, jeśli jak twierdzi, kocha mnie? Ja
      pragnę jego dziecka z miłości dla niego.
    •  
    • Tak jest wygodniej. Tym łatwiej można ukrywać
      sytuację podwójnego związku.
    •  
    • Och, nie bądź cyniczna, nie uwierzę w taką motywację
      z jego strony.
    •  
    • Czemu nie? To czysty realizm, to pragmatyzm. Nie
      twierdzę, że Farid nie pokocha twojego dziecka, gdy
      pojawi się na świecie. Nie twierdzę nawet, że nie
      pragnie z tobą potomstwa, każdy zdrowomyślący
      mężczyzna pragnie potomka, wielu potomków, to
      naturalna skłonność, najbardziej prymitywna, twierdzę
      natomiast, że tak bardzo obawia się tej ewentualności,
      że zastosuje wszelkie środki perswazji aby jej
      uniknąć. Ty im właśnie uległaś. Ulegałaś bardzo
      długo. Być może nawet wbrew jego najśmielszym
      oczekiwaniom.
    •  
    • To prawda, jestem naiwną idiotką. Zakochaną idiotką.
      Co więc proponujesz?
    •  
    • Zastanów się czego naprawdę chcesz.
    •  
    • Chcę dziecka. Chcę aby on również chciał tego
      dziecka.
    •  
    • Nie. Zastanów się czego naprawdę chcesz niezależnie
      od tego czego on chce i jaką on podjął decyzję.
      Zgoda? ? gdy Anna skinęła głową Angelika mówiła
      dalej ? Jutro jest ostatni dzień zastrzyków.
      Porozmawiajmy jutro rano. Potem podejmiesz ostateczną
      decyzję i mam nadzieję, że będziesz się jej
      trzymać. Będziesz spokojniejsza i silniejsza. Liczę na
      wsparcie emocjonalne, i liczę na twoją modlitwę.
      Zbliża się mój zabieg. Już mam gęsią skórkę i
      drżę jak zając podczas polowania ? Anna roześmiała
      się głośno po raz kolejny zaskakując Annę swoim
      zachowaniem.

     

     

    Anna nigdy nie widziała Angeliki bardziej spokojnej. Po
    zabiegu poruszała się w tempie trzykrotnie wolniejszym,
    uśmiechała się trzykrotnie częściej i z częstotliwością
    co kilkanaście minut wypowiadała imię oczekiwanego dziecka.
    Imię podwójne, Alex Chris, które miało ulec rozdzieleniu w
    momencie gdy pojawią się bliźniaki. Komórki miały płeć
    odmienną, męską i żeńską, mogło się jednak zdarzyć, że
    jedna z nich nie przeżyje, dziewczynka miałaby więc na imię
    Alexandra Christine, a chłopiec Alexandre Christophe. W ten
    sposób ? tłumaczyła Angelika ? zachowywano pamięć o
    bliźniaku nawet jeśli urodzić miało się tylko jedno.

    Urodziło się tylko jedno. Angelika była załamana. Była
    również rozczarowana płcią dziecka. Urodziła się
    dziewczynka i Angelika spoglądała na nią z rozczarowaniem
    powtarzając wciąż nieodmienne motto ? Oh, żebyś wiedziała
    jak ciężko jest być kobieta, no ale cóż.. Frank milczał.
    Był szczęśliwy. To on właśnie postanowił zadzwonić do Anny
    i zgodnie z obietnicą daną przez Angelikę przekazać nowinę o
    nowonarodzonej. Angelika jednak po chwili ich rozmowy zabrała
    Frankowi słuchawkę i wdała się w konwersację z Anną.

    •  
    • Kochanie, czy wiesz jaka jestem szczęśliwa? ?
      wybuchnęła entuzjazmem który Anny zupełnie nie
      zaskoczył, skwitowała to jednak z ironią
    •  
    • Rzeczywiście? Myślałam że jesteś rozczarowana
      płcią dziecka?
    •  
    • To nie tak. Ja jej po prostu odrobinę współczuję losu
      kobiety. Zaczynam sobie wyobrażać własny okres
      dorastania, stawania się kobietą, no i później?
      mężczyźni. Wiesz o czym myślę, prawda? ? Angelika
      zaśmiała się nerwowo. ? Ale to nic, ja ją nauczę
      tego czego sama nie wiedziałam, postaram się aby
      ominęła rafy na które ja wpadłam pełną parą
    •  
    • Czysta poezja, Angela? Zaczynasz mówić wierszem. Mam
      nadzieję że to macierzyństwo daje daje świetne
      talenty. W tym wypadku powinnam sama..
    •  
    • Tak, tak ? wpadła jej w słowo ona ? powinnaś
      powinnaś. Idź do lekarza, poradź się jak załatwić
      to najlepiej i najszybciej. Bo wysychasz. Emocjonalnie,
      nie tylko fizycznie.
    •  
    • Dobrze już dobrze, nie wiem. Nie jestem pewna i nie
      zdecydowałam Angeliko. Ale dam ci znać jak podejmę
      decyzję. Słyszę jakieś terrozyzujące cię płacze.
      Odezwała się mała Christine?
    •  
    • Christina Alexandra. Tak, muszę lecieć. Pa, trzymaj
      się ciepło. I nie zapominaj o nas.

     

    12

     

     

    Anna z Faridem zostali w Nowym Jorku jeszcze dwa tygodnie, aż
    do zakończenia cyklu jego konferencji medycznych. Anna udała
    się prosto do domu rodziców na przedmieściach Londynu. Decyzja
    była nagła, podjęta pod wpływem dyskusji z Faridem, która
    choć łagodna w przebiegu w istocie bardzo Annę zraniła.
    Tematem był po raz kolejny problem potomstwa. Farid nie
    zareagował z irytacją jak to wielokrotnie wcześniej bywało.
    Spojrzał na żonę przenikliwie domyślając się szybko skąd
    to uporczywe powracanie tematu, który on już dawno uznał za
    zamknięty. Na kilka lat.

    •  
    • Widzę że sukces macierzyński Angeliki wzbudził w
      tobie tę dawną Annę, która uważa że spełnić się
      może jedynie jako matka ? rzucił lekko, bez gniewu ?
      Kochanie. Zapewniam cię, przyjdzie i na nas czas, ale..
      nie jestem jeszcze gotowy. Nie chcę być jeszcze ojcem
    •  
    • Przecież już jesteś ojcem! Od dawna!
    •  
    • Dobrze, dobrze, nie o tym mówię, poza tym dzieci
      pojawiły się tak szybko że nie bylo czasu na
      planowanie rodziny z Rabią.
    •  
    • Ach tak. Rozumiem. Nie mówmy już o tym. ? Anna
      ucięła krótko rozmowę

    Odwróciła głowę do okna poza którym zaczęła z wielką
    uwagą obserwować ruch chmur i słonecznych promieni. Czuła
    jednak, że ma ochotę rozpłakać się. Jak dziecko. Na cały
    głos. Wykrzyczeć w złości to czego nie mogła powiedzieć
    nawet szeptem. Będzie miała dziecko. Będzie. Wiedziała, że
    chce dziecka, niezależnie od tego jakie miały być konsekwencje
    tej decyzji. Było jej wszystko jedno. Chciała być matką.
    Postanowiła sama się tym zająć. Postanowiła, że po prostu
    pozwoli aby wszystko rozwiązało się samoistnie. Aby.. po
    prostu zacznie brać hormony, które miały wywołać owulację
    której zwykle nie miewała. Farid trwać miał w przekonaniu, ze
    hormony które bierze mają właściwości antykoncepcyjne. Za
    wszelką cenę nie mógł ich zobaczyć. Żadnego śladu. Ani
    słowa o nich. Zachować spokój i pozory.

    Samolot lądujący w Londynie miał niewielkie opóźnienie.
    Anna i Farid nie mogli się już doczekać opuszczenia pokładu.
    Tłum na lotnisku rozdzielił ich na chwilę, każde na własną
    rękę szukało potem walizek aż do momentu gdy spotkali się
    przy wyjściu i zatrzymali jedną taksówkę. Farid
    przyciągnął do siebie i pocałował. Urazy nawet te
    najgłębsze szły zawsze w chwilową lub dłuższą niepamięc
    wobec namiętności i czułości którego u siebie wzajemnie
    szukali. Pozostałe godziny tej mglistej niedzieli spędzili w
    łóżku, kochając się, oglądając filmy, jedząc zamówioną
    chińszczyznę i nadrabiając zaległości w zarzuconej na kilka
    tygodni podróży korespondencji emailowej.

    Anna cały rok przygotowywała się do otwarcia nowej galerii
    i kawiarni. Hormony stały się nawykiem. Wizyty u zaufanego
    ginekologa, przyjaciela Farida i Anny, który zgodził się
    pomóc jej i zachować dyskrecję, były rzadkością. Anna
    pozostawiała jedynie niezmienną wiadomość na sekretarce
    lekarza ? Wszystko w porządku, brak efektów kuracji. Przez rok
    więc nic się nie wydarzyło ? myślała. ? czy nie
    należałoby dać złożyc broń? Zapomnieć o macierzyństwie…
    ? Anna chciała odstawić pigułki, gdy zauważyła, że jej
    niezmienny od dawna okres, pojawiający się z podziwu godną
    regularnością, spóźniał się. Była wówczas z wizytą u
    rodziców na prowincji. Wkrótce zaczęły się naturalne
    syndromy ciąży złe samopoczucie, zawroty głowy i wymioty.
    Test potwierdził domysły. Zadzwoniła do lekarza, spokojnie
    podała informacje o swoim stanie, po chwili podniosła znów
    słuchawkę zamierzając dzwonić do Farida. Nie było go w domu
    ani w biurze. Odczuła ulgę. Wysłała mu krótki e-mail ?
    Wszystko wskazuje na to, że zaszłam w ciążę. Znam twoje
    zdanie na ten temat, ale wydawało mi się że jestem ci winna
    tę informację. Do zobaczenia za miesiąc w Londynie.

    Farid zadzwonił następnego dnia.

    •  
    • Witaj Anno ? zawiesił głos ? jak się czujesz?
    •  
    • Wszystko w porządku. Zanim jednak powiesz cokolwiek
      więcej, chcę abyś wiedział, że ja chciałam tego
      dziecka…
    •  
    • Wiem, że chciałaś, ale co właściwie starasz się mi
      powiedzieć.
    •  
    • Wiedziałam, że mogę zajść w ciążę.
    •  
    • Ah tak.. Czy chcesz powiedzieć że nie stosowałaś
      antykoncepcji?
    •  
    • Farid, dobrze wiemy oboje co chcę powiedzieć. Mnie
      interesuje twoja postawa w tej chwili. Co czujesz? Wiem,
      że jesteś zaskoczony, ale… ale, czy nie cieszysz
      się? Kochanie..
    •  
    • Wiesz, szczerze mówiąc w tej chwili nie potrafię
      myśleć o czymkolwiek innym jak o tym że mnie
      okłamałaś. Zresztą, nie wiem, co czuję. To co nosisz
      jest jeszcze komórką zapewne, kiedy robiłaś test? ?
      zawiesił na chwilę głos gdy Anna nie odezwała się
      ciągnął ciszej ? zaproponowałbym ci jej usunięcie
      gdybym nie wiedział z góry że i tak tego nie uczynisz.
    •  
    • O czym ty mówisz Farid?
    •  
    • Wiesz o czym mówię. Zastanów się i zadzwoń do mnie
      później. Dobranoc ? zakończył gwałtownie rozmowę.

    Anna usiadła powoli w fotelu i zaczęła histerycznie
    płakać. Po chwili uspokoiła się. Wzięła swój zeszyt,
    który służył jej za rodzaj dziennika i pisała przez
    godzinę. Potem ruszyła do łazienki. Umyła się i przeszła do
    pokoju na modlitwę. Uspokoiła się. Wiedziała już jak
    postąpi.

    Minął miesiąc. Anna nie pojawiła się w Londynie.
    Wysłała tylko krótki email ? ?Doszło do poronienia.
    Chciałabym abyśmy się rozstali. Przyjadę któregoś dnia po
    swoje rzeczy. Salam alaikum. Uważaj na siebie. Anna"

    Mieszkała przez kilka miesięcy u rodziców w małym
    mieszkaniu pod Londynem. Nie pojawiała się w firmie.
    Wyznaczyła zaufaną przyjaciółkę aby śledziła sprawy
    galerii i kawiarni. w końcu wynajęła dwupokojowe mieszkanie w
    Londynie. Mieszkała sama. Nie odwiedzała nikogo i nikomu nie
    pozwoliła się odwiedzać. Farid kilkakrotnie próbował się z
    nią kontaktować ale nie odbierała jego telefonów. Nie
    odbierała niczyich telefonów. Czasami oddzwaniała do wybranych
    osób. Farid nie znał jej nowego londyńskiego adresu. Kontakty
    się urwały. W jednym z emaili zaproponował zachowanie więzów
    małżeństwa. Dla jej dobra. Rozwód nie był dobrze widziany w
    środowisku muzułmańskim. Anna nie odpowiedziała. Uznał jej
    milczenie za zgodę. Przesyłał co miesiąc na jej konto
    pieniądze. Wysyłał co jakiś czas emaile o podobnej treści ?
    Tęsknię za tobą, Anno. Twój mąż." Nigdy nie
    odpowiedziała. Jedną z osób z którymi zachowała nieprzerwany
    kontakt była Angelika. Dzwoniły do siebie regularnie. Angelika
    zapowiedziała pewnego dnia wizytę jednej z jej przyjaciółek z
    Ameryb ki, która przyjeżdżała do Anglii aby odwiedzić
    rodzinę. ? Pomyśl, rogaliki i moje domowe konfitury,
    przekonywała żartobliwie Angela. ? Anna nie potrafiła
    odmówić. Głos się jej jednak załamał i Angelika tknięta
    przeczuciem zapytała

    •  
    • Anno, powiedz mi prawdę. O co chodzi? Czy ty wciąż…
      czy wciąz nosisz to dziecko? ? wypaliła nagle
    •  
    • Tak ? Anna rozpłakała się i tamta słyszała w
      słuchawce już tylko jej szloch i pociąganie nosem.
    •  
    • Posłuchaj. Kochanie, uspokój się. Jesteś dzielna. No,
      oczywiście sama się na to zdecydowałaś. Słuchaj,
      prześlę przez Cathy trochę ciuszków, wiem że ci ich
      nie będzie brakowało, ale chcę byś je miała.
      Podarunek ode mnie. Tak bardzo chciałabym przyjechać
      aby ci pomóc… Kiedy masz rozwiąznie?
    •  
    • Za dwa miesiące.
    •  
    • Możesz liczyć na czyjąś pomoc? Matka?
    •  
    • Tak, rodzice moi wiedzą wszystko.
    •  
    • Farid nie wie… ? Angelika zawiesiła głos w tonacji
      bardziej konstatującej niż pytającej.
    •  
    • Oczywiście ze nie wie. Chciał abym je usunęła Angela!
      Wyobrażasz sobie?
    •  
    • Nie unoś się kochanie, nie warto. Muszę kończyć.
      Christine się obudziła. Całusy. Trzymaj się ciepło.

    Anna odłożyła słuchawkę i wróciła do małego pokoju,
    obok sypialni. Wciągnęła znów gumowe rękawiczki i wróciła
    do malowania. Trzy ściany były już błękitne. Jedna w
    połowie złota. To będzie chłopiec ? myślała z uśmiechem
    na ustach ? to będzie mój mały książę. inteligentny i
    delikatny. Będzie Polakiem.

     

    13

    Dear doctor Farid,

    Nie chciałbym marnotrawić pańskiego cennego czasu, ale
    myślę, że chciałby pan wiedzieć, że Anna urodziła jakiś
    czas temu ładnego, zdrowego syna. Nie znam szczegółów. Nawet
    tego dowiedziałem się przypadkiem podsłuchując własną
    żonę, która utrzymuje wszystko w tajemnicy na prosbę Anny.
    Cóż, pomyślałem ? solidarność męska.. ? Nie znam całej
    sprawy, nie rozumiem pana postępowania doktorze, w sumie nie
    moim zadaniem jest udzielanie panu rad. Ale wydaje mi się, że
    ważne jest dobro tego dziecka. Ja jestem szczęśliwym ojcem i
    panu życzę tego samego, choć wiem, że to uczucie już dawno
    nie jest panu obce.

    Pozdrawiam. Frank.

    Farid wstał po przeczytaniu listu. Od ostatniego emaila Anny
    upłynął rok. Wieści o niej przypływały za pośrednictwem
    jej matki. Fitrowana prawda ? pomyślał oszołomiony. Nie czuł
    ani zdziwienia ani gniewu. Od dłuższego już czasu jedynym
    uczuciem jakie towarzyszyło myślom o Annie była była
    przejmująca tęsknota. Nie miał jednak ochoty narzucać jej
    się ze swoimi uczuciami, skoro już dawno wybrała myślenie.
    Tak było jej być może łatwiej. Przez dłuższą chwilę
    siedział bez ruchu. Jakby odrętwiały. W ciszy odzywał się
    jedynie brzęk okiennego klimatyzatora. Lato było jak zwykle
    upalne w Pakistanie. Od dłuższego już czasu spędzał
    wszystkie wolne chwile w Karachi. Rabia rzadko odwiedzała go w
    Londynie.

    Nagle wstał i podszedł do okna. Odsłonił je i słońce
    zalało natychmiast pokój. Sięgnął dłonią po kubek z dawno
    wystygłą herbatą z mlekiem. Upił łyka i skrzywił się.
    Podszedł znów do biurka i spojrzał na email. W końcu usiadł
    z powrotem i otworzył nową wiadomość. Kilka długich minut
    minęło zanim wystukał pierwsze słowa ? Najdroższa Anno…