.. Amsterdam zamoknięty w każdym jego zakątku. Leje od kilku
dni. Nie mam parasola. Pozostaje zaszyć się w schronisku, barach,
kawiarniach internetowych. Te ostatnie są przepełnione.
Oczekujący na miejsce przy pececie znajdują tymczasową
miejscówkę przy barze. Atmosfera wilgotna. Schną kurtki i parasole.
Powietrze przesiąknięte dymem papierosowym. Zapewne dlatego
podszedł do mnie. Z daleka, w oparach dymu niewątpliwie wyglądam
lepiej. – zachichotała nerwowo spoglądając na
słuchającą jej histori, niepewna reakcji.. Salima
odpowiedziała wymuszonym półuśmiechem.. Eh, za późno by
się wycofywać.. ciągnęła więc dalej  – On siadł obok i oto.. Znamy się
już drugi dzień. Nie wiem co o tym sądzić. Co o nim
sądzić. Jest bardzo miły. Słodki momentami. Zachowuje
się odmiennie niż mężczyźni do których sposobu bycia jestem
przyzwyczajona. On, to takie zabawne i nieoczekiwane połaczenie chłopięcości,
urwisowatości, szarmanctwa i męskości. Co mam na myśli..
Wystaw sobie taki imaż : Kupuje mi róże – sztuczne – które gubię
niecelowo przy pierwszej okazji w barze chińskim. Kupuje mi róże –
żywe – które zachowuję suszę i zamierzam zawieść w
dobrym stanie do domu. Fetyszyzm. Wiem. W kawiarni – pora późna –
bezpardonowo kładzie głowę na moim ramieniu (te piękne
kruczoczarne gęste  włosy..)
jednocześnie wyciągając nogi w czarnych butach i białych
skarpetach na krześle przed sobą. Włóczy się za mną wszędzie.
Wodzi wzrokiem za moimi ustami oblizując wargi w taki sposób że
rzeczywiście mam nieodpartą ochotę na pocałunek,
jednocześnie nie odrywa oczu od mojego biustu. – spojrzałam na
Salimę. Blada jak ściana. Opowiadając zapomniałam kim jest
słuchaczka… Kontunuowałam więc próbując obrócić
sytuację w żart.. –  Nie. Nie
wiem czy to fizycznie możliwe. Opisuję w tej chwili moje
wrażenie nie fakty. Odłóż na bok logiczno-techniczne
myślenie. – …I mówi mi, że mnie kocha w pierwszym dniu
znajomości. Proponuje noc w hotelu najdroższym w mieście – nie
wyglądał na „faceta z forsą” – podejrzewając zapewne
że odmówię nie dając wiary jego zapewnieniom – spaliśmy
oboje w niezbyt oddalonych od siebie schroniskach. Odmówiłam. Dla innych
zupełnie powodów. W końcu zaprasza mnie na wyprawę
wynajętym mercedesem ( najlepszy silnik na świecie..) gdzie oczy
poniosą, przed siebie, jak droga wiedzie, w nieznane.

Nie jestem świętoszką.
Świętoszką w negatywnym tego słowa znaczeniu,
obłudną i pruderyjną. Nie jestem idiotką. Nie jestem
dziewicą. Wiedziałam co stać się może w trakcie lub u
końca podróży. Sami we dwoje. Ale uczucia były i tak już
zmącone i powikłane. Miałam święte postanowienie
dochować wierności wirtualnemu mężczyźnie z Portugalii
o imieniu Paulo- którego zdążyłam już zdradzić z
pewnym poznanym wcześniej Holendrem – ale czym był wirtualny
związek wobec zapowiedzi rzeczywistego. Przyznaję, miałam
nadzieję, że ta znajomość przerodzi się w coś
ciekawego i niepowtarzalnego… Po kilku dwu dniach  było już cudownie.. Byłam zakochana. Nie bez
kozery. Łatwo kobietę omamić, mówią : Sheraton, Bruksela,
wyśmienite jedzenie, przytulny apartament i szerokie łóżko. I
bardzo delikatny kochanek spełniający prawie wszystkie moje zyczenia.

Tego więc dnia
wciąż jestem zakochaną idiotką, mimo że przed
chwilą wysłuchałam rozmowy w obcym azjatyckim języku, z
której zrozumiałam tyle, że on jest żonaty. Po kilkunastu
minutach wiedziałam więcej – on jest żonaty i urodziło mu
się właśnie drugie dziecko. Syn.

– Czy to nie
wspaniała wiadomość.. – zapytał wtedy podniecony a jego
ciemne oczy słały mi radosne ogniki – Wspaniała, w istocie.
Congratulations. – odpowiedziałam płaczliwym głosem.