niebo
niebo dziś moje włosy
równiutkie linie
pracowicie wyczesane pasma chmur
leniwe i martwe
czasem postrzępione
niesforne końcówki szukają intymności
w kwiatach jabłoni
życia
w opiekuńczych grzebieniach jesionów
2.03.2007
ale czy
zapomniałam
dźwięki fortepianu jednak płyną
piano piano
szeptem
ciszej jeszcze
nie słyszę
powtórz
co mówiłeś
aa tak
racja
taka jestem taka jestem
bo ja właśnie jestem taka
piano
cicha
zamykam drzwi na palcach na dywanie
wsiąka woda
zapominam
zapomniałam
oczywiśćie
możesz otworzyć
wypłynie wszystko
"ale czy, ale czy.."
a dźwięki fortepianu płyną
30.05.2007
świątynia miłości
In the temple of love: shine like thunder
ciemność
podkurczone nogi
splecione ramiona
kolana pod brodą
nogi zapuściły korzenie w fotel
noże wbijają się w stopy
głębiej
od spodu
czarownica podoceaniczna skrzeczy z radości
śpiewa nareszcie
paradoks
syrenki Andersenowskiej
modliła się o księcia
serce
i stopy
In the temple of love: cry like rain
a każdy krok sprawiał jej ból
czym jednak ból
czym utrata pięknych kształtów ogona łusek i płetw
jeśli biec mogła do niego
i kochać
bez słów
In the temple of love: hear my calling
biegnij
czym prędzej
przecież
nie zawołasz
the temple of love is falling
Down the temple of love is falling
Downthe temple of love is falling
Downthe temple of love is falling
Downthe temple of love is falling
Downthe temple of love is falling
Downthe temple of love is falling
Down
2007
…………….
***
i
pozostaje tylko być
przy nim
i czekać
nie odchodzić
przecież w końcu coś powie
da znać
zaskamle chociaż
i mieć nadzieję warto
bo czemu
nadziei się pozbywać
w końcu to nie ten jedyny
nie pierwszy i nie ostatni
wiersz nieśmiało zaczynam
2007
***
wierzb niemrawe czułki
pochylają się gdy przechodzę
chcą dotknąć nie potrafią
zbyt nieśmiałe zbyt młode
chwieją sięz ruchem wody
niby
nieprzejrzyste ukwiały
zieleń to lecz nie zielen jeszcze
przy niej ciemność brunatnej kory
absurdem
liście wierzb tęsknią za ziemią
pragną jej ciepła gałęzie
a wszystko faluje i wiatr
ponad powierzchnią
bo podnieś tylko wzrok – tu jest wodnista noc
tam suche jasne gwiazdy
bezsłowie cisza wieczność
2007
"Suzanne
zabiera
cię
…nad rzekę
…wiesz że jest prawie szalona
ale właśnie dlatego chcesz być przy niej
…spędzić z nią noc
…a gdy chcesz jej powiedzieć że nie ma w tobie milości..
…rzeka odpowiada
że zawsze byłeś jej kochankiem
…i chcesz z nią podróżować
… wiesz że ona ci zaufa
bowiem ciała jej dotknąłeś
myślą swą"
noc i jedenaście po dwunastej
moja kawa staruszka
ma zapach tytoniu
cohena głos jest spokojny
nad rzeką ani jednej łodzi
zuzanna się oddala
samotna
weźmie cię za rękę
jeśli jej zaufasz
weźmiesz ją za rękę
jeśli ci zaufa
2007
przeglądając słownik wyrazów obcych i historię szkolnictwa
trywialny
z łaciny trivium
trywialny
czyli dotyczący szkoły powszechnej
trywialny czyli banalny w złym guście
trywialny
czyli stojący na skrzyżowaniu trzech dróg
jedna prowadzi do ciebie
druga do mnie
trzecia…
pójdę trzecią
2007
przypuśćmy że jest taka możliwość
że
powiem
a moje słowa całkowicie okrągłe
w ciągach podrzędnie złożonych – pełne
przecinków przemilczeń i spacji
uporządkują się w całość
jeśli zechcesz
a ja pozwolę
zamkniemy je w zbiór i funkcję
przypuśćmy że jest taka
możliwość
że powiem a ty mnie zrozumiesz
przypuśmy
że odłożę na chwilę pióro
i ołówkiem powiem szeptem
że wśród tysiąca możliwości
ta jedna jest
niewiadomą
2007 kwiecień?
***
a starałam się tak ostrożnie
chodzić po tym ogrodzie
tak aby nie dostrzegła mnie róża
żeby mały książę spokojnie bawił się tam
za horyzontem
starałam się nic nie dotykać nie ubrudzić
dłoni pyłem białych lilii i żonkili
żółtych śmiertelnie poważnych nie kusić
nie mieć udziału w groteskowej sprawie
zapylania
starałam się niedbać-niepodchodzić-nieprzyglądać się
nieistniećwcale
ale się nie udało
2007
comment faire
spoglądając sobie w oczy, czego szukamy
wypowiadając słowa, co chcemy osiągnąć
on mówi – to lubię
ja myślę – czy znam?
potem szukam czegoś w pamięci, w sieci, u przyjaciół, odkrywam. no tak
kupuję kradnę tę jego muzykę i słowa i myślę
podoba mi się
nie patrząc sobie w oczy, czego szukamy
milcząc, co chcemy osiągnąć
ja mówię – nie znamy się
on mówi – za jakiś czas
potem szukamy się się bez sensu. i znajdujemy. no tak
wątpliwości mam milion i myślę
czekamy
tylko jak?
2007
spojrzysz na nią
z
początku
zmarszczona i nieurokliwa
skulona
oschła
dotkniesz ją opuszkami palców
przygotujesz jej wrzątek
odczekasz
delikatnie ciepłem otoczysz
rozpływać się będzie z rozkoszy
unosić na powierzchni
w ekstazie
opadnie w końcu
zmęczona
otworzy
rozluźni
smaczna
zielona
2007
bardzo
będę cię bardzo kochać
powiedziała
bardzo – powiedziała głośniej
tylko tykanie zegara wciąż tak samo potakujące w ciszy
przekrzyczeć – bardzo
długo cię będę poznawać
dlugo nie będę ufać
chodzić własnymi drogami
tęsknić
za aleksandrem z pluszu
w łóżku
za nocami samotnego pisania
za ciszą
szaleństwem tańca bez świadków
za sobą dla siebie zaborczo
ale gdy już
bardzo będę cię kochać
zobaczysz – powiedziała
będę…
farbami
a gdy naprawdę poważnie chcesz o czymś pomyśleć
nigdy nie ma pod ręką
czystej kartki
słowa odpowiedniego
pióra
kredki
koloru
uczuć
trudno się dopatrzeć
ale dziecko w tobie
czuwa
już jest już
wspina się na palce
wyciąga z szafki nowe farby
próbuje pędzlem i palcami
na podłodze na ścianach
wymieszało pomarańcze błękity zielenie i brązy
i nie widać już nic
jednak podpis
tak
tak tak to ja
namalowałam cię gdy szukałaś tej kartki
smutna
05.06.07
na balkonach
na wyciągnięcie dłoni
na sznurkach
spódnica jej w płatkach jaśminu
niebieska halka obok i biały biustonosz
pranie co drugi dzień świeże
i kwiaty cynii w powijakach
fioletowe
wychodzi w negliżu legginsach koszulce z dekoltem
porozmawiać
o niedorozwiniętych różowych pelargoniach
i moich
które kupiłam dorosłe prawda? i piękne
pąsowe
zazdrości bratków które już przekwitają
i warkoczy długich
i lat
ale kwiaty będzie podlewać
opowieści
o rodzinie uzdolnionej córce i wnuczku co do tej anglii
o alkoholikach z pierwszego ich psach i kotach
i synu co się ostatnio nie pojawia bogu dzięki
o aureolach świateł nad piastowem i uroku zieleni
działkowych drzew
zachowa
przecież ja nie na długo
na tydzień
i znów jej wszystko od nowa o sobie pracy studiach zmęczeniu
i o kwiatach
pomiędzy dwoma wierszami
powiem
8.06.07
***
to tak jakby
unosić się
a jednocześnie stąpać twardo po ziemi
trywialnie i dosłownie
słuchać go
a jednocześnie nie słyszeć
bicie serca przecież bywa kłamstwem
które szeptane
sto razy może uwierzyć
w siebie samo
że istnieje
a to tak jakby
wyznać –
jednocześnie mam świadomość wiedzę złe przeczucia obawy
i duszę
ale ty
powiedz skąd jesteś
taki
i skąd tyle o mnie wiesz
8.06.07
dziś od rana
pod starym żyrandolem ciotki królestwo much
w planie dnia
wyścigi akrobacje powietrzne pokazy lotów klasy juniorów
nowonarodzonych
w pękniętej ceramicznej misce
przydźwiganej z francji przed dziesięciu laty
botwina czysta – z chrzanem
ideał purpurowego piękna
dwie zabielane kawy
truskawki w bitej śmietanie
zapach tymianku i kwiatów oregano
ptaki za oknem na zmianę
z ćwierkaniem autobusów
niegroźne burze samolotów
zbyt nisko
i szuranie pociągów tuż obok
dużo twoich esemesów
niewiele mojej nauki
tylko jakiś artykuł Twaina kiedyś zaniedbany
o tym że rasa ludzka jako jedyna ma skłonność do okrucieństwa
bez powodu
rozpłakałam się
leniwa niby-sielanka
tylko szkoda że ciebie tu nie ma
9.06.07
tak naprawdę
jesteś
tylko ty
nie uciekniesz
donikąd
do nikogo
do kogo
tak naprawdę
masz tylko siebie
jak ostatnią przystań
może jeszcze trochę muzyki
może za duże ale rozumiejące oczy jezusa
z plakatu Wanted
za którego głowę nagroda stu srebrników
może pocieszające słowa matki
z daleka
ale tak naprawdę
tylko ty możesz sobie wytłumaczyć
o co ci chodzi
i ty musisz zdecydować
czy uciec przed
czy nie pić
kawy
usnąć
a jutro włożyć w to ręce z którejkolwiek strony
rozwiązać problemy uporządkować życie odpocząć nie pozwolić
nie pozwolić nie pozwolić żeby szczęście po raz kolejny
rozpłynęło się w deszczu
i nieporozumieniach
9.06.07
patrz
na wszystko można spojrzeć
dwa razy na dwa
sposoby
clouds in focus
or out of
:
lubię patrzeć
z bliska
w okno w oczy
czasem jednak
z bliska
widać tylko szybę
zaplutą deszczem
a dalekowidz dostrzeże
resztki słońca
w chmurach
10.06.07
pod-wieczór
paradoks
gdy jednocześnie nie pragnę nic powiedzieć
i nic nie mam do powiedzenia
a jednak grafomańskim nawykiem pożądam i szukam kartki ołówka
czarna liściasta wystygła po raz drugi podgrzeję ją w mikrofali
straci szlachetny smak białoruskiej księżniczki herbaty
jeszcze jeden dalekobieżny po lewej po torach przez wiadukt
jeszcze jeden autobus i psia kłótnia pod balkonem nieznośna
jeszcze jeden kawałek Vatagi odsłucham
jeszcze zmarznę trochę
jeszcze jedna mrówka przejdzie szerokość kartki
i dopiero wtedy stracę nadzieję
jest mi dziś dobrze spokojnie bezmyślnie
nic nie bulwersuje nic nie zachwyca nic nie prowokuje nic nie jest
naprawdę
nie potrafię dziś nic napisać
14.06.07
***
dotyk skrzydeł anioła
–
euforia
ten
spokój cisza rozsądek i umiar
–
to ona?
trafisz
za nią pod wodę
przyjmie
cię ujmie zapragnie
otworzy
ci oczy i serce
pozwoli
pieścić się naga
zrzuci
łuski bezbronna i dotknąć pozwoli
także
i tej
jednej
która
jest źródłem
szaleństwa
marzeń i wierszy
…
kompleksów
i niepewności?
niemoty?
proszę
zrozum
pływam
w głębokich wodach
nie
boję się oceanu
unoszę
się z prądem
lub
płynę pod prąd
lub
jednocześnie w kierunkach obu
jestem
uśmiechem szczęściem i wierszem
ale
czasami jestem
nie-mową
10.06.07
tak
siedzieć
tak w słońcu
leniwie podnosić dłoń i opuszczać na papier
senne powieki
letarg letniego popołudnia
zmęczenie nabrzmiałe niechęcią
przy nadziei
myśl-i-oczekiwanie
pół-leżeć tak o zmierzchu
nakrywać dłonią kubek herbaty
wilgotnym dotykiem gorącej parzyć usta
trywialnie zupę gotować
przy dźwiękach beethovena
czuwać
a potem tak leżeć po zmroku
nasłuchiwać – już takty dziewiątej
intensywnie i czysto
nie spać i myśleć nareszcie
kiedy ty będziesz obok
15.06.07
22 czerwca – zakończenie roku szkolnego
ten dzień ma w sobie gwałtowność i lęk
niepokojący koniec i coś jeszcze czego nie umiem nazwać
nie wzięłam dziś dziennika
i moje ręce w autobusie wydają się niepotrzebne
za dużo małych parasolek
uszate misie i biedronki
pod nimi czarno-białe dziewczynki z dobieranymi warkoczykami
wesoło mruczą piosenki w drodze na akademię
angielska mżawka równiutko nawilża mi makijaż
zawijam się w biały szal z czerwonymi koralikami i czuję
jak bardzo krwiste wilgotne mam wnętrze
zaciśnięte z żalu gardło i bezradne dłonie
upuszczam telefon z wiadomością od niego
– pragnę
byś była jedyną i pierwszą
– ?dziewicą która oddaje się z żalem
i niecierpliwością?
– pragnę
na wyłączność i pełnię
na zawsze
– !truchleję
z radości!
oto on. oto ja. oto ciało moje. oto moje wszystko.
po wielokrotnych przemienieniach
?którego mojego wcielenia szukasz
i czy nadal mam jeszcze to czego pragniesz?
22.06.07
light
mówię
– światło
i zapalam sztuczne ognie na lekcji angielskiego z dziećmi
brzdące zamierają na moment
potem rzucają się na mnie w ekstazie
!ja chcę potrzymać!
mówię – świeci się
i każę zaglądać przez otwór do pudełka po butach
pobłyskuje srebrzysta folia
wewnątrz
mówię – zbyt jasno
on przekręca lampę
by nie raziła mnie w oczy
myślę – ogień
i spoglądam na obrazek anioła z płonącymi skrzydłami
nie wiem – co to jest światło?
czy już jeszcze
jest we mnie
delikatne i lekkie
pierwsza strona
powiedziałam
otwórz i przeczytaj
na którejkolwiek stronie
to jedna z moich ulubionych
wziął ode mnie książkę
otworzył i przeczytał
– ale z drugiej strony
powiedział
nie znam się na poezji
***
to kłamstwo
ekstaza i zakochanie
euforia zachwyt i gwiazdy
księżyce skowronki i róże
to bałaganiarstwo języka
który zapomina sam siebie
i pozwala pokoleniom powtarzać się do znudzenia
to schizofrenia gaworzenia kochanków
przyprawia mnie o ból zębów
[czasem jednak tak trudno
uniknąć słowa Kocham]
w drugiej fazie
tyjesz
i świecisz za jasno
przestań
zasłoń się drzewem
zniknij
patrz tamten komin w oddali
on to potrafi istnieć
tylko co drugą sekundę
nie częściej
błagam pozwól mi zasnąć
być częścią ciemności jak dawniej
płaszczką na dnie oceanu
meduzą niewidoczną na fali
kameleonem w kolorze zgilizny
patyczakiem chudym jak patyk
być bezdźwięczną bardziej niż głoska
w z dawien dawna zapomnianym języku
bardziej martwą niż rozkładające się ciało
niewidoczną
powszechnie nieznaną
w sen jedwabisty jak w kokon
zasupłaną
***
ktoś przeklął za ścianą
sobota
ósma dwadzieścia sześć
czekam na ciebie
rano
martyna jakubowicz przestała śpiewać
gdzie jest moje pióro i papier
słowa z komputera są mechaniczne i słone
brak w nich uczucia
a może we mnie
a może to senność
wakacji których tydzień minął
jak miesiąc
zabierz mnie stąd
spakować się i uciec
od siebie
bez wyrazu
różowy królik i prążkowany kot mają w sobie więcej czułości
a ja jestem oschła i pusta
jak mucha po kilku dniach lata
30.06.2007
jestem
cała
jednym wielkim znakiem zapytania
żeby chociaż można odwrócić na chwilę do góry nogami
jak w hiszpanii
usiąść na nim
jak na huśtawce
raz do przodu raz do tyłu
i znów
to uspokaja
"kobiety są nieustannym wahaniem"
dobrze. niechby choć usiąść
ta przestrzeń jest zdecydowanie zbyt duża
nieogarnięta
niechby choć usiąśc
albo zatańczyć
29.06.2006
***
to wszystko nieprawda
jeden równiuteńki granatowy kwadrat na kołdrze
nie wystarczy
by zbudować harmonię
łóżka
pośrodku dziennego pokoju
nie wystarczy cisza
aby naprawić zerwane nici pajęcze
palce moje za krótkie
poranione
w głowie
tylko ty tylko ty
harmonia nie gra. stukanie za oknem.
i nie wystarczy sama sobie
miłość
14.07.2007
***
zapatrzyć się w okno
intensywnie
stopić się w jedno z szybą chmurami
niebem karmić się
połykać
wnikać
tęsknić za tą przyszłością w oddali
nasłuchiwać
bać się jej
niepotrzebnie
zanim nadejdzie jak burza
teraz
14.07.2007
(…)dzień lata
korony drzew jak łowicka wycinanka
poranne godziny sznurowane burzami
deszcz przezroczyste warkocze
zaplata ze śmiechem
w słońcu
ty. jesteś. twoje słowa online.
jasno mi biało
w plątaninie materiałów na dywanie
dla ciebie chcę być czysta i jasna
lekka jak to co się z serca odrywa
i chce ulecieć na skrzydłach
– szczęśliwa
23.06.2007
a moja babcia myśli o śmierci
i powiada tak:
przeżyłam z mężem ponad pięćdziesiąt lat i ani razu się nie pokłóciliśmy
wiedziałam że on musi
zrobić to co sobie umyśli a ja mu nie przeciwkowałam
oczywiście do ślubu nie było żadnych kontaktów seksualnych.
oczywiście stosunki tylko w sposób klasyczny.
oczywiście pracowała tylko w domu przy dzieciach.
oczywiście ona zawsze się z nim zgadzała.
oczywiście to co powiedziała jest prawdą.
tak wyglądał kiedyś świat 🙂
czy tak bardzo się zmienił?
mój mężczyzna gra na pianinie.
na pewno nie będę mu w tym przeszkadzać.
mój mężczyzna pisze doktorat.
pozwolę mu godzinami siedzieć samotnie w pokoju za zamkniętymi drzwiami.
z moim mężczyzną kłóciłam się już/dopiero trzy razy w ciągu pięciu miesięcy.
mój mężczyzna hoduje kwiaty. pnącza buszują pod sufitem tak, że niedługo
przestaniemy widzieć jaki ma kolor. na korytarzu trawiasta wykładzina, która
ociera się o kicz, odrobinę. ale ja już rozumiem. to ta tęsknota za zielenią i
naturą w ścianach mieszkania na blokowisku, w betonie, w zaczadziałym od spalin
mieście.
mój mężczyzna chciałby się przenieść kiedyś w Bieszczady.
o Jezusicku…co ja tam pocznę?
no jak to co?
26.08.07
w kuchni
zatańcz ze mną tak
żebym zapomniała
jak bardzo jestem rzewna
zanuć bym zamknęła powieki
kołysz na uspokojenie
zawiruj mi w głowie do spodu do bólu do cna
aby oczy pełne cebuli
przestały się szklić i skomleć
usta
potrząśnij moimi ramionami
niech opadnie histeria
abym pochylona z nożem nad szafką nad koszem
obierając warzywa patrzyła widząc
jak spomiędzy palców
matowobrudnej skórki
rodzi się kolor
abym nie pragnęła nigdy nic więcej
ponad to miejsce na podłodze w kuchni
obok starego zeszytu
gdzie zaczyna się smak i kolor i wiersz
pocałuj mnie dotknij
po oczach poznam jak bardzo boli nas
dwoje
słów
– nie
– tak
26.08.07
blokowisko
spoglądam przez okno i mam ochotę
liczyć
liczyć
okna balkony
poruszenia firanek
ilość szmat na sznurkach
odpowiednio
kolorami
babcie w obcisłych seledynowych sweterkach
z rozwianym siwym włosem
w pochyleniu
w ekstazie
nad praniem
spoglądam przez okno i tylko tyle
o!
tyle tyciusieńko
brakuje mi woli
aby uciec stąd na zawsze
ale jest jeszcze ta matka bez twarzy
której dłoń rytmicznie gładzi głowę dziecka
przy drzwiach balkonu
na podłodze
przestaję liczyć
patrzę
ona nie ucieka
26.08.07
wiersz wulgarny
nie nazbyt lubię
gdy świat rozcapierza mi się w meduzy
i parzy
rzyga słonymi kroplami
zalewa usta i nos
znów scylla charybda
i potop
to niemiłe
gdy szukam z tęsknotą spotkania jego oczu
lecz ten jasny uśmiechnięty wzrok
patrzy na przedmioty za moimi plecami
na przestrzał
trudno zaakceptować
prostą świadomość że obojętność i żal
zafiksowanie na jednym słowie
jednako mieści się w sferze – miłość
jednak padalcowata cisza
niedomówień pełna
które tkwią
bolą i drażnią
i już odchodzą wszak
w tempie żółwia
prozaicznie i absurdalnie mnie
(…)
7.09.07
lew w niedosycie
po obiedzie nie dość obfitym
urażony
wściekły
z rozwichrzoną czupryną
rzucił cierpki komentarz
jak ochłap
ogryzioną kość
ślinę wymieszaną z krwią
– głodnym
zmarszczka pomiędzy oczami
usta wąskie bez reszty
ciepła
uczucia tylko burzliwe się w nim kłębiły
na dnie. bo tłumił
i gniewny. gotowy do skoku. po jeszcze.
już przy drzwiach jednak mruk
boleśniejszy niż uderzenie
– myślałem że ty miałaś się troszczyć o …
– twój zawsze pełny żołądek lwie?
– myślałem że ty miałaś się troszczyć
o mnie
7.09.07
ona
jest
tam pod stołem w kuchni
rzecz obok rzeczy
obszernie i cicho
jest
na tym zdjęciu maleńkim
z długimi włosami
na którym napisała – twoja
żona
jest w jego słowach
coraz mniej
jednak
we wszystkich naszych kłótniach
pod spodem
na dnie
jest
i nawet gdy na chwilę zapomnę pomyślę
nie ma
w dedykacji ciekawej książki
znów
jest
7.09.7
Marianna
ona tam siedzi przy kaloryferze
nawet latem
też
tam
tylko wtedy podchodzi również do okna. pielęgnować niemrawo
rozkwitające pelargonie
ona tam czeka na spotkanie z mężem
bardzo cicho. niedosłyszalnie
porusza ustami. jak tykanie to brzmi jakoś tak.
tak tak. takie pacierze
ona by chciała już
być tam przy nim
wybrała sobie już przecież miejsce
na cmentarzu sadzi kwiaty białe
dla siebie. bo takie właśnie lubi
i chyba gust jej się nie zmieni
po śmierci
ona mnie pragnie zobaczyć
uzbierała tysiące groszy. dar.
więc jadę do niej. czym prędzej. za chwilę. nie chcę
pieniędzy
ale wiem że je wezmę.
a potem. to ważne to ważne. potem
usiądę
i będziemy siedzieć przy kaloryferze
pielęgnować pelargonie
poruszać ustami. i czekać. i patrzeć patrzeć bez końca
9.09.2007
w domu
świat jest wąski jak wanna
odbijam się
od brzegu do brzegu
dziecinny statek
świat jest
pojemny biały i chłodny
jak szpital
od drzwi do drzwi
krew i sutanna
ale pamiętasz? można pójść brzegiem
rzeki. jak kiedyś. dawno.
w tym miasteczku o skórze porośniętej sosnami
ostro i boleśnie. oddycham tamtym powietrzem
i kłują igiełki drzew
bose stopy
ale jest dobrze. już dobrze
lepiej
w domu w domu nareszcie
blisko wody i ziemi
i kto mówi że nie mogę tutaj na zawsze pozostać?
na zawsze
na zawsze
na zawsze
9.9.07
rozwieść się
rozwieść się – odzyskać moje pół twarzy z rozbitego w czasie
kłótni lustra
rozwieść się – umalować rzęsy, zmrużyć oczy, być kocicą bez pana i władcy
rozwieść się- pozwolić by loki po trwałej rozkręcały się powoli, chaotycznie i
nijak
rozwieść się – założyć bluzkę z odważnie głębokim dekoltem, czarną mini,
wysokie obcasy i stringi
rozwieść się – wyjść na ulicę sama. godzinami oglądać sklepowe wystawy. kupować.
przesiadywać w kawiarniach. rozmawiać. wymieniać. wyrażać.wierzyć po prostu. i
grzeszyć
rozwieść się – z sobą samą sprzed chwili. z nim. z tamtym życiem bez
wytchnienia i sensu
rozwieść się – nie umrzeć i nie załamać. nie żalić się i nie mieć żalu. zrobić
to. ot tak.
rozwieść się – wreszcie
12.01.08
grawituję
grawituję
ciało moje tak płaskie
że nieomal wklęsłe
śródstopie zawsze doskonałe i kształtne
teraz wciska się w ziemię
z siłą łapy słonia
otoczenie moje tak płaskie
niezauważalnie nieistotne
ciśnienie w uszach skroniach
niebezpiecznie blisko
omdle…
nie nie: potrząsnąć twardo głową
nie mogę sobie na to pozwolić
życie moje tak płaskie
zmęczone i niedospane
zganione
o krok od
na granicy
na krawędzi
u progu
rozstania
9.12.07
**
łączy dwa odległe punkty
jedna prosta linia
zbliża scala jednoczy
trwa w bezczasie
w akcie
w afekcie
…
…i traci ciągłość
– przerwanie
– przer(y)wana ciągłość
komunikacji
brak
a przecież było tak…
dobrze już dobrze
ciiii… cicho
nie płacz
miej nadzieję
to się domaluje dopowie dociągnie
to się nawiąże
tylko czy
jedność akt i afekt
naprawdę wróci?
9.12.07
Słowo
słowo to
zdrajca
złoczyńca
źródło wszelkiego zła
zbrodniarz i
złodziej
zapalczywy czarownik
za nic za nic! już nigdy mu nie zaufam
zaprawdę! nienawidzę go
całą duszą
zapewniam! doprowadzi mnie do fiksacji
samospalenia. do szału
kiedyś
wiem ale to wszystko
zajedno…
przecież nie mogę
przecież nie mogę nie mogę nie
mogę
nie pisać?
9.12.07
Mickiewiczowskim wierszem
Nie wiem czy się podobna okazyja zdarzy
Aby ten wiersz wam, panie, ofiarować w darze
Nie wiem na ile jeszcze starczy mi żywota
Aby zwlekać i milczeć, fortunę kłopotać
Niechże więc to ten moment bardzo uroczysty
Przyjmie owoc mych myśli, zrodzony w ojczystym
poemacie sławnego pana Mickiewicza
– ten wiersz tak idealny, bowiem wiersz o niczym.
A wiersz ten jedna strofa, lecz niebagatelna
Niewykwintna niepiękna, ale dość rzetelna
Strofa o twórczej wenie i twórczych spotkaniach
Nic wam więcej nie powiem, słuchajcie z oddaniem:
Zgromadzone przy stole pełne entuzjazmu
trzy kobiety pisały, nie znosząc marazmu.
Rozpusta, miłość, nicość, kapelusze z piórek.
Pełno różnych tematów, ot korali sznury.
12.09.07