Chcesz otrzymać prezent?

Up for a gift?

Zapisz się do newslettera!
Subscribe!

    * Sprawdź na co się zgadzasz (Privacy policy)








    orfee4

    Akt III

    wędrowanie*niespełnienie*
    wyzwolenie





    scena I

     

    w ę d r o w a n i e


    “Eurydice: Will you not embrace me? – You deign me
    not an answer. Then look at me at least – Say, am I not as beautiful as
    on my wedded day? Behold! perhaps the roses fade – Turn round! it may be
    that this charms decay, which you with rapture prais’d; or brightness fullies
    which with joy you view’d.


    Orfeo: (The more i hear the less i can resist. Chear
    up, Orpheus). Let’s away , beloved Euridice. these marks of tenderness
    are unreasonable. Every delay must prove fatal to us.


    Eurydice: But one single look.

    Orfeo: Now to glance upon thy beauty would be ruin.

    [W.Gluck, „Orfeo ed Euridice”]



    Erudyka: Nie pocałujesz
    mnie? – Nie raczysz mi odpowiedzieć. Więc chociaż spójrz na mnie – Powiedz,
    czy nie jestem tak piękna jak w dniu mego ślubu? Poczekaj! być może róże
    zwiędły – Obróć się! może opadnie ten czar, o który gorliwie prosiłeś,
    lub jasność ……. którą z radością ujrzałeś.


    Orfeusz: (Im dłużej słucham
    jej, tym trudniej jest mi się oprzeć. Wytrwaj, Orfeo). Odejdźmy stąd, ukochana
    Eurydyko. te oznaki czułości są teraz nierozsądne. Każda zwłoka musi być
    dla nas fatalna.


    Eurydyka: Lecz jedno spojrzenie..

    Orfeo: Teraz spojrzeć
    na piękność twoją było by dla nas niszczące.


    [tł.J.C.]

     


    Przekroczyli w łodzi Cherona wolno toczące
    się nurty Lety. Przed nimi droga powrotna. Labirynt korytarzy. Wnęki pieczar,
    sadzawki, strumyki, bagna. Orfeo podążał pierwszy, za nim postępowała Eurydyka.
    W milczeniu wkroczyli na teren zaludniony przez dusze potępione. Zimny
    dreszcz przeszył ciało mężczyzny na widok tych poznanych już w drodze ku
    wnęt
    rzu labiryntu pokracznych, odrażających
    duchów. A jednak fascynowała go w jakiś niewypowiedziany sposób ta podziemna
    rzeczywistość. Z inna również świadomością podążał droga powrotna ku światłu
    dnia, czując za plecami bojaźliwą lecz realną obecność Eurydy
    ki.
    Wiedział jak niegroźny jest już dla nich ten świat śmierci, który udało
    mu się pokonać dzięki sile miłości. Usłyszał bezgłośny niemal szept kobiety
    – Boję się, Orfeo. – Prosiła o chwilkę spojrzenia i pocałunek. Posłuszny
    nakazowi Boga i Amora, nie odwr
    ócił
    się jednak. Wyciągnął jedynie dłoń szukając jej malutkiej dłoni. Zacisnęły
    się kurczowo jej palce. Poczuł ich chłodny dotyk i drżenie. Wiedział jak
    bardzo się bala, wciąż niepewna czy opuszczenie podziemia jest aby realnością.
    Powtórnie usłyszał jej p
    ełną wyrzutu
    prośbę o spojrzenie
    . Odmówił.
    Nie rozumiała. Jakże był dla niej okrutny i dlaczego… Zasklepił się w ciszy
    milczenia, pragnął jakimś cudem zamknąć uszy na jej glos. Przecież nie
    mógł wyznać jej powodu swego milczenia, powodu pozornej nieczułości. Nie
    mógł! Miał ja tak łatwo utracić? Czym było jednak to jedno spojrzenie…
    jej twarz, której nie mógł wówczas ujrzeć stawała się marzeniem. Ona była
    tak blisko, a jednak nie w pełni “jego”, wciąż w posiadaniu śmierci. –
    Nie ofiarujesz mi nawet jednego s
    pojrzenia?
    Nie pragniesz na mnie spojrzeć? – zajęczał głos kobiety.

    -Nie masz ochoty dowiedzieć się nawet jak
    wyglądam? Opis, który ci przesłałam jest niczym w porównaniu do iluzji
    obrazu na zdjęciu.


    Ale ta iluzja będzie niczym w
    porównaniu do obrazu ciebie w rzeczywistości – odmailował jej po chwili
    Piotr w żartobliwym tonie, o czym świadczyła załączona na końcu wypowiedzi
    uśmiechnięta buźka, czyli dwukropek w kompozycji z myślnikiem i nawiasem.


    – Masz rację, w istocie. Czy to oznacza, ze gardzisz moim
    zdjęciem? – wysłała zapytanie nieco urażona.


    – Ależ nie, prześlij, chce zobaczyć. To
    będzie jakąś kolejna cząstka ciebie, którą poznam wkrótce w “całości” –
    odmailował szybko.


    – Cóż, pomyślę o tym dziś wieczorem i
    być może dostaniesz je mailem jutro rano – zamknęła temat. Piotr uśmiechnął
    się ironicznie po drugiej stronie linii intranetowej. -Jak sobie życzysz,
    moja droga. Może ostatecznie nigdy się nie spotkamy – pomyślał filozoficznie.

    Znali się od dłuższego czasu. Oboje pracowali
    w tej samej firmie, a jednak ich kontakty były jedynie formalne do tej
    pory i za pośrednictwem telefonu lub Intranetu. On w Krakowie, ona pracowała
    w Warszawie. Któregoś dnia oficjalny mail zaprawiony żartem przerodził
    się w prywatną korespondencję. Żarty przybrały kształt po
    ważnej
    jego propozycji spotkania w Krakowie. Kusił ją mile spędzonym wieczorem,
    kolacją, koncertem w filharmonii, spacerem nad Wisłą w romantycznej scenerii
    starego miasta i podkrakowskiego, przekształconego w hotel, zameczku. Bardzo
    lubiła Kraków. Rzeczyw
    iście miała ochotę
    spotkać go…, miała tez ochotę znów zobaczyć to miasto, nieodwiedzane od
    kilku miesięcy. Napłynęły wspomnienia. Odprężyla się w fotelu, pokój biura
    był pusty przez chwile, ktoś tam wyszedł, ktoś udał się na kawę… odwróciła
    głowę od ekran
    u komputera spoglądając
    w zaokienny zapadający już zmrok godziny siedemnastej. Jakże miała ochotę
    znów pojawić się w Krakowie. Wędrować jego ulicami. Wędrować może w miłym
    towarzystwie Piotra, tak jak ostatnio wędrowała którejś niedzieli u boku
    jej przyjac
    iela z Turcji, który przyjechał
    tam na cały miesiąc, wysłany przez jego rodzimą firmę. Słońce zalało tego
    dnia miasto, mroźne powietrze z ulgą przyjmowało ciepłe promienie.

    Spotkali się na drugim brzegu Wisły. Kraków
    wyglądał uroczo z tej perspektywy. Ponad miastem górowały zabudowania Wawelu.
    Promienie słońca ślizgały się po spadzistym dachu zamku królewskiego, jego
    zieleń spływała z brzegów, wtapiała w zielona zgniliznę trawy wypełzającej
    spod szaroburobialych plam śniegu. Tegoroczna zima zaborczo p
    ozbawiała
    nagość wyleniałej i zapadłej w zimowy półsen przyrody okrycia. Mroźne powietrze
    wyraźnie jednak dawało znać, że nie wiosna to jeszcze była, lecz początki
    zimy. Na brzeg rzeki wyległy sylwetki wędkarzy, zatrzymane w bezruchu,
    ze stoickim spokojem
    mimo mrozu i wiatru,
    pełniące swą wartę, każdy przy końcu swego kija, którego żyłka marzła w
    lodowatym nurcie wody. Poświęcili oboje kilkanaście minut uwagi tym poszukiwaczom
    zaginionej już w mieście ciszy. Byli pod urokiem ich spokoju i cierpliwości
    myśliw
    ych czatujących na zwierzęcą
    zdobycz.

    Autobus podjechał punktualnie, dziesięć
    minut oczekiwania dało się we znaki ich skostniałym kończynom. Odetchnęli
    ciepłem wnętrza autobusu. Wysiedli w okolicach dworca głównego. Ruszyli
    w kierunku starego miasta, bez celu i planu, spontanicznie wędrowali urokliwymi
    uliczkami Krakowa. Zajrzeli do Kościoła Mariackiego, wygnał ich stamtąd
    jednak tłum niedzielnej mszy. Postanowili powrócić tam później, zabłądzić
    w wysokich nawach pod ostrołukami , pod filtrowanym światłem
    witraży.
    Skierowali się ku wawelskiemu wzgórzu, godzina była już późnawa. Przypuszczała,
    ze nie uda im się już wejść do pokoi zamkowych. Szybkim krokiem ruszyli
    ulicą, której nazwy nigdy nie potrafiła przywsoić, mijając po drodze cale
    mnóstwo maleńkich sympatycznych witryn sklepowych, z których w
    iele
    zachowywało swój od dawien dawna kształt. Warszawa posiadała tego typu
    urocze małe sklepiki jedynie na Starym Mieście i w jego okolicach. – Nie
    ma już starej przedwojennej Warszawy – westchnęła , zawsze pragnęła móc
    wyobrazić sobie w pełni tamten świa
    t,
    dawne ulice stolicy niezeszpecone szarością i brzydotą socrealistycznej
    architektury, urok zamieszania i odmienności okolic Placu Grzybowskiego
    i dzielnicy żydowskiej, fascynującą barwność mimo brzydoty i nędzy starej
    Pragi, Powiśla, Mariensztatu…Kraków miał szczęście zachować swój przedwojenny
    urok, zewsząd wyzierała historia dawnych dziejów miasta.

    Dotarli na wzgórze. Spojrzenie z wysokości
    na spienione fale rzeki. Podwyższony poważnie poziom wody, zalane nabrzeże…Wisła
    wyglądała groźnie, zagniewana nieobliczalna siła przyrody. Udało im się
    wejść do krypt królewskich, wspiąć po schodach ku wiszącemu pod kopułą
    wieży dzwonowi Zygmunta, odwiedzili kościół i prochy polskiej romantycznej
    trójcy poetyckiej. Nie dostali niestety biletów do sal zamkowych, wyk
    upionych
    przez mnogie wycieczki szkolne. Roześmiała się. Od pamiętnej wyprawy szkolnej
    jeszcze w jej latach podstawówkowych nigdy nie udawało jej się odwiedzić
    ponownie wnętrza zamku. Niefart! Różnorakie powody i przeszkody za każdym
    jej pobytem w Krakowie
    ale skutek zawsze
    ten sam. Cóż, szkoda – westchnęła. Innym razem przy okazji twojego powtórnego
    przyjazdu do Polski – puściła do niego oko. “Powłóczystym” krokiem zeszli
    z drugiej strony wawelskiego wzgórza, usłyszał przy okazji legendę o smoku
    – postrach
    u Krakowa, o odważnym Kubie…Przybłąkał
    się tez gdzieś przy okazji Bazyliszek i zaklęta kaczka, a i wplątała się
    wpośrodku tych historii polskich opowieść o smutnym-niesmutnym losie Orfeo
    i Eurydyki wędrowców podziemia śmierci. Miała w głowie właśnie obraz powrotnej
    ich wędrówki ku światłu i ku żyjącemu światu, moment przed katastrofą,
    moment jeszcze szczęśliwy w jego nieświadomości przyszłych przypadków.
    Ta opowieść zwyczajem “spadłych z księżyca”, jej właściwych, aluzji do
    tematu była jedynie wyrazem nękającej ja obsesji ostatnich dni, obsesji
    drugorzędnego pisarczyka romansideł trawiącego bezustannie w umyśle przedmiot
    powstającej właśnie natenczas książki.

    – Ale kto tymczasem zabił tego przeklętego
    Bazyliszka?! – pomyślała nieoczekiwanie, zżymając się na własny brak pamięci
    i nie mogąc skończyć Hakanowi tej historii. Kto zabił ..i jak to było z
    tym podziemnym wędrowaniem…- Jej paplanina, jej ciąg opowieści dla Hakana
    toczyły się przerywane wybuchami śmiechu i gestami , które musiały niejednokrotnie
    zastępować brakujące słownictwo angielskie. Tryskali oboje humorem, mimo
    dającego się we znaki mrozu. Postanowili schronić się w jednej z restauracji
    dla skonsumowania późnego lunchu.

    – Piotr – pomyślała. Z nim byłoby zupełnie
    inaczej. Krakowiak, niejedno mógłby jej pokazać i opowiedzieć. Wiedziala,
    ze dobrze znał miasto. Zapragnęła tego wyjazdu. Rozmarzyła się. Wyrwał
    ja z zamyślenia dźwięk telefonu. Odebrała. Krótka formalna rozmowa. Spojrzała
    na zegar na komputerze, późnił się, plus dziesięć minut…była już
    prawie
    osiemnasta. Pracujące z nią w pokoju osoby miały niebawem powrócić…Nowa
    wiadomość. Kto? Piotr. Nie Piotr z Krakowa, inny jej przyjaciel. Jak zabawna
    wydała jej się wówczas ta zbieżność imion, na którą wcześniej nie zwróciła
    uwagi. Wszak to nie tylko
    w przypadku
    dwu Piotrów. Wspomniała imię Yana i … przyjaciela Jana, dwu ważnych w jej
    życiu Francuzow o tym samym imieniu Jean-Michel. Dziwaczna historia…

    Wiadomosć była jednak od Piotra z Berlina. Kilka miłych słów. Kilka
    informacji i jego skrócona historia fascynacji “Carmen” Bizeta w wykonaniu
    artystow hiszpańskich. Był zachwycony możliwoscia obejrzenia przedstawienia
    pokazywanego na scenie teatru Baden Baden. Również skrócony opis miasta
    pozwolił jej wyobrazić sobie jego urok. Na końcu języka miała zapytanie.
    Nigdy nie była w Niemczech, może to była ta nadarzająca sie okazja? Zakończenie
    listu przyniosło jej odpowiedź – Może masz ochotę przyjechać na przedstawienie
    w sobotę? – usmiechnęła się. – Czemu nie?

     

    scena II

     

    n i e s p e ł n i e n
    i e


    “What shall I do without my Eurydice? Where shall
    I wander now deprived of her? Eurydice! alas she cannot answer me. I am
    ever faithful to thee, Eurydice. Ah me! nor hope or succour now are left
    to me from mortals or from Gods.What shall I do without Eurydice? Where
    shall I wander now deprived of her?”


    [W.Gluck, “Orfeo ed Euridice”]



    “Co pocznę bez mojej
    Eurydyki? Gdzie mam wędrować teraz jej pozbawiony? Eurydyko! Nie może mi
    odpowiedzieć. Jestem jej zawsze wierny ci, Eurydyko. Ah, ani nadziei ani
    ratunku juz nie ma dla mnie od śmiertelnych czy Bogów. Co uczynię bez Eurydyki?
    Gdzie powędruję teraz jej pozbawiony?”


    [tł.J.C.]

     

     


    Dzwonek budzika. Za oknem jeszcze ciemnosć. Po omacku próbuje zapalić
    lampkę. Radio, cicha muzyka nie pozwoli jej ponownie zasnąć. Znowu ten
    dziwny sen. Nie pamięta dokładnie. Nigdy nie potrafila zachować w pamięci
    wrażen sennych. Pozostawały jedynie: jakis nastrój, jakies przeczucie.
    Tego ranka pozostał w pamięci również bardzo mglisty obraz ciemnego, sklepionego,
    pelnego rozchodzacych się w różnych kierunkach korytarzy podziemia, mdłego
    swiatła niewyraźnych poszeptów i niezidentyfikowanych, drobnych dzwięków
    w drżącej z chłodu i wilgoci ciszy i drżącego również, lecz przecudnie
    czystego głosu spiewającego mężczyzny…Cóż, ten głos…spojrzala na magnetofon,
    gdzie tkwiła włożona poprzedniego wieczoru kaseta z nagraniem opery Glucka.
    Koniec drugiej strony…hmm, Orfeo szuka drogi powrotnej ku wyjsciu z podziemia
    – usmiechnęła sie. Snił jej się zakochany Orfeo. Jednym ruchem włączyła
    kasetę, wiedziała, że powinna była raczej posłuchać wiadomosci zamiast
    wprowadzać się w bluesowy nastrój kompozycją barokową…Pokusa jednak byla
    zbyt silna. Odezwał sie głos Orfeo. Katastrofa jest bliska. Eurydyka błaga
    go o spojrzenie…Który mężczyzna nie uległby pokusie na dzwięk tak słodkiego
    głosu!

    Szybki prysznic. Suszenie włosów. Na sniadanie już oczywiscie nie ma
    czasu. Towarzyszą jej wciąż dzwięki rozpaczy w głosie Orfea. Łyk kawy,
    spakowana torba, szybki makijaż, kanapki…juz w paltku, gotowa do wyjscia
    sięga po kasetę z nagraniem i wkłada ją do walkmana. Przerwać słuchanie
    w momencie katastrofy? Niemożliwe! – usmiechnęła się na mysl o swoim muzycznym
    uzależnieniu. Trzasnęły drzwi. Już jej nie było. Późno. Półbiegiem podążała
    w kierunku stacji kolejowej. Dziwnie nieprzystawalne do rzeczywistosci
    zdawaly się słowa Orfea. Podziemie? Labirynt… labirynt jest rzeczywistoscią..wędrówka
    ku swiatłu i życiu …to uciekanie od smierci i samotnosci… Gdyby tak każdy
    miał możliwosć odwrócenia biegu jego losu, ucieczki przed tchnieniem smierci
    , poplątania jej planów, odwrócenia biegu zdarzeń, powtórki z życia…Pokusa
    spojrzenia? Pokusa? Spojrzenie? Nie znalazła odniesienia do bliskiej jej
    rzeczywistosci.

    W pociągu, znudzona nieco zawodzeniem Orfeo i jękami Eurydyki otworzyła
    Somerseta Maughama w wersji angielskiej, ktory wciągał ją romansowym biegiem
    zdarzeń. Czytanie angielskich “ciekawszych” romansów było jej osobistą
    receptą na przyswojenie mnogosci słownictwa i oswojenie się z obcym językiem.

    …pokusa spojrzenia…Hej, Kitty, glupio wpadłas moja droga…Dziwna jest
    ta postać. Wychodzi za mąż z rozsądku, w panice i strachu przed staropanieństwem.
    Nie kocha go, on kocha ja do szaleństwa, całkowicie zdając sobie sprawę
    z osobowosci “słodkiej odrobinę wulgarnej odrobinę niewinnej idiotki” jaką
    posiada jego wybranka. Ona go zdradza, zakochuje się …głupio. On to odkrywa.
    Ona chce odejsć, kochanek ją odrzuca. Groteska…nie, zwykla intryga romansowa.
    Zaczyna sie najciekawsza czesć książki – przekręciła stronę. – I co z tą
    pokusą spojrzenia? – znów powróciła w jej głowie natrętna obsesyjna mysl.
    Dzis cos się zdarzy, cos niemiłego – poczuła intuicyjnie.

    Dotarła do pracy ósma pięć. Najczęsciej pojawiała się pierwsza w biurze.
    Wszyscy niemal zaczynali pracę około dziewiątej. Lubiła te pierwsze chwile
    spokoju, ciszy. Przegladała pocztę, porządkowala zaległe z poprzedniego
    dnia sprawy, czasem zadzwonił telefon…rzadko. Jest kilka listow. Przejrzala
    szybko profesjonalną korespondencję, powróciła do prywatnych maili…list
    od Piotra..i drugi od Piotra.. “Myslałem o naszym spotkaniu piątkowym.
    Musimy to odwołać. Spotkanie nie ma sensu. Stworzylibysmy pseudozwiazek
    obcych sobie ludzi. Proszę przyjmij moja decyzjꅔ

    Zamyslila sie smutno nad wiadomoscią. Otworzyła drugi list. Kontynuacja
    mysli : “Czuję, że nasze oczekiwania sa odmienne. Mówiąc bez ogródek, miałem
    jedynie ochotę na pijatykę i seks…ty oczekiwałas zapewne uczucia, romantyzmu,
    intelektualnych rozmów. Mylę się?” – Pokusa spojrzenia – westchnęła. Nie,
    nie mylisz się Piotrze. Być może rzeczywiscie cała historia zakonczyłaby
    się w łóżku. Boże, gdzie jest ta przeklęta granica? – zadała sobie odwieczne
    swoje pytanie. Póki poruszamy sie w rzeczystosci wirtualnej każde posunięcie
    jest bezpieczne, nie ma granic, nie ma zobowiązań…rzeczywistosć stwarza
    zagrożenie, stwarza konsekwencje. 

    Ona jednak naprawdę liczyła, ze spotkanie w rzeczywistosci może stać
    się wyjsciem z labiryntu w którym zdaje się błąkać od jakiegos czasu. Tyle
    korytarzy, tyle możliwosci, tylu ludzi spotyka, ale nigdy żaden z nich
    nie sprawił, że znikłoby w niej poczucie samotnosci i zagubienia. W istocie
    chciała, by spełniła się ta pokusa spojrzenia. Chciała spotkać się z Piotrem
    w Krakowie. Błądzić być może w labiryncie jego uliczek, ale nie sama lecz
    z przewodnikiem i …mieć nadzieję na wyjscie z przeklętego labiryntu, przecież
    on, łudziła się, kroczyłby przed nią pewnie, ku swiatłu, ku swiatu, ku
    jakiejs tam szczęsliwszej nowej rzeczywistosci. Pokusa spojrzenia na opak.
    Nie spojrzał na nią. Nie odważył się spojrzeć więc została sama w labiryncie.
    Eurydyka również tę rzeczywistosc utraciła, bo Orfeo… spojrzal. Pokusa
    spojrzenia na opak. Konsekwencja ta sama.

    Nowa wiadomosć. Od kogo? Od Piotra…z Niemiec. I co z tym Baden Baden?

    Zainteresowała się. Oczywiscie nieszczęscia chodzą parami. “Przemyslałem
    to. Przedstawienie jest w sobotę. Podróż trwa caly dzień. Nie zdążysz nawet
    dojechać na czas. Myslę, że nasze spotkanie przełożymy na maj, kiedy pojawię
    się w Polsce, może nawet w Warszawie…” – Cóż, muszę nauczyć się doceniać
    męską umiejętnosć unikania pokus, no…nie oduczę się jednak instynktownego
    uczucia rozczarowania, to pewne – pomyslała w duchu.

    Nagle rozesmiała się głosno. Mysl była groteskowo zabawna. Taki sobie
    czarny humor.. – Kim jest, do diaska, kobieta w oczach mężczyzn, że tak
    bardzo boją się konsekwencji spojrzenia na nią? Bóg…, Bog Jahwe…- aj, bluźnisz
    moja droga, tfu tfu, wypluj te słowa – ironizowała wobec samej siebie.
    – Meduza, Bazyliszek…- kontunuowała – w każdym razie kobiece “podaj mi
    lusterko, kochanie” okazuje się być prosbą, której nie należałoby lekceważyć…Czyżby
    brak możliwosci przypudrowania nosa kosztowal meżczyzn życie? – przedni
    żart…

     

    scena III

    w y z w o l e n i e


    “Orfeo: Ah, is it thou? it is; I see thee now. The
    torture of my pain had amost conquer’d reason. What are thou come for?
    What would thou have of me?


    Love: I’d make thee happy. Orpheus, thou indeed hast
    much endure’d for my glory; and therefore I restore to thee thy dear belov’d
    Eurydice. I want no farther proofs of thy fidelity. Behold her rise to
    be reunited to thee.


    Orfeo: What do I behold! O Gods! my spouse!”

    “Love: Enough-Ye fortunate lovers, come away – Let
    us quit these immortal habitations – Return to your kingdoms and enjoy
    the world again.”


    [W.Gluck, “Orfeo ed Euridice”]



    “Orfeusz: Ah, czy to
    ty? takl Widzę cię teraz. Cierpienie mego bólu zawładnęlo niemal moją świadomością.
    Po co przychodzisz? Czego chcesz ode mnie?


    Amor: Chciałbym uczynić
    cię szczęsliwym. Orfeuszu, naprawdę wiele wycierpiałeś dla mojej chwały;
    i dlatego przywróce dla ciebie do życia ukochaną Eurydykę. Nie chcę juz
    więcej dowodów twojej wierności. Spójrz oto wstaje, by się z tobą połączyć.


    Orfeusz: Cóż ja widzę!
    O Bogowie! moja małżonka!”

    “Amor: Dosyć już – Tak,
    szczęśliwi kochankowie , odejdźcie – Pozwólcie nam opuścić to nieśmiertelne
    miejsce – Powróćcie do waszego królestwa i radujcie się znów światem


    [tł.J.C.]

     

     

     


    Jedno spojrzenie. Spojrzenie, które sprawiło, że wszystko stało sie
    iluzją. Gdzie ona jest? Czy jej obecnosć była jedynie złudzeniem? Może
    nigdy jej tu nie bylo…Ciemny korytarz zdawał się zasklepiać i sciesniać.
    Duszno. Drżące w oddali swiatło z ukrytego źródła przygasło, samotnosć…Gdzie
    jestes Eurydyko? Ćmił się swiat przed oczami. Oslepił go nagle blask słońca.
    Znikła rzeczywistosć podziemia. Orfeo znalazł się samotnie na powierzchni
    swiata. Eurydyka pozostała w podziemiu.

    To zabawne, ona wolałaby negatywne, tragiczne zakończenie. Katastrofa
    powinna, jej zdaniem, kończyć historię miłosci Orfeo i Eurydyki. A jednak
    Gluck wprowadził już w pierwszym akcie postać Amora, który pojawia się
    i w zakończeniu i wprowadza happy end. Po próbie, pomyslnej, wiernosci
    i uczucia, kochankowie znów połączeni! Dwukrotnie umarła-zaginiona Eurydyka
    ożywa cudownie. Zwycięstwo miłosci, wyjscie z podziemia, wyjscie z labiryntu…

    Dlaczego jej życie plącze sie do tego stopnia, że trudno znaleźć wyjscie?

    Młoda kobieta siedziała zamyslona twarzą zwrócona ku oknu. Jej wzrok
    blądził wysoko w koronach sosen, ponad dachem domu wyrastającego nieoczekiwanie
    na wprost okna jej pokoju. Zasłaniał on cały niemal widok, przestrzeń ulicy
    i polany w oddali. Jedynie przestwór nieba i gałęzie wysokich drzew przyciagały
    uwagę…Słońce niesmiało próbowało uwolnić sie z objęć chmur. Temperatura,
    wysoka jak na zimową porę, dawała złudzenie przedwiosnia. Jakże czekała
    na tę wiosnę. Wiosna przyniesć mogła nadzieję początku i przemiany. Tak
    życ dalej nie sposób – szeptała do siebie – W takim zamieszaniu, potarganiu
    uczuć i pragnień. Czego ja chcę? Czego ja pragnę? Czego szukam? – Mota
    się w tę i tamtą stronę, gubi w plataninie korytarzy i gubi orientację.
    Labirynt istnieje zapewne nie wokół niej, lecz w niej samej. Nie mają sensu
    poszukiwania mężczyzny. Odejdź Orfeo. Nie ma sensu jakakolwiek wędrówka
    i zejscie do podziemi. Pozostanie raczej u brzegow Lety, u brzegow rzeki
    zapomnienia. Przeszlosć niech zostanie na drugim brzegu jej nurtow. Wraz
    z nią wszelka pamięć i wszelki żal, wszelkie wspomnienie błędów, pomyłek,
    rozczarowań, rozterek, zagubień, grzechów i rozpaczy… Jednej tylko już
    ma ochotę ulec pokusie…pokusie spojrzenia … w przyszłosć.

     

     do początku