Moje drogie dziecko…
1.
Te fotele były tak szalenie wygodne, wygięte odpowiednio do
ciała ludzkiego, niby leżanki, wyściełane ciemnoniebieskim
materiałem. Gdyby nie chłód przestronnego pomieszczenia Anna
byłaby zasnęła w kilka sekund. O dwa fotele dalej w przy samej
szybie która oddzielała od przejścia do drugiej hali
odpoczywał starszy mężczyzna, poza nim ani w pierwszym ani w
drugim rzedzie nie było nikogo. Cisza i spokój. Czasami
chrapanie młodzieńca o długich nogach, który wyciągnął
się tuż za nią. Powieki opadały ze zmęczenia,
powstrzymywała się jeszcze chwilę siłą woli przed
zaśnięciem, ale sen był silniejszy. Śniła przez kilka
sekund. Kilka sekund wystarczyło aby przyśnic ten dziwaczny
sen, którego nie mogła później zapomniec. Za nic. To dziwne.
Sny przecież zapomina się tak szybko. Ale nie ten.
Usnęła znów. A przecież przysiadła tu jedynie na chwilę.
W oczekiwaniu na niego. A przecież nie chciała już spac i
śnic dalszego ciągu tego snu o makabrycznie snujących się
wątkach z nią w roli głównej, w roli czarnego charakteru.
Znów obudziła się wraz z głośniejszym chrapnięciem
mężczyzny śpiącego na leżance za nią. Przykryła się
kurtką po sam nos i zaczęła uważnie obserwowac przesuwające
się leniwie po pasach startowych samoloty różnych linii
lotniczych. Najbliższej szyby British Airways właśnie
przyjmował pasażerów na pokład. Szeroki rękaw korytarza
szczelnie przylegał do ściany samolotu. Obserwowała nie
licząc minut. W pewnym momencie, spanikowana spojrzała na
zegarek w komórce. Jeszcze dwadzieścia minut do umówionego
spotkania z Faridem. Zawsze była za wcześnie. Nie znosiła się
spóźniac i nie tolerowała spóźnialskich. Zawsze wolała być
pół godziny wcześniej. W razie nieprzewidzianych okoliczności
? tłoku na drodze, zmiany planu odlotów. Mieli oboje
całkowicie różne podejście do czasu. On wyluzowany, zawsze
wkraczał na peron, wskakiwał do autobusu, przybiegał do bramki
lotniczej w ostatniej chwili. Ona nie znosiła stresu przed
podróżą, pośpiechu i obaw o spóźnienie, utratę
połączenia. Na szczęście od kilku lat już podróżowali
niezależnie od siebie. Jeśli podróżowali razem, każde z
nich, zabiegane, zajęte własnymi sprawami przybywało na
spotkanie przed podróżą samodzielnie. Pamiętała jednak te
lata na początku ich związku, gdy ona zawsze wolała
podróżowac z nim. W jego towarzystwie. On rezerwował loty i
kupował bilety online. W ostatniej chwili. Jego system
sprawdzał się, był efektywny. Ceny biletów przez niego
zakupionych zawsze były niższe od tych które ona zdołała
wyszukac online. Poddała się w końcu. Do dziś on kupował
bilety. Jeden email z prosbą i dokładnymi datami. Nie zdarzyło
się, aby zapomniał. Wiedziała, że może na niego liczyc. A
jednak podróżowanie niezależne było zdrowsze. Przyniosło
odpreżenie i spokój umysłu obojgu. Choc ona nie mogła
pogodzic się początkowo z myślą o samotności przed i w
trakcie podróży, on nie mógł przełknąc myśli o jej
samotnych wypadach i niezależności, o wszystkich tych
przystojnych podróżujących flirciarzach, których znał jak
nikt. Czyż nie należał do tego samego rodzaju ? podróżnych
uwodzicieli – jak mówiła sama?
Podniosła się. W oddali usłyszała głos kobiecy
zapowiadający otwarcie bramki dla lotu do Nowego Jorku. A jego
jeszcze nie było. Nie zdążą się zapewne nawet wspólnie
napić herbaty. Anna założyła lekki płaszczyk, mały zgrabny
plecaczek który zastępował jej torebkę ? nawyk od lat,
który wpoiła sobie pod wpływem rady jej ulubionego ?lekarza
od kości". Wciąż słyszała jego uwagi ? proszę nie
nosić nic na jednym ramieniu. Proszę nosić podkładkę pod
prawą stopą. Nie jest pani przecież już dzieckiem. Ile razy
można panią strofować, pani Anno! – Kochany stary profesor,
który wszystkich bez wyjątku pacjentów traktował jak
niesforne dzieci.
Anna skierowała się nieco ociężale w kierunku małej
kafejki Nescafe tuż obok sali z wygodnymi leżankami. Lotnisko
Heathrow było jej ulubionym. Znała je jak własną kieszeń,
dziś jednak czuła się trochę zdezorientowana i zagubiona.
Usadowszy się już przy jednym ze stolików, zamówszy kawę z
mlekiem, bez cukru, zdała sobie sprawę, że nie ma apaszki.
Musiała zostać na leżance. Wróciłą się po nią,
pozostawiając na krześle płaszczyk, walizkę na kółkach i
torebkę biorac z sobą. Jest! Cienka jedwabna wiśniowa apaszka
zsunęłą się pod siedzenie. Wracając do stolika i stygnącej
kawy Anna dostrzegła już z odległości kilku kroków
machajacego do niej i uśmiechającego się Farida, który stał
przy ladzie zamawiając z pewnością również chai, herbatę z
mlekiem.
– Witaj kochanie. Źle wyglądasz. Coś nie tak? ? przywitał
ją czule dotykając jej dłoni. Nigdy nie przyzwyczaiła się do
jego azjatyckiej natury i nawyków, które nie pozwolały mu na
wyrażenie czułości wśród obcych. Jej, Polce, która już w
dzieciństwie przeniosła się do Anglii, przyzwyczajonej do
otwartej i przyjaznej kultury europejskiej brakowało
pocałunków na powitanie, tych intymnych dotknięć policzka i
zapachu jego dezodorantu i after shave, blisko, tuż przy jej
twarzy, włosach, ciele. Brytyjskie zimne maniery były jej obce,
podobnie jak muzułmański, zdystansowany i chłodny styl bycia,
który wyraźnie zaznaczał odmienność płci. To, co
akceptowała w środowisku muzułmańskim Pakistanu i krajów
arabskich, tego nie potrafiła przyjąć w otoczeniu europejskim.
Przeszkadzała jej ta dwulicowość, ta hipokryzja, ta gra,
którą grała jako Europejka, żona muzułmanina. A przecież
tyle lat już minęło i przyzwyczaiła się do kompromisów, do
tajemnic i układów. Akceptowała życie takim jakie jest, nie
miała złudzeń. Już nie. Marzeń też już nie miała. Tylko
sny.
– Dziś kilkakrotnie śnił mi się ten sam sen. Jakby
historia w odcinkach. Obudziłam się o piątej. Gwałtownie.
Wtedy po raz pierwszy widziałam tę scenę ? siebie samą
trzymającą na rękach niemowlę. Zostawiłam je na chwilę.
Sekundy mijały jak godziny. Usłyszałam płacz za plecami.
Dziecko spadło z łóżka. Pamiętam własne przerażenie. Ten
horror. Tę dezorientację. Przytuliłam je do piersi i zaczęło
ssać. Dalej nic. Obudziłam się. Wstałam. Bałam się, że
jeśli przyłożę jeszcze raz głowę do poduszki sen snuć
będzie się dalej. I rzeczywiście. Ale wiesz. Dopiero tu, o tam
? wskazała ruchem podbródka, na leżankach, przyśniłam ciąg
dalszy. Och, jeszcze bardziej przerażający.
– Jesteś przemęczona. Nie możesz tyle pracować. To ten
projekt, który cię wykańcza, stąd te absurdalne sny.
– Dlaczego uważasz że absurdalne? Nie sądzisz że to są
jakieś sygnały ze strony mojej podświadomości? Jakieś
utajnione, usunięte w cień pragnienia.
– Co masz konkretnie na mysli Anno? ? spojrzenie zimne i
ostre Farida sprawiło, że Anna postanowiła zmienić temat,
żałowała, że opowiedziała mu sen. Och, żałowała, że po
raz kolejny poruszyła temat, nad którym dyskusja kończyła
się zawsze w ten sam sposób. Oboje wiedzieli, że dotknęli
tematu tabu, który już od miesięcy nie pojawiał się w ich
rozmowach. Odkąd Anna zrezygnowała z kłótni. Odkąd
przyjęła jego warunki kilka lat wcześniej.
– Nic nie mam na myśli. A jak tam dzieci? Zdrowe? Wszystko w
porządku? Tak dawno ich nie widziałam.
– Tak tak, wszystko w porządku. Wczoraj odprowadziłem Rabię
na samolot do Houston. Będę się z nimi widział za tydzień.
Masz może ochotę przyjechać?
– Nie, nie. ? Anna spłoszona zastanawiała się jaki powód
podać odrzucenia propozycji. Czy nie wiedział, jak trudno było
jej utrzymywać dobre relacje z Rabią? Nigdy nie starał się
jej zrozumieć. Zawsze tylko zarzucał jej egoizm tymczasem? Eh,
znów rozczulała się nad sobą. ? Nie wiesz, może innym
razem. Czas mam ściśle zaplanowany. Ale dziękuję za
propozycję. Pozdrów ją ode mnie. Chodźmy już może.
Odprowadzę cię do bramki. Twój lot jest kilkanaście minut
przed moim. Już trzeci raz proszą spóźnialskich o zgłoszenie
się do odprawy.
– Jeszcze zdążymy. Spokojnie. W każdym razie chciałbym,
abyś uważała na siebie. Masz już rezerwację w Days-In. Tu
są twoje dane ? Farid podał jej kartkę z wydrukiem rezerwacji
hotelowej. ? O której będziesz dokładnie w Pensacola?
Dwudziesta druga dziesięc. Dwa połączenia. Tak mi przykro
kochanie, że nie udało mi się załatwic nic lepszego. ? Farid
wpatrywał się przez dłuższą chwilę w jej bilet. – Zadzwoń
do mnie po przylocie. Na komórkę. Jutro zainstaluję linię 212
w biurze. Dopiero jutro. Ja będę w Stanach w samo południe.
Dobrze możemy iść ? Farid jednym łykiem dopił swoją kawę
z mlekiem. Wstał, rozejrzał się i jego wzrok spoczął na
widocznym w oddali biurze British Airways. ? Wiesz, zajrzyjmy
jeszcze na chwilę do Brytyjczyków. Nie ma kolejki. Jestem
pewien, że tego sama nie zrobisz po przylocie do USA. Pokaż mi
swój bilet. ? Farid szybkim ruchem podał oba bilety swój i
Anny obsługującej biuro british airways młodej kobiecie w
podobnym do stuardessowskiego granatowym uniformie z czerwonym
akcentem koszuli i apaszki.
– Oboje państwo zyskują dodatkowe tysiąc punktów. Proszę
oto aktualny stan konta w systemie Miles Away. Wkrótce mogą
państwo liczyc na darmowy lot. ? uśmiechnęła się szeroko
obsługująca
– Dziękujemy ? oboje skierowali się ku bramce lotu do
Nowego Jorku. Stuardzi przyjmowali na pokład kilka ostatnich w
kolejce osób. Anna stanęła z dala i spoglądała w milczeniu
na Farida, jego sylwetkę postawną wysoką, jego powiększający
się z każdym rokiem brzuszek osoby spędzającej wiele godzin
przed komputerem. Ostatnio przecież cały swój czas
poświęcał otwartej przed trzema laty firmie
informatyczno-telekomunikacyjnej, której nowe biura powstawały
jak grzyby po deszczu w nowych wciąż lokalizacjach na całym
świecie. Coraz rzadziej pojawiał się w szpitalu, który
założyli wspólnymi siłami w Karachi. Coraz rzadziej
przyjmował pacjentów. Interesowały go jedynie przypadki
najtrudniejsze, szczególne. Pozostałe pozstawiał uczniom i
kolegom. Nie opuszczał jednak żadnego z sympozjów naukowych i
lekarskich. Nie odrzucał żadnego zaproszenia na konferencje
medyczne. Jedna z nich odbywała się właśnie w Nowym Jorku.
Farid wręczył właśnie jako ostatni bilet stewardessie i
zamiast podążyć grzecznie korytarzem na pokład, odwrócił
się jeszcze do niej i rzucając kilka słów wyjaśnienia
obsłudze ruszył ku Annie.
– Kochanie, uważaj na siebie. Będę za tobą tęsknił i
czekał na ciebie w Nowym Jorku. Aha, pamiętaj ? tylko Toyota,
nie wypożyczaj nic innego. ? dotknął delikatnie jej włosów
i rąk, dostrzegła błysk czułości i pożądania w jego
oczach. Tak lubiła te ciemne oczy, te zmrużone powieki i
długie rzęsy uwodziciela. ? I love you baby.
– Ja też cię kocham ? odpowiedziała przekornie po polsku.
? idź już. Czekają.
Została sama. Spoglądała jeszcze przez chwilę na
krzątającą się obsługę bramki, na zamknięte już po chwili
drzwi, które przed chwilą prowadziły na pokład samolotu do
Nowego Jorku. Zapowiadali lot do Pensacola. Spóźniony
dziesięć minut. Ruszyła w kierunku swojej bramki myśląc o
czekającej ją podróży, o pogodzie w Pensacola. Zapowiadali
upalne lato. Floryda przywita ją zapewne słońcem, jak zawsze.
Nie pojawiała się tam przecież nigdy porą zimową. Nigdy w
pełni lata, gdy upał nie pozwalał opuszczać przez większą
część dnia zacienionych ścian domu. Lubiła Alabamę i
Floridę wiosną, która przypominała europejskie lato. Ale
dlaczego on zawsze musiał być tak zasadniczy i tak? okrutny.
Och, jak mogła kochać mężczyznę o tak apodyktycznym
charakterze? Ale te jego oczy. I dotyk, delikatny i czuły,
intymny. Nie wierzyła, aby jakikolwiek inny mężczyzna mógł
być bardziej męski i kobiecy jednocześnie. Androgyn! ?
zaśmiała się nagle głośno ? przednia myśl. Genialna. Mój
ukochany androgyn. Dobry temat na książkę. A może powinnam
pójść w ślady pani Nydell pisząc Zrozumieć Hindusów! Oh,
powstałaby chyba raczej groteska! Pastisz.
2.
Frank obudził się tego ranka wcześniej , otworzył oczy i
spojrzał na zegarek. Była piąta. Za godzinę miał wstac i
przygotowac się do wyjścia do pracy. Spojrzał na żonę,
która spała odwrócona do niego tyłem. Poruszyła się i
przekręciła na wznak. Usłyszał ciche świstanie. Westchnął.
Nie lubił odgłosu żoninego chrapania. Mógł dotknąc ją
lekko, przyzwyczajona obróciłaby się znów odruchowo na bok.
Ten ranek jednak rozpoczął się jakoś inaczej. Nie nie działo
się tak jak zwykle. Frank nie wiedział jeszcze na czym
polegała jego odmiennośc, postanowił jednak po cichu wstac i
ubrac się. Skrzypnęło łóżko. Odwrócił się. Nie. Ona
wciąż spała, nie drgnęła nawet na dźwięk jego ruchów i
potem szurania w kierunku drzwi kuchennych. Zdjął z krzesła
wczorajsze poplamione dżinsy i wczorajszą niezbyt już
świeżą koszulę w ciemnozielone kraty i wyszedł. Spodziewał
się odnaleźc parę skarpetek w łazience, gdzie zostawił je
poprzedniego dnia, aby wyschły po ręcznym przepraniu. Po chwili
siedział już przy stole sącząc powoli stygnącą szybko
herbatę i wpatrując się otępiale w okno. Słońce stało już
dośc wysoko. Co chwila spoglądał na wiszący nad kredensem
zegar. Nie było jeszcze szóstej. Dlaczego obudził się
wcześniej. Coś się śniło. Tak, to była ona. Znów za nią
tęsknił. Minęły już dwa tygodnie odkąd widzieli się po raz
ostatni.
Nie był głodny. Nie tknął chleba, nie miał ochoty na
mięso. Po chwili gwatłownym ruchem wstał, chwycił kanapki,
które przygotowała mu Angelica poprzedniego wieczoru i
wyszedł. Trzasnęły cicho drzwi. Stara furgonetka stała przed
domem. Wsiadł, odpalił silnik, nastawił ulubioną stację Home
country i sięgnął po papierosy. Otwarta paczka zawsze leżała
w zagłębieniu obok drążka biegów. Nie palił dużo. Starał
się odzwyczaic, dlatego nigdy nie nosił fajek przy sobie. Jeden
papieros, w czasie jazdy, to co innego. To uciszało nerwy.
Odsuwało natrętne niepotrzebne myśli.
Wyjechał na ulicę, nie zastanawiając się nawet dokąd
jedzie. Jak to dokąd? Dokąd mógł jechac, ta droga wiodła go
zwykle w stronę Mobile, gdzie znajdował się warsztat Billa.
Wiodła go też do niej. Dokąd więc jechał? Skręcił w lewo.
Kilometr dwa i ukazac miał się jej dom. Za nim jeszcze kilka
kilometrów rozwidlenie. Drogi rozchodziły się i szersza
dawała możliwośc wyjścia na międzystanówkę i stamtąd już
prosto mknęło się setką do Mobile, do stolicy stanu Alabama.
Tam stał nowoczesny garage, w którym pracował. Dostał tę
pracę kilka lat temu. Nie mógł narzekać. Nie było to zbyt
blisko, potrzebował około godziny aby dojechać na miejsce, ale
pensja była odpowiednia i warunki pracy również. No i Bill
był równy facet. W radio zabrzmiała właśnie jedna z
ulubionych jego melodii. Zaczął towarzyszyc jej gwizdaniem,
rozmarzył się i przycisnął mocniej pedał gazu.
Dziewięcdziesiąt mil na liczniku. Wokół ani żywej duszy. Za
wcześnie. Poczuł nagle ściskanie w żołądku. Kanapki. Miał
jednak ochotę na filiżankę mocnej kawy. Tu będą mieli jak
zwykle tę aromatyczną kawę. Frank wjechał na parking i
wszedł do kafeterii. Niewielu klientów jeszcze o tej godzinie.
Dwu znajomych kierowców na prawo, w części dla palących. Po
drugiej stronie, w kącie przy oknie jakaś drobna sylwetka
blondynki, pochylonej nad stołem. Pusto. Frank zamówił kawę,
grzanki i jajecznicę na bekonie. Niewiele myśląc usiadł po
przeciwnej stronie dużej sali, tak, że mógł obserwować
młodą nieznajomą. Kim była? Nie stąd. W Atmore i okolicach
znał przecież niemal wszystkich. Nie odrywała wzroku od
kartki, zawzięcie coś pisząc w notatniku. Popijąc kawę
drobnymi łykami. Piętnaście minut nie minęło, wezwała
kelnerkę, zapłaciła rachunek i złożyła zeszyt gotowa do
wyjścia. Miła twarz, regularne rysy. Bardzo ładna kobieta,
uroda nietypowa tutaj, jakby nie amerykańska. Była obca. Po
chwili już jej nie było. Bill skończył śniadanie zapłacił
i wyszedł. Na parkingu obok niego dwa trucki, a w pewnym
oddaleniu elegancka terenowa toyota. Land Cruiser, na którego
niewielu w tych okolicach było stać. Wiedział, że to jej
samochód. Jej sylwetka majaczyła zresztą wewnątrz wozu,
schylona. Dlaczego jeszcze nie odjechała? Zastanawiał się co
przydarzyc się mogło temu jednemu z nowszych modeli
japońskich.
– Dzien dobry. Jak mogę pomóc. Zabrakło pani benzyny? Mam
tu cały kanisterek. Mogę wspomóc.
– Nie nie, wie pan. To jest dziwne. Zostawiłam tu wóz przed
barem, tak jak zwykle, na hamulcu ręcznym. Wie pan, odruch,
zawsze to robię.
– No i?.
– Hamulec nie działa. Nie rozumiem?
– Hmmm. Dziwne. Nowa toyotka, prawda?
– Och, to nie moje auto. Z wypożyczalni. Nie pamiętam roku
produkcji ale tak, chyba dość nowe. Jest ubezpieczone. Ale co
się mogło stać?
– Wygląda na to, że układ hamulcowy siadł. Mogę zajrzeć?
– Oczywiście proszę. ? Frank roześmiał się spoglądając
na zdezorientowaną minę Anny ? No tak, po prostu zablokowały
się pani hamulce. To się rzadko zdarza, musiała pani,
przepraszam za bezpośredniość, nadmiernie przy nich
manipulować. Sam nie wiem. A jak szybko pani jechała przed
postawieniem wozu tu na parkingu?
– Szybko.
– I ten hamulec ręczny? Może zresztą wcześniej coś było
nie tak. Proponuję, aby przejechała się pani ze mną do
warsztatu. To nie jest daleko. Tam wezwiemy kogoś od nas i
ściągną wóz do warsztatu. Wziąłbym tę toyotkę na hol, ale
w tym przypadku nie jest to bezpieczne. Ma pani kartę AAA?
– Ale może ja poczekam tutaj. Tak będzie szybciej. Tak,
jestem członkiem AAA. Pan dla nich pracuje?
– Tak. Nasz warsztat jest autoryzowanym przez nich punktem
napraw.
– Och, świetnie. Jak dobrze, że na pana trafiłam. Cóż, to
może zadzwońmy. Nie mam amerykańskiej komórki. Mam kartę.
– Ja mam służbową. Proszę zgłosić ? Frank podał jej
telefon podając jednocześnie wizytówkę warsztatu, w którym
pracował ? proszę poprosić aby ściągnęli wóz do nas. Na
I-65 Service Road. Mobile. Poczekam z panią aż przyjadą. Nie
spieszy mi się. Zaczynam pracę dopiero za godzinę.
– Ah tak. To może wejdźmy jeszcze do baru, stawiam panu
kawę za pomoc.
– Dobrze. Chodźmy. ? Frank poczuł się nagle trochę
niezręcznie, poczuł, że musi jej wytłumaczyć, wyjaśnić
– Przepraszam, ja nie chciałem się narzucać. Muszę coś
wyjaśnić. Wie pani, tu jest warsztat autoryzowany AAA w
Pensacola, jest ich kilka, a jednak chciałem aby przyjechała
pani do nas. Może mi pani zaufać, a tam, nie wiadomo na kogo
pani trafi. Różnie bywa prawda? ? Frankowi plątały się
słowa, i czuł że jego wywód jest coraz mniej logiczny i
wiarygodny. Anna uśmiechnęła się dostrzegając jego
nieporadność.
– Ależ niech się pan nie tłumaczy! Nawet jeśli mnie pan
podrywa, albo miał pan ochotę na chwilę rozmowy z nieznajomą
o dziwacznym akcencie, nie wezmę panu tego za złe. Gdyby tak
było, nie zaprosiłabym pana na kawę. Cóż, przyznam szczerze,
że rzadko zdarza mi się rozmawiać z osobami takimi jak pan.
Lubie takie przypadkowe historie. Lubię poznawać nowych ludzi.
Nowe typy ? niechże się pan nie obrazi ? nowe typy osobowe,
które pozwalają mi wzbogacić moją galerię postaci, moją
wiedzę o ludzkich charakterach. To niezbędne podczas pisania.
Och, ma pan taką śmieszną minę. A ja jestem okropna i
cyniczna. Przepraszam. Jaka kawa dla pana? ? Anna ucięła
wywód na widok podchodzącej do stolika kelnerki
– Ja poproszę z ekspresu z mlekiem.
– Dla mnie też mała, z mlekiem. Wracając do tematu
samochodu i warsztatu, wiem, że jest warsztat w Pensacola.
Mieszkałam tu kiedyś kilka lat temu. Ale i tak miałam zamiar
udać się do Mobile. Jest mi to całkowicie na rękę. Mam
nadzieję tylko, że naprawa nie potrwa zbyt długo. Mam dziś po
południu spotkanie z przyjaciółką. Promuje swoją nową
książkę. Tak dawno nie widziałyśmy się. Och, wieki! Po
jutrze zaś ruszam do Nowego Jorku. Czy sądzi pan, że dwa dni w
warsztacie wystarczą? Mam nadzieję, że mi pan pomoże ? Anna
spojrzała na niego spod oka, wzrokiem niewinnego dziewczątka,
jakim na pewno nie była. Frankowi zrobiło się gorąco. Nigdy
nie wiedział jak zachować się wobec kobiety, która
przewyższała go sprytem. Przecież nie wyglądała na
kokietkę. Była urocza i naturalna. A jednak było w niej coś,
co nie pozwalało oderwać wzroku. Zgramna niska szczupła o
harmonijnych kształtach, długich rozjaśnianych prostych blond
włosach, przypominała te Rosjanki, które poznał kiedyś w
barze w Mobile.
– Oczywiście, spróbujemy to załatwić jak najszybciej.
Porozmawiam z szefem.
– Dziękuję?
– Frank, przepraszam, nawet się nie przedstawiłem
– Anna, miło mi.
– A więc Frank, pracujesz w Mobile, ale mieszkasz tu, w
Atmore?
– O nie, w Pensacola. Miałem tu coś do załatwienia, ale to
mało istotne. Załatwię to po południu.
– Rozumiem. Jesteś żonaty?
– Tak. Od wielu lat. Żona ma na imię Angelika. Pracuje w
szpitalu. I w przedszkolu, dorywczo. Pomaga przyjaciółce.
Angelica uwielbia dzieci.
– Hmm? macie własne?
– Nie.
– My też nie mamy. Nie chcieliśmy.
– Angelika bardzo chciała mieć dziecko, ale są jakieś
komplikacje.
– Leczy się?
– Tak, chyba tak. ? Anna próbowała wyobrazić sobie postać
Angeliki. Nie mieli dzieci. Frank zachowywał się dziwnie. Nie
do końca potrafił się zrelaksować w towarzystwie kobiety.
Zupełnie jakby kobiety pociągały go, a jednocześnie jakby
się ich bał, obawiał. Nie chciał skrzywdzić? Czuł się
winny. Czyżby interes który można było załatwić po
południu w Atmore był również kobietą? Coś w zachowaniu
Franka było aż nazbyt nienaturalne. W sposobie w jaki mówił o
Angelice Anna dostrzegała czułość zmieszaną ze smutkiem i
rozczarowaniem. Nie, to było coś innego. Rezygnacja. Żal?
Poczucie winy? Ile takich par spotkała już w czasach, gdy
pracowała dorywczo w szpitalu w Karachi? Niedomówienia, strach
rozczarowanie i poczucie winy. Większośc takich związków
rozpadała się po kilku latach. Niepłodność była
bezwzględnie istotnym powodem rozwodu. Zwłaszcza w Pakistanie.
– Na jak długo pani przyjechała do Stanów? Och, to znaczy.
Czy dobrze zrozumiałem, że Państwo tu nie mieszkają?
– Nie, mieszkamy z Faridem w Londynie. Frank, mów mi po
imieniu, proszę.
– Dobrze
– Przyjechałam w odwiedziny do przyjaciół, szczególnie do
Suzanne, która ma tę promocję. Wspominałam już.
Uczestniczyłyśmy kiedyś wspólnie w warsztatach literackich w
Atlancie. Emocjonujące doświadczenie. Suzanne wkrótce potem
zdołała wydać swoją pierwszą książkę. Zajmuje się też
malarstwem i instalacjami. Mnie zawsze najbardziej interesowała
kaligrafia. Mimo wszystko jednak są to pokrewne dziedziny
sztuki. Ale dosyć. Za dużo mówię o sobie.
– Ależ nie. To ciekawe. Prowadzi pani, prowadzisz Anno
zupełnie inne życie, odmienne od mojego. Moje jest monotonne i
nudne. Nigdy nie byłem dalej niż w Nowym Jorku.
– Nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie. Ja jadę do Nowego
Jorku po jutrze. Mąż będzie tam czekał. W tej chwili trwa
sympozjum medyczne World Congress of Fertility and Sterility, na
które został zaproszony aby wygłosić wykład.
– Przepraszam, ale nie pamiętam imienia męża ? Farid?
– Tak, Farid Ahmed. Jest doktorem medycyny. Ginekologiem.
– Tak? Słyszeliśmy o nim z Angeliką, a raczej to ona
mówiła mi o nim. Jest specjalistą w swojej dziedzinie,
nieprawda?
– W istocie. ? Anna zdawała się trochę rozczarowana
faktem, że rozmowa zeszła na temat, o którym nie miała ochoty
rozmawiać. Była wciąż pod wpływem wczorajszych dyskusji z
Suzanne. Nie spały wiele, całą noc spędzając na rozmowach o
dawnych czasach, wspomnieniach i planach na przyszłość, o
tekstach wydanych i tych, które starały się wydać, o
projektach ekspozycji i odczytów.
– Chodźmy Anno, człowiek z serwisu właśnie się pojawił.
? Frank pozostawił banknot na stole, płacąc rachunek za
obojga, mimo protestów Anny. ? To ty jesteś gościem w moim
kraju. Ja zapraszam.
– Niech tak będzie. Być może będę jeszcze miała okazję
się zrewanżować.
3.
Zmierzch zaskoczył go w połowie drogi do domu. Do Pensacola
jeszcze kwadrans, może nieco dłużej. Zaczynało padać. Frank
zdjął delikatnie nogę z gazu. Wóz zwolnił do
sześćdziesięciu mil na godzinę. Ostatecznie dlaczego miałby
się spieszyć. Za późno było na odwiedziny u Jane. Minie
kolejny tydzień bez niej, bez jej czułych delikatnych dłoni,
bez jej cichego głosu. Mówiła zawsze półtonami, jakby bała
się naruszyć ciszę ? tak mówiła ? ciszy nie należy
naruszać. Ciszę trzeba szanować. Godziny spędzone z nią
były chwilami odprężenia. Ona nie zadawała pytań. Nie
musiał mieć przygotowanego zestawu prawidłowych odpowiedzi
przed spotkaniem z nią. Jane była zawsze taka sama. Cicha
spokojna, niewidoczna. Może inni nazwaliby ją oportunistką,
nudziarą, ale dla niego była istotą kobiecości. Ona powinna
nosić imię Angelika. Czy to nie zabawne, że nosiła je jego
żona, która i wyglądem i osobowością daleka była od
anioła. Jej wysoka postawna sylwetka, jej energiczne ruchy,
wyniosły podbródek, wyraźnie rysy twarzy to były znamiona
pani domu, gospodyni, która zawsze nieco podniesionym głosem
wyrażała opinie, niezaleznie czy tematem była kuchnia polityka
czy religia. Łagodność kryła się w odrobinę zbyt okrągłym
kształcie twarzy, w jej uśmiechu który unosił niezanacznie
górną zmysłową wargę i pokazywał białe piękne zęby, w
ciemnych lokach hiszpanki której dziadkowie zamieszkiwali
Meksyk. Jej kształty kobiece, w które hojnie wyposażyłą ją
natura, tak wyraźnie mówiły, że ta kobieta powinna być
matką. Może być matką. A jednak nie mogła. Komplikacje po
przejściach gruźliczych pozbawiły ją możliwości
zapłodnienia drogą naturalną. Frank nie znał się na tych
sprawach. To były jej sprawy. Angelika zawsze sama chodziła z
wizytą do lekarza, na badania, testy i konsultacje. Nigdy nie
pozwoliła, aby poznał szczegóły jej dolegliwości. Wstydziła
się, czy po prostu uważała, jak jej matka i babka, że nie są
to sprawy o których dyskutować należy z mężczyzną, skoro
problem dotyczy kobiety. Nie potrafił jej jednak wybaczyć tej
ciszy, tych dni pełnych ciężkiego milczenia gdy wracałą
przygnębiona po jednej z cyklicznych wizyt u ginekologa.
Dlaczego nie chciała się zwierzyć. O ileż łatwiej byłoby
jej. I jemu. Nie był pewien, a jednak zdawało mu się, że ich
małżeństwo stało się tak puste i monotonne w momencie, gdy
ona zamknęła się w sobie. Pamiętał ją inną. Była otwarta.
Rozmawiali. Dzieliła się z nim swoimi przemyśleniami. Rozmowy
z nią pod wieczór, w sypialni, w łóżku, były chwilami na
które czekał. Tak niemal jak na seks i zaspokojenie. Kiedyś
była prawdziwą Angeliką. Zmieniłą się. Nie pamiętał już
kiedy. Zamknęła w sobie. Szczelnie. Nie potrafił jej
zrozumieć. Zrezygnował. Czy nie widziała jednak tej pustki
pomiędzy nimi dwojgiem? Czy była jakaś szansa na uratowanie
tego małżeństwa. Jane nie mówiła ani słowa. A jednak on sam
myślał już tyle razy o rozwodzie. Jak mógł ją jednak
zostawić? Jak mógł odejść po tylu latach. Kochali się
przecież , kiedyś. Jak mógł zapomnieć o tamtych chwilach.
Brent Lane, skręt w lewo. W domu świeciło się tylko jedno
światło. Angelika czekała zapewne na niego w kuchni.
Wiedział, że będzie czekała z obiadem. Dochodziła
dziewiąta. Został dłużej w warsztacie, chcąc przyspieszyć
naprawę toyoty. Pozostał jeden dzień. Nie był pewien, czy
zdołają dotrzymać obiecanego terminu. Anna chciała wyjechać
w środę.
– Witaj kochanie. Nie musiałaś na mnie czekać. Trzeba było
takiego łobuza jak ja ukarać zimną kolacją. ? Frank
podszedł do Angeliki i uśmiechając się żartobliwie
pocałował ją w policzek. Odgarnął włosy, i założył za
ucho. Niesforne wymykały się jednak i opadały na czoło. Tak
lubił zapach jej ciemnych włosów. W dotyku sztywne,
niesfornie, chaotycznie splatały się w male wałeczki i
opadały wedle własnego widzimisię. Były kwintesencją jej
natury. Angelika odsunęła powoli jego dłoń i poprawiła sama
niesforny kosmyk.
– Siadaj proszę. Zaraz podam. Jak tam w pracy? ? starała
się być miła, choć czuł drganie w jej głosie, które
równie dobrze mogło być przejawem zmęczenia jak i
rozgorycznia, rozżalenia i smutku.
– Dobrze, nie mogłem jednak przyjechać wcześniej. Mamy
dodatkowe nieprzewidziane zlecenie. Na po jutrze wóz musi być
gotowy. Zostałem dłużej. Podobnie john i Stephan. Jutro
będzie tak samo.
– Ah tak. Rozumiem. Przyzwyczaiłam się kochanie. ? Frank
usłyszał ukrytą zjadliwość w jej głosie.
– Nie musisz być złośliwa Angel. Praca to praca. Nic nie
poradzę, sama wiesz.
– Dobrze. Skończmy tę bezsensowną dyskusję i chodźmy
spać. Włóż naczynia do zlewu jak zjesz.
– Angeliko. Chodź, usiądź jeszcze na chwilę koło mnie.
Mam ci coś do opowiedzenia. ? uśmiechnął się tajmniczo i
zaczął opowiadać historię spotkania Anny, pomijając chwile
wspólnej dyskusji przy kawie i nie wspominając dokładnego
miejsca przypadkowego spotkania. Angelika słuchała uważnie.
Gdy usłyszała jednak, że Frank nie próbował nawet zagadnąć
Annę o długość pobytu jej męża w new yorku oraz
możliwość umówienia się na wizytę, oburzyła się i
zaczęła skarżyć na jego niezręcznośc, na jego
nieporadność.
– Frank, to była wspaniała okazja. Taka może nam się już
nie trafić. Ty nic nie wiesz. Ty nie rozumiesz! Dr Farid niemal
nie przeprowadza już zabiegów, nie zajmuje się pacjentami.
Jeździ tylko na te swoje sympozja, a ja potrzebuję specjalisty
i pewnej ręki. ? Frankowi zdawało się, że Angelika za
chwilę wybuchnie płaczem, zaleje się łzami , ona jednak
kontynuowała cała podniecona, wzburzona. ? Ja potrzebuję
lekarza, który postawi prawidłową diagnozy, a taką myslę
tylko on jest w stanie postawić. Ostateczną. Liczę na to, że
jutro załatwisz tę sprawę z jego żoną. Och, ale jak
mogłeś? Żeby nawet nie zapytać. Nie wspomnieć o mnie.
– Ależ wspomniałem. ? Frank zaczynał się denerwować.
Dobry humor prysł – Ale szczegóły? Czy kiedykolwiek
powiedziałaś mi cokolwiek na temat swojego stanu? Co ja wiem?
Co ja wiem? Nic, zero, jestem mało ważny w całej tej sprawie
bezpłodności!
– Frank. Nie mów tak. Wiem to moja wina. Próbowałam ci
powiedzieć, ale nie potrafię. I jest to dla mnie trudne. Wiesz,
słysząc ten ciąg okrutnych diagnoz od lekarzy, to było tak
jakby ktoś mówił mi uparcie, wciąż na nowo ? ty nie jesteś
kobietą. Nie jesteś i nie będziesz. Jesteś ułomna.
Niepełnowartościowa. I potem przyjść i powiedzieć to tobie?
Nie mogłam. Och Frank, tak bardzo chciałam abyś kochał mnie
tak jak dawniej, aby te problemy nic między nami nie zmieniły.
– Angela, myszko, ależ ja kocham cię tak jak dawniej. Ale
sekrety w małżenstwie? No, nie wiem. ? mówiąc to, czuł się
jak największy w świecie hipokryta, podświadomie jednak
wiedział, że to właśnie była odpowiednia w tej chwili w
kłótni z żoną strategia. W głębi duszy chciał być
szczery. W głębi duszy był szczery! Czyż nie desperacja, i
jej ciągłe narzekania, jej żale sprawiły że coraz częściej
uciekał z domu, szukając ciszy, ciszy i spokoju u boku Jane?
Kim była Jane? Och, nie mogła się równać z Angeliką którą
kochał od tak dawna, od wieków. Frank ciągnął dalej,
opanowawszy zmieszanie, uspokoiwszy nerwy. Przekonywał ją ?
Angeliko, ale mi się wydaje, że prawda zawsze jest lepsza. Ona
łączy. Buduje porozumienie. Nie sądzisz? Angela, nie płacz,
no tylko nie to. Proszę. ? Frank przesiadł się na sąsiednie
krzesło, blisko niej i przysunąwszy do siebie zaczął
gładzić jej włosy. ? Wiesz. Wszystko jeszcze przed nami.
Głowa do góry. Jutro porozmawiam z Anną. Ale muszę to sam
rozumieć. Nie chcę wyjść na głupka. Na zimnego drania,
który nic nie wie o kobiecych kłopotach żony. ? roześmiał
się cicho ironiczne i pocałował ją
– Widzisz, to jest tak. ? zaczęła ? kilka lat temu,
przechodziłam bardzo ciężko gruźlicę. Pamiętasz na pewno.
Jej skutkiem były moje problemy płodności. Jestem płodna w
tym sensie, że moja macica jest gotowa na przyjęcie komórki,
moje jajniki funkcjonują i produkują te maleńkie jajeczka, a
jednak nasienie, twoje nasienie nie przedostanie się tam.
Jajowody są niedrożne. Te kanaliki, którędy plemnik się
dostaje do kobiecego ciała.
– Jakie pozostaje rozwiązanie? ? Frank miał twarz dziecka,
które słucha baśni tysiąca i jednej nocy, maksymalnie
skupiona uwaga, szeroko otwarte oczy, całe ciało skierowane w
kierunku mówiącej. Angelika poczuła nagły przypływ
najcieplejszych uczuć dla tego mężczyzny, który nieporadnie,
ale jednak starał się jej pomóc. Próbował.
– Trzeba dokonać bardzo ryzykownego, delikatnego zabiegu,
którego szanse powodzenia nie są wielkie, Właściwie nie ma
absolutnie żadnej pewności, że się całość powiedzie.
Chodzi o to, aby w sposób sztuczny, niejako mechaniczny pobrać
moje jajeczko i połączyć je z twoim nasieniem poza moim
organizmem. Tam musi dojść do zapłodnienia. W tej probówce, w
tych warunkach sztucznych, sztucznie przystosowanych,
labolatoryjnych. Potem ten maleńki zarodek wszczepia się
wewnątrz mnie, w mojej macicy. Tam musi się on zaadoptować,
musi znaleźć swoje ulubione miejsce i tam zacząć się
rozwijać. Nie obumrzeć. Musi przeżyć. Musi. To moje pobożne
życzenie. Trzydzieści procent pewności! To tak niewiele. Ale
to właśnie jest moje pragnienie, mój sen. Oczywiście, nic nie
musi się stać. Może nie dojść do adaptacji komórki z
nieokreślonych powodów. Cała najdelikatniejsza pod słońcem
operacja może zakończyć się fiaskiem.
– Ale, kochanie, jeśli są jakiekolwiek szanse, trzeba
podjąć ryzyko. Rozumiem, że ten enigmatyczny doktor Farid,
którego tak chwalisz od dawna, jest specjalistą w dziedzinie
kobiecej bezpłodności?
– Tak. To prawda. Większość jego pacjentek poczęła i
urodziła zdrowe dzieci. Jest znany z ?dobrej ręki". Jego
diagnozy i rady są zazwyczaj trafne.
– Rozumiem. Pozostaje mi więc stawić jutro czoła Annie i
prosić o wizytę u sławnego ginekologa. ? Frank wstał i
wyciągnął dłoń do Angeliki, która wstała opierając się
na jego ramieniu, jakby poczuła się nagle o kilkanaście lat
starsza. Czyż nie powinno jej ulżyć? Czy nie powinna się
cieszyć, że mąż zrozumiał jej frustracje, jej problemy i
żale? Cieszyła się. Była szczęśliwa. A jednoczęśnie była
przerażona. Ten moment, na który czekała, wymarzona chwila
podjęcia decyzji o rozpoczęciu starań o dziecko była
źródłem kolejnych frustracji. Jakże się bała, że ciężko
zarobione pieniądze, odkładane od lat nie przyniosą efektów.
Bała się porażki. Bezradności i depresji. Skąd jednak ten
nagły pesymizm u niej, która była nieustającą optymistką,
która tryskała energią niezależnie od okoliczności? Czuła
się stara. Taka stara i samotna. Ostatecznie to w jej ciele
rozegrać miał się dramat. Ostatni akt decydujący o życiu lub
śmierci. Ale dlaczego samotność? Angelika poczuła lekkie
dotknięcie dłoni.
– Chodź już kochanie. Głowa do góry. Będzie dobrze. ?
Pocałował ją w czoło, zgasił światło w kuchni i
pociągnął ją do sypialni. Była już dwunasta. Zasiedzieli
się oboje. Kilka godzin snu a jutro nowy dzień. Usnęli oboje
ledwie przyłożywszy głowy do poduszki, przytuleni do siebie
ściśle, ciało przy ciele, kochankowie sprzed lat.
4.
Zapukał do drzwi cicho. Wiedział, że spotkanie trwało już
od godziny i trwać miało jeszcze kolejne sześćdziesiąt
minut, nie wiedział jednak czy ma dłużej czekać pod drzwiami,
czy może wejść do środka zgodnie z wcześniejszymi
ustaleniami. Umówili się przecież na ósmą. Samochód był
gotów. Chciał przekazać Annie nowinę osobiście. Terminy
dotrzymane. Wszystko jak w zegarku. Nie tylko toyotka była
gotow. I on sam, on Frank także był gotów. Przygotował się
należycie do rozmowy z Anną. Chciał jej wszystko
wytłumaczyć. Chciał opowiedzieć o żonie, o ich problemach.
Chciał, aby zrozumiała. Czy nie była i ona kobietą? Jak
trudno było jednak powstrzymać ciekawość. Co też robiły tam
te baby, sam na sam z sobą? Feministki. Pisarki. Dyskutowały.
Zaśmiewały się. A potem nastawała cisza. Na kilkanaście
minut. Nie wytrzymał. Powoli otworzył ciężkie drewniane drzwi
z okienkiem chronionym metalową kratką i wsunął nieśmiało
głowę. Jedynie głowy dwu siedzących przy stole kobiet, po
stronie najbliższej wyjścia skierowały się w jego stronę.
Przyłapał roztargniony, pytający wzrok szczupłej blondynki w
okularach i na chwilę spuścił oczy. Po chwili szybkim ruchem
zdjął swoją czapkę z daszkiem, z którą nie rozstawał się
niemal nigdy, i wykonawszy głową niezręczny ruch powitania
wsunął do pomieszczenia całe swoje bardzo wysokie szczupłe
ciało. W niskiej długiej sali poczuł przypływ nękającej go
od dziecka klaustrofobii. Od sufitu dzieliło go nie więcej niż
pięć centymetrów. Stał tak bez ruchu kilka sekund, nie
wiedziąc, czy powinien wycofac się, czy próbowac przyciągnąc
uwagę Anny. Na szczęście jednak po chwili ona sama dostrzegła
wysoką niezgrabną sylwetkę Franka. Dała porozumiewawczy ruch
ręką pod wpływem którego mężczyzna wycofał się z sali
najciszej jak potrafił. Zdawało mu się jednak, że zamknięcie
drzwi zabrzmiało zbyt hałaśliwie. Dlaczego zawsze był taki
niezgrabny? Nie potrafił kontrolować swoich zbyt długich nóg
i zbyt długich rąk. Tak było jednak jedynie w otoczeniu wielu
kobiet. Nie czuł się pewnie. Te intelektualistki oceniały go
zapewne. Jego powierzchownośći, jego umiejętności
intelektualne i fizyczyne. Anna była jedyną pisarką jaką
znał. Drugą znaną mu osobiście kobieta, która wykonywała
pracę zwaną umysłową. Pierwszą była jego matka.
Nauczycielka historii w szkole publicznej. Umiała barwnie
opowiadać. Frank uwielbiał w dzieciństwie słuchać jej
opowieści. Gdy zmarła nikt nie mógł jej już zastąpić.
Bajki i historie czytane suchym głosem ojca były jedynie
cieniem tamtych.
– Jestem. Przepraszam za spóźnienie, ale przedłużyło nam
się spotkanie. Jak zwykle. Tak. Powinnam była cię uprzedzić.
? gwałtowny potok słów, pełen pośpiechu i entuzjazmu
przerwał rozmyślania Franka. Anna. A więc koniec?
– To ja przepraszam, powinienem był poczekać na zewnątrz,
myślałem jednak, że toyota? że chciałabyś wyjechać dziś
jeszcze. Auto jest gotowe. Czeka.
– Świetnie, możemy pojechać odebrać je teraz, ale wyjazd
zaplanowałam dopiero na jutro. Jest jeszcze kilka spraw, które
chciałabym z koleżankami omówić. Wybieram się również na
kolację z Suz. Och, już jest szalenie późno!
– Dochodzi ósma.
– Tak, jedźmy, jedźmy. Gdzie jest twój wóz?
– Tam. Anno? Chciałbym z tobą przez chwilę porozmawiać,
jeśli to możliwe.
– Oczywiście, może podczas drogi do warsztatu? Czy coś się
stało? ? Frank wyczuł zaniepokojenie w głosie Anny. Zdążył
już zauważyć, że szybko i łatwo przywiązywała się do
ludzi. Była ufna. Być może naiwna? A jednak sympatię
wzbudzał sposób w jaki traktowała nowych przyjaciół i
znajomych. Była do dyspozycji. Jej oferta pomocy nigdy nie była
jedynie słowną deklaracją. Płynęła z serca. Była typem
osoby, na którą można liczyć. Frank wiedział że tak
właśnie było. Wiedział, że Anna nie będzie chciała ani
potrafiła odmówić jego prośbie, choć prawdopodobnie nie od
niej zależała ostateczna decyzja o wizycie u słynnego
ginekologa. Frank postanowił wyłuszczyć sprawę wprost. Tak
było najlepiej. Zresztą nie potrafił mówić inaczej. Po co
owijać w bawełnę coś co wymaga jasnej i szybkiej odpowiedzi?
– Anno, moja żona jak wiesz ma problemy ginekologiczne. Wiem,
że leczy się już od dłuższego czasu, wszystkie jednak
dotychczasowe badania stwierdzają, że nie będzie ona w stanie
począć dziecka inaczej niż za pośrednictwem metody
probówkowej. Nie znam się na tym. Nie jestem specjalistą. Mam
nadzieję, że nie przeinaczam tu faktów. Chodzi jednak o to,
aby Angelika uzyskała możliwość widzenia z doktorem Ahmedem.
Angelika wierzy, że jest on najlepszym w tej chwili specjalistą
i chciałaby, aby on nadzorował przebieg zabiegu. Słowem, Anno,
liczymy na twoją pomoc.
– Och?. Rozumiem ? Anna spuściła głowę na chwilę,
rozważając w myślach sposoby zrealizowania tej prośby,
która, jak wiedziała, znacznie komplikowała plany pobytu i
podróży jej męża. ? Cóż, bardzo chcę wam pomóc, nie
mogę jednak powiedzieć jaka będzie ostateczna decyzja mojego
męża. Proponuję jednak abyśmy niejako postawili go przed
faktem dokonanym. Porozmawiam z nim dziś telefonicznie.
Niezależnie jednak od decyzji?. Och, moi drodzy, po prostu
jedźcie ze mną do Nowego Jorku. Tak długa podróż będzie
przyjemniejsza w towarzystwie, nie mówiąc już o korzyści
jaką jest większa ilość kierowców i obecność mechanika
samochodowego! ? Anna roześmiała się beztrosko i lekko, jak
mała dziewczynka. Frank lubił słuchać tego dziwnego śmiechu
o wysokich tonach połączonego z nerwowym jakby zachłystywaniem
się, śmiechem cichym, o którym świadczył jedynie ruch
krtani, nieraz ruch całego delikatnego ciała.
– Rozumiem, że mogę przekazać pomyślną nowinę żonie ?
Frank wolał się jeszcze upewnić co do ostatecznej decyzji Anny
– Tak tak, bądźcie gotowi jutro rano. Ha! Nie wiem jednak
gdzie mieszkasz Franku. Jakie proponujesz rozwiązanie?
– Myślę że możemy się spotkać pod moim warsztatem w
Mobile. Nie ma zresztą sensu żebyś jechała do nas. Przy
okazji zostawię swój wóz chłopakom do przeglądu. Akurat
termin się zbliża.
– Świetnie. Jestesmy wiec umówieni. ? zapadła chwila
ciszy, która zdała im się nagle obojgu nienaturalna i
niewygodna. Anna rzuciła więc pytanie, które rozluźniło
dziwne napiętą nagle atmosferę, jakby w powietrzu wisiało
coś niedopowiedzianego, coś nienazwanego, co miało się
wyjaśnić jednak nieco później ? Czy nie uważasz że kobiety
są lepszymi kierowcami o mężczyzn? ? Frank zaskoczony
spojrzał z ironicznym uśmiechem na rozmówczynię.
– Co masz na myśli? To podchwytliwe pytanie?
– Ależ nie ? Anna udawała powagę
– Cóż, biorąc pod uwagę męską o wiele lepszą
znajomość budowy samochodu, działania maszyny, ich
możliwości?
– No właśnie właśnie! ? przerwała. Kobiety tych rzeczy
nie wiedzą. Z natury rzeczy będą więc próbowały podchodzić
do sprawy delikatniej i ostrożniej. Uważam, że kobiety
jeżdżą dalece ostrożniej. Mają mniej wypadków.
– Ależ ty pytałaś czy mężczyźni jeżdżą lepiej!
Uważam że rzeczywiście to mężczyźni jeżdżą lepiej
– Och, zależy od definicji słowa ?lepiej" ? droczyła
się ona. Dojeżdżali właśnie do warsztatu, przerwać więc
musieli ironiczną żartobliwą dyskusję, która pozwoliłą
obojgu z przyjemnością pomyśleć o niedalekiej wspólnej
wyprawie. Anna wysiadła więc po chwili z wozu i skierowała
się w stronę swojej toyoty, która czekała już na nią na
parkingu. Odwróciła się jeszcze i wykonała pożegnalny ruch
ręką. Wyglądała o dziesięć lat młodziej. Tak. Co najmniej
o dziesięć. Mówiła, że ma trzydzieści tymczasem wyglądała
na dwudziestolatkę. To spostrzeżenie pojawiło się nagle,
jakby teraz dopiero zrozumiał dlaczego tak dobrze czuł się w
jej towarzystwie. Nie była nadętą intelektualistką. Nie
miała w sobie nic z typowej feministki, tak jak je sobie on,
przeciętny obywatel Ameryki wyobrażał. Była urocza, czasami
dziecinna. Była sympatyczną babką. Czy nie przypominała mu
trochę Jane? Równie złudne było wrażenie, jakie tamta
wywierała na mężczyznach przy pierwszym spotkaniu. Naiwna
dziecinna kobietka okazywała się osobą upartą, która
wiedziała czego chce. To jej milczenie, te tajemnice. Ta cisza.
Pozory otwartości a w rzeczywistości skrytość. Może
wszystkie kobiety były do siebie odrobinę podobne? Wiedział,
że coś wydarzyło się w życiu Jane, a o czym nigdy ona nie
chciała opowiadać. Pisała tylko ten swój pamiętnik. I
połykała tony książek o miłości, które nazywała
harlequinami. To prawda. Co robić można było w salonie
fryzjerskim na obrzeżach Atmore, gdzie klienci pojawiali się
tak rzadko?
5.
Anna obudziła się przed świtem. Nie spała dobrze tej nocy.
Czy było to zdenerwowanie przed daleką podróżą, czy też
może tęsknota za nim? Położyły się z Suz bardzo późno,
przegadawszy cały wieczór. Tyle spraw było do opowiedzenia,
tyle rzeczy do uregulowania. Ich wspólne projekty europejskie,
wystawy i promocje nowych tekstów. Suzanne miała pojawić się
w Londynie już za kilka tygodni. Do tego czasu Anna
zobowiązała się skontaktować z jedną z galerii sztuki
nowoczesnej, podpisać kontrakt, ustalić warunki. Ale to nie
było to. Nie dlatego męczył ją ciągły ból głowy i
bezsenność. Tęsknota za mężem też nie była wystarczającym
powodem dla tych zaburzeń zdrowia i psychiki. Tęskniła za nim!
Och, jeszcze jak! Przecież w tym miesiącu widzieli się
zaledwie kilka razy. Farid spędził kilka tygodni w Pakistanie z
Rabią i dziećmi. Przyjechali wszyscy razem do Londynu,
zamieszkali u jego rodziny. Annę odwiedził kilkakrotnie.
Spędził z nią kilka nocy. Ale cóż, oboje dnie mieli
wypełnione pracą. Anna tęskniła za chwilami, gdy pracowała
jedynie w domu. Pisała i zajmowała się domem. Była jak sama o
sobie mówiła zwykłą kurą domową. Wówczas widywali się z
Faridem codziennie. Domowe biuro było dla niego wystarczającym
i doskonałym miejscem pracy. Podróżowali razem. Był
nierozłączni. Jednak to właśnie bycie razem dwadzieścia
cztery na dwadzieścia cztery było przyczyną nieustannych
kłótni, których trudno było uniknąć biorąc pod uwagę
odmienność ich charakterów, zwyczajów, ambicji. Anna
tęskniła za tamtymi czasami. Często powracała do nich
myślami. Wzdychała. A jednak wiedziała, że sytuacja, w jakiej
znajdowali się obecnie była o wiele lepsza. Farid otworzył
biuro niezależne w centrum Londynu. Anna otworzyła własną
księgarnię i galerię. Współpracowała z kilkoma
wydawnictwami. Rzadko pisała w domu. Gotowała w czasie
weekendów. Te spędzali zwykle razem. Z wyjątkiem tych
miesiący gdy on wyjeżdżał z kraju. Wówczas ona pracowała
dwa razy więcej. Aby zapomnieć o samotności. O tęsknocie, o
zazdrości.
Dochodziła piąta. Zbliżał się czas porannej modlitwy. Nie
pamiętała dokładnego rozkładu czasowego modlitw,
przypuszczała jednak że zbliża się fajr. Cztery godziny snu
to nie było wiele. Czuła się tak zmęczona. Dokuczał ból
głowy i kości. Była staruszką. W jej wieku trzydziestu dwu
lat była już staruszką. Reumatyczne dolegliwości
skoliozowatego kręgosłupa dokuczały zwłaszcza w porze
deszczowej. Pada. Na pewno padało. Była pewna. W istocie na
szybie pojawiły się maleńkie kropelki deszczu. Anna
założyła szlafrok, który pożyczyła jej Suzanne i
powędrowała do łazienki. Bose stopy chwytały chłód
podłogi. Zimno. Gdzie zostawiła klapki? Apartament wypełniało
niemrawe jeszcze promienie wschodzącego słońca. Ostre
światło w łazience raziło w oczy. Bismillah a rahman i rahim.
Anna rozpoczęła rytualne obmycie. Najpierw dłonie do łokci.
Każda trzy razy. Usta, przepłukać trzy razy, nos, cała twarz,
włosy, szyję, uszy i stopy do kostek. Wszystko obmyte jedynie
woda, powoli, trzykrotnie. Po obmyciu było jeszcze zimniej.
Prędko, do pokoju. Na dywanie rozłożyć mogła jedynie mały
wąski kocyk, który musiał zastąpić matę do modlitwy.
Chustka pakistańska, długi pas materiału zakrywała
umiejętnie i szczelnie ciało aż do pasa. Widoczna była spod
niej nocna koszula długa aż do stóp. Cisza. Dwa rakaty
poranne. Kilkakrotne skłony i pochylenia. Pokłon najgłębszy,
czterokrotny. Szeptane cicho arabskie słowa chwały i prośby.
Kilka długich minut pozostawała jeszcze siedząc na kolanach w
postawie kończacej modlitwę. Nasłuchiwała odgłosów z
zewnątrz. Niema prośba. O szczęśliwą podróż. O snu
wyjaśnienie. Tego, który prześladował ją od wielu dni.
Migawkowo powracał. Nie dawał o sobie zapomnieć. Cóż to za
problem, cóż to za zmartwienie, czyich to żalów ona właśnie
we śnie musiała być świadkiem. Co miało się wkrótce
wydarzyć?
Wiedziała, że już nie zaśnie. Narzuciła więc szlafrok
Suzanne. Odnalazła kapcie i skierowała się ku kuchni. Zapach
porannej kawy budził i orzeźwiał. Nie stniały poranki bez
kawy po turecku, gotowanej w małym dzbanuszku, jaki odnalazł
się również w kuchni Suzanne. Sama go jej kiedyś ofiarowała.
Nie istniały również poranki bez pisania. To nie był
pamiętnik. A jednak niejednokrotnie pamiętnik przypominał. To
były zapiski chaotyczne i niespójne ale też nie chodziło w
nich o spójność, ale o wylanie na papier wszystkiego, co
pojawiało się w jej głowie, która nie w pełni jeszcze
opuściła rzeczywistość snu. Chodziło o to, aby wypisać
żale, skargi, obawy tuż obok entuzjazmu i optymistych wizji na
przyszłość, tak dalece jak sięgał wzrok. A ten bardzo
często nie wybiegał dalej niż na podwórze, ogród, ulicę
naprzeciwko, albo jeszcze bliżej, dotykał i dostrzegał
lodówkę, stół i biurko do pracy. I ten wierny laptop, który
miał już tak wiele lat. Anna pisała w ciszy. Pssst, nie
zdążyła wyłączyć kawy, która wystąpiła z brzegów
czajniczka i zalała kuchenkę. Och, czy nie była do tego
przyzwyczajona? Kawa z mlekiem, grzanki z miodem i marmoladą.
Ich zapach sprowadził zapewne do kuchni zaspaną Suz.
– Dzien dobry kochanie. Co robisz tu o tak rannej porze? Och,
piszesz.
– Nie mogłam spać. Obudziłam się na fajr, więc wstałam.
Rzadko się budzę. Zwykle modlę się później, och sama wiesz
jakim jestem leniem. Ale tym razem tak widać było zaplanowane.
Nie będę się buntować ? roześmiała się Anna. Suzanne
znała ten ton głosu, ironiczny i prześmiewczy, a w gruncie
rzeczy śmiertelnie poważny, wówczas gdy przyjaciółka
mówiła o sprawach wiary. Suzanne nie potrafiła jednak
zrozumieć fenomenu religijności. Zwłaszcza tego islamskiego,
który obwarowany był tyloma zakazami i nakazami. Anna na każde
jednak pytanie odpowiedała tylko ? nie ma przymusu w religii.
? albo ? To jest tylko i wyłącznie kwestia twojej wiary. Nie
rób czegoś w co nie wierzysz! Popełniasz grzech jeszcze
większy. , albo jeszcze ? Nie mnie oceniać. Każdy odpowiada
za siebie.
I tak było niezależnie od tematu rozmowy, czy chodziło o
chustkę, o modlitwę czy pojawianie się w meczecie. Anna
posiadała odpowiedzi niezmienne. Tak jak niezmienna była
również jej odpowiedź w sprawach pisarstwa ? Aby podnieść
jakość pisarstwa, aby stać się lepszym, aby wydać, aby
odnieść sukces ? odpowiedź byłą zawsze tylko jedna, i taką
też miała Suzannae, – Po prostu należało pisać, pisać i
jeszcze raz pisać. Pisanie było dobre na wszystko.
– O której wyjeżdżacie? ? Suzanne podeszła do kuchenki
zamierzając umyć dzbanuszek, którego używała Anna i
przygotować sobie kawę. ? chcesz dolewkę kawy? Zrobić
trochę więcej?
– O nie, dziękuję. Moja jest wyjątkowo mocna. Zresztą
zrobię sobie za chwilę herbaty. A ty masz ochotę na grzanki?
– Tak proszę, wrzuć dla mnie kilka.
– Kiedy wyjeżdżamy. Umówiłam się o siódmej przy
warsztacie Franka. To pięć minut stąd.
– Rozumiem. Cóż, będę z tobą tęsknić, kochanie. Teraz
spotkamy się już dopiero w Europie. Za miesiąc.
– Tak. ? Anna zamyśliła się nad swoją kawą i pisaniem.
Kilka stron miała za sobą. Zamknęła zeszyt. ? Suz, bardzo mi
się podoba twój nowy domowy design. Te marokańskie klimaty.
Zawsze chciałam pojechać do Maroko. Tunezja też musi być
ciekawym miejscem.
– Cieszę się. Kuchnia i salon są skończone. Mam jeszcze
kilka pomysłów na sypialnię i pozostałe pokoje. Ale to
obejrzysz dopiero w trakcie przyszłej wizyty. Dziura budżetowa
chwilowo.
– Hmm, rozumiem. ? Anna spoglądała na drobną sylwetkę
Suz, gdy ta przygotowywała kawę, która właśnie się
zaparzyła. Były do siebie odrobinę podobne. Ona była jednak
starsza o jakie dziesięć lat. Blond włosy zawsze skrupulatnie
farbowane, szczupłe ciało nastolatki. Jedynie zmarszczki
dawały świadectwo wieku. Była wciąż ładna.
Czterdziestolatka. Przed kilkoma miesiącami wyszła ponownie za
mąż. Szczęśliwa, nareszcie. – Pozdrów ode mnie Johna
– A ty Farida ? uśmiechnęła się Suzanne
– Oczywiście. Kochanie, idę wziąć prysznic, zbliża się
szósta a ja jestem jeszcze w proszku. ? Anna podeszła i
pocałowała Suzanne w policzek, figlarnie. Tamta roześmiała
się i próbowała przyłożyć przyjaciółce solidnego klapsa.
Ona jednak już zdążyła schronic się w łazience. Suz
usłyszała jeszcze tylko przytłumioną prośbę o zrobienie
herbaty i przykrycie jej spodeczkiem aby nie wystygła. Potem
słychać było już tylko szum prysznica.
Anna była przed warsztatem za dziesięć siódma. Frank i
Angelika pojawili się punktualnie. Anna wysunęła się z
Toyoty. Przymknęła za sobą drzwi nie zamykając i ruszyła w
kierunku przybyłych. Frank machnął dłonią na powitanie i
zostawiając żonę na parkingu, pojechał w stronę wejścia do
warsztatu, zatrzymał się i otworzył bramę z zamiarem
pozostawienia auta. Wszystko trwało kilka minut, tymczasem
Angelika i Anna ruszyły ku sobie. Angelika energicznie,
pochylając się jednocześnie w jedną stronę co krok, w miarę
jak szła, ciążyła jej zapewna spora torba na ramieniu.
Drugą, większą pozostawiła za sobą. Zabierze ją za chwilę
Frank. Angelika. Postawna brunetka, o ciemnych wesołych oczach.
Lubiła mówić, lubiła pogaduszki i babskie plotki ?
westchnęła Anna, oceniając przybyłą z niechęcią. Być
może myliła się. Dlaczego już od pierwszych chwil nastawiała
się do niej negatywnie? Angelika. Ładne imię. Być może
będzie to miła towarzyszka podróży, ostatecznie musi być
ktoś, kto będzie chciał podtrzymywać konwersację i nie
pozwoli kierowcy na chwile znudzenia znużenia i niebezpiecznego
w czasie drogi ? snu. Angelika. Zdecydowany uścisk śniadej
dłoni o długich palcach i krótkich paznokciach. Anna
zauważyła, że tak jak ona sama, żona Franka nie nosiła
pierścionków. Anna zakładała je jedynie sporadycznie. W
chwilach uroczystych wyjść, spotkań i prezentacji. Na co
dzień pierścionki przeszkadzały jej, uciskały delikatną
skórę, która miała tendencję do wysuszania, alergii, urazów
i ranek. Nie nosiła nawet obrączki. Dlaczego zresztą miałaby
to czynić. Nie był to przecież zwyczaj muzułmański, Anna
witała zawsze wzruszeniem ramion i uniesieniem zdzwiwionych brwi
te pary muzułmańskie które tłumaczyły nieco mętnie ? Och,
wiesz, sytuacja, europejskie zwyczaje, te spojrzenia mężczyzn?
I cóż z tego? Dlaczego czerpać z kultury Europy akurat to, co
najmniej wartościowe, najbardziej wątpliwe i dziwaczne?
Angelika przyłapała wzrok Anny, w momencie, gdy podawały sobie
dłonie. Roześmiała się ? Jak inne miały dłonie! Jej
śniade duże stwardniałe od pracy, poranione przy pracy w
ogrodzie, o krótkich paznokciach, Anny zaś delikatne małe
niczym ręce dziecka, małej dziewczynki, miękkie, białe,
gładkie o długich paznokciach niewypielęgnowanych jednak
niemalowanych, lecz zdrowych ładnych. ? Anna towarzyszyła jej
śmiechem, a jednak po chwili ujawniła własne myśli. Dziwiła
się, jak zupełnie odmienne miały obie spostrzeżenia. Jak
uważne i szybkie w ocenie były ich spojrzenia. Anna poczuła
odrobinę sympatii dla Angeliki. Wyczuwała wyjątkowo
inteligentą bystrą kobietkę. Nie wiedziała jednak jeszcze jak
dalece bliska się stanie, wkrótce. Jak dalece ściśle zwiąże
los ich powikłane życiorysy.
Po chwili siedzieli już wszyscy troje w toyocie. Torby Franka
i Angeliki zapakowane w bagażniku. W samochodzie przez
dłuższą chwilę trwała cisza. Anna upewniła się, że
wszystkim jest wygodnie, że wszyscy mają zapięte pasy i dość
miejsca i włączyła radio. Zabrzmiał blues. Anna spojrzała w
lusterku na Franka. Nic nie mogła wyczytać z jego oczu, które
zamykały się zmęczone. Powieki opadały leniwie, po chwili
już spał. A więc jemu było niewątpliwie wszystko jedno jaki
typ muzyki wybierze kierowca. Siedząca obok Angelika nie miała
nic przeciwko bluesowi. Mówiły to wyraźnie jej podnoszące
się rytm muzyki kolana, wystukująca rytm cicho stopa, palce
dłoni które złączone uderzały lekko o kolano.
– Lubisz blues, prawda? ? Annie ciążyła mimo wszystko
cisza i nieco napięta atmosfera pierwszych chwil znajomości.
Należało przełamać lody. Angelika spojrzała na nią z
uśmiechem i potakująco skinęła głową.
– Bardzo lubię blues, choć jest jeszcze lepsza stacja, ale
nigdy nie pamiętam jej częstotliwości. ? roześmiała się
głośno, tak że Frank podniósł na chwilę głowę i
rozejrzał się zdezorientowanym wzrokiem, po sekundzie jednak
znów powrócił do wcześniejszej wygodnej pozycji, głowa
oparta o walizę, nos wtulony w brązowy gruby koc podróżny,
który Anna zwykła zawsze zabierać ze sobą w każdą dalszą
podróż. Angelika kontynuowała ? a jednak przyznam, że jestem
ogromnie ciekawa, jak brzmi ta wasza muzyka. Musi być ogromnie
egzotyczna. Cóż ja zresztą mówię! Dla ciebie egzotyczna
może być również muzyka meksykańska, która mi jest bliska,
której wspomnienia zachowałam z dzieciństwa do dziś. Ale
wasza muzyka jest dla wielu niewątpliwie czystą egzotyką.
– Ale o jaki typ muzyki konkretnie chodzi, Angeliko? ? Anna
domyślała się, że Angelika mówi o muzyce hinduskiej,
udawała jednak nieco złośliwie, że nie wie o co chodzi.
– Hmm, Frank mówił mi, że jesteś Polką z pochodzenia,
Anno, ale nie interesuje mnie raczej muzyka polska, bez obrazy,
myślę, że jest bliska muzyce europejskiej i amerykańskiej.
Czy tak? Mówiłam o muzyce azjatyckiej. Czy interesujesz się
może kulturą swojego męża? Miałaś okazję być w
Pakistanie? Masz może jakieś kasety z nagraniami muzycznymi? ?
Angelika zasypała Annę natrętnymi pytaniami, na które ta
nagle nie miała już ochoty odpowiadać. Jakże jej towarzyszka
była męcząca. Czyż nie mogła zachować ciszy, spać,
milczeć, jak jej mąż? Anna była rozdrażniona. Nie umknęło
to uwadze Angeliki. Poczuła się być może urażona, a jednak
nie powiedziała ani słowa. Zamilkła i w ciszy wpatrywała się
już tylko przed siebie, a potem spoglądała na dłonie Anny,
które powoli wyjęły kilka kaset ze schowka pod radiem,
wybrały jedną z nich i włożyły do odbiornika
magnetofonowego. Zabrzmiała muzyka. To nie była żadna z
piosenek filmowych, które usłyszeć można było nawet na
odpowiednich kanałach amerykańskich, to nie były indian songs,
które mixowane sprytnie przez hip hopowców i raperów stawały
się przebojami raz jeszcze w innej części świata. Muzyka,
którą wybrała Anna była delikatna chwilami, intensywna jednak
w tonacji, melodyjna, a jednak rytm i melodyka odmienne były od
znanych Angelice.
– Nusrat Fateh Ali Khan ? usłyszała Angelika po dłuższej
chwili ciszy ? tak nazywa się wykonawca. To Pakistańczyk.
Tworzy bardzo ciekawą muzykę. Nie sądzisz? ? Angelika wciąż
czuła się odrobinę obrażona, a jednak z natury optymistka
wielkoduszna i wesoła, nie potrafiła długo chować urazy do
nikogo. Stwierdziła, że skoro Anna wyciąga do niej dłoń,
proponuje rozmowę i zawarcie przyjaźni, nie powinna propozycji
odrzucać.
– Tak, podoba mi się. Choć z początku raził mnie trochę
ten sposób śpiewania. Wciąż zdaje mi się dziwaczny, ale w
miarę słuchania człowiek się przyzwyczaja. ? Anna
roześmiała się
– Odpowiedź godna wykwalifikowanego dyplomaty.
– Co? Ależ nie, naprawdę mi się podoba. Ja jestem otwarta
na wszelkie nowości, na obce kultury. Zawsze chciałam wyjechać
gdzieś, podróżować. Europa jest jednak tak daleko. Zapewne
nigdy nie będę miała okazji jej odwiedzić. ? w głosie
Angeliki słychać było rzeczywisty smutek.
– Cóż, faktycznie jest to daleko. A jednak zapraszam cię do
Londynu. Jeśli kiedykolwiek będziesz miała okazję wyjechać.
Zanocujesz u mnie. Dobrze?
– To miło z twojej strony. Wiesz, osoby naszej klasy i
naszego usytuowania bardzo rzadko podróżują. Ale faktycznie,
jeśli wygramy kiedyś los na loterii, obiecuję, przyjedziemy!
? Angelika potrafiła wszystko obrócić w żart, spojrzeć
okiem cynicznego odrobinę optymisty. ? Opowiedz mi może jednak
coś o Europie, o Anglii, abym nie była nadmiernie zaskoczona w
czasie mojej pierwszej wizyty.
– Nie lubisz niespodzianek?
– Hmm.. lubię. A więc opowiedz mi coś o sobie.
– O mnie? Mam trzydzieści dwa lata, jestem z pochodzenia
Polką, meżatką, mieszkam na stałe od wielu lat w Londynie,
jestem pisarką, dziennikarką po trochu, właścicielką małej
pół kawiarenki pół galerii. Co więcej mogę ci powiedzieć?
Nie wiem
– Czy jesteś szczęsliwa? ? rzuciła bez namysłu Angelika
– Bywam. A ty?
– Bywam ? Angelika roześmiała się a Anna zaczęła jej
towarzyszyć.
? Przepraszam, ale to pytanie jest trochę retoryczne, a
trochę niemądre i bez sensu. Mój mąż zwykł zadawać mi to
pytanie średnio raz w tygodniu. Na początku naszej znajomości
zawsze mówiłam ? tak, potem zaczęłam się zastanawiać, nie
było już odpowiedzi odruchowej, była odpowiedź ? Bywam,
bywam szczęśliwa,- ostatecznie nie dawno, może dwa tygodnie
temu powiedziałam, że ? Nie. Nie do końca jestem
szczęśliwa. ? Na co on rzucił tylko ? Czyżbyś stawała
się coraz bardziej wymagająca? ? Odczułam to jako atak, jak
agresję. Jak zarzut? Ja chciałam może tylko pożałować
wspólnie tamtych chwil, gdy przebywaliśmy ze sobą częściej.
– Rozumiem cię. Wiesz rzeczywiste pytanie powinno brzmieć ?
Czy czujesz się kobietą spełnioną. Czy masz wszystko czego
pragnęłaś jako kobieta? Czy jesteś zaspokojona? Mówię o
emocjach, o pragnieniach kobiecych.
– Mówisz o dzieciach prawda? ? Anna wyczuwała, że Angelika
pragnie rozmawiać o jej własnych problemach kobiecych. O
obawach co do zabiegu, leczenia, możliwości poczęcia. Sama
jednak nie miała ochoty o tym dyskutować, od tak dawna unikała
już tego tematu, stał się on dla niej niejako tematem tabu.
Nie znosiła słuchać żalów kobiet na temat ich
bezpłodności. Och, dlaczego zgodziła się na tę przeklętą
podróż w towarzystwie tych dwojga? Odpowiedź jednak pojawiała
się szybko w jej umyśle. Polubiła Franka, polubiła już
niemal Angelikę, choć wolała myśleć o nich jako o dwóch
niezaleznych osobach, jako para byli w jej umyśle połączeniem
nieznośnym. Może było też i tak, że rzeczywiście chciała
pomóc. Powracały starutkie, przysypane latami wspomnienia z
odległej przeszłości, jej własne obawy związane z
niepłodnością. Wypowiedzi lekarzy ginekologów opinie
absurdalne specjalistów. Wtedy jednak nie chciała nikogo
słuchać. Co obchodziła ją ta nieznośna uczona gadanina.
Statystycznie niemal co druga kobieta ma problemy
hormonalno-ginekologiczne, wiele par podejmuje zaś wciąż na
nowo nieudane próby koncepcji. Ona zaś nigdy dziecka mieć nie
będzie, nie dlatego że nie będzie mogła, lecz dlatego że
mieć nie będzie chciała!
– Tak. Myślałam o dzieciach. ? Angelika przerwała
zamyślenie Anny
– A ja nie chcę mieć dzieci. Nigdy nie chciałam. Zgadzamy
się oboje pod tym względem. On również uważa, że dziecko
zakłóciłoby nasz spokojny tryb życia, wprowadziłoby zmiany
których nie chcemy. Problemy troski, konieczność porzucenia
pracy, odsunięcia na bok projektów i skoncentrowania się
jedynie na nowym przybyłym, poza tym brak czasu dla siebie, na
intymność, na brutalnie mówiąc ? seks. Nie mam na to ochoty.
Może nie jestem do tego stworzona. Może nie posiadam instynktu
macierzyńskiego ? śmiech Anny zabrzmiał dziwnie
nienaturalnie, sztucznie. Angelika nie wiedziała w czym rzecz,
mogła jedynie domyślać się, że jest coś, czego nie wie, o
czym Anna nie chce mówić. Uważała jednak, że nietaktem jest
drążenie tematu i dalsze stawianie pytań. Jeśli jest to dla
niej istotne, sama opowie. Wyczuje, że Angelika jest jej
przychylna. Sama opowie. Starała się delikatnie zmienić temat.
O czym jednak dość neutralnym mogła opowiadać. Aby zagadać
tę ciszę.
– Niecały rok temu zaczęłam pracować w przedszkolu. ?
zaczęła ? Nie płacą mi za to wiele. Jest to zresztą
przedszkole mojej przyjaciółki. Znamy się od dawna. Ponad
dwadzieścia lat będzie. ? Anna spojrzała badawczo na
mówiącą. Ona przyłapała jej wzrok ? Oczywiście. Jestem od
ciebie starsza Anno, trzydziesty szósty rok idzie. Moja
przyjaciółka ukończyła niedawno szkołę pedagogiczną,
postanowiła z pomocą męża otworzyć przedszkole domowe. Dla
dzieci muzułmańskich. Uważam, że to genialny pomysł.
– Twoja przyjaciółka jest muzułmanką? ? zainteresowała
się Anna
– Tak. Dokonała konwersji. Wyszła za mąż za Marokańczyka.
– Ja pytałam tylko czy jest muzułmanką. Dlaczego od razu
mówisz mi o jej mężu? Och, dlaczego wszyscy myślą, że
jeśli kobieta zmienia wiarę, to od razu musi to być związane
z mężczyzną, którego pokochała. Jakbym słyszała mojego
ojca! ? Angelika otworzyła szeroko oczy widząc Annę tak
rozdrażnioną.
– Kochana moja, ja nie chciałam zupełnie ciebie urazić.
Wierz mi, przepraszam. Ja się nie będę już odzywać. ?
nastała sekundowa cisza po czym jednak Angelika ciągnęła
temat ? Wiesz, ja zupełnie nic nikomu nie zarzucam. Ja wierzę,
że wiara jest sprawą indywidualną i każdy podejmuje decyzje
samodzielnie, to oportunizm i tchórzostwo i wygodnictwo ?
przyjęcie wiary męża bez zastanowienia. Anno, ja nie starałam
się ciebie atakować. Przecież ja nawet nie wiem czy ty jesteś
muzułmanką.
– Jestem muzułmanką. Modlę się. Czytam Koran. Wierzę w
Allaha, to znaczy w Boga Jedynego. Być może moja wiara nie jest
dość silna, abym była w stanie zaakceptować niektóre inne
tezy muzułmańskie. Może nie doszukałam się sama
wystarczających powodów w Koranie? dla założenia chustki,
dla odrzucenia sztuki, muzyki, dla nieuczestniczenia swobodnego
kobiet w życiu społeczeństwa, w życiu profesjonalnym. Och,
czyż muzułmanie sami nie są hipokrytami, walcząc ze sztuką i
muzyką, a jednocześnie namiętnie słuchając tej swojej
często niegustownej kociej muzyki i oglądając bezkrytycznie
film z filmem boolywoodzkiej, indyjskiej produkcji? Czyż nie są
są hipokrytami do kwadratu jednocześnie uznając noszenie
hijabu za sine qua non, dowód wiary, oraz nie dając kobietom
możliwości zatrudnienia jeśli one chustkę tę rzeczywiście
na co dzień noszą.
– Nie wiem o tym wiele Anno? – Angelika ostrożnie wolała
wycofać się od odpowiedzi, nie będąc pewna czy tamta znów
jej nie zaatakuje. Coś było na rzeczy. Coś było nie tak z tą
Anną. Jakiś sekret, jakiś problem. Angelika nie wiedziała
jednak jeszcze co takiego kryła w sobie ta dziwna kobieta.
– Nie wiesz. Ja jednak wiem. Wiem jak to jest. Jak trudno jest
obronić się przed krytyką. Jak zaciekle trzeba walczyć o
swoje prawa w małżeństwie z muzułmaninem. Moja konwersja
nastąpiła dopiero po dwu latach od momentu poznania islamu,
poznania mojego obecnego męża. To nieprawda, że kobieta nie
odczuwa presji z jego strony. Najważniejsze jednak to być
pewnym swoich przekonań. Tymczasem jest to trudne. Zwłascza
jeśli on ma silną osobowość. Tak silną osobowość? I tę
swoją wersję islamu, z którą się nie zgadzam. ? Anna
zdawała się mówić już jedynie do siebie. Zamyślona, opadły
emocje, była już tylko nieco zrezygnowana i zamyślona.
Spoglądała już tylko gdzieś tam przed siebie, trochę
niewidzącym wzrokiem. Nagle odróciła jednak głowę w kierunku
Angeliki i zapytała czy ta nie chciałaby poprowadzić auta.
Angelika odmówiła tłumacząc się niezręcznie. W istocie,
Anna przypomniała sobie teraz co mówił Frank o
umiejętnościach kierowcy swojej żony ? ona boi się
autostrady. Jest niedzielnym kierowcą. Kurs zaliczyła
śpiewająco, a jednak boi się prowadzić. Dlaczego bała się?
– Czy miałaś kiedyś wypadek Angeliko?
– Nie? – wahanie w jej głosie ? Nie, ale widziałam kiedyś
kraksę na autostradzie. Kilkanaście samochodów, tir, który
wpadł w poślizg i wywrócił się na bok, kilkadziesiąt osób
rannych. Jestem pielęgniarką. Próbowałam wtedy pomóc, to
było zaraz po wypadku. Było tam dwoje dzieci. Jedno zmarło po
kilkunastu minutach. Drugie było poważnie ranne. Nie mogę tego
opowiadać. Nie chcę. Ale widzę wciąż to dziecko. I
pochyloną nad nim matkę.
– Rozumiem. Rozumiem teraz skąd twoje obawy w czasie
prowadzenia wozu. Ale trzeba się przełamać. Czy chcesz abym ci
pomogła? Możesz chwilę poprowadzić. Wiem co czujesz, ja
przeżyłam kiedyś wypadek. Miałam podobne fobie i obawy. A
jednak przemogłam się. Życie toczy się dalej. Nie można się
wycofywać. To my kontrolujemy zycie, nie ono nas. Czyż nie? ?
Anna uśmiechnęła się ciepło. Zupełnie jakby nie pamiętała
już swojego podniecenia i rozgoryczenia, i dyskusji sprzed
chwili. Obie posiadały tę cenną umiejętność ? szybkiego
zapominania urazów, wybaczania. Ochłonąć. Szybko. Nie
pamiętać o kłótni. Życie toczy się dalej.
Anna zatrzymała się na poboczu. Frank nawet nie otworzył
oczu, spał głęboko. Angelika zajęła miejsce kierowcy.
Ruszyła spokojnie i pewnie. Anna uśmiechała sie obserwując
towarzyszkę na siedzeniu obok. Rzuciła jej jeszcze krótki
komplement. Była przecież świetnym kierowcą. Spokojnym i
rozsądnym. Pewnie trzymała kierownicę i niemal niewidoczne
było nerwowe drganie dłoni w momencie gdy mijały ich wielkie
tiry. Anna przekręciła gałkę radia, które wcześniej jedna z
nich przyciszyłą maksymalnie. Zabrzmiał znów blues.
Uspokajał i kołysał. Nagle pośród muzyki milczenie nie
zdawało się być już aż tak trudne do zniesienia, ciężkie.
Pierwsze lody zostały przełamane.
6.
– Jak masz na imię? Nie odpowiadasz. Znów. Nie czuję twojej
obecności. Nic poza świadomością, że tam wciąż jesteś.
Jesteś w moim śnie. Ale dlaczego tak przerażająco? Śnisz mi
się co noc. Odkąd przyjechałam tu, jesteś. Przychodzisz do
mnie we śnie i słyszę twój bezradny płacz. Nie potrafię
cię ukoić. Nie wiem jak. Jestem matką pozbawioną instynktu
macierzyńskiego. Jestem okrutna i nieczuła. A ty płaczesz. Nie
mówisz nic. Nie potrafisz mówić.
– Mamo
– Co kochanie
– Gdzie jesteś mamo?
– Gdzie jesteś moje dziecko? Dlaczego nie widzę cię?
Zamykam się w ramionach ale mam wrażenie, że chwytam jedynie
pustkę. Nie ma cię.
– Jestem mamo
– Nie. Jesteś zjawą. Jesteś projekcją moich pragnień,
niczym więcej. Jesteś wytworem mojej wyobraźni. Jesteś
wyrazem moich obaw. Niczym więcej. Dlatego tracę cię za
każdym razem gdy odchodzisz, gdy znikasz, gdy odnajduję cię
znów gdzieś opuszczone na progu smierci, płaczące na cały
głos.
– Ja nie odchodzę mamo, to ty zapominasz o mnie. Chcesz
zapomnieć, tak jest wygodniej. Ale ja żyję wciąż w twoim
ciele. Czekam, abyś dała mi prawo do życia.
Anna zastygła z palcami ponad klawiaturą. Co robiła tu o
tej porannej znów porze. Od kilku dni budziła się równo o
piątej. Budził ją ten sen. Dziś jednak wstała, jeszcze
śpiąc niemal, bez kawy i modlitwy siadła do komputera i
wstukała tekst, który utkwił jej w głowie. Tekst, który
wysnuł się we śnie. Ta rozmowa dziwaczna. Te zbyt dojrzałe
uwagi dziecięce były być może rozmową sam na sam z sobą.
Nie wiedziała. A jednak czuła, że musi to zapisać. Cynicznie
rzecz oceniając był to ciekawy kawałek dramatyczny, z którego
mogła się jeszcze kiedyś ciekawa książka narodzić. Kobieca,
jak mówiono o jej pisarstwie. Niech tam, kobieca. Żachnęła
się nagle w myslach ? zupełnie jakby problemy potomstwa nie
były również problemami mężczyzn! Czy miała powrócić do
łóżka? Było jej zimno. Ten hotel, w którym zatrzymali się
na noc z Frankiem i Angeliką był dość tani, mało przyjemny,
prosty. Było jej zimno. Wstała i skierowala się do łazienki.
Należało jednak wykonać poranną modlitwę. Świtało.
Anna podeszła do okna i wpatrywała się w pierwsze promienie
wschodzącego słońca. Na szczęście wschodziło i kończyła
się noc, która wydawała jej się tak długa. Niemal nie
spała. Męczyła ją bezsenność. Męczyła samotność.
Dzwoniła dwukrotnie poprzedniego wieczora do Farida zawsze
jednak zastawała sekretarkę automatyczną. Nagrała raz
prośbę o telefon zwrotny. Cisza jednak. Anna wiedziała, że
Farid zwykł włóczyć się do późna z przyjaciółmi po
mieście podczas tych samotnych podróży, meetingów,
konferencji naukowych. Dzwoniła raz jeszcze, po dwunastej. Tym
razem udało się. Usłyszała zmęczony głos Farida. Zapewne
dopiero się położył. Zaczęła go przepraszać za późną
porę i wyrzucać mu, że nie odbiera cały wieczór telefonów.
Farid zdawał się nie słuchać jej uważnie.
– Jesteś tam kochanie? ? zapytała podejrzliwie
– Hmm
– Mam wrażenie, że przysypiasz przy słuchawce.
– Hmm, to prawda, jestem już w łóżku.
– Ja też, ale źle się czuję. Miałam ochotę porozmawiać.
– Co się stało
– Nic się właściwie nie stało. Po prostu mam jakiś
psychiczny kryzys i tęsknię za tobą.
– Ja też za tobą bardzo tęsknię.
– Hmm? Farid, mam nadzieję, że nie zapomniałeś o moim
wcześniejszym telefonie i mojej prośbie. Wiozę ci pacjentkę.
Wiesz, to jest naprawdę bardzo ciekawy przypadek.
– Jaką pacjentkę? ? Farid teraz dopiero przemówił nieco
przytomniejszym głosem. ? O czym ty mówisz?
– Żona Franka, który pomógł w sprawie samochodu, Angelika,
ta Meksykanka, mówiłam ci. Naprawdę nic nie pamiętasz? Och,
dobrze, zadzwonię do ciebie jutro, jak będziesz przytomniejszy
i mniej zmęczony.
– Nie nie, dobrze, już pamiętam. Zobaczymy na miejscu.
Muszę przejrzeć kalendarz.
– Kochanie, ale my już jesteśmy w drodze! ? Anna zaczynała
się denerwować
– Rozumiem, nie ma sprawy. Coś wymyślę. Nie martw się
kochanie. I nie prychaj mi w telefon. Dobrze, wiem że uwielbiasz
pomagać ludziom, ale dlaczego moim kosztem?
– Farid! Dwukrotnie się ciebie pytałam zanim wyjechaliśmy!
– Tak. Dobrze więc. To moja wina. Okay, przyjmę tę twoją
przyjaciółkę. Dobrze już? Szczęśliwa?
– Jesteś nieznośny. Jak ja cię czasem nie znoszę. Potwór
? Anna była niepocieszona. Zdenerwowanie nie przechodziło, a
samotność wciąż doskwierała
– Kochanie, nie chciałem cię zdenerwować. Kocham cię,
okay? Połóż się spać. No już. Weź jakieś proszki na sen.
Jak zamierzasz jutro prowadzić?
– Poproszę Franka.
– Ach Franka? Interesujące. Czy jest przystojny?
– Przestań. Jest żonaty!
– Ja też. Jakoś ci to nie przeszkadzało.
– Nie wiesz czy mi przeszkadzało czy nie. Kochałam cię! Jak
możesz być taki nieznośny! Frank ma również kochankę, tak
sądzę. Wy faceci jesteście wszyscy do siebie podobni. Mam was
dosyć. Dobranoc. Idę spać.
– Dobranoc. Ale nie złość się już. Bardzo cię kocham.
Uwierz mi chciałbym być teraz przy tobie i przytulić cię.
Wierzysz mi?
– Tak.
– Całusy. Kładź się. Przyjdę do ciebie we śnie ? Anna
usłyszała jeszcze ciepły śmiech Farida i potem już tylko
ciągły ton w słuchawce. Rozłączył się. Westchnęła i
położyła się spać. Ale nie spała dobrze. Budziła się
wielokrotnie. W końcu wstała.
Już nowy dzień. Kolejny dzień, a przed nią długa
podróż. Wkrótce jednak miała spotkać się z mężem,
spędzą kilka dni w Nowym Jorku, a potem kilka miesięcy
wspólnie w Londynie. Anna planowała również wspólne wakacje
w południowej Ameryce. Brazylia? Meksyk? Och, nie mogła się
już doczekać. Wiedziała, że oboje zabiorą ze sobą swoją
pracę w postaci przenośnych komputerów. Żadne z nich nie
mogło żyć bez laptopa, ona bez pisania, on bez internetu. A
jednak to miał być wspólnie spędzony czas. Tylko we dwoje.
7.
Anna nie czuła się dobrze. Zgodnie z planem z poprzedniego
wieczoru poprosiła Franka aby prowadził wóz, przynajmniej
przez kilka godzin, podczas gdy ona prześpi się i odpocznie.
Miała zawroty głowy. Przytulała głowę do siedzenia,
zakrywała się kocem po sam nos, przymykała oczy, ale wciąż
nie mogła odegnać upartego niepokojącego snu. Przywołała
Brazylię. Plaże Rio de Janeiro. Bossa novę. Słońce.
Przysnęła na chwilę, zdawało jej się. Obudził ją dopiero
po kilku godzinach dźwięk muzyki. Otworzyła oczy i napotkała
wzrok Franka. Przepraszał. Chciał wyłączyć. Tłumaczył się
sennością i zmęczeniem. Muzyka nie pozwalała zasnąć. Anna
podniosła się i wyprostowała na siedzeniu. Bół głowy i
zawroty minęły. Zarządziła zmianę miejsc i po chwili
znalazła się już za kółkiem. Przygłosiła muzykę.
Przyciszyła ją jednak już po kilku minutach widząc że Frank
przymierza się do snu. Samochodowa sztafeta śpiączkowa ?
pomyślała Anna i uśmiechnęła się w duchu na myśl o
dziwacznej zbitce słownej jaką wyprodukował jej umysł.
Wypoczęta śledziła uważnie przesuwające się poza
ogrodzeniem ochronnym autostrady krajobrazy. Wyżyny. Zieleń,
żółć, zieleń żółć. Uwielbiała to. Połykać świat ?
tak to nazywała. Połykaniem świata była każda bliższa lub
dalsza przejażdżka, niezależnie od środka lokomocji.
Chodziło o ruch. Przemieszczanie się. Ruchome obrazy
układające się w pasmo, w ścieżkę filmową. Muzyka
płynęła nienatrętnie. Wciąż blues. Bardziej lub mniej blue.
Mniej lub bardziej smętny. Przesunęła o kilka kresek. Rock.
Nie. Cofnięcie gałki. Jednak znów blues. Poczuła lekkie
dotknięcie dłoni na ramieniu z tyłu.
– Tak Angeliko?
– Anno, powiedz mi jak to jest ? Angelika zaczęła frazę po
czym zacięła się, niepewna
– Mów dalej, słucham
– ? Jak to jest stać się kimś innym. Jak to jest zmienić
skórę, zrzucić starą, zaakceptować nową? Opowiedz mi o
swojej konwersji, proszę. Jeśli to zbyt intymne, zrozumiem. Ale
wiesz, zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią z taką
odwagą i determinacją podchodzić do życia. Ot tak, jednym
posunięciem zmienić stronę w grze, jednym ruchem zatrzasnąć
za sobą drzwi, odciąć się od przeszłości. Ot tak! ?
Angelika zamilkła oczekując odpowiedzi towarzyszki. Po chwili
jednak przysunęła całe ciało bliżej w kierunku Anny,
odchyliła się z siedzenia i szepcąc je niemal do ucha
powiedziała – Nie musisz nic mówić jeśli nie chcesz. Ale
wiesz, ja chciałam ci się tylko zwierzyć, że i ja?, i ja
byłam bliska tej decyzji. Chciałam zacząć nowe życie, ale
stchórzyłam. Tak, uważam się za tchórza.
– Och, przestań! Co ty opowiadasz, Angeliko? Nie jesteś
tchórzem, a sprawą naturalną jest rozważenie wszystkich za i
przeciw w sprawie tak istotnej jak religia. Powiem ci, dobrze,
powiem, skoro chcesz znać moje zdanie na ten temat, skoro chcesz
poznać moje uczucia i wrażenia w tamtej chwili. Otóż
najsilniejszym i najbardziej przejmującym uczuciem po konwersji
jest uczucie dezorientacji. Tak. DESORIENTACJI. Nie słuchaj
bzdur, jakie opowiadają ci neofici o tej pewności, która
pojawia się jakby z niebios. O tej radości i spokoju, który
podobno ogarnia konwertów. Rzeczywiście pierwsze chwile to
ekstaza, ekscytacja, radość. Potem jednak zaczyna się
monotonia życia i najbardziej dojmującym uczuciem jest ciągły
niedosyt, brak dostatecznej wiedzy, brak podstawowych nawyków,
które oni, szczęsliwie urodzeni w islamie nabywali przez lata.
Każdy krok osoby po konwersji wypełniony jest obawą ? Czy
moja postawa jest dostatecznie muzułmańska? Każda decyzja
obarczona jest świadomością, że wszyscy wokół oceniają
mnie muzułmanina, mnie, moje czyny, moją nową religię, islam.
Obok dezorientacji pojawia się też zaniepokojenie ? Czy moje
świadectwo jest wystarczające, ale przede wszystkim ? czy jest
ono dobre czy złe? Im więcej zaś myślisz o tym, że
otoczenie, twoi najbliżsi, twoi przyjaciele obserwują cię i
oceniają, tym więcej popełniasz błedów. Cała sytuacja
przypominała zaklęty krąg. Szereg obsesji. Wówczas
zrozumiałam, dlaczego każda przemiana dokonywać powinna się w
ciszy i samotności, z dala od krytycznych spojrzeń. Z dala od
spojrzeń. Kropka. Każda przemiana jest przecież stopniowa.
Radykalizm powoduje jedynie, że pewne etapy przeskakujemy w
pośpiechu, uznajemy za jasne i oczywiste to, co w
rzeczywistości takie nie jest. I czym prędzej te połknięte
pigułki, elementy wiedzy i wiary, później odrzucamy,
nieprzemyślane nieprzetrawione, narzucone nam przez innych i
zaakceptowane przez nas jak gotowce, szablony myślowe. ? Anna
umilkła nagle. Oddychała jeszcze głęboko i szybko, po tak
długim monologu pełnym wzburzenia i podniecenia. Angelika nie
odzywała się przez dłuższą chwilę, spoglądając tylko w
zamysleniu na zaciśnięte nerwowo na kierownicy dłonie kobiece.
W pewnym momencie, podczas gdy Anna wyrzucała z siebie potok
mknących, trudnych do doścignięcia myślą słów, Angelika
zaczęła się obawiać, że kobiecy kierowca nie zapanuje nad
kierownicą. Anna palce jednej dłoni trzymała na pokrytym
ozdobną skórą kółku, palcami zaś drugiej gestykulowała
namiętnie i dobitnie. Ruch dłoni to uderzającej o kierownicę,
to unoszącej się ku górze, ku szybie, ku Angelice za jej
plecami, był niczym taneczny ruch hiszpanki z kastanietami w
dłoni. Podkreślał emocje. Towarzyszył im krok w krok. Pas de
deux, zmiana, raz dwa trzy czteeery. Walc, tango, polka. Angelika
wciąż milczała. Anna z wzrokiem utkwionym w dalekim punkcie na
wprost siebie, zdawała się być nieobecna duchem. Nagle, cicho,
tak, że Angelika ledwie w połowie zdania zrozumiała, o czym
tamta mówiła, kończyła urwane w pół myśli.
– ? ale poczucie siły wewnętrznej, determinacji i
zdecydowania i woli, jest wszechogarniające. Niepowtarzalne
wspomnienie. Metamorfoza, która otwiera nam oczy, szeroko tak,
że aż boleśnie. I ogarniamy wzrokiem wzystkie rzeczy na raz,
wszystkie rzeczywistoście nasze i cudze, przeszłość naszą i
przyszłość, realność, którą zdawałoby się utraciliśmy,
i tę , w którą wstępujemy, której stajemy się częścią.
Jak dziecko każda rzecz interesuje na nowo, pociąga. Chcemy
połknąć wszystko jednym haustem. Biec we wszystkich kierunkach
na raz. Potrzeba drogowskazów. Nauczycieli.
– Co dokładnie masz na myśli? ? odważyła się wtrącić
Angelika ? Koran? Uczeni? Książki? Znajomi muzułmanie?
– Nie patrz na muzułmanów bo sprowadzą cię na manowce.
– A więc?
– Koran. Przede wszystkim.
W tej chwili Anna wykonała dość gwałtowny skręt w prawo.
Angelika przeczytała ponad szosą napis Zjazd nr 27.
– Mało brakowało a minęłabym ten zjazd. Baltimore.
Jedziemy w kierunku Baltimore? Angeliko, wyciągnij tę mapę
yahoo i sprawdź, czy dobrze pamiętałam numer zjazdu.
Baltimore. Hmm, nigdy nie byłam w Baltimore. ? Anna znów
zdawała się pogrążać we własnych myślach. Angelika miała
jednak wielką ochotę ciągnąć rozpoczętą pasjonującą dla
niej dyskusję.
– Wiesz Anno, to wszystko co usłyszałam od ciebie jest w
istocie dość przerażające. Radykalna zmiana o wielkich
konsekwencjach. To nie brzmi zachęcająco.
– Ależ to jest poważna decyzja. Nikt nikogo do niczego nie
zachęca. Ani nie przymusza. Nie ma przymusu w religii. Ale nie
czarujmy się. Nie jest lekko. Nie mam zresztą szacunku dla
chorągiewek, natomiast czuję respekt dla osób, które nawet w
związkach mieszanych pozostają przy własnym wyznaniu i
potrafią taką decyzję rozsadnie obronić.
– Dobrze. A teraz powiem ci to, co staram się powiedzieć ci
od kilka godzin, ale nie mam śmiałości ? Angelika zrobiła
głęboki wdech i kontynuowała po chwili ? Podjęłam decyzję
o konwersji dwa lata temu. Poznałam muzułmanów. Przeczytałam
Koran. Poznałam osobiście imama w meczecie w Pensacola oraz
jego żonę, rozpoczęłam pracę w przedszkolu muzułmańskim.
Postępowałam dokładnie tak jak powiedziałaś ?
zanalizowałam za i przeciw. I? myślę, ze zbyt wiele mam do
stracenia. Jedną z podstawowych, cennych dla mnie spraw jest
moje małżeństwo z mężczyzną, który nie jest muzułmaninem.
Nie wierzę, aby potrafił zrozumieć moją decyzję.
– A próbowałaś uwierzyć? ? strzał był celny. Angelika
zamilkła. Żadna z nich nie odezwała się. Anna przygłosiła
muzykę. Nudził ją już blues. Rock. Jest. A może wiadomości?
NPR. Lubiła tę niezależną stację. Niekonwencjonalne
poglądy, dalekie od ogólnie-ogłupiającego tonu CNN. Miała
poczucie jednak, że dyskusja nie jest skończona. Była jeszcze
jedna rzecz, którą chciała wyjaśnić w obecności Angeliki.
Po co? Nie wiedziała. Działała pod wpływem impulsu, ale
wiedziała że to musi być powiedziane. Dla jej dobra. Może
zresztą była to jej własna potrzeba wyznań i zwierzeń.
– Angeliko, jest jeszcze coś, co chciałam ci powiedzieć.
Wybór islamu, to nie tylko wybór ścieżki klarownej i jasnej,
bo Bóg jest jeden i brak komplikacji takich jak trójjedyność
osób boskich. To także akceptacja pewnych spraw, które dla
europejczyka i w twoim przypadku amerykanina, mogą być
niezrozumiałe i niewygodne.
– o czym mówisz?
– o czym? Mówię na przykład o poligamii. Mówię o tym, że
mężczyzna ma prawo żenić się nawet czterokrotnie. I
posiadać nawet cztery żony, jednocześnie. Częściej spotykany
wariant to taki jak nasz, trójkątny. Nasz drogi doktor Farid
posiada dwie żony. ? Annę ogarnęło nieodparte pragnienie
śmiechu na widok niemądrej, zdziwionej miny Angeliki. ? No
dobrze, koniec tych pogaduszek. Posłuchajmy teraz NPR, może
opowiedzą coś niecoś bardziej rozsądnego. ? mówiła,
wciąż tłumiąc śmiech, tak aby nie budzić siedzącego na
siedzeniu obok Franka, który właśnie poruszył się, otworzył
na chwilę oczy i odwrócić głowę w stronę okna. Anna
zastanawiała się, czy istotnie spał, czy też drzemał
jednocześnie przysłuchując się ich dyskusji.
Ściemniło się nagle jakby za chwilę miała rozpętać się
burza. Chmury zasnuły niebo, nie spadła jednak ani jednak
kropla. Sklepienie pozostało jednak ciemne i niskie ponad maską
samochodu, tak że żadne z nich nie zauważyło kiedy zapadać
zaczął zmierzch. Angelika znów zaczęłą narzekać na ból
głowy i senność. Siedziała milcząca wsłuchując się w
głos radia z odrobinę znudzoną miną. Anna też nie miała
już ochoty na dyskusje. Pozwoliła Frankowi poprowadzić wóz po
raz kolejny, dała mapę do ręki i rozpiski trasy wydrukowane z
map oferowanych przez portal yahoo. Te nigdy nie były poprawne,
prowadziły na manowce i Anna o tym doskonale wiedziała, a
jednak postępowanie za ich wskazówkami było prostsze niż
śledzenie mapy drogowej poszczególnych stanów. Anna ufając
Frankowemu wyczuciu specjalisty od samochodów i dróg,
ułożyła się wygodniej na siedzeniu, okryła kocem i
przysnęła. Obudziło ją poczucie bezruchu i ciszy. Nie
słyszała szumu silnika. Podsniosła się na siedzeniu i
rozejrzała. Samochód stał na stacji benzynowej a Frank
tankował bezołowiówkę. Anna wysunęła się niechętnie spod
koca i lekko przymykając drzwi aby nie obudzić Angeliki
opuściła samochód.
– Frank, ja zapłacę tym razem. Wczoraj fundowałeś cały
bak. Rozumiem wdzięczność, ale bez przesady. Zachowaj
pieniądze na Nowy Jork, będą potrzebne. – Frank pokiwał
głową na znak zgody. Rzucił jednak za Anną która skierowała
się stronę sklepu i kasy
– Może mogę ci chociaż postawić kawę? ? Anna odwróciła
się i uśmiechnęła.
– Znowu? Powtarzasz ten sam stary numer, mój drogi. –
Spoglądała na wysoką zabawną sylwetkę, w chwili gdy truchtem
rzucił się w jej kierunku. Był zabawny. Jak duże dziecko, jak
wszyscy faceci. Czyżby próbował z nią flirtować? Jest chyba
na miłość boską jakiś limit jeśli chodzi o jednocześnie
rozgrywające się awantury miłosne. Żachnęła się w myślach
i pozwoliła sobie kupić nie tylko kawę ale i ciastko i
ulubione jej sezamki. Stanęli przy wysokim stoliku i na stojąco
pociągali on nieskończenie wolno przez słomkę, colę, Anna
swoją cafe latte, obok stała cappucino przykryta dla ochrony
przykrywką. Czekała na Angelikę. Frank wpatrywał się
nieruchomo w swoje dłonie. W bąbelki coca coli, z której
zdjął przykrywkę. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa.
Odgłos wysysanych resztek napoju z dnia papierowego kubka
sprawiły, że Anna podniosła oczy sponad swojej kawy i rzuciła
Frankowi zniesmaczone spojrzenie. On roześmiał się
złośliwie, łobuzersko.
– Wiedziałem, że jesteś panienką z dobrego domu o
nienagannych manierach. Zimna poprawna Angielka.
– Ty za to jesteś draniem. Wybacz Frank, ale nie wiem do
czego zmierzasz, ani czego ode mnie oczekujesz. Zdajesz się
czasami tak delikatnym i miłym facetem, niemal nieśmiałym,
chwilami zaś wstępuje w ciebie szatan. Zastanawiam się która
z tych osób jest prawdziwa.
– Nie wiem, to ty znasz się na ludziach, a nawet potrafisz
ich stwarzać w tych swoich powieściach. Ja jestem prosty facet.
Prostak jestem ? jego głos wciąż brzmiał nieznośnie
złośliwie i prowokująco. Co w niego wstąpiło, Anna zdawała
się nie poznawać człowieka, którego poznała kilka dni temu.
Być może nawet zaczynała żałować, że zgodziła się na tę
podróż w ich towarzystwie.
– Wiesz co, nie bardzo rozumiem o co ci chodzi, ale żal mi
jest przede wszystkim twojej żony. Nie tylko ona ma problem, ale
tylko ona zdecydowała się rzeczywiście zawalczyć o swoje
prawo do bycia w pełni kobietą. Dla niej, tylko dla niej
zgodziłam się na wasze towarzystwo w tej podróży. Ty zaś?
Cóż, gubię się w myślach i zastanawiam, co kołata się w
twojej głowie, Frank. Czego ty tak naprawdę chcesz? Jeśli nie
zależy ci na tych dzieciach, które niedługo mogą się
urodzić, jeśli nie zależy ci na współżyciu z Angeliką, to
dlaczego po prostu jej tego nie powiesz? Czy zbyt wielkiej wymaga
to odwagi? Może po prostu jesteś wielkim tchórzem! Jak wszyscy
faceci z rodu flirciarzy!
– Och, nie złosć się Anno. Co ty o mnie wiesz i o moim
życiu. Co wiesz o życiu z kobietą która przeżywa wieczną
niekończącą się depresję z powodu swojej bezpłodności. To
prawda. Zgadłaś, jestem flirciarzem. Ale niegroźnym i
oswojonym. To prawda, jest ktoś z kim się spotykam. Potrzebuję
świętego spokoju choć przez pół godziny dziennie. Nie chcę
odejść od Angeliki. Dlaczego miałbym? Kocham ją. Zresztą, co
ciebie to wszystko w ogóle obchodzi. Czy ja pytam cię o two
jakie układy panują w twoim małżeństwie. Czy interesowałem
się tym czy żona twojego męża była szczęśliwa w momencie
gdy mąż zakomunikował jej, że żeni się po raz kolejny? Nie,
bo mnie to wszystko nie obchodzi. To jest twoje życie. A więc
pozostaw i moje w spokoju. Zresztą uważam, że sytuacja, gdzie
żona nie wie nic o kochance jest o wiele zdrowsza dla niej, jest
bardziej? ludzka no!
– Świetnie. A czy pytałeś kiedykolwiek co sądzi o tym ta
kobieta z którą się potajemnie spotykasz? Uważasz, że taki
układ jest fair w stosunku do niej?
– Nigdy o tym nie rozmawialiśmy. Ona się nie skarży. Czy
nie znaczy to że jest zadowolona?
– Ach tak? Skoro tak twierdzisz? – Anna zrezygnowana
zakończyła dyskusję. ? Chodźmy do wozu. Jest późno. Za
godzinię będziemy na przedmieściach Nowego Jorku. Muszę
skontaktować się z mężem. Trzeba wam znaleźć nocleg.
8.
Pokój zasnuł cień. Na wpół widoczne kontury sprzętów
przypominały koszmary z dzieciństwa. Zawsze bała się zabaw w
chowanego. Przepastna szafa kryła nie tylko ulubionego braciszka
i towarzysza zabaw, ale również multum nieznanych postaci,
które zawisały sprytnie pomiędzy ubraniami matki, na starych
wieszakach z drewna. Anna ogarnęła wzrokiem pokój hotelowy. Od
prawej do lewej, od lewej do prawej , i jeszcze raz. Ćwiczenie
gałek ocznych, ćwieczenie dezorientacji umysłu. Skuteczne na
przeciąg kilku sekund. Nie doceniała przebiegłości własnej
wyobraźni która nocą uniezależniała się od niej, od kobiety
zwanej Anną, i ożywała, i zyła przez te kilka nocnych godzin
własnym życiem. Anna spojrzała w okno. Jasny rogalik. Pół
jabłka w otoczeniu okruchów chleba. Wróciła wzrokiem wgłąb
pomieszczenia. Poczekała aż wzrok znwów przyzwybierze
właściwości kocie i dostrzegać będzie obiekty w ciemności.
Pokój przypominał pobojowisko. Rozrzucane byle jak ubrania,
otwarte wybebeszone walizki. Farid zwykł nie przejmować się
porządkowaniem własnej odzieży i przynależności. To było
kobiece zadanie. Tak. Tak został wychowany ? powtarzała w
duchu ona i z rezygnacją sprżatała po sobie i po nim.
Nieustające syzyfowe prace. Trudy kariatydy. Odrastająca
wątroba. Tfu, dlaczego miała tak dziwaczne skojarzenia,
pomieszanie elementów kuchenno spożywczych z krwawo
śmiercionośnymi i obrzydliwymi. Powinna zamknąć powieki i
spać. Tak jak on, który obok chrapał już od dobrej godziny.
Anna nie mogła jednak zasnąć. Przyciskała palcami zmęczone
mięśnie gałek ocznych. Rozciągała je, masowała,
przykrywała wnętrzem dłoni. Kreowała noc ciemniejszą niż
była w istocie. Na nic. Oczy nie chciały odpocząć.
Poddenerwowane mięśnie gałek drgały pod dotknięciem dłoni.
Czuła ich drżenie nawet ich nie dotykając. To wszystko z jego
winy. Jakże nie znosiła tych wieczornych kłótni! Wolała już
te poranne. Miały czas rozwiać się przygasnąć i
znieważnieć przed czułością i intymnością nocy. I o co
właściwie te kłotnie wieczorne? O nic. Przywołała w myślach
przebieg ich dyskusji sprzed kilku godzin, kiedy to dotarli
nareszcie z Frankiem i Angeliką do Nowego Jorku i zameldowali w
hotelu, który zarezerwował im Farid.
Mąż był wyjątkowo czuły, miły i czarujący niemal. Anna
spoglądała na niego mile zaskoczona. A więc być może
wszystko miało potoczyć się wedle zamierzeń. Nie będzie
problemów z wizytą Angeliki, leczeniem i ostatecznym zabiegiem.
Anna wiedziała, że Farid potrafił zaangażować się głęboko
w sprawę pacjenta, jeśli był ku temu dostatecznie istotny,
naukowo-badawczo-medyczny powód. Jeśli był to przypadek
ciekawy ? jak twierdził. Annie, aby zainteresować się sprawą
obcego nawet człowieka, jego nowopowstającą niedojrzałą
choćby sztuką, aby wyciągnąć pomocną dłoń, wystawić jego
dzieła w swojej galerii wystarczała choćby chwila rozmowy,
rzut oka na obraz, kilka słów w emailu. Farid jednak pierwsze
lata swojej praktyki odbył w Pakistanie, gdzie ilość
pacjentów, ubogich pacjentów jest ogromna, gdzie lekarz nie
może pozwolić sobie na czułostkowość, żal, wahanie i
filantropię. Wszyscy zasługują na leczenie a jednak jedynie
najbogatsi otrzymują propozycje zastosowania najnowszych metod
leczenia. Farid bardzo kochał jednak swoją żonę. Niewielu
rzeczy potrafił jej odmówić, jeśli chodzi o sprawy doraźne.
Inaczej jednak kwestia wyglądała, jeśli chodziło o jego
niezłomne poglądy, które jak Anna skarżyła się przed sobą
samą i zaufanymi przyjaciółmi, nie zawsze zgadzały się z
islamem. Wielokrotnie były efektem jego silnie zakorzenionego
egoizmu rozpieszczonego dziecka, syna w bogatej rodzinie
pakistańskiej, który zawsze miał tradycyjnie bardziej
uprzywilejowaną pozycję od córki. Nie było tu też bez
przyczyny jego wieloletnie pomieszkiwanie na granicy Europy
zachodniej i Ameryki. Do Pakistanu powracał już niemal jako
gość, przybysz tymczasowy. Farid zdążył więc już
przesiąknąć europejskością i zachodniością z całym
nieznośnym dla Anny, dobrodziejstwem inwentarza, wygodnictwem,
umiłowaniem komfortu, obojętnością, liberalizmem i cynizmem.
Anna spoglądając więc tego wieczoru na Farida utwierdziała
się w przekonaniu, że plany jej i zapoznanej pary pójdą
gładko. W istocie tak też się stało. Doctor był w świetnym
humorze w momencie spotkania. Umówił się z pacjentką i jej
mężem na dzień kolejny, tuż po południu. W jednej z lepszych
klinik nowojorskich, ? gdzie miał status lekarza gościnnego,
honorowego członka stowarzyszenia lekarzy, z których inicjatywy
powstała ta klinika. Angelika nie potrafiła ukryć swojej
radości. Anna również pełna była entuzjazmu i dobroci dla
całego świata. Farid i Anna szybko rozstali się z Angeliką i
Frankiem i udali do swojego pokoju na jednym z wyższych pięter.
Pokój był niewielki ale przytulny, co rzadko można było
powiedzieć o pokojach hotelowych. Być może to jego
maleńkość, zapełnienie meblami powodowało wrażenie
cosy-cosy jak mówiła sobie Anna po angielsku. Zrzuciła
sweterek i położyła go na większym z foteli, przysiadła na
chwilę przed gustowną szeroką toaletką i wielkim lustrem.
Zajrzała w siebie. Mrugnęła okiem do Anny z naprzeciwka,
zdjęła okulary słoneczne, biżuterię i ubranie i uciekła do
łazienki, słysząc jeszcze tylko w ostatniej chwili natrętną
prośbę męża o wyjęcie komputera podłączenie, o
pościelenie łóżka, o coś jeszcze czego już nie chciała
słyszeć.
– pomyśl przez chwilę kochanie, że jeszcze mnie nie ma. ?
rzuciła złośliwie. – Muszę odpocząc po podróży, muszę
wziąć dłuższą kąpiel. Jeśli chcesz, chodź do mnie. ? nie
było odpowiedzi. Farid prawdopodobnie sam sięgnął po laptopa
i w przeciągu kilku sekund już zniknął z pola widzenia
słyszenia i reagowania. Był w pracy. Był przy komputerze. Był
online. Wireless network był dostępny dla chętnych i
skłonnych do uiszczenia rachunku za serwis. Anna również
cieszyła się myśląc o możliwości sprawdzenia swojej
korespondecji. Leżała w wannie, płyn do kąpieli wytworzył
pięciocentrymentrową warstwę piany. Dolany olejek zapachowy
sprawiał, że miała ochotę zasnąć choć na chwilę. Nie
lubiła jednak chwili, w której budziła się na tyle późno,
że woda zdążyła już wystygnąć. Brrr. Nieprzyjemne
zakończenie cudownej relaksacyjnej kąpieli. Prędki prysznic. I
była już w łóżku, obok niego. Z mokrymi włosami okrytymi
skąpym ręcznikiem, który zsuwał się nieustannie. Skryła
się wraz z głową w pościeli, przytulając do jego ciała i
piżamy. Laptop przeszkadzał. Wysunęła się znów spod kołdry
i zaczęła odruchowo spoglądać na ekran. Rozmawiał z Rabią.
– Pozdrów ją ode mnie ? poprosiła – wszystko u nich w
porządku? Jak minęła podróż?
– Tak, wszystko dobrze. Podróż ? bezproblemowo. Dzieci
były podobno marudne. Safija często o tobie wspomina, powinnaś
do niej zadzwonić.
– Tak, dawno nie widziałam się już dziećmi. No ale teraz
mają mnóstwo innych atrakcji, tabun kuzynów i kuzynek
amerykańskich.
– Być może. Ale jeśli chciałabyś pojechać ze mną do
Houston, to proszę bardzo. Gdy przyjadę przeniesiemy się i tak
do hotelu. ? Anna zamilkła. Nie miała ochoty jechać.
Niepotrzebnie zaczęła tę rozmowę o Rabii i dzieciach. Znów.
Schowała się pod kołdrę aby uniknąć odpowiedzi. Czy on nie
wiedział jednak jaka będzie odpowiedź? To już nie te czasy,
gdy mieszkali razem. Minęły chwilę, gdy Anna skupiała się w
sobie aby kontrolować swoje emocje, aby tolerować, przyjmować
kompromisy, rozumieć. Utrzymywała pozytywne relacje z Rabią.
Na odległość. Obecność jej dzieci jednak, kontakt z nimi,
był jedynie bolesny. Zazdrościła? Być może. Być może tak
właśnie należało to nazwać.
– Mój najmłodszy syn również chciałby cię zobaczyć. ?
Farid przerwał ciąg myśli Anny kontynuując rozpoczęty
wcześniej watek – Nie pamięta już za dobrze swojej drugiej
mamy. Już mówi i chodzi. A po raz ostatni widziałaś go
przecież tak dawno.
– To prawda. Był bobasem. Ale kochanie, to nie jest moje
dziecko. Dobrze, świetnie, miałeś wspaniałe intencje prosząc
mnie abym zajmowała się nim kiedyś, w momencie gdy był
maleńki, gdy Rabia miała pełne ręce roboty przy pozostałych
dwojgu. Ale to nie moje dziecko. Wiesz jak ja się czuję? Cóż,
powinieneś wiedzieć, że czuję zazdrość, jako kobieta.
Niezależnie od decyzji jakie podjąłeś, czy może podjęliśmy
w sprawie potomstwa.
– Zazdrość? A czy wiesz jak ja się czuję za każdym razem
gdy wypuszczasz się w podróż samotnie? Gdy wracasz
szczęśliwa i radosna i opowiadasz mi o swoich nowych znajomych.
– Ale o kogo jesteś w tej chwili zazdrosny, o Franka, o
Angelikę?
– Nie żartuj proszę. Oczywiście, że myślę o Franku.
Przykro mi Anno, ale sama wiesz, że w pewnym sensie straciłem
do ciebie zaufanie. Chcę więc teraz wiedzieć, czy coś między
wami było.
– Ależ nic nie było. Absolutnie nic. Wiem, ze być może
masz prawo do podejrzliwości, ale dlaczego nigdy nie próbujesz
mnie zrozumieć? Ani nie próbujesz zrozumieć tamtej sytuacji
sprzed dwu lat. Byłam samotna, pełna wątpliwości. Wokół
słyszałam różne opinie i tysiące narzekań na ciebie. Sama
nie wiedziałam już w co wierzyć. Wiesz sam, jak bliska byłam
wtedy decyzji o rozstaniu. Być może w moim umyśle to się już
właściwie wtedy stało. Chciałam być wolna, chciałam
związać się z kimś, kto będzie sam wolny, kto da mi nie
tylko miłość, ale i możliwość życia wedle schematów,
które były mi bliższe, mnie, Europejce. Farid, zwątpiłam
wtedy w pomyślność naszego związku. Dlatego? dlatego dałam
się zwieść temu mężczyźnie. Dlatego cię zdradziłam.
Poczułam nareszcie że niczego nie muszę udowadniać, nie
muszę pilnować swoich uczuć i szukać kompromisów, mogę być
w pełni sobą. Ale kochałam cię, nigdy nie przestałam cię
kochać. Mimo to, to wszystko po prostu mnie wtedy przerosło.
Multum problemów i ty, od którego nie mogłam nigdy oczekiwać
pełnego wsparcia, bo zawsze przecież była też ona. Ona, och.
Lubię Rabię ogromnie, ale nie wymagaj ode mnie za dużo,
proszę. Ponadto ty, ty, czy nigdy nie zdarzyło ci się mnie
zdradzić? Przecież oboje wiemy, że tak! Dlaczego te odmienne
kryteria dla kobiet i mężczyzn, och jakże nienawidzę czasem
tej twojej, twojej ale i mojej naszej kultury patriarchalnej. ?
Anna oddychała szybko, przerwała na chwilę jakby zabrakło jej
tchu. Żachnęła się w końcu – Jakże nie potrafię
ścierpieć tych dyskusji i sytuacji w które się wikłam.
Farid, muszę na chwilę wyjść. Przykro mi. ? Anna wstała
gwałtownie i zaczęła się szybko ubierać.
– Gdzie chcesz iść. Późno jest!
– Nigdzie, nie wiem. Może na basen. Muszę odreagować.
– Sama?
– Dlaczego nie? Ponad siedemdziesiąt procent czasu spędzam
samotnie, zdala od ciebie! Dlaczego wówczas nie pytasz dlaczego
tak wiele rzeczy robię sama! ? Farid usłyszał już tylko
trzaśnięcie drzwiami i jej szybkie kroki na zewnątrz.
Po upływie pół godziny otworzyły się cicho drzwi. Na
szczęście mimo że w afekcie Anna nie zapomniała zabrać
swojej karty. Basen był jeszcze otwarty, ostatnie minuty.
Zamykali dopiero o północy. Była sama, ani zywej duszy o tej
porze. Była przyzwyczajona, zawsze chodziła na mało znane,
puste baseny. Samotnie przemierzała długość niebieskiego
zbiornika, w tę i z powrotem, raz , dwa, trzy i znów. Wiele
razy, aż do zmęczenia, do utraty sił. Pływanie wprowadzało w
trans, żabka, plecy, żabka, plecy, żabka, żabka, żabka.
Ulga. I odprężenie.
Farid spał, lampka zapalona, laptop na łóżku, w nogach.
Zapewne przyłożył głowę na chwilę, chcąc odpocząć, być
może sfrustrowany po minionej dyskusji, i tak zasnął. Zrobiło
jej się go żal. Czy nie starał się być dobrym mężem? Nigdy
jej niczego nie brakowało. Brakowało?? Tak jego obecności.
Ale to były reguły gry które przyjęła już na początku, z
całą świadomością. Anna zdjęła komputer z łóżka,
wsunęła się pod kołdrę, przytuliła do niego i próbowała
zasnąć. Poczuła, że obudził się. Poczuł jej obecność i
zaczął szukać ustami i dłońmi. Poddała się tylko,
zmęczona pływaniem, pozwoliła, aby dotknął ją, pieścił i
wziął. Tak jak zawsze gdy budził się w środku nocy. Trochę
leniwie, trochę namiętnie. Szybko.
I leży tak już od bodaj dwu godzin, myśli, wspomina, nie
może zaufać morfeuszowi. Farid znów zasnął, snem jeszcze
głębszym po zaspokojeniu. Anna tymczasem postanowiła wstać i
usiąść przy toaletce, otworzyć komputer i napisać kilka
słów, może wiersz, może list.
Kilka minut przed lustrem przy toaletcei, oczekiwanie na
wielkie otwarcie kłopotliwych okienek. W kilkanaście minut
powstał list, długi, ciepły list do Rabii. Przeprosiny na
zanieobecność przyszłą w Houston, pozdrowienia i pocałunki
dla dzieci, zwierzenia na temat własnych planów pracy i
pisania, zwierzenia na granicy intymności, o dzieciach, o
pragnieniach, które zdawało się stłumione tu, w ameryce znów
odżyły. Być może pod wpływem dawnych wspomnień pobytu w
Pensacola, być może pod wpływem problemów i opowieści
Angeliki. List na wiele długich linijek, które Rabia czytać
będzie pewnie z zaciekawieniem, na który Anna nigdy nie
dostanie odpowiedzi. Jak zwykle. Pozdrowienia. Podpis. Nowy plik
i jeszcze ten pełen niecierpliwości i straconych złudzeń,
wiersz. Anna nareszcie poczuła się senna.
9.
Najszybszym środkiem transportu w Nowym Jorku jest metro.
Frank i Angelika z mapą w ręku skierowali się ku linii numer
sześc, która zawieźc ich miała bezpośrednio na skrzyżowanie
Lexington avenue i ulicę 68. Stamtąd należało przespacerowac
się na East 70th Street gdzie znajdował się szpital Center for
Reproductive Medecine and Infertility, zwany krótko CRMI,
Centrum Medycyny Reprodukcji i Niepłodności. Ośrodek ten, w
samym centrum miasta, w New York City, działał pod patronatem
Cornell University. Stosował on ciekawą metodę wykorzystania
komórek kobiecych przyszłej matki pobranych z wnętrza macicy,
dla procesu zapłodnienia i rozwoju jaja w probówce. Wcześniej
używano komórek zwierzęcych. Doktor Farid zdecydowanie jednak
stawiał tę metodę wyżej ponad pierwotną, barbarzyńską, jak
twierdził.
Angelika była zdenerwowana. Frank musiał sam czuwać nad
odnalezieniem kierunku drogi i zachować orientację w terenie,
ona bowiem, a widział swoją zonę w tak wielkim stanie
roztargnienia po raz pierwszy, nie potrafiła na niczym skupić
uwagi poza mąjącą nastąpić za niecałą godzinę rozmową z
doktorem. Prawdą było jednak i to, że Frank nigdy dotąd nie
towarzyszył żonie podczas wizyt u ginekologa, może była więc
to jej naturalna w takiej sytuacji postawa, tak odmienna od tej
jaką obserwował na co dzień, zrównoważonej i rozsądnej ?
myślał zachowując milczenie od momentu opuszczenia hotelu aż
do chwili przestąpienia progu szpitala. Angelika zaś rzucała
od czasu do czasu chaotyczne uwagi, których sensu Frank nie
starał się nawet zrozumieć. Coś jej się przypominało. O
czymś nie mogła zapomnieć. Za wszelką cenę musiała
postawić doktorowi to właśnie pytanie. Nareszcie. Drzwi do
gabinetu na piętrze były zamknięte. Angelika podeszła i
delikatnie zapukała. Odezwał się zapraszający głos z
wewnątrz.
– Chodź ze mną. ? pociągnęła męża za sobą. Chcę
abyś był ze mną, ostatecznie? zgodziłeś się ? puściła
mu najmniej oczekiwanie przez niego w tej chwili kpiarskie oczko.
Weszli więc oboje. Anna podeszła do biurka doktora pierwsza i
usłyszała zaproszenie zajęcia fotela na wprost jego biurka.
Frank usiadł na krześle obok. Doktor Farid był człowiekiem
dość wysokim, dobrze zbudowanym i przystojnym. Tak oceniła go
Angelika w ciągu kilku minut gdy podniósł się podał jej
rękę i jej mężowi w geście powiatania. Ona również
poczuła, że ten mężczyzna, którego wygląd był tak
egzotyczny i pociągający, bacznie ją obserwuje, jej
zachowanie, sposób mówienia, ocenia jej zdolności umysłowe,
charakter, studiuje jej ciało. To było niecodzienne uczucie,
którego Angelika do tej pory nie doznawała w gabinetach
lekarzy. Ci, których poznała byli zazwyczaj wpatrzeni w kartę
pacjenta, analizy medyczne, w końcu zapatrzeni we własne pióro
i biurko. Dopiero w momencie, gdy pacjentka musiała poddać się
oględzinom, lekarz zwykł spoglądac na nią wzrokiem, który
nie wyrażał żadnych uczuć, zupełnie jakby spoglądanie na
kobiece piersi, czy narządy rozrodcze było czynnością tak
naturalną i codzienną jak spoglądanie na przedmioty martwe, na
okazy zoologiczne, na współziomków w autobusie. Zupełnie
jakby ich oglądanie nie wzbudzało absolutnie żadnych odczuć,
cóż mówić o podnieceniu, ekscytacji. Tymczasem doktor Farid
zachowywał się zupełnie inaczej. Uważnie otaksował bardzo
kobiecą figurę Angeliki, tak że ona poczuła się niepewnie i
w chwili gdy Frank usiadł obok niej przysunęła się bliżej
wraz z fotelem, przechyliła w jego stronę i położyła dłoń
na jego dłoni spoczywającej na kolanie. Frank nie zareagował.
Doktor zaś zrozumiał aluzję bez słowa i cofnął się w
fotelu, oparł wygodnie i z dystansem zadając pytania co do
przebiegu dotychczasowego leczenia ginekologicznego Angeliki,
przeglądał podane mu przez nią badania, analizy i opinie
medyczne lekarzy florydzkich. Po chwili poprosił tonem pełnym
taktu, grzecznym a nawet przepraszającym, o możliwość rozmowy
sam na sam z pacjentką. Angelika przez chwilę nie odzywała
się w końcu potakująco skinęła głową w stronę męża.
Frank wyszedł. W momencie gdy zamknęły się drzwi doktor
zapytał czy na pewno wszystko jest w porządku jeśli chodzi o
sprawy płciowe jej męża. Angelika kiwając głową przyznała,
że udało jej się namówić go aby poddał się testowi
płodności. Analiza wykazała, że jej mąż jest płodny.
Doktor pochylił głowę. I powoli zaczął mówić
– Wyczuwam dziwny dystans w zachowaniu pani męża. Rozumiem,
że zdaje sobie pani sprawę, że wiele zależy także od jego
postawy pozytywnej, optymistycznej, od jego współpracy. Tak jak
powiedziałem już uprzednio metoda in vitro obejmuje pobranie
zarówno jaja przyszłej matki jak i nasienia przyszłego ojca.
Pani mąż musi również przyjąć pewne warunki, zachować
zasady, które szczegółowo zostaną państwu przekazane w
momencie rozpoczęcie kuracji. ? doktor Farid spojrzał w oczy
Angelice szukając znaku zrozumienia i akceptacji. ? Przepraszam
za moje zachowanie w momencie gdy państwo weszli do gabinetu.
Czasem trudno poskromić męską naturę. Zwłaszcza w obecności
tak pięknej kobiety ? Farid spojrzał na kobietę siedzącą po
drugiej stronie biurka. Angelika westchnęła i wzruszyła
ramiona.
– Och, mężczyźni, wszyscy tacy sami. Ale pan, doktorze.
Anna wiele nam o panu opowiadała. Same pozytywne rzeczy ?
dorzuciła ostatnie zdanie widząc ironiczne zdziwienie na twarzy
Farida.
– W istocie?
– Tak. Ale ja chciałabym wiedzieć coś więcej, jeśli nie
uzna pan tego za niedyskretność. A raczej coś więcej o pana
poglądach. Otóż Anna opowiadała mi dużo o islamie. Wiem, że
oboje państwo są muzułmanami. Wydawało mi się, że sprawą
naturalną dla muzułmanina jest posiadanie dzieci w związku z
żoną. Nawet? – Angelika zawahała się nie wiedząc czy tak
dalekie posuwanie się w kwestiach życia prywatnego doktora jest
sprawą pożądaną i z gruntu stosowną w tych okolicznościach
w których się oboje znaleźli. Widząc jednak przychylny
uśmiech i ani śladu zażenowania a raczej zaciekawienie na
twarzy Farida ciągnęła dalej. ? Nawet jeśli jest to druga
żona.
– Ma pani rację. Potomstwa jest istotnym elementem związku
małżeńskiego. A jednak wszystko ma swój czas i miejsce.
Zawsze powtarzam Annie, że przyjdzie czas odpowiedni. W tej
chwili oboje jesteśmy zajęci, podróżujemy. Nie sądzę
zresztą aby ona tak łatwo chciała pozbyć się swoich ambicji
profesjonalnych. Firmy, galerii, pisania.
– Dlaczego miałaby się wyrzekać. Nie sądzi pan, że da
się te sprawy połączyć, zawiesieć, powrócić do nich w
odpowiednim czasie? ? głos Angeliki podniósł się o ton.
– Pani Angeliko, o co chodzi? Mam wrażenie, że jest pani
adwokatem Anny. Skąd to nagłe zainteresowanie?
– Och, nie, broń Boże. Anna! Nigdy. Po prostu ogromnie
lubię dzieci, pracuję z nimi, i oczekuję z wielką nadzieją
własnych jak może się pan domyślać. I szczerze mówiąc
bardzo niewiele jest kobiet, które z jakichś powodów
rezygnują świadomie z macierzyństwa albo przesuwają je na
odległy i niekreślony w przyszłości termin, i po wielu latach
gdy jest już na macierzyństwo w zasadzie za późno, nie
żałują swojej dycyzji.
– Anna jest kobietą dojrzałą i rozsądną. Jest wolna i
niezależna ode mnie w dużym stopniu. Nie wiem czym była
pokierowana jej decyzja ale zgodziła się na moją propozycję.
Jednocześnie ma pani trochę racji pytając o moje poglądy.
Rzyczywiście różnią się one nieco od opinii, które usłyszy
pani od tych którzy wszelkie reguły islamu traktują w sposób
śmiertelnie poważny, wśród konserwatystów islamskich. Ja
się do nich nie zaliczam. Uważam, że para małżeska ma prawo
decydować o sobie i o chwili pojawienia się potomstwa. Ja
skłaniam się ku dalekiemu terminowi w przyszłości. Oboje mamy
z Anną wiele zajęć wiele obowiązków, wiele pasji. Nie
sądzę, aby ona chciała porzucić obecny styl życia i
poświęcić się macierzyństwu, wymienić wolność na
uzależnienie od dzieci.
– Ma pan szalenie radykalne poglądy, właściwie nazwałabym
je ? liberalnymi.
– Nie interesuje mnie jak zaszufladkuje się moje poglądy.
Mam już troje dzieci i wiem jak wielką są radością a
jednocześnie ciężarem.
– Właśnie, są również radością. Dlaczego więc uważa
pan, że Anna nie powinna poznać przyjemności bycia matką.
– Nie, myli się pani, niczego Annie nie zabraniam ani nie
odmawiam. Chciałbym aby była szczęśliwa. Bardzo ją kocham, a
jednocześnie wiem, że to co robi, jej galeria, praca w
wydawnictwie, pisarstwo jest jej pasją i nie chciałaby z niej
tak łatwo zrezygnować. Nasze małżeństwo jest jednak jeszcze
młode, Anna niedawno przeszła na islam. Jej wiara jest
również świeża. Jest neofitką. Potrzebuje czasu, aby pojąc
całą istotę islamu. Dzieci zaś, wychowanie muzułmańskich
dzieci to odpowiedzialność. Ponadto niech pani spojrzy wokół
siebie! Ile sierot na świecie. Ile wojen, potrzebujących. Ile
rzeczy w które można się zaangażować. Adopcja, pomoc
doraźna, pomoc dzieciom głodującym, chorym. Anna jest
również członkiem kilku organizacji charytatywnych. Zajęcie
się własną rodziną to w pewien sposób egoizm, nie sądzi
pani? Trzeba mysleć globalnie, być społecznikem, spojrzeć
szerzej, nie obejmować wzrokiem jedynie własne podwórko. To
próbuję wszystkim wytłumaczyć. Annie również. Wydaje mi
się, że się dobrze rozumiemy. A teraz, jeśli pani pozwoli,
muszę wracać do pracy. Zagadaliśmy się nieprawda? Miło było
mi panią poznać. ? Angelika uśmiechnęła się nieco
zażenowana, w istocie, uprzytomniła sobie, że spędziła na
rozmowie z doktorem dobry kwadrans, mąż tymczasem czekał pod
gabinetem i zastanawiał się zapewne dlaczego rozmowa trwa aż
tak długo, być może niepokoił się i martwił, być może
również niecierpliwili się oczekujący na doktora pacjenci
albo współpracownicy. Czyż nie był osobą szalenie
zapracowaną i zajętą? Pewne było jednak to, że jego słowa
ujawniały szczególną charyzmę. Miał dar mówienia i dar
przekonywania. Angelika była pod wrażeniem jego teorii do tego
stopnia, że potrafiła jedynie wysłuchać tego co mówił, nie
poddając tego logicznej obróbce. Nie dziwiła się już
zupełnie Annie, która pozostawała pod tak wielkim wpływem
tego interesującego człowieka, o wielkim autorytecie , szalenie
autorytatywnego. Nie dziwiła się że Anna tak bardzo i tak
ślepo była w nim zakochana. Pożegnała się więc z doktorem,
umówiła na kolejną wizytę w szpitalu, tym razem miała już
uzyskać konkretny opis przebiegu badań, oraz otrzymać
przepisane hormony, które nakazano zażywać przez dwa tygodnie
przez zabiegiem pobrania komórek jajowych z jej organizmu.
Wyszła z gabinetu zamyślona, dopiero głos Franka przywrócił
ją do rzeczywistości. Odpowiedziała spokojnie na wszystkie
jego pytania, w głowie pozostawała jednak jedna tylko myśl ?
musiała zobaczyć się z Anną i wyjaśnić pewne kwestie. Za
wszelką cenę musiała naświetlić sprawę dzieci,
macierzyństwa i bezpłodności, adopcji. Chciała wiedzieć jaki
był punkt widzenia islamu. Czy zgadzał się z jej intuicyjnym
podejściem czy był raczej zgodny z ideami doktora Farida? Nie
potrafiła odmówić logiczności jego wywodom a jednak
pozostawała jakaś podświadoma nieokreślona wątpliwość.
Dlaczego tak silnie obstawał przy oddaleniu perspektywy narodzin
potomstwa ze związku z Anną? Czy miał tu znaczenie fakt, że
on sam czuł się już w pełni spełniony jako ojciec? Angelika
nie mogła zrozumieć do końca jakimi krętymi drogami szły
myśli Farida. Skoro jego powtórne małżeństwo było jawne i
zaakceptowane, a było przecież akceptowane przez islam, gdzie
tkwił prawdziwy problem? Po chwili wczuwając się w sytuację
Anny, którą stawała jej się coraz bliższa, zaczynała
współczuć jej skomplikowanej sytuacji życiowej. Czyż jednak
każdy nie był w pełni odpowiedzialny za swoje życie? Anna
była panią swego losu. Angelika pogrążona w myślach nie
odzywała się przez całą niemal drogę do hotelu. Po powrocie
zaś odczuła potrzebę drzemki. Czuła się dziwnie emocjonalnie
i psychicznie wyczerpana. Zasnęła po chwili. Spała twardo. Nie
mogła usłyszeć cichych kroków Franka gdy wychodził z pokoju
zostawiając jedynie krótką notatkę dla niej na szafce nocnej
obok szerokiego wygodnego małżeńskiego łóżka.
10.
?za tym idzie potrzeba wejścia w miejską energię zakonu?
– przeczytał odruchowo wycinek z prasy sponad głowy
czytającego. Staruszek siedział zgarbiony i pochylony nad
gazetą tak, że trudno było uwierzyć, że jest w stanie coś
odczytać z odległości pięciu centymetrów od tekstu. Co to za
gazeta ? zastanawiał się Frank ? zapewne jakiś tygodnik
katolicki. Sposób pisania pachniał modernizmem
neochrześcijańskim, którego on nie znosił i nie rozumiał. Te
nowoczesne kazania, w których gubił wątek już w nastej
minucie słuchania. Zwykle zasypiał w kościele. Raz zdarzyła
mu się nawet głośniejsza drzemka. Od tej pory przestał
pojawiać się w parafii, odrobinę ze wstydu, odrobinę z
poczucia bezsensu uczestniczenia w nabożeństwach. Przeczytane
przed chwilą zdanie utkwiło mu fragmentarycznie w pamięci ? o
jaką energię zakonu chodziło ? zachodził w głowę. ? Co
autor miał na myśli używając przymiotnika ?miejska".
Zakon w centrum miasta? Zakonnicy zaangażowani w prace
urbanistyczne? Eh, bzdury ? pochylił się gwałtownie do przodu
przyciskając niezręcznie staruszka do okna, bo w tym momencie
autobus zahamował z piskiem opon. Frank zwymyślał pod nosem
zarówno kierowcę autobusu jak i niefortunnego szofera
mercedesa, który wyjechał nieostrożnie z parkingu niemal tuż
pod koła miejskiej komunikacji. Frank przeprosił siedzącego
mężczyznę zaczytanego w swojej gazecie do tego stopnia, że
niemal nie zwrócił uwagi na incydent drogowy. Przesunął się
o krok w prawo, aby nie doszło do powtórnego kontaktu
cielesnego z siedzącym. Kierowca autobusu był zdaje się
cholerykiem i nerwusem. Gwałtowne hamowania zdarzały mu się
nieustannie. Nowa perspektywa, nieco z tyłu pozwalała widzieć
wyraźniej nie tylko gazetę, ale i wystające spod długiego
płaszcza dziwacznie kolorowe fałdowane szaty starca.
Nieoczekiwanie siedzący podniósł głowę odwrócił ją i
uśmiechnął się do Franka. Ten poczuł się zażenowany. Znane
mu było to zjawisko. Zbyt długo obserwowane osoby czują
niejako ciężar obcego spojrzenia. Starszy człowiek spoglądał
na niego wzrokiem w którym nie pojawiła się uraza ani
zdenerwowanie. Nie było nawet zdziwienia. Tylko ten szeroki
uśmiech. Bardzo duże ciemne oczy. Przesunął ręką
zaczesując do tyłu niemal nieistniejące resztki włosów.
Wstał i spoglądając za okno jakby upewniał się, że jest to
rzeczywiście jego przystanek, skierował do Franka propozycję.
– Czy chciałby pan pójść ze mną? Wydaje mi się, że
usilnie pan czegoś szuka i nie może tego odnaleźć.
– W istocie, szukam mieszkania, na miesiąc dla mnie i mojej
zony ? odpowiedział Frank prostolinijnie i zgodnie z prawdą,
nie doszukując się dwuznaczności w wypowiedzi nieznajomego. ?
staruszek roześmiał się
– W takim razie muszę panu coś pokazać. Niech pan pójdzie
ze mną. Proszę. To nie daleko. Zupełnie niedaleko. ? dodał
widząc, że autobus właśnie się zatrzymuje a Frank waha się
najwyraźniej nad podjęciem dezycji. Wysiedli obaj. Młody
silnej budowy dryblas obok maleńskiego choć trzymającego się
prosto, chudego, łysego starca wyglądał komicznie, wręcz
groteskowo.
Wkrótce okazało się jednak, że starcowi nie brakowało
wigoru. Bardzo szybko zdecydowanie zmierzał w kierunku Frankowi
nieznanym. Autobus opuścili na przedmieściach Brooklinu. Na
granicy dzielnic. Nagle bogate okolice, czyste ulice New York
City zamieniły się pajęczynę węższych zarzuconych
śmieciami ulic. Okolice naziemnej stacji metra były nieznośnie
hałaśliwe. Już kilka minut podążali wzdłuż drogi ponad
którą huczał po torach pociąg. Frank niecierpliwie
spoglądał a zegarek niepokojąc się, że nie uda mu się
zdążyć na umówione spotkanie z przyjacielem Anny, który
poszukiwał lokatorów do swojego jednopokojowego mieszkania.
Wolne dwie godziny, które radośnie zamierzał wykorzystać na
włóczęgę po obcym mieście topniały w zawrotnym tempie.
Tymczasem nietaktem zdawało się zadzieranie ze staruszkiem i
zmienianie powziętej wcześniej decyzji. Frank miał ponadto
poczucie, że rzeczywiście za chwilę w istocie wyłoni się
przed nim miejsce tajemnicze i ciekawe na podobieństwo jej
mieszkańca czy też wyznawcy ? staruszka. Ten zaś co chwilę
odwracał się do niego rzucając mu tajemniczy uśmiech i
upewniając się, że przypadkowo poznany wciąż podąża za nim
krok w krok i nie gubi się w tłumie Amerykanów i imigrantów
handlarzy i dzieci różnych ras i kolorów. Za kolejnym
zakrętem pojawił się w końcu niepozorny budynek. Szary i
odrapany z farby, odpadający tynk świadczył, że właściciel
nie jest bogaczem, a może po prostu nie chce aby jego siedziba
nadmierną zwracała na siebie uwagę. Ponad drewnianymi drzwiami
widniał napis ? mała Świątynia Buddyjska, a pod spodem
Chuang Yen Monastery ? biuro. Nieznajomy uczynił ruch
zapraszający. Frank podążył za nim do pokoju, który
rzeczywiście przypominał biuro, tymczasem tuż obok znajdowało
się wejście do Sali, w której kilkanaście osób siedziało ze
skrzyżowanymi nogami na podłodze, w ciszy. Wszyscy skierowani
byli twarzami w kierunku małego ołtarzyka po przeciwległej
stronie drzwi wejściowych. Półmrok zalegający pomieszczenie
nie pozwalał Frankowi dostrzec dokładnie co znajdowało się na
ołtarzyku. Była to jakaś maleńka figurka obok której paliło
się kilka niskich świeczek.
– To posąg Buddy. ? wyjaśnił starzec, jakby odgadywał
myśli Franka. Spojrzał na niego i uśmiechnął się na widok
miny pełnej zmieszania czy niezrozumienia ? Budda to nasz
duchowy przewodnik. Oświecony. On wskazuje nam ścieżkę
oświecenia i nirwany. ? wyraz zdziwienie ale i zainteresowania
na twarzy Franka pogłębiał się. Starzec zawinięty w długą
szatę z jednego czy dwu kawałków materiału, która spływała
do ziemi w fałdach kontynuował wywód. Krok po kroku, powoli.
? Nirwana. Nirwana to stan najwyższego spokoju, stan
najwyższego oświecenia. Nie każdemu dane jest osiągnąć taki
stan, choć każde z nas do niego dązy. Potrzeba wiele godzin
ćwiczeń i kontemplacji.
– Ci ludzie tam? kontemplują? ? odważył się zapytać
Frank.
– Tak. Możesz się do nich przyłączyć. Idź, ja tymczasem
zadzwonię do osoby, która zamierza wynająć swój lokal. ?
Frank spojrzał na niego zaskoczony. Zdołał już zapomnieć o
rzeczywistym celu wyprawy do miasta. Spojrzał na zegarek.
Pozostało jeszcze pół godziny do spotkania. To jednak
również miało się odbyc na Brooklynie. Trzeba było spojrzeć
na mapę, ocenić odległość, tymczasem jednak uparcie
przyciągała go tamta sala, otwarte drzwi i grupa
kontemplujących w półmroku i ruchomej poświacie świec.
– Idź. Usiądź, zaobserwuj jak robią to inni. I staraj się
odprężyć, zrelaksować. Oddal od siebie wszelkie myśli. Po
prostu nie myśl o niczym. Spróbuj. ? Frank podążył cicho w
kierunku sali, za wszelką cenę nie chciał zwrócić niczyjej
uwagi, nikomu nie chciał przeszkodzić. Jego wzrost jednak
przyciągnął wzrok siedzących najbliżej drzwi. Zaraz jednak
powrócili do poprzedniej pozy, głowa w lekkim pochyleniu,
rozluźnione ciało, nogi w postawie skrzyżnej, dłonie na
kolanach, wyprostowany kręgosłup. Cisza. Frank czuł się nieco
niezręcznie w swoich dżinsach, skarpetkach z dziurą. Zdążył
bowiem już zdjąć u progu ciężkie podróżne, męskie buty o
grubych podeszwach. Próbował wczuć się w ciszę, w ten klimat
skupienia i kontemplacji. Głowa jednak wciąż opadała, czuł
zmęczenie i senność, kręgosłup bolał. Ciało nie
przyzwyczajone do postawy siedzącej skrzyżnej buntowało się
już po kilku minutach. Bał się, że zaśnie i zauważą to
wszyscy kontemplujący. Było mu wstyd. Być może nie nadawał
się do tego, nie dla niego były ćwiczenia duchowe i
kontemplacja. Zresztą czy kiedykolwiek interesował się tą
duchowością, jak nazywała to Angelika? Absolutnie było mu to
obce i obojętne. Kontemplacja jednak pociągała. Rozluźnił
się i pogodził się z myślą, że jest nieudacznikiem i
niezręcznym naśladawcą tych tu, buddystów. Czego właściwie
chciał, czego szukał. Wstał, nagle rozdrażniony własną
naiwnością i skierował się dość gwałtwownie w kierunku
wyjścia. Tym razem jednak żadne oczy nie odprowadziły go do
drzwi. Nikt z obecnych nie poruszył się. Frank nie zwrócił na
tojednak uwagi. Zakładając buty przy drzwiach usłyszał nad
głową głos starca
– Każdy na początku odczuwa trudności. Kontemplacja,
skupienie, kontrola ciała, mięśni, znużenia, senności to
kwestia ćwiczeń. Nic w życiu, co naprawdę cenne, nie
przychodzi łatwo, chłopcze. ? Frank podniósłszy oczy
dostrzegł łagodny uśmiech mówiącego, była w nim jednak
również odrobina ironii. ? Proszę, oto adres mojego
przyjaciela, buddysty, który szuka lokatorów. Zajrzyj do niego
po drodze do miejsca twojego umówionego miejsca spotkania. ?
Skąd wiedział że Frank jest umówiony? Frank posłał mu
zdziwione spojrzenie ? To żadna wiedza tajemna. Wciąż
spogląsz na zegarek? – roześmiał się staruszek. ? I zajrzyj
do nas jeszcze. Być może następnym razem zechcesz odwiedzić
naszą o wiele większą świątynię w Carmelu. Proszę, oto
wizytówka. Carmel to dzielnica Nowego Jorku, blisko.. Do
zobaczenia. ? Frank podał mu rękę na pożegnanie i odszedł
kierując się wskazówkami na małej mapce, którą narysował
na kartce starzec. Zadzwonił do przyjaciela Anny, zapowiadając
piętnastominutowe spóźnienie. Weźmie taksówkę. Tak. Tak
będzie szybciej. Machnął. Zatrzymała się biała odmienna od
tych eleganckich żółtych w NYC. Wsiadł. I podał instrukcje
kierowcy.
Anna była całkowicie uzależniona od komputera. Wstawała
rano i jeszcze senną dłonią włączała srebrny mały guzik
zasilania na laptopie, po czym szła do łazienki. Toaleta,
prysznic, modlitwa, poranne pisanie, śniadanie na czele z
nieodłączną kawą po turecku. Komputer zdążył już się
uruchomić i czekał na moment zalogowania. Kilka szybkich
ruchów i już otwarty był plik z muzyką, tekst nowej powieści
w wordzie i skrzynka emailowa. Emaile uzależniały. Messangery
były zmorą. W dniach podróży komputer był jednak jedyną
niemal możliwością utrzymania kontaktów prywatnych i
profesjonalnych. Anna była zmęczona. Cały dzień starała się
zakończyć rozpoczęty przed tygodniem rozdział, jednak nie
potrafiło. Wciąż pojawiały się natrętne wiadomości,
powiadomienia o emailach. Wszystko sprzysięgło się przeciwko
niej. Wszystko uniemożliwiało pisanie, Anna wiedziała jednak,
że poblemem była ona sama. Czego nie chciała powiedzieć, co
starała się ukryć? Czyżby sprzeniewierzała się uczciwości
pisarskiej? Zniecierpliwiona wstała. Spojrzała na komputer z
odległości dwu kroków. Wyjęła szybkim ruchem kartę
sieciową i w jednej chwili znikły migające wiadomości i
messengery wylogowały się jak jeden mąż. Zrestartowała
komputer i wyszła do kuchni aby zrobić sobie kolejny kubek
ciepłej herbaty z mlekiem. Na stole leżała stara kolorowa
gazeta z gatunku ?kobiecych". Anna przypomniała sobie
wówczas jedne z pierwszych warsztatów literackich w jakich
uczestniczyła jeszcze z Suzanne. Robiły wówczas collaże.
Podobno one pomagały rozjaśnić splątane myśli, zamieszanie w
głowie oraz nakierować na trop dalszych ciągów niesfornych
powieści, które rwały się w pół drogi. Collage. Wzięła
nożyczki i zaczęła wycinać, jednocześnie naklejając bez
planu kawałki papieru na białej kartce. Zamyślona dopiero po
chwili usłyszała dzwonek u drzwi. Kto to mógł być i dlaczego
nie zaanonsował portrier tego przybysza? Farid wczesnym rankiem
opuścił miasto udając się do Houston. Czyżby coś się
stało? Anna mocno zaniepokojona wyszła na korytarzyk
apartamentu hotelowego i spojrzała przez wizjer. Pod drzwiami
stał Frank. Anna widzieć mogła akurat kawałek jego nosa w
momencie, gdy nadmiernie się zbliżył, prawdopodobnie aby
zadzwonić po raz kolejny. Zawołała więc aby uniknąć
natrętnego dźwięku dzwonka ? Jestem, jestem. Już otwieram.
? Po chwili wpuściła Franka, zaprosiła do kuchni, która
połączona była z małym salonem. Zaparzyła kolejny dzbanek
kawy. Nalewając kawy z czajniczka-ekspresu spoglądała kątem
oka na Franka. który usiadł w przeciwległym rogu salonu, tak
że częściowo zasłaniała go ścianka aneksu kuchennego z
perspektywy Anny. Miał wyraz twarzy, blask oczu zwłaszcza,
którego wcześniej u niego nigdy nie dostrzegła. Była
zaintrygowana, starała się jednak zachowywać tak, jakby nic
nie dostrzegła a wizyta Franka w jej apartamencie sam na sam,
była najbardziej codzienną sprawą pod słońcem.
Frank należał do nieśmiałych. Anna nie potrafiła zmienić
zdania na temat tego, szalenie dla niej wyraźnego rysu
charakteru mężczyzny, mimo że wyszła na jaw sprawa jego
kochanki. Frank był nieśmiały. Świadczyło o tym jego
spojrzenie, które wśród obcych szukało akceptacji. To
spojrzenie z ukosa, z dołu, spod wydatnych łuków brwiowych.
Anna miała wrażenie, że wizyta nie była zupełnie
przypadkowa. Oczy Franka, półprzymknięte jednocześnie
śledziły ją bez chwili przerwy i nieobecne kontemplowały
jakieś nieznane jej tajemnicze wydarzenia, które, była
przekonana, miały miejsce w niedalekiej przeszłości Franka. O
co chodziło? Dość miała już rozmyślań i ciszy w
przedłużającej się chwili parzenia kawy. Zbyt dużo nalała
wody, zbyt mało nasypała kawy, tak że po spróbowaniu
delikatnie wargami napój zdał jej się pozbawiony smaku. ?
Lura! ? parsknęła ze złością na siebie. Jednym szybkim
ruchem chwyciła czajnik ekspresu i wylała całość do zlewu.
Zmieniła filtr i nasypała tym razem dokładnie odmierzone
sześć łyżeczek. Nalała ostrożnie odpowiednią ilość
dokładnie wedle podziałek ekspresu. Intuicja szwankowała. Nie
mogła ufać sobie. organizm buntował się i stawał okoniem.
Wiedziała, że nie powinna stawać tego dnia nad garnkami. Jej
niechęć do dokładnego spełniania zaleceń przepisów
kuchennych byłaby zgubna. Omijać należało kuchnię z daleka.
Zaanonsuje dziś Faridowi, że kolacji domowej nie będzie. Take
away. Tylko to wchodziło w rachubę. ? rozmyślała
spoglądając na ekspres napełniający się ciemną cieczą i
przypominając sobie gwałtownie, że nie musiała obawiać się
o reakcję męża. Dzwonił dwie godziny wcześniej. Jedyny lot
do Houston jaki udało mu się zarezerwować zaplanowany był na
dwunastą. Angelika miała być ostatnią pacjentką.
Zarezerwował dla niej jednodniową opiekę medyczną, pobyt w
szpitalu i szereg niezbędnych testów i analiz medycznych. Sam
nie był potrzebny. Kuracja hormonalna miała zająć dwa
tygodnie. Farid tęsknił za Rabią. Anna słuchając jego
powolnego w słuchawce narzekania zmuszała się do cierpliwości
choć w istocie pragnęła przerwać mu, prosić aby został z
nią, odwołał lot. Jakie jednak miała prawo? Jakie? ?
poranną kontemplację kawy przerwał Frank. Anna drgnęła
wyczuwając czyjąś obecność w kuchni. Stanął w drzwiach i
widząc, że Anna nie poruszyła się zamyślona i nieobecna,
podszedł do ekspresu i zaczął nalewać kawę do stojących
obok, przygotowanych filiżanek.
– Nie, nie, weźmy cały dzbanek do pokoju ? zaoponowała
gwałtownie Anna wyrwana z zamyślenia, tak że Frank odsunął
się zaskoczony jej silną i nieoczekiwanie agresywną reakcją.
Nie powiedział nic. Pozwolił jej przygotować dużą srebrną
tacę, ustawić filiżanki z których jedna była niemal pełna,
dzbanek z kawą oraz mały dzbanuszek pełen świeżego mleka. W
salonie o typowo hotelowym umeblowaniu, gdzie sofa, niziutki
stolik i dwa fotele oraz duże lustro na przeciwległej do sofy
ścianie, były istotnym elementem kreującym nastrój. Ani on
ani ona nie czuli się swobodnie. Frank rozsiadł się na jednym
z foteli. Dwukrotnie zmienił jeszcze pozycję podczas gdy ona
stawiała tacę, nalewała kawy, usiadła w końcu w jednym z
foteli, który najbardziej oddalony był od niego.
- Częstuj się, proszę. Filiżanka z lewej jest twoja.
Mleka? Wybacz, nie pamiętam jaką kawę pijesz. ?
tłumaczyła się Anna próbując rozpocząć rozmowę. - Dziękuję. Z mlekiem i z cukrem. Sypię zawsze dwie ?
uśmiechnął się Frank. ? Anno, wybacz jeśli
zaskoczyła cię moja wizyta. Dzieje się dziś ze mną
coś dziwnego i pomyślałem, że może mogłabyś mnie
wysłuchać, odpowiedzieć na kilka pytań, które mi nie
dają spokoju. To dziwne, nigdy nie miewałem tego typu
problemów. Dzisiejszy dzień jest jednak szczególny.
Zupełnie absurdalny zbieg okoliczności doprowadził do
spotkania szalenie miłego starca, który pokazał mi
Nowy Jork jakiego istnienia nie podejrzewałem. ? Frank
nie zauważył, że Anna już po raz kolejny nabiera tchu
aby zadać ciekawskie pytanie w przydługich, zdawało
jej się przerwach w monologu Franka. Za każdym razem
powstrzymywała się i wybierała milczenie jakby bojąc
się, że przerwie jej tok myśli, że wymknie jej się
ten Frank, jakiego dopiero zaczynała poznawać, ten
mężczyzna, który obok swojej prostoduszności,
uczciwości, prostoty, którą ona niejednokrotnie ze
wstydem nazywała w duchu prostactwem, nabierał cech
nowych. Stawał się typem interesującym. Coś się
działo. Coś, czego ani on ani ona nie przewidzieli.
Spotkanie tych dwu par, ich czworga, tych szalenie
odmiennych od siebie osobowości miało zaowocować
istotnymi dla wszystkich zmianami. Żadne z nich nie
potrafiło jednak do końca przewidzieć jak daleko
posunie się ich metamorfoza. ? Just let it go ? czuli
wewnątrz i poddawali się temu głosowi znikąd. Anna
obserwowała Franka gdy mówił z płonącymi oczami.
Nigdy takim go nie widziała. Przyłapała się po chwili
myśl, która analizowała jego ciało, zwłaszcza te
duże, szalenie męskie, szorstkie dłonie.
Potrząsnęła szybko głową jakby chciała
strząsnąć, przegonić, przestraszyć nieznośne
wyobrażenia. On od kilku minut już opowiadał o
spotkaniu ze starcem w buddyjskich kolorowych szatach
mnicha, ukrywanych pod szarym płaszczem. Kim był
starzec? Anna w popłochu starała się połączyć
wątki i słowa, nadrobić kilka minut nieuwagi.
Zdezorientowana zdecydowała się jednak w końcu zadać
nieśmiałe pytanie. - A więc gdzie zdecydowałeś się zamieszkać z
Angeliką? - Och. Hmm, wydawało mi się, że wspomniałem. Wybacz
zamieszanie, jeśli chcesz sam skontaktuję się z twoim
znajomym. Wszystko mu wyjaśnię.. Będziemy mieszkać
niedaleko. Również na Brooklynie. Niedaleko świątyni,
o której wspomniałem Zrozum, poczułem, że nie mogę
przegapić tej okazji. To zupełnie niezrozumiałe dla
mnie zachowanie, zupełnie absurdalna sytuacja, ale… - Frank, nie tłumacz się. nie ma sprawy. Moj przyjaciel
znajdzie innych lokatorów. Jest wielu chętnych. New
York to żyjące aktywne miasto – przerwała mu Anna i
zaraz poprosiła aby kontynuował widząć że on tylko
czeka aby ciągnąć dalej opowieść o buddystach.
– Tam, w tej na wpół zaciemnionej sali, wśród tych ludzi
siedzących w postawie skrzyżnej na podłodze, miałem
wrażenie, to znaczy poczułem, że coś się ze mną dzieje. Nic
się właściwie nie stało tylko ten spokój i cisza. To inna
zupełnie cisza od tej, która towarzyszy mi gdy jestem sam. Gdy
wsiadam do samochodu po pracy albo rano. Tamtej ciszy nie mogę
znieść. Słucham najpierw silnika, słucham odgłosów zza okna
ale po chwili i tak coś zmusza mnie abym włączył
radio.Ulubiona stacja rozluźnia mnie. Relaksuje. Tam, w tej
świątyni, muzyka byłaby intruzem. Potrzebowałem tej ciszy.
Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem. Przez kilka minut
byłem w stanie nie myśleć od niczym. Zapomnieć o Angelice i
o.. i po prostu o niczym nie myśleć. To było całkiem
przyjemne uczucie – Frank zdawał się mowić już tylko do
siebie ze wzrokiem wbitym w okno. Nagle roześmiał się i
odwrócił do niej.
– Wiesz, zawsze uważałem to za kompletna bzdurę, za
głupotę, za stek stek kłamstw. – Anna podniosła tylko brwi ze
zdumieniem, lekko zaniepokojona, na widok nagłej gwałtownej
reakcji Franka – tak, religia, sprawy duchowe, wszystko to było
jedynie piętrzącymi się bez końca bzdurami, powtarzanymi
wszędzie wokół. Nie wierzyłem to, co głosiły media, nie
miałem ochoty słuchać mojej nawiedzonej babki dewotki, nie
potrafiłem tolerować rozmów z Angeliką w chwilach, gdy miała
tę wielką potrzebę powierzania mi swoich przeżyć duchowych.
– Och, twoje przeżycia duchowe! – ironizowałem. Ośmieszałem
ją tak długo, tak długo zniechęcałem do rozmów o wierze i
jej przemyśleniach na ten temat, o jej przyjaciołach
muzułmanach, aż pojęła, zrozumiała przekaz. Przestała
kiedykolwiek, nie tylko w rozmowie ze mną, ale i w mojej
obecności poruszać ten temat. I nagle zaczęło mi tego
brakować. Ale oczywiście nie potrafiłem się przed nią do
tego przyznać. Co mówię! Nie chciałem! To byłoby naruszenie
mojej dumy męskiej, skaza na honorze. Nadal niezależnie od
tego, co wydarzyło się dzisiaj nie chcę rozmawiać z
Angeliką, która uznałaby że po prostu staram się być dla
niej miły teraz, gdy w żyje w stresie oczekując na zabieg
pobrania komórek, a potem.. wiadomo.. na dziecko, na wyniki
zabiegu… Pogładzi mnie po dłoni, puści do mnie oko i na tym
zakończy rozmowę. Nie weźmie sobie do serca moih zwierzeń. –
Frank zdawał się na nowo pogrążać w zamyśleniu, a tego Anna
pragnęła za wszelką cenę uniknąć. Spojrzała na jego
rozmarzone oczy, mydlany wzrok, który zmienił się zapewne pod
myśli o Angelice. Och, jak trudno było jej zrozumieć
mężczyzn! Jak mogli kochać tak czule i głęboko swoje żony
jednocześnie lekceważąć ich uczucia i myśli. Kochać je,
przysięgać im miłość, szaleć z zazdrości, tracić głowę
z tęsknoty za nimi, jednocześnie zdradzając je i zaniedbując,
tracąc z nimi kontakt i umiejętność komunikacji.
– Frank, to wspaniałe, co mówisz. Ogromnie się cieszę a
jednak mylisz się uważając że Angelika cię nie zrozumie i
zlekceważy. Zresztą, może jest w tym odrobina racji.
Przeczekaj pierwsze dni kuracji hormonalnej, aż Angelika
przyzwyczai się do niej. Spróbuj jednak porozmawiać z nią o
tym co dziś się wydarzyło. I nie mów jej o naszej rozmowie.
Jestem pewna, że doceni, że jej właśnie chciałeś powierzyć
swoje doświadczenie. Doceni to, wierz mi. Być może masz
rację. Wiesz, najdziwniejsze jest to, że poszedłem za starcem
w odruchu dobrej woli i pragnienia zrozumienia czym jest ta
fascynacja religią i duchowością, w momencie gdy zrozumiałem,
że starzec jest mnichem, gdy domyśliłem się, że prowadzi
mnie do jednej z tych niewidocznych dla laików świątyń.
Wyobrażałem sobie minę mojej żony w momencie gdy opowiem jej
o świątyni i o starcu, o kontemplacji. Ale myślę, że nie
jestem w stanie przekazać jej tego co czuję. Wiem, że brzmi to
może dziwnie, Anno, ale chcę żebyś mnie zrozumiała. Angelika
jest wspaniałą kobietą, ale uzna że robię to dla niej albo
.. że oszalałem.
– A nie robisz tego dla niej? – wpadła mu w słowo Anna
– Może i tak. Tak, ale przede wszystkim chcę ją zrozumieć.
Nie interesuje mnie religia, nie ciekawią doświadczenia
duchowe, nie wierzę w to, ale chcę zrozumieć dlaczego ją to
tak pociąga.
– Muszę powiedzieć, że odrobinę sobie przeczysz, ale to…
– Anna zrezygnowała z dalszego ciągu myśli widząc niepewną
minę Franka, która sugerowała bliski wybuch niezadowolenia –
wybacz bezpośredniość, myślę Franku, że jest w tobie jednak
jakaś głębsza potrzeba, powiedzmy duchowa, której istnieniu
nie chcesz przyznać racji bytu. Frank, po co zasłaniasz się
miłością do żony, to żaden wstyd – odrobina kontemplacji! –
Anna wybuchnęła ciepłym spontanicznym śmiechem, który
sprawił, że Frank zamilkł i zamknął się w sobie. Anna po
chwili już żałowała swojego zachowania. – Zły ruch, zły
ruch! Och jakim jestem wielkim słoniem w sklepie porcelany! –
wyrzucała sobie w duchu.
– Frank – podeszła i położyła mu dłoń na ramieniu –
chcesz jeszcze herbaty?
– Nie. Muszę już iść. Anna będzie się niepokoić.
– Usiądź. Przepraszam cię. Nie chciałam cię urazić ani
zdenerwować. Usiądź proszę i wypij herbatę. – prośby Anny
przerwał dźwięk telefonu. Anna oglądając się jeszcze na
Franka, wskazując na migi aby usiadł i pił herbatę,
podniosła słuchawkę.
– Och, Wa alaikum salaam, Rabio. Wszystko w porządku?
Jesteście wszyscy online? Nie siedziałam przy komputerze. Tak
tak, już za chwilę. Nie nie, oczywiście mogę. – mówiła
przedłużając pauzy pomiędzy zdaniami jakby nie była pewna co
powinna odpowiedzieć. Było jej niezręcznie wyznać, że Frank
złożył jej niezapowiedzianą wizytę, że jest zajęta, a
przecież wizyta była zupełnie niewinna. Rozmawiając jeszcze
chwilę przez telefon spoglądała na Franka. Cały czas stał,
mimo próśb Anny, na stojąco pociągał herbatę z filiżanki,
drobnymi łykami. W momencie zaś, gdy skończyła rozmowę
uśmiechnął się zupełnie naturalnie bez złośliwości,
twierdząc że musi iść a i ona przecież będzie zajęta.
Dotknął na pożegnanie jej dłoni. Zrobiło jej się przykro z
powodu tak nietaktownie zakończonej rozmowy. Szybko jednak
podeszła do komputera i przesunęła palcami dłoni po małym
kwadraciku ,który w jej laptopie służył za myszkę. Wygaszacz
przestał zasłaniać ekran i pojawiło się mnóstwo
nieuporządkowanych ikon po lewej stronie pulpitu. Anna
dostrzegła u dołu ekranu migający centymetr paska MSN i
kliknęła, aby przywołać okno.
– Otwórz kamerę. Nie widzę cię. – krzyczała Rabia po
drugiej stronie ekranu drukowanymi literami. Kamera była
podłączona i otwarta. Anna zdecydowała się jednak na szybki
reset i ponowne wysłanie zezwolenia na odbiór obrazu. Pomogło.
Widziały sie już obie, obraz chwytany przez kamerę po stronie
Houstonowskiej wypełniały jednak przede wszystkim roześmiane
twarze Sumei i jej młodszego brata. Ciemne oczy Rabii
pokazywały się i znikały gdzieś w tle gdy usiłowała
doprowadzić do porządku dzieciaki, które kłóciły się o
miejsce nie tylko na siedzeniu przed komputerem, ale i przy
klawiaturze. Okienko messengera wypełniały szeregi
niezrozumiałych znaków spośród których wyłowić należało
te, które miały jakiś sens. Anna odsyłała słowa pełne
pozdrowień, podziękowań i zapytań. Po chwili dopiero gdy
dzieciaki nacieszyły się zabawą kamerą, gdy namachały się
wystarczająco długo cioci Ani i uciekły sprzed ekranu,
komunikacja z Rabią nabrała konkretniejszych kształtów.
– Słyszałam o tej parze z Alabamy. To szalenie miło, że
Farid zdecydował się im pomóc nieprawda? Naprawdę życzę im
jak najlepiej, nie wyobrażam sobie jak można żyć w
małżeństwie bezdzietnym. To musi być przygnębiające.
– Cóż, są również inne sposoby uzyskania potomstwa w
małżeństwie takie jak adopcja na przykład – Anna wbrew samej
sobie poczuła że jej wypowiedź przybiera ton ironiczny – czy
nie słyszałaś o tym wielokrotnie od Farida tak jak ja? –
pytanie było właściwie retoryczne, choć w pewnym momencie
Anna poczuła, że mogłoby ono tę retoryczność utracić,
gdyby okazało się że Rabia rzeczywiście nigdy nie miała
okazji usłyszeć Faridowych teorii na temat adopcji i unikania
koncepcji własnych dzieci, w świecie, gdzie istniało tak wiele
sierot, głodujących i bezdomnych dzieci. Tok jej domniemań
przerwała jednak krótka wiadomość niosąca odpowiedź Rabii –
Tak, tak, słyszałam to wielokrotnie. Życie jednak toczy się
własnym biegiem, niezależnie od teorii i pragnień – te kilka
słów kończył szeroki uśmiech internetowej buźki. – Mamy
troje dzieci, wiem że on je kocha. Teorie więc nie mają tu
już miejsca.
– Cóż, moja sytuacja jest Rabio jest inna, jak wiesz.
– Wiem – lakoniczna odpowiedź po której nastąpiła
dłuższa chwila ciszy. Anna nie była pewna jak zareagować.
Miała ochotę zmienić temat, który niefortunnie poruszył
sprawy które od dłuższego już czasu naznaczone były
nieporozumieniami i urazami. Anna obok małych wspomnień jakie
zachowała z chwil ich pomieszkiwania razem jak wielka rodzina w
jednym obszernym domu w Ameryce, posiadał również to, które
do dziś bolały i nie chciały się zabliźnić. Współżycie
dwu kobiet w jednym domu nie było łatwe. Anna starała się
bezkutecznie ukryć swoją zazdość, której źródłem nie
była Rabia ale jej dzieci. Dzieci. Te, których ona zdecydowała
się nie mieć. Kilka pierwszych dyskusji z Faridem skończyło
się fiaskiem jej pragnień, a tok wywodów Farida był zbyt
przekonujący aby Anna im nie uległa. Życie bez dzieci było
prostsze, wygodniejsze. Ostatecznie jednak pożegnała się z
nadziejami w momencie gdy dowiedziała się jak bardzo
niedomagał jej system hormonalny, jak wiele zabiegów i badań
czekałoby ją gdyby zdecydowała się na ciążę. Nie
porzuciła jednak myśli o dziecku, odsunęła je tylko. Na
jakiś czas.
– Jesteś tam, Anno? – migające okienko messengera nie
przywołało uwagi Anny, dopiero dzwonek i uparte Hello! którego
użyła Rabia sprawiły że Anna znów położyła palce na
klawiaturze laptopa.
– Tak, jestem.
– Anno, kamera nam się chyba znów zawiesiła ale to
nieważne. Anno, nie miej do mnie żalu, sprawa ta o której być
może w ogóle nie powinnyśmy rozmawiać to probem między tobą
a Faridem a jednak jeśli mogę coś powiedzieć, Anno… czasem
wystarczy po prostu przestać ingerować w swoje ciało i
pozwolić mu działać. Nie wiesz co zdecyduje wówczas Allah.
Ostatecznie człowiek nie jest w mocy kontrolować pewnych rzeczy
– tu znowu pojawił się uśmiech.
-Sugerujesz abym oszukała Farida i przestała brać pigułki?
– Nic nie sugeruję. Decyzja należy do ciebie. Rabia
asekuracyjnie wycofała się jakby czując że powiedziała o
wiele za dużo, a może to co powiedziała miało konsekwencje
nieco inne od zamierzonych. – Anno, muszę biec. Dzieci strasznie
rozrabiają w drugim pokoju. Boję się o mieszkanie kuzynów.
Zresztą zbliża się maghrib. Salam alaikum. Pozdrawiam.
11.
Ostatnie dwa tygodnie były dla Angeliki szczególnie trudne.
Przyjmowane codziennie zastrzyki hormonalne sprawiły, że czuła
się obolala i podrażniona. Wiedziała jednak że zrezygnowanie
z całej procedury lub lekceważenie jej sprawi, że szanse na
zapłodnienie drastycznie się zmniejszą. W istocie chodziło o
szczególnego rodzaju sztuczną nadprodukcję komórek jajowych,
które potem jedna po drugiej miały być pobierane za pomocą
specjalnej igły z organizmu kobiety. Angelika wzdrygnęła się
z odrazą na myśl o tym co jeszcze ją czekało. Tymczasem przy
drugim zastrzyku próbowała przekonać Franka aby wykonywał je
własnoręcznie. Oszczędziłoby jej to długich minut stania w
kolejce w oczekiwaniu na codzienny zastrzyk. Frank jednak
wycofał się w panice, nie wierząc w posiadanie najmniejszych
choćby umiejętności pielęgiarskich. Wówczas zaś, w drugim
dniu przyjmowania zastrzyków pomoc zaoferowała Anna, której
Farid przekazał informację o konieczności codziennych
zastrzyków hormonalnych. Anna była niemal pewna, że Frank
odmówił Angelice. Była tak pewna, że podnosząc słuchawkę i
wykręcając numer do Angeliki z ledwością powstrzymała
gwałtowną ochotę przejścia do rzeczy i zaproponowania pomocy
pomijając szereg grzecznościowych pytań o samopoczucie
Angeliki i Franka oraz o przebieg kuracji hormonalnej. Anna
wyczuła najpierw zdziwnienie, a po chwili wahanie w głosie
Angeliki.
– Pomyśl o ileż łatwiejsze będzie to dla ciebie i mniej
stresujące – przekonywała Angelika – Zawsze wstaję przed
siódmą, piszę i wykonuję moją codzienną bieg po mieście w
poszukiwaniu obrazów i natchnienia. Frank powiedział mi gdzie
mieści się wasze nowe lokum, to niedaleko, na Manhattanie.
Mylił się wmawiając mi wcześniej że jest to na Brooklynie. W
każdym razie, Angeliko, dobrze się zastanów, nie ponowię już
tej propozycji – groziła przybierając poważno-żartobliwy ton
głosu. Zapadła krótka chwila ciszy, w której Angelika
zdołała wtrącić tylko lakoniczne wciąż pełne wahania – Oh,
to nie to, Anno…
– Aha! wiem! Chodzi o to, że nie ufasz mi że potrafię
robić bezbolesne zastrzyki – ton Anny był teraz
kpiarsko-życzliwy – kochanie, moja matka jest pielęgniarką. Od
dziecka przyglądałam się jak robi zastrzyki domowym pacjentom.
Nie wspominając już o moim mężu, który życzył sobie abym
to ja właśnie robiła bolesne zastrzyki jakie zaaplikowano mu
po ugryzieniu przez psa. Nauczyłam się i powiem ci – jestem w
tym naprawdę dobra.
– Okay, poddaję się – Anna zaśmiewała się do woli po
drugiej stronie słuchawki. Choć opowieść o wypadku Farida nie
była w istocie zabawna, Anna nadała jej specjalnie dla ucha
rozmówczyni sens komiczno-żartobliwy. Farid jednak nie
zdzierżył i opuścił pokój zniesmaczony
– No masz, mój mąż się obraził – Anna westchnęła i
zaczęła żalić się Angelice -obraził się. A jutro już
wyjeżdża. Na dwa tygodnie. Tak długo.
– Nie chciałaś jechać z nim?
– Nie, to nie jest dobry pomysł. Będzie tam Rabia i dzieci.
Nie jestem jeszcze gotowa. Ostatnie spotkanie nie przebiegło
najspokojniej.
– Rozumiem. – Angelika żałowała zadanych pytań i
zastanawiała się nad zmianą kierunku rozmowy – A więc
będziesz sama. Wiesz, to rzeczywiście dobry pomysł –
zastrzyki. Dziękuję ci serdecznie za pomoc i życzliwość. A
przy okazji mogłybyśmy umówić się na poranne rozmowy i
spacery.
-Świetny pomysł – Anna przystała bez chwili wahania choć
każdy poranek po spacerze przeznaczała na pisanie. Wiedziała
jednak, że czas spędzony z Angeliką nie będzie zmarnowany.
Intuicja podpowiadała, aby iść za jej wezwaniem.
Był to już kolejny tydzień hormonalnej kuracji Angeliki
oraz wizyt Anny w wynajętym mieszkaniu pary z Alabamy. Czwartek.
Tego dnia Anna zaspała. Nie obudziła się na dźwięk budzika.
Wstała pół godziny później, zaspana. Położyła się spać
zdecydowanie wcześnie, wraz z wybiciem dziesiątej, a jednak
budziła się dwukrotnie w nocy pod wpływem gnębiącego ją od
początku podróży amerykańskiej snu od dziecku. Kontakt
codzienny z Angeliką i rozmowy z nią jeszcze silniej działały
na wyobraźnię Anny i pobudzały do przemyśleń, które już
dawno porzuciła. Szczególnie ważna była rozmowa, którą
przeprowadziły poprzedniego poranka, ważna była dla nich obu.
Poranek był wyjątkowo pochmurny. Niebo do tego stopnia nie
przepuszczało słońca, że Angelika i Anna zastanawiały się
czy spacer był właściwą decyzją. Anna w związku z całą
nieszczęsną historią zaspania i przygnębienia pod wpływem
męczących ją snów minionej nocy zaproponowała nieśmiało
śniadanie. Myślala o wyjściu na miasto w chwilę po kolejnym
zastrzyku, który Anna zrobiła pewną ręką fachowca. Angelika
oświadczyła jednak, że znacznie przyjemniej byłoby zjeść
obfite śniadanie w ich mieszkaniu. Frank już ubrany, po
konsumpcji porannej kawy szykował się do wyjścia w korytarzu.
Anna przyjęła więc propozycję. Weszła do kuchni i usiadła
przy stole zaproszona gestem Angeliki. Po chwili postawiła ona
na stole małą tackę pełną zawijanych rogalików z kruchego
ciasta z nadzieniem z truskawek.
– hmm, wyglądają smakowicie. Masz tu w okolicy doskonałą
piekarnię czyż nie?
– O nie! Sama je wczoraj piekłam. Nie lubię tego mieszkania,
nie czuję się tu jak w domu ale kuchnia jest miłym miejscem i
zaprasza do pichcenia przysmaków. Anna uniosła brwi w geście
podziwu i uśmiechu – Och, bez przesady! Ale czemu nie miałabym
wykorzystać tych nowoczesnych urządzeń kuchennych jakich nie
mam w Atmore. Spójrz na ten piecyk. Ma tyle opcji że można
się pogubić. Musiałam przestudiować instrukcję , którą
właściciel przezornie zostawił szufladzie. Zapewne poprzedni
mieszkańcy mieli podobne problemy jak ja. To mi poprawiło
humor. – Angelika wybuchnęła swobdnym śmiechem. Zorientowała
się jednak, że Anna jej nie słyszała. Nie odpowiedziała
uśmiechem na jej uśmiech. Zamyliła się. Była dziwnie
nieobecna już od momentu gdy weszła do mieszkania.
– Wszystko w porządku Anno? – Angelika dotknęła delikatnie
ręki siedzącej przy stole kuchennym. – Anno, czy coś nie tak?
– Ależ nie. Och, przepraszam cię Co mówiłaś? Okropnym
jestem gościem. Taki brak taktu!
– Rzeczywiście moja droga, to niewybaczalny brak taktu,
powinnaś mi jakoś to wynagrodzić i… spróbować choć
jednego rogalika! Na miłość boską Anno! Myślałam że
łączy nas dużo więcej, ot, choćby łakomstwo – ostatnie
słowa Angelika mówiła ledwie powstrzymując gwałtowny atak
śmiechu. Stała wciąż przy stole z dłonią na biodrze i pół
zgięta poddawała się drganiom mięśni.
– Już próbuję. Już… Hmmm.. wyśmienite ! – Anna
sięgała dłonią po trzeci z kolei rogalik który tym razem
zamierzała zamoczyć dla odmiany w filiżance z kawą, gdy
usłyszała pytanie Angeliki.
– Co ci jest Anno? Wiem, że coś cię gnębi. Nie zaprzeczaj,
widzę przecież. Jesteś osobą, która absolutnie nie potrafi
ukrywać swoich uczuć ani udawać. Kiepska z ciebie kłamczucha
moja droga.
- Masz rację. Nie potrafię udawać, ale nie mam ochoty
mówić o tym… tkwi to we mnie głęboko. Nie wiem
nawet od czego zacząć. Angela! to jest jakaś bzdura,
abstrakt, nieporozumienie. Jak po kilku latach
współżycia, po kilku szczęśliwych latach
współżycia, po wielu rozmowach, kłótniach i paktach
pokojowych mogę teraz zarzucać Faridowi, że mnie
unieszczęśliwia nie godząc się na dziecko! - Być może potrzebowałaś czasu, aby to zrozumieć. Być
może dopiero teraz dojrzałaś do podjęcia niezależnej
od męża decyzji od własnym zyciu. O własnym
szczęściu? ? Angelika mrugnęła porozumiewawczo w
stronę Anny chcąc zapewne rozładować napiętą
sytuację i uspokoić gniew Anny. Jej jednak wydało się
to niesmaczne i nieodpowiednie. ? Czemu opowiadam o tym
kobiecie, której zupełnie nie znam, obcej ?
przyłapała szybką i niechętną myśl, zaraz jednak
zmusiła się do uśmiechu i spróbowała zbagatelizować
całe zajście. - Anno, przepraszam jeśli cię uraziłam. Rozumiem twoje
rozterki. Wierz mi. Poza tym, podziwiam cię za
wytrwałość i cierpliwość. Samą siebie również
podziwiam za cierpliwość w sytuacji gdy mój mąż
coraz bardziej ode mnie się oddala i dryfuje sobie
spokojnie w kierunku kochanki. ? ostatnie słowa
sprawiły, że Anna gwałtownie podniosła spuszczoną
nad stołem głowę i spojrzała towarzyszce prosto w
oczy - A więc ty wiesz..
- Oczywiście, wiem. A jednak wierzyłam, że jest to
sytuacja tymczasowa. Frank mnie potrzebuje, wiem, że nie
odejdzie. Wiem. ? jej ton głosu był twardy,
nieprzyjemny niemal. - Na pewno trudno ci zrozumieć jak mogę pogodzić się z
JEJ obecnością. Nikt nie jest w stanie tego zrozumieć.
Tylko ja wiem jak to jest być drugą żoną, ale nawet
ja nie wiem w pełni dlaczego zdecydowałam się na taki
związek. Ale dlaczego, powiedz mi, dlaczego on nie chce
mojego dziecka, jeśli jak twierdzi, kocha mnie? Ja
pragnę jego dziecka z miłości dla niego. - Tak jest wygodniej. Tym łatwiej można ukrywać
sytuację podwójnego związku. - Och, nie bądź cyniczna, nie uwierzę w taką motywację
z jego strony. - Czemu nie? To czysty realizm, to pragmatyzm. Nie
twierdzę, że Farid nie pokocha twojego dziecka, gdy
pojawi się na świecie. Nie twierdzę nawet, że nie
pragnie z tobą potomstwa, każdy zdrowomyślący
mężczyzna pragnie potomka, wielu potomków, to
naturalna skłonność, najbardziej prymitywna, twierdzę
natomiast, że tak bardzo obawia się tej ewentualności,
że zastosuje wszelkie środki perswazji aby jej
uniknąć. Ty im właśnie uległaś. Ulegałaś bardzo
długo. Być może nawet wbrew jego najśmielszym
oczekiwaniom. - To prawda, jestem naiwną idiotką. Zakochaną idiotką.
Co więc proponujesz? - Zastanów się czego naprawdę chcesz.
- Chcę dziecka. Chcę aby on również chciał tego
dziecka. - Nie. Zastanów się czego naprawdę chcesz niezależnie
od tego czego on chce i jaką on podjął decyzję.
Zgoda? ? gdy Anna skinęła głową Angelika mówiła
dalej ? Jutro jest ostatni dzień zastrzyków.
Porozmawiajmy jutro rano. Potem podejmiesz ostateczną
decyzję i mam nadzieję, że będziesz się jej
trzymać. Będziesz spokojniejsza i silniejsza. Liczę na
wsparcie emocjonalne, i liczę na twoją modlitwę.
Zbliża się mój zabieg. Już mam gęsią skórkę i
drżę jak zając podczas polowania ? Anna roześmiała
się głośno po raz kolejny zaskakując Annę swoim
zachowaniem.
Anna nigdy nie widziała Angeliki bardziej spokojnej. Po
zabiegu poruszała się w tempie trzykrotnie wolniejszym,
uśmiechała się trzykrotnie częściej i z częstotliwością
co kilkanaście minut wypowiadała imię oczekiwanego dziecka.
Imię podwójne, Alex Chris, które miało ulec rozdzieleniu w
momencie gdy pojawią się bliźniaki. Komórki miały płeć
odmienną, męską i żeńską, mogło się jednak zdarzyć, że
jedna z nich nie przeżyje, dziewczynka miałaby więc na imię
Alexandra Christine, a chłopiec Alexandre Christophe. W ten
sposób ? tłumaczyła Angelika ? zachowywano pamięć o
bliźniaku nawet jeśli urodzić miało się tylko jedno.
Urodziło się tylko jedno. Angelika była załamana. Była
również rozczarowana płcią dziecka. Urodziła się
dziewczynka i Angelika spoglądała na nią z rozczarowaniem
powtarzając wciąż nieodmienne motto ? Oh, żebyś wiedziała
jak ciężko jest być kobieta, no ale cóż.. Frank milczał.
Był szczęśliwy. To on właśnie postanowił zadzwonić do Anny
i zgodnie z obietnicą daną przez Angelikę przekazać nowinę o
nowonarodzonej. Angelika jednak po chwili ich rozmowy zabrała
Frankowi słuchawkę i wdała się w konwersację z Anną.
- Kochanie, czy wiesz jaka jestem szczęśliwa? ?
wybuchnęła entuzjazmem który Anny zupełnie nie
zaskoczył, skwitowała to jednak z ironią - Rzeczywiście? Myślałam że jesteś rozczarowana
płcią dziecka? - To nie tak. Ja jej po prostu odrobinę współczuję losu
kobiety. Zaczynam sobie wyobrażać własny okres
dorastania, stawania się kobietą, no i później?
mężczyźni. Wiesz o czym myślę, prawda? ? Angelika
zaśmiała się nerwowo. ? Ale to nic, ja ją nauczę
tego czego sama nie wiedziałam, postaram się aby
ominęła rafy na które ja wpadłam pełną parą - Czysta poezja, Angela? Zaczynasz mówić wierszem. Mam
nadzieję że to macierzyństwo daje daje świetne
talenty. W tym wypadku powinnam sama.. - Tak, tak ? wpadła jej w słowo ona ? powinnaś
powinnaś. Idź do lekarza, poradź się jak załatwić
to najlepiej i najszybciej. Bo wysychasz. Emocjonalnie,
nie tylko fizycznie. - Dobrze już dobrze, nie wiem. Nie jestem pewna i nie
zdecydowałam Angeliko. Ale dam ci znać jak podejmę
decyzję. Słyszę jakieś terrozyzujące cię płacze.
Odezwała się mała Christine? - Christina Alexandra. Tak, muszę lecieć. Pa, trzymaj
się ciepło. I nie zapominaj o nas.
12
Anna z Faridem zostali w Nowym Jorku jeszcze dwa tygodnie, aż
do zakończenia cyklu jego konferencji medycznych. Anna udała
się prosto do domu rodziców na przedmieściach Londynu. Decyzja
była nagła, podjęta pod wpływem dyskusji z Faridem, która
choć łagodna w przebiegu w istocie bardzo Annę zraniła.
Tematem był po raz kolejny problem potomstwa. Farid nie
zareagował z irytacją jak to wielokrotnie wcześniej bywało.
Spojrzał na żonę przenikliwie domyślając się szybko skąd
to uporczywe powracanie tematu, który on już dawno uznał za
zamknięty. Na kilka lat.
- Widzę że sukces macierzyński Angeliki wzbudził w
tobie tę dawną Annę, która uważa że spełnić się
może jedynie jako matka ? rzucił lekko, bez gniewu ?
Kochanie. Zapewniam cię, przyjdzie i na nas czas, ale..
nie jestem jeszcze gotowy. Nie chcę być jeszcze ojcem - Przecież już jesteś ojcem! Od dawna!
- Dobrze, dobrze, nie o tym mówię, poza tym dzieci
pojawiły się tak szybko że nie bylo czasu na
planowanie rodziny z Rabią. - Ach tak. Rozumiem. Nie mówmy już o tym. ? Anna
ucięła krótko rozmowę
Odwróciła głowę do okna poza którym zaczęła z wielką
uwagą obserwować ruch chmur i słonecznych promieni. Czuła
jednak, że ma ochotę rozpłakać się. Jak dziecko. Na cały
głos. Wykrzyczeć w złości to czego nie mogła powiedzieć
nawet szeptem. Będzie miała dziecko. Będzie. Wiedziała, że
chce dziecka, niezależnie od tego jakie miały być konsekwencje
tej decyzji. Było jej wszystko jedno. Chciała być matką.
Postanowiła sama się tym zająć. Postanowiła, że po prostu
pozwoli aby wszystko rozwiązało się samoistnie. Aby.. po
prostu zacznie brać hormony, które miały wywołać owulację
której zwykle nie miewała. Farid trwać miał w przekonaniu, ze
hormony które bierze mają właściwości antykoncepcyjne. Za
wszelką cenę nie mógł ich zobaczyć. Żadnego śladu. Ani
słowa o nich. Zachować spokój i pozory.
Samolot lądujący w Londynie miał niewielkie opóźnienie.
Anna i Farid nie mogli się już doczekać opuszczenia pokładu.
Tłum na lotnisku rozdzielił ich na chwilę, każde na własną
rękę szukało potem walizek aż do momentu gdy spotkali się
przy wyjściu i zatrzymali jedną taksówkę. Farid
przyciągnął do siebie i pocałował. Urazy nawet te
najgłębsze szły zawsze w chwilową lub dłuższą niepamięc
wobec namiętności i czułości którego u siebie wzajemnie
szukali. Pozostałe godziny tej mglistej niedzieli spędzili w
łóżku, kochając się, oglądając filmy, jedząc zamówioną
chińszczyznę i nadrabiając zaległości w zarzuconej na kilka
tygodni podróży korespondencji emailowej.
Anna cały rok przygotowywała się do otwarcia nowej galerii
i kawiarni. Hormony stały się nawykiem. Wizyty u zaufanego
ginekologa, przyjaciela Farida i Anny, który zgodził się
pomóc jej i zachować dyskrecję, były rzadkością. Anna
pozostawiała jedynie niezmienną wiadomość na sekretarce
lekarza ? Wszystko w porządku, brak efektów kuracji. Przez rok
więc nic się nie wydarzyło ? myślała. ? czy nie
należałoby dać złożyc broń? Zapomnieć o macierzyństwie…
? Anna chciała odstawić pigułki, gdy zauważyła, że jej
niezmienny od dawna okres, pojawiający się z podziwu godną
regularnością, spóźniał się. Była wówczas z wizytą u
rodziców na prowincji. Wkrótce zaczęły się naturalne
syndromy ciąży złe samopoczucie, zawroty głowy i wymioty.
Test potwierdził domysły. Zadzwoniła do lekarza, spokojnie
podała informacje o swoim stanie, po chwili podniosła znów
słuchawkę zamierzając dzwonić do Farida. Nie było go w domu
ani w biurze. Odczuła ulgę. Wysłała mu krótki e-mail ?
Wszystko wskazuje na to, że zaszłam w ciążę. Znam twoje
zdanie na ten temat, ale wydawało mi się że jestem ci winna
tę informację. Do zobaczenia za miesiąc w Londynie.
Farid zadzwonił następnego dnia.
- Witaj Anno ? zawiesił głos ? jak się czujesz?
- Wszystko w porządku. Zanim jednak powiesz cokolwiek
więcej, chcę abyś wiedział, że ja chciałam tego
dziecka… - Wiem, że chciałaś, ale co właściwie starasz się mi
powiedzieć. - Wiedziałam, że mogę zajść w ciążę.
- Ah tak.. Czy chcesz powiedzieć że nie stosowałaś
antykoncepcji? - Farid, dobrze wiemy oboje co chcę powiedzieć. Mnie
interesuje twoja postawa w tej chwili. Co czujesz? Wiem,
że jesteś zaskoczony, ale… ale, czy nie cieszysz
się? Kochanie.. - Wiesz, szczerze mówiąc w tej chwili nie potrafię
myśleć o czymkolwiek innym jak o tym że mnie
okłamałaś. Zresztą, nie wiem, co czuję. To co nosisz
jest jeszcze komórką zapewne, kiedy robiłaś test? ?
zawiesił na chwilę głos gdy Anna nie odezwała się
ciągnął ciszej ? zaproponowałbym ci jej usunięcie
gdybym nie wiedział z góry że i tak tego nie uczynisz. - O czym ty mówisz Farid?
- Wiesz o czym mówię. Zastanów się i zadzwoń do mnie
później. Dobranoc ? zakończył gwałtownie rozmowę.
Anna usiadła powoli w fotelu i zaczęła histerycznie
płakać. Po chwili uspokoiła się. Wzięła swój zeszyt,
który służył jej za rodzaj dziennika i pisała przez
godzinę. Potem ruszyła do łazienki. Umyła się i przeszła do
pokoju na modlitwę. Uspokoiła się. Wiedziała już jak
postąpi.
Minął miesiąc. Anna nie pojawiła się w Londynie.
Wysłała tylko krótki email ? ?Doszło do poronienia.
Chciałabym abyśmy się rozstali. Przyjadę któregoś dnia po
swoje rzeczy. Salam alaikum. Uważaj na siebie. Anna"
Mieszkała przez kilka miesięcy u rodziców w małym
mieszkaniu pod Londynem. Nie pojawiała się w firmie.
Wyznaczyła zaufaną przyjaciółkę aby śledziła sprawy
galerii i kawiarni. w końcu wynajęła dwupokojowe mieszkanie w
Londynie. Mieszkała sama. Nie odwiedzała nikogo i nikomu nie
pozwoliła się odwiedzać. Farid kilkakrotnie próbował się z
nią kontaktować ale nie odbierała jego telefonów. Nie
odbierała niczyich telefonów. Czasami oddzwaniała do wybranych
osób. Farid nie znał jej nowego londyńskiego adresu. Kontakty
się urwały. W jednym z emaili zaproponował zachowanie więzów
małżeństwa. Dla jej dobra. Rozwód nie był dobrze widziany w
środowisku muzułmańskim. Anna nie odpowiedziała. Uznał jej
milczenie za zgodę. Przesyłał co miesiąc na jej konto
pieniądze. Wysyłał co jakiś czas emaile o podobnej treści ?
Tęsknię za tobą, Anno. Twój mąż." Nigdy nie
odpowiedziała. Jedną z osób z którymi zachowała nieprzerwany
kontakt była Angelika. Dzwoniły do siebie regularnie. Angelika
zapowiedziała pewnego dnia wizytę jednej z jej przyjaciółek z
Ameryb ki, która przyjeżdżała do Anglii aby odwiedzić
rodzinę. ? Pomyśl, rogaliki i moje domowe konfitury,
przekonywała żartobliwie Angela. ? Anna nie potrafiła
odmówić. Głos się jej jednak załamał i Angelika tknięta
przeczuciem zapytała
- Anno, powiedz mi prawdę. O co chodzi? Czy ty wciąż…
czy wciąz nosisz to dziecko? ? wypaliła nagle - Tak ? Anna rozpłakała się i tamta słyszała w
słuchawce już tylko jej szloch i pociąganie nosem. - Posłuchaj. Kochanie, uspokój się. Jesteś dzielna. No,
oczywiście sama się na to zdecydowałaś. Słuchaj,
prześlę przez Cathy trochę ciuszków, wiem że ci ich
nie będzie brakowało, ale chcę byś je miała.
Podarunek ode mnie. Tak bardzo chciałabym przyjechać
aby ci pomóc… Kiedy masz rozwiąznie? - Za dwa miesiące.
- Możesz liczyć na czyjąś pomoc? Matka?
- Tak, rodzice moi wiedzą wszystko.
- Farid nie wie… ? Angelika zawiesiła głos w tonacji
bardziej konstatującej niż pytającej. - Oczywiście ze nie wie. Chciał abym je usunęła Angela!
Wyobrażasz sobie? - Nie unoś się kochanie, nie warto. Muszę kończyć.
Christine się obudziła. Całusy. Trzymaj się ciepło.
Anna odłożyła słuchawkę i wróciła do małego pokoju,
obok sypialni. Wciągnęła znów gumowe rękawiczki i wróciła
do malowania. Trzy ściany były już błękitne. Jedna w
połowie złota. To będzie chłopiec ? myślała z uśmiechem
na ustach ? to będzie mój mały książę. inteligentny i
delikatny. Będzie Polakiem.
13
Dear doctor Farid,
Nie chciałbym marnotrawić pańskiego cennego czasu, ale
myślę, że chciałby pan wiedzieć, że Anna urodziła jakiś
czas temu ładnego, zdrowego syna. Nie znam szczegółów. Nawet
tego dowiedziałem się przypadkiem podsłuchując własną
żonę, która utrzymuje wszystko w tajemnicy na prosbę Anny.
Cóż, pomyślałem ? solidarność męska.. ? Nie znam całej
sprawy, nie rozumiem pana postępowania doktorze, w sumie nie
moim zadaniem jest udzielanie panu rad. Ale wydaje mi się, że
ważne jest dobro tego dziecka. Ja jestem szczęśliwym ojcem i
panu życzę tego samego, choć wiem, że to uczucie już dawno
nie jest panu obce.
Pozdrawiam. Frank.
Farid wstał po przeczytaniu listu. Od ostatniego emaila Anny
upłynął rok. Wieści o niej przypływały za pośrednictwem
jej matki. Fitrowana prawda ? pomyślał oszołomiony. Nie czuł
ani zdziwienia ani gniewu. Od dłuższego już czasu jedynym
uczuciem jakie towarzyszyło myślom o Annie była była
przejmująca tęsknota. Nie miał jednak ochoty narzucać jej
się ze swoimi uczuciami, skoro już dawno wybrała myślenie.
Tak było jej być może łatwiej. Przez dłuższą chwilę
siedział bez ruchu. Jakby odrętwiały. W ciszy odzywał się
jedynie brzęk okiennego klimatyzatora. Lato było jak zwykle
upalne w Pakistanie. Od dłuższego już czasu spędzał
wszystkie wolne chwile w Karachi. Rabia rzadko odwiedzała go w
Londynie.
Nagle wstał i podszedł do okna. Odsłonił je i słońce
zalało natychmiast pokój. Sięgnął dłonią po kubek z dawno
wystygłą herbatą z mlekiem. Upił łyka i skrzywił się.
Podszedł znów do biurka i spojrzał na email. W końcu usiadł
z powrotem i otworzył nową wiadomość. Kilka długich minut
minęło zanim wystukał pierwsze słowa ? Najdroższa Anno…