Pułtusk mysim okiem
Poemat
Przystanęła mysz stara, zamyślona i cicha,
słaby wzrok wytężyła, nos zmarszczyla i słucha.
Rynek hen po widnokrąg metrów trzysta z okładem.
Łatwiej było onegdaj przebiec truchtem, dziś jadą
auta szybkie i ciężkie, hałaśliwe i mnogie.
Cień rozproszył się w brzasku, zniknął zaraz za rogiem
dyliżansów i karoc, koni, wozów ze zbożem.
Dziś bezpieczny twój żywot w korytarzach, nieboże,
tych sklepionych murowanych spichlerzach pod ziemią,
gdzie żak młody jezuita niósł worki jesienią,
pełne dobra i jadła na sto dni mroźnej zimy
temu lat trzysta z hakiem, dziś Benedykt je trzyma…
Powiadają tak ludzie, jak i myszy zajedno,
iż Skarga i Horatius Sarmaticus łzę rzewną
ronią nad swym zakonem takim twardym i męskim,
grzmiąc z Jakubem pod rękę w kolegium niebieskim.
Jeno kaszy – wspomnienie, mąka w proch się przesiała.
Ziarno praszczur zjadł mysi, choć narzekał, że mało.
Och, nieme te lochy! Mokre tropy myszowatych!
Włóczęga, myszarka, synatropijny lunatyk,
korytarzołaz tajny, biolog, człek, zoo-praktyk,
tam pospołu brną miękko w historyję tej szlachty.
Moje buty też wsiąkały w podziemną tę ziemię.
Tam mysz starą spotkałem, tam mi przyszło oniemieć,
gdy zajęty badaniem stanu cegły poszycia,
nagle pisk w korytarzu, pisk – żebranie o życie.
Mysi ogon wystawał zza murów załamania,
Doleciały mię słowa świszczące – obym skłamał!
lub śnił, tudzież czytał bajki Hughona Loftinga.
Zrozumiałem, że szara szuka w mieście lodżingu.
Akcent miała angielski, ton arystokratyczny,
gdy o pra pra pra pra pra pra pra babce stryjecznej
losach opowiadała co się ciągną lat dwieście
…stulecie dziewięćnaste…pożar hulał po mieście
onegdaj… Skulony nad książką biedak chłopczyna
– bibliotekarz- pomocnik woluminy zaczyna
wrzucać za swą pazuchę – silva rerum i varia,
mysz mu hop do kieszeni, wokół Jezu! i Maria!
wrzask szalonej gawiedzi, wody chlust, złota aura
z czerwoną aureolą. Mały pędzi po murach.
Jest i baszta, jest przejście i jest chata w oddali
Chłopi biegną ku miastu. Nic się na wsi nie pali.
Od dnia tego codziennie chłopak książkę wyciągał
na polu, w stodole, co godności nie urąga,
że od świcy tak stronił i już wolał czsokoli,
w polu orać, pot ronić, niźli w pieciu rozpłonić.
Wierna mysz towarzyszka – przy czytaniu – asysta.
Uszy pilnie nastawia, przeszłość wnika, choć mglista.
Dzieciom swoim opowie, one swoim, i dalej.
Sieć pasymków z Pułtuska swą historię tak dbale
recytuje i ceni. Wszak nie tylko ród mysi
historyję szanuje, chłopiec chwycił swój grysik…
Nuże własny pamiętnik spisać spieszy. I czyta
ten zarówno w głos co dzień – mysz z radością on wita.
I witają go dzieci, bo przychówek miał liczny.
Bibliotekarz, z chłopa chłopiec – wojownik waleczny…
W roku tysiąc dziewięćset kraju wolność szedł bronić.
To opisał, dzieci chował, od ludzi wciąż stronił.
W książkach siedział bibliotekarz wszem wokół uznany,
aż nadeszły trzydziestych lat – czterdziestych walk dramy.
I znów czerwień starej rany goreje u człeka
pożar, pomór! – drżał przed nim. Wiedzieć chciał co go czeka…
Jaki los jemu niesie życie pełne pożarów?
Jakoż tysiąc osiemset i dziewięćset tą miarą
chciał mierzyć: „Dwa pożary – dwa zniszczenia, jednako
my mieszkańcy Pułtuska naprawimy!” – tu zaklął.
„Lecz historię współczesną pan już raczy znać dobrze”
Tak mi powie mysz stara, racząc serem się szczodrze.
Za to stare wżdy dzieje wszak nie każdy potrafi
w wyobraźni malować, gdy na książkę nie trafi.
Owa książka niestety i pamiętnik w pożarze
domu bibliotekarza sczezły, chociaż on marzył
w darze złożyć je miastu jako cenne trofeum:
„signum – ignis est victus” jak by rzekł Prometeusz.
Z życiem uszedł z rodziną, koniec wojny obwieścił
zmarł po latach stu całych, latach tak pełnych treści.
Sześćdziesiątych szaleństwo… Buntem z lekka powiało.
Dzieci Pułtusk rzuciły, Amerykę witały…
„Ty opowiedz historię, jesteś wszak grotołazem
Tacy nic się nie boją, życie uchodzi płazem”
Rzekła mi tak poufnie – i ja wam tak to rzekę:
Był dwunasty wiek z dawna i osada nad rzeką
Gwarno, tłoczno, wesoło, jarmark, zboże, flisacy.
Kwitło miasto i dzieci, dobrze żyli z swej pracy.
Lecz bywało i surowo, morderczo, żałośnie.
I bywały pożary od Jaćwingów przy wiośnie.
Od Litwinów, od Prusów, popalone wsze pola,
Domy, chramy niszczone, ciemna ludzi jest dola.
Mroki swit znów rozpraszał – wiek trzynasty i dalsze.
Zamek stanął na wzgórzu, biskup płocki zapraszał.
Ślad Prasłowian i chramy Święty Krzyż dziś przykrywa.
Dawne dzieje, choć góra skarby może wszak skrywać.
Grotołazi mój zmysł sam wyostrzyłem niebawem,
wżdy mysz pocznie historie nowe sypać rękawem.
Jakie zamek to cuda widział sam na przeźroczach,
które Chronos wyświetla klejąc klatki urocze.
Średniowieczny architekt ustępuje artyście
z renasansu polotem, a już wnet zamaszyście
wywijają swe linie barokowe rzeźbienia.
Zamek kwitnie i stroi się, dobiegają pienia.
Chóry tu, tam misteria, moralitet w teatrze.
Wszako wszem on dostępny, gawiedź bieży i patrzy.
Dalej czasy pożogi, wszechogarnia nas Szwecja.
Patrz, jak łatwo zapomnieć, pożar nie jest facecja
Płomień nasza codzienność. Czcimy go, hołubimy
Lecz panami z przyrodą nie będziemy równymi
Tylko ona, natura, kosmos, wszechświat, zieloność
jest prawdziwie wszechwładna, ale o tym już dość! dość!
Dajmy nura do Francji, „czy pozwolisz?”pozwalam
Mysz zamyśla się rzewnie – ach ten Paryż, ta gala
Wojsko, panny, czar balów, akcent z „ą” i camembert…
Tam piwnice… Ser dojrzewa… Tu Napolion „cher”.
Krwi utoczył, bitwę stoczył. Zapamiętamy go,
Pańskim gestem Napoliona Arc de Triomphe wieści to.
Tam familii mysia gałaź zapuszcza korzenie
Jeździ mysz co rok do Paris czyścić francais’a brzmienie
Wiek za wiekiem jak ongiś, dziewiętnasty w połowie-
sztubak Wiktor, koleżcy obrywają po głowie.
Wzięto wolność nam naszą, car rosyjski się mościł,
do terenu ziem naszych pretensyje swe rościł.
Mysia, ludzka dziatwa walczy, pilnie krzewiąc język
choć rosyjski brzmi tak śpiewnie, nie śpiew nużnyj, lecz krzyk
W tamtem czasie gałąź inna, i mysia, i ludzka
hen powiodła dzieci swoje w powiat Petersburski.
Czy to miłość? Polityka? Nie patrz w cudze życia
wszyscy braćmi-śmy na ziemi, do śmierci – z powicia.
„Sum sumarum, poliglotka-m” – chełpi się mysz szara.
Tam pociotek, tu kum inny, podróżuję stale.
Francja Rosja Sybir Anglia – A Londyn wprost loving
meteoryt podglądam, czy go rdza gdzie nie trawi.
Wszak największy w naszej ziemi pułtuskiej tu zarył
dziewięć kilo przewieźli. Muzealni na bary
wzięli go osiłkowie. Zdobi British Museum.
Nikt, kto widział ten deszcz, już na ziemi nie żyje.
Natenczas mysz ziewnęła, zerknie na mnie wymownie.
Myślę, czas iść do domu, więc odpalam mą głownię-
mą maleńką zapałkę, bo bateria mi siadła.
I ruszamy już razem, ona cicha, bo jadła
dosyć miałem w kieszeni – dwie kanapki ogromne.
Posilila się, spała. Toż i tak zadość skromna
za jej powieść bezmierną, jej oddanie dla miasta.
Pułtusk winien zakupić posąg sto kilo z ciasta.
Takie biegły myślenia w mojej głowie rozgrzanej,
i przybyłem do chaty, i ot, dzieje spisałem.
13.04.2017