– Żartujesz! Przepis na holenderską trawkę? Poczekaj no… – zapaliłam małą lampkę i sięgnęłam ręką po poduszkę, która zsunęła się poza łóżko i podłożyłam sobie pod plecy półsiadając.. Zrozumiałam że nie uda nam się zasnąć wcześnie.. – Może to być jedna paczka trawki.., i jedna bibułka , ale inne składniki – nieznane. A sposób użycia  byłby według mnie… dowolnie skuteczny – wybuchnęłam śmiechem na widok jej zdezorientowanej miny. – Salima, wiesz że w życiu nie miałam w ustach papierosa.. Tym bardziej nie probowałam żadnych mieszanek odurzających. Może szkoda.. Podobno jednak każde spożycie narkotyków zostawia trwałe ślady w mózgu.. Ubytki w masie szarych komórek to nie byle jaka strata czy nie?

-A więc nie. Nigdy nie skorzystałaś z możliwości zapalenia trawki. – powtórzyła z niedowierzaniem. Przewracając się na wznak i wlepiając oczy w sufit, potem koncentrując się na leniwie poruszających się pod sufitem serduszek mobile. – Zgaś lampę. Łatwiej rozmawiać po ciemku, i mobile zgrabniej wyglądają w świetle księżyca. Widzisz? – wskazała kierunek ruchem podbródka.

-Nie i nie. – powtarzałam zniecierpliwiona spoglądając odruchowo na zegar.. i gasząc lampę. Było już po północy – Odmówiłam przyjacielowi, który hodował zielsko we własnym mieszkaniu. Odmówiłam wielokrotnie na całonocnych balangach. Zapewne ze strachu. Może z obawy utraty opinii grzecznej dziewczynki… Odmówiłam sobie podczas pobytu w Amsterdamie, który wydawałoby się być doskonałym miejscem, aby wreszcie pofolgować zasadom i dać się skusić. Zupełnie bez sensu. Moja opinia w moich własnych oczach była już i tak zaszargana – włóczyłam się za facetami moich marzeń po świecie. Dawałam się uwieść i przywieść do łóżka. Szłam na lep słodkich słów. Ale o tym wiedziałam ja i oni. I moja najbliższa przyjaciółka. .. I moi rodzice w momencie gdy dałam im do przeczytania moją autobiograficzną nowelę, i ciotki.. i kuzyni, i przyjaciele.. Nikt nie odwrócił się odee mnie, nikt nie zmienił o mnie zdania. Być może nowela mimo oczywistych autobiograficznych wątków, uznana została za fikcję. Do dziś jestem grzeczną dziewczynką. Niewiele traciłam puszczając się w Amsterdamie. Kłamiesz. Kłamię. Z nikim się nie puściłam właśnie w Amsterdamie. Podróżowałam samotnie. Czułam się samotna i mało interesująca. Kto interesowałby sięblondynką w kraju blondynek.. Spotkanie z wirtualnym przyjacielem na południu Holandii było miłym przeżyciem, ale przydeptane sumienie nie pozwalało mi otwarcie czerpać przyjemność z „bycia w Holandii” , z „bycia z mężczyzną”. Cudzysłowy. Oczywiście. Holandii poza tym małym miasteczkiem na południu i Amsterdamem nieco później, nie udało mi się zwiedzić , nie udało mi sięw pełni i głebi tego słowa „być” tam właśnie. (Dopiero młody człowiek którego miałam poznać dał mi tę możliwość – wiesz o kim mówię prawda? – skierowałam ku niej wzrok w ciemności – . I oczywiście. Holender poznany wirtualnie nie był mój. Był wypożyczony za jego własnym przyzwoleniem i mojego sumienia, oraz za .. niewiedzą jego narzeczonej… – zamilkłam na chwilę zastanawiając się czy moja historia zdążyła ją już uśpić..

– Nie śpię. Słucham cię – rozwiała moje wątpliwości po kilku sekundach.

– A więc abstrahując od maryśki i od wielu wielu speluniastych coffeeshopów – ta speluniastość być może właśnie mnie odstraszyła? Ja i moje poczucie estetyki przeszkadzamy sobie jeśli chodzi o odkrywanie świata. – Amsterdam jest pięknym miastem. Uroczo starym. Kanały oplatają je ściśle. Zaborczo. Miasto zdaje się mało przystępne w porze deszczowej gdy mgła topiąc wzrok w chmurach dotyka stopami powierzchni wody. Harmonijna architektura kamienic odsłania wówczas swój urok tylko cześciowo, leniwie i z łaski. Przechadzka w strumieniach deszczu. Podnieść głowę można lecz parasol lub krople mgły i wody zasłaniają czubki wyższych budowli. Wąskie okna. Kwiaty na balkonach i parapetach. Nie wszystkie kwitną. Marzec to dopiero mokry początek wiosny… – ucichłam. Usłyszałam jednak jej ciche..

– Hmm.. chciałabym tam kiedyś pojechać…