Chcesz otrzymać prezent?

Up for a gift?

Zapisz się do newslettera!
Subscribe!

    * Sprawdź na co się zgadzasz (Privacy policy)




    na szczęście

    na szczęście

    na spacer chodzą ze mną drzewa
    stąpają o krok za
    skradają się
    próbuję uciec nie potrafię
    dotykają mnie ich macki długie i lepkie
    staram się stąpać ostrożnie
    pomiędzy cieniami liści
    stawiam stopy

    chodzą za mną myśli drzewa że to nie tak
    drzewią tajemnicę rozgryźć
    nie uciekać trzeba
    chodzić wokół cicho
    wiele razy krążyć miłosiernie i cierpliwie
    dotknąć szorstkiej kory dębu skóry brzozy
    wodzić palcem delikatnie w zagłębieniach starych sosen
    trzeba liście akacjowe bezboleśnie zrywać
    ostatni zachować w garści

    na szczęście

    na spacer chodzą ze mną drzewa
    tuż obok krok w krok dłoń dłoni dotyka
    milczący wierni mnisi mężczyźni
    szumem w uszach niespokojnie
    dotykają moich włosów
    są zawsze tuż obok

    na szczęście

     

     

    11 January 2004

     



     

    103

    ***

     

    tęsknię za tobą

    to zabawne jak

    pewna byłam powolnej śmierci

    jesieni nadejścia liści

    obumierania

    naszych uczuć powoli ruchem łagodnym falującym

    spadających z wysoka

    jak pewnie głosiłam w wierszu nie

    jednym lecz wielu

    do ucha szeptałam cichaczem

    spłoszona o przygasaniu płomienia

    uczuć naszych rozprawiałam bez końca

    o zakończeniu historii unhappy endzie tej

    która zamilknąć jednak nie raczy

    choć usta milczą

    szeptem szumią szeleszczą

    wszystkie ciała mojego komórki

    szare umysłu

    różowe myśli

    i nerwów wrażliwe zakończenia

    że zakończenia nie ma

    bo tęsknię za tobą

     

    [dla W. ] 19 stycznia 2004

     



    104

     

    ***

    czekać na ciebie

    w cierpliwości

    penelopę zrozumieć

    przeszłość i przyszłość teraźniejszości mijanie

    nie umrzeć uciec przed pokusą tego głosu

    czas zwodzić twoim szlakiem lat dziesięć

    błądzić aż tam gdzie krańce świata zbiegają się i łączą
    niebo

    z ziemią zespolić się i być tak blisko by oddech słyszeć

    podziemi wciągnąć swąd w nozdrza

    trawy zapach i gliny rozcieranej w palcach

    twardość i opór wyczuwać wyczekiwać

    wciąż wokół ciebie krążyć

    delikatniezauważalnie

    przyszyć cię nicią włosów

    przybliżyć się i oddalić znów gdy zechcesz

    niedaleko kłębek rozwinąć

    podążyć po śladach twoich

    i znów

    czekać cierpliwie

    na twój powrót do mojej itaki tej i takiej

    której

    -myślę czuję wierzę –

    nigdy opuścić nie chciałeś nigdy

    nie opuszczałeś

     

    23.1.2004

     



     

    105

    ***

    kiedy odchodzi obecność

    to zasklepia się w ciszy

    zasysa gdzieś wewnątrz i opada na dno

    i boli jeszcze zanim upadnie

    podnosić nie należy

    larum

    ani rąk do oczu

    lacrimosa powiedz sobie

    niech płynie słonosłodko pożegnanie

    niech tęsknota zapomni jak pachnie jego ciało

    niech wieczór nadejście następnego wieczora uprzedzi

    i stóp mokrych ślady pościera

     

    mrówki przemkną po zdrętwiałych dłoniach

    nie strząsaj ich bydląt bożych nie

    widocznych ran nie sprawią

    widocznych oznak nie ma

    w tę i z powrotem w tę i…

    podskórnym tunelem truchtem przed siebie

    bez opamiętania zbiegną zastraszone

    ciarki wspomnień

    wzdrygniesz się tylko

    tyle pozostanie

    kiedy odejdzie obecność

     

     

    30 may 2004



     

    106

     

    *** ***

    czasami jest zbyt dużo

    zbyt silnie przygniata to coś

    nadmiernie bolą skronie i pod niecierpliwymi palcami

    czuć dotyk zbyt szybko pulsującej krwi

    za bardzo wklęsło się to słowo

    zbyt długo niewymawiane

    i zapowietrzyło się gdzieś

    pomiędzy płucami tchawicą i strunami głosu

    zakleszczyło się zadławiło połknęło siebie samo i już w
    żołądku

    ot tkwi

    i ręka na podołku

    na nic

    nazbyt niekontrolowanie drgać zaczynają wargi dziecka

    układać będą się nad wyraz długo

    w podkówkę zbyt

    wygiętą kącikami nieszczęścia do dołu

    ogromnie szkliste i puste staną się oczy

    zbyt wielu osób nieobecność zaboli

    wprost nieproporcjonalnie do upływu chwili

    zbyt wiele osób nie pojawi się na czas

    przeogromnie pusty będzie znowu ten

    przesadnie przesamotny

    pokój

     

    30 may 2004

     



     

     

     

    107

     

    ***

    nikt mnie nigdy nie widzi

    gdy płaczę

    to samotność wędrowca

    to wyprawa w najdalsze rejony dziecięcej

    bezradności

    to potargane włosy i spuchnięte powieki

    to zamknięte drzwi na dwie zasuwki i cisza bezsłowia

    bez

    ruchu

    jednego gdy dzwonek

    gdy płaczę

    nic ponad moje bose stopy drżące z zimna

    ramiona i zaciśnięte w piąstki dziecka

    dłonie

    nic ponad bezmyślnie wpatrzone w dywan

    oczy

    i nikogo

    tu

    poza wpatrującymi się miłosiernie we mnie i słuchającymi
    uważnie

    sprzętami księżycową sonatą wczesnym popołudniem

    i wierszem

    nikt nigdy nie widzi

    gdy płaczę

     

    04-06-2004

     



     

    108

     

    format c

     

    po prostu o mnie

    zapomnij

    zamknij okienko messengera

    w tłumie wielu innych okienek

    niech zniknie

    na zawsze z twojego życia

    moje imion czułych tysiąc

    i nicków

    po prostu usuń jednym ruchem myszki

    wszystkie

    niepotrzebne ogonki wiadomości listów słów

    zablokuj zawieś zatrzymaj załóżmy że uda się

    więc

    zapomnij zamknij

    komputer

    komórkę pamięci w której chowa się ostatnia szara

    okruszyna wspomnienia

    o mnie

    zapomnij

    po prostu

     

    4 czerwca 2004

     



     

     

    109

     

    ***

    to boli

    jak igła pod paznokciem

    jak dorastanie jak gorycz

    boli codziennie co wieczór

    chcę by przestało i składam się w pół

    siadam tam na podłodze

    u stóp regału skulona

    mokre są policzki i oczy

    milczę

    – to boli

    z każdym dniem boli bardziej

    nie mniej

    z każdą godziną która śledzona zauważalnie

    mija

    i oddziela mnie nieodwracalnie

    od niego

    odwracalne po-wracające powtarzalne

    natrętne namiętne nudne są jednak

    jego słowa telefony i głos pełen tęsknoty

    wspomnienie pocałunków i jego twarz która nie znika

    spod powiek

    tragicznie jasno uświadamiają

    jak bardzo żałuję

    im bardziej jestem pewna słuszności decyzji

    tym bardziej

    tym dotkliwiej

    żałuję

    a to jeszcze bardziej boli

     

    08 june 2004, 2am

     

     



     

    110

     

    ***

    ?wiersz radosny

    nie nie nie

    ?dlaczego nie

    bo nie potrafię nie chcę

    ?czyż radość nie jest trywialna

    potoczna prozaiczna prostacka pusta

    przychodzi i znika

    nagle i bez przyczyny

    nie zostawiając odcisków stóp

    na piasku a przecież stopy ma nagie bose

    lekkie

    ?tak lekkie że nie odciska się nic

    na piasku

    latem na plaży pod językiem oceanu

    żadnego śladu

    myśli refleksji tworu

    wyobraźni

    żadnego

    ot radość

    tak lekka delikatna taktowna

    że niemal nie zauważam jej

    obecności

    ignoruję

    radość

    przeciwieństwo smutku

    na pozór

     

     

    11 june 2004 22hrs



     

    111

    spektakl Circo da madrugada

     

    czerwień i fiolet szarf

    marzenia ujawniły swoją realność

    poziomkowa delikatność odzienia

    i odcienie bieli

    dowodziły istnienia niebieskiego smaku

    łopot skrzydeł aniołów ucichł muzyka była

    wszechobecna

    niebo brazylijskie

    wciągnęłam w nozdrza zapach zmroku

    godzinę później

    gdy odeszli akrobaci anielscy stałam

    wdychając pot zmieszany z deszczem

    wcześniej spłoszony

    powracał księżyc po śladach wody

    aniołów zapragnęłam obecności

    gdy odeszły

    jeszcze długo oczekiwałam

    tańca na linach rytmu brazylijskiej samby tupotu stóp

    w białych sandałach

     

    9 lipca 2004



     

     

    112

    ***

    najpierw

    rozsiewam wersy wierszyki wiersze

    jak nasiona które tkwią

    bez zmian

    bez objawów wzrostu

    w miejscach różnorakich

    oddalonych o krok o kilometry o kawałek

    o kraj

    przez granice ciągną się

    kable fale radiowe sieć porozumienia

    pępowina

    łączę moje rozsypane w roztargnieniu

    wiersze

    ratuje mnie natura kukułki kokoszki roztargnionej kumoszki

    rozdaję rozsyłam podrzucam

    wiersze

    kiełkują na cudzych komputerach

    w cudzych skrzynkach emailowych

     

    potem

    zbieram je odzyskuję żądam zwrotu

    w panice

    po latach

    po katastrofie kolejnego komputera kosmicznej

    wszechogarniającej wszystkie kiedykolwiek wyprodukowane

    pliki wiersz-cz-e

     

    8 lipca 2004



     

    113

    ***

    tęsknotę pamiętam

    jak szum wiatru w powrotach fal

    szarości bezkres pokrzykiwań mew bezustanny chrobot

    milkły stłumione

    sól na wargach i dłoniach

    słone ślady na nogawkach dżinsów

    muszli zapiaszczonych zapach

    nocą

    na plaży w Clifton

    brutalny dotyk ostrych kamieni i piasku

    okrzyk i urwana rozmowa

    nas troje

     

    pamiętam

    jak dziś

    nawoływanie dzieci i czerwoną sukienkę Mominy

     

     

    8 july 2004

    Clifton, Karachi, Pakistan

     



     

    114

     

    Łowca snów

     

     

    chwyta się sen

    za wystający kawałek

    historii

    za nitkę wiążącą

    dwa życia twoje

    bezsenne i senne

    za wątek wątły

    bo narrator w połowie przedstawienia

    usnął

    w śnie niegłębokim ponagla się ciało

    nieme morfeuszowe

    – senne marzenie szybko szybko

    wij się snuj skończ waść opowieść

    !tuż

    przed otwarciem oczu

    chwyta się sen

    za pod poduszką notatnik

    za pod długopisem słowo

     

    4? lipca 2004

     

     



     

    115

    ***

    powoli

    otwiera się we mnie

    pudełko nie-Pandory nie-zła

    jedna mała klapka

    spada z oczu

    druga z ostatnią łzą

    uśmiechu

    odrobina wysącza się kącikiem

    ust

    zaciśniętych szeroko i jasno

    w grymasie radości

    zastawka uchyla się w sercu i

    krwi napływa

    nadmiar z brzegów

    występuje rumieniec

    policzków sięga i czoła

    wstyd mi

    uśmiechu radości ekstazy eh!

    to mija patrz! spływa

    ze wstydem wstydu rumieniec lecz

    uśmiech i radość

    trwają

    nareszcie

    długo czekałam

    jesteś

     

     

    15 july 2004



    116

    ***

    – taka jesteś głupia –

    pomiędzy palcami pośród stu westchnień

    przełazi prześliczna stonoga

    z łatwością stado mrówek czmycha

    z ulgą zastraszonych motyli przefruwa chmara

    pluszowych skrzydeł poszum

    umyka ode mnie czym dalej

    tabun koników polnych w susach

    – taka jesteś głupia –

     

    spotykam mijam kobiety o ruchach ważki

    których migotania

    z oka spuścić nie wolno

    nawet na chwilę

    spotykam mijam mężczyzn w melonikach manierach

    marzeniach umoczonych od stóp do głów

    deszcz mówią

    woda

    ale deszcz tak romantyczny ?nieprawda

    nieprozaiczny

     

    – taka jesteś głupia –

    nie wiesz

    jak deszczu chwytać odrobiny w melonik

    jak na skrzydłach z migotania wody wyczarować tęczę

    – taka jesteś głupia –

     

    nic nie wiesz o życiu joanno

     

    [21 lipca 2004 domnr2ursus]



    117

    ***

    to jest już drugi

    a może nawet trzeci wiersz

    w którym chciałam tobie jednej

    coś istotnego powiedzieć

    a pierwszy mówił o tym że ja nic nie wiem

    i że kobietą-ważką ty jesteś

    a drugiego nie było wcale

    myśl tylko

    w trzecim chcę ci

    coś istotnego powiedzieć

    wymyka mi się jednak spod palców

    to słowo o tobie

    najwłaściwsze

    ugłaskać się nie da

    migotliwe płomienne jest całe

    dotknąć oswoić się nie pozwoli

    przemówić czasem doń można

    otwarcie czule łagodnie

    lecz migotliwość cała

    jak mgła się unosi jak bańka

    ulatuje

    i ponad-to

    jest

     

    21/22 lipca 2004 noc

    dla I.R.



    118

    ***

    dziś jest ten dzień

    mojego niewyjechania

    ustalona była data i czas i walizki

    szczelnie milczące

    w oczekiwaniu

    rzędem na korytarzu

    powiadomieni smutni szczęśliwi

    znajomi

    rodzice

    i sympatyczny pan

    w aeroflocie z nonszalancją sprzedał bilet

    na samolot którego wizję natrętną

    [a-doskonały kadłub rozpada się w locie i ja maleńka

    w strzępy]

    tworzyłam

    i drżałam

    przyjmując ostatnie wieści

    namaszczenie

    ostatnie z mężem rozmowy odbywając

    wizy nie ma powiedział

    you’ve got denied

    ach przygnębienie i ulga

    lecz wizę wkrótce dostaniesz

    więc mąż tam i aeroflot czeka

    bilet otwarty

     

    22 lipca 2004

     



    119

    ***

    mój grzech aż po siedem pokoleń

    sięga żarłocznie

    ah nie!

    !nieprawda

    nienasycenie to błąd

    teologii zawikłanie

    czemu cierpieć miałabym

    za cudze błędy

    czemu cierpieć mieliby

    za moje błędy

    czuję strumień potu na karku

    struchlała

    lecz wina moja

    na mnie

    i nie na dzieci moje

    bo winy pierworodnej

    nie ma

     

    22 lipca 2004

     



    120

    ***

    to jest on

    innego nie będzie

    z nim się zestarzeję

    jeno dziecko jedno spłodzi

    i zalęgnie się we mnie

    okruszek ciała

    to jest on

    dziś zrozumiałam

     

    22 lipca 2004

     



    121

    wiersz młodopolski

     

    moja miłość jest brutalna

    bije mnie po twarzy

    wspomnieniami pocałunków

    obelgi pragnień seksualnych

    miota

    ognie namiętności oddechem

    o smaku spirytusu

    wypluwa

    skowycze cały wieczór

    a potem

    niespodziewanie

    wyszarpuje ze mnie bez znieczulenia

    słowa

    kawał mięsa

    rana goić się nie chce

    jest gangrena i znachorów

    pożądliwych nad moim bezwładnym ciałem

    chmara

    i swąd aplikowanych sercu baniek

     

    miłość moja jest nieśmiała

    jak dziewica

    podryguje zaczerwieniona na odgłos

    jego kroków w korytarzu

    – wpadłem tylko na chwilę –

    a prostytutka moja miłość

    woła podniecona

    dobrze kochanie już jestem gotowa

     

    23/4 lipca 2004 noc

     

     



    122

    ***

    miłość należy dawkować

    nie upajać się

    i nie upijać do bólu

    dziąseł abstynencja czasowa

    wskazana jest palcem

    jak najbardziej trafnie

    w stanie wskazującym na spożycie

    dawki wykraczającej poza ogólnie przyjętą

    normę upojenia miłosnego

    miłośnicy protestują

    i po co?

    zobaczą sami

    miłość należy dawkować

    rozsądnie zostawić

    na potem

    mrozić i wekować

    pocałunki orgazmy westchnienia

    ostrożnie zdjąć z warg

    wsypać do słoika

    jeszcze pijane ze szczęścia

    palcem pokrywą

    przytrzymać

     

     

    24 lipca 2004 rano



     

     

    123

    ***

    z nicnierobienia z bezruchu

    wykluwa się wiersz

    żółciutki puszysty dziobatek

    nieopierzony i głupi

    nic nie ma do powiedzenia

    właściwie potrafi tylko

    delikatnie się do skorupki mojej

    jeszcze na chwilę przytulić

    i język ptaśkowaty

    pośród pisków

    wystawić

    ślepotek nie potrafi jeszcze otworzyć

    sklejonych błoną oczu

    chce jeść

    żarłoczny mięsożerca kanibal

    z nicnierobienia wykluł się

    bez sensu

    po co

    znów trzeba będzie czekać aż usamodzielni się

    brzydkie kaczątko

    potem podrzucać porzucać

    ?kto by go chciał

    aż pofrunie poczekać

    na sam koniec

    teczki

    gdzie wiele podobnych efektów

    nicnierobienia

    bez-ruchu

    bez śpiewów

    i skrzydeł

    umarło

     

     

    24 lipca 2004

     



    124

    ***

    samotna moja prawa pierś

    opada bezradnie

    schudła i zbladła

    bez słońca oddechu

    bez wiary w siebie

    i we mnie

    i w ciebie

    osunęła się

    jeszcze o kilka lat

    niżej

    o patrz

    staruszka moja pierś

    melancholiczka samotnica

    naiwnie wzdycha i tęskni

    za dotykiem twoich rąk

    jedynie

    wtedy nabrzmiewa

    matka karmiąca bogini płodności venus

    pęcznieje z dumy

    twardnieje z podniecenia

    pod twojego

    wzroku ciepłem

    pod twoich

    warg oddechem

     

    ——–

    25 lipca 2004

     

     



    125

     

    Emiraty II

     

    chustka

    spięta nie pod brodą

    gorący dotyk tkaniny powietrza podrażnia skórę

    puszczone luźno rogi trójkąta

    bezradne

    ściągnięte decyzją tasiemek niqabu

    jedynie oczy otwarcie nieśmiało spoglądają

    pod stopy aby nie upaść nie przydeptać nie zaplątać

    przeszkadza

    chustki czerń stopiona w jedno

    z suknią od stóp do dłoni

    stopy i dłonie moje białe nie czarne

    przyciągają wzrok

    jak niegdyś chustka

    w innym kraju

    15-16 sierpnia 2004

    niqab – zasłona na twarz



    126

    ————-

    Emiraty I

    to miasto

    ociekające wodą której brak

    kroplami z niedołężnych maszyn

    A/C wciśniętych bezwstydnie pupą ku ulicy w niedorosłe okno

    to miasto

    szarosprane niebieskawoniczyje shalvar kamiz

    na sznurze pomiędzy gwoździami

    niemal horyzontalnie przy ścianie

    slumsów zapach

    i światło spostrzeżone z zaskoczenia z zaułka

    przez okrągły wywietrznik

    cywilizacja w epoce płodu

    gwałtownie strusią głowę podnosi

    wieżowcami w górę

    niby pnącze wzwyż wzwyż

    ku słońcu które nie pozwoli ani łzy

    uronić chmurom

    ku słońcu nie w piasek

    gdzie piasek? na parkingach pod stopami dźwigów

    pustynia unieszkodliwiona

    rabatkami kwiatów

    ——————-

    15 sierpnia 2004

    shalvar kamiz – strój hinduski, spodnie i tunika



     

    127

    ——-

    WASZ SYN

    dlaczego nie porusza mnie uśmiech tego dziecka

    o skórze ciemnej i oczach

    dlaczego nie bawią mnie zabawne wystające zęby

    nieustanny potok słów

    i psoty

    w obcym języku

    przecież nie brak mu niczego w co Hindusów standardowo
    hojnie wyposażył Bóg

    przecież nawet jego brwi czesane są w ten sam filuterny
    sposób

    a jednak nie porusza mnie uśmiech tego dziecka

    tak jak porusza mnie

    durny płytki pusty każdy

    śmiech i uśmiech

    twego-syna-twojej-żony

    który nie jest moim

     

    ————–

    16 sierpnia 2004



     

    128

    ———————-

    hinduska dziewczynka w księgarni

     

    szept siedzącej obok w pełnym świetle lampy

    półgłos bajki słowa które się spełniło

    w pięć a może sześć minut

    po pierwszym rak uniesieniu

    do/z góry

    widziałam cień w załamaniu

    ciemnej skory palców i łokci

    i kwiaty szkliste jak światło

    jak fiolet przełożony kremem

    kiczowate

    nie zamierzała skończyć następna następna

    bajka po angielsku wprost irytująco

    wzniesiona do góry tuż pod ciemne oczy

    światła lampy pełne jasno artykułowanych

    słów

    z zakamarków łokci przemieścił się cień

    po drabinie palców wyżej wyżej wyżej

    bah! wzniesione rzęsy cień spłoszyły upadł

    na sukience szkliste kwiaty mniej bezczelnie

    lśniły

     

    ——————

    15 sierpnia 2004



    129

    ***

    pożyczyłeś mi swoje serce

    a właściwie tylko pół

    w ratach spłacam ci je naprędce

    włókno po włóknie po pęcherzyku

    pęcherzyk. usiądź proszę w fotelu

    ratan trzeszczy ja wiem

    to nie jest żaden fortel u-

    wierz mi prawda przed Bogiem

    zmęczony jesteś usiądź. kto wie

    kiedy w całości serce odzyskasz

    nie tylko ja dłużnikiem ci jestem

    ta pierwsza chciałaby wszystko

     

    nie pół ale serce mieć całe

     

    a ja zawsze okruchem miłości cieszyć się umiałam

     

    dlaczego wstałeś z fotela tęsknię za tobą

    nie wolno ci się przemęczać wyłącz ten telewizor

    nawet spoza dwu granic słyszę dobrze złowrogą

    angielszczyznę wojaków w iraku. ten schizol

    prezydent na nerwy mi działa już raczej

    wsłucham się w waszych dzieci krzyk jasny

    spojrzę na te tutaj których nikt nie odrobacza

    w slumsach pod palmami pół-szczęśliwe co noc zasną

    będę kochać twoje dzieci i ją także akceptuję

    każde dziecko kocham. twoje. własne. proszę wróć!

    pozwól mi pożyczkę spłacić sercem dziecka gdy zabije

    w moim ciele tuż pod skórą cząstkę ciebie pragnę czuć

     

    ————–

    17 sierpnia 2004 (z ex. Wziąć 1 słowo z gazety, 1 z tv, 1 z
    pomieszczenia gdzie się jest, jedno z zewnątrz. Stworzyć wiersz rymowany. Moje
    słowa: raty, wojna w iraku, fotel ratanowy, slumsy)



    130

     

    Emiraty III ( w ksiegarni nad podrecznikiem dla poetow)

     

    wybawieniem jest w tym kraju cud klimatyzacji

    drzwi więc wchodzę źródło chłodu obok jewish cooking seafood

    u podnóża książki widzą biblioteczki stóp bród

    siadam – biały lód podłogi myślę – szpital na wakacjach

    chustka zjada chłód powietrza dusi usiłując jak

    najbardziej zmniejszyć moją postać wychudzoną czernią.
    powód?

    jasny jest w tym kraju w którym ścieżki płci odmienne są i
    trud-

    no dłoni białej dotknąć w oczy spojrzeć nie przerażając ich

     

    trzeci dzień nawiedzam tę lekturę która blisko

    serca składa jaja słowa jasne krągłe wielkiej wagi

    dodać ująć nic nie trzeba głos wuja z dzieciństwa

    matki polskich słów i wierszy polskich brak i

    tylko Madame Libery angielska zdziwiona mówi: szaleństw to

    nie dość już Joanno? rzuć to pisanie bo talent masz byle jaki

     

    ——

    16 sierpnia 2004. ( z ex. Wymyślić rymy – abbaabba cdcdcd –
    najpierw potem stworzyć wiersz



    131

     

    Emiraty IV

     

     

    facet w samochodzie będzie śledził wzrokiem

    twoje białe stopy

    oczy spuścisz jednocześnie

    wznosząc brodę

    potkniesz się

    w pogoni za telefoniczną budką

    która i tak

    nie przyjmie twojej karty

    pocić będziesz się pod chmarą

    oblepiającej cię czerni

    plątać stopy w abai i dusić

    pod dotykiem niqabu

    zastraszone zwierzę chować

    w kąt będziesz głowę

    aby napić się wody

    patrzeć na mężczyzn

    rozbierających cię wzrokiem

    będziesz

    z pogardą

    która samopoczucia ci

    nie poprawi

     

    —————

    18 sierpnia 2004 sharjah

    abaya – długa suknia albo płaszcz zwykle czarna

    niqab – zasłona na twarz

     



    132

     

    ***

    pomiędzy jednym krokiem

    a drugim

    gestem

    w pośpiechu niechcący

    rozkładam się

    na części

    nieświeżo

    skomplikowana struktura ciała

    śmierdzi

    kobieco

    rozregulowany mechanizm

    cyklicznie

    zacina się

    zaciera

    złożyć nie może

    w całość

    nie pasują elementy

    trudno uwierzyć a jednak

    zardzewiał

     

    —–

    30 sierpnia 2004

    pol

    133

     

     

    zachód słońca w emiratach

     

     

     

    tuż przed siódmą

    zmęczona arabka na chwilę twarz odsłoni

    nareszcie

    wśród swoich

    wciąż zaróżowiona od upału pozwoli spojrzeć sobie w oczy

    potem odwróci się bez słowa

    bez najlżejszego ruchu dłoni

    na pożegnanie

    każe przymknąć powieki powietrzu które stoi

    odwrócić w stronę oceanu

    wiatr poczuć

    i gwałtowną czułość wody

     

    około siódmej piętnaście zniknie

    za zasłoną

     

     

    sierpień 2004

    UAE



    134

    ***

    upału ręce lepkie są od potu

    jak zrozpaczony samiec

    mojego ciała głodny

    dotyka

    rozpaloną dłonią

    przytula

    gwałci

    zniewala

     

    sierpień 2004

    UAE



    135

    ***

    popołudnie jednym dotknięciem dłoni

    przesuwa się ku pierwszej

    trzydzieści

    minut nasączonych niepokojem

    zawiesza się

    w moim oddechu

    i wraz z niewypowiedzianymi słowami

    milknie

    czas znużony

    zwalnia kroku

    na chwilę przysiada

    na progu sypialni

    nie będę ci przeszkadzał

    szepce

    nie będę cię zanudzać

    odszeptuję

    już wstań proszę i idź

    choćby powoli

    proszę obiecuję

    już nie będę cię przeklinać

    już nie będę płakać

    wstań idź nie zatrzymuj się

    i weź mnie ze sobą

     

    sierpień 2004

    UAE

     

     

     



    136

    ***

    już od kilku dni staram się

    powiedzieć ci jak bardzo

    jestem szczęśliwa

    dzisiaj przecieram oko

    i pocieram je znowu bo łzy

    nie przestają spływać

    wciąż jestem szczęśliwa

    lecz nic już nie powiem

    bo okres

    nadszedł

    niespodziewanie

    trudny

    spóźniony

    żal że tych kilka dni nie trwało

    wiecznie

    przez dziewięć miesięcy

    żal w imieniu własnym i

    nie-poczętego

    że nie mogę być szczęśliwa

    za dwoje

     

     

    14 sept 2004

     



     

     

    137

    ***

    jestem martwa

    nawet poczucie braku

    bezcenne źródło natchnienia

    wyschło

    zawiązal się na supeł

    koci ogon

    moj wizerunek świata

    jest martwy

    podeszłam

    nie ofuknął mnie

    nie dotknął zimnym nosem

    nie polizał to ja

    go polizałam

    był słony i zimny

    nie płakał gdy wyrywałam mu wąsy

     

     

    20 września 2004 poniedziałek



    138

     

    catharsis

     

    po ośmiu latach

    dostaję list

    czytam

    bez zdziwienia

    ze spokojem stoika

    cynicznie wykrzywiam maskę

    spoglądam z wyższością koturnów na mój laptop

    płata mi figle

    gubi się w słowach

    których blady odblask z przeszłości

    zajaśniał nagle

    jak odbicie lusterka

    – wciąż cię jeszcze kocham

     

    20 września 2004 później w poniedziałek

    because of P.M.

     



    139

    ***

    powiedz mi

    gdzie jesteś

    gdy znikasz niespodziewanie

    w hałasie kawiarenki i rozmów

    do których hasło i login

    bez-szczelnie utajnione

    nie rozumiem o czym mówisz

    i co odpowiada ci twój przyjaciel michał –

    michaił o twarzy arystokraty i alexander pierwszy

    i drugi palą

    !to terror caryca nie krzyczy

    w szyfrowanym slangu techintelektualistów

    to chaos

    nad moją głową

    to nic

    kochanie

    mów nie do mnie jeszcze

    ja sobie tu w rogu stołu

    niezrozumiałym wam wersem

    wiersz napiszę

     

    środa 22 wrz 2004

    Czuly Barbarzynca, Warszawa



    140

    ***dwa jajka gotowane na twardo***

     

    wykipiało jajko

    na twardo

    osnuty pajęczyną białka

    metal

    i jajko

    panna młoda

    chrześcijańskiego obrządku

    płacze

    podobno ze szczęścia

    ja tam nie wiem

    stanęła dęba

    z białą firanką welonu

    która kryje oczy

    spokojnie

    da się jeszcze uratować

    nadmiar białej sukni falban

    i koronek

    i pod skorupką ciała serca

    zółtkowatość dziewiczą

    pocieszający jest również fakt

    że pan młody trzyma fason

    już już pękał i

    pękł i miał się rozlać białymi łzami

    podobno ze szczęścia

    ja tam nie wiem

    lecz oniemiała go zewsząd

    biel małżonki

    zawity zabielony

    zamilkł

    i żyli długo i..

    smacznego

     

    (dziś. 23 września 2004 )



    141

    ***

    porzucasz mnie

    sto razy dziennie

    odwracasz się

    w połowie mojej monoeksplozji

    ?ranię cię

    och wielkie rzeczy

    i w czym lepsza jest twoja strategia uników

    – hello jestem online no goodbye

    już cię nie ma

    porzucasz mnie

    milion razy dziennie

    umieram

    na twoje zawołanie

    i budzę się noc później

    kociak na śmietniku

    ty obok przechodzisz

    zamyślony

    – miau

    – kochanie czy coś się stało?

     

     

    (6.12pm 24 sept. 2004

    dom)



    142

    ***

    rzeczywistość w lustrze

    jest inna

    trochę jakby

    szersza

    pojemniej-

    szaaa nie mówmy o tym głośno

    mniejsza o ten kawałek

    łóżka i koca i złotego świecznika który

    ujawnia tylko jeden

    z wielu swoich bytów

    i tak wiem

    rzeczywistość w lustrze

    jest pojemniejsza

    pojmuje w lot moje marzenia

    pomniejsza cienie i zakamarki

    obaw

    nie ma i złudzeń

    w lustrze

    nawet moje włosy są dłuższe

     

     

    (wciąż 24 września 2004)



    143

    w autobusie rano

     

    odbicie w szybie natrętnie

    głosi: taka jesteś brzydka

    spójrz na te wykrzywione usta i zmarszczki

    na te oznaki dojrzewania nie w porę

    moja droga żadna

    nic nie prowadzi do celu

    nawet nie czytasz już tylko podglądasz

    okej Francoise Sagan zmarła

    no cóż jeszcze jednej

    duszy brak nie poznasz ani Eliade

    ani Nietzschego

    ani jej

    siebie samej tym bardziej

    nie

    do poznania zresztą co tam

    prostota czy ból

    co za różnica

    zamknij oczy puść wodze

    obsesji wystaw dłonie

    i poczuj jak zdzierają się i łamią paznokcie

    do krwi

    pod dotknięciem betonu

    to lubię

    to już coś znaczy

    nareszcie cholerna rzeczywistość

    i proza

     

    25 września 2004

     



    144

    testament

     

    gdy odnajdziecie moje ciało

    proszę rzućcie monetą

    bo nie zdołałam zdecydować

    na jakim cmentarzu chcę leżeć

    podobno byłam muzułmanką

    więc chowajcie mnie nago

    w całunie

    podobno byłam chrześcijanką

    więc zapalcie mi znicz

    tylko jeden

    i niech nikt się nie modli

    będzie za późno

     

    25 sept 2004

     

     



    145

     

    ***

    jestem pusta

    jakby ktoś pożyczył sobie zawartość

    i zapomniał oddać na czas

    wymarłe jezioro

    bagno

    bulgoce wrogo na odgłos trywialnych metafor

    o karłowatych płetwach

    plusk raz

    i dwa już do góry brzuchem

    zarybienie

    ?rzecz prosta?

    zaludnienie

    ?wystarczy przestać stosować prezerwatywy i hormony?

    wciąż jestem pusta

    w macicy i w koniuszkach palców

     

    [wczoraj 27 sept 2004]



    146

    ***

    dzień bezowocny

    milczący

    bez słowa jednego

    i czy tak nie lepiej

    nie marnotrawić słów na wiatr

    nie zrzucać z kamieniem

    u szyi

    własnej muzy a raczej własnego muza

    przynajmniej po twoim z ziemi zejściu

    zakładając że ktokolwiek zlituje się zemści się wyda

    wypociny wyobraźni

    gadatliwa pani na straganie książek na banacha

    nie będzie cię poniewierać

    gorliwie gderliwie

    wymieniając twoje nazwisko

    na końcu przesadnie długiej kobiecej listy

    płaczek

    patriotek

    pla pla

    panien pełnych pocałunków

    popapranych przedwcześnie zmarłych

    poważanych lekce dnem pudła kurzem uniesieniem ramion

    poetek

     

    28 sept 2004



    147

     

    improwizacja na temat starego przysłowia

     

    spod lasu

    spod liści spomiędzy drzew

    ot tak wysunęły się

    powoli

    dwa odgłosy

    końskich kopyt

    rżenie

    i wiśta wio wiśta wio

    natrętne

    z wozu

    baba wychyli się i po chwili

    chowa

    czepek biały i falbanek szelest

    z wozu znowu ozwie się

    natrętne

    wiśta wio i wiśta wio Bartek obok

    robi bokami Kasztana szturcha to na nic

    baba z wozu

    nie zejdzie

     

    30 sept 2004



    148

    zapisane na odwrocie emirackiej wizy

     

     

    berlin

    uśmiech

    stewardessy

    dubaj

    widok

    z okna

    z siedzenia

    samolotu

    nic nie widać

    widok

    karachi

    z samolotu

    suchy kraj brak zieleni

    w samolocie ścisk

    nieprzyjemne stewardesy

    bez uśmiechu pomiędzy

    mężczyznami

    plucie do torebki

    noga na nogę

    brudne stopy

    smród

    stewardessy

    z warkoczykami

    znów

    karachi

    dubaj

    berlin

    ziemia

    nareszcie

     

     

    2004



    149

    ***

    jestem kobietą

    gdy gwałcę

    wymuszam po raz kolejny –

    kocham

    gdy pochylam się nad tobą delikatnie rano

    i unoszę

    naga

    gdy nacinam w poprzek

    zsiadłą mlekiem jasność okien

    bez pokrywki zasłon

    jestem nią wciąż

    jestem

    gdy rozczulam się nad sobą w lustrze

    imituję orgazm

    gdy nie pragnę nic już

    ciebie chwytam odblask wkładam

    ściśle błogosławiąc w ramki zdjęcia – amen

     

    zamęt

    kiedy zrzucam

    z krzyża z piersi z powiek

    nieprzydatne już symbole koronki i rzęsy

    wtedy jestem sobą

     

    5 oct 2004

     



    150

    ***

    jestem zmęczona

    moimi Tak

    na wyrost jakby

    sumienie idiotka mrugająca dlugimi rzęsami popychało od
    wewnątrz

    wypielęgnowanym palcem

    jestem zmęczona udawaniem

    erudycji która już dawno pierzchła

    gdzie pieprz się suszy a może

    nigdy nie musiała

    nigdy nie była mi pisana nie zawieszono karteczki

    rozum

    nad łóżeczkiem moich urodzin

    dobra wróżka zaspała

    ja też

     

    jestem zmęczona chcę spać

    ostatecznie

    nie jestem wróżką kochanką ostatnio też nie matką stróżem
    nocnym prostytutką

    nie jestem

    mogę spać

     

    jestem zmęczona czekaniem

    na głupców których kocham

    całe życie

    jest czekaniem

    trywializmem zaś powyższe ale przecież nie jestem erudytką
    więc

    po prostu zakończę ten wiersz bez pointy

    i pójdę spać

    myślenie pozostawiam opublikowanym poetom

    dobranoc

     

     

     

    6 oct 2004

     

     

     



    151

    rozmowa

     

     

     

    Nie Nie znam cię O czym ty mówisz

    Jesteś mi najzupełniej obcy

    Jak mogę coś cokolwiek…

    Nie Zupełnie nic o tobie powiedzieć nie mogę

     

    Dlatego wciąż opowiadasz o sobie?

     

    Tak

    Właśnie dlatego wciąż krążę po własnej orbicie

    Madame Bovary to

    ja

    wciąż o tym samym

    Ta sama monotonia od

    pięciu lat

    Ten sam wciąż mężczyzna i ta sama

    Anna ten sam układ gwiazd rozkład lotów i relacji

     

    Co za nuda

     

    Ah tak! Ah tak?

    Ty zdrajco brutusie ostatni jedyny domniemany czytelniku

    Judaszu

    Niech cię nie znam

     

    No właśnie

     

     

    6 oct 2004

     

     

     



    152

    kolacja we dwoje

     

     

    zimne dłonie kobiece pociły się

    perfum poczuła

    dotyk

    przypalonego królika

    w dali

    krzesło zaskrzypiało niedotknięte myślą

    zapomniane

    przy drzwiach

    pojawił się

    miał buty na obcasach które

    stukały o drewno

    zbyt głośno

    nieoceniona jednym rzutem

    uśmiechu odległość

    pomiędzy widelcem i nożem

    pusta przestrzeń

    uszu

    królika nie podano

    gdzie są i jak smakują

    włochate i miękkie

     

    14 oct 2004



    153

     

     

    ***

    spotykałam się z tobą

    potajemnie nocą nie raz

     

    dotykałam cię

    bezgłośnie nago z bliska

     

    teraz jednak

    nie przywołam nic

    poza wspomnieniem namiętności żalu

    gorzkosłodkich pierwszych

    pięciu minut

     

    co ja wiem o tobie

    zdrado

     

     

     

    [pomiędzy 1am a 5am, 15 oct 2004, z przerwą na sen]



    154

    ***

    moja matka nie istnieje

    w moich wierszach

    nie wspominam ani

    słowem

    jestem sierotą

    a przecież

    jest

    dlatego dzwonię

    po raz drugi

    pytam

    nie jesteś na mnie zła?

    mamo

    – n i e

    po raz pierwszy myślę że kłamie

     

    2004

     

     



    155

    dyskusja z braćmi Grimm

     

     

    teraz jest już za późno

    juź książę w twoim łóżku

    już obietnica dana

    i kareta

    czeka

    i co z tego że książę wciąż jest żabą

    a pocałunek mokry

    na odległość

    co z tego że on staw woli

    a od stawu do zamku

    daleko

    obietnica dana związek zawarty

    to książę

    jakiego wybrałaś

    za późno na fochy

     

    28 oct 2004



    156

    ***

    kocham cię bez powodu

    nie jesteś przystojny

    kiedyś

    byłeś

    nie jesteś czuły

    nie rozumiesz moich uczuć i aspiracji

    nie

    stoisz obok

    nie szepczesz mi do ucha

    kocham cię zawsze możesz na mnie liczyć

    nie to nie ty

    choć taki kiedyś byłeś

    niedelikatny egoistyczny nieczuły

    jesteś

    nie bez powodu

    cię nienawidzę

    nie mniej

    niż cię kocham

     

     

    28 oct 2004



    157

    ***

    przestańcie trzeszczeć

    kochankowie

    na czwartym piętrze o czwartej nad ranem

    miłosierdzie miejcie

    dla tej młodej pustelnicy z dołu

    która samotnie co noc

    kładzie głowę

    na małej poduszce której ledwie ledwie

    starcza dla

    starej

    pannie

    mężatce

    opuszczonej

    wdowie

    zakonnicy na urlopie

    wybaczcie złośliwość

    i wścibstwo

    i ten anonim pod drzwiami

    „zmieńcie kochani łóżko lub mieszkanie – zatroskani

    sąsiedzi”

     

     

    4 nov 2004



    158

     

    ***jesienna depresja***

     

    byle jaka muzyka byle jak

    próbuje zagłuszyć

    krople deszczu ostre

    jak ukłucia szpilek

    udaję że nie zauważam cię

    bólu

    tępy jak skarga zęba

    natrętna

    od miesiąca

     

    przykro mi

     

    dlaczego wzruszyć ma mnie ona

    skoro nieprofesjonalna bolesna akupunktura serca

    dolega bardziej

     

    ruch dłoni i cisza

     

    nareszcie

    za późno

    bo wiersz i tak już złożył sztalugi

    i odszedł obojętnie

    a wraz z nim wpomnienie obrazu

    ból pozostał

    i cóż

    skoro i tak nie potrafię go wyrazić nazwać ujarzmić

     

    7 nov 2004