przeźrocza

Emiraty I

to miasto

ociekające wodą której brak

kroplami z niedołężnych maszyn

A/C wciśniętych bezwstydnie pupą ku ulicy w niedorosłe okno

to miasto

szarosprane niebieskawoniczyje shalvar kamiz

na sznurze pomiędzy gwoździami

niemal horyzontalnie przy ścianie

slumsów zapach

i światło spostrzeżone z zaskoczenia z zaułka

przez okrągły wywietrznik

cywilizacja w epoce płodu

gwałtownie strusią głowę podnosi

wieżowcami w górę

niby pnącze wzwyż wzwyż

ku słońcu które nie pozwoli ani łzy

uronić chmurom

ku słońcu nie w piasek

gdzie piasek? na parkingach pod stopami dźwigów

pustynia unieszkodliwiona

rabatkami kwiatów

——————-

15 sierpnia 2004

spektakl Circo da madrugada

czerwień i fiolet szarf

marzenia ujawniły swoją realność

poziomkowa delikatność odzienia

i odcienie bieli

dowodziły istnienia niebieskiego smaku

łopot skrzydeł aniołów ucichł muzyka była

wszechobecna

niebo brazylijskie

wciągnęłam w nozdrza zapach zmroku

godzinę później

gdy odeszli akrobaci anielscy stałam

wdychając pot zmieszany z deszczem

wcześniej spłoszony

powracał księżyc po śladach wody

aniołów zapragnęłam obecności

gdy odeszły

jeszcze długo oczekiwałam

tańca na linach rytmu brazylijskiej samby tupotu stóp

w białych sandałach

9 lipca 2004

***

zagubił mi się język

w obcej przestrzeni rozległej

gdzieś aż po horyzont zamglone wzgórza meksyku

como estas i wokół hiszpański ocean

ciemne oczy i dłonie

madonny dworcowej

que hora es wskazuję zegarek

z przepraszającym uśmiechem

dłoń wyciągają wyraźnie i głośno ocho veinte

pół godziny oczekiwania

przestrzenny dworzec mexico ciudad

niepoliczeni sprzątacze i taksówkarze w koszulkach z numerami

niczym gracze baseballu

i jeszcze ta amerykańska książka na moich kolanach

zagubił mi się język

polski w świadomości przycichł

i usnął

więc budzę szybko w panice

tym wierszem

2003 marzec, mexico ciudad

ramadan

roza zaczyna się o świcie

gdy świtanie jest jeszcze nocą

gdy światło niczym jak błyskiem źrenicy spod przymknietych powiek

o piątej piętnaście jeszcze okno zasłania mi szarobura zasłonka

nie spojrzę w tę stronę przez godzinę

na odgłos angielszczyzny koguta głowę podniosę

szósta

szarobura zasłonka rzadszym tkana ściegiem

roza zamykana zimowym zmierzchem

gdy słońce i tak nie widoczne jeszcze bardziej chce stać się nieobecne

nie teraz

gdy zmierzch nadejdzie

zmierzch opowiem

[3dec2001Nyork]

(rosa – post)

***

miłość należy dawkować

nie upajać się

i nie upijać do bólu

dziąseł abstynencja czasowa

wskazana jest palcem

jak najbardziej trafnie

w stanie wskazującym na spożycie

dawki wykraczającej poza ogólnie przyjętą

normę upojenia miłosnego

miłośnicy protestują

i po co?

zobaczą sami

miłość należy dawkować

rozsądnie zostawić

na potem

mrozić i wekować

pocałunki orgazmy westchnienia

ostrożnie zdjąć z warg

wsypać do słoika

jeszcze pijane ze szczęścia

palcem pokrywą

przytrzymać

24 lipca 2004

***

tęsknotę pamiętam

jak szum wiatru w powrotach fal

szarości bezkres pokrzykiwania mew

milkły stłumione

sól na wargach i dłoniach

słone ślady na nogawkach dżinsów

muszli zapiaszczonych zapach

nocą

na plaży w Clifton

brutalny dotyk ostrych kamieni i piasku

okrzyk i urwana rozmowa

nas troje

pamiętam

jak dziś

nawoływanie dzieci i czerwoną sukienkę Mominy

8 july 2004

Clifton, Karachi, Pakistan

***

czekać na ciebie

w cierpliwości

penelopę zrozumieć

przeszłość i przyszłość teraźniejszości mijanie

nie umrzeć uciec przed pokusą tego głosu

czas zwodzić twoim szlakiem lat dziesięć

błądzić aż tam gdzie krańce świata zbiegają się i łączą niebo

z ziemią zespolić się i być tak blisko by oddech słyszeć

podziemi wciągnąć swąd w nozdrza

trawy zapach i gliny rozcieranej w palcach

twardość i opór wyczuwać wyczekiwać

wciąż wokół ciebie krążyć

delikatniezauważalnie

przyszyć cię nicią włosów

przybliżyć się i oddalić znów gdy zechcesz

niedaleko kłębek rozwinąć

podążyć po śladach twoich

i znów

czekać cierpliwie

na twój powrót do mojej itaki tej i takiej

której

-myślę czuję wierzę –

nigdy opuścić nie chciałeś nigdy

nie opuszczałeś

23.1.2004

***

dopiero trzecia

popołudnie rozwlekłe i nudne

po modlitwach w meczecie nie dzieje się już nic

kilka kłótni tylko

dopiero trzecia

dziesięć minut mniej do początku ciszy

ona ujawnia się

łaskawie

gdy on zamyka oczy i usta

połknąwszy słodkie słowa i czekoladowe lody

cisza

dopiero trzecia

noc ją przyniosła

więc nie płoszę

czekam

usa 2002

***

za ścianą ona

upada co chwila

metaliczny hałas

potem cisza

wiatrem pachnie i mięsem halal

w sosie

trywialnie szaroburym

za ścianą wciąż ona

nieskończona historia

niegotowa kolacja

daleko jeszcze do piątej

za ścianą cicho

wiem jednak

że jest

ta historia nieskończona i smutna

bez dobrego rozwiązania

przygnębiona

w kuchni

w ciąży

jego żona

[15dec2001. pensacola]

ta druga jeszcze nie-przyjaciółka

ona jest nieskończenie cicha

nieobecnie delikatna

nieobecność jej dotyka

nieskończoność na w-pół zdania

nie warkocz zaplata

lecz luźnym opaść pozwala pasmom

czerni nieskończenie długiej

dotknąć chciałabym jej

włosów dłoni i ciała

nie-

śmiałość przeszkadza

czy ona jest równie

skończenie

nieśmiała

[5dec2001]

pewna odmiana wierności

środowisko mieszane

nas czworo

faithless

melodia którą lubię

jedyna

ciasto

ochłapy kolacji

moje urodziny

jego urodziny

on pierwszy

on drugi

ona jego dziewczyną

ja jego dziewczyną

!nie nazywaj mnie

nie jestem nie chcę

przynależność niezrozumiała

przynależność spóźniona

?dlaczego miałabym do niego należeć

leżeć-przy

leżeć-obok

pod-legać

uległa nie jestem

dawno przynależności między nami już nie ma

więc czemu ulegam

więc czemu nalega

z oddali pokorne śle listy

i widzieć mnie chce

i poddanka przebiegam kilometrów odległość

i jestem nieopodal

tuż obok

wierna w rytm rave’u

niewierna w rytm łkań

[11-13-III-2001 Budapeszt-Otwock]

***

on prosi

bezgłośnie

wszystko jest naturalne i jasne

bezgłośne

przyjdź przyjedź zostaw opuść zmień

adres mieszkania pracy rodziny myśli

że prosto jest zmienić adres

mieszkania pracy osobowości

nie chcę zmieniać a jednak

wyszłam wyjechałam opuściłam zmieniłam

adres nazwisko imię przyzwyczajenia

bezgłośnie

2001

***

nic nikogo

winić

nic nikomu

winna nie chcę

być niczyją nie należeć do nikogo

nie przemawiać nic ni słowem czułym nie

chcę obiecywać nic nikomu by nikomu obietnicy

i nadziei nie odbierać

i – nie – na nic mówię

zranić za nic umiem

przecież

za nic na nic mówię i przysięgam

gorzko nocą niecnotliwie za nic nicość która mnie opadła

oddam

[4R.A.][2000]

***

mam ochotę na dotyk
gdzie jesteś
twoje włosy jeżykowate
twoje dłonie ciemne zmęczone
twój kciuk dziwnie wygięty
twoje długie rzęsy spuszczone
które mówiłeś
lubiły dotykać wszystkie twoje kobiety

nie potrafię przypomnieć w pełni
przywołuję jednak szczegóły
gdzie jesteś
nie potrafię przywołać całości
rozpadłeś mi się w atomy
gdzie jesteś
umiłowane miejsce w nieoswojonej przestrzeni
poza horyzontem dotyku
gdzie jesteś
czy nie chciałbyś znów być całością ze mną
i wewnątrz

ok 2001

list ojca z polski do córki w pensacola na florydzie na wieść o atakach rekinów i terrorystów

znów milczysz asiula

nie opowiadasz mi nic

w tej ameryce

ilu jest białych raperów

ilu idiotów wysadzających drapacze chmur

ilu farmerów i domków na prerii

i ranch

znów milczysz asiula

kochanek praca

na plaży na czarno

nic nie wiem

ile jest willi emerytowanych komandosów

ile jachtów niedoskładanych jak nasz

ile slumsów i gangów

i odgryzionych rąk

ile pór deszczowych na florydzie ile centymetrów śniegu

zatopi i zakryje twój

z czułością nienapisany list

2005czerwiec

zapisane na odwrocie emirackiej wizy

berlin

uśmiech

stewardessy

dubaj

widok

z okna

z siedzenia

samolotu

nic nie widać

widok

karachi

z samolotu

suchy kraj brak zieleni

w samolocie ścisk

nieprzyjemne stjuardesy bez uśmiechu

pomiędzy mężczyznami

plucie do torebki

noga na nogę

brudne stopy

smród

stewardessy

z warkoczykami

znów

karachi

dubaj

berlin

ziemia

nareszcie

2004