na szczęście

na szczęście

na spacer chodzą ze mną drzewa
stąpają o krok za
skradają się
próbuję uciec nie potrafię
dotykają mnie ich macki długie i lepkie
staram się stąpać ostrożnie
pomiędzy cieniami liści
stawiam stopy

chodzą za mną myśli drzewa że to nie tak
drzewią tajemnicę rozgryźć
nie uciekać trzeba
chodzić wokół cicho
wiele razy krążyć miłosiernie i cierpliwie
dotknąć szorstkiej kory dębu skóry brzozy
wodzić palcem delikatnie w zagłębieniach starych sosen
trzeba liście akacjowe bezboleśnie zrywać
ostatni zachować w garści

na szczęście

na spacer chodzą ze mną drzewa
tuż obok krok w krok dłoń dłoni dotyka
milczący wierni mnisi mężczyźni
szumem w uszach niespokojnie
dotykają moich włosów
są zawsze tuż obok

na szczęście

 

 

11 January 2004

 



 

103

***

 

tęsknię za tobą

to zabawne jak

pewna byłam powolnej śmierci

jesieni nadejścia liści

obumierania

naszych uczuć powoli ruchem łagodnym falującym

spadających z wysoka

jak pewnie głosiłam w wierszu nie

jednym lecz wielu

do ucha szeptałam cichaczem

spłoszona o przygasaniu płomienia

uczuć naszych rozprawiałam bez końca

o zakończeniu historii unhappy endzie tej

która zamilknąć jednak nie raczy

choć usta milczą

szeptem szumią szeleszczą

wszystkie ciała mojego komórki

szare umysłu

różowe myśli

i nerwów wrażliwe zakończenia

że zakończenia nie ma

bo tęsknię za tobą

 

[dla W. ] 19 stycznia 2004

 



104

 

***

czekać na ciebie

w cierpliwości

penelopę zrozumieć

przeszłość i przyszłość teraźniejszości mijanie

nie umrzeć uciec przed pokusą tego głosu

czas zwodzić twoim szlakiem lat dziesięć

błądzić aż tam gdzie krańce świata zbiegają się i łączą
niebo

z ziemią zespolić się i być tak blisko by oddech słyszeć

podziemi wciągnąć swąd w nozdrza

trawy zapach i gliny rozcieranej w palcach

twardość i opór wyczuwać wyczekiwać

wciąż wokół ciebie krążyć

delikatniezauważalnie

przyszyć cię nicią włosów

przybliżyć się i oddalić znów gdy zechcesz

niedaleko kłębek rozwinąć

podążyć po śladach twoich

i znów

czekać cierpliwie

na twój powrót do mojej itaki tej i takiej

której

-myślę czuję wierzę –

nigdy opuścić nie chciałeś nigdy

nie opuszczałeś

 

23.1.2004

 



 

105

***

kiedy odchodzi obecność

to zasklepia się w ciszy

zasysa gdzieś wewnątrz i opada na dno

i boli jeszcze zanim upadnie

podnosić nie należy

larum

ani rąk do oczu

lacrimosa powiedz sobie

niech płynie słonosłodko pożegnanie

niech tęsknota zapomni jak pachnie jego ciało

niech wieczór nadejście następnego wieczora uprzedzi

i stóp mokrych ślady pościera

 

mrówki przemkną po zdrętwiałych dłoniach

nie strząsaj ich bydląt bożych nie

widocznych ran nie sprawią

widocznych oznak nie ma

w tę i z powrotem w tę i…

podskórnym tunelem truchtem przed siebie

bez opamiętania zbiegną zastraszone

ciarki wspomnień

wzdrygniesz się tylko

tyle pozostanie

kiedy odejdzie obecność

 

 

30 may 2004



 

106

 

*** ***

czasami jest zbyt dużo

zbyt silnie przygniata to coś

nadmiernie bolą skronie i pod niecierpliwymi palcami

czuć dotyk zbyt szybko pulsującej krwi

za bardzo wklęsło się to słowo

zbyt długo niewymawiane

i zapowietrzyło się gdzieś

pomiędzy płucami tchawicą i strunami głosu

zakleszczyło się zadławiło połknęło siebie samo i już w
żołądku

ot tkwi

i ręka na podołku

na nic

nazbyt niekontrolowanie drgać zaczynają wargi dziecka

układać będą się nad wyraz długo

w podkówkę zbyt

wygiętą kącikami nieszczęścia do dołu

ogromnie szkliste i puste staną się oczy

zbyt wielu osób nieobecność zaboli

wprost nieproporcjonalnie do upływu chwili

zbyt wiele osób nie pojawi się na czas

przeogromnie pusty będzie znowu ten

przesadnie przesamotny

pokój

 

30 may 2004

 



 

 

 

107

 

***

nikt mnie nigdy nie widzi

gdy płaczę

to samotność wędrowca

to wyprawa w najdalsze rejony dziecięcej

bezradności

to potargane włosy i spuchnięte powieki

to zamknięte drzwi na dwie zasuwki i cisza bezsłowia

bez

ruchu

jednego gdy dzwonek

gdy płaczę

nic ponad moje bose stopy drżące z zimna

ramiona i zaciśnięte w piąstki dziecka

dłonie

nic ponad bezmyślnie wpatrzone w dywan

oczy

i nikogo

tu

poza wpatrującymi się miłosiernie we mnie i słuchającymi
uważnie

sprzętami księżycową sonatą wczesnym popołudniem

i wierszem

nikt nigdy nie widzi

gdy płaczę

 

04-06-2004

 



 

108

 

format c

 

po prostu o mnie

zapomnij

zamknij okienko messengera

w tłumie wielu innych okienek

niech zniknie

na zawsze z twojego życia

moje imion czułych tysiąc

i nicków

po prostu usuń jednym ruchem myszki

wszystkie

niepotrzebne ogonki wiadomości listów słów

zablokuj zawieś zatrzymaj załóżmy że uda się

więc

zapomnij zamknij

komputer

komórkę pamięci w której chowa się ostatnia szara

okruszyna wspomnienia

o mnie

zapomnij

po prostu

 

4 czerwca 2004

 



 

 

109

 

***

to boli

jak igła pod paznokciem

jak dorastanie jak gorycz

boli codziennie co wieczór

chcę by przestało i składam się w pół

siadam tam na podłodze

u stóp regału skulona

mokre są policzki i oczy

milczę

– to boli

z każdym dniem boli bardziej

nie mniej

z każdą godziną która śledzona zauważalnie

mija

i oddziela mnie nieodwracalnie

od niego

odwracalne po-wracające powtarzalne

natrętne namiętne nudne są jednak

jego słowa telefony i głos pełen tęsknoty

wspomnienie pocałunków i jego twarz która nie znika

spod powiek

tragicznie jasno uświadamiają

jak bardzo żałuję

im bardziej jestem pewna słuszności decyzji

tym bardziej

tym dotkliwiej

żałuję

a to jeszcze bardziej boli

 

08 june 2004, 2am

 

 



 

110

 

***

?wiersz radosny

nie nie nie

?dlaczego nie

bo nie potrafię nie chcę

?czyż radość nie jest trywialna

potoczna prozaiczna prostacka pusta

przychodzi i znika

nagle i bez przyczyny

nie zostawiając odcisków stóp

na piasku a przecież stopy ma nagie bose

lekkie

?tak lekkie że nie odciska się nic

na piasku

latem na plaży pod językiem oceanu

żadnego śladu

myśli refleksji tworu

wyobraźni

żadnego

ot radość

tak lekka delikatna taktowna

że niemal nie zauważam jej

obecności

ignoruję

radość

przeciwieństwo smutku

na pozór

 

 

11 june 2004 22hrs



 

111

spektakl Circo da madrugada

 

czerwień i fiolet szarf

marzenia ujawniły swoją realność

poziomkowa delikatność odzienia

i odcienie bieli

dowodziły istnienia niebieskiego smaku

łopot skrzydeł aniołów ucichł muzyka była

wszechobecna

niebo brazylijskie

wciągnęłam w nozdrza zapach zmroku

godzinę później

gdy odeszli akrobaci anielscy stałam

wdychając pot zmieszany z deszczem

wcześniej spłoszony

powracał księżyc po śladach wody

aniołów zapragnęłam obecności

gdy odeszły

jeszcze długo oczekiwałam

tańca na linach rytmu brazylijskiej samby tupotu stóp

w białych sandałach

 

9 lipca 2004



 

 

112

***

najpierw

rozsiewam wersy wierszyki wiersze

jak nasiona które tkwią

bez zmian

bez objawów wzrostu

w miejscach różnorakich

oddalonych o krok o kilometry o kawałek

o kraj

przez granice ciągną się

kable fale radiowe sieć porozumienia

pępowina

łączę moje rozsypane w roztargnieniu

wiersze

ratuje mnie natura kukułki kokoszki roztargnionej kumoszki

rozdaję rozsyłam podrzucam

wiersze

kiełkują na cudzych komputerach

w cudzych skrzynkach emailowych

 

potem

zbieram je odzyskuję żądam zwrotu

w panice

po latach

po katastrofie kolejnego komputera kosmicznej

wszechogarniającej wszystkie kiedykolwiek wyprodukowane

pliki wiersz-cz-e

 

8 lipca 2004



 

113

***

tęsknotę pamiętam

jak szum wiatru w powrotach fal

szarości bezkres pokrzykiwań mew bezustanny chrobot

milkły stłumione

sól na wargach i dłoniach

słone ślady na nogawkach dżinsów

muszli zapiaszczonych zapach

nocą

na plaży w Clifton

brutalny dotyk ostrych kamieni i piasku

okrzyk i urwana rozmowa

nas troje

 

pamiętam

jak dziś

nawoływanie dzieci i czerwoną sukienkę Mominy

 

 

8 july 2004

Clifton, Karachi, Pakistan

 



 

114

 

Łowca snów

 

 

chwyta się sen

za wystający kawałek

historii

za nitkę wiążącą

dwa życia twoje

bezsenne i senne

za wątek wątły

bo narrator w połowie przedstawienia

usnął

w śnie niegłębokim ponagla się ciało

nieme morfeuszowe

– senne marzenie szybko szybko

wij się snuj skończ waść opowieść

!tuż

przed otwarciem oczu

chwyta się sen

za pod poduszką notatnik

za pod długopisem słowo

 

4? lipca 2004

 

 



 

115

***

powoli

otwiera się we mnie

pudełko nie-Pandory nie-zła

jedna mała klapka

spada z oczu

druga z ostatnią łzą

uśmiechu

odrobina wysącza się kącikiem

ust

zaciśniętych szeroko i jasno

w grymasie radości

zastawka uchyla się w sercu i

krwi napływa

nadmiar z brzegów

występuje rumieniec

policzków sięga i czoła

wstyd mi

uśmiechu radości ekstazy eh!

to mija patrz! spływa

ze wstydem wstydu rumieniec lecz

uśmiech i radość

trwają

nareszcie

długo czekałam

jesteś

 

 

15 july 2004



116

***

– taka jesteś głupia –

pomiędzy palcami pośród stu westchnień

przełazi prześliczna stonoga

z łatwością stado mrówek czmycha

z ulgą zastraszonych motyli przefruwa chmara

pluszowych skrzydeł poszum

umyka ode mnie czym dalej

tabun koników polnych w susach

– taka jesteś głupia –

 

spotykam mijam kobiety o ruchach ważki

których migotania

z oka spuścić nie wolno

nawet na chwilę

spotykam mijam mężczyzn w melonikach manierach

marzeniach umoczonych od stóp do głów

deszcz mówią

woda

ale deszcz tak romantyczny ?nieprawda

nieprozaiczny

 

– taka jesteś głupia –

nie wiesz

jak deszczu chwytać odrobiny w melonik

jak na skrzydłach z migotania wody wyczarować tęczę

– taka jesteś głupia –

 

nic nie wiesz o życiu joanno

 

[21 lipca 2004 domnr2ursus]



117

***

to jest już drugi

a może nawet trzeci wiersz

w którym chciałam tobie jednej

coś istotnego powiedzieć

a pierwszy mówił o tym że ja nic nie wiem

i że kobietą-ważką ty jesteś

a drugiego nie było wcale

myśl tylko

w trzecim chcę ci

coś istotnego powiedzieć

wymyka mi się jednak spod palców

to słowo o tobie

najwłaściwsze

ugłaskać się nie da

migotliwe płomienne jest całe

dotknąć oswoić się nie pozwoli

przemówić czasem doń można

otwarcie czule łagodnie

lecz migotliwość cała

jak mgła się unosi jak bańka

ulatuje

i ponad-to

jest

 

21/22 lipca 2004 noc

dla I.R.



118

***

dziś jest ten dzień

mojego niewyjechania

ustalona była data i czas i walizki

szczelnie milczące

w oczekiwaniu

rzędem na korytarzu

powiadomieni smutni szczęśliwi

znajomi

rodzice

i sympatyczny pan

w aeroflocie z nonszalancją sprzedał bilet

na samolot którego wizję natrętną

[a-doskonały kadłub rozpada się w locie i ja maleńka

w strzępy]

tworzyłam

i drżałam

przyjmując ostatnie wieści

namaszczenie

ostatnie z mężem rozmowy odbywając

wizy nie ma powiedział

you’ve got denied

ach przygnębienie i ulga

lecz wizę wkrótce dostaniesz

więc mąż tam i aeroflot czeka

bilet otwarty

 

22 lipca 2004

 



119

***

mój grzech aż po siedem pokoleń

sięga żarłocznie

ah nie!

!nieprawda

nienasycenie to błąd

teologii zawikłanie

czemu cierpieć miałabym

za cudze błędy

czemu cierpieć mieliby

za moje błędy

czuję strumień potu na karku

struchlała

lecz wina moja

na mnie

i nie na dzieci moje

bo winy pierworodnej

nie ma

 

22 lipca 2004

 



120

***

to jest on

innego nie będzie

z nim się zestarzeję

jeno dziecko jedno spłodzi

i zalęgnie się we mnie

okruszek ciała

to jest on

dziś zrozumiałam

 

22 lipca 2004

 



121

wiersz młodopolski

 

moja miłość jest brutalna

bije mnie po twarzy

wspomnieniami pocałunków

obelgi pragnień seksualnych

miota

ognie namiętności oddechem

o smaku spirytusu

wypluwa

skowycze cały wieczór

a potem

niespodziewanie

wyszarpuje ze mnie bez znieczulenia

słowa

kawał mięsa

rana goić się nie chce

jest gangrena i znachorów

pożądliwych nad moim bezwładnym ciałem

chmara

i swąd aplikowanych sercu baniek

 

miłość moja jest nieśmiała

jak dziewica

podryguje zaczerwieniona na odgłos

jego kroków w korytarzu

– wpadłem tylko na chwilę –

a prostytutka moja miłość

woła podniecona

dobrze kochanie już jestem gotowa

 

23/4 lipca 2004 noc

 

 



122

***

miłość należy dawkować

nie upajać się

i nie upijać do bólu

dziąseł abstynencja czasowa

wskazana jest palcem

jak najbardziej trafnie

w stanie wskazującym na spożycie

dawki wykraczającej poza ogólnie przyjętą

normę upojenia miłosnego

miłośnicy protestują

i po co?

zobaczą sami

miłość należy dawkować

rozsądnie zostawić

na potem

mrozić i wekować

pocałunki orgazmy westchnienia

ostrożnie zdjąć z warg

wsypać do słoika

jeszcze pijane ze szczęścia

palcem pokrywą

przytrzymać

 

 

24 lipca 2004 rano



 

 

123

***

z nicnierobienia z bezruchu

wykluwa się wiersz

żółciutki puszysty dziobatek

nieopierzony i głupi

nic nie ma do powiedzenia

właściwie potrafi tylko

delikatnie się do skorupki mojej

jeszcze na chwilę przytulić

i język ptaśkowaty

pośród pisków

wystawić

ślepotek nie potrafi jeszcze otworzyć

sklejonych błoną oczu

chce jeść

żarłoczny mięsożerca kanibal

z nicnierobienia wykluł się

bez sensu

po co

znów trzeba będzie czekać aż usamodzielni się

brzydkie kaczątko

potem podrzucać porzucać

?kto by go chciał

aż pofrunie poczekać

na sam koniec

teczki

gdzie wiele podobnych efektów

nicnierobienia

bez-ruchu

bez śpiewów

i skrzydeł

umarło

 

 

24 lipca 2004

 



124

***

samotna moja prawa pierś

opada bezradnie

schudła i zbladła

bez słońca oddechu

bez wiary w siebie

i we mnie

i w ciebie

osunęła się

jeszcze o kilka lat

niżej

o patrz

staruszka moja pierś

melancholiczka samotnica

naiwnie wzdycha i tęskni

za dotykiem twoich rąk

jedynie

wtedy nabrzmiewa

matka karmiąca bogini płodności venus

pęcznieje z dumy

twardnieje z podniecenia

pod twojego

wzroku ciepłem

pod twoich

warg oddechem

 

——–

25 lipca 2004

 

 



125

 

Emiraty II

 

chustka

spięta nie pod brodą

gorący dotyk tkaniny powietrza podrażnia skórę

puszczone luźno rogi trójkąta

bezradne

ściągnięte decyzją tasiemek niqabu

jedynie oczy otwarcie nieśmiało spoglądają

pod stopy aby nie upaść nie przydeptać nie zaplątać

przeszkadza

chustki czerń stopiona w jedno

z suknią od stóp do dłoni

stopy i dłonie moje białe nie czarne

przyciągają wzrok

jak niegdyś chustka

w innym kraju

15-16 sierpnia 2004

niqab – zasłona na twarz



126

————-

Emiraty I

to miasto

ociekające wodą której brak

kroplami z niedołężnych maszyn

A/C wciśniętych bezwstydnie pupą ku ulicy w niedorosłe okno

to miasto

szarosprane niebieskawoniczyje shalvar kamiz

na sznurze pomiędzy gwoździami

niemal horyzontalnie przy ścianie

slumsów zapach

i światło spostrzeżone z zaskoczenia z zaułka

przez okrągły wywietrznik

cywilizacja w epoce płodu

gwałtownie strusią głowę podnosi

wieżowcami w górę

niby pnącze wzwyż wzwyż

ku słońcu które nie pozwoli ani łzy

uronić chmurom

ku słońcu nie w piasek

gdzie piasek? na parkingach pod stopami dźwigów

pustynia unieszkodliwiona

rabatkami kwiatów

——————-

15 sierpnia 2004

shalvar kamiz – strój hinduski, spodnie i tunika



 

127

——-

WASZ SYN

dlaczego nie porusza mnie uśmiech tego dziecka

o skórze ciemnej i oczach

dlaczego nie bawią mnie zabawne wystające zęby

nieustanny potok słów

i psoty

w obcym języku

przecież nie brak mu niczego w co Hindusów standardowo
hojnie wyposażył Bóg

przecież nawet jego brwi czesane są w ten sam filuterny
sposób

a jednak nie porusza mnie uśmiech tego dziecka

tak jak porusza mnie

durny płytki pusty każdy

śmiech i uśmiech

twego-syna-twojej-żony

który nie jest moim

 

————–

16 sierpnia 2004



 

128

———————-

hinduska dziewczynka w księgarni

 

szept siedzącej obok w pełnym świetle lampy

półgłos bajki słowa które się spełniło

w pięć a może sześć minut

po pierwszym rak uniesieniu

do/z góry

widziałam cień w załamaniu

ciemnej skory palców i łokci

i kwiaty szkliste jak światło

jak fiolet przełożony kremem

kiczowate

nie zamierzała skończyć następna następna

bajka po angielsku wprost irytująco

wzniesiona do góry tuż pod ciemne oczy

światła lampy pełne jasno artykułowanych

słów

z zakamarków łokci przemieścił się cień

po drabinie palców wyżej wyżej wyżej

bah! wzniesione rzęsy cień spłoszyły upadł

na sukience szkliste kwiaty mniej bezczelnie

lśniły

 

——————

15 sierpnia 2004



129

***

pożyczyłeś mi swoje serce

a właściwie tylko pół

w ratach spłacam ci je naprędce

włókno po włóknie po pęcherzyku

pęcherzyk. usiądź proszę w fotelu

ratan trzeszczy ja wiem

to nie jest żaden fortel u-

wierz mi prawda przed Bogiem

zmęczony jesteś usiądź. kto wie

kiedy w całości serce odzyskasz

nie tylko ja dłużnikiem ci jestem

ta pierwsza chciałaby wszystko

 

nie pół ale serce mieć całe

 

a ja zawsze okruchem miłości cieszyć się umiałam

 

dlaczego wstałeś z fotela tęsknię za tobą

nie wolno ci się przemęczać wyłącz ten telewizor

nawet spoza dwu granic słyszę dobrze złowrogą

angielszczyznę wojaków w iraku. ten schizol

prezydent na nerwy mi działa już raczej

wsłucham się w waszych dzieci krzyk jasny

spojrzę na te tutaj których nikt nie odrobacza

w slumsach pod palmami pół-szczęśliwe co noc zasną

będę kochać twoje dzieci i ją także akceptuję

każde dziecko kocham. twoje. własne. proszę wróć!

pozwól mi pożyczkę spłacić sercem dziecka gdy zabije

w moim ciele tuż pod skórą cząstkę ciebie pragnę czuć

 

————–

17 sierpnia 2004 (z ex. Wziąć 1 słowo z gazety, 1 z tv, 1 z
pomieszczenia gdzie się jest, jedno z zewnątrz. Stworzyć wiersz rymowany. Moje
słowa: raty, wojna w iraku, fotel ratanowy, slumsy)



130

 

Emiraty III ( w ksiegarni nad podrecznikiem dla poetow)

 

wybawieniem jest w tym kraju cud klimatyzacji

drzwi więc wchodzę źródło chłodu obok jewish cooking seafood

u podnóża książki widzą biblioteczki stóp bród

siadam – biały lód podłogi myślę – szpital na wakacjach

chustka zjada chłód powietrza dusi usiłując jak

najbardziej zmniejszyć moją postać wychudzoną czernią.
powód?

jasny jest w tym kraju w którym ścieżki płci odmienne są i
trud-

no dłoni białej dotknąć w oczy spojrzeć nie przerażając ich

 

trzeci dzień nawiedzam tę lekturę która blisko

serca składa jaja słowa jasne krągłe wielkiej wagi

dodać ująć nic nie trzeba głos wuja z dzieciństwa

matki polskich słów i wierszy polskich brak i

tylko Madame Libery angielska zdziwiona mówi: szaleństw to

nie dość już Joanno? rzuć to pisanie bo talent masz byle jaki

 

——

16 sierpnia 2004. ( z ex. Wymyślić rymy – abbaabba cdcdcd –
najpierw potem stworzyć wiersz



131

 

Emiraty IV

 

 

facet w samochodzie będzie śledził wzrokiem

twoje białe stopy

oczy spuścisz jednocześnie

wznosząc brodę

potkniesz się

w pogoni za telefoniczną budką

która i tak

nie przyjmie twojej karty

pocić będziesz się pod chmarą

oblepiającej cię czerni

plątać stopy w abai i dusić

pod dotykiem niqabu

zastraszone zwierzę chować

w kąt będziesz głowę

aby napić się wody

patrzeć na mężczyzn

rozbierających cię wzrokiem

będziesz

z pogardą

która samopoczucia ci

nie poprawi

 

—————

18 sierpnia 2004 sharjah

abaya – długa suknia albo płaszcz zwykle czarna

niqab – zasłona na twarz

 



132

 

***

pomiędzy jednym krokiem

a drugim

gestem

w pośpiechu niechcący

rozkładam się

na części

nieświeżo

skomplikowana struktura ciała

śmierdzi

kobieco

rozregulowany mechanizm

cyklicznie

zacina się

zaciera

złożyć nie może

w całość

nie pasują elementy

trudno uwierzyć a jednak

zardzewiał

 

—–

30 sierpnia 2004

pol

133

 

 

zachód słońca w emiratach

 

 

 

tuż przed siódmą

zmęczona arabka na chwilę twarz odsłoni

nareszcie

wśród swoich

wciąż zaróżowiona od upału pozwoli spojrzeć sobie w oczy

potem odwróci się bez słowa

bez najlżejszego ruchu dłoni

na pożegnanie

każe przymknąć powieki powietrzu które stoi

odwrócić w stronę oceanu

wiatr poczuć

i gwałtowną czułość wody

 

około siódmej piętnaście zniknie

za zasłoną

 

 

sierpień 2004

UAE



134

***

upału ręce lepkie są od potu

jak zrozpaczony samiec

mojego ciała głodny

dotyka

rozpaloną dłonią

przytula

gwałci

zniewala

 

sierpień 2004

UAE



135

***

popołudnie jednym dotknięciem dłoni

przesuwa się ku pierwszej

trzydzieści

minut nasączonych niepokojem

zawiesza się

w moim oddechu

i wraz z niewypowiedzianymi słowami

milknie

czas znużony

zwalnia kroku

na chwilę przysiada

na progu sypialni

nie będę ci przeszkadzał

szepce

nie będę cię zanudzać

odszeptuję

już wstań proszę i idź

choćby powoli

proszę obiecuję

już nie będę cię przeklinać

już nie będę płakać

wstań idź nie zatrzymuj się

i weź mnie ze sobą

 

sierpień 2004

UAE

 

 

 



136

***

już od kilku dni staram się

powiedzieć ci jak bardzo

jestem szczęśliwa

dzisiaj przecieram oko

i pocieram je znowu bo łzy

nie przestają spływać

wciąż jestem szczęśliwa

lecz nic już nie powiem

bo okres

nadszedł

niespodziewanie

trudny

spóźniony

żal że tych kilka dni nie trwało

wiecznie

przez dziewięć miesięcy

żal w imieniu własnym i

nie-poczętego

że nie mogę być szczęśliwa

za dwoje

 

 

14 sept 2004

 



 

 

137

***

jestem martwa

nawet poczucie braku

bezcenne źródło natchnienia

wyschło

zawiązal się na supeł

koci ogon

moj wizerunek świata

jest martwy

podeszłam

nie ofuknął mnie

nie dotknął zimnym nosem

nie polizał to ja

go polizałam

był słony i zimny

nie płakał gdy wyrywałam mu wąsy

 

 

20 września 2004 poniedziałek



138

 

catharsis

 

po ośmiu latach

dostaję list

czytam

bez zdziwienia

ze spokojem stoika

cynicznie wykrzywiam maskę

spoglądam z wyższością koturnów na mój laptop

płata mi figle

gubi się w słowach

których blady odblask z przeszłości

zajaśniał nagle

jak odbicie lusterka

– wciąż cię jeszcze kocham

 

20 września 2004 później w poniedziałek

because of P.M.

 



139

***

powiedz mi

gdzie jesteś

gdy znikasz niespodziewanie

w hałasie kawiarenki i rozmów

do których hasło i login

bez-szczelnie utajnione

nie rozumiem o czym mówisz

i co odpowiada ci twój przyjaciel michał –

michaił o twarzy arystokraty i alexander pierwszy

i drugi palą

!to terror caryca nie krzyczy

w szyfrowanym slangu techintelektualistów

to chaos

nad moją głową

to nic

kochanie

mów nie do mnie jeszcze

ja sobie tu w rogu stołu

niezrozumiałym wam wersem

wiersz napiszę

 

środa 22 wrz 2004

Czuly Barbarzynca, Warszawa



140

***dwa jajka gotowane na twardo***

 

wykipiało jajko

na twardo

osnuty pajęczyną białka

metal

i jajko

panna młoda

chrześcijańskiego obrządku

płacze

podobno ze szczęścia

ja tam nie wiem

stanęła dęba

z białą firanką welonu

która kryje oczy

spokojnie

da się jeszcze uratować

nadmiar białej sukni falban

i koronek

i pod skorupką ciała serca

zółtkowatość dziewiczą

pocieszający jest również fakt

że pan młody trzyma fason

już już pękał i

pękł i miał się rozlać białymi łzami

podobno ze szczęścia

ja tam nie wiem

lecz oniemiała go zewsząd

biel małżonki

zawity zabielony

zamilkł

i żyli długo i..

smacznego

 

(dziś. 23 września 2004 )



141

***

porzucasz mnie

sto razy dziennie

odwracasz się

w połowie mojej monoeksplozji

?ranię cię

och wielkie rzeczy

i w czym lepsza jest twoja strategia uników

– hello jestem online no goodbye

już cię nie ma

porzucasz mnie

milion razy dziennie

umieram

na twoje zawołanie

i budzę się noc później

kociak na śmietniku

ty obok przechodzisz

zamyślony

– miau

– kochanie czy coś się stało?

 

 

(6.12pm 24 sept. 2004

dom)



142

***

rzeczywistość w lustrze

jest inna

trochę jakby

szersza

pojemniej-

szaaa nie mówmy o tym głośno

mniejsza o ten kawałek

łóżka i koca i złotego świecznika który

ujawnia tylko jeden

z wielu swoich bytów

i tak wiem

rzeczywistość w lustrze

jest pojemniejsza

pojmuje w lot moje marzenia

pomniejsza cienie i zakamarki

obaw

nie ma i złudzeń

w lustrze

nawet moje włosy są dłuższe

 

 

(wciąż 24 września 2004)



143

w autobusie rano

 

odbicie w szybie natrętnie

głosi: taka jesteś brzydka

spójrz na te wykrzywione usta i zmarszczki

na te oznaki dojrzewania nie w porę

moja droga żadna

nic nie prowadzi do celu

nawet nie czytasz już tylko podglądasz

okej Francoise Sagan zmarła

no cóż jeszcze jednej

duszy brak nie poznasz ani Eliade

ani Nietzschego

ani jej

siebie samej tym bardziej

nie

do poznania zresztą co tam

prostota czy ból

co za różnica

zamknij oczy puść wodze

obsesji wystaw dłonie

i poczuj jak zdzierają się i łamią paznokcie

do krwi

pod dotknięciem betonu

to lubię

to już coś znaczy

nareszcie cholerna rzeczywistość

i proza

 

25 września 2004

 



144

testament

 

gdy odnajdziecie moje ciało

proszę rzućcie monetą

bo nie zdołałam zdecydować

na jakim cmentarzu chcę leżeć

podobno byłam muzułmanką

więc chowajcie mnie nago

w całunie

podobno byłam chrześcijanką

więc zapalcie mi znicz

tylko jeden

i niech nikt się nie modli

będzie za późno

 

25 sept 2004

 

 



145

 

***

jestem pusta

jakby ktoś pożyczył sobie zawartość

i zapomniał oddać na czas

wymarłe jezioro

bagno

bulgoce wrogo na odgłos trywialnych metafor

o karłowatych płetwach

plusk raz

i dwa już do góry brzuchem

zarybienie

?rzecz prosta?

zaludnienie

?wystarczy przestać stosować prezerwatywy i hormony?

wciąż jestem pusta

w macicy i w koniuszkach palców

 

[wczoraj 27 sept 2004]



146

***

dzień bezowocny

milczący

bez słowa jednego

i czy tak nie lepiej

nie marnotrawić słów na wiatr

nie zrzucać z kamieniem

u szyi

własnej muzy a raczej własnego muza

przynajmniej po twoim z ziemi zejściu

zakładając że ktokolwiek zlituje się zemści się wyda

wypociny wyobraźni

gadatliwa pani na straganie książek na banacha

nie będzie cię poniewierać

gorliwie gderliwie

wymieniając twoje nazwisko

na końcu przesadnie długiej kobiecej listy

płaczek

patriotek

pla pla

panien pełnych pocałunków

popapranych przedwcześnie zmarłych

poważanych lekce dnem pudła kurzem uniesieniem ramion

poetek

 

28 sept 2004



147

 

improwizacja na temat starego przysłowia

 

spod lasu

spod liści spomiędzy drzew

ot tak wysunęły się

powoli

dwa odgłosy

końskich kopyt

rżenie

i wiśta wio wiśta wio

natrętne

z wozu

baba wychyli się i po chwili

chowa

czepek biały i falbanek szelest

z wozu znowu ozwie się

natrętne

wiśta wio i wiśta wio Bartek obok

robi bokami Kasztana szturcha to na nic

baba z wozu

nie zejdzie

 

30 sept 2004



148

zapisane na odwrocie emirackiej wizy

 

 

berlin

uśmiech

stewardessy

dubaj

widok

z okna

z siedzenia

samolotu

nic nie widać

widok

karachi

z samolotu

suchy kraj brak zieleni

w samolocie ścisk

nieprzyjemne stewardesy

bez uśmiechu pomiędzy

mężczyznami

plucie do torebki

noga na nogę

brudne stopy

smród

stewardessy

z warkoczykami

znów

karachi

dubaj

berlin

ziemia

nareszcie

 

 

2004



149

***

jestem kobietą

gdy gwałcę

wymuszam po raz kolejny –

kocham

gdy pochylam się nad tobą delikatnie rano

i unoszę

naga

gdy nacinam w poprzek

zsiadłą mlekiem jasność okien

bez pokrywki zasłon

jestem nią wciąż

jestem

gdy rozczulam się nad sobą w lustrze

imituję orgazm

gdy nie pragnę nic już

ciebie chwytam odblask wkładam

ściśle błogosławiąc w ramki zdjęcia – amen

 

zamęt

kiedy zrzucam

z krzyża z piersi z powiek

nieprzydatne już symbole koronki i rzęsy

wtedy jestem sobą

 

5 oct 2004

 



150

***

jestem zmęczona

moimi Tak

na wyrost jakby

sumienie idiotka mrugająca dlugimi rzęsami popychało od
wewnątrz

wypielęgnowanym palcem

jestem zmęczona udawaniem

erudycji która już dawno pierzchła

gdzie pieprz się suszy a może

nigdy nie musiała

nigdy nie była mi pisana nie zawieszono karteczki

rozum

nad łóżeczkiem moich urodzin

dobra wróżka zaspała

ja też

 

jestem zmęczona chcę spać

ostatecznie

nie jestem wróżką kochanką ostatnio też nie matką stróżem
nocnym prostytutką

nie jestem

mogę spać

 

jestem zmęczona czekaniem

na głupców których kocham

całe życie

jest czekaniem

trywializmem zaś powyższe ale przecież nie jestem erudytką
więc

po prostu zakończę ten wiersz bez pointy

i pójdę spać

myślenie pozostawiam opublikowanym poetom

dobranoc

 

 

 

6 oct 2004

 

 

 



151

rozmowa

 

 

 

Nie Nie znam cię O czym ty mówisz

Jesteś mi najzupełniej obcy

Jak mogę coś cokolwiek…

Nie Zupełnie nic o tobie powiedzieć nie mogę

 

Dlatego wciąż opowiadasz o sobie?

 

Tak

Właśnie dlatego wciąż krążę po własnej orbicie

Madame Bovary to

ja

wciąż o tym samym

Ta sama monotonia od

pięciu lat

Ten sam wciąż mężczyzna i ta sama

Anna ten sam układ gwiazd rozkład lotów i relacji

 

Co za nuda

 

Ah tak! Ah tak?

Ty zdrajco brutusie ostatni jedyny domniemany czytelniku

Judaszu

Niech cię nie znam

 

No właśnie

 

 

6 oct 2004

 

 

 



152

kolacja we dwoje

 

 

zimne dłonie kobiece pociły się

perfum poczuła

dotyk

przypalonego królika

w dali

krzesło zaskrzypiało niedotknięte myślą

zapomniane

przy drzwiach

pojawił się

miał buty na obcasach które

stukały o drewno

zbyt głośno

nieoceniona jednym rzutem

uśmiechu odległość

pomiędzy widelcem i nożem

pusta przestrzeń

uszu

królika nie podano

gdzie są i jak smakują

włochate i miękkie

 

14 oct 2004



153

 

 

***

spotykałam się z tobą

potajemnie nocą nie raz

 

dotykałam cię

bezgłośnie nago z bliska

 

teraz jednak

nie przywołam nic

poza wspomnieniem namiętności żalu

gorzkosłodkich pierwszych

pięciu minut

 

co ja wiem o tobie

zdrado

 

 

 

[pomiędzy 1am a 5am, 15 oct 2004, z przerwą na sen]



154

***

moja matka nie istnieje

w moich wierszach

nie wspominam ani

słowem

jestem sierotą

a przecież

jest

dlatego dzwonię

po raz drugi

pytam

nie jesteś na mnie zła?

mamo

– n i e

po raz pierwszy myślę że kłamie

 

2004

 

 



155

dyskusja z braćmi Grimm

 

 

teraz jest już za późno

juź książę w twoim łóżku

już obietnica dana

i kareta

czeka

i co z tego że książę wciąż jest żabą

a pocałunek mokry

na odległość

co z tego że on staw woli

a od stawu do zamku

daleko

obietnica dana związek zawarty

to książę

jakiego wybrałaś

za późno na fochy

 

28 oct 2004



156

***

kocham cię bez powodu

nie jesteś przystojny

kiedyś

byłeś

nie jesteś czuły

nie rozumiesz moich uczuć i aspiracji

nie

stoisz obok

nie szepczesz mi do ucha

kocham cię zawsze możesz na mnie liczyć

nie to nie ty

choć taki kiedyś byłeś

niedelikatny egoistyczny nieczuły

jesteś

nie bez powodu

cię nienawidzę

nie mniej

niż cię kocham

 

 

28 oct 2004



157

***

przestańcie trzeszczeć

kochankowie

na czwartym piętrze o czwartej nad ranem

miłosierdzie miejcie

dla tej młodej pustelnicy z dołu

która samotnie co noc

kładzie głowę

na małej poduszce której ledwie ledwie

starcza dla

starej

pannie

mężatce

opuszczonej

wdowie

zakonnicy na urlopie

wybaczcie złośliwość

i wścibstwo

i ten anonim pod drzwiami

„zmieńcie kochani łóżko lub mieszkanie – zatroskani

sąsiedzi”

 

 

4 nov 2004



158

 

***jesienna depresja***

 

byle jaka muzyka byle jak

próbuje zagłuszyć

krople deszczu ostre

jak ukłucia szpilek

udaję że nie zauważam cię

bólu

tępy jak skarga zęba

natrętna

od miesiąca

 

przykro mi

 

dlaczego wzruszyć ma mnie ona

skoro nieprofesjonalna bolesna akupunktura serca

dolega bardziej

 

ruch dłoni i cisza

 

nareszcie

za późno

bo wiersz i tak już złożył sztalugi

i odszedł obojętnie

a wraz z nim wpomnienie obrazu

ból pozostał

i cóż

skoro i tak nie potrafię go wyrazić nazwać ujarzmić

 

7 nov 2004