Akt II
potępieni * zbawieni *
odnalezieni
p o t ę p i e ni
„A dreadful cave, an infernal extrance in the bottom and on one side of it a dismal gate which opens with a horrid creaking noise.” ” Choral: Unfortunate youth what wouldn’t thou have? Przerażająca pieczara, piekielne zejście na dno i po jednej jego stronie ciemna brama otwierająca się z okropnym zgrzytliwym hałasem. Chór: Nieszczęsny młodzieńcu, co robisz? Co tu zamierzasz czynić gdzie łzy i jęki powiększają naturalne w tym nieszczęsnym królestwie przerażenie i strach? Orfeo: Smutne cienie, tysiąc nieznośnych cierpień doznaję tak jak wy. Czuję w sobie ten ból torturujący moją duszę. Chór: ach, co oznacza to nieznane, smutne, słodkie uczucie, które zdaje się niemal uspokajać nasz zwykły gniew. Orfeo: Och, bylibyście mniej okrutni dla moich smutnych łez i rozpaczy, gdybyście choć na chwilę odczuli cierpienia tego, który waha się z miłości. [tł.J.C.] |
Orfeo błąkał się długo w poszukiwaniu ukochanej Eurydyki, nie mogąc usłyszeć jej głosu, jej wołania. Stał się w ciemnościach lochów piekła niczym ślepiec. Zaułki, zakamarki, ślepe uliczki, wąskie korytarze wiodły go na manowce. Ileż razy kluczył, wracał się, niepewny, który wybrać korytarz spośród wielu u ich splotu i w ich rozwidleniu. Odnajdywał ciemne i oświetlone pieczary, każda z nich nosiła swoistą sobie nazwę. Wiele z nich przygarnęło dziwacznych odrażających często skulonych w ich łonie cichych mieszkańców, którzy cieniami bywali tylko tak trudne do zidentyfikowania były zarysy ich ciał. Dziwaczne te postaci przycupnięte twarzami ku sobie szemrały coś do siebie bezgłośnie. Ich chropawe głosy wsiąkały bezszelestnie i niezauważalnie w mokrawe zapleśniałe ociekające wodą ściany jaskiń. Orfeo zdawał się nieustannie słyszeć ich poszeptywania. Tworzyły one w jego głowie szum nieustanny, dobywający się z każdej mijanej pieczary, którą niechcący odkrywszy, szybko opuszczał…Szszsz…. Poszum i szemrzący rytm skapującej ze ścian wody… – Jakże mam odnaleźć moją Eurydykę gdy Mam nadzieje, że poda mi dokładnie ślady, Dwunasta. Przed pól godziną opuścił swe Jest pociąg, są i dzieci i autobus, który |
z b a w i e n i
„Orfeo: How bright the Heavens! How clear the sun! But what can mean this extreme serenity of light? How sweet is this composure! What alluring concert doth the bird’s soft song, the riv’let’s buble, and the zephyr’s murmur, althogether form! Sure this is the abode of happy heroes! Here all but me content and ease enjoy! „ „Ye fortunate souls, oh quitly bear with my impatience Orfeusz: Jak świetlane jest Niebo! jak jasne słońce! Lecz co oznacza ten wyjątkowy spokój światła? Jak słodka jest ta kompozycja! Jaki wspaniały koncert ptaków łagodna pieśń,…… ……. i zefiru mruczenie, razem tworzą! Oczywiście jest to mieszkanie szczęśliwych bohaterów! Tutaj wszyscy prócz mnie szczęściem i spokojem się cieszą! Szczęśliwe dusze, och |
– Czy pamiętasz Paryż? Jest tam ulica, sławna szeroka aleja nazywana les Champs Elysées, Pola Elizejskie, przestrzeń dusz błogosławionych. Skąd ta nazwa? Przyznam, ze nie wiem Czasem bywa się ignorantka uśmiechnęła się Jean-Michel wiedziałby być może. On dużo wiedział, no i Francuz noblesse oblige, lub raczej nationalité oblige. Młoda kobieta siedziała w ciemnym pokoju, który rozświetlało jedynie skupione światło małej lampki. Zwrócona ku dużemu lustru w ozdobnej drewnianej ramie, prowadziła pogawędkę ze swoim odbiciem. Okrągła buzia o miłych delikatnych łagodnych konturach wsparta była na dłoni, okalały ja kosmyki prostych krótkich nijakiego blond koloru włosów. Fryzurka paziowata najwyrazniej skrywać miała okrągłość nadmierna rysów, odkrywała czoło i delikatnie zarysowane jasne brwi. Oczy spoglądały ironicznie, zielono-szaro, złośliwie i melancholijnie. Wróciła myślą do rozmowy południowej online w jednym z salonów gdzie można było prowadzić prywatne dialogi wirtualne. Jean-Michel Budapeszt Wyrwało ja z zamyślenia pykniecie kasety, wyskoczył przycisk, zmieniła stronę. Jest w Budapeszcie znany teatr tak mówił. Ona miała wielka ochotę pojawić się pewnego dnia na operze Glucka. Przejrzała internetowe wiadomości kulturalne W Pradze i owszem grają Orfeusza i Eurydykę, lecz nie w Budapeszcie! Szkoda. Lubiła Budapeszt. Przywołała z pamięci obraz odwiedzanego już kilkakrotnie miasta i wysoka sylwetkę Jean-Michela wśród raczej niskich Węgrów Trzask metaliczny zamykanych drzwi kamienicy. |
o d n a l e z i e n i
„Eurydice: Is it thou? Am i awake or deceived by a flattering dream? Orfeo: Beloved spouse, I am thy Orpheus who still enjoys this life, I e’en come down in the Elysian abodes in search of thee cre’tis long shalt thou enjoy the world again under our sphere and our Phaebus. Eurydice: Are thou indeed alive? And am I also living still? How can this be? To what amazing art, to what mysterious means, are we indebted for this blessing? Orfeo: Thou soon shall hear it all from me: but question now no more. Away along with me: and drive away from thy joul vain fear; thou no longer are a phantom , nor am I a shade. Eurydice: What do I hear! And is this really true? Ye proptious powers! What sweet sensations do I feel! Then folded in my idols arms , where Hymen bound me with Loves sweetest ties, I yet shall live again? Orfeo: Yes, my only hope, but let us haste our steps from these abodes. [W.Gluck, Orfeo ed Euridice] Eurydyka: Czy to ty? Czy ja widzę na jawie czy mami mnie kuszący sen? Orfeusz: Ukochana żono, to ja jestem, Orfeo, który wciąż cieszy się życiem , zszedłem nawet na Elizejskie pola szukając ciebie (…), abyś znów mogła cieszyć się światem pod naszym niebem i (…) Eurydyka: A więc ty rzeczywiście żyjesz? I ja także wciąż żyję? Jak to jest możliwe? Jakiej przedziwnej sztuce, jakim tajemniczym siłom zawdzięczamy to błogosławieństwo? Orfeusz: Wkrótce to już ode mnie usłyszysz: ale już dość pytań. Chodź ze mną i uciekajmy z dala od tego (…) bezsensownego strachu; już nie jesteś duchem, ani ja cieniem. Eurydyka: Co ja słyszę! Czy jest to prawda? Tak, (…) moce. Jakiego słodkiego uczucia doznaję. Więc zatopiona w mojego ukochanego ramionach, gdzie Hymen spętał mnie Amora najsłodszymi więzami. Będę znów żyć? Orfeusz: Tak, jedyna moja nadziejo, ale pozwól skierować nasze kroki z dala od tych miejsc [tł.J.C] |
Wolno toczyły się nurty Lety. Orfeo z ulga opuścił kręgi wirujące zbawionych. Rozwarły się dłonie, popchnięto go delikatnie w kierunku rzeki widocznej ze wzgórza. Spojrzał. Kobieca otulona w biel postać schylała się nad brzegiem. Rzuciła krótkie spojrzenie ku zbliżającemu się do niej mężczyźnie. Uśmiechnęła odruchowo i bojaźliwie. Jej oczy pytały kim jesteś Kim jesteś, bo nie możesz być moim Orfeo, którego utraciłam, utraciwszy życie. – Podaj mi dłoń Eurydyko! Dotknij
To ja – To ty, Jean-Michel? Dziesięć minut spóźnienia! – Oj, trudno było cię znaleźć. Zapomniałem – Aha, czyli dopiero moja wiadomość doprowadziła – Wpisałem dużymi literami – I stworzyłeś zupełnie inny salon! – Nie było tam ciebie – Normalne. – Ha! zauważyła mamy gościa. – Raczej intruza skwitował. Oboje zauważyli – Kim jesteś? zainteresowała się. Jean-Michel |