– Jakie musiała mieć do niego zaufanie, gdy opowiedziała mu tak nawet intymne dawne historie…- myślał Lucas jednoczesnie słuchał dalej, coraz bardzie wciągała go opowieść pierre’a.
– Młodzi ludzie, którzy interesowali się młodą dziewczyną.. Właściwie pamietała juz tylko dwu. Pierwszy jej chłopak.. z biednej rodziny, dwa lata starszy, miły, otaczał ja opieką, imponował sprawnością fizyczna, bawił dowcipami.. Wspólnie chodzili na pielgrzymki, wspólnie poznawali kościół od środka w jego młodzieżowej wersji dostosowanej dla ruchów katolickiech, wspólnie jeżdzili pod namiot, nad jeziora.. Zbyt wielka była jednak różnica myślenia i reagowania i uczuć. Pamiętała, że denerwowały ja jego szczeniackie, niedojrzałe reakcje, bójki i wygłupy i zarty..
było jej z nim dobrze, a jednak znajomość sama jakoś tak naturalnie w pewnym momencie się urwała.
Drugi związek, z tego co pamiętam z jej opowiesci, narodził się znacznie póxniej. Co było w trakcie, przez tych kilka lat? Może nic… Nie pamiętała już, a może nie było warto pamiętać tych lat, nudnych, nijakich – jak sama je okresliła – może po prostu cielęcych dziecięcych – powiedziałbym. To był chłopak starszy od niej o kilka lat, którego poznała na Mazurach.. To musiał być wczesny początek lata, nie pamiętała dobrze. Było ciepło nad jeziorem, lecz nikt nie odważył się jeszcze kapać. Rodzinny wyjazd, wspólne kilka dni, wspólne ogniska i pieczenie kiełbaski i grzyby, których jeszcze mało, i spacery i rozmowy.. To był, zdaje się, ostatni raz gdy wyjechała na kilka dni wolnych z rodzicami. szczeniece lata – żachnęła się opowiadając mi to, ja się roześmiałem..
-I co z tym chłopakiem?
-Pochodził z Siedlec, czy Pruszkowa, nie pamiętam już dobrze…Tych kilka dni, dzięki niemu, było tak miłych. długo siedzieli w nocy, długo rozmawiali, przytulali się… Ona myslała o pocałunkach, on myślał o seksie.
Pozwoliła się dotknąć, nie śmiała dotknąć jego. Szczenięce lata – wtedy znów uśmiechnęła się z zakłopotaniem. Namawiał ją na wspólną noc, przekonywał, że nic, że nikt na pewno nie zauważy, że będzie cudownie.. że nie będzie bolało… choć pierwszy raz.. Nie chciała. Tchórzyła. Nie mogła się zdecydować.
Nie zmuszał jej, nie odszedł rozczarowany. Zakochał się. Ona nie. Niezdecydowana, czy chce być z nim czy nie, Czy denerwuje ją, drażni i męczy ego obecność czy też tyle samo jej potrzebuje.
egoistycznie zdecydowała się na pozostanie w z nim dopóty, dopóki nie wyjedzie.. Zamierzała wyjechać za granicę, na rok. Taka rozłąka naturalnie zakończy zwiazek – sam stwierdził jej mężczyzna. Wypowiedział to, o czym ona tylko myślała i nie miała odwagi powiedzieć – tak, była tchórzliwa i słabego charakteru..- a na czego spełnienie miała cichą nadzieje. I tak się stało. Wyjechała, to był ten moment. Ten moment załamania nerwowego i i kryzysu jej psychicznego. … trzeci rok studiów, jeśli nie porzucić, to przynajmniej chciała je na czas jakiś przerwać. Kryzys wiary i światopoglądu i mocne postanowienie uczynienia odważnego posunięcia, może pierwszego w jej życiu. Pierwszego kroku i pierwszej decyzji, która zaprzeczyć miałaby i tchórzostwu i niezdecydowaniu i nieśmiałości, które z całą świadomością w sobie hodowała, których niejednokrotnie nie zauważano w wielkim stopniu na zewnątrz, a które ona postrzegała w przejaskrawieniu.. Była znużona, zdezesperowana własną psychologia niesforną i nijaką. Zdecydowała się. Przerwała studia i wyjechała. Była rok poza granicami kraju. Sama… Tam poznała mężczyznę, który ja zaciekawił.. Zakochała się. był o wiele starszy. André. Był Francuzem, zabawny, dowcipny, wesoły. Ta mieszkanka wyraźnie ją przyciągała. Myslała, że nareszcie zwalczyła, wypleniła w sobie niezdecydowanie, pojawił się cel w jej życiu… łańcuszek celów, z których jeden przyciągał drugi. Wrócić do Polski, skończyć studia, wyjechac do Francji, zdobyć pracę, wyjść za mąż.. Wyjść za niego. Jasno. Prosto. Oczywiście. To bylo jej duże uproszczenie myślowe. Nigdy do końca nie zdała sobie sprawy, na ile wykonalne były te plany. Nie mówiła oczywiście o skończeniu studiów. Rzeczywiście ukończyła je o pół roku wcześniej.. Nigdy jednak już nie dowiemy się i ona sama nawet nie… czy zdołałaby osiągnąć swe cele. Wyjść za niego za mąż.. To być może tak… lecz .. znaleźć pracę we Francji, na terenie bezrobotnego południa kraju, i… być z nim szczęśliwą i stałą i wierną i wciąż zdecydowaną. Kochać i być tam, obok niego. …
Ale, o tym już cisza, bo nie stało się i nie dokonało.. Zerwali. Nie, to ona z nim zerwała. Oh, kobieto! Niegdy do końca nie wiedziałas, czego rzeczywiście chcesz! – zaskoczyła Lucasa ta niespodziewana gwałtowna reakcja Pierre’a – Zerwała, bo pojawił się inny. I niezdecydowana, z którym być i którego kochać… wybrała tego w końcu, który silniejszą miał osobowość.
-Pierre’a Seigner.. – domyśłił się Lucas.
-Tak – mężczyzna rozesmiał się swobodnie.. Mnie.
-…Miałam nadzieję, że wzbudzi zainteresowanie mój projekt pracy doktorskiej.. Oh, czemu nie.. Rzecz pomyślana była dobrze, tego byłam pewna. Póki co, z przyzwyczajenia błąkałam się po bibliotekach, buszowałam w starych drukach i mikrofilmach. Fascynowały mnie starocie.. Coraz mniej miałam pieniędzy, zastanawiałam się nad wyazdem wcześniejszym do Francji..do André, który już pewnie tęsknił bardzo.. A jednak nie, tu, w Polsce chciałam zaczekać na odpowiedź. Był początek marca.. Wczesna wiosna.. Późno, okazało się już za późno, by organizować stypendium ambasady francuskiej.. Przygnębiło mnie to.., przygnębiało mnie samo myślenie o pieniądzach. Zdobywałam jakieś grosze ucząc francuskiego po domach. Po całej ziemie, włóczeniu się wieczorami po warszawie, autobusami i pieszo miałam tych wypraw i tej przymusowej edukacji dzieci i zawodu nauczycielki szczerze dosyć. Dawał mi się we znaki brak pieniędzy. Oh, telefony, telefony do francji! Zaczełam szukać stałego zatrudnienia, tymczasowego jak sobie powtarzałam.. Zaplanowałam wyjazd do Francji na początek l;ata.. a więc te kilka miesiecy.. tak, chciałam podjąć jakąś pracę. I znalazło się miejscem, w ośrodku uniwesrytetu warszawskiego. Ośrodek informatyczny biblioteki warszawskiej.. Brzmiało ciekawie, ale marna pensja, marna w sumie ptraca, jak okazało się po kilku tygodniach, lecz pozostałam tam do lipca.. W przerwach, oczekując po pracy na zajęcia z francuskiego uciekałam do biblioteki.. Wciąż nie rostawałam się z myślą napisania pewnego dnia pracy, byc może w ramach doktoratu, dotyczącej tłumaczeń „Andromachy” Jana Racine’a. Liczyłam, że może przypadkiem uda się kiedyś, cudownym trafem natknąc na rękopisy dwu kobiet-tłumaczy.. Takie tam mrzonki.. No, może nie zupełnie, bo rzeczywiście tam, w bilbiotece natknęłam sie któregoś dnia na starodruk, w którym notkę znalazłam o nietknioętym nidy rekopisie…Nie była to niestety Andormacha lecz pamietnik dziewiętnastowieczny młodej kobiety…Kornelii Marii Malczewskiej – jednej z tłumaczek Racine’a.. Trudno było zmusić bibliotekarzy, by pozwolili obejrzeć to starocie, użyć musiałam w końcu wpływów mojego promotora.. I dostałam do ręki, spojrzałam własnym okiem na pożółkłe kartki.. A potem już nie mogłam się z tekstem rozstać.. I był mikrofilm i ksero i mogłam w tej nowoczesnej postaci zabrać do domu tekst.. Maria zafascynowała mnie swoim pisaniem. Dlaczego? Wiedziałam dlaczego.. – dlaczego Magdaleno? Nie rozumiem.. – zastanawiał się lucas..Taksówkarz najwyraxniej chciał zakomunikować, że dojechali na miejcse. Wróciła świadomość rzeczywistości. Lucas zapłacił. Wyszedł.